-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2017-01
2013-03-15
Jestem kobietą. Wizja porwania przez przystojnego i kulturalnego porywacza wydaje się być ciekawą, choć wcale nie pociągającą. Niemniej jednak tematyka książki zainteresowała mnie. Zacznijmy może od początku.
"Najnowsza powieść Katarzyny Michalak, bestsellerowej autorki Poczekajki, Roku w Poziomce oraz Sklepiku z Niespodzianką. To pierwsza część „Serii z tulipanem”, otwierająca cykl: POLSKIE AUTORKI – ZMYSŁOWO I EROTYCZNIE.
„Mistrz” to sensacyjna powieść, pełna erotyzmu i namiętnych scen, nie przekraczających jednak granic dobrego smaku. Jest w niej wszystko, czego szukają miłośnicy gatunku: zbrodnia, tajemnica, intensywne relacje między bohaterami i bardzo gorąca atmosfera"
Szczerze? O Katarzynie Michalak słyszę po raz pierwszy. Przejrzałam sobie jej bloga i upewniłam się w przekonaniu, że nic mnie z nią wcześniej nie łączyło, choć z nowościami wydawniczymi jestem, można powiedzieć, na bieżąco. Nie wiem, co to za bestsellery, ale na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie harlekinów. Harlekiny, jak wiadomo, zbyt ciekawą lekturą nie są, chyba że chcemy rozpłynąć się w tanim romansie z dodatkiem seksu. Zadajmy więc sobie pytanie, czy harlekin może być bestsellerem? Ni z gruchy, ni z pietruchy powiem, że największym zaskoczeniem okazał się dla mnie właśnie fakt, że ów "Mistrz" harlekinem jest, choć na harlekin nie wygląda. Oczekiwania względem tej książki miałam, nie powiem, spore (jak na gniota), choć zdecydowałam się na jej czytanie po Piwnicznej Recenzji (http://z-piwnicy.blogspot.com/2013/03/piwniczna-recenzja-mistrz-katarzyny.html). Wniosek jest prosty: Wasz emciak jest niesamowicie naiwny.
Świat, w który wprowadza nas autorka, to świat... no nie wiem... z lukru? Ludzie tam chodzą nago, pieprzą się z kim popadnie i ociekają obrzydliwym, jasnoróżowym, klejącym lukrem, na który wystarczy spojrzeć, żeby człowieka zemdliło. Nie przeczę, Katarzyna Michalak ma jakiś tam styl. Ale to, że ma, nie oznacza, że nie mam nic do zarzucenia. Najbardziej drażniło mnie chyba ciągłe powtarzanie, że ktoś jest jasnowłosy i narracja trzecioosobowa z perspektywy różnych bohaterów, która wskazywała na to, że owe postaci mają się za nie wiadomo kogo. Najgorsze w samym tym elemencie był fakt, że to nie była tylko jedna osoba, do której charakteru to zwyczajnie pasowało. Autorka niemalże nie zmieniała stylu tej narracji wraz z bohaterami, czyniąc z nich wszystkich jedno wielkie zło, które zbrzydło mi i sprawiło, że przez czas czytania książki, szczerze miałam ochotę rzucić laptopem w ścianę. Oprócz tego moją złość potęgowało również ciągłe literowanie nic nieznaczących słów, z którym spotykałam się na każdym kroku.
Sonia, główna bohaterka, pewnej nocy wraca do domu po treningu. Idąc przez tunel, jest świadkiem samobójstwa kuriera, po czym zostaje porwana przez wyjątkowo kulturalnych i w dodatku przystojnych gangsterów. Kiedy próbuje im uciec, zostaje postrzelona przez przyszłego trÓ loffa i w efekcie uwięziona zostaje tak czy tak. Już na samym początku ów gangster zaczyna się jej podobać, a kiedy jeszcze podaje jej narkotyk, przez co dziewczyna (dziewica, oczywiście!) ma z nim sny erotyczne w roli głównej, możemy już mówić o zauroczeniu. Co ciekawe, narkotyk ten ma uzależniać od pierwszego podania, przy czym Sonii oczywiście nie uzależnia. Gdybym miała scharakteryzować tę postać, powiedziałabym, że jest głupia jak but, naiwna i głupia jak but. Odpowiadając na zaczepki koleżanki, która wkrótce znajduje sobie miejsce w VillaRosie, miejscu przetrzymywania porwanej (swoją drogą mega wypasionej wyspy z willą, po której Sonia może poruszać się niemal bez żadnych ograniczeń), stosuje teksty wyrwane niczym z języka gimnazjalistów. Pierwszy raz w życiu opisując złą książkę, wcale a wcale nie używam hiperboli. Totalnie absurdalną sceną była dla mnie ta, w której nasza cnotka obserwuje (nie)koleżankę pieprzącą się z obcym facetem i myśli o tym, że chętnie by się przyłączyła, gdyby tym gościem był gangster, który ją porwał. Ale apogeum wszystkiego nadeszło właściwie już wcześniej. Mam tu na myśli konwersację podobno dorosłych i dojrzałych kobiet. Naszej Sonii zarzuca się, że jest ruską dziwką. Na tę kwestię pyta oskarżającej o to, jak może jej nie pamiętać, skoro obsługiwały klientów w jednym pomieszczeniu. Z całym szacunkiem, ale taki odwet naprawdę pasuje jedynie do niezupełnie dojrzałych emocjonalnie osób, jak chłopcy w wieku dorastania.
Drugą postacią żeńską jest Andżelika. Ona nie jest dziwką, ona tylko zachowuje się jak dziwka. Ona nie wygląda jak dziwka, ona tylko nosi skąpe ubranka i nigdy nie ma bielizny. Poznajemy ją w momencie, kiedy zleceniodawca proponuje jej sto tysięcy złotych za uwiedzenie gangstera, który jest trÓ loFFem Sonii. Dziewczyna niezwłocznie przystaje na propozycję i zaczyna zastanawiać się, jak dostać się do tak ważnej osobistości. Spotyka brata Raula, głównego bohatera, i sprawy dalej same płyną na głębię. Na tak obleśne opisy seksu jeszcze nie trafiłam. To nie erotyk, to dramat! Ale do seksu w tej książce jeszcze wrócimy.
No, jest też Paweł. Lekarz, który, jak trafnie podsumował to Q, robi tu za Jacoba ze Zmierzchu. Jest pierwszym nagim mężczyzną, jakiego ma okazję zobaczyć Sonia i pierwszym, który zaspokaja jej zapędy seksualne. I, uwaga, bo to największy spoiler tej smutnej tym razem pseudorecenzji: na samym końcu zostaje trÓ loFFem zastępczym Sonii. Oprócz tego, że oboje są objęci ochroną świadków, wychowują jeszcze dzieciaka Raula i Sonii. To między innymi przyczyniło się do tego, że ta książka jest jedną z najbardziej bolesnych gniotów, jakie miałam nieprzyjemność czytać. Grey przy tym to pestka, Grey był po prostu śmieszny (nie, nie zabawny), to jest tragiczne.
Jako wisienkę na torcie zostawiłam sobie Raula de Lucę, gangstera z zasadami, który tak naprawdę jest kapitanem mającym na celu zrobienie ała dilerom. Tu prezentuje nam się największy idiotyzm w książce:
Jest sobie Raul, który ma brata Vincenta. Raul ma wielki narkotykowy biznes, ale tak naprawdę to jest stróżem prawa przeciwdziałającym takim sprawom. Wciąga jednak swojego brata w cały interes. Ten drugi najwyraźniej jest niczego nieświadomy, bo planuje przejąć interes, zabijając Raula. OKEJ. Tylko jaki to ma na litość borską sens? Ten końcowy zwrot akcji wyglądał tak, jakby Szanowna Pani AŁtorka nagle doszła do wniosku, że nie należy wspomagać nielegalnych działań, więc lepiej, jeśli gangster okaże się bohaterem. To zbyt nielogiczne, zbyt mało wiarygodne, po prostu grubymi nićmi szyte.
Zastanawia mnie też sam fakt, że Raul miał dostać 200 milionów za ostatnią swoją akcję w życiu, a przecież działał przeciwko niej. To tak durne i tak głupie, że ani jedno z zachowań tego człowieka nie podpowiadały mi, że miałby działać przeciwko rozprowadzaniu narkotyków. Wróćmy jednak do charakteru.
Raul jest bardzo przystojny. Ma czarne włosy i czarne oczy, a w czarnych rzeczach wygląda oszałamiająco. Jest opalony i oczywiście doskonały w łóżku. Bije od niego stanowczością, a jego zasady polegają na tym, że nigdy nie zabija kobiet i dzieci. Nie toleruje też gwałtów, a to prawdopodobnie dlatego, że na jego widok każda kobieta chce mu wskoczyć do łóżka, włącznie z tą porwaną (przykład: Sonia). Raul oczywiście, jak na bohatera harlekina przystało, zmienia się pod wpływem trÓ loFF, pragnie szczęścia i w ogóle to wyznaje dziewczynie miłość, powoli przemieniając się w ociekającego lukrem jednorożca. Kiedy Vincent strzela mu w klatkę piersiową... A cóż tu będę ściemniać, po raz pierwszy w życiu zaskoczył mnie harlekin. Nie uwierzyłam (edit. choć gdybym miała wcześniej styczność z książkami Michalak, to przewidziałabym to jeszcze przed rozpoczęciem lektury; w jej prozie nie ma miejsca na prawdziwy happyend, tró loff musi zginąć, zachorować, WHATEVER). Do samego końca byłam przekonana, że zaraz de Luca pojawi się, że okaże się, że miał założoną kamizelkę kuloochronną. Od momentu tych dwóch strzałów były trzy wyjścia: śmierć Sonii, kamizelka bądź happyend z Pawłem. Jakby to już nie było dostatecznie złe, padło na rozwiązanie trzecie.
Do ciekawszych scen z Raulem można jeszcze dodać tą, jak przygląda się sobie w lustrze i podziwia sam siebie. Typowe zagranie prawdziwych aŁtoreczek.
Seks. Gdzieżbym śmiała nie powiedzieć kilku słów więcej na ten temat, skoro cała ta pełna błędów rzeczowych i logicznych książka opiera się na seksie! Szczerze, nie ma nic gorszego niż scena erotyczna, przy której czytelnikowi robi się niedobrze. A mnie robiło za każdym razem, kiedy widziałam nadużywane tutaj słowo "cipka", podkreślające, jak bardzo polska jest ta książka. Bo, wybaczcie, ale Anastazja w Greyu była subtelniejsza niż ten narrator. W każdym razie sceny skupiały się głównie na wybrykach Andżeli i, cóż tu będę ukrywać, te poświęcone Sonii nie wyszły wcale lepiej. Nie ukrywam, napadów śmiechu też miałam kilka. Na przykład krótki opis pierwszego razu bohaterki, zwieńczony tekstem, że Raul uczynił ją kobietą. Później, gwoli ścisłości, Sonia została obsypana kwiatkami. Ot tak, żeby podkreślić te dziewicze marzenia, które trÓ loFF postanowił spełnić. Swoją drogą to "stanie się kobietą" bardzo mnie zastanawia, bo zakładam, że nim rodzice Sonii jeszcze żyli, mama zarzuciła jej podobną kwestią w momencie, gdy przybiegła do niej wyżalić się, że pierwszy raz miesiączkuje.
Moje libido zawisło daleko stąd na bananowcu, przykro mi. Nie jestem zaskoczona faktem, że dziewczęta uważają dziewictwo za przekleństwo, gdy wokół szerzy się taka literatura.
Początkowo to miałam jeszcze wrażenie, że książka będzie prawić o syndromie sztokholmskim. Pomyliłam się. To Sonia jest głupia jak but. Kilka głupszych sytuacji?
Gangster uratował ją przed utonięciem, a ona z płaczem wyznaje, że była przekonana, iż coś dla niego znaczy. Pieprzyć, że ją porwał, oj tam, oj tam!
Chwilę później, gdy Raul mówi jej, że jeśli będzie chciał ją zabić, to zrobi to szybko i dla niej bezboleśnie, dziewczynie w głowie kręcą się wyrzuty, że potrafiłby się z nią kochać i chwilę później skręcić jej kark. Tyle razy już powiedział, że nie ma zamiaru robić jej krzywdy i z nią spać, a ona nadal swoje...
No, i oczywiście pamiętna dziewica Sonia opierająca się o framugę drzwi i obserwująca, jak jakaś drugorzędna dziwka pieprzy się z obcym mężczyzną... Coraz więcej żenuyi poczułam w momencie, kiedy Andżelika zauważyła dziewczynę, a ona i tak stała, i tak obserwowała.
Po upływie pewnego czasu, trudno mi powiedzieć, czy to faktycznie jest najgorsza książka, jaką w życiu czytałam. Zabawnym faktem jest jednak to, że o ten tytuł walczą tylko książki napisane przez Katarzynę Michalak. Obleśny język, mnóstwo stereotypów, obrażanie niemal każdej grupy społecznej. Nie spotkałam się nigdy dotąd z kimś, kto brzydziłby się tak niesamowicie całym światem. Boli mnie fakt, że tę prozę wydaje Znak i Wydawnictwo Literackie. Te wydawnictwa mają renomę, a KM to cała masa szkodliwych bzdur. I szkoda, że jakiekolwiek mówienie o niej czy do też do niej to jak walka z wiatrem.
Mistrz z kolei bez wątpienia zawiera, wybaczcie wulgaryzm, najbardziej ch*jowe zakończenie, z jakim dotychczas miałam nieprzyjemność się spotkać. Prawdopodobnie mówię tak dlatego, że żadnej innej z książek KM po prostu nie zdołałam ukończyć.
http://pingwini-lud.blogspot.com/2013/03/mistrz.html
Jestem kobietą. Wizja porwania przez przystojnego i kulturalnego porywacza wydaje się być ciekawą, choć wcale nie pociągającą. Niemniej jednak tematyka książki zainteresowała mnie. Zacznijmy może od początku.
"Najnowsza powieść Katarzyny Michalak, bestsellerowej autorki Poczekajki, Roku w Poziomce oraz Sklepiku z Niespodzianką. To pierwsza część „Serii z tulipanem”,...
2014-08-06
!W pewnym sensie spoilery, ale tylko dla tych, którzy nie potrafią dodać dwa do dwóch!
Ok, książka poszła w sumie tak samo szybko, jak tom I. Może nawet i szybciej, z tym, że bardziej z mojej nudy niż faktu, że szybko się ją czyta. W rzeczywistości to ciężki orzech do zgryzienia.
Nie wiem w sumie od czego zacząć. Znacie standardowe bicie piany na potrzeby objętości niektórych historii? Są sprytni autorzy, którzy robią to tylko pozornie. Mam tu oczywiście na myśli umieszczanie maleńkich elementów prowadzących nas do końca całej historii. Takie rzeczy można spotkać chociażby u Agaty Christie. Nie będziemy oczywiście porównywać romansidła dla nastolatek z mistrzynią kryminału, ale jednak czuję się w obowiązku zwrócić uwagę na to, co spróbowała zrobić Kiera Cass.
Mianowicie Kiera Cass próbowała nas zaskoczyć. Prowadzenie małymi elementami do zwrotów akcji, które można było przewidzieć, a które są jednak zaskakujące to coś, co znam z autopsji. Ten twór nie posiada żadnych rozpychaczy, chociaż usilnie próbuje sprawiać inne wrażenie. Każda scena ma jakiś cel i ten cel niestety za każdym razem jest przewidywalny aż do bólu. Jeżeli ktoś czytał moją recenzję tomu pierwszego, to pewnie przyuważył, że przewidziałam romans Marlee. I każdy, kto choć trochę skupiał się na tym, co czytał i choć trochę wie, co przeczytał, najprawdopodobniej zrobił to samo. Zwróciłam uwagę również na fakt, że od samego początku drugiej części król nie jest przedstawiany jako osoba sympatyczna; choć bohaterka jest wobec niego zupełnie neutralna, sprawia, że czytelnik nie widzi w nim dobrego charakteru. I tu znowuż mamy błąd autorki - bo te małe sceny naprowadzające nas na zakończenie były zbyt duże, żeby zakończenie mogło okazać się jakimkolwiek szokiem. Po pierwszych rozdziałach byłam już całkowicie pewna co do tego, że kim okaże się król i jaki wpływ będą miały książki z pokoju, do którego Maxon przyprowadza Americę na schadzki. Natomiast jej dojście do tego zajęło całą drugą część.
No właśnie. America. America od początku jest przedstawiana jako ta hiperinteligentna buntowniczka, od początku wiemy, że zmieni świat i pod jej działaniami upadnie cały terror wiążący się z podziałem na kasty. A jednak, America jest zupełnie bezmyślna. W tej części zdaje się, że jeszcze zgłupiała. Cały jej dialog wewnętrzny opiera się na trzech słowach: "Maxon czy Aspen?". Za każdym razem, kiedy dzieje się coś naprawdę ważnego, poświęca temu chwilę uwagi albo nie robi tego wcale, tylko od razu przechodzi do swoich rozważań o tym, którego wybrać.
Jeżeli wiemy o tym, co stało się z Marlee, wiemy też pewnie, że America nie przejęła się wydarzeniem związanym z jej przyjaciółką bardziej niż faktem, że jeżeli jej ukochany tego nie powstrzymał, to znaczy, że jej nie kocha.
W chwilach kiedy America przestaje się wreszcie mazać, zaczyna zbierać do kupy wszystko to, co my ogarnęliśmy częściowo w pierwszej części. A następuje to dopiero pod koniec książki, kiedy sprawy przybierają szybszy obrót i trzeba zacząć myśleć o czymś innym niż o trójkąciku czy też czworokąciku, a w trzeciej części już prawdopodobnie pięciokącie (TAK). Jej wnioski wciąż nie są tak dobre, jak te, które wyciąga czytelnik, ale pozostaje nadzieja, że szybko odkryje to, co my już wiemy. Mimo że narracja jest pierwszoosobowa i America osobiście pokazuje nam wyraźnie rozwiązania, ale mimo tego nigdy ich nie zauważa.
Jeżeli dalej mam na nią narzekać, muszę jeszcze koniecznie wspomnieć o tym jej okropnym niezdecydowaniu i pochopnych decyzjach. America jest częściowo hipokrytką - okrutnie narzeka na dumę Aspena, podczas gdy sama jest zbyt dumna, żeby pozwolić sobie na to, powiedzmy, szczęście. Za każdym razem, kiedy coś jest nie tak - ucieka, nie chce słuchać, wyciąga swoje wnioski i nawet nie myśli o tym, że mogłaby się mylić. A myli się ciągle. Propsy za Maxona, który prosto z mostu strzela jej dwa razy coś w rodzaju "dlaczego nie zapytasz?". America jest zbyt dumna na pytanie się o cokolwiek, ma duszę odkrywcy i w związku z tym co krok potyka się o własne nogi, próbując odkryć na własną rękę coś, co dawno już było odkryte. A wystarczy zapytać, żeby wszystko było jasne. I jak dobrze wiemy - przysparza jej to wielu problemów i właśnie o tym jest połowa tej książki.
Maxon. Maxon i America są siebie warci. Z jednej strony wciąż czuję do niego sympatię, z drugiej strony zniechęcił mnie parę razy, bo jej niezdecydowanie zaczęło się udzielać jemu. Wydawało mi się, że w tej części role się odwrócą i to tym razem książę będzie walczył o serce wybranki, nie tak tak poprzednio na odwrót. Ale Maxon nie wie nawet, że ma z kim walczyć. America zataja przed nim fakt obecności Aspena w zamku, mimo że książę tyle razy prosi ją o szczerość i niejednokrotnie udowadnia, że jest gotów pozwolić jej wybierać. Tymczasem mimo własnych uczuć - które opierają się praktycznie na tym, co było kiedyś, nie teraz - America ma ogromny ból dupy o to, że Maxon też zaczyna trochę szaleć. Powiedziałam, że są siebie warci? Bo podczas gdy Ami po kątach całuje się z Aspenem, Maxon dla uspokojenia uprawia seks z jedyną puszczalską wśród 35 kandydatek i wzdycha do kolejnej, Kriss, na którą z kolei nie jest zdecydowany, bo brak przedzaręczynowych pocałunków sprawia, że nie jest pewien swoich uczuć. Znowu całość kończy się tym samym - znowu to America będzie musiała zawalczyć o swoje szczęście. I kiedy wszystko zacznie się układać, Maxon odkryje w zamku Aspena i znowuż udzieli mu się tendencja Americi do nie słuchania tłumaczeń. Jeżeli tak się nie stanie, to dlatego, że Aspen odda swoje serce Lucy lub zginie. A może nie? To byłoby jakieś zaskoczenie. Wreszcie.
Aspen jest i nie jest w tej książce. Jego obecność, jego charakter są opisane tak powierzchownie, że trudno go w tym wszystkim dostrzec. Jak zranione psiątko - zakochany, wzdychający, nie rozumiejący. Gdyby ode mnie zależał ciąg dalszy tej książki, skończyłoby się związkiem Maxona z Kriss i Aspena z Lucy. Dlaczego nie z Americą? To jest proste. Bo nie można wierzyć, że czyny i głupota pozostają bezkonsekwentne. Jeżeli America nie pójdzie po rozum do głowy w trzeciej części, jeżeli nie zacznie robić tego, co naprawdę czuje i jeżeli nie zacznie ufać człowiekowi, który przez jej pochopne oceny wiele stracił, mimo że zasłużył na jej zaufanie już znacznie wcześniej - ta bohaterka nie będąc sama zostanie ucieleśnieniem jakiejś tęczowej fantazji niemającej nic wspólnego z jakąkolwiek rzeczywistością. Miłość może trwać, a może się skończyć. Jeżeli owija sobie dookoła palca dwóch mężczyzn w tak oczywisty sposób, w końcu oboje w rzeczywistości zrozumieliby, że to uczucie wygasło, kiedy jej gierki zaczęły się szerzyć.
O czym jeszcze warto wspomnieć? Brak logiki w sytuacjach (Maxon wie, że rebelianci czegoś szukają i wie, że trzyma księgi zakazane w zamku. Jedną z nich pożycza Ami. Król obala tę teorię i znowu słyszymy, że Maxona nikt nie słucha. Ale Ami nie ma żadnej refleksji, kiedy widzi, jak uciekającej rebeliantce wysypuje się cała masa skradzionych z zamku ksiąg. A kiedy wreszcie odkrywa, czego szukają ci rebelianci, kiedy jednocześnie wie, że nazwa Illei pochodzi od człowieka okrutnego i tym państwem wciąż niesprawiedliwie rządzą okrutni, nie domyśla się nawet, czego tak naprawdę chcą rebelianci. Bo wcale nie chodzi tu o jakieś książki)?
Sięgnę po trzeci tom. Ktoś mi powiedział, że ma względem tej serii bardzo podobne moim odczucia, ale trzeci tom wykazuje znaczną poprawę. Will see. Mam nadzieję, że chociaż raz Kiera Cass mnie zaskoczy.
!W pewnym sensie spoilery, ale tylko dla tych, którzy nie potrafią dodać dwa do dwóch!
Ok, książka poszła w sumie tak samo szybko, jak tom I. Może nawet i szybciej, z tym, że bardziej z mojej nudy niż faktu, że szybko się ją czyta. W rzeczywistości to ciężki orzech do zgryzienia.
Nie wiem w sumie od czego zacząć. Znacie standardowe bicie piany na potrzeby objętości...
2013-06
Beznadziejna. Zawiera szkodliwe dla otoczenia stereotypy, którym nie wolno wierzyć, spore ilości seksizmu i feminizm jako wieszanie zdechłych koali na mężczyznach. Autorka zwyczajowo wykazała się brakiem wiedzy w tematach przez nią opisywanych. Kuleje logika, nic nowego. Lekturę książek pani Michalak STANOWCZO ODRADZAM kobietom i mężczyznom, i w ogóle to zwierzętom też, ponieważ są one naprawdę szkodliwe.
Beznadziejna. Zawiera szkodliwe dla otoczenia stereotypy, którym nie wolno wierzyć, spore ilości seksizmu i feminizm jako wieszanie zdechłych koali na mężczyznach. Autorka zwyczajowo wykazała się brakiem wiedzy w tematach przez nią opisywanych. Kuleje logika, nic nowego. Lekturę książek pani Michalak STANOWCZO ODRADZAM kobietom i mężczyznom, i w ogóle to zwierzętom też,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przykre są dla mnie dwie rzeczy.
a) że Wydawnictwo Literackie i Znak promują takie książki i TAKIE autorki.
b) że na bardzo lubianym przeze mnie LubimyCzytać dochodzi do takich praktyk, jak tworzenie multikont, żeby podnieść danej książce ocenę. Trzeba wiedzieć, że to nie pierwszy raz zdarza się w przypadku Katarzyny Michalak.
Kiedy zaglądałam tu parę dni wcześniej, oceną było 2 z hakiem. Moim zdaniem "Powrót do Ferrinu" to tylko kolejny przykład gniotu, który nie powinien był zostać wydany.
Przykre są dla mnie dwie rzeczy.
a) że Wydawnictwo Literackie i Znak promują takie książki i TAKIE autorki.
b) że na bardzo lubianym przeze mnie LubimyCzytać dochodzi do takich praktyk, jak tworzenie multikont, żeby podnieść danej książce ocenę. Trzeba wiedzieć, że to nie pierwszy raz zdarza się w przypadku Katarzyny Michalak.
Kiedy zaglądałam tu parę dni wcześniej,...
2012-11-25
Czytanie tej książki zajęło mi wyjątkowo dużo czasu. W sumie nic dziwnego. W dwa dni dobrnęłam do połowy angielskiej wersji książki, a kiedy w moje rączki wpadło tłumaczenie... Sama nie wiem, jak to się stało, że porno poszło tak opornie.
Może zacznijmy od stylu. James niespecjalnie się w tym kierunku rozwinęła. W oryginale Christian mruczy coś dwadzieścia razy na jednej stronie, po polsku niewiele lepiej. Anastazja standardowo opisuje każdą część garderoby, niestety nie tylko swojej. Przytacza nam tytuł każdej piosenki, która akuratnie leci w tle, i, żeby było śmieszniej, muzyka zawsze jest adekwatna do sytuacji. Nie brakuje też nekrofilii, bo dwójka zakochanych wciąż rozpada się na miliony kawałków podczas seksu...
Ach, właśnie. Do seksu nawiązując. Nie wiem, czy to błąd ze strony James, czy głupota Anastazji, ale w jednej chwili wchodzi do pokoju z monitoringiem, który jest wszędzie, a w drugiej już pieprzy się z Greyem na stole bilardowym. Później jeszcze na fortepianie, w holu, w windzie... Nie pamiętam dokładnie, jaka chronologia, ale w tym pokoju z monitoringiem non-stop ktoś siedzi.
Akcja. O ile pierwsza część opierała się tylko na księciu z bajki i seksie, o tyle w drugiej pojawiają się jakieś wątki poboczne. Zagłębiamy się w przeszłość Greya, ba!, nawet jakieś inne postaci zaczynają mieć spory wpływ na życie tej dwójki. Niestety, jak na Erikę James przystało, gdy tylko zaczyna dziać się coś ciekawego, co nie jest otwieraniem foliowej paczuszki, o której non-stop mowa, akcja od razu rozwiązuje się i nawet nie próbuje trzymać w napięciu. Mamy jeden główny wątek i jest to Leila, była Christiana. Ten właśnie wątek rozwiązuje się na długo przed zakończeniem książki. Jest też Elena Robinson, kobieta, która wprowadziła Christiana w BDSM, oraz facet-którego-imienia-nie-pamiętam, szef Anastazji, któremu Grey zniszczył karierę. Te trzy wątki najprawdopodobniej będą miały spory wpływ na fabułę części trzeciej. Leila, choć w szpitalu psychiatrycznym, pewno szybko się wydostanie, Elena została urażona, ponieważ Ana przyjęła oświadczyny Greya i szef szukający zemsty. Już wiemy, że facet jednak ma jakieś wpływy i prawdopodobnie wie o mhhroczności Greya. Nie martwmy się jednak na zapas, ponieważ nasz super bohater jest potężniejszy i pewnie szybko rozwiąże akcje w następnej części.
Tak, dokładnie tak. Mamy obietnicę małżeństwa ze strony Greya. Ogółem do jego zalet dochodzi sterowanie jachtem i prowadzenie samochodu z zamkniętymi oczyma. Razem z Aną pojękują sobie wszędzie, z restauracją i windą pełną ludzi włącznie. Podtrzymuję opinię, że Christian ma fabrykę prezerwatyw w kieszeni, ale te wstawki o foliowych paczuszkach naprawdę bywają niesmaczne.
Nic dodać, nic ująć. Jestem na etapie pisania recenzji, która nieco bardziej zagłębia się w szczegóły, a wręcz spoileruje. Później podrzucę link.
Edit. Link: http://slowami-swiat-malowac.blogspot.com/2012/11/ciemniejsza-strona-greya_25.html
Czytanie tej książki zajęło mi wyjątkowo dużo czasu. W sumie nic dziwnego. W dwa dni dobrnęłam do połowy angielskiej wersji książki, a kiedy w moje rączki wpadło tłumaczenie... Sama nie wiem, jak to się stało, że porno poszło tak opornie.
Może zacznijmy od stylu. James niespecjalnie się w tym kierunku rozwinęła. W oryginale Christian mruczy coś dwadzieścia razy na jednej...
2013
Sądziłam, że jak się jest Polką o innym niż Katarzyna Michalak imieniu i nazwisku, to nie można napisać czegoś kompletnie do rzyci. No patrz, znowu się pomyliłam.
"Winogronom..." mam do zarzucenia tak dużo, że nawet nie potrafię ująć tego porządnie w słowa. Ta książka trafiła do mnie przez kompletny przypadek i fakt, że mam prywatny egzemplarz, był jedynym powodem, dla którego zdecydowałam się ją przeczytać.
Już po samym spojrzeniu na okładkę miałam nieprzyjemne uczucie, że pewnie zaś trafiłam na jakieś tanie romansidło z rozwiedzioną czterdziestką w roli głównej (niewiele się pomyliłam). Ale opis z tyłu uparcie zapewniał mnie, że będzie to obyczajówka pełna dramatycznych zwrotów akcji. Owacje na stojąco dla tego, kto znajdzie tu jakikolwiek dramatyczny zwrot akcji. NI MA.
Z pewnością treść mnie pod jakimś tam względem zaskoczyła: no bo kto by wpadł na to, żeby w czasach PRL-u wysłać kogoś do Kanady w swojej fabule? Hirołina bowiem jest dwudziestoparoletnią wdową (co boli ją chyba tylko dla zasady co parę dni), która postanawia wybrać się za ocean do swojej przyjaciółki. Z powodu niesłychanej urody dostaje najdłuższą wizę, jaką może dać jej urzędnik. Nieśmiała dotąd i cierpiąca Magda swoją obecnością przemienia każdego w niezamykającą się bestię, której głównym tematem do rozmowy jest pogoda. Krótko mówiąc: totalna nieumiejętność utrzymania charakteru przez autorkę.
Nie da się ukryć, że wszystkie postaci, co do jednej, zachowują się jak papier toaletowy. Nie żeby taki zwykły - jak Velvet, bo na jednym pasku masz psa siedzącego, a na drugim już biegającego za piłeczką (jak nie ma Magdy, to siedzi, ale jak jest, to już lata za piłką jak po pomyleniu Pepsi z wódką). Wszyscy usługują naszej bohaterce, kłaniają się głęboko i mówią, jak bardzo jest piękna. A teraz małe streszczenie.
Opis Polski, opis Kanady, opis Polski, opis Kanady, rozmowa z seksi pilotem samolotu, opis Kanady, opis Polski, opis Kanady, opis Niagary, opis Kanady, kolacja z doktorkiem, opis Polski, opis Kanady, opis Polski, opis Kanady, spotkanie z byłym narzeczonym, narzeczony zaczyna ryczeć na tekst, że zranił hirołinę, narzeczony łamie stopę, opis Kanady, narzeczony znowu się oświadcza i znowu zaczyna ryczeć na niejasną odpowiedzieć hirołiny, opis Polski, opis Kanady, parę upojnych nocy, wyjazd narzeczonego, opis Polski, opis Kanady, opis Polski, opis Kanady, wyprawa do apteki, opis Kanady i wreszcie, po 2/3 książki (nie kłamię) pojawia się jedyny i niepowtarzalny tró loff Konstanty, opis Kanady, kolacja z Konstantym... i dalej nie dotarłam, przepraszam.
Styl to jedna wielka katastrofa. Pomijam już w ogóle, że czytelnik jest raczony na zmianę opisami Polski i Kanady, do tego każdy pewnie doszedł już sam. Ale jak bora kocham, autorka tłumaczy najprostsze rzeczy i zaraz potem nie czuje potrzeby tłumaczyć tych bardziej skomplikowanych. Spolszcza tak dużo amerykańskich słówek, że czasem zwyczajnie nie idzie się domyślić, o co konkretnie chodzi. Stwierdza oczywiste oczywistości i robi z czytelnika idiotę. Że pozwolę sobie przytoczyć cytat:
"- Do you speak English or French?
- English, please. - Dalej rozmowa toczyła się po angielsku".
Zrobili mnie w bambuko. Jak wiem; jak siadam do odmóżdżacza, to nawet nie staram się myśleć, ale tutaj nawet nie trzeba mieć mózgu, żeby zauważyć, że coś jest nie tak!
Ja naprawdę wiele potrafię zrobić i spieprzyć, jeśli o pisanie chodzi. Naprawdę. Ale napisać 300 stron o niczym wciąż jest dla mnie nieosiągalnym dokonaniem.
Sądziłam, że jak się jest Polką o innym niż Katarzyna Michalak imieniu i nazwisku, to nie można napisać czegoś kompletnie do rzyci. No patrz, znowu się pomyliłam.
"Winogronom..." mam do zarzucenia tak dużo, że nawet nie potrafię ująć tego porządnie w słowa. Ta książka trafiła do mnie przez kompletny przypadek i fakt, że mam prywatny egzemplarz, był jedynym powodem, dla...
2013-03-27
Bez zbędnych ceregieli: http://slowami-swiat-malowac.blogspot.com/2013/03/nowe-oblicze-greya.html
Książka nie lepsza niż poprzednie. Śmiem dodać, że ostatnie sześćdziesiąt stron Ómarło mnie bardziej niż 3x400 wcześniej. Czytałam ją z dobre dwa miesiące, a pseudorecenzję męczyłam i męczyłam. Ogółem to chętnych zapraszam w link, bo tutaj niestety całokształt nie wejdzie (obrazki, linki i ogółem dodatki).
NIGDY WIĘCEJ.
Bez zbędnych ceregieli: http://slowami-swiat-malowac.blogspot.com/2013/03/nowe-oblicze-greya.html
Książka nie lepsza niż poprzednie. Śmiem dodać, że ostatnie sześćdziesiąt stron Ómarło mnie bardziej niż 3x400 wcześniej. Czytałam ją z dobre dwa miesiące, a pseudorecenzję męczyłam i męczyłam. Ogółem to chętnych zapraszam w link, bo tutaj niestety całokształt nie wejdzie...
2014-01-06
Wielką Księgę Siusiaków" komentują w różny sposób. Że tak powinno być, że temat przedstawiony odpowiednio, bo przecież seks. A ja tu znajduję całą masę zbędnych informacji i parę listów wyciętych z Bravo, które może przynajmniej kogoś oświecą. Gdzieś w tym chaosie znaleźć można jeszcze to, co powinno zostać omówione w szkole, a co nie jest, bo nauczyciel nie zawsze potrafi się z tym uporać. Ale czy ta niewielka część jak na podręcznik do edukacji seksualnej jest przedstawiona w odpowiedni sposób? Jak dla mnie - nie.
Na dobry początek, w ramach ciekawostki... Co do erekcji Jezusa na obrazach, która później została zamalowana szatami:
"Zdaniem wielu osób Kościół chciał w ten sposób pokazać, że Jezus był mężczyzną. Dlatego władza mężczyzn w społeczeństwie jest czymś oczywistym. Tylko mężczyźni mogą zostać księżmi i papieżami".
Nie zupełnie wiedziałam, jak to ocenić. Jeśli jako podręcznik do edukacji seksualnej dla najmłodszych - zdecydowanie jedynka. I tak chyba też ją ocenię z tego względu, że tym właśnie jest. Ale gdybym miała oceniać ją pod względem tego, jak bardzo się uśmiałam, gwiazdek byłoby sporo. Przy czym śmiałam się tylko do pewnego momentu.
Kurczę, no chcąc nie chcąc to jest skierowane dla młodych chłopców, do 12 lat najwyżej. Mam wrażenie, że na mowę o prezerwatywach (i masturbacji w przypadku tych młodszych) jest jeszcze za wcześnie. Są ostatnio różne głośne sprawy, jak ta niemiecka, że w przedszkolach obowiązkowe będą lekcje wychowania seksualnego, na którym i dziewczynki, i chłopców będzie się uczyło masturbować. Wypieranie z dzieci od najmłodszych lat jakiegokolwiek wstydu nie prowadzi do niczego dobrego. Ekshibicjonizm w późniejszych latach, bo to przecież normalne, że mam penisa między nogami, niech wszyscy widzą. A ta książka wręcz zachęca do obnażania się. Albo przeskoczenie z tą masturbacją na wyższy level - bo przecież głośno było również o gwałcie na sześciolatce dokonanym przez dwóch chłopców, raptem dwa lata starszych od dziewczynki. Nie twierdzę, że to takie książeczki są wszystkiemu winne. One dopiero mogą zacząć być winne.
Swoją drogą zastanawia mnie, dlaczego książeczka dla dzieci tak ostro krytykuje kościół. Wiadomo, że ta instytucja stworzyła całą masę bzdur, ale akurat w kwestii masturbacji to pierwsze słyszę... Wręcz przeciwnie, odnoszę wrażenie, że to wciąż jest taki temat tabu. No mniejsza, przejdźmy do tego, co się liczy.
Trochę nie pojmuję, o co chodzi z wypowiedziami dzieciaków na temat ich siusiaków. Tego zdecydowanie nie powiedzieli chłopcy w przedziale 3-7 lat. Jak i również tekst o mężczyznach w łaźni - popieram Foe, która już wcześniej napisała na LubimyCzytać recenzję; być może w Szwecji to norma, ale tu brzmi jak przygotowanie do pedofilii. Jest jeszcze jedna rzecz, z którą całkowicie się z Foe zgadzam - podpisy dzieciaków piszących anonimowe listy. "Zaraz rzygnę", "Uprawiający samogwałt", "Dumny z małego" czy "Bezwłosy". No sorry, ale nie.
W wielu momentach autorzy nawet nie wyrażają swojej opinii na dany temat. Przedstawia sytuację bez komentarza; a niech ma, niech sam dojdzie do prawdziwości mitu. Jak na przykład wzmianka o tym, że mężczyźni oceniają siusiaki (cholera, ja rozumiem, że przedszkolaki i tak dalej, ale jakby tłumacz użył słowa "penis", to świat by się nie zawalił, skoro padł już "kutas" i "cipka") po rozmiarze telefonu komórkowego.
A propos szkodliwych wzmianek warto może jeszcze wspomnieć o:
a) wielożeństwie, które jest tu wspominane parokrotnie i pozostawiane bez komentarza, a nawet jakiejkolwiek oprawy, która mogłaby wyrazić, co autorzy sądzą w tym temacie.
b) królu, który na znak męstwa stawiał pomnik penisa, a na znak szyderstwa - kobiecych narządów płciowych. I to również nie zostało skomentowane.
c) epizod zatytułowany "Władza siusiaków nad kobietami". A książka rozpoczęła się tekstem, że dziewczynki też mogą ją czytać.
Rozumiem, że mam prawo do własnego zdania, ale ta książka nie jest bezstronna w każdej kwestii. Mówi nam wprost, że "Palenie go skraca". Z jednej strony coś "to nic złego" czasem w bardzo nieodpowiednich momentach, z drugiej strony "nie mam zdania", wtedy kiedy właśnie czemuś powinno się zaprzeczyć. Może to tylko takie pieprzenie bezsensu, ale jednak, dziecko też ktoś musi wychować. I jeśli rodzicowi nie spodobają się poglądy zawarte w książeczce, to po prostu do cholery nie da jej dziecku. Problem w tym, że te poglądy w "Wielkiej Księdze Siusiaków" mają działać raczej podświadomie, z pomocą dobrego doboru słów, czego wiele osób zwyczajnie nie wyczuje. I trafia taka Księga w ręce dziecka, i mamy później seksizm i szowinizm.
Nie potrafię zrozumieć, po co w tej książce strona, na której penis został przetłumaczony na ileś tam języków. Jak i również parę stron, na których zostało opisane kopulowanie się najróżniejszych zwierząt. I jeszcze te debilne wcinki z historii na temat maszyn uniemożliwiających masturbację. No, i jeszcze może strona o facetach, którym ucinano jądra. Tak, mój drogi dziewięciolatku, ta wiedza w kwestii seksu jest Ci niezbędna do życia już dziś.
"Gdyby się sprawdziło prezydentów i w ogóle tych mężczyzn, którzy mają władzę, toby się okazało, że wszyscy mają duże siusiaki.
- Albo na odwrót - wtrąca Jessica. - Ci z małymi muszą udowodnić, że są lepsi od tych z dużymi, i bardzo dużo pracują, żeby być kimś".
Tym cudownym akcentem kończę mój komentarz dotyczący "Wielkiej Księgi Siusiaków". I jak Boga kocham, będę uważnie czytała wszystko, zanim dam coś mojemu dziecku, jeśli będę je miała. Warto również dodać, że powstała też "Wielka Księga Cipek". I skoro tu panuje władza mężczyzn, to nie chcę wiedzieć, co będzie w tej drugiej. Choć w sumie pewnie bym się zapoznała, chociażby dla samej wiedzy, gdyby nie fakt, że nie jest aktualnie dostępna w internetach.
Po tę pseudorecenzję z oprawą graficzną zapraszam tu: http://pingwini-lud.blogspot.com/2014/01/wielka-ksiega-siusiakow.html
Wielką Księgę Siusiaków" komentują w różny sposób. Że tak powinno być, że temat przedstawiony odpowiednio, bo przecież seks. A ja tu znajduję całą masę zbędnych informacji i parę listów wyciętych z Bravo, które może przynajmniej kogoś oświecą. Gdzieś w tym chaosie znaleźć można jeszcze to, co powinno zostać omówione w szkole, a co nie jest, bo nauczyciel nie zawsze potrafi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012
Tak, tak, emilyanne nie wytrzymała, poniosły ją nerwy i postanowiła napisać pierwszą w życiu recenzje, która zapewne będzie bardzo wątpliwej jakości. Śmiejcie się ze mnie, czekam! :D Wpierw chciałabym rzec, że to będzie pisane w całkowicie moim stylu, więc nie liczcie tu na profesjonalną opinię, ja się muszę wyżyć, a nie!
O co tyle szumu? Już, już tłumaczę.
Otóż pewna pani, Erika Leonard James, kiedyś tam zaczęła czytać dzieła pani Meyer. Stała się jej wielką fanką, ale uznała, że jak na Bellę i wampira, Meyer opisała stanowczo za mało. Chcąc naprawić ten błąd, wzięła się za pisanie fanficka do słynnej, nieco gniotowatej sagi "Zmierzch". "Master of the universe", czyli "Władca Wszechświata" zdobył w Internecie jakąś tam popularność wśród fanek Edwarda Świecącego.
Nie będę Wam tłumaczyć, jak to się stało, że James wpadła na (nie)genialny pomysł zmienienia imion głównych bohaterów i świata przedstawionego, po czym pobiegła do wydawnictwa. Nie będę tłumaczyć, bo nie mam pojęcia, jak to wytłumaczyć.
Wydawnictwo miało najwyraźniej doskonałego speca od reklamy.
"Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie. Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach… Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?
Egzemplarze książki sprzedawały się niesamowicie szybko. Wkrótce "Pięćdziesiąt twarzy Greya" zostało nazwane "bestsellerem", co jedynie spotęgowało ciekawość czytelników na całym świecie".
Oto stawiam przed sobą pytanie - czy książka, która w pierwotnej wersji była fanfictionem "Zmierzchu" może okazać się czymś naprawdę wartym lektury? Moja podświadomość (jakby to powiedziała Ana, bohaterka tegoż romansidła) śmieje się głośno i prycha. Ale może jednak?
Kiedy zaczynałam czytać, byłam nieświadoma tego, na co się porywam. Nie przeczytałam ani jednej recenzji, nie sprawdziłam reklamy. Nic a nic, książka została mi polecona przez pewną znajomą, która sama jej jeszcze nie przeczytała. Moja wiedza na temat książki, ograniczała się jedynie do tego, że to romans i bestseller, prawdopodobnie naprawdę dobry. Media mnie nie interesują, dopiero po głębszym przyjrzeniu się książce, wyszperałam parę artykułów na jej temat i naprawdę żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej.
Tak wyglądała emilyanne, kiedy zaczynała czytać tą książkę. Byłam podekscytowana, bo szukanie ebooka zajęło mi kilka dni. Pierwsze sto stron przyjęłam, śmiejąc się jak szalona z głupoty tego, co czytałam.
Uwaga, jeśli ktokolwiek ma zamiar to przeczytać (a szczerze nie polecam), to ostrzegam, że teraz zaczną się spoilery. Nawiązując do House'a, albo raczej jego bardzo wymownej miny - podejrzewam, że każdy, kto czytał ten nieszczęsny bestseller miał podobną reakcję, kiedy główna bohaterka, Anastazia, zaczęła wymiotować na trawę w towarzystwie swojego księcia z bajki. Myślałam, że już gorzej być nie może. I wiecie co? Nie mogłam się bardziej mylić. Pozwólcie, że zacytuję teraz pewną użytkowniczkę strony LubimyCzytać: Miałam o tym nie wspominać, ale jeśli ktoś ma słaby żołądek, to raczej nie polecam tej powieści. Po łazienkowej scenie z tamponem śniadanie podjechało mi do gardła. Nie wiem, może ja jakaś wrażliwa jestem, ale jeśli TO jest jedna z kobiecych fantazji to ja nie chcę poznawać innych. I ja osobiście też raczej nie chcę.
Christian Grey. Mogłoby się wydawać, że ideał mężczyzny.
Przystojny, bogaty. Koniecznie chce ratować świat. Wydaje się zabawny i jest cholernie tajemniczy. Ma mocne wahania nastrojów, zupełnie jak kobieta w ciąży. W jednej chwili chce pobić naszą bohatereczkę, a w drugiej tuli ją do snu i zapewnia, że chce, by ta była "jego". Doprawdy, władczy mężczyzna. Kiedy Anastazia pierwszy raz go spotkała, powinna była zareagować tak, bo to pomimo wszystko byłoby dla niej lepszym rozwiązaniem. Tymczasem ta padła mu do stóp. No, prawie. Christian Grey i jego szare oczy onieśmieliły Anę. Mężczyzna potrafi wszystko. Lata śmigłowcem, jest doskonałym prezesem firmy, chce wykarmić cały świat, doskonale tańczy, gra na fortepianie i gotuje. O jego zdolnościach w łóżku w ogóle nie wspominając... Mogłabym wymieniać walory Greya w nieskończoność!
Jak się okazuje, Christian nie jest znowu takim ideałem. Właściwie daleko mu do ideału. Facet zamieszkuje galerię sztuki, ze specjalną salą, która przywodzi nam na myśl Średniowiecze. Ana nazwała tą salę bardzo pomysłowo: "Czerwony Pokój Bólu". A przynajmniej w polskim przekładzie. O książce w oryginale mówić nie będę, bo nie czytałam i nie zamierzam próbować.
http://aha44.pl/images/stories/imgartykul/kondom01.jpgGrey ma dziwny uraz. Zatrudnia jedynie blondynki, o co Ana jest chorobliwie zazdrosna. W kieszeni trzyma wytwórnie prezerwatyw (link również odnośnie śmigłowca i samolotów), bo zawsze i wszędzie ma je przy sobie.
Fetysze Greya bynajmniej nie są czymś, czym należałoby się chwalić, więc kiedy znajduje sobie odpowiednią kobietę, równie naiwną jak Ana, podkłada jej pod nos umowę, która zszywa jej usta, bo biedactwo nic nikomu powiedzieć nie może. Wracając do władczości, ten facet kocha mieć kontrolę. Wykorzystuje ją na wszystkie sposoby. Zmusza ludzi do jedzenia, nie pozwala im przygryzać wargi, ani przewracać oczyma w swoim towarzystwie. Jeśli to zrobią, najpewniej przełoży ofiarę przez kolano i uderzy ją osiemnaście razy w goły tyłek, po czym "ostro zerżnie", bo niesamowicie go to podnieca. Ma też nawyk szeptania bardzo sprośnych, godnych prawdziwego porno słówek w ucho Anastazii. I po raz kolejny zadaję sobie pytanie - jakim cudem ja to w ogóle przeczytałam?
Żeby było śmieszniej, dodam jeszcze, że wszystko to dlatego, iż miał matkę dziwko-ćpunkę, a w wieku 15 lat został rozdziewiczony przez znajomą swojej przybranej matki, która miała podobne jemu upodobania.
http://t3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRFvf-558DVDG5JotDKtaDGNq42bI_getsxwBBsw3izlEEQCCgw&t=1Zajmijmy się teraz Anastazią. Właśnie kończy studia, ma 21 lat i całe życie przed sobą. Jest bardzo cnotliwa, żelazna dziewica, która, niczym Bella Swan, preferuje towarzystwo książek, niżeli mężczyzn. Szybko jednak pewien mężczyzna zawraca jej w głowie. Po tygodniu znajomości, nagle zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo kocha i pragnie tego faceta. A jej wewnętrzna bogini błaga ją, by podpisała umowę, która odbierze jej wolność i uczyni z niej niewolnicę. Anastazia jest nierozsądna. Może i taka nie była, do czasu, aż pewien ideał zawrócił jej w głowie. Mimo wszystko, jednak Anastazia pozostaje nieugięta. Tak, macie rację, robię sobie jaja. Ostatecznie przyjmuje wszystkie prezenty od swojego kochasia, choć po prawdzie, czuje się jak dziwka.
Jak wiele James zapożyczyła od Meyer, kreując Anastazię? Cóż, panna Steele niewątpliwie jest bardzo niezdarna. Brak jej pewności siebie, dramatyzuje zawsze i wszędzie. Wiecznie przygryza wargę, powtarza się i pragnie, pragnie zdecydowanie zbyt wiele. Za wszelką cenę chce zdobyć zakazany owoc, choć doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ten zawiera w sobie truciznę. Jest samobójczynią i beksą.
To nie fabuła tutaj się liczy. Fabuła jest tylko dodatkiem, najważniejszy jest seks. Scena powielana co kilka stron. Ja mam słabe nerwy, bardzo mi przykro. Niektóre sceny żywcem pominęłam. Jak to się stało, że doczytałam do samego końca? Ta fabuła, choć prosta jak drut, cholernie wciąga. Dajesz palec, kradnie Ci ramię. Cała historia miłości tej dwójki, to schemat. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Jak więc to się stało, że "Pięćdziesiąt twarzy Greya" stało się bestsellerem? Trzeba wspomnieć, że wielkie fanki Zmierzchu przerzuciły się na "Pięćdziesiąt odcieni szarości". Tak, macie racje, to zły przekład tytułu na język polski, ale w pierwszej chwili tak to odebrałam.
Nie podam Wam przepisu na sukces, nie potrafię. Nie mam niebieskiego pojęcia, jak James tego dokonała. Jej styl jest nudnawy, zasób słów bardzo ubogi. Bardzo dużo powtórzeń. Pojawiają się tutaj nawiązania do mitologii greckiej, do książek, które niewątpliwie możemy uznać za klasykę romansu, do muzyki klasycznej, a nawet do firmy Apple. Tak, znowu macie rację, stąd odnośnik do obrazku ze Stevem Jobsem.
Historia, która spotkała Anastazię, była chyba szczytem marzeń aŁtorki. Zarówno Ana, jak i Christian, zawsze i wszędzie są gotowi do uprawiania seksu.
Pewnego dnia zerżnę cię w tej windzie, Anastazio. To, cholera, takie romantyczne było! Nie widzicie tego? No jak możecie tego nie widzieć?! Ona jest taka podniecona, kiedy on tak do niej mówi!
Cytując pana, który wypowiedział się na LubimyCzytać: Jeśli jeszcze raz usłyszę gdzieś słowo o tej książce, to wyciągnę nóż, rozkroję brzuch i narzygam do macicy :-) Pozdrawiam ciepło!
Jeśli kiedyś jakiś blondyn o szarych oczach powie to mnie "mała", bądź "maleńka", najpewniej ucieknę z krzykiem. A jeśli ktoś, ktokolwiek powie do mnie "dojdź dla mnie, maleńka", wtedy to już skoczę z mostu, bojąc się, że facet zaraz wyciągnie z kieszeni swoją wytwórnię prezerwatyw.
Oczarowujesz mnie, Ana. Rzucasz na mnie czar.
Nie dość, że czarownica, to cierpi na roztrojenie jaźni. W głowie Any są trzy głowy. Pierwsza głowa, to Ana. Druga głowa, to jej podświadomość. A trzecia głowa, to jej wewnętrzna bogini, której portret widnieje z boku... A nie, wybaczcie, już wcześniej dawałam Wam odnośnik do tej pani... W każdym razie niesamowicie cieszę się, że ja mam tylko jedną głowę, bo trzy, z których każda znajduje coraz to głupsze rozwiązanie, raczej nie są mi potrzebne. Dlaczego mam dziwną ochotę, żeby obejrzeć Scooby Doo? Eeee... no, wróćmy lepiej do pseudorecenzji.
Usiłuję zrozumieć, jak to możliwe, że Ana miała tyle wątpliwości, co do Christiana, kiedy on nie miał do niej żadnych. Wiecie, niecodziennie trafia się na faceta, który podsyła Wam książki za 14 tysięcy złotych, laptop firmy Apple, który nie pojawił się jeszcze na rynku, jakieś dziwne urządzenie do mejlowania, o którym, niestety, nie słyszałam i nie wiem, co to jest, oraz upiera się, by kupić Ci drogie ubrania i chce koniecznie pożyczyć Ci odrzutowiec. Ej, dziewczyny, słyszałyście, jakich facetów sobie mamy znaleźć?
- facet, który będzie dobry w łóżku
- facet, który będzie Cię kochał i będzie się o Ciebie troszczył
- facet złota rączka, który będzie potrafił wszystko naprawić
- facet, który będzie Cię rozpieszczał, musi być bogaty
Ale musicie dopilnować, żeby ta czwórka się nie znała, bo inaczej nici z tego wyjdą. Anastazii udało się znaleźć takiego, co ma w sobie wszystkich, ale to nie znaczy, że w realu tacy istnieją! :)
Marność nad marnościami, książka nie ma dobrego stylu. Wszędzie powtórzenia, o czym już wspominałam. AŁtoreczka pełną parą, opowieść jest żałosna. I, o dziwo, muszę przyznać, że jednak jest coś, czym mogłaby się wybronić. Dla mnie to za mało, ale jednak - wciąga.
Sadyzm, masochizm. Tym miała być książka. Wyszło dno, według fanek sado-maso. Ja nie mogę się wypowiedzieć na ten temat, przykro mi, ale nie czytuje takich książek. Mam zbyt słabe nerwy. Być może właśnie dlatego, książka wzbudzała we mnie takie emocje. Zastanawiam się, co z moją twarzą, bo tyle razy się skrzywiłam podczas czytania, że zdecydowanie mogło mi tak zostać na stałe. Psychika? Na szczęście ona aż tak strasznie nie ucierpiała. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo w rzeczywistości, przekonam się o tym najpewniej w najbliższej przyszłości.
Żeby było weselej, dodam, że w opku nie brakuje też słodkawych scen, kiedy Ana i Christian wymieniają się swoimi spostrzeżeniami, na temat swoich uczuć.
*Ana wyznaje Kate, że się naprawdę zakochała. Kate twierdzi, że powinna powiedzieć to Christianowi, na co Ana odpowiada, że boi się, iż go spłoszy*
"– Musicie siąść i poważnie porozmawiać.
– Ostatnio mało rozmawiamy. – Rumienię się. Robimy inne rzeczy. Komunikacja pozawerbalna, a to akurat nam wychodzi. Cóż, nawet bardzo. Kate uśmiecha się szeroko.
– Za to uprawiacie seks! Jeśli jest super, to już połowa sukcesu, Ana. Pójdę po jakąś chińszczyznę, co? Gotowa do drogi?"
Powiedzcie błagam, że nie tylko ja zaczęłam śmiać się głośno z absurdu całej tej wymiany zdań xD
Generalnie książka jest doskonała, jeśli chcecie, żeby Wasz musk uciekł przez ucho. Albo nos, jak kto woli. W każdym razie, można się nieźle uśmiać, bo, możecie mi wierzyć, głowa podczas czytania sama dokańcza niektóre zdania i tworzy myśli, z których nie sposób się nie śmiać. Nie, nie mam tu na myśli tych brudnych myśli! Czasami też aŁtoreczka przyćmiewa nas swoim zabójczym humorem: "taki suchar, że aż tost", więc odmóżdżyć można się spokojnie. Ogólnie rzecz biorąc, to nie polecam i nie zachęcam do przeczytania, chyba że ten musk naprawdę Wam tak wadzi. Ja osobiście żałuję, że wzięłam się za lekturę tego czegoś, bo aż mnie mdli, mam odruchy wymiotne i... jestem na tyle wciągnięta, że kolejną część też zrecenzuję.
http://pingwini-lud.blogspot.com/2012/09/piecdziesiat-twarzy-greya.html
Tak, tak, emilyanne nie wytrzymała, poniosły ją nerwy i postanowiła napisać pierwszą w życiu recenzje, która zapewne będzie bardzo wątpliwej jakości. Śmiejcie się ze mnie, czekam! :D Wpierw chciałabym rzec, że to będzie pisane w całkowicie moim stylu, więc nie liczcie tu na profesjonalną opinię, ja się muszę wyżyć, a nie!
O co tyle szumu? Już, już tłumaczę.
Otóż pewna...
2013-12-10
http://margaj-willa.blogspot.com/2013/12/komiksoanaliza-nadziei-katarzyny_10.html
Jak ktoś uważa, że ta książka zasługuje na więcej niż jedną gwiazdkę, to polecam zajrzeć w link. Czy ten sposób czytania Nadziei też się liczy? :D
E. Kurczę, nie sądziłam, że można napisać coś tak szkodliwego, mimo że w przypadku tej autorki już dwa razy się o tym przekonałam. Ale to jest wybitnie szkodliwe, zwłaszcza, że jest uważane za najlepsze z jej czytadeł. Tutaj wszystko jest złe - fabuła aleocochodzi, bohaterowie, których w żaden sposób nie idzie polubić, znowuż stereotypy i wieszanie zdechłych koali na 80% ludności świata. Poważnie, RZYGAM podejściem do życia Katarzyny Michalak. Ta książka jest totalnie odrealniona, tu nic nie jest ani trochę prawdziwe. Jak można brzydzić się tak całym światem? Przykro mi strasznie, bo w żaden sposób nie jestem w stanie zapobiec powstawaniu takich dobrze sprzedających się gówien. Niestety krytykowanie aŁtorKasi jest jak walka z wiatrem, bo ona po prostu nie chce przyjąć do wiadomości, że robi coś złego. Niedobrze mi.
Dlaczego chcą tę babę promować za granicą? Dlaczego spotkanie z którymkolwiek jej dzieł musi zawsze być tak niesamowicie bolesne?
http://margaj-willa.blogspot.com/2013/12/komiksoanaliza-nadziei-katarzyny_10.html
Jak ktoś uważa, że ta książka zasługuje na więcej niż jedną gwiazdkę, to polecam zajrzeć w link. Czy ten sposób czytania Nadziei też się liczy? :D
E. Kurczę, nie sądziłam, że można napisać coś tak szkodliwego, mimo że w przypadku tej autorki już dwa razy się o tym przekonałam. Ale to jest...
Co tu dużo mówić? Gniot.
Z tą książką problem jest taki, że zapowiada się naprawdę obiecująco i tak naprawdę to niezupełnie można się przyczepić do zawartej w niej treści. Ale ja to zrobię, bo mimo że w kwestii tematyki książki jestem laikiem, boli mnie jej wykonanie techniczne. No właśnie. Bo tematyka zdecydowanie należy do ciekawych!
Co nam obiecano? Mądrość Psychopatów. Nic dziwnego, że została okrzyknięta mianem bestsellera. Kto nie chciałby wiedzieć, jak wykorzystać pewne cechy charakteru do osiągnięcia niesłychanych sukcesów? Nie, nie żartuję. Tak właśnie promowano tę książkę. Co dostaliśmy? Ekhm...
Zacznijmy od tego jak miało być. Autor chciał wytłumaczyć to wszystko na tak zwany "chłopski rozum". W sposób łatwy, przejrzysty i generalnie prosty do zrozumienia. Tymczasem książka jest naszpikowana dygresjami od dygresji i jakby tych dygresji było jeszcze komuś mało, to na każdej stronie jest też dziesięć odniesień do różnego typu dygresji na samym końcu książki. Jeśli ktoś nie wie, co to Incepcja, to ta książka doskonale pozwoli mu to zrozumieć. Pojęcie incepcji czytelnik pojmie, mądrości psychopatów zdecydowanie nie. Zgubi się w treści prawdopodobnie już w połowie pierwszej dygresji.
Pierwszy rozdział mnie w pewnym sensie zachwycił. To był ten styl pisania, który tak bardzo lubię. W miarę sensowne hehe hehe heheszki tworzone dla dużej liczby odbiorców. Temat ciężki, ale dzięki temu stylowi może okazać się przyjemny. A najlepszy nauczyciel to taki, który sprawia, że nauka jego przedmiotu staje się przyjemna, czyż nie?
Najgorsze amerykańskie gnioty sprzedają się tylko dlatego, że pisarz potrafił opanować taki styl pisania właśnie. Tyle że Kevin Dutton nie zna umiaru i ostro przeholował. Zaczął najzwyczajniej w świecie zbaczać z tematu na rzecz tych śmieszków. Uważam, że gdyby napisał komedię albo jakiś lekki kryminał to mógłby naprawdę stworzyć coś fajnego. Ale on się porwał na książkę tłumaczącą zjawisko psychopatii, krótko mówiąc na książkę o zagadnieniu naukowym. I o ile lekki styl byłby tu wskazany, żeby faktycznie wytłumaczyć coś na chłopski rozum, o tyle ta książka w pewnym momencie przestała być na temat. Dlaczego?
Mieliśmy zrozumieć mądrość psychopatów. W rzeczywistości autor opisuje nam tu pierdyliard bezsensownych eksperymentów. Mój zdecydowanie ulubiony to ten, w którym butelkuje się pot ludzi przestraszonych lub zziajanych i daje się innym pracować w takim zapachu. Bardzo rzetelny eksperyment, na pewno nie jest tak, że na wyniki pracy danego człowieka wpływa fakt, że po prostu strasznie śmierdzi i chce się jak najszybciej zwinąć do miejsca, w którym pachnie nieco lepiej. Okej, ja nie wnikam, ale jednak ciśnie się na usta: Nosal odkrywa Amerykę!
Bo tak. Bo Nosal odkrywa Amerykę. Co o mądrości psychopaty ma powiedzieć mi fakt, że osoba o dwóch cechach psychopaty na ileś tam w smrodzie pracuje mniej lub bardziej wydajnie?
Tego gniota nie dało się doczytać do końca. Gdyby jeszcze nie było tylu dygresji sprawiających, że w sumie nie wiedziałam o czym czytam, może przetrwałabym resztę tych genialnych eksperymentów... Tak czy siak przez sto siedemdziesiąt stron książki dowiedziałam się o psychopatach tylko tyle, że zwracają uwagę na detale i dzięki temu są świetni w tym, co robią. To tyle. Po co więc było się tak rozpisywać?
Co tu dużo mówić? Gniot.
więcej Pokaż mimo toZ tą książką problem jest taki, że zapowiada się naprawdę obiecująco i tak naprawdę to niezupełnie można się przyczepić do zawartej w niej treści. Ale ja to zrobię, bo mimo że w kwestii tematyki książki jestem laikiem, boli mnie jej wykonanie techniczne. No właśnie. Bo tematyka zdecydowanie należy do ciekawych!
Co nam obiecano? Mądrość...