Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Bogowie i herosi w mitach greckich najczęściej przedstawiani są jako małostkowi, pyszni, pełni gniewu i pożądania, jako nieśmiertelne istoty, których zwykli śmiertelnicy niewiele obchodzili. Madaline Miller w swojej debiutanckiej, nagrodzonej Orange Prize for Fiction powieści "Pieśń o Achillesie" obrała zupełnie inną drogę, obdzierając syna Tetydy i wodza Myrmidonów z jego boskości, obnażając jego słabości, targające nim uczucia i ujawniając nam jego bardzo ludzkie oblicze.

"Pieśń o Achillesie" jest opowieścią Patroklosa, który wygnany z domu za zabójstwo, odnalazł schronienie na dworze Paleusa, gdzie wychowywał się razem z Achillesem, stając się najbliższą mu osobą. To właśnie uczucie, które łączy bohaterów jest fundamentem, na którym autorka rekonstruuje znaną od wieków historię największego greckiego bohatera, nadając jej zupełnie nowy wymiar.

Patroklos opowiadając o Achillesie, tworzy ponadczasową i wzruszającą pieśń o najdroższej mu osobie. Wydobywa spod lśniącej zbroi bohatera człowieka z krwi i kości. Największym atutem tej powieści jest właśnie ukazanie ludzkiej twarzy bohaterskiego, przy tym mało sympatycznego Achillesa. Przedstawienie go jako człowieka zdolnego do miłości, wewnętrznie skonfliktowanego, obdarzonego poczuciem humoru i wrażliwego sprawiają, że patrzymy na Achillesa w zupełnie innym świetle. Patroklos, którego życie nierozerwalnie związane jest z Achillesem wydaje się być sumieniem greckiego herosa, jego drugą połową, która wydobywa z niego to co najlepsze.

Powieść Madeline Miller zachwyca poetyckim językiem, znajomością homeryckiego eposu, bogatą wyobraźnią i wnikliwością z jaką zagląda w ludzkie dusze, które przez tysiąclecia wciąż łakną tego samego. "Pieśń o Achillesie" to opowieść jest pełna czułości i troski, o wielkiej wojnie, o powstaniu legendy, o heroizmie, honorze i miłości silniejszej niż przeznaczenie.

Bogowie i herosi w mitach greckich najczęściej przedstawiani są jako małostkowi, pyszni, pełni gniewu i pożądania, jako nieśmiertelne istoty, których zwykli śmiertelnicy niewiele obchodzili. Madaline Miller w swojej debiutanckiej, nagrodzonej Orange Prize for Fiction powieści "Pieśń o Achillesie" obrała zupełnie inną drogę, obdzierając syna Tetydy i wodza Myrmidonów z jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W swojej najnowszej powieści laureat literackiej Nagrody Nobla Kazuo Ishiguro bierze na tapet aktualny dziś temat sztucznej inteligencji. Autor nie straszy nas buntem maszyn, nie pisze o zagrożeniach jakie AI mogą stanowić dla ludzkości. Maszyny przedstawione w "Klarze i słońcu" robią dokładnie to czego od nich wymagamy, akceptując ciężar każdego, nawet niewygodnego działania. Ta wizja choć niepokojąca, ma w sobie coś pocieszającego i optymistycznego.

Kazuo Ishiguro przedstawia świat w którym automatyzacja zastąpiła pracowników, zanieczyszczenia przesłoniły błękit nieba, a rodzice podejmują ryzyko, by ich dzieci mogły stać się genetycznie doskonałe i tym samym miały większe szanse by osiągnąć w przyszłości sukces. Narratorem powieści jest Klara, Sztuczna Przyjaciółka (SP), która trafia do domu czternastoletniej Josie, cierpiącej na tajemniczą chorobę. Klara ma za zadanie chronić i opiekować się dziewczynką, czemu poświęca się z wielkim zaangażowaniem. Androidka postrzega rzeczywistość inaczej niż ludzie. Widzi otoczenie jako serię kwadratów, pudełek, tak że jej perspektywa jest wypaczona, nie rozumie też wielu rzeczy, ale jest nadziei i przekonania, że wszystko się ułoży. Przy swojej naiwności jest jednak bardzo spostrzegawcza i wyjątkowo inteligentna. Dostrzega rzeczy, których zwykły śmiertelnik nie jest w stanie zobaczyć, dzięki temu obserwując świat jej oczami, możemy bliżej przyjrzeć się ludzkim emocjom.

Pisarz w "Klarze i słońcu" poddaje analizie relacje rodzic- dziecko. Zastanawia po co mamy dzieci? Czy dzieci są celem samym w sobie, czy narzędziem do realizacji jakiegoś celu? Czy mamy prawo oczekiwać od naszych dzieci, że będą się nami opiekować na starość? W powieści Ishiguro rodzice są przekonani, że są kochający i oddani, ale zamiast tego stają się potworami. Dzieci są im wdzięczne i wybaczają, nawet jeśli wiedzą, że są zdane tylko na siebie.

Tematem przewodnim powieści jest jednak przede wszystkim miłość. Nadopiekuńcza, niespokojna, często samolubna i miłość otwarta, pełna życzliwości, odkupieńcza. Android jest bardziej ludzki, niż większość ludzi, można powiedzieć, że odznacza się nadludzkim człowieczeństwem. Wyposażając Klarę w umiejętność podejmowania trudnych moralnie decyzji, autor stawia przed nami ważne pytanie, co tak naprawdę świadczy o naszym człowieczeństwie? Czy już rodzimy się wyposażeni w nasze ludzkie przymioty czy może można nauczyć się być człowiekiem, odczuwać emocje?

"Klara i słońce" Kazuo Ishiguro jest opowieścią o kruchości naszego człowieczeństwa, o tym co znaczy być człowiekiem i nie-człowiekiem, o sile naszych uczuć i nadziei. I mimo że na co dzień się nad tym nie zastanawiamy, powinniśmy docenić to że mamy dla kogo żyć, że możemy kochać, tęsknić, zachwycać się światem. Możemy budować roboty, które będą nas zastępować w pracy, pomagać nam, przypominać nas samych, jednak nic nie jest w stanie zastąpić prawdziwych międzyludzkich relacji.

W swojej najnowszej powieści laureat literackiej Nagrody Nobla Kazuo Ishiguro bierze na tapet aktualny dziś temat sztucznej inteligencji. Autor nie straszy nas buntem maszyn, nie pisze o zagrożeniach jakie AI mogą stanowić dla ludzkości. Maszyny przedstawione w "Klarze i słońcu" robią dokładnie to czego od nich wymagamy, akceptując ciężar każdego, nawet niewygodnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lektura "Pierwszej osoby liczby pojedynczej" Haruki Murakamiego jest jak spotkanie z dawno niewidzianym znajomym. W tle sączy się do ucha jazz, a my popijając gorąca herbatę wysłuchujemy wspomnień autora sprzed lat, z jego czasów studenckich, szalonych lat sześćdziesiątych. Murakami w swoich autobiograficznych opowiadaniach powraca do czasów młodości, snuje opowieści o swoich pasjach: baseballu i muzyce, o kobietach, które kiedyś spotkał, o przyjaźniach i zauroczeniach. Wkracza też do krainy zawieszonej między jawą a snem ( w świetnym opowiadaniu "Wyznanie Małpy z Shinagawy"), w którym zastanawia się, czy masującą jego plecy, gadającą małpę spotkał naprawdę, czy jest tylko wytworem tylko wyobraźni. To spotkanie pełne nostalgii, uświadamiające nam upływ czasu i że coraz bardziej zbliżamy się do tego co nieuchronne.

Czytając "Pierwszą osobę liczby pojedynczej" warto zwrócić uwagę na słowo od Anny Zielińskiej- Elliot, która przełożyła opowiadania Murakamiego na język polski. Zwraca ona uwagę, że Japończycy używają wielu zaimków osobowych oznaczających "ja", w zależności od wieku, pozycji społecznej, sytuacji. W języku polskim mając tylko jedno "ja" nie jesteśmy w stanie dostrzec różnicy, gdy Murakami opowiada o okresie swojej młodości, albo gdy snuje opowieść z czasów gdy jest już dojrzałym i doświadczonym człowiekiem i opowiada o sobie zupełnie inaczej.

To co charakterystyczne dla tego zbioru, jak i całej twórczości Murakamiego to wyjątkowy styl. Chłodny, zdystansowany, bardzo oszczędny, spokojny rytm, skupienie się na detalach, opisy codzienności i zwyczajnych zdarzeń podane w niepowtarzalny dla pisarza sposób. Tu humor miesza się ze smutkiem, realizm z magią, znajdziemy również sporo przemyśleń dotyczących życia.

Czy warto przeczytać "Pierwszą osobę liczbę pojedynczej"? Tak, ale niekoniecznie jest to idealna pozycja, żeby rozpocząć swoją przygodę z twórczością Murakamiego. Lepiej sięgnąć po którąś z jego wcześniejszych powieści, a kiedy już zakochacie się w jego piórze, wtedy zanurzcie się w "Pierwszej osobie liczby pojedynczej". Niewielkiej, niespiesznej, dopracowanej i zdecydowanie za krótkiej.

Lektura "Pierwszej osoby liczby pojedynczej" Haruki Murakamiego jest jak spotkanie z dawno niewidzianym znajomym. W tle sączy się do ucha jazz, a my popijając gorąca herbatę wysłuchujemy wspomnień autora sprzed lat, z jego czasów studenckich, szalonych lat sześćdziesiątych. Murakami w swoich autobiograficznych opowiadaniach powraca do czasów młodości, snuje opowieści o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To miała być prawdziwa rewolucja w obszarze badań diagnostycznych. Wykonywanie badań krwi z niewielkiej ilości pobieranej z opuszka krwi, zamiast bolesnego i nieprzyjemnego kłucia igłami, miało poprawić komfort pacjentów i zapewnić tanie badanie krwi w krótkim czasie. Theranos, miał być kurą znoszącą złote jaja, gigantem branży biotechnologicznym porównywalnym, go Google czy Apple'a, w rzeczywistości okazało się największym oszustwem w historii start-upów w Dolinie Krzemowej. John Carreyrou, dziennikarz śledczy Wall Street Journal, swojej książce "Zła krew" odsłania kulisy największego przekrętu branży start-upów, historię pracowników Theranosa i jego założycielki Elizabeth Holmes, kobiety, której udało się zwieść największych tego świata.

Nie chcę tutaj pisać na czym polegał mechanizm oszustwa, bo nie chcę odbierać przyjemności z lektury "Złej krwi". Skupię się na innej sprawie, której w swojej książce Carreyrou poświęcił sporo miejsca, a która mi cały czas spędza sen z powiek i w którą wciąż nie potrafię uwierzyć. Niesamowita jest dla mnie sama postać Elizabeth Holmes, dziewiętnastolatki, bez większych kompetencji z zakresu medycyny, która rzuciła studia po zaledwie dwóch semestrach by założyć firmę. Jak wielki urok osobisty musiała mieć by w radzie nadzorczej jej spółki zasiedli wysocy przedstawiciele amerykańskiego rządu? Jaką musi mieć charyzmę, tajemniczy magnetyzm, by owinąć sobie wokół palca doświadczonych inwestorów jak Rupert Murdoch, polityków z bliskiego otoczenia byłego jak i obecnego Prezydenta Stanów Zjednoczonych, dziennikarzy, prawników? Nigdy nie pokazała żadnych dowodów, że jej technologia działa. Nikt nigdy nie weryfikował sprawozdań finansowych spółki, a mimo to do Theranosa płynął od inwestorów szeroki strumień pieniędzy. Niewątpliwie Holmes potrafiła sprzedać swoją wizję. Czy wystarczył piękny uśmiech, nienaturalnie niski głos, czarne golfy, które zawsze nosiła, by zwodzić wszystkich aż przez 10 lat?

Holmes potrafiła uwieść nie tylko inwestorów, ale i pracowników, roztaczając przed nimi swoją wizję zmiany świata na lepsze. Theranos przyciągał najlepszych specjalistów z dziedziny chemii, fizyki, którzy chcieli być częścią rewolucji. Nie spodziewali się jednak piekła, jakie przygotowali dla nich ich szefowie. Nieustanny mobbing, zastraszanie, monitoring wejść i wyjść, kontrola korespondencji, nieustanna obserwacja i inwigilacja, umowy o poufności, które zobowiązywały do zakazu negatywnego wypowiadania się na temat tego co działo się w Theranosie. Gdy ktoś chciał się wyłamać i opowiedzieć, że Theranos to jedno wielkie oszustwo, do akcji wkraczał David Boies, prawnik, który siał postrach w całych Stanach Zjednoczonych. Z Boiesem musiał zmierzyć się również sam Carreyrou, który chciał zablokować artykuł, który dziennikarz przygotowywał dla The Wall Street Journal, gazety której właścicielem jest Rupert Murdoch, ten sam, który zainwestował w Theranosa miliony dolarów.

John Carreyrou napisał pasjonujący reportaż. Mimo, że porusza skomplikowane tematy z zakresu start-upów, badań krwi, czyta się ją jak najlepszy kryminał. "Zła krew" to historia wielkiego oszustwa, wybujałych ambicji, pychy założycieli, opowieść o naiwności inwestorów ( o zgrozo bardzo doświadczonych inwestorów), którzy dają się nabierać na puste obietnice i sztuczki spółek. Dla mnie jednak Carreyrou nakreślił portret fascynującej i niebezpiecznej kobiety, jaką niewątpliwie jest czekająca na proces sądowy Elizabeth Holmes. Bez reszty oddana własnej idei, kompletnie pozbawiona empatii wobec ludzi na których przeprowadzała badania. Charyzmatyczna, o nieodpartym uroku osobistym, potrafiąca owinąć sobie każdego wokół palca.

Niesamowita i przerażająca historia.

To miała być prawdziwa rewolucja w obszarze badań diagnostycznych. Wykonywanie badań krwi z niewielkiej ilości pobieranej z opuszka krwi, zamiast bolesnego i nieprzyjemnego kłucia igłami, miało poprawić komfort pacjentów i zapewnić tanie badanie krwi w krótkim czasie. Theranos, miał być kurą znoszącą złote jaja, gigantem branży biotechnologicznym porównywalnym, go Google...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pandemia koronawirusa zaskoczyła nas wszystkich i zmieniła życie każdego z nas. Wirus zatrzymał świat, który do tej pory pędził jak szalony, a my razem z nim. "W chwilach kryzysu można dużo zobaczyć" usłyszał od swojego znajomego Tomasz Michniewicz, więc bacznie obserwował i notował. Jego najnowsza książka "Chwilowa anomalia" nie opowiada jednak o pandemii. Ta okazała się jedynie wierzchołkiem góry problemów, które trapią ludzkość, nad którymi na co dzień w ogóle się nie zastanawiamy. I właśnie o nich, o zagrożeniach, chorobach współistniejących naszego świata, traktuje ta książka.

Strach, niepokój o zdrowie nasze i naszych bliskich, niepewność jak będzie wyglądać jutro, panika to uczucia, które chyba najczęściej towarzyszyły nam tuż po wybuchu pandemii. Pilnie śledziliśmy serwisy informacyjne, liczby, słupki, statystyki, a potem przerażeni szturmowaliśmy sklepy, by zrobić zapasy. Pandemia pokazała jak potrafimy sobie radzić w sytuacjach stresowych. Obnażyła przy okazji znacznie więcej problemów: nieudolność władzy, bardzo trudną sytuację opieki medycznej, siłę fake newsów, teorii spiskowych i fałszywych autorytetów, manipulacje mediów, które podsycały panikę, które nie informują, a uwielbiają grać na naszych emocjach. Tomasz Michniewicz w swojej książce rozmawia z psychologami, socjologami, medioznawcami, filozofami, ekonomistami, prawnikami, którzy analizują nasze reakcje i mechanizmy społeczne i próbują wyciągnąć wnioski na przyszłość, które niestety nie napawają optymizmem.

Epidemia wydobyła z nas najgorsze ale i te najlepsze cechy. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z aktami solidarności, chęci niesienia pomocy, bohaterstwa, z drugiej ujawniła się też wrogość, nienawiść i ksenofobia. Pandemia niestety po raz kolejny udowodniła, że nie potrafimy wyciągać lekcji z kryzysów które nas dotykają. Nie analizujemy naszych reakcji, nie potrafimy wyciągać wniosków z doświadczeń, traktując każde załamanie jako anomalię, coś chwilowego, coś co zaraz przeminie, a my spokojnie będziemy mogli wrócić do naszej normalności.

Cz można było tego wszystkiego uniknąć? Być może, ale nie słuchamy ostrzeżeń, albo wolimy ich nie słyszeć? To dzieje się gdzieś daleko, może nas nie dosięgnie. Reagujemy dopiero, kiedy nie ma już innej możliwości, ale wtedy jest już za późno. Czy podobnie będzie z kryzysem klimatycznym? Naukowcy krzyczą, żeby działać, a my? Nie robimy z tą wiedzą nic.

"Chwilowa anomalia" to świetnie napisana książka, która stawia wiele ważnych pytań dotyczących funkcjonowania dzisiejszego świata, ale to opowieść przede wszystkim o nas, o ludziach, którzy próbują sobie poradzić sobie w nowej rzeczywistości, w której warunki dyktuje wirus. Jednak czy to właśnie pandemia stanowi dla nas największe zagrożenie. Największym wrogiem dla ludzkości okazujemy się być my sami, nasz egoizm, ignorancja, obojętność, dbanie wyłącznie o swój kawałek podwórka. Pytanie czy potrafimy się zmienić? Czy za jakiś czas, gdy wszystko wróci do normy, o wszystkim zapomnimy.

Pandemia koronawirusa zaskoczyła nas wszystkich i zmieniła życie każdego z nas. Wirus zatrzymał świat, który do tej pory pędził jak szalony, a my razem z nim. "W chwilach kryzysu można dużo zobaczyć" usłyszał od swojego znajomego Tomasz Michniewicz, więc bacznie obserwował i notował. Jego najnowsza książka "Chwilowa anomalia" nie opowiada jednak o pandemii. Ta okazała się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Biblioteka w oblężonym mieście" to wojenny reportaż, ale zupełnie inny od wszystkich, które do tej pory czytałam. Każda znana mi opowieść o wojnie przygnębiała, budziła ogromny smutek i złość na bezsens działań zbrojnych, w wyniku których życie tracą niewinni. Opowieść Mike Thomsona jest kompletnie odmienna, bo czy znacie reportaż rozgrywający się w kraju ogarniętym wojną, który inspiruje, daje nadzieję, mnóstwo siły i wiarę, że świat można jeszcze zmienić na lepsze?

Książki wydają się być dla nas ostatnią rzeczą, o której mogą marzyć ludzie w zbombardowanej przez wojska Baszszara al-Asada, syryjskiej Darajji. A jednak, pozbawieni dostępu do żywności, leków, nie wspominając już o elektryczności, dla młodych Syryjczyków książki stały się pokarmem dla duszy, symbolem oporu, walki o wolność, nadzieją i substytutem normalności. Aby zdobyć książki do ukrytej w podziemnej piwnicy biblioteki ryzykowali życiem, przeszukiwali zbombardowane budynki, często w których zastawione były śmiertelne pułapki. Zebrane tytuły katalogowali, układali na półkach i wypożyczali, organizowali kluby dyskusyjne. Stworzyli podziemny, bezpieczny azyl, gdy nad ich głowami wybuchały bomby.

Przedstawiając opowieść o powstaniu podziemnej biblioteki Mike Thomas nieustannie stawia znacznie ważniejsze pytanie: dlaczego na wpół wygłodniała młodzież z kraju spustoszonego przez wojnę ryzykowała życiem, aby ratować książki? Niektórzy założyciele nazywali biblioteke duchowym sanktuarium i bijącym sercem Darajji, w którym "zasiane są zasady, z których wyrastają idee. (...) To wytwórnia myśli i rozwiązań." Dla kogoś innego, biblioteka była domem, spokojnym miejscem, które ofiarowało poczucie normalności. Najważniejsza dla mnie wydaje się jednak wypowiedź, że biblioteka była skarbnicą nadziei, możliwością edukacji obywateli, by ci pewnego dnia mogli odbudować Darajję. Głównym celem jakim przed sobą postawili założyciele biblioteki była możliwość nauczenia młodych ludzi umiejętności krytycznego myślenia. Umiejętności tworzenia i budowania w świecie w którym kule karabinów i bomby sieją zniszczenie i przynoszą śmierć.

Jednym z najcenniejszych aspektów reportażu Mike'a Thomsona jest przyjaźń jaka zrodziła się miedzy reporterem a bohaterami książki. Dzięki temu mamy możliwość postrzegania Syryjczyków nie jako bezimiennych liczb, ale prawdziwych ludzi. Thomson przedstawia nam ludzi na których mu bardzo zależy. Martwi się brakiem kontaktu, gdy nie może nawiązać połączenia internetowego, czyta ulubione książki swoich rozmówców, płacze gdy spotka ich tragedia, cieszy się razem z nimi, gdy biorą śluby, rodzą się im dzieci, gdy po latach rozłąki mogą wreszcie spotkać swoich bliskich. "Biblioteka w oblężonym mieście" staje się przez to opowieścią o normalnym życiu jakie rozgrywa się w cieniu wojny. Jak powiedziała jeden z bohaterów książki: "Wojna to tylko powierzchowne oblicze, które pierwsze rzuca się w oczy. Pod nim kryje się tak wiele człowieczeństwa, dzieje się tyle innych rzeczy. Otacza nas śmierć, ale toczy się tutaj także normalne życie."

"Biblioteka w oblężonym mieście" Mike Thomsona to dla mnie wyjątkowy reportaż. Opowieść o ogromnej sile jaką można czerpać z książek, o sile literatury, która nie tylko oferuje ucieczkę od trudnej rzeczywistości, karmi ducha, dając chęć do życia. To historia o nadziei, która nie gaśnie, nawet gdy wszystko zostanie zabrane, o wierze, która jest jedynym antidotum na gorycz. Reportaż Mike Thomsona inspiruje, pokazując że literatura może być "najlepszą bronią przeciwko reżimowi", szansą na lepsze jutro.

"Biblioteka w oblężonym mieście" to wojenny reportaż, ale zupełnie inny od wszystkich, które do tej pory czytałam. Każda znana mi opowieść o wojnie przygnębiała, budziła ogromny smutek i złość na bezsens działań zbrojnych, w wyniku których życie tracą niewinni. Opowieść Mike Thomsona jest kompletnie odmienna, bo czy znacie reportaż rozgrywający się w kraju ogarniętym wojną,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałabym napisać, że "Orkiestra bezbronnych" nigeryjskiego pisarza Chigozie Obiomy jest jedynie fikcją literacką, niestety nie mogę. Historia powieściowego Chinonso inspirowana jest tragiczną historią Jaya, przyjaciela Obiomy, którego autor poznał w czasie studiów na Cyprze, jak i losami tysięcy Afrykańczyków którzy w poszukiwaniu lepszego życia wyruszyli do Europy, gdzie zamiast pracy, nie czekało na nich nic z wyjątkiem pogardy z którą stykali się w swojej ziemi obiecanej. Ta powieść jest bolesnym studium kosztów jakie niesie emigracja, tragicznym zapisem historii ludzi, którzy nie zasłużyli na swój los.

Główny bohater powieści nigdy nie miał łatwego życia, doskonale wie czym jest uczucie pustki i straty. Wcześnie osierocony, opuszczony przez siostrę, która wyjechała do miasta i nigdy nie obejrzała się za siebie. Został sam w niszczejącym domu, odnalazł trochę sensu w hodowli ptaków, które nie tylko zapewniły mu utrzymanie, ale towarzystwo. Zaprzyjaźnił się z nimi, bronił przed drapieżnikami, dobrze rozpoznawał ich głosy. To właśnie od nich pochodzi tytuł powieści, który można przetłumaczyć też jako dźwięki wydawane przez istotny pomniejsze albo poniżone. Życie Chinonso zmienia się, gdy pewnego wieczoru widzi na moście kobietę, która pragnie popełnić samobójstwo. Udaje mu się przekonać dziewczynę, żeby tego nie robiła. Jakiś czas później spotykają się ponownie, zakochują, ale nie czeka ich długie i szczęśliwe życie. Zakochanych dzieli przepaść, o jest biedny i niewykształcony, ona pochodzi z bogatej i wykształconej rodziny. Zastraszony i upokorzony przez rodzinę ukochanej Nonso w europejskiej edukacji widzi szansę na zakopanie przepaści, która dzieli go z dziewczyną. Sprzedaje wszystko, by zapłacić za lot i studia i wyrusza do Cypru. Po przylocie okazuje się, że został oszukany przez nieuczciwego pośrednika. Załamany i upodlony rozpoczyna walkę o powrót do Nigerii, do ukochanej Ndali. Z ofiary przeistacza się w oprawcę.

Narratorem opowieści o nieszczęśliwej wyprawie Nonso jest chi, opiekuńczy duch głównego bohatera, istotą, który posiada mądrość zdobytą rezydując u wcześniejszych gospodarzy, jednak w niewielkim stopniu może wpływać na bieg życia swojego gospodarza i jego wybory. Opowiada więc jako czuły, ale bezsilny świadek, który odwołuje się do prawd duchowej tradycji ludu Igbo. Przeplatanie zachodniej religii i filozofii z nigeryjskim systemem myślowym, bez żadnej oczywistej hierarchii jest wielkim atutem powieści Obiomy. Pisarz stawia ideę chi, przeznaczenia w opozycji do teorii wolnej woli, przekonania, że człowiekiem nie rządzi żadna siła duchowa, ale jest on całkowicie odpowiedzialny za własne wybory moralne. Wynikający z tego konflikt rodzi pytanie, które leży u podstaw tragicznej historii Chinonso: do jakiego stopnia ponosi on winę za własny upadek moralny?

"Orkiestra bezbronnych" jest nie tylko współczesną wersją mitu o Odyseuszu, mężczyźnie, który w imię miłości robi wszystko by wrócić do swojej ukochanej. To także studium tego, co dzieje się z człowiekiem, gdy traci kontrolę nad swoim życiem i jest poddawany działaniu sił na, na które nie ma wpływu, wobec których czuje się bezwolny i bezsilny. O Europie, która wydaje się dla Afrykańczyków rozwiązaniem na ich problemy, która mami dostatkiem, szczęściem, a przynosi im jedynie ogromne problemy, by później bezradnie wzruszyć ramionami. Historia Nonso nabiera uniwersalnego wymiaru i staje się opowieścią o wszystkich wygnanych, o orkiestrze bezbronnych pozbawionej oszczędności, godności, poniżonych, których krzyku rozpaczy wolimy nie słyszeć.

"Orkiestra bezbronnych" to powieść która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Klasyczna konstrukcja, przywołującą na myśl antyczne dzieła, oryginalna narracja, bardzo współczesna i aktualna, a przy tym mocno osadzona w tradycji i wierzeniach ludu Igbo. Poruszająca opowieść o uchodźstwie, poświęceniu dla miłości i przepiękny hołd, który Chigozie Obioma złożył swojemu przyjacielowi i wielu innym przypadkowym i niepotrzebnym ofiarom, które nie zasłużyły na los, który ich spotkał.

Chciałabym napisać, że "Orkiestra bezbronnych" nigeryjskiego pisarza Chigozie Obiomy jest jedynie fikcją literacką, niestety nie mogę. Historia powieściowego Chinonso inspirowana jest tragiczną historią Jaya, przyjaciela Obiomy, którego autor poznał w czasie studiów na Cyprze, jak i losami tysięcy Afrykańczyków którzy w poszukiwaniu lepszego życia wyruszyli do Europy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeden człowiek i siedem luster. W każdym inne odbicie. Które z nich jest prawdziwe? Wszystkie i żadne, ponieważ to kogo widzimy w odbiciu i to jak nas widzą inni jest tylko subiektywnym osądem, przepuszczonym przez filtr naszych emocji, przeszłości, postrzegania, czy nastroju. Czy na podstawie sumy wszystkich opinii wielu ludzi można zbudować jeden spójny i prawdziwy portret człowieka? Właśnie o tym traktuje najnowsza powieść Wita Szostaka "Cudze słowa".

Siedem przeplatających się monologów, siedem opowieści o Benedykcie Rysiu, wybitnym studencie filozofii, który wybrał inną ścieżkę niż uczelnia. Otworzył śródziemnomorską restaurację, która dzięki jego charyzmie szybko zyskała popularność. Benedykta już nie ma, niedawno zginął w wypadku samochodowym, a my poznajemy go wysłuchując opowieści jego ojca, przyjaciela z czasów dzieciństwa, profesora, kolegi ze studiów, ucznia i dwóch, z którymi był związany. Dla każdego z nich Benedykt był kimś innym. Kimś ważnym, kto nadawał ich życiu sens. I choć na pierwszy rzut oka, że z tych opowieści powinna wyłonić się jedna spójną całość, jeden portret Benedykta Rysia, tak nie jest. Jaki był Benedykt naprawdę?

Każdego z narratorów łączą z Benedyktem inne wspomnienia, każdy z nich patrzy na niego przez pryzmat własnego życia i własnych doświadczeń i uczuć. Inaczej opowiada o nim ojciec, inaczej profesor, inaczej kolega ze studiów. Inaczej pamiętają te same wydarzenia, zwracają uwagę na inne rzeczy, część faktów chcą przemilczeć, jednym wspomnieniom nadają szczególne znaczenie, jeszcze inne wypierają. Te narracje zderzają się, często sobie zaprzeczają, budują pewien mit człowieka, by za chwile całkowicie go zburzyć i podważyć.

Pewnie byłoby znacznie łatwiej, gdyby Wit Szostak w swojej powieści przedstawił tylko jedną opowieść o Benedykcie. Wtedy każdy z nas myślałby o nim podobnie, ale czy podobnie oceniał jego decyzje i życiowe wybory? Niekoniecznie. Nawet przy jednej narracji nie udałoby się uchwycić jednego sensu, a co dopiero przy tak wielokrotnym portrecie. A jednak taki polifoniczny obraz bliższy jest rzeczywistości w której żyjemy, gdzie o każdym zdarzeniu, o każdym człowieku można znaleźć wiele odmiennych, często sprzecznych ze sobą opinii. Sami musimy wyciągnąć wnioski, zbudować swój własny, "prawdziwy" obraz ludzi i świata w którym żyjemy, Uformować go nie cudzymi słowami, a własnymi.

"Cudze słowa" to powieść w której można się zakochać: wielowarstwowa, erudycyjna, a jednocześnie prosta w formie i treści. Wit Szostak jest niesamowitym gawędziarzem, ma dar snucia opowieści, jest prawdziwym wirtuozem słowa. Bawi się językiem, który jest wysmakowany i wyrafinowany. To lektura w której dzieje się dużo między słowami, w tym co przemilczane i niewypowiedziane. Prawdziwa uczta dla ducha.

Jeden człowiek i siedem luster. W każdym inne odbicie. Które z nich jest prawdziwe? Wszystkie i żadne, ponieważ to kogo widzimy w odbiciu i to jak nas widzą inni jest tylko subiektywnym osądem, przepuszczonym przez filtr naszych emocji, przeszłości, postrzegania, czy nastroju. Czy na podstawie sumy wszystkich opinii wielu ludzi można zbudować jeden spójny i prawdziwy ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytałam “RuRu” pod koniec ubiegłego roku, by powrócić do nich ponownie. Jest w opowiadaniach Joanny Rudniańskiej coś, co każe do nich wracać, by szukać niedostrzeżonych wcześniej znaków, nawiązań. “RuRu” jest zbiorem dziewięciu świetnych opowiadań, każde napisane w innej formie, uchwycone z różnych perspektyw. Najbardziej przejmujące są historie opowiedziane z perspektywy dzieci, często naiwnych, nie rozumieją opowiadanych przez siebie wydarzeń, ale okazują się bardzo wnikliwymi i spostrzegawczymi obserwatorami, pięknie oddają przy tym atmosferę czasów, w których te historie mają miejsce. Autorka w swoich historiach łączy odległe czasy i miejsca:Marzec ‘68, współczesny Izrael, łagier nad Wołgą, Paryż, Warszawę, Maroko. To historie o Holokauście, antysemityzmie, ksenofobii i nienawiści, ale też strachach nam bliższych, codziennych, osobistych, wynikających z braku empatii, miłości, wzajemnego niezrozumienia.
Rewelacyjny zbiór. Czytajcie.

Czytałam “RuRu” pod koniec ubiegłego roku, by powrócić do nich ponownie. Jest w opowiadaniach Joanny Rudniańskiej coś, co każe do nich wracać, by szukać niedostrzeżonych wcześniej znaków, nawiązań. “RuRu” jest zbiorem dziewięciu świetnych opowiadań, każde napisane w innej formie, uchwycone z różnych perspektyw. Najbardziej przejmujące są historie opowiedziane z perspektywy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Raynor Winn i jej mąż Moth Walker, są ze sobą od czasów studiów. Kupili w Walii upadającą farmę, odbudowali ją cegła po cegle, stworzyli pełen miłości dom, w którym wychowali dzieci, hodowali zwierzęta, przyjmowali wczasowiczów, co pozwalało na utrzymanie domu i gospodarstwa. Nagle, z dnia na dzień tracą wszystko. Zła inwestycja, zdrada przyjaciela sprawiają, że tracą dom, gospodarstwo i wszystkie środki do życia. Stają się bezdomni, a jakby tego było mało u Motha lekarze diagnozują nieuleczalną chorobę. Co robią?

Mając w rękach przewodnik Paddy'ego Dillona pakują do plecaków śpiwory, namiot, trochę żywności i wyruszają południowo- zachodnim szlakiem wzdłuż wybrzeża Wielkiej Brytanii, która wije się przez 630 mil wzdłuż klifów, plaż Devon i Kornwalii. Mają tylko siebie, zawartość plecaków i 48 funtów, które wpływa na ich rachunek bankowy raz w tygodniu z opieki społecznej.


Pierwszym pytaniem, które pojawiło się w mojej głowie czytając "Słone ścieżki" Raynor Winn było, co sama zrobiłabym w sytuacji, w której znalazło się angielskie małżeństwo? Czy miałabym tyle odwagi, by spakować się i wyruszyć w drogę, wiedząc, że na moim partnerze wisi wyrok śmierci, nie mam domu i nie mam gdzie wrócić? Czy przemierzane dziesiątki kilometrów dziennie pozwoliłby wszystko przemyśleć, poukładać, zaplanować co dalej i co najważniejsze dać spokój ducha?

Ja mogę tylko zastanawiać się co by było gdyby, wiem natomiast, że decyzja, którą podjęli Moth i Raynor była dla nich niezwykle ważnym doświadczeniem. Sprawdzianem, który ich z jednej strony napiętnował, z drugiej pozwolił poczuć się prawdziwie wolnym.


"Słone ścieżki" to książka, która nie tylko jest dziennikiem z wędrówki. Raynor Will napisała opowieść o tym jak wyprawa, którą podjęli na zawsze zmieniła ich życie, wzmocniła łącząca ich więź, ofiarowała poczucie wolności, pozwoliła pogodzić się z sytuacją w której się znaleźli, na nowo nauczyć się mieć nadzieję i dzięki przyrodzie odkryć ogromne pokłady siły i wytrzymałości.


"Zaznawałam nieba, ziemi, wody i cieszyłam się, że jestem częścią żywiołów, nie czując otchłani bólu otwierającej się na wspomnienie straty naszego miejsca pośród tego wszystkiego. Stanowiłam część całości. Nie potrzebowałam do tego kawałka ziemi. Mogłam stać na wietrze i być wiatrem, deszczem i morzem. To wszystko było mną, a ja byłam bez tego niczym."


"Słone ścieżki" to również smutna historia o piętnie bycia bezdomnym. W powieści można znaleźć wiele reakcji spotykanych na trasie przez bohaterów ludzi, którym Raynor i Moth opowiedzieli o swojej sytuacji. W większości przypadków, miła konwersacja nagle się urywała i rozmówca szybko odchodził. W końcu by uniknąć odrzucenia przez ludzi, wymyślili kłamstwo że "sprzedali dom w poszukiwaniu przygody urozmaicającej im wiek średni i szli gdzie wiatr ich poniesie". Dwie różne odpowiedzi i zupełnie odmienne reakcje otoczenia. Te sceny pokazują jak my jako społeczeństwo traktujemy bezdomnych, przeważnie uważając ich za pijaków, narkomanów, chorych psychicznie, którzy budzą nasz wewnętrzny lęk i niechęć. Często przy tym zapominamy, że przyczyny bezdomności mogą być różne, ale jakie by one nie była, bezdomni wciąż zasługują na naszą pomoc i szacunek.


"Słone ścieżki" Raynor Winn to powieść z której bije ogromne ciepło i wewnętrzny spokój. Inspirująca historia, która każe zastanowić się nad naszym życiem, problemem bezdomności. Opowieść, która daje nadzieję, bez względu na to co przygotowało dla nas życie, dla każdego z nas w końcu zaświeci upragnione słońce. I w końcu to powieść o tym, jak ważny jest dla nas dom, zarówno ten utracony, odbudowany i odzyskany, czasem w najbardziej nieoczekiwany i niespodziewany sposób.

Raynor Winn i jej mąż Moth Walker, są ze sobą od czasów studiów. Kupili w Walii upadającą farmę, odbudowali ją cegła po cegle, stworzyli pełen miłości dom, w którym wychowali dzieci, hodowali zwierzęta, przyjmowali wczasowiczów, co pozwalało na utrzymanie domu i gospodarstwa. Nagle, z dnia na dzień tracą wszystko. Zła inwestycja, zdrada przyjaciela sprawiają, że tracą dom,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Za życia ich ścieżki nigdy się nie przecięły. Dopiero po śmierci, gdzie utknęły w przestrzeni na granicy życia i zaświatów Sylvia Plath i Virginia Woolf zostały skazane na swoje towarzystwo w "zatęchłym, śmierdzącym, nigdy nie wietrzonym bezczasie". Chyba że ktoś żarliwie i z miłością wywoła ich imię, wtedy narodzą się na nowo. Tylko, że nikt za nimi nie tęskni. Ani żywy, ani umarły. Czekają więc, próbując udowodnić że ich życie było użyteczne, kłócą się, prowadzą żarliwe dysputy i przyrządzają posiłki z tego co napisały za życia.

Radka Denemarková w "Wadach snu", w groteskowym, rozgrywającym się w dość ponurych okolicznościach dramacie scenicznym, zamyka w jednym pokoju Sylvię Plath i Virginię Woolf, kobiety, które na pierwszy rzut oka bardzo dużo łączy, ale dzieli jeszcze więcej, ponieważ okazuje się, że mają zupełnie odmienne temperamenty, różne podejścia do życia i tworzenia. Ta odmienność w spojrzeniu na życie, twórczość i literaturę staje się źródłem niezwykłej wymiany zdań, fascynujących rozważań i ostrych waśni. O literaturze jako takiej, o roli emocji w literaturze, krytyków, sensie tworzenia.

Pisarki snują swoje opowieści, analizują swoje życie, kompletnie nie słuchając co do powiedzenia ma ta druga. Sylvia zarzuca Virginii, że nie ma pojęcia co znaczy prawdziwe życie, bo zawsze miała przy sobie kogoś, kto ją utrzymywał i o nią dbał. "Nie musiała się o nic troszczyć", jedynie znosić obecność służących. Virginia z kolei wytyka Sylvii Plath, że chciała mieć wszystko. Być perfekcyjną żoną, idealną matką, wyśmienitą kucharką, do tego chciała pisać i być uznaną poetką. Gdyby nie samobójstwo, nikt by o niej nie pamiętał. To co dla jednej stanowiło szczęście dla drugiej było tragedią. Pojawienie się na scenie Madame T., alter ego żyjącej Ivany Trump, wyemancypowanej, na wskroś pragmatycznej wywraca do góry nogami ich życie po życiu. Następuje brutalne zderzenie dwóch różnych światów, epoki w której żyły Plath i Woolf z erą biznesu, technologii i pieniądza.

"Pisanie nie ma nic wspólnego z chłodem - to czysta energia, wrząca lawa, która stopniowo pokrywa wszystko wokół. A ta powleczona płynnym żarem magicznie przekształcona rzeczywistość zostaje potem na papierze i zyskuje życie wieczne."

Radka Denemarková konfrontując ze sobą trzy bohaterki nie tylko pokazuje zderzenie literatury wysokiej z dzisiejszą literaturą popularną, polegającej tylko "na zapełnianiu kartek" i wypełnianiu portfela twórcy. Równie interesujący, przynajmniej z mojego punktu widzenia jest problem ograniczeń, który porusza w swojej sztuce czeska prozaiczka. Zarówno Sylvia Plath jak i Virginia Woolf pragną wolności. Czy jest ona osiągalna? Każda z nich pragnie niezależności, która pozostaje jednak tylko w sferze marzeń. Wolnością było tworzenie, choć na chwilę pozwalające uwolnić się od krępujących je sieci uzależnień.

"Kto zdecydował o tym, co powinnam, a czego nie powinnam robić, kto zdecydował o tym, gdzie zaczyna się kraina zakazanego?"

Denemarková w "Wadach snu" portretuje kobiety, które muszę sobie radzić ze wszystkim bez pomocy innych, polegając jedynie na własnych umiejętnościach. Stawia przy tym wiele pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi. Czy jest możliwe połączenie kariery zawodowej z posiadaniem rodziny? Czy artysta może być samolubny? Istotna jest też tutaj kwestia kobiecej solidarności, a raczej jej braku. Nawet po śmierci, w świecie pozbawionym mężczyzn trzy pisarki, pomimo wspólnych doświadczeń nie potrafią spojrzeć na siebie bez zazdrości, zawiści, z empatią i być dla siebie wsparciem.

Radce Denamarkovej udało się stworzyć niezwykłą, zaskakującą niebanalnym pomysłem książkę. Główna w tym zasługa niebywałego talentu Czeszki w posługiwaniu się językiem, prowadzenia wyrafinowanej językowej gry (nie można pominąć zasług polskiej tłumaczki Olgi Czernikow), umiejętności tworzenia kreatywnych światów oraz przekazywania najbardziej ukrywanych emocji.
"Wady snu. Trzydzieści mrugnięć oka" to erudycyjna, zabawna, absurdalna, przy tym bardzo refleksyjna sztuka, a także wyjątkowo pochłaniająca lektura.
Gorąco polecam.

Za życia ich ścieżki nigdy się nie przecięły. Dopiero po śmierci, gdzie utknęły w przestrzeni na granicy życia i zaświatów Sylvia Plath i Virginia Woolf zostały skazane na swoje towarzystwo w "zatęchłym, śmierdzącym, nigdy nie wietrzonym bezczasie". Chyba że ktoś żarliwie i z miłością wywoła ich imię, wtedy narodzą się na nowo. Tylko, że nikt za nimi nie tęskni. Ani żywy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Małgorzata Rejmer popełniła reportaż znakomity, choć to nie do końca non- fiction, bo autorka swobodnie łączy gatunki reportażu, eseju, do tego język, którym posługuje się reporterka jest bardzo literacki i obrazowy. To opowieść “o kroplach krwi w morzu rumuńskiego bólu” o rządach, terrorze i dziedzictwie Ceausescu, o rumuńskiej tożsamości, historii, dumie architekturze, systemie, w którym każdy był ofiarą, o tajnych służbach, donosach, biedzie i głodzie, o niezagojonych ranach Rumunii i jej bliznach, brudzie, kurzu i krwi. “Bukareszt. Krew i kurz” to historie pełne rozpaczy, smutku, dramatyczne, przygnębiające i brudne, przy tym bardzo sugestywne i jeszcze bardziej wciągające.
Świetny, choć bardzo depresyjny reportaż z dużą dawką nieszczęścia, okrucieństwa i ludzkiej rozpaczy.

Małgorzata Rejmer popełniła reportaż znakomity, choć to nie do końca non- fiction, bo autorka swobodnie łączy gatunki reportażu, eseju, do tego język, którym posługuje się reporterka jest bardzo literacki i obrazowy. To opowieść “o kroplach krwi w morzu rumuńskiego bólu” o rządach, terrorze i dziedzictwie Ceausescu, o rumuńskiej tożsamości, historii, dumie architekturze,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Pusty las” Moniki Sznajderman był dla mnie powrotem w rodzinne strony. Od Wołowca mój rodzinny dom dzieli zaledwie 30 km. Tak niewiele, a jednak tak dużo, bo historia obeszła się z tymi dwoma miejscami zupełnie inaczej. Znam dzieje Beskidu Niskiego, z dzieciństwa, trochę jak przez mgłę, pamiętam miejsca o których pisze autorka. Monika Sznajderman nadała historii tamtego regionu zupełnie inny wymiar, ludzki, jednostkowy. Posługując się księgami parafialnymi i przeszukując archiwa, badając nagrobki, stara się odszyfrować dzieje swoich dawnych współmieszkańców. Tym samym oddaje piękny, osobisty hołd dla miejsca, do którego przyszło się po śladach jego dawnych mieszkańców. Pełna czułości, spokoju i refleksji. Piękna opowieść.

“Pusty las” Moniki Sznajderman był dla mnie powrotem w rodzinne strony. Od Wołowca mój rodzinny dom dzieli zaledwie 30 km. Tak niewiele, a jednak tak dużo, bo historia obeszła się z tymi dwoma miejscami zupełnie inaczej. Znam dzieje Beskidu Niskiego, z dzieciństwa, trochę jak przez mgłę, pamiętam miejsca o których pisze autorka. Monika Sznajderman nadała historii tamtego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lektura książki Michała Rusinka (nie wiedzieć dlaczego w książce posługującego się liczbą mnogą) była dziwnym doświadczeniem, nie do końca jestem pewna czy przyjemnym. Z pewnością lekka, do pewnego momentu zabawna. Później nadmierna prześmiewczość i nieodparte poczucie wyższości narratora- autora zaczyna irytować. Ta książka nie odkryła przede mną nic nowego, niczym też nie zaskoczyła, ot zbiór bzdur niedorzeczności i bzdur zawartych w poradnikach książkowych i internetowych,okraszonych często niepotrzebnymi komentarzami autora. Jak lubię Michała Rusinka, za jego książki dla dla dzieci, “Nic zwyczajnego” czy “Pypcie na języku” to “Niedorajdzie” mówię nie.

Lektura książki Michała Rusinka (nie wiedzieć dlaczego w książce posługującego się liczbą mnogą) była dziwnym doświadczeniem, nie do końca jestem pewna czy przyjemnym. Z pewnością lekka, do pewnego momentu zabawna. Później nadmierna prześmiewczość i nieodparte poczucie wyższości narratora- autora zaczyna irytować. Ta książka nie odkryła przede mną nic nowego, niczym też nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

izabeth Strout w swojej powieści przypomina nam prostą prawdę, o której dość często zapominamy. Mamy tylko jedno życie. Życie w którym niczego nie możemy cofnąć, zmienić, powtórzyć, naprawić. Popełnione błędy, pozostaną, tak jak nasze zaniechania. Dlatego tak ważne jest jak chcemy je przeżyć.
Olive dopiero pod koniec swojego życia, gdy doświadczy chorób i śmierci bliskich jej osób, zaczyna rozumieć, że szczęście to ludzie, którzy ją otaczają, przyjaciele, których zyskała i którzy uczynili jej życie bardziej znośnym, a nawet szczęśliwym. To drugi człowiek, jego obecność, bycie dla kogoś, starania, które podejmujemy sprawiają, miłość, że nasze życie jest pełne.

"Olive powraca" to proza pełna ciepła, słodko- gorzka, jak nasze życie. Pełna empatii, głęboka opowieść o samotności, stracie, tęsknocie, wielu odcieniach miłości. Książka, która pozwala docenić nam to co mamy i przypomnieć, że mamy tylko jedno życie i niewiele czasu, który trzeba wykorzystać jak najlepiej potrafimy.

izabeth Strout w swojej powieści przypomina nam prostą prawdę, o której dość często zapominamy. Mamy tylko jedno życie. Życie w którym niczego nie możemy cofnąć, zmienić, powtórzyć, naprawić. Popełnione błędy, pozostaną, tak jak nasze zaniechania. Dlatego tak ważne jest jak chcemy je przeżyć.
Olive dopiero pod koniec swojego życia, gdy doświadczy chorób i śmierci bliskich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Eduardo Mendoza stworzył niezwykłą pikareskę o poszukiwaczu przygód, katalońskim Nikodemie Dyzmie i jego mieście. Onufry Bouvila, nieugięty, pozbawiony skrupułów i ludzkich uczuć krętacz, manipulator jest naszym nie zawsze ulubionym przewodnikiem po Barcelonie, która w "Mieście cudów" jest nie tylko tłem dla rozgrywających się wydarzeń, staje się jej głównym bohaterem, tętniącym pełnią życia organizmem. To właśnie portret Barcelony sprawia, że wobec "Miasta cudów" trudno przejść obojętnie.
Gwar porannego targu, i portowych spelunek, bogactwo i ubóstwo, mroczne zakątki miasta, w które nawet w świetle dnia nie chcielibyśmy się zapuszczać. Barcelona Mendozy jest labiryntem, miastem kontrastów, przepychu i biedy. Jest miastem o różnych obliczach, czasem subtelna, elegancka, postępowa i nowoczesna, by za moment okrył ją mrok, brud i zacofanie.

"Miasto cudów" należy do tych książek, które się kocha się miłością wielką albo nienawidzi. Połyka garściami, albo powoli delektuje się każdą ze stron, by za chwile odrzucić książkę w kąt mając dość głównego bohatera powieści. Mendoza z pewnością stworzył historię, która nikogo nie pozostawi obojętnym, wręcz przeciwnie, wywoła pełny wachlarz, często skrajnych emocji, od znudzenia po absolutną ekstazę. Mimo tych sprzeczności, jest w tej powieści coś tak magicznego, co nie pozwala nam jej odłożyć. Tym powodem była dla mnie Barcelona, cudowne miasto, pełne sprzeczności i tak bardzo ukochane przez autora.

Czy warto? Osobiście uważam że tak, choć jest to wyprawa wymagająca wiele czasu i cierpliwości, która oferuje w zamian napisaną z rozmachem, pełną miłości gawędziarską opowieść i fascynujące obrazy pełnego sprzeczności miasta żywiołu, które żyje swoim odrębnym życiem. Mendoza portretuje Barcelonę mroczną i zabawną, nowoczesną i zepsutą. "Miasto cudów" to również głębokie spojrzenie w skomplikowaną katalońską duszę, równie fascynującą i mroczną jak ukochane przez Mendozę miasto.

Eduardo Mendoza stworzył niezwykłą pikareskę o poszukiwaczu przygód, katalońskim Nikodemie Dyzmie i jego mieście. Onufry Bouvila, nieugięty, pozbawiony skrupułów i ludzkich uczuć krętacz, manipulator jest naszym nie zawsze ulubionym przewodnikiem po Barcelonie, która w "Mieście cudów" jest nie tylko tłem dla rozgrywających się wydarzeń, staje się jej głównym bohaterem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Charlie Gordon obdarzony bardzo niskim poziomem IQ, porzucony przez rodziców, pracuje jako woźny w piekarni i marzy, żeby kiedyś nauczyć się czytać i pisać. Okazuje się, że dzięki eksperymentalnej terapii jest możliwe stopniowe zwiększenie jego inteligencji. Charlie poddaje się operacji, nie tylko po to, by stać się mądrym, ale wydaje mu się, że dzięki temu zyska przyjaciół i co najważniejsze odzyska miłość rodziców.
“Kwiaty dla Algernona” Daniela Keyesa to o wiele więcej niż tylko klasyczna powieść science- fiction, to uniwersalna historia o ludzkiej kondycji, stawiająca pytanie czy intelekt oznacza szczęście, czy skazuje nas na samotność? O tym, że czasem pragnienie wiedzy, przysłania nam to co najważniejsze. To też opowieść o tym jak osoby upośledzone są postrzegane przez społeczeństwo, ukrywani przez rodziny, odrzucani, spychani na margines. Mimo upływu ponad 50 lat od powstania “Kwiatów” to powieść wciąż aktualna. Smutna i zachwycająco piękna.

Charlie Gordon obdarzony bardzo niskim poziomem IQ, porzucony przez rodziców, pracuje jako woźny w piekarni i marzy, żeby kiedyś nauczyć się czytać i pisać. Okazuje się, że dzięki eksperymentalnej terapii jest możliwe stopniowe zwiększenie jego inteligencji. Charlie poddaje się operacji, nie tylko po to, by stać się mądrym, ale wydaje mu się, że dzięki temu zyska przyjaciół...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia funkcjonującego przez ponad 100 lat zakładu poprawczego Arthur G. Dozier School for Boys w Mariannie na Florydzie, w którym torturowano i mordowano wychowanków stał się dla Colsona Whiteheada inspiracją do napisania "Miedziaków", powieści, która portretuje jeden z największych grzechów Stanów Zjednoczonych, rasizm i zło, które głęboko zakorzenione w każdym z nas i które "sięga głębiej niż kolor skóry."
Colson Whitehead w "Miedziakach" balansuje między reportażem a fikcją literacką aby w rezultacie stworzyć przejmującą opowieść o tym, do czego zdolny jest człowiek, kiedy wie, że jest poza zasięgiem wzroku, o tym jakim potworem się staje, gdy wie, że pozostanie bezkarny i zło, którego się dopuszcza nigdy nie wyjdzie na światło dzienne.
Autor w swojej powieści pokazuje, że równość, walka z segregacją rasową, która rozpoczęła się w latach 60-tych była tylko papierowym zapisem, a przemoc wobec ludzi o innym kolorze skóry, trwała, stała zniknęła jedynie z pola widzenia.
"Miedziaki" to też opowieść o tym, jak sami przyswajamy zło, pozostając na nie obojętnymi i pozwalając, by dalej się rozprzestrzeniało. Jesteśmy okrutnym gatunkiem, który nie potrafi wyrzec się zamiłowania krzywdzenia innych.
Amerykański pisarz porusza w swojej książce jeszcze jeden ważny temat. Jak ułożyć sobie życie po przeżytej traumie? Zapomnieć? Przeszłości nie da się tak po prostu wymazać, pozostaje ciężarem i wewnętrznym poczuciem obowiązku, że o tym co było, nawet tym najbardziej bolesnym, nie wolno zapomnieć. Czy po takiej traumie można zbudować siebie na nowo?
"Miedziaki" to proza bardzo oszczędna. Przemoc, okrucieństwo, dehumanizacja przebijają się przez karty powieści, ale Whitehead nie epatuje nimi, nie używa wielkich słów, nie dramatyzuje, nie wchodzi w szczegóły, pozostawiając tylko to co absolutnie koniecznie. I tyle wystarczy, żeby dotknąć czułych strun. Mimo swojej surowości, minimalizmu emocjonalnego, trochę reportażowego stylu "Miedziaki" potrafią poruszyć i zmusić do refleksji nad naszym człowieczeństwem, uprzedzeniami i fałszywą równością.

Historia funkcjonującego przez ponad 100 lat zakładu poprawczego Arthur G. Dozier School for Boys w Mariannie na Florydzie, w którym torturowano i mordowano wychowanków stał się dla Colsona Whiteheada inspiracją do napisania "Miedziaków", powieści, która portretuje jeden z największych grzechów Stanów Zjednoczonych, rasizm i zło, które głęboko zakorzenione w każdym z nas i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piękna to saga rodzinna, z fascynującą galerią postaci, do bólu realistycznych, niosących cały bagaż swoich marzeń i ułomności. Niby prosta, lekka, a przy tym tak ciepła, zwyczajnie ludzka i życiowa. Głęboko zanurzona w historii opowieść o świecie, który bezpowrotnie zniknął i nigdy nie wróci.
Michał Łoziński napisał książkę, którą chciałoby się czytać bez końca, zostać na zawsze w świecie rodziny Stramerów i móc jeszcze choć raz usiąść z nimi przy jednym stole w ich maleńkim domu przy Goldhammera w Tarnowie.
Wyjątkowa proza.

Piękna to saga rodzinna, z fascynującą galerią postaci, do bólu realistycznych, niosących cały bagaż swoich marzeń i ułomności. Niby prosta, lekka, a przy tym tak ciepła, zwyczajnie ludzka i życiowa. Głęboko zanurzona w historii opowieść o świecie, który bezpowrotnie zniknął i nigdy nie wróci.
Michał Łoziński napisał książkę, którą chciałoby się czytać bez końca, zostać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W swoim poprzednim eseju "Wszyscy powinniśmy być feministami" Chimanda Ngozi Adichie zredefiniowała pojęcie feminizmu, pozbywając się całego negatywnego bagażu i stereotypów, którymi obrosło przez lata. Nigeryjka swoją definicję oparła na prostym założeniu pełnej równości kobiet i mężczyzn. Tak przyjęta definicja rodzi pytania jak wdrożyć ją w życie. Co mają zrobić rodzice, aby wychować swoje córki w prawdziwym duchu równości.
Napisany w formie epistolarnej kolejny esej autorki "Kochana Ijewele" dotyka właśnie tego problemu, próbując odpowiedzieć na pytania jak pomóc naszym córkom stać się silnymi kobietami.

"Kochana Ijeawele albo manifest feministyczny w piętnastu wskazówkach" powstała w odpowiedzi na list, który Chimanda Ngozi Adichie otrzymała od swojej przyjaciółki z dzieciństwa, tytułowej Ijeawele, z prośbą o radę jak wychować nowo narodzoną córkę na feministkę. Ta książka jest wersją odpowiedzi na tamten list, zbiór piętnastu wskazówek jak wychować córkę tak, by stała się silną i niezależną kobietą.

"Kochana Ijeawele" nie jest i nie stara się być wyczerpującym podręcznikiem dla rodziców. Jest za to wnikliwym, mądrym i inspirującym esejem pokazującym, że każdy z nas może być kimś więcej, niż narzuca mu przypisana z góry rola, że sprawiedliwy świat dla kobiet i mężczyzn jest możliwy, ale zmiany musimy rozpocząć w naszych domach, zmienić nasze myślenie i w duchu równości wychowywać nasze dzieci.
Ważna i potrzebna lektura.

W swoim poprzednim eseju "Wszyscy powinniśmy być feministami" Chimanda Ngozi Adichie zredefiniowała pojęcie feminizmu, pozbywając się całego negatywnego bagażu i stereotypów, którymi obrosło przez lata. Nigeryjka swoją definicję oparła na prostym założeniu pełnej równości kobiet i mężczyzn. Tak przyjęta definicja rodzi pytania jak wdrożyć ją w życie. Co mają zrobić rodzice,...

więcej Pokaż mimo to