rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]
Szczęśliwa wróżba to uroczy romans, który sprawił, że od razu sięgnęłam po drugą część cyklu, którą zapoczątkował. Wydaje się oczywistym argumentem, że mi się spodobało. :)

Świetnie się czytało. Zabawnie, z uczuciem i wyczuciem.
Historia jakich w romansach wiele.
Ona z biedniejszej części społeczeństwa, on wyniosły markiz.
Zakład pomiędzy zimnym, matematycznym i wyzutym z uczuć umysłem naprzeciw emocjonalnej, wrażliwej i zranionej duszy - musi prowadzić do jakiegoś wyładowania.
I w końcu doprowadza, wybucha namiętność, uczucie, problemy i przeszkody, które oczywiście zostają rozwiązane i następuje szczęśliwe zakończenie.
Lekko i sympatycznie, bez zbędnych dramatoz, chociaż wcale nie obojętnie czy beznamiętnie.

Lubię element maskarady w romansach, i takim elementem w tej książce była madame Esmerelda. Jedyne, czego trochę żałuję, to to, że była tą zagadką krótko i cała jej tajemnica od razu została odkryta. Na miejscu autorki pobawiłabym się jej przebraniem dłużej. ;)

Wiele więcej nie napiszę, ponieważ książka jest na tyle prostą historią, że nie ma sensu niczego dodawać. Broni się sama i polecam każdemu, kto ma ochotę na fajny, ciepły i lekki romans.
Świetnym dodatkiem są zabawne momenty, które uwielbiam w książkach. Taki lukier na pączku.
Miło spędziłam czas przy czytaniu.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]
Szczęśliwa wróżba to uroczy romans, który sprawił, że od razu sięgnęłam po drugą część cyklu, którą zapoczątkował. Wydaje się oczywistym argumentem, że mi się spodobało. :)

Świetnie się czytało. Zabawnie, z uczuciem i wyczuciem.
Historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Świeżo po lekturze tej książki powiedziałam bardzo szczerze: jestem szczęśliwa, że skończyłam. Były chwile, kiedy już miałam rzucać książką. :)
Baśniowy świat, wiedźmy, krasnoludy, błazny i inne stworzenia. Duchy to mały pikuś przy całej reszcie. Nawet krzycząca kobieta w pędzącym rydwanie.

Nigdy nie byłam wielbicielką fantastyki, świata magii i baśniowych stworzeń. Jako chyba jedyna na świecie nie czytałam ani nie oglądałam Harry'ego Potera, Wiedźminów, i wszystkich tych dzieł, o których tak głośno ostatnimi czasy. Chociaż jestem świadoma ich wspaniałych recenzji - zupełnie mnie nie zachęcają. To nie moja bajka.

Zupełnie nie ciekawi mnie coś takiego, i czytając Trzy Wiedźmy kompletnie nie interesowało mnie co będzie dalej, nic mi się tam nie podobało, no może poza kilkoma zdaniami, które miały posmak humoru.
Nie były one jednak na tyle dobre, żeby zniwelować negatywny odbiór tej książki.

To nie jakość tej powieści mnie odrzucała, tylko jej tematyka. Ja po prostu nie nadaję się do tego wszystkiego. Miotły, wiedźmy i cała reszta zupełnie mnie nie interesuje.

W sumie niewiele więcej mam do dodania, bo cóż tu jeszcze pisać.
Odpowiem jednak na pewne pytanie osoby obeznanej w temacie ;)
"to ja chętnie przeczytam recenzję, co powodowało to walenie w ścianę"
No więc odpowiadam: całkoształt. :D Strona po stronie, słowo po słowie :D Nie wiem czy to przemożna nuda, brak zainteresowania, czytanie na siłę, czy może niechęć do samej akcji i bohaterów.
Chyba wszystko naraz. ;)
Znajoma polecając mi tę książkę napisała "Ale Pratchett to jest jakość sama w sobie, będziesz mogła najwyżej potem z czystym sumieniem powiedzieć - znam, nie lubię"
Miała rację, mogę z czystym sumieniem napisać - znam, nie lubię. ;)

Migusiem co prawda nie leciało, ale długie nie było, dałam radę i jestem z siebie dumna.
Trochę mi szkoda, że nie polubiłam, bo przecież kocham czytać i to tylko oznacza dla mnie mniejszy wybór, szeroki temat fantasy dla mnie odpada i nie ma tu z czego się cieszyć.
To już wolałam anioły i wampiry u Nalini Singh w Krwi Aniołów. Taka tematyka jest dla mnie mniej bolesna.

Pomimo trudności nie zginęłam, a książka była dla mnie sporym wyzwaniem.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Świeżo po lekturze tej książki powiedziałam bardzo szczerze: jestem szczęśliwa, że skończyłam. Były chwile, kiedy już miałam rzucać książką. :)
Baśniowy świat, wiedźmy, krasnoludy, błazny i inne stworzenia. Duchy to mały pikuś przy całej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Kilka razy miałam zamiar zabrać się za tę książkę, za książki tej autorki w ogóle, ale zawsze uciekałam. Odrzucała mnie moja niechęć do wszelkiego typu wędrówek w czasie, paranormalnych zjawisk i istot. Tak więc zabierając się za Obcą był to mój pierwszy kontakt z pisaniem pani Gabaldon.
Do tego dochodzi jeszcze moja niechęć do narracji pierwszoosobowej - to wszystko nie nastrajało mnie optymistycznie, ale byłam bardzo ciekawa, jak będzie. Bardzo chciałam, żeby było dobrze. ;)

Czytało się wspaniale, styl pisania, to, jak autorka prowadzi czytelnika przez kolejne losy bohaterów - wszystko to składa się na piękną, wzruszającą i ciekawą opowieść, która wciąga tak bardzo, że wszystko inne przestaje się liczyć, ważne jest tylko czytanie.
Bohaterowie książki - Claire i Jamie - to postacie, których nie da się nie lubić, są ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami tak normalni a zarazem niezwykli, że pozostawiają niezapomniane wrażenia po "sobie" (a raczej po przeczytaniu tej książki) ;)
Ona jest tak fajną kobietą, silną, rzeczową i zaradną. Jednocześnie cały tragizm jej sytuacji pokazuje kolejne plusy bohaterki, wykazuje się hartem ducha, wrażliwością, a nawet poczuciem humoru.
On to taki cudny miś. Ale waleczny, przystojny i namiętny miś, na dodatek dziewic.
Przeuroczy i przesłodki, chociaż kiedy się wkurzy nie przebiera w słowach. Ich kłótnie były zawsze takim małym huraganem, po którym następuje cisza i wszystko wraca do normy. :)
Przy tym wszystkim jest honorowy, wrażliwy, ma stalowy charakter i czasem wychodzi z niego rozkoszny złośliwiec. :)

To, że nie zraziłam się wędrówką w czasie, narracją pierwszoosobową oraz faktem istnienia dwóch mężów bohaterki, niedoświadczonego i młodszego bohatera - i w efekcie tego nie rzuciłam w kąt tej książki - świadczy dobitnie o kunszcie i dobrej robocie autorki. Bardzo sensownie (o ile sensowne może być przeskakiwanie w czasie), delikatnie i z dbałością o detale przeprowadziła mnie pani G. przez ten nieszczęsny skok do przeszłości jak określałam go jeszcze przed czytaniem. I wcale mi się taki nieszczęsny już nie wydawał, jak stwierdziłam później.

To, że powieść jest obszerna stronicowo mogłoby przerazić niejednego śmiałka i mnie również nie uszczęśliwiło. Jednak ta historia tak wciąga i jest tak świetnie napisana, że zupełnie nie przeszkadza ilość stron. Nie ma zapchaj-dziur, nie ma nudy, nie ma pchania czegokolwiek na siłę, żeby była jakaś treść, niekoniecznie jakość.

Jeśliby patrzeć na Obcą pod względem dramatozy i traum - olaboga ;) jest ich sporo. Podane są tak dobrze, że nie zgrzyta się zębami i nie wyrywa włosów z głowy. Ale nie znaczy to, że nie ma emocji. Jest bardzo emocjonalnie. W każdym razie tak było ze mną.

Poryczałam się jak bóbr kiedy Claire poszła się modlić do kaplicy. Cała opowieść Jamiego o tym, co przeżył w więzieniu z Randallem wstrząsnęła mną, wzruszyła i miałam przeczucie, że to skończy się źle. Że on nie podniesie się po tym.
Kiedy czytałam jak ona mówi w kaplicy "Pomóż mi, proszę" nie dałam rady z rosnącą kulą w gardle i łzy popłynęły jak grochy.
Walka Claire o życie Jamiego była... wielka. Po prostu.
Autorka zaskoczyła mnie tym, że swoimi słowami potrafiła sprawić, że bardzo mocno wczułam się w jej opowieść. To jak opisała wszystkie problemy, nie uciekając w okrągłe zdania, że wszystko skończyło się dobrze, wzbudziło mój podziw.
Zwykle w romansach, kiedy już bohaterowie łykną odpowiednią porcję nieszczęść i traum bardzo szybko autorzy wprowadzają ich w stan uszczęśliwienia. Ten okres zdrowienia, dochodzenia do siebie jest bardzo krótki i rzadko jest opisywany dokładnie, z dbałością o każdy element, który się złożył na cierpienia postaci. W tej książce Gabaldon pokazała całą tę walkę o szczęście, o powrót do normalności, wszystko to, co spowodowało rozpacz, załamanie i ból bohatera i bohaterki zostało wyprane dokładnie, choć zostały blizny. Bardzo to sobie cenię w Obcej.

Pomimo wielu problemów nie brakuje też zabawnych momentów, co bardzo lubię. Jest namiętność, intrygi, jest Szkocja z kiltami, wrzosowiskami i klanami, jest uczucie, rozterki, nieuchronność losu i walka z tym, co można zmienić. Są też mądre słowa, momenty, kiedy przystaje się i rozmyśla wraz z bohaterką.
Jeden fragment bardzo mi się spodobał z tych bardziej poważnych, nastrajających filozoficznie ;) cytuję dla tych ciekawych:
"Czy mogłabym zaprotestować, gdyby skazano chłopca? Podeszłam do okna
z moździerzem i wyjrzałam. Zbiorowisko zgęstniało, jakby wszyscy chcieli się przekonać, co się dzieje. Nowo przybyli dowiadywali się szczegółów wydarzenia, po czym wchodzili w tłum i wyczekująco spoglądali na drzwi domu.
Przyglądając się mieszkańcom wsi, stojącym cierpliwie na deszczu w oczekiwaniu werdyktu, nagle zrozumiałam coś z całą wyrazistością. Słyszałam o tym, co działo się w Niemczech; docierały do mnie historie o deportacjach i masowych morderstwach, obozach koncentracyjnych i komorach gazowych. I jak wiele innych osób, także ja zadawałam sobie pytanie: jak ludzie mogli do tego dopuścić? Przecież musieli wiedzieć,
musieli widzieć wjeżdżające i wyjeżdżające ciężarówki, drut kolczasty i dym. Jak mogli przyglądać się temu bezczynnie?
Teraz już znałam odpowiedź.
W tym przypadku nie ryzykowałam życia. Opieka Columa pewnie ochroniłaby mnie przed atakiem. Ale na myśl o tym, że miałabym wystąpić przed ten tłum, samotna i bezradna, spociłam się jak mysz. Czy sprzeciwiłabym się tym zwartym szeregom cnotliwych obywateli, czekających na karę i krew, które wniosą ożywienie w ich nudną egzystencję?
Ludzie żyją w grupie z konieczności. Od czasów pierwszych jaskiniowców – bezwłosych, słabych, pozbawionych wszelkich środków obrony z wyjątkiem sprytu – udawało się im przeżyć tylko wtedy, gdy się łączyli. Ta świadomość, która zdążyła się już chyba zapisać w genach, leży u podstaw praw rządzących tłumem. Wystąpienie z grupy, samotna walka przeciw niej od tysięcy lat oznacza śmierć dla śmiałka. Sprzeciwienie się stadu wymaga czegoś więcej niż zwykłej odwagi – wymaga przełamania instynktu.
Bałam się, że nie zdołam tego zrobić, a moje wątpliwości upokarzały mnie jeszcze bardziej."

Moje podsumowanie może wydawać się nadzwyczaj rozentuzjazmowane, ale nadal pozostaję pod wrażeniem tej książki i myślę, że te wszystkie ochy i achy są usprawiedliwione. :)
Mam ochotę na więcej.
Im bardziej chcę przeczytać kolejny tom, tym bardziej obawiam się mojego rozczarowania.
Dodatkowo opis nie brzmi zachęcająco. Boję się, że los Claire w kolejnych tomach będzie zbyt okrutny, że Jamiego gdzieś zabraknie i pierwszy tom straci cały swój blask przez wydarzenia w drugim.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Kilka razy miałam zamiar zabrać się za tę książkę, za książki tej autorki w ogóle, ale zawsze uciekałam. Odrzucała mnie moja niechęć do wszelkiego typu wędrówek w czasie, paranormalnych zjawisk i istot. Tak więc zabierając się za Obcą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Czytałam 4 książki tej autorki i Sekret Chloe wraz z Hester Waring wychodzi za mąż jest moim zdaniem jednym z lepszych tytułów tej pani.

Podobała mi się ta opowieść chociaż nie podobał mi się fakt łóżkowej przygody bohatera z Sereną ;) ale to na początku, w sumie przed Chloe, więc nie powinno się "liczyć" chociaż mnie uwiera.

Właściwie niewiele mam do powiedzenia o tej książce, chociaż ją polubiłam.
Chloe to stara panna ze skandalem w tle, wydaje się na pozór sucha, nieciekawa i świętoszkowata, taka typowa zasuszona guwernantka, ale tli się w niej wewnętrzny ogień (przecież nie byłoby romansu, gdyby się nie tlił ;) ), który sprawia, że odważnie proponuje miłosną przygodę kobieciarzowi Patrickowi, na którego z kolei ostrzy sobie pazurki inna kobieta.

Każde z trudną przeszłością, każde niepewne co do swoich uczuć, ale oboje pogrążają się w romansie, który kończy się wraz z wyjazdem Patricka w interesach.
Złośliwe zazdrosne kobiety, rozgoryczony i rozczarowany życiem dawny narzeczony oraz niepewność uczuć bohaterów tworzą kolejne rozdziały książki, która sprawiła, że czytałam do 2 w nocy.

Fajnie napisane, nie nudzi i nie jest bardzo rozwlekłe, czego się obawiałam mając w pamięci książkę Niezwykłe podobieństwo tej samej autorki, która wydawała mi się zbyt porozciągana i nudnawa.

Myślę, że każda romansoholiczka powinna skosztować pani Marshal ;) Pisze ona podobnie do Layton Edith, jej styl jest... opanowany, tak chyba można to nazwać. Bardziej chłodny, choć nie stroni od emocji.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Czytałam 4 książki tej autorki i Sekret Chloe wraz z Hester Waring wychodzi za mąż jest moim zdaniem jednym z lepszych tytułów tej pani.

Podobała mi się ta opowieść chociaż nie podobał mi się fakt łóżkowej przygody bohatera z Sereną ;)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Podeszłam do książki z ostrożną ciekawością, autorka raczej mi odpowiada, więc nastawiłam się optymistycznie.

No i nie zawiodłam się. Na początku nie mogłam doczekać się spotkania głównych bohaterów, trochę mi się dłużyło, a jak już się spotkali to opanował mnie wewnętrzny przymus doczytania książki do końca. ;)
Linnet i Piers to nietuzinkowa para, polubiłam ich pomimo wad, przeżywałam ich emocje, płakałam i śmiałam się razem z nimi.
U Piersa uwielbiałam bezpośredniość i tą świeżą i tak inną w porównaniu ze światem zblazowanych lordów, wręcz brutalną szczerość. Był jednak moment, kiedy łzy mi stanęły w oczach, kiedy tę brutalną bezpośredniość skierował w stronę Linnet. Być może wtedy nie był do końca szczery, jednak bardzo na niego w tamtym momencie psioczyłam.
Bałam się, że Linnet nie zdołam polubić. Piękna panienka, która facetów wodzi za nos swoim uśmiechem jedzie do zamku, gdzie udając ciążę ma wyjść za lorda.
Nic z tego - nie potrafiłam jej znielubić ;) Pomimo urody ma poukładane w głowie, na tyle ile młoda dziewczyna może mieć w tej głowie poukładane oczywiście. Jej ciotka i ojciec wydali mi się mniej dojrzali niż Linnet.
Wydała mi się rzeczową, poukładaną osóbką, chociaż o romantycznym usposobieniu, trzeźwo patrzącą na życie i nie roztrząsającą błahostek.

Historia ich uczucia ma wzloty i upadki, łączy ich namiętność, poznajemy również rodziców Piersa oraz ich historię, która kończy się pozytywnym finałem.

Najwięcej emocji wzbudza oczywiście epidemia szkarlatyny i jej następstwa. Walka Piersa o Linnet sprawiła, że popłakałam się i wybaczyłam jego wcześniejsze ostre słowa do niej.
Pani James pięknie opisała tę walkę, byłam naprawdę zaskoczona, miło i pozytywnie zaskoczona. :)
Załamanie Linnet po chorobie, odrzucenie Piersa nie zdziwiło mnie. Rozumiałam ją, choć piękna nigdy nie byłam. Można jednak było dostrzec w jej rozpaczy nie tylko ból po swojej urodzie, ale też żal i przekonanie, że Piers nadal ją chce tylko z litości. Myślę, że i Piersowi należało się troszkę niepewności i ukłucia serca ;)

Bardzo podobało mi się również zakończenie książki, ślicznie napisany epilog stanowił taką wisienkę na torcie, gdzie triumfuje HEA.

Myślę, że nie ma sensu wiele pisać o tej książce i roztrząsać w detalach, trzeba ją przeczytać, bo naprawdę warto, wciąga i przyjemnie zaskakuje. Momentami było i zabawnie, więc dla każdego coś miłego. :)
Polecam każdemu, kto nie czytał.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Podeszłam do książki z ostrożną ciekawością, autorka raczej mi odpowiada, więc nastawiłam się optymistycznie.

No i nie zawiodłam się. Na początku nie mogłam doczekać się spotkania głównych bohaterów, trochę mi się dłużyło, a jak już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Moje drugie spotkanie z panią Palmer wypadło świetnie.
Książka pełna dramatów, namiętności i niespełnionych nadziei.

To książka nie o jednej, ale o trzech parach romansowych. Żeby ją opisać należy wspomnieć o każdej z nich, bo każda zasługuje na uwagę, każda ma coś w sobie i każdą na swój sposób polubiłam.

Początkowo taka wielowątkowość denerwowała mnie. Jednak w miarę czytania autorka tak zaciekawiła mnie ich losami, że zupełnie naturalnie i łatwo wczułam się w losy bohaterów i czekałam z zapartym tchem jak potoczy się ich życie.

Cole i Lacy.
Główna para tej książki. Oni najszybciej uporali się ze swoim uczuciem, co nie znaczy, że z kłopotami wokół siebie również.
On to zamknięty w sobie były żołnierz sił powietrznych, który po zestrzeleniu zostaje poznaczony bliznami poparzeniowymi oraz tym, że najprawdopodobniej nie może mieć dzieci. Z tych faktów bierze się jego strach przed bliskością, oschłość wobec Lacy, niemało komplikuje też fakt, że przed Lacy nie miał żadnych partnerek seksualnych(!), co budzi jego obawy i wstyd, słowem - dalsze kłopoty w ich związku.

Ona to od dzieciństwa zakochana w Cole'u kobieta, bardzo fajna kobieta, którą bardzo polubiłam; ciepła i bezpretensjonalna, szczera i rozsądna, patrzy trzeźwo na świat i nie ugina się pod ciężarem trosk.
Ich związek przeżywa wzloty i upadki, borykają się z rodzinnymi kłopotami, ciężką sytuacją rancza, dumą, która przeszkadza Cole'owi w przyjęciu pieniędzy ze spadku Lacy, chorobą matki, problemami Katy i wybrykami Bena.
Wspólnie odkrywają fizyczną rozkosz, cieszą się nowo odkrytą namiętnością, a Lacy swoją wrażliwością i czułością leczy rany Cole'a ze wspaniałym skutkiem.

Katy i Turek.
Kolejna para to Katy i Turek z wplątanym pomiędzy nich Wardellem.
To bardzo skomplikowany związek ludzi, trójkąt, właściwie czworokąt... wzbudzający we mnie wiele emocji i sprzecznych uczuć. Tutaj panuje pełna dramatoza, kino akcji i mnóstwo problemów.

Ona, tak jak Lacy w Cole'u, jest zakochana w Turku "od wieków". Katy to dziewczyna z temperamentem, żywa i wesoła, lubi życie i cieszy się nim. Miłość okazuje całą sobą, wierzy w jej siłę. Do czasu.
Turek to były pilot wojskowy, as mający na koncie wiele zestrzeleń wroga, człowiek, który po śmierci żony i nienarodzonego dziecka obwinia się o to, znajduje przystań u przyjaciela na ranczo i tam pielęgnuje swoje rany na swój sposób, poprzez kobiety i dobrą wódkę. Twardy, namiętny mężczyzna, który poznał ciemną stronę życia.
Historia ich związku? To materiał na co najmniej jedną oddzielną książkę.

On powodowany lojalnością wobec przyjaciela a zarazem brata Katy, Cole'a stara się ją zniechęcić, ponieważ nie żywi tak gorących uczuć do tego "dzieciaka", ponieważ miał żonę, którą kochał i stracił, ponieważ nie chce drugiej i boi się straty kolejnej. To wszystko pociąga za sobą nieodwracalne skutki, ponieważ po ich zbliżeniu na sianie (no cóż...) Katy wie, że nie może zostać w domu i żyć bez Turka, obok niego, mając w pamięci to, co przeżyli razem i decyduje się na natychmiastowy wyjazd.
Wyjazd kończy się małżeństwem z Dannym (to jeszcze nie Wardell, o którym wspomniałam wcześniej, o nie!), Danny okazuje się gangsterem, narkomanem i bydlakiem bijącym żonę, bez skrupułów chce posłużyć się nią jako zachętą dla (uwaga!) Wardella, by ten z kolei dopuścił go do swoich interesów. Katy staje się kobietą bez nadziei na cokolwiek dobrego, tkwiącą w gnieździe żmij, strach, alkohol i siniaki to jej codzienni towarzysze. Dramat goni dramat, tragedia tragedię i następuje szereg zdarzeń, które na zawsze pozostaną dla Katy okropnym wspomnieniem. Poronienie dziecka, które jest Turka, zapijanie rzeczywistości alkoholem, oparcie w jedynym dobrym człowieku - Wardellu, które przekształca się w miłość z jego strony, a we wdzięczność i przywiązanie z jej strony, także jakąś fascynację i przyjaźń - to wszystko prowadzi do sceny kulminacyjnej - namiętnego zbliżenia Katy i Wardella, zabicia Danny'ego i szoku Katy, z którego nie może się wydobyć.
W domu rodzinnym za pomocą Turka powoli wychodzi ze wstrząsu, jednak złamane poczucie własnej wartości, przekonanie, że Turek jest przy niej jedynie z poczucia winy, gardzi nią i uważa za wywłokę, niedomówienia, zazdrość; prowadzą do próby samobójczej Katy.
Dochodzi do spotkania z Wardellem, który uświadamia obojgu, że muszą być razem i wychodzą w końcu na jaw ich uczucia, pozwalając na wspólną przyszłość.

W wielkim skrócie i ogólnikowo - prawda, że co najmniej jedna osobna książka się należy? ;)

Ben i Faye.
Na końcu został Ben i zadurzona w nim Faye, z wplątaną między nich Jessicą, chociaż Faye i Ben nigdy parą jako tako nie byli, lecz fakt, że ona zaszła w ciążę, kiedy Ben bezmyślnie korzystał z jej zauroczenia ma potem swój ciąg dalszy.

Ben to młody dupek, najmłodszy z rodzeństwa (Katy i Cole), który pragnie zostać dziennikarzem.
Za priorytet obiera sobie karierę, kobiety mają jedynie służyć w osiągnięciu własnych celów. Egoista, wykorzystuje Faye, która jest prostą dziewczyną zadurzoną bez reszty w Benie (schemacik Palmer, który bardzo irytuje), potem zaręcza się z Jessicą, wyrachowaną zimną snobką, który to związek zapewnia mu pracę w gazecie jej tatusia.

Kolejny ciąg zdarzeń - Faye zachodzi w ciążę, doprowadza do publicznego obnażenia ich związku, co w efekcie prowadzi do zerwania zaręczyn, wyjazdu Bena i wyrzutów sumienia. Pisze książkę, wraca, przeprasza, widzi jak Faye radzi sobie sama i nie potrzebuje już jego łaski, ale przecież go kocha :zalamka: i wychodzi na to, że pobierają się, wszystko jest pięknie - pomimo wszystko.

Ta para jest najbardziej zepchnięta na boczny tor, chociaż i tak jest ich więcej jak na wątek poboczny, niż w innych romansach.

Szczęśliwe zakończenia dla wszystkich pozytywnych bohaterów tej książki, które pokazują nawet daleką przyszłość powinny zadowolić nawet najbardziej wymagających HEA czytelników. ;)

Wielkie nagromadzenie zdarzeń, wątków, uczuć i tragedii, namiętność, która aż kipi pomiędzy każdą parą, zabawne momenty z wylatującymi deskami spod materaca, ciekawe dialogi - to wszystko daje bardzo fajną książkę, bardzo! :)

Pomimo moich wątpliwości, że nie da się tak porządnie w jednym romansie zajmować więcej niż jedną parą bohaterów (wątki poboczne, śledzące tylko inne pary, to co innego) autorce jednak udało się dokonać tego, że każda para ciekawi, wszystko zręcznie napisane, nawet nie razi ta dramatoza, szczególnie w przypadku Katy.
To wszystko sprawia, że Palmer zaczyna bardzo mi się podobać, chociaż nie wiem czy to dobrze... :P

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Moje drugie spotkanie z panią Palmer wypadło świetnie.
Książka pełna dramatów, namiętności i niespełnionych nadziei.

To książka nie o jednej, ale o trzech parach romansowych. Żeby ją opisać należy wspomnieć o każdej z nich, bo każda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Do tej książki podeszłam z ochotą, byłam spokojna i prawie pewna, że będzie mi się bardzo podobała.
Czytałam Koliberka i bardzo mi się podobał, ale kiedy zaczęłam czytać Serce w listopadzie opadły mnie wątpliwości. ;) Zaczęło się jakoś... miałko, nieciekawie, sama nie wiem czego tam brakowało.
Nie przepadam za młodymi parami, niedoświadczonymi życiowo, i chociaż oni wcale tacy młodzi wiekiem nie byli, to jednak wyczuwałam taką niedojrzałość emocjonalną, zachowanie typowe dla nastolatków. Bo miłość było widać, było ją czuć i była wyrazista.

Jedno mnie rozwaliło na początku. Scena łóżkowa i słowa bohaterów:
Cytuję:
"To, co stało się w szopie, wróciło do nich tej nocy. To, czego nauczyli się wówczas, dojrzewało i rozwijało się.
- Ty...! - Jens prawie krzyczał - doprowadzasz mnie do szaleństwa, nocą i dniem. Dlaczego nie trzymałaś się ode mnie z daleka, córko bogacza?
- Powiedz księżycowi, żeby dał spokój przypływom i odpływom... Dlaczego mnie nie wyrzuciłeś, ubogi synu rzemieślnika budującego łodzie?
Jens jęknął, położył się na niej i natychmiast wszedł w nią, a ona objęła go nogami."
Jeny! Skąd ona wzięła te słowa?! Jak z brazylijskiego dramatu.

Jensa i Lornę polubiłam, choć nie bez oporów na początku. Miałam wrażenie, że Jens będzie takim wymoczkiem, który nie weźmie sprawy w swoje ręce, jak prawdziwy mężczyzna, irytowało mnie czasem jego zachowanie. Ale wyszedł obronną ręką.
Ona również nie była idealna od początku, jednak było w niej coś, co kazało mi ją zrozumieć. Bardzo żałowałam jej, kiedy już urodziła.
To było cholernie ciężkie dla mnie - przetrwać te sceny i nie zdołować się zupełnie. Ale warto było.

Długo czytałam początek, przerywałam i nie mogłam się zmusić do kontynuacji. Przeczytałam trzy inne książki żeby odwlec dokończenie jej.

Jednak kiedy już mnie wciągnęło, to czytałam bez przerwy i ryczałam jak bóbr.
Dawno tyle nie beczałam podczas czytania książki. To bardzo czuły punkt dla mnie, i chyba dla większości matek - odebranie dziecka i udręka po takim dramacie.
Nie mogłam przestać wyć i większość czytałam przez mgłę. ;)

Zabrakło mi troszkę jednej rzeczy. Czekałam, kiedy Jens przekona się, że Lorna naprawdę chciała zatrzymać dziecko, że wcale nie bawiła się z innymi po powrocie do domu, chciałabym, żeby to było wyjaśnione i żeby troszkę się pokajał za to, że jej nie uwierzył. ;)
W zakończeniu jest pojednanie oczywiście, ale ten szczegół został jakby zapomniany i nieważny.

Autorka zaczęła nieporadnie, żeby potem powalić mnie na kolana i kazać płakać i czytać do ostatniej strony. Budowała napięcie stopniowo, aż w końcu nie potrafiłam wytrzymać z tęsknoty i żalu, żeby już było wszystko dobrze.

Pięknie potem było - uczuciowa, przepełniona emocjami, wyciskająca łzy, pokazująca tęsknotę, żal, gniew, gorycz i bezsilność książka.

To nie była książka łatwa, lekka i przyjemna - oczywiście dla mnie, bo każdy może odebrać ją inaczej. Bardzo się cieszę, że ją przeczytałam i polecam innym.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Do tej książki podeszłam z ochotą, byłam spokojna i prawie pewna, że będzie mi się bardzo podobała.
Czytałam Koliberka i bardzo mi się podobał, ale kiedy zaczęłam czytać Serce w listopadzie opadły mnie wątpliwości. ;) Zaczęło się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Nie wiem właściwie co napisać o tej książce. Chyba na początku to, że nie była zła.
Nic mnie w niej nie "bolało", żadnej zdrady, żadnych pokątnych flirtów nawet, co bardzo mnie cieszyło.
A jednak gdybym miała opisać jednym określeniem tę książkę, to byłoby to "za mało".
Za mało emocji, za mało pasji, za mało namiętności i płomieni, za mało wglądu w myśli i uczucia bohaterów, za mało wszystkiego.

Jednego nie brakowało - bardzo rozgadana książka. Miałam wrażenie, że składa się ona z samych dialogów, a właściwie to nieprawda. Tylko takie zrobiła na mnie wrażenie.

Nie znałam tej autorki, spotkanie z nią nie było straszne, było miłe, lekkie, lecz ulotne.
Bo wiem, że na długo nie zostanie mi w pamięci. Ot, historia fajna, ale dla mnie bez większych emocji.

Jej dobre strony to mój ulubiony wątek zagrożenia życia bohaterki (choć bardzo delikatny, i właściwie pozytywny w efekcie) oraz facet z przeszłością. Takie rzeczy bardzo lubię. ;)

Bardzo zabawny był moment, kiedy Kate przebywała w domu porywaczy. To naprawdę wyszło autorce, zabawnie i charakternie było :) Ten fragment sprawił, że było warto przeczytać tę książkę. :D

Na początku to miałam wrażenie, że autorka lubi słowo "ludny". W krótkim odstępie kilkakrotnie użyła go w zdaniach: Ludny Londyn, ludna prowincja, niezbyt ludny park... Potem jej przeszło.

Jeśli chodzi o bohaterów... I Kate i Alasdaira dało się polubić, ona prowincjuszka, rozsądna i trzeźwo patrząca na świat, idąca przez życie bez większych przykrości. On z mroczną przeszłością, traumatycznym przeżyciem, z żądzą zemsty, potrafił jednak oprzytomnieć i nie podeptać na drodze tej zemsty niewinnych osób. Dbał o uczucia Kate, choć jednocześnie ją wykorzystywał. Było to jednak w moim odczuciu tak delikatne "użycie" jej do swoich zamiarów, że właściwie nie było o czym mówić. Tym bardziej, że od początku wiedziała, że ma to wszystko jakieś drugie dno.

Nie była to lektura na tyle emocjonująca i zajmująca, żebym miała wiele do pisania, więc moja opinia nie będzie obszerna. Mam nadzieję, że komuś się przysłuży. :) Liczyłam chyba na coś bardziej "krwawego", kiedy przeczytałam opis. Początek w porządku, choć przewidywalny, grzeczny i lekki do przełknięcia, potem zabawnie bardzo po porwaniu, następnie trochę rozwlekle aż do ślubu i na koniec wielka zemsta, która okazała się tylko odsłoną sekretów, sprawiedliwym wyrokiem opatrzności bez nawet niewielkiej jatki, gdyż czarne charaktery okazały się podstarzałymi i umierającymi ludźmi.

Być może kiedyś zajrzę jeszcze do Layton chociażby po to, by sprawdzić, czy inne książki są podobne, czy może dla mnie "pełniejsze" będą inne tytuły.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Nie wiem właściwie co napisać o tej książce. Chyba na początku to, że nie była zła.
Nic mnie w niej nie "bolało", żadnej zdrady, żadnych pokątnych flirtów nawet, co bardzo mnie cieszyło.
A jednak gdybym miała opisać jednym określeniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Romans współczesny, dużo akcji, brudnego seksu i intryg. Zupełnie nie moja bajka.

Dobrze, że nie kierowałam się opisem i zajrzałam do niego dopiero po przeczytaniu, bo zupełnie nie oddaje klimatu książki.
Schyler i Cash to główni bohaterowie - uwikłani w związki z przeszłości, zaplątani w sieć intryg, zemstę i namiętność.
Schyler to kobieta z poczuciem obowiązku, pomimo przeciwności nie poddaje się i walczy o zdobycie celu, który sobie obierze. Z natury dobra i ciepła. Jednak kosmicznie głupia jeśli chodzi o facetów.
Cash to wstrętny i wredny cham, twardy, nie oglądający się na nic, uznający własnego penisa za swego pana. Jego cel w tej książce to upokarzanie Schyler i seks z każdą, która ma ochotę. Nie zważa na jakiekolwiek uczucia innych poza swoimi, gbur i łajdak.
Świetny pracownik znający się na swojej profesji, za którym ludzie pójdą w ogień - to jedyne pozytywy Casha, które mogę wymienić.
Czym zaskarbił sobie uczucie Schyler nie wiem i dochodzić nie będę. Pewnie seksem, chociaż nie ujął mnie zupełnie opis ich igraszek.

Jeśli chodzi o intrygę to fajnie pomyślana, wiele osób zamieszanych, wątki poboczne ciekawe, nie nudzą, a postacie Jimmiego Dona i Marka przypominają o tym, że jednak faceci w porządku istnieją. Jeden to homoseksualista, a drugi to gwałcony w więzieniu facet, który po wyjściu zabija tego, który po części odpowiada za jego nieszczęścia...

Czytałam z niesmakiem, bez przyjemności i cieszę się, że skończyłam.
Gdyby ktoś chciał zrobić mi na złość i nadepnąć na odcisk, to koniecznie powinien mi dać tego typu książkę do przeczytania a dopnie celu. ;)

Jeśli ktoś szuka w romansie czułości to tutaj nie znajdzie ani krztyny. Okazania choć odrobiny szacunku do swojej "wybranki" (o ile tak można nazwać stosunek Casha do Schyler) - również nie znajdzie.
Jeśli ktoś lubi śfinie to jak najbardziej polecam, jest ich tutaj wiele, nawet w damskiej postaci. ;)

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Romans współczesny, dużo akcji, brudnego seksu i intryg. Zupełnie nie moja bajka.

Dobrze, że nie kierowałam się opisem i zajrzałam do niego dopiero po przeczytaniu, bo zupełnie nie oddaje klimatu książki.
Schyler i Cash to główni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Zwykle czytając zapisuję luźne myśli, wrażenia lub cytaty żeby nie umknęły mi potem przy pisaniu opinii. W tym wypadku nic takiego nie robiłam. Chyba za wiele emocji i jakiś taki... chaos w myślach. Nie potrafiłam określić i zebrać w zdania tego, co szumiało mi w głowie. ;) Tak więc z nadzieją, że jednak nic mi nie umknie, chcę podzielić się wrażeniami.

Zaczyna się prologiem - Anglia, rok 1564. Parę zdań, i już rozdział pierwszy.
I co widzę? Anglia, rok 1988! W lekkim szoku byłam muszę przyznać, bo ja się tutaj na historyka szykowałam... chociaż opisu nie czytałam to sam tytuł wiele mówiący, no i ten prolog...
Już na sam fakt, że znalazłam się we współczesnych czasach i ja mam to czytać(!) zrobiło mi się ciężko na duszy. No bo przecież ja historyczna dama jestem ;)
Dostosowałam się jednak, i w sumie z tą współczesnością aż tak źle nie było.
Tylko z bohaterem miałam problem. Moim uwielbieniem obdarzam romanse, gdzie główni bohaterowie są sobie wręcz piesko wierni i oddani, mają klapki na oczach na inne osoby.
Tutaj zgrzytałam zębami jak szalona. Facet jak nie flirtował z barmanką, to podrywał i chciał się przespać z cudną Arabellą, żeby uzyskać potrzebne informacje, jak nie upija się cały uszminkowany w towarzystwie dwóch lafirynd w barze, to podciąga w wiadomym celu kieckę jakiejś dziewoi w altanie.
Nie mogłam po prostu. Połowę zębów starłam. Nie znoszę tego i koniec kropka. Oj ale mi to nerwów napsuło!

Po raz pierwszy czytałam książkę, w której akcja toczy się w średniowieczu i współczesnym świecie, i to w równej ilości. Pół romansu to Anglia XIX wieku, natomiast druga połowa to średniowiecze. Nie wiem, co bardziej mi się podobało. W sumie to w jednym i drugim czasie on uganiał się za babami. :[

Ona - na początku uznałam ją za dobrą kandydatkę na kobietę-mopa, całe szczęście, że potem się trochę opamiętała. Inteligentna, starająca się każdemu zrobić dobrze, żeby zasłużyć na pogłaskanie - co mnie doprowadzało do szału, i w tym przypadku również jej z czasem przeszło. Wrażliwa, niepewna swoich możliwości, dająca jednak się lubić, pomimo wszystkich jej niedoskonałości. ;)
On - chutliwy buhaj z wrażliwością yeti, pod grubą, bardzo grubą skórą jednak wrażliwy, arogancki typowy samiec, jednak z wielkim poczuciem honoru, obowiązkowy, w jego inteligencję często i gęsto wątpiłam, ale nie można ująć mu ciekawości świata, dociekliwości, oddania ludziom, których kochał i dążenia do urzeczywistnienia marzeń w trudnych czasach, w których żył (o czym niestety dowiadujemy się dopiero pod koniec książki z historycznych podręczników).

Książka zakończyła się czymś w rodzaju HEA, chociaż moim zdaniem bardzo to HEA dyskusyjne i niepewne. Chciałabym ich zjednoczenia i takiego typowego i żyli długo i szczęśliwie, chociaż z drugiej strony wiedziałam, że byłoby niemożliwością jakoś fajnie to rozwiązać.
Chociaż autorka, która w książce ujęła podróż w czasie najpierw bohatera - tam i nazad, potem bohaterki - również tam i z powrotem... nie powinna mieć z tym problemu, bo wyobraźnię ma ogromną.
Po przemyśleniu i ochłonięciu uważam, że nie było to przeniesienie się w czasie złe. Nie raziło mnie tak bardzo, jak podejrzewałam na samym początku.

Co muszę zrobić koniecznie, to wyrazić mój podziw dla autorki, jak ujęła porównanie teraz z wtedy.
Pięknie opisała średniowieczne zwyczaje, przekrój społeczny i detale, takie, jak kolor ubioru poszczególnych klas, przygotowywanie jedzenia wg ważności człowieka, sposoby spędzania czasu. Bardzo plastycznie, nie zanudzając nadmierną opisowością naszkicowała obraz życia tamtych ludzi. Kiedyś czytałam trochę o tamtej epoce i z grubsza pani Deveraux trzyma się faktów. Nie jestem w stanie sprawdzić tego, jeśli chodzi o każdy detal, ale doceniam jej wysiłek bo bardzo uspakajałam się podczas czytania tych wątków.
Tak samo skrupulatnie zajęła się naszą epoką, zauważając rzeczy, które dla nas są oczywiste, i w zgrabny sposób wplotła w to poznawanie się Dougless i Nicholasa, dodając przy okazji nutkę humoru. Za to wszystko wielki plus, bo bardzo podniosło to w moich oczach wartość książki.

Gdyby tylko Nicholas nie rzucał się w ramiona innych kobiet, to myślę, że książka byłaby dla mnie wręcz świetna. To naprawdę wszystko mi zepsuło. Owszem pod koniec było już ok, tylko jakim kosztem? Omal nie wyłysiałam ze złości. :-P Całą niedzielę mnie serce bolało, o! ;)

Koniec książki wycisnął ze mnie łzę, ściskało mnie w gardle, i byłam naprawdę wzruszona całym tragizmem ich - z góry skazanej na szybki kres - miłości.
Rycerz w lśniącej zbroi nie należy do romansów lekkich, łatwych i przyjemnych, przynajmniej nie dla mnie. Myślę, że pomimo wszystko była to jedna z lepszych książek, które czytałam; ze względu na emocje, czar porównań tego co dziś i kiedyś oraz miłość, która przetrwała wieki, dusze, które w końcu spotkały się ponownie i słodką wiarę w niezwyciężoność dobra.
To było bardzo duże wyzwanie dla mnie, ale również niezapomniane przeżycia.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Zwykle czytając zapisuję luźne myśli, wrażenia lub cytaty żeby nie umknęły mi potem przy pisaniu opinii. W tym wypadku nic takiego nie robiłam. Chyba za wiele emocji i jakiś taki... chaos w myślach. Nie potrafiłam określić i zebrać w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Od drugiego wejrzenia to pierwszy tom cyklu powieści o charakterze paranormalnym Arcane Society. Jako, że ja takich zjawisk nie znoszę więc do czytania zabrałam się z lękiem o swoje zdrowie psychiczne mając w pamięci niedawno czytaną Nalini Singh - Krew Aniołów. Miałam nadzieję, że teraz również dam radę; tak jak i dałam sobie radę z Nalini.

W tej książce tak wiele istot i zjawisk nadprzyrodzonych nie było, czytałam z zaciekawieniem i bez większych oporów co do samej treści.
Trochę nudnawo było, bohater taki trochę sztywny, bez czułości w trakcie, tylko na początku szybki seks, a potem dłuugo dłuugo nic. Wielki niedosyt w tej kwestii. ;)
Wiem, że autorkę stać na więcej i w lepszej jakości.
Nie wiem czemu, ale odniosłam wrażenie jakby autorka cofnęła się w swym artystycznym rozwoju. :P Dlaczego? Bardzo drętwe, drewniane dialogi. Takie to jakieś nieporadne.

Często musiałam przerywać książkę, ale nie czułam przymusu czytania, jak to się dzieje ze sprawdzonymi autorkami, które zwykle czytam. W połowie zaczęłam siwieć z nudy i czytałam po kilka zdań. Zupełnie mnie nie ruszała ta książka.
Potrafiłam zignorować aury i eliksiry, nie raziło mnie to, a jednak miejscami nie podobała mi się, chociaż najgorsza nie była. Zawsze lubiłam książki tej autorki i trochę się dziwię, że to już druga w ostatnim czasie, a ja znowu jestem na nie. Być może coś zmieniło się w moich upodobaniach?
Być może. ;)

Natomiast ciekawie czytało mi się o fotografii w tamtych czasach, jestem ciekawa czy pokrywa się to z faktami, muszę sprawdzić przy okazji.

Sam pomysł historii fajny, tylko bardzo sztywne relacje między bohaterami odstraszyły mnie i zniechęciły.
Autorka nie pokazała przyciągania między nimi, tak się skupiła na opisach aury, że zapomniała o tym, iż pisze romans. Przydałoby się trochę czułości, namiętności i zaborczości, a także więcej słów o tym, co czują bohaterowie, co myślą. Mało tego było, więcej tam relacji z konkretnych działań.
Książkę przeżyłam i całkiem nieźle to przetrwałam ;) i nie zarzekam się przed resztą Arcane. Od drugiego wejrzenia pokazała mi, że paranormal może być łagodny w swej paranormalności. ;)

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Od drugiego wejrzenia to pierwszy tom cyklu powieści o charakterze paranormalnym Arcane Society. Jako, że ja takich zjawisk nie znoszę więc do czytania zabrałam się z lękiem o swoje zdrowie psychiczne mając w pamięci niedawno czytaną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Nigdy nie czytałam książek Sandemo, więc z ciekawością sięgnęłam po Wyspę nieszczęść.

Na początku przeraziłam się, że narracja w książce jest poprowadzona w pierwszej osobie, czego nie znoszę. Na potrzeby książki oczywiście uzbroiłam się w ogromne pokłady tolerancji i cierpliwości. Cały czas powtarzam sobie: jestem oazą spokoju... ;)
Na całe szczęście to tylko na początku, więc potem było już bardzo bardzo ok. :)

Opowieść o Sharon, dziewczynie wychowanej w sierocińcu, niesłusznie oskarżonej o zabójstwo, która wyjeżdża na Wyspę Nieszczęść i tam spotyka Gordona, swojego przyszłego męża.

Sama historia, wątek morderstwa, ucieczki i trudnych początków w obcym kraju bardzo mi się podobała. Podłość Lindy, jej intrygi i nieszczęścia spadające na główną bohaterkę to coś, co lubię ;)
Wszystko to byłoby cycuś glancuś, gdyby nie użalanie się Sharon, biadolenie i żałosne "och jaka ja jestem nieszczęśliwa, już mi jest wszystko jedno..." O matulu nie znoszę tego u bohaterek! Bohater zresztą nie lepszy, nie mam pojęcia za co ona go pokochała, chyba tylko za to, że pracował w kopalni i również wychowywał się w sierocińcu. Właściwie to przez całą książkę tylko tyle o nim wiedziała.

Zupełny brak namiętności (pominę scenę łóżkową milczeniem i zapalę znicz na jej cześć) to kolejny minus, chociaż nie krzyczał do mnie tak bardzo jak ckliwość i dialogi typu:
- och kocham cię, błagam cię wybacz mi, nie mogę bez ciebie żyć!
- och ależ ja nie chcę już cierpieć, przecież nie mogę ci już ufać, och jakaż jestem nieszczęśliwa!
- ojej słonko ale już cię nie skrzywdzę, tęsknię za twym uśmiechem!
- och zostaw mnie, jestem taka zraniona!
To mnie po prostu dobija...

Czy to nie byłoby cudowne, jeśli on zrobiłby coś z wielkim przytupem zamiast tyle gadać? Na dodatek takie to górnolotne i przesłodzone, że cukrzyca puka do drzwi.

Brakowało mi również w Gordonie pewności, lubię jak facet zna swoją wartość i nikt nie jest w stanie podważyć jego męskiej siły. Tutaj Gordona ujrzałam jako oschłego, stanowczego - ale jedynie w sprawach kopalni, ponurego mężczyznę, samotnika potrzebującego kucharki i sprzątaczki oraz niepewnego swoich wdzięków chłopaczka. Takie ciepłe kluchy wyszły pomimo tej oschłości i twardości.

No nie pokochałam tej dwójki, oj nie ;)
Ona to taka wiecznie umartwiająca się biedna dziewczynka typu nikt-mnie-nie-kocha-nikt-mnie-nie-lubi, nieszczęśliwa, która ma przeciwko sobie cały świat i cierpi, woli samobiczowanie się zamiast huknięcia na jednego z drugim i pokazania trochę kręgosłupa ze stali. Bo chyba go miała jeśli potrafiła się zdobyć na poświęcenie swojej wolności (dopóki nie umrze matka Lindy) mimo niewinności i strachu. A może to kolejna forma umartwiania? Taka zbyt kryształowa była moim zdaniem, chodziła do kościoła, była dobra i życzliwa, nie miała ani jednej wady zwykłego śmiertelnika, tym bardziej kobiety. :-P
Takie sprzeczności w mojej ocenie bohaterki - bo najpierw wymieniam jej umartwianie się i mazgajowatość, a potem piszę o krysztale, jednak autorka jej zachowanie przedstawia jako coś dobrego, więc chciałoby się chociaż znaleźć u niej jakąś jędzowatość albo kłótliwość... przewrażliwienie na punkcie stóp na przykład czy cokolwiek innego. Niechby nie była taka idealna. Ona nawet jak nienawidziła (tak nieśmiało) Lindy za to co ta jej zrobiła, to wypłakiwała pastorowi z wielką rozpaczą, że ona nie chce przecież nienawidzić, czuje się taka winna i niedobra. Olaboga :zalamka:

Pomijając końcówkę z wyznaniami miłości i prośbami o przebaczenie to wcale nie męczyłam się przy czytaniu, co sobie baaardzo cenię. :)
Fajnie się czytało, szybko, nie nudziłam się i do końca nie było wiadomo co tam w tym zamku straszy.
Może nie powaliło na kolana, namiętności i humoru też nie znalazłam, ale nie zawsze ma się to, co się lubi. Fizyczności mi zabrakło, czułości i lepszego poznania się Gordona i Sharon.
Bardzo brakowało mi wglądu w myśli Gordona, bo prawie cały romans jest pisany "pod Sharon".
Właściwie 3/4 lektury to tylko i wyłącznie przemyślenia i obserwacje ze strony bohaterki. A ze strony bohatera cisza absolutna.

Nie wiem, czy jeszcze sięgnę po Sandemo, ale uciekać przed nią nie będę.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Nigdy nie czytałam książek Sandemo, więc z ciekawością sięgnęłam po Wyspę nieszczęść.

Na początku przeraziłam się, że narracja w książce jest poprowadzona w pierwszej osobie, czego nie znoszę. Na potrzeby książki oczywiście uzbroiłam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Biorąc tę książkę do ręki miałam bardzo ponurą minę. Nie lubię (i to określenie jest bardzo łagodne) paranormali.

Komitet Obrony Praw Wampirów czy pojęcia takie, jak deprawacja sensoryczna tylko potwierdziły moje odczucia co do opowieści paranormalnych.
Ja po prostu nie lubię fantastyki. Stworzenia paranormalne to ja kocham, ale w grafice, gdzie cieszą oczy. Jeśli mam o nich czytać, śledzić ich losy i chłonąć emocje to odpadam. Za grosz nie mogę się wczuć w głód wampira czy lot archanioła i jego szczytne cele, ponieważ oczami wyobraźni widzę farsę.
Czytając książkę zwykle wczuwam się w postać bohaterki. Jednocząc się z Eleną nie potrafiłam poczuć jej zaangażowania w działalność Gildii, fascynacji archaniołem - nie był to dla mnie mężczyzna, samiec z krwi i kości, bo wciąż mi te skrzydła przeszkadzały.
Moja niechęć może brać się również po części z tego, że archanioły są dla mnie elementem wiary w Boga i ciężko jest mi wczuć się w świat wykreowany przez panią Nalini. Nie bierze się to bynajmniej z mojej szczególnej religijności, czy z sztywnych przekonań; co to to nie. Ale jest taki utarty wizerunek archanioła, który znacznie odbiega od tego stworzonego ręką Nalini.

"Obserwowanie aniołów startujących do lotów z najwyższych balkonów wieży stanowiło jej najstaranniej skrywaną grzeszną przyjemność. W nocy mieli postać miękkich, cienistych sylwetek. Jednak w ciągu dnia ich skrzydła lśniły w blasku słońca, a ruchy były pełne gracji. Przez cały dzień aniołowie odlatywali lub powracali do wieży, ale czasami po prostu siedzieli na balkonach z nogami przewieszonymi przez krawędź."

Nie mogłam się wczuć w ten klimat. Bardzo się starałam, ale nie potrafiłam.
Obraz aniołów odlatujących z budynku wywoływał u mnie pusty śmiech i rozpraszał mnie zupełnie, starałam się wyobrazić ten piękny widok, wywołać w sobie podziw i choćby jedną iskierkę zainteresowania... i nic. Widziałam tylko aniołka z dyndającymi nogami na krawędzi balkonu. ;)

Do momentu, kiedy Elena postrzeliła Rafaela w skrzydło. Odtąd zaczęłam śledzić ich losy z odrobiną ciekawości i powiedzmy... trochę bardziej otworzyłam się na świat wykreowany przez panią Nalini. Nadal było mi obojętne, czy oni zginą, czy nie, co się stanie z całym światem i tak dalej, ale czytanie o tym nie robiło mi już takiej krzywdy jak na początku.

Książka jest napisana dosyć zgrabnie, dużo akcji, chociaż bez zaskoczenia. Czytałam kilka opinii na temat tej książki i ktoś napisał, że jest w niej erotyzm, nutka humoru, napięcie.
Owszem - erotyzm jest i całkiem smacznie opisała to autorka, napięcie jak dla mnie zerowe, natomiast nutka humoru... szukałam i nie znalazłam. Czasem jakaś reakcja Elen wywoływała skrzywienie warg, ale żeby od razu wywołać uśmiech to jednak za mało. Być może to efekt niedawnego zaczytywania się Garwood, u której poczucie humoru i sposób jego pokazania nad wyraz kocham. ;)

Jeśli ktoś lubi takie klimaty to książka jest ok, i chociaż nie jestem ekspertem od tego rodzaju literatury to zdaję sobie sprawę, że nie jest to jakiś mega gniot. Zniesmaczyły mnie brutalne sceny ze zwłokami, krwią i wyprutymi wnętrznościami. Wiele takich obrazów tam się znajduje, są bardzo plastycznie pokazane, nie polecam osobom o wrażliwych nerwach. A może wrażliwym żołądku.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Biorąc tę książkę do ręki miałam bardzo ponurą minę. Nie lubię (i to określenie jest bardzo łagodne) paranormali.

Komitet Obrony Praw Wampirów czy pojęcia takie, jak deprawacja sensoryczna tylko potwierdziły moje odczucia co do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Naczytałam się wielu komentarzy na temat twórczości pani Palmer, więc z obawą zasiadłam do jej książki. Podniósł mnie na duchu fakt, że to historyk.

O dziwo czytało się bardzo fajnie, strony leciały szybko i czytałam z zainteresowaniem co będzie dalej.
Nie lubię wątku "on zakochany w innej", bardzo nie lubię... Tutaj na dodatek John wie o zauroczeniu Claire jego osobą.
Bardzo odpychający dla mnie wątek miłości Johna do Diany nie zniechęcił mnie jednak na tyle, żeby odrzucić książkę. Aż sama się zdziwiłam.

Czasy, kiedy pierwsze automobile zaczęły pojawiać się na drogach to akurat coś, o czym bardzo mało czytałam do tej pory. Nie spotkałam zbyt wielu romansów rozgrywających się w tamtych latach. Ożywczo i ciekawie.

Bardzo mną tąpało kiedy John robił maślane oczy do Diany, oj bardzo tąpało. Prawie płonęłam ze złości. Wzbudziła we mnie emocje ta książka, to trzeba przyznać. ;)
Z każdą przeczytaną stroną książka wzbudzała we mnie coraz silniejsze emocje, napięcie i... ból. Tak ból, ponieważ bardzo bolało, kiedy Claire zastała Johna z Dianą w kuchni złączonych w uścisku... cholera no, strasznie nie lubię takich wątków i dawno nie odczuwałam tak mocno tego, co czytam. Ostatnio w książce "Złoto" pani Osborne.
Tak bardzo łączyłam się w bólu z Claire, że momentami mogłabym zamordować Johna. Dupek no! Owszem, czasem można go usprawiedliwić, ale sam fakt istnienia Diany podnosi ciśnienie i wszystko to jego wina. :-P

Bardzo podobała mi się postawa Diany. Po tych wszystkich upokorzeniach nie zachowała się jak kobieta-bluszcz, miała swoją dumę i cały czas tak postępowała, żeby John mógł sam zdecydować, nie popychała go w ramiona Diany oczywiście, ale też nie robiła nic, co zmusiłoby go do wybrania jej (Claire) wbrew jego odczuciom.
Polubiłam szczególnie ją, bo John to głupiec był. Nie czekała, aż wszystko skapnie jej z nieba, sama starała się rozwiązywać swoje problemy - jak i jego zresztą, wielkoduszna, miała swoją dumę.

Kończy się szczęśliwie, John przejrzał na oczy a miłość Claire zatriumfowała. Jak dla mnie to szanowny małżonek powinien się bardziej pokajać, sypać głowę popiołem i klęczeć na grochu po tych wszystkich cierpieniach, jakich przysporzył żonie.
Ale cóż, nie ja jestem autorką. ;)

Książka była świetna, bardzo mi się podobała.
Chciałam wygłosić długą kwiecistą opinię, przytoczyć wiele fragmentów, przy których zgrzytałam zębami, ale uznałam, że to daremny trud. Po prostu trzeba przeczytać tę książkę i już!

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Naczytałam się wielu komentarzy na temat twórczości pani Palmer, więc z obawą zasiadłam do jej książki. Podniósł mnie na duchu fakt, że to historyk.

O dziwo czytało się bardzo fajnie, strony leciały szybko i czytałam z zainteresowaniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Tym razem postanowiłam swoje przemyślenia i emocje podczas czytania książki zapisywać na bieżąco - coś na styl dziennika lub pamiętnika z "relacją live". ;)

Piątek, godz. 8.00
Dziecko w szkole, zaczynam książkę. ;) Od razu na pierwszej stronie zaczęłam kręcić nosem. Bo bohaterka w ciąży, panna, a ojca dziecka właśnie składają do grobu. Nie lubię tak! Lubię jak jest niewinna ale to moje skrzywienie, więc dzielnie pokonałam moją niechęć i postanowiłam, że nie będzie mi to przeszkadzało i koniec kropka. Chyba mi się to udało...

Piątek, godz. 8.35
Jakoś nie mogę się pozbyć wrażenia, że Drake, główny bohater, jakoś tego tytułowego temperamentu nie ma za grosz, bo do tej pory mam go za nadzwyczaj akuratnego i grzecznego pana, który robi tylko to, co jest przyzwoite. Wolę jak bohater ma trochę diabła za skórą. A sądząc po groźnym imieniu powinien mieć go za tyle. Może to za wcześnie. Może jeszcze okaże się, że nie jest tak bardzo porządny. W końcu to 20 stron dopiero... z 311.

Piątek, godz. 14.10
Trochę się męczę... ciągle tylko nieporozumienia i bardzo wrogie nastawienie do siebie, intrygująca Phyllipa i żadnej chociażby małej czułości czy miłej rzeczy pomiędzy nimi. Bardzo się ranią słowami, zimno i wrogo. Wolno mi się czyta, nie mogę jak na razie przekonać się do bohaterów. No cóż, czytam dalej z nadzieją na lepsze. ;)

Piątek, godz. 22.30
Losie kochany ależ mi to idzie jak krew z nosa. Akcja trochę się ruszyła, nastąpił zawał w kopalni, której właścicielem jest Drake. To zbliżyło główną parę romansu do siebie, jak to się często dzieje w tego typu sytuacjach. Nareszcie trochę cieplejszych słów, chwila bez obelg i kłótni. Teraz dopiero nabieram większej ochoty na resztę książki, obym się nie zawiodła.
Po wydarzeniach w kopalni zaczynam trochę przychylniej patrzeć na bohaterów, chociaż nadal nie pałam do nich afektem. :P Jacyś tacy miałcy są...

Co mi się podoba już od początku książki to styl pisania, nie rozwlekle i nie reportersko, w sam raz. Autorka snuje opowieść całkiem zgrabnie, jedynie dialogi jakieś takie nie tego...
To kolejna książka, której przydałoby się trochę więcej rozmów pomiędzy bohaterami.
Więcej insynuacji i domysłów niż konkretnego dialogu, w którym mieliby szansę się poznać. Do rozmów między nimi dochodziło jak do tej pory tylko w wypadkach, kiedy już tak im się nazbierało, że wybuchali i oskarżali nawzajem kłócąc się zawzięcie. No ileż można. ;)

Sobota godz. 23.08
W Londynie znowu intrygi. Bardzo denerwuje mnie ta niewiara w partnera, zresztą z obu stron, być może to wynika z niepewności co do własnej atrakcyjności, braku pewności siebie. Ale jest to na dłuższą metę irytujące, chociaż myślę, że na plus dla książki. Dobrze jej robi ;) Dodaje trochę ciśnienia.

Cytuję:
"Drake poczuł, że nie może wymówić słowa. Nie ma mowy o odwlekaniu ich wyjazdu do Silverthorne. Musi zdobyć tę kobietę i zacznie o nią walczyć już dzisiejszego wieczoru.
- No więc? - ponagliła go Lucy wyczekująco. - Czy prezentuję się wystarczająco dobrze jak na ostatni wieczór, który mamy spędzić w Londynie?
- Tak. - Poczuł się jak ostatni osioł. Powinien ją o tym przekonać językiem godnym Szekspira. Tymczasem żadne odpowiednie słowa nie przychodziły mu do głowy. - Owszem - zdołał dodać, wymyślając sobie w duchu. - Twoja suknia jest... jest nowa, tak?"

Bardzo zabawny moment, taki bidny ten Drake, w tym momencie bardzo mi go żal było, a potem jeszcze bardziej, kiedy na balu oblał tę piękną suknię jakimś napojem... ;)

Niedziela, godz. 00.20
3 miesiące uwięziona! Matulu toż se autorka wymyśliła, no! Zaskoczyło mnie to prawdę mówiąc. Ale pozytywnie. Zaskoczyła mnie też postawa Drake - wierząc w wyjazd Lucy z Dalrymple'm napisał błagalny list z wyznaniem miłości i prosząc ją żeby do niego wróciła obiecał nie tykać jej jeśli tak zechce. Zbyt pobłażliwe jak dla mnie. Powinien huknąć w stół :-P
Wydaje mi się, że ja nigdy tej książki czytać nie przestanę...

Niedziela, godz. 00.52
Dostałam kręćka. Ona jest tu, on wybiera się gdzie indziej, ona wyjeżdża w pobliże jego miejsca pobytu, on pakuje się do Londynu... Ona w końcu wraca do swojej wsi a Drake chce pędzić do mieszkanka aktorki, gdzie Lucy była jeszcze chwilę temu...

Cytuję:
"Czy ona nie rozumiała, że kochał ją całym ciałem i duszą? Poruszyłby dla niej niebo i ziemię, nie zastanawiając się nawet przez sekundę, czy ona na to zasługuje. Miłość nie rodzi się z racjonalnych przesłanek. Panuje nad ludźmi niepodzielnie, czasem sprawiając im ból."

Może dlatego, że taki mam nastrój, może z jakichś innych powodów te słowa o miłości, która jest pomimo wszystko, pomimo rozsądku i sprawia czasem ból sprawiły, że na chwilę przystanęłam. Zaduma, wspomnienia, melancholijne westchnienie - tak ckliwe, ale prawdziwe odczucia wywołały we mnie te słowa. Bardzo prawdziwe moim zdaniem.
Wokół panika, ból i poród, aresztowanie, przesłuchanie; to wszystko nie przeszkodziło mi w chwilowym przystanku i przypomnieniu sobie kilku ważnych prawd nie tylko o miłości.

Niedziela, godz. 01.34
Bardzo mnie rozczulił Drake w roli ojca. ;) Dumny opiekuńczy tatuś to coś, co w moim dziwnym stanie wywołało wilgoć w okolicy oczu. ;)

Niedziela, godz. 01.50
Przeczytałam!
Tak się zastanawiam... gdzie tu ten tytułowy temperament?! Ja odebrałam Drake jako obowiązkowego, praktycznego, dobrego, nawet i namiętnego mężczyznę. Sądząc po tytule wyobraziłam go sobie raczej jako porywczego, namiętnego, niecierpliwego, wybuchowego i pełnego werwy - w pozytywnym znaczeniu tych cech.
Koniec dziennika ;)

Zastanawiam się nad podsumowaniem i nic mi nie przychodzi do głowy.
Książka o niepewności uczuć i braku wiary w siebie i drugiego człowieka. Osadzona wśród intryg miłosna historia jest ciekawa, pod koniec wzruszająca i zakończona happy endem. Splot zdarzeń: chwila zapomnienia, słabość charakteru i naiwność początkują cały ciąg wydarzeń, w których główni bohaterowie szukają się po omacku i idą do ognia jak ćmy, żeby spłonąć w żarze swoich własnych lęków.
Ona - boi się przyszłości, wierząca w swoją w miłość do widma, niedowartościowana i dająca się omamić polotem i czarem. Wciąż obwinia się o wszystko i biczuje, choć między Bogiem a prawdą sama dobrze wie, że niewiele jest w całej historii jej winy.
On - udający przed samym sobą, że nie zasługuje na miłość choć bardzo jej pragnie, nad wyraz obowiązkowy, nie nawykły do śmiechu i zabawy, jednocześnie tęskniący za tym. Trochę nieporadny, niezdecydowany, szorstki - choć ta szorstkość taka... urocza, jakkolwiek to zabrzmi.

Bardzo daje się we znaki nieufność zarówno jej jak i jego. Intryga w powieści bardzo zgrabnie pociągnięta, nie zaskakuje, wszystko podaje się czytelnikowi na talerzu, od początku wiadomo kto i za czym stoi, więc gdyby ktoś chciał tajemnicę do rozwikłania to w Dżentelmenie z temperamentem jej nie znajdzie.
Chociaż bardzo długo i opornie mi się czytało to oceniam pozytywnie, szczególnie od mniej więcej połowy książki.
Wydawało mi się na początku, że będzie to "lekka, łatwa i przyjemna" lektura, lecz o dziwo tak nie było. Myślę, że nastrój tak jak przy słuchaniu muzyki, tak przy czytaniu książki bardzo rzutuje na jej odbiór.

Cieszę się, że nie zrejterowałam po pierwszej stronie, kiedy okazało się, że główna bohaterka nosi dziecko zmarłego. To mnie skutecznie odstraszyło przez chwilę. ;)

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Tym razem postanowiłam swoje przemyślenia i emocje podczas czytania książki zapisywać na bieżąco - coś na styl dziennika lub pamiętnika z "relacją live". ;)

Piątek, godz. 8.00
Dziecko w szkole, zaczynam książkę. ;) Od razu na pierwszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Z ciekawością sięgnęłam po książkę Zakochani mimo woli. A dokładniej z ciekawością i niepokojem, ponieważ o autorce nic nie wiedziałam, nie czytałam nic innego pani Hawkins ani żadnych spoilerów na temat samej książki. Tak więc zaczynając czytać byłam niczego nieświadoma.

Zaczyna się ciekawie - hulaka i rozpustnik kontra szara myszka w okularach.
Ucieczka powozem, po to, by wziąć ślub, niestety (stety dla nas czytelniczek) z niewłaściwą kobietą - rozpoczyna powieść.
Tyle faktów poznałam już po pierwszych czterech stronach, więc dobrze się czytało, miałam ochotę na więcej. Zainteresowała mnie ta historia.

Co prawda nic nie wiedziałam co będzie dalej, jak, gdzie, kiedy i dlaczego... nie znałam nawet zarysu fabuły książki. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle... Nie miałam się czym przejmować, pomimo tego, że zagryzałam palce do łokci czy on aby jej nie zdradzi. Na szczęście po połowie zaczęłam wierzyć, że nie będzie śfinią. :P
Taki wątek w romansach praktycznie przekreśla w moich oczach książkę. Po prostu nie trawię w nich zdrady.
Wątek z zagrożeniem przemocą fizyczną dla bohaterki to mój ulubiony klejnocik w książkach, tutaj owszem, był ale w bardzo maleńkiej wersji, na koniec i czułam niedosyt. Byłoby atrakcyjniej dla mnie, jeśli bohaterka byłaby w większym, a przede wszystkim częstszym kłopocie ;)

Jeśli chodzi o bohaterów to cóż... polubiłam. Może nie padłam przed nimi na kolana, jednak nie byli najgorsi. Ona to jak już wspomniałam szara myszka, uboga krewna pomiatana przez ludzi, u których mieszka, święcie wierząca w dobroć ludzi i w swoją dobroczynną pracę w Towarzystwie dla kobiet upadłych. Przy tym nie jest jednak zahukana, ani nie upodabnia się do mopa, ale ma własne zdanie i pomimo sprzeciwów Aleca z determinacją stara się osiągnąć swoje cele. On rozpustnik, uwodziciel, lubiący hazard, wino i kobiety. Oczywiście z drugim dnem, ponieważ ma pod tą powłoczką dobre serducho i dosyć szybko ulega urokowi Julii. Podobała mi się bardzo zaborczość Aleca, zazdrość o Julię i jej powrót na salony już nie jako sowa w worku, tylko jako urocza i ponętna kobietka. Taki kopciuszek. ;)

Intryga utkana przez ciemne charaktery powieści łatwo rozwikłana i wiadomo było, kto co i jak.
W tej książce brak większych tajemnic, sekretów trudnych do odkrycia. Niewiele trzeba myśleć przy tej lekturze, ot taka łatwa, lekka i przyjemna. Jak już gdzieś pisałam lubię dużo wszystkiego... więcej niebezpieczeństwa, więcej namiętności (tylko raz właściwie scena łóżkowa i to baardzo płytka i króciutka, skąpa w szczegóły ech), więcej tajemnic (tak, mam do nich słabość...) i więcej dialogów pomiędzy główną parą. Zabrakło mi tego.

To nie znaczy wcale, że mi się nie podobała, bo podobała się, a jakże. O niedostatkach wspominam nawiązując do mojego romansu idealnego, który tkwi gdzieś tam w moim sercu... Ta książka ideału nie sięgnęła, ale odebrałam ja jak najbardziej pozytywnie. :)

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Z ciekawością sięgnęłam po książkę Zakochani mimo woli. A dokładniej z ciekawością i niepokojem, ponieważ o autorce nic nie wiedziałam, nie czytałam nic innego pani Hawkins ani żadnych spoilerów na temat samej książki. Tak więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Tę książkę zaczęłam czytać po lekturze "Dżentelemena nie w każdym calu" Putney i pomyślałam, że będzie ciężko. Mało które książki dorównują putneyowskim, więc zaczęłam czytać Anons z nastawieniem "o ile gorsza będzie od poprzedniej".
Cieszyłam się, że to historyk, jednak o Thornthon mało wiedziałam, chyba nie czytałam wcześniej nic jej autorstwa.

Bardzo się zdziwiłam. Bardzo pozytywnie się zdziwiłam! Bo książka jest bardzo fajna, z tajemnicami i ciekawymi bohaterami.
Jedna rzecz mogła być lepsza. Mianowicie sceny łóżkowe. Były, ale krótkie, po łebkach i mało płomienne. A ja lubię płomienie. ;) Troszkę więcej czułości pomiędzy bohaterami również byłoby mile widziane.
Właściwie nie wiem co napisać o niej, bo zwykle mam wiele do powiedzenia, narzekając na mnóstwo rzeczy. Tym razem nie mam na co zbytnio narzekać.

Anons to historia kobiety z trudną przeszłością, mroczną tajemnicą, która ją prześladuje i nie daje ułożyć życia. To historia mężczyzny, który za wszelką cenę chce odkryć prawdę o zbrodni i pomimo wszelkich negatywów zaczyna czuć coś do bohaterki, chociaż ta uchodzi za amoralną morderczynię o zapędach ladacznicy.
Cała historia miłości Sary i Maxa opiera się na rozwiązaniu okoliczności morderstwa szwagra Sary, o które to jest oskarżana na początku książki.
Właściwie do samego rozwiązania zagadki nie byłam pewna tego, kto okaże się zabójcą Williama i czy on faktycznie nie żyje. Momentami wydawało mi się, że wiem a potem znów nachodziły wątpliwości, by na koniec zaskoczyło mnie zakończenie.
Do tego dochodzi uczucie Anny (siostry Sary) do Drew (prawnika i zarządcy), usilne zabiegi Sary, by za wszelką cenę nie dopuścić do poróżnienia się rodziny, macocha romansująca z lokajem oraz dwóch młodych braci-dandysów i walki na pięści. ;)

Jestem mile zaskoczona książką. Myślę, że sięgnę znowu po autorkę żeby sprawdzić, czy również zrobi niespodziankę - pozytywną oczywiście. :)
Przeczytałam ją na dwa podejścia, wciągnęła i chciałam doczytać do końca jak najszybciej. Skupiłam się na tej książce, nic nie odwracało mojej uwagi co jasno dowodzi jak dobrze się ją czytało.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Tę książkę zaczęłam czytać po lekturze "Dżentelemena nie w każdym calu" Putney i pomyślałam, że będzie ciężko. Mało które książki dorównują putneyowskim, więc zaczęłam czytać Anons z nastawieniem "o ile gorsza będzie od poprzedniej"....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Z obawą zasiadłam do tej książki. Po pierwsze - to nie historyk, po drugie - to nie historyk.

Na początku, kiedy główni bohaterowie się spotykają po raz pierwszy trochę mnie mierziło to całe "poznanie" po pierwszym spojrzeniu - Marcy od razu dostrzegła sto różnych cech charakteru Crofta, wystarczył widok jego oczu. Trochę to przesadne moim zdaniem.
I bardzo mi się nie podobało to, że z kolei Croft potrafił czytać z oczu każdą emocję Marcy... dla mnie to przerysowane, sztuczne i kompletnie niepotrzebne. Gdyby było więcej niepewności w jego działaniu pasowałoby mi to o wiele bardziej. W tych początkowych stronach czytanie szło jak po grudzie i nie mogłam skupić się na czytaniu więcej niż 15 minut, potem przerwa... kawa... i znowu zaczynałam czytać. Nie lubię jak byle co może mnie odciągnąć od lektury, to znaczy, że nie wciąga mnie ona na tyle, bym odrzuciła wszystko inne poza czytaniem.

Przez tę pewność Crofta i jego poczucie zwycięstwa oraz przez postawę Marcy jako naiwnej gołąbki gotowej do schrupania i głupiutkiej, odsłaniającej się obcemu facetowi, ufnej pomimo wątpliwości... przez to wszystko nie polubiłam ich. Oj bardzo nie lubiłam. To oczywiście również odpychało mnie od książki, ale cóż... brnęłam dalej. :)

Moim zdaniem autorka trochę zapomniała o zdrowym rozsądku i dała się ponieść... cokolwiek ją poniosło miało wielkie skrzydła. :D Zbyt wiele tych pewników wyczytywanych jedynie z oczu. No dajcie żyć, to jak początek paranormala (tak tak, teraz ja daję się ponieść) ;)
W każdym razie pani Krentz powinna napisać poradnik pod tytułem: "Nauka czytania z oczu w 5 minut". A drugi najlepiej "Filozofia poznania człowieka w trakcie jednej kolacji". :P
Za dużo tego myślenia. Za dużo informacji o charakterze bohaterów na samym początku. Oni właściwie rozpracowali siebie w pierwszych dwóch rozdziałach. ;/

Ciężko się czytało, po prostu nie zainteresowało mnie to. Nie byłam ciekawa co będzie dalej. Bardzo zniechęciło mnie też to, jak szybko bohaterka uległa Croftowi i poszła z nim do łóżka. Dwa dni i hop-siup - już ją miał. To takie łatwe i tandetne.
Rozumiem, że koleją rzeczy bohaterowie romansu znajdą się razem w sypialni i w pewnym sensie oczekuję tego. Jednak taka błyskawiczna uległość bardzo mnie zraziła do Marcy, od razu postrzegałam ją jako taką łatwodajkę. On zresztą też nie wzbudził we mnie sympatii, że bez skrupułów to wykorzystał. Tłumaczy go tylko to, że on miał w tym jeszcze inny cel - przywiązać ją do siebie i zdobyć jej lojalność i zaufanie w zbliżającej się rozgrywce z nabywcą książki. Jej natomiast nic nie tłumaczy chociaż można pomyśleć, że jestem niesprawiedliwa wobec własnej płci. Jak to mówią - jak suka nie da to pies nie weźmie... ;) Potrafię zrozumieć pożądanie i zainteresowanie Marcy i nie winiłabym jej za sam fakt pójścia z Croftem do łóżka, jednak zbyt szybko na wszystko przyzwoliła i to mnie do niej zniechęciło.

Większość książki to obraz tego, co się dzieje z perspektywy Marcy, to jej myśli "widzimy" czytając Dolinę. Brakowało mi więcej wglądu w myśli Falconera, w jego odbiór wydarzeń. Autorka pisała większość tekstu pod Marcy niestety.

W pewnym momencie było nawet trochę zabawnie, kiedy Croft dostał jakąś truciznę na przyjęciu, od tego momentu jest ciekawiej, w końcu coś nieoczywistego, zagrożenie, niebezpieczeństwo, ucieczka. Szkoda, że dopiero po przeczytaniu 200 stron z 316.

Końcowe strony sprawiły, że znowu zaszlochałam.
Cytuję:
"- Kiedy wzór jest zrozumiały i zaakceptowany, a Koło zamknięte,
wszystko staje się jasne i przejrzyste jak akwarela.
Kiedy odkryje się prawdę, widać, że świeci życiem. - Croft
wziął jej rękę w swoje dłonie.
Spojrzał w oczy Mercy w momencie, gdy pełne światło
poranka wdarło się przez okno. Jego miłość istniała w przepastnej
głębinie orzechowych oczu. Ma rację, pomyślała Mercy.
Prawda świeci życiem, kiedy się ją odkryje. Poczuła, jak
jego palce zaciskają się wokół jej ręki, i wiedziała, że ich
wzajemny związek jest nierozerwalny. W jakiś sposób, którego
nigdy przypuszczalnie nie potrafi wytłumaczyć, należą do
siebie i oboje to akceptują.
Prawda świeciła między nimi. Dwa umysły i dwie rzeczywistości
zamigotały, zamazały się i wreszcie połączyły
w olśniewającym momencie czasu. i wtedy chwila realizacji minęła, zamknięta na zawsze w ich sercach i umysłach."

Litości!!! :zalamka: :zalamka: :zalamka:

Ogólnie książkę oceniłam biblionetkowo na 3. To po prostu nie moja bajka - współczesne czasy mnie nie pociągają. To wszystko jest wokół mnie i nie potrafię wykrzesać z siebie ciekawości. Czytałam ją bez większych emocji, bez zaangażowania.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Z obawą zasiadłam do tej książki. Po pierwsze - to nie historyk, po drugie - to nie historyk.

Na początku, kiedy główni bohaterowie się spotykają po raz pierwszy trochę mnie mierziło to całe "poznanie" po pierwszym spojrzeniu - Marcy od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Wszystko mi się podobało w Tasmanii. Język, bohaterowie, wątki poboczne i fragmenty opisujące krajobraz, zabudowania i morze - to wszystko zgadzało się ze sobą, pasowało i uzupełniało się w pełny spójny obraz.

Głównych bohaterów od razu polubiłam.
Ona zagubiona, rozdarta wyborem pomiędzy tym, co bezpieczne i w miarę dobre, a tym, co prawdziwe, szczere, lecz niebezpieczne i bez przyszłości.
On broniący się przed upodleniem, upokorzeniem i beznadzieją, twardy i wrażliwy jednocześnie.
Podobało mi się bardzo zdecydowanie Jessie w kwestii namiętności. Była zdecydowana kochać się z Lucasem pomimo tego, że nie przyniesie jej to w przyszłości niczego dobrego, a tylko ból, rozpacz i kłopoty. Pragnęła go i kochała, więc chciała to przypieczętować, co bardzo mi zaimponowało. W porównaniu do innych bohaterek w romansach historycznych nie była tak niezdecydowana, niepewna, wiedziała czego chce i nie bała się na to naciskać, choć była dziewicą i jej strach oraz wahanie byłyby usprawiedliwione. Nie odgrywała przerażonej panienki, która chciałaby, ale nie wie czy powinna, a może jednak lepiej nie, a może tak... itede.
Mierzi mnie takie postępowanie, więc tutaj bohaterka miło zaskakuje. :)
Jest bardzo szczera i bardzo otwarcie wyraża swoje uczucie Lucasowi. To również dowód, jak jest odważna chociaż nazywa siebie "emocjonalnym tchórzem".

Bardzo wzruszająca scena, która mnie ujęła to tonący statek i dzieci, które uratował bohater. Oraz jego rozpacz, kiedy jednemu z nich nie udało się przeżyć. Nie ma w tej książce zbyt wiele roztkliwiania się, co bardzo mi się podobało, trochę zabrakło mi humoru, bo lubię zabawne sceny w romansach. Jednak po namyśle stwierdzam, że pomimo wszystko było jej (książce) z tym do twarzy. ;)

Czytałam z wielką przyjemnością. O rozterkach i powinnościach. O podejmowaniu decyzji, które zaważą na całym życiu. O tym, czy warto poświęcić siebie dla drugiej osoby, czy można zaplątać się w sieć konwenansów i utracić w tym siebie. Lęk przed zatraceniem samego siebie nie był dla bohaterki dostatecznym powodem, by pozwolić na śmierć kochanego mężczyzny. Zdolna do poświęceń zgodziła się na życie z maską poprawnej damy bez wielkich namiętności. Szczęśliwe zakończenie nie pozwoliło jednak na taki czyn i w końcu wszystko ułożyło się jak najlepiej. ;)

Brakowało mi chociaż kilku zdań o tym, jak potoczyły się ich losy kiedy dotarli do Ameryki. W końcu tam czekała na nich wielka niewiadoma i życie od początku, a jednak autorka zakończyła na szczęśliwym połączeniu się pary i nic ponadto.

Bardzo pozytywnie oceniam Tasmanię, książkę warto przeczytać i jeśli ktoś jeszcze jej nie czytał, to bardzo polecam. Całą Proctor polecam, z czego Harfę i Papugi najbardziej, to moje ulubione.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Wszystko mi się podobało w Tasmanii. Język, bohaterowie, wątki poboczne i fragmenty opisujące krajobraz, zabudowania i morze - to wszystko zgadzało się ze sobą, pasowało i uzupełniało się w pełny spójny obraz.

Głównych bohaterów od razu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Rzuciłam się na ten tytuł z wielką nadzieją na coś świetnego, a po kilku stronach stwierdziłam, że to będzie fajna książka.
Kiedy przeczytałam jakieś 30% poczułam przygnębienie. I w ogóle nie chciałam czytać tej książki.
Powiedziałam sobie, że po niej muszę koniecznie zaserwować sobie coś, co mnie podniesie na duchu, typu Sekretna miłość Laurensówny.
Dlaczego? Nie znoszę takiego ujęcia sceny łóżkowej, jak to było u Low Dow i Maxa - kiedy robią to mechanicznie, seks jest sprowadzany do czegoś niefajnego i pomimo bliskości między kobietą a mężczyzną nie iskrzy. Lubię też, żeby główny bohater był jedynym seksualnym partnerem bohaterki. Tak wiem, może to idiotyczne, infantylne i szowinistyczne, ale tak lubię no.

Strasznie mnie to zniechęciło do dalszego czytania, ale brnęłam dalej - nie wiem, czy z ciekawości, czy ze zwykłego uporu, czy może z nadzieją, że będzie lepiej - i to lepiej jak najszybciej.
Nie podobało mi się także to, że Max "przespał się" wcześniej ze swoją narzeczoną zanim wyjechał. Nie pytajcie dlaczego - jakkolwiek moja niechęć wydaje się bzdurna, tak niestety jest prawdziwa. :P
Dla mnie w romansie musi być tak, że bohater i bohaterka kochają się, całują i ściskają - tylko i wyłącznie ze sobą. Jestem beznadziejna, nie? Nie wiem, może zazdrość mnie zżera i poczucie krzywdy i niesprawiedliwości w imię bohaterek czy bohaterów. Nie pytajcie - nie wiem.
Pogodziłam się z tym moim dziwactwem, bo i cóż innego mogę zrobić? ;)

Scena, kiedy Max wchodzi do domu byłej narzeczonej; ona wpada w jego ramiona a on oczywiście oczarowany nią, motylki, wstążeczki i falbanki och ach i ech, czuł jej słodki zapach i emanujące z niej ciepło... wznoszę ręce w niebo i zgrzytam zębami na samo wspomnienie! Grrrr! Nie cierpię, nie cierpię, nie cierpię takich wątków! Stop zauroczenia kimś innym niż bohaterka! Losie kochany jaka zołza ze mnie :D
No i jakby było mało... gwóźdź do trumny mojego w miarę normalnego nastroju podczas czytania - ona jest w ciąży. Dżizas! Normalnie chandra mnie od razu dopadła.
Ja nie wiem, czy ja się tak przejmuję bohaterką czy to chodzi o coś innego - ale nic mnie tak nie dołuje, jak coś w ten deseń. Takie poplątanie w związkach, ten z tą, a tamten, który był z tamtą będzie teraz z jego byłą, o matulu trzymajcie mnie :(

Za bardzo boli jak to czytam. Miałyście tak kiedyś?
Mam pełną świadomość, że książka nie jest zła, napisana dobrze, fajnym stylem. Ale... nie potrafię czytać takich rzeczy. :( W sumie ciekawi mnie co będzie dalej - ale wręcz zmuszam
się do dalszego czytania, co chwilę przerywam żeby odetchnąć. A przecież to nie jest jakiś największy melodramat, bez przesady. Nie ma tam też jakichś strasznych drastycznych scen, maltretowania dzieci czy coś podobnego. No cholera nie myślałam, że tak się będę łamać przy tej książce.

Momentami była bardzo wzruszająca, nie w tym sensie, który opisałam wyżej, ale wzruszająca bo wyciskała łzy, kiedy czytałam na przykład o praniu na sznurach przy domu, którego Louise miała nigdy nie mieć. O tęsknocie za własną rodziną i za dzieckiem. O wsparciu bliskich w ciężkich chwilach. Pięknie opisane i za to wielki plus dla autorki.
Bohaterowie dają się lubić, szczególnie bohaterka bardzo mi się podobała - dumna choć zagubiona, ciepła i wrażliwa mimo swojej zewnętrznej fasady "twardej kobitki".
I ta jej srebrna łyżeczka...

Po pierwszej połowie trochę lepiej. Pod koniec już całkiem się wciągnęłam i czytałam do 3.15 nad ranem.
Skończyła się bardzo fajnie, oczywiście miłość zwycięża i koi moją skołataną duszę...
Oczywiście zabrakło mi jakiejś akcji, gdzie bohater niczym rycerz w lśniącej zbroi ratuje swoją kobietę przed jakimś łotrem, ale to moje kolejne zboczenie, bez którego potrafię się czasem obejść. :P

Krwi mi napsuła, że hej! ;) Ale nie żałuję, że czytałam. Kiedy już się z tym przespałam, emocje opadły to nawet stwierdziłam, że znowu sięgnę do tej autorki.

[Opinia ta, to wyłącznie moje subiektywne odczucia i wnioski w odniesieniu do moich subiektywnych gustów i upodobań ;) Uwaga - spoilery!]

Rzuciłam się na ten tytuł z wielką nadzieją na coś świetnego, a po kilku stronach stwierdziłam, że to będzie fajna książka.
Kiedy przeczytałam jakieś 30% poczułam przygnębienie. I w ogóle nie chciałam czytać tej książki.
Powiedziałam...

więcej Pokaż mimo to