Vademecum ojca

Okładka książki Vademecum ojca
Janusz Korwin-Mikke Wydawnictwo: Dextra poradniki dla rodziców
272 str. 4 godz. 32 min.
Kategoria:
poradniki dla rodziców
Wydawnictwo:
Dextra
Data wydania:
2009-01-01
Data 1. wyd. pol.:
1997-01-01
Liczba stron:
272
Czas czytania
4 godz. 32 min.
Język:
polski
ISBN:
83-89467-40-2
Tagi:
wychowanie konserwatyzm
Średnia ocen

                5,7 5,7 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
5,7 / 10
148 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
681
82

Na półkach: ,

Z pewnym zdziwieniem i fascynacją obserwuję moich facebookowych znajomych zachwycających się Januszem Korwin-Mikke. We mnie wszystko się buntuje przeciw temu człowiekowi – jego poglądy polityczne są dla mnie zwyczajnie głupie, niemożliwe do realizacji, a zachowanie nie do przyjęcia. Dlaczego więc popiera go tak wielu moich znajomych?

Nie wiem. Słyszałem, że niektórym uczestniczenie w wiecach Korwina daje uczucie przynależności do czegoś wielkiego, ruchu który zmieni kraj itd. Możliwe, choć nie mogę się nadziwić, że przysłania to im idiotyzm poglądów Korwina.

Szukając dalej stwierdziłem, że być może warto by przeczytać jakąś książkę autorstwa pana prezesa i wybór padł na „Vadamecum ojca”.

Powiem tak – zastanawiałem się, czy nie „zmasakrować” tej książki, ale szybko doszedłem do wniosku, że Korwin masakruje się w niej sam. Trzeba naprawdę wyłączyć myślenie, by nie zauważyć prostackich zagrywek autora.

Przede wszystkim autor od razu stawia siebie w pozycji wyroczni, mistrza oraz alfy i omegi. Niech was nie zmylą teksty „popełniłem błąd” czy „to mi się nie udało”, to tylko zwykła kurtuazja i przekomarzanie się. Janusz pisze, że się na czymś nie zna, lecz chwilę później okazuje się, że jednak się zna. I tak oto Korwin w toku czytania jawi się nam jako ekspert od ekonomii, polityki, socjologii, historii, medycyny, piłki nożnej, psychologii, prawa i wielu innych. Dodatkowo przez wiele chamskich wypowiedzi wydaje się być bardzo pewny siebie, przez co swoim zwolennikom jawi się jako charyzmatyczny i naprawdę inteligentny człowiek.

A jak w tym jest w praktyce?

Korwin po większości zagadnień tylko się ślizga. Nie próbuje przyjrzeć się i zbadać jakiegoś problemu, szuka jedynie dowodów na potwierdzenie własnych tez, ignorując wszystko co im przeczy. Wiele argumentów Korwina opiera się na tym, że „jakaś jego znajoma zrobiła tak i tak, zachowała się tak i siak”, „znałem kogoś komu przydarzyło się…” albo „badania jakichś naukowców dowiodły” – przy czym prawie nigdy nie podaje nazwisk badaczy, nie odsyła do żadnych badań itd. Masz po prostu wierzyć Korwinowi na słowo. I jak to z tą wiarą w Korwina jest? Cóż, wykłada się bardzo szybko z powodu kłamstewek w błahych sprawach. Stwierdza na przykład, że Sparta upadła z powodu tego, że spartańskie kobiety parały się męskimi zajęciami, przez co wyrosło im pokolenie mężczyzn-ciap. Nonsens. Sparta upadła, bo mimo zwycięstwa w wojnie peloponeskiej z Atenami, poniosła zbyt duże straty i szybko straciła pozycję hegemona na rzecz Teb. Potem cała Grecja szybko uzależniła się od Macedonii, a następnie stała się częścią Imperium Rzymskiego. W innym miejscu stwierdza, że Imperium Rzymskie upadło, bo kobiety dopchały się w nim do władzy. Kolejna głupota! Ba, nawet gdy wyda się wam, że Janusz pisze coś z sensem, to na końcu dowali czymś takim, co totalnie zmieni wydźwięk tekstu. On po prostu nie wie, kiedy powiedzieć sobie „stop”.

Korwin ma chyba jakieś kompleksy wobec kobiet – nie mam innego wytłumaczenia na to w jaki sposób o nich piszę. „Kobiety nie są gorsze – są inne” stwierdza w jednym miejscu, po czym jednak udowadnia, że są gorsze. I głupsze. Tym bardziej trudno mi zrozumieć, jak kobiety mogą na niego głosować i robić sobie z nim zdjęcia. Oczywiście, że są kobiety, które dobrze czują się utrzymywane przez męża – to ich wybór, problem Korwina polega jednak na tym, że chciałby, żeby to dotyczyło wszystkich kobiet. Wtedy w ogóle będzie cud, miód i orzeszki. I XIX wiek.

Bo Korwin zapatrzony jest w przeszłość, ma typowy syndrom „bo kiedyś było lepiej”. Jego plan na PRZYSZŁOŚĆ polega zaś na powrocie do PRZESZŁOŚCI. Dotyczy to nie tylko kapitalizmu, ale i stosunków domowych – duże rodziny powinny żyć razem w jednym domu, żadnych emerytur – na starość powinniśmy utrzymywać się z oszczędności i z tego, co dadzą nam dzieci. Państwo jest złe, państwowa edukacja jest zła, szczepionki są złe itd. Przerażające.

Wszystko to napisane jest w fatalnym stylu i przy braku redakcji („sexu”, „sexualnych”). Korwin często powtarza swoje wypowiedzi po kilka razy. Przytacza czyjąś wypowiedź i podaje nazwisko jej autora, który kilka stron dalej, pod tym samym tekstem określony jest jako „jakiś publicysta”.

Na koniec wrzucam co ciekawsze cytaty:

„Kobieta współczesna przebywając z bobasami, wysłuchując ich gaworzenia — musi schodzić na poziom rozumowań dziecięcych”.

„Jedną z niewątpliwie ważnych przyczyn jest wyprowadzenie kobiet do pracy poza domem— gdzie się brutalizują, ale -przede wszystkim po prostu nie mają czasu dla dzieci. Za to nie ponosimy odpowiedzialności ani ja, ani Pan, lecz ci, co w imię dogmatów lub zwykłej wygody (by mieć pod ręką obiekty seksualne) do tego doprowadzili. Jednak inna przyczyna leży w nas i przed dalszym czytaniem proponuję wysłuchanie pani Danuty Rinn w piosence: Gdzie ci mężczyźni... ? Otóż: kobiety są agresywne, gdyż my jesteśmy zbyt mało agresywni!”

„Mężczyźni więc uwodzą kobiety — ale te, które dają się uwieść, traktują z należnym brakiem szacunku. Twierdzą, że cenią w kobietach inteligencję i nie wracają uwagi na urodę, ale w pogardzie mając te, które wpadną w pułapkę żenią się z ładnymi idiotkami. Podobnie kobiety usilnie twierdzą, że poszukują u mężczyzn zrozumienia, dobroci i łagodności, a przy pierwszej okazji odchodzą z partnerem agresywnym”.

„Nie ma zazwyczaj mowy, by do takiej dyscypliny skłonić kobietę. Nie złoszcząc się musi Pan wziąć pod uwagę, że polecenia wydawane są przez matkę przy jednoczesnej pracy na kilku stanowiskach (sama coś sprząta, w kuchni buzuje, pralka warczy). Stąd w miarę dorastania dziecka trzeba mu tłumaczyć, że kobiety mają prawo do fantazji, humorów itp. co — nie umniejszając miłości dziecka — wyjaśni nieuniknione niekonsekwencje w wydawanych przez matkę poleceniach”.

„Zacznijmy od bojowego stwierdzenia: Bakterii nie ma! Nie ma i już! Nie istnieją! Przez setki lat ludzkość zupełnie nie dbała o higienę i efekty były nie najlepsze. Odkąd Ludwik Pasteur odkrył bakterie, sytuacja zaczęła się odwracać i obecnie nasza cywilizacja cierpi raczej na nadmiar higieny. Tymczasem pewne choroby — zwłaszcza dziecinne — są nam niezbędne. Mam tu na myśli świnkę, odrę, ospę wietrzną i szkarlatynę. Nie są one szkodliwe, przebieg ich w dzieciństwie jest lekki. Najprawdopodobniej uodparnia nas na jakieś inne choroby, w przeciwnym przypadku w wyniku ewolucji nasz gatunek uodporniłby się na nie. Skoro „opłaca" nam się przechodzić szkarlatynę, to widocznie ma to w przyszłości jakieś korzystne skutki”.

„Bakterie współżyją z nami od dziesiątków tysięcy lat. Nie są zabójcze, bo gdyby były, to same by wymarły z nami. W zasadzie więc widząc, że synek sąsiadów choruje na odrę, powinien Pan, jako człowiek rozsądny, złożyć mu wizytę ze swymi dziećmi. Jednakże wyobrażam sobie furię Pańskiej Żony! Poza tym raz na dziesięć tysięcy trafiają się powikłania i wówczas miałby Pan wyrzuty sumienia oraz wyrzuty żony przez lat parę”.

„Wydaje mi się, że optymalne jest przeciąganie szczepienia dopóki się da, próba normalnego zarażenia odrą — a potem, mimo wszystko, zaszczepienie dziecka...”

„Gdy choroby — typu grypa, angina itp. — będą u nas gościć zbyt często, wskazuje to (między nami, mężczyznami), że bez pomocy współczesnej medycyny Pańskie dziecko byłoby już wyselekcjonowane ujemnie... Radzę w takim przypadku pomyśleć o zmianie klimatu na przychylniejszy. Rada lekarza o szerokich horyzontach —nieodzowna! Nie warto na to oszczędzać. Rada za kilkadziesiąt tysięcy zaoszczędzi milionów zmarnowanych na walkę z chorobami tu lub na przeniesienie się w miejsce, być może, jeszcze gorsze. Proszę nie zawężać swoich możliwości: dziś Polak może pracować i w Libii, i na Syberii. Trzeba tylko chcieć. Nie święci garnki lepią”.

„Jeśli rzecz w klimacie — to zawsze można przeprowadzić się samemu. Mieszkanie w mieście wynająć komuś — i za to wynająć mieszkanie na wsi w odpowiedniej okolicy. Jeszcze coś powinno w kieszeni zostać. Praca też zawsze się znajdzie. Wysoko kwalifikowaną można wykonywać korespondencyjnie lub dojeżdżać. Inna czeka na miejscu. Trzeba tylko chcieć. Można też wysłać żonę z dzieckiem, przenieść się do wynajętej kawalerki — a mieszkanie podnająć. Wszystko da się zrobić. Powierzenie dziecka obcym w tak młodym wieku to ostateczność. Niestety, w wielu przypadkach idziemy na to — po najmniejszego linii oporu...”

„Dzieciom potrzebny jest i ojciec, i matka. W tym przypadku matka jako coś, od czego trzeba się odróżnić, i ktoś, przed kim można się popisać. To bardzo ważna rola. Nawet zupełnie idiotyczne zakazy matki nic nie szkodzą. Przeciwnie! Chłopiec, który przekona się, że złamanie zakazu matki niczym nie grozi, nabiera tym większej (nieraz wręcz przesadnej!) odwagi”.

„Ciekawe, czy upadek Sparty zawdzięczać należy temu, że wyhodował się tam typ matki — Spartanki, tak bezlitosnej i nieczułej, że z dzieci zamiast wojowników zaczęły wyrastać niedorajdy?”

„Najważniejsza jednak sprawa, to wybór lekarza. Problem zawsze trudny i delikatny, a feminizacja pediatrii pogłębia go”.

„W dzisiejszych, swobodnych czasach możliwości narzeczonego są o wiele większe. Można np. wpaść nie zapowiedzianym (jeśli narzeczona ma telefon, można go łatwo zdalnie zepsuć, w ostateczności przerywając drut (potem można się zasłużyć przy jego sprawnej naprawie!). Wówczas należy bacznie przyjrzeć się, czy przyszła teściowa chodzi po domu zaniedbana? Tak? To tak samo będzie za lat parę chodziła i Pańska żona. Ona będzie — całkiem szczerze — zaklinać się, że zdaje sobie z tego sprawę, że ją to razi, że ona nigdy... Że ona tego wręcz nienawidzi! Nic to nie pomoże. Po urodzeniu dziecka w kobiecie zaczynają grać archetypy — i działa instynktownie,jak mróweczka”.

„Sądzę, że bez ujmy dla smaku, nasze wydatki na żywność mogłyby ulec dwukrotnemu zmniejszeniu, gdyby polskie dziewczyny były fachowczyniami. I proszę tu mi nie mówić, że zapędzam kobiety do garów! One i tak będą zapędzone do garów — tyle że będą się przy nich męczyły jako amatorki”.

„Uwaga: z logicznego punktu widzenia uznanie równoprawności płci bynajmniej nie pociąga za sobą konieczności zniesienia pojęcia głowy rodziny! Ustawodawca mógł był np. przyjąć zasadę intercyzy: przed ślubem małżonkowie decydują, które z nich będzie decydowało lub kto rozstrzygać będzie ich spory! Mogą się umówić, że w latach parzystych mąż, w nieparzystych — żona, a po dojściu pierwszego dziecka do wieku trzynastu lat — rozstrzygać będzie dziecko. Byłoby to nieco dziwaczne, ale ratowałoby zasadę i... spójność rodziny. To, że ustawodawca nie poszedł na takie rozwiązanie, jasno wskazuje, że jego prawdziwym celem nie było zapewnienie kobietom równouprawnienia, lecz zniszczenie rodziny jako samodzielnej jednostki społecznej”.

„Sytuacja (pozornego) równouprawnienia małżonków jest przede wszystkim straszną pułapką dla kobiet. Znaczna ich część bierze swoje uprawnienia na serio i gdy w małżeństwie dochodzi do pierwszej sprzeczki, stwierdza z przerażeniem, że jedno musi ustąpić, a on jest silniejszy... Stąd liczne wypadki pobić, od których żona nie może się uwolnić, gdyż jedynym wyjściem jest udanie się do sądu (co praktycznie rozbije małżeństwo z ambitnym mężczyzną, a za nieambitnego nie warto wychodzić...), przy czym sąd ów może krewkiego małżonka skazać na grzywnę lub więzienie, co odbije się przecież nie na nim, ale na niej i jej dzieciach. Gdyby nie owo formalne równouprawnienie, kobiety: po pierwsze — nie żywiłyby szkodliwych złudzeń, a po drugie — bardzo starannie dobierałyby małżonków pod kątem osobistej pozycji. Obecnie — naiwne — ufne w opiekę prawa wpadają w pułapkę wychodząc za niedostatecznie poznanego jegomościa”.

„Uznanie wyższości mężczyzny leży również w interesie kobiety. Mężczyzna ma pradawny instynkt dominacji i — będąc podporządkowany kobiecie — działa niesprawnie, mniej energicznie, a zatem gorzej spełnia rolę opiekuna, dostarczyciela środków do życia itd. Prawdziwa kobieta chce mieć mężczyznę, który by nad nią dominował”.

„Dlatego zwyczajowe — i prawne — utrzymanie zasady dominacji mężczyzny leży nie w interesie mężczyzny (prawda, że on nie ma z tym żadnego kłopotu?), lecz właśnie w interesie kobiet, tych najbardziej poszkodowanych przez społecznych eksperymentatorów istot”.

„Utrzymanie dominacji mężczyzny w rodzinie jest tak ważne dla gatunku ludzkiego, że jest on uzbrojony w specjalnie wspomagający mechanizm, usuwającymodel rodziny prowadzonej przez kobietę. Jest to zjawisko dobrze znane psychologom społecznym. Otóż, chłopcy z rodzin,w których dominuje matka, o wiele częściej zostają homosexualistami (vide HOMOSEXUALIZM). W ten sposób rodziny tak skonstruowane nie reprodukują się i zanikają. Podobnie i córki z takich rodzin mają zaburzenia w pełnieniu swej roli społecznej, często zostają lesbijkami, czasami naśladują matkę — i tym samym odstraszają ewentualnych konkurentów. Bo wie Pan doskonale — tak między nami — że my się tak naprawdę kobiet boimy i musimy najpierw poczuć swoją przewagę, by myśleć o nich serio. Grupkę masochistów pomijam. Tak więc, wyraźne demonstrowanie, że Pan jest głową rodziny, to podstawowy warunek zdrowia psychicznego Pańskich dzieci. I Pan musi o to zadbać, a Pańska żona powinna się do tego przyłożyć”.

„Z drugiej strony, jeśli dziecko wygląda zdrowo, a wyniki badań wykazują odchylenia od normy — radzę się nie przejmować i nie męczyć dziecka wizytami u lekarzy. Z tego jest zazwyczaj więcej szkody niż pożytku — a same analizy też potrafią zaszkodzić.
Spyta Pan może: „Po czym odróżnić chore dziecko od zdrowego? A może się mylę?" Drogi Panie! Choćbyś nigdy w życiu nie widział Pan np. szakala, to odróżni Pan szczenię od dorosłego szakala! Po czym? Nie wiem — to się widzi. Ma Pan zakodowany wzorzec zdrowego dziecka swojej rasy — proszę mieć do siebie zaufanie!”

„Jeszcze jedno memento. Wielu ojców pragnie, by jego dziecko było inteligentne (a przynajmniej takim się wydawało) jak najwcześniej. Samodzielność i inteligencja są jednak ze sobą związane w sposób dość skomplikowany, najczęściej negatywny. Proszę pamiętać, że dziewczynki rozwijają się szybciej niż chłopcy, Murzyni niż Biali, szympansy niż ludzie, psy niż szympansy, chrabąszcze niż ssaki! Samodzielność łączy się z odpowiedzialnością, a umysł dla swobodnego rozwoju musi być nieskrępowany. Dlatego przeciętny młodzieniec powinien jak najwcześniej być samodzielny i odpowiedzialny — natomiast kandydat na Einsteina powinien być przed taką odpowiedzialnością chroniony. Inteligenci, zwłaszcza lewicowi, rozumieją to drugie — ale sądzą, że takie wychowanie trzeba zapewnić wszystkim, nawet tym 95 procentom niezdolnych do abstrakcyjnego myślenia. Jest to tak, jak gdyby potężne żuchwy, właściwe mrówkom-żołnierzom przyprawiono zwykłym robotnicom”.

„Ubezpieczenia zniszczyły więź rodzinną. Człowiek w pełni sił od swych dochodów odejmuje cząstkę, zwaną składką ubezpieczeniową (a więc zużywa pieniądze, które mógłby obrócić np. na korzyść dzieci), a w zamian za to otrzymuje rentę lub emeryturę, dzięki której nie jest od pomocy dzieci zależny. Co więcej, system ubezpieczeń daje tę korzyść, że osobnik żyjący dłużej niż przeciętnie korzysta z pieniędzy, które zmarły wcześniej emeryt odjął od ust swoim dzieciom. A z nich wszystkich żyją urzędnicy i urzędniczki. Tak więc, ubezpieczenia na życie powinny być w społeczeństwie totalitarnym zakazane jako hazard własnym życiem; płacę stawkę i wygrywam, jeśli zachoruję lub umrę(?!); przegrywam, jeśli będę zdrowszy niż przeciętnie. Również idee chrześcijańskie zgodne są z tym poglądem: czy Hiob powinien był się ubezpieczyć? Na początku naszego nieszczęsnego wieku w kołach towarzyskich Nowego Jorku opowiadano przezabawną historyjkę o pewnym nuworyszu. Był to teksański nafciarz, który postanowił zostać człowiekiem niesłychanie ekskluzywnego klubu nowojorskiego. Nie pomagały znajomości handlowe z Morganami i Rockefellerami— nikt tego cowboya nie chciał wprowadzić na salony... Teksańczyk powierzył jednak tę sprawę pewnemu podupadłemu finansowo arystokraciei wreszcie, po dwóch latach starań i wydatkowaniu 100000 dolarów (byłato wówczas suma ogromna) na subtelne intrygi, nadeszła wielka chwila. Do drzwi zadzwonił posłaniec i po chwili lokaj podawał nafciarzowi wymarzony dokument: kartę członkowską. Ten popatrzył na nią ze wzruszeniem przez kilka chwil, po czym wzruszył ramionami, podarł ją i wyrzucił do śmieci!
— Co Pan robi? — wykrzyknęli obecni.
— A cóż mi po członkostwie klubu, który przyjmuje nawet takich jak ja!
Tę anegdotę dedykuję wszystkim, którzy pragną uszczęśliwić kobiety oferowaniem im stanowisk zastrzeżonych dla mężczyzn (i odwrotnie)”.

„Jeśli dzieci są nieposłuszne, to w 95% przypadków winna jest Pana żona, która daje przykład niewykonywania Pana poleceń. Czytałem kiedyś w „Kulisach" o pewnym panu, który nie mógł sobie na ulicy dać rady ze sprzeczającą się żoną i synkiem. Po chwili namysłu przetrzepał skórę dziecku, a potem... żonie. Ku zdumieniu przechodniów — poskutkowało znakomicie! No, ale to było na Śląsku, gdzie erozja pozycji mężczyzny nie zaszła jeszcze tak daleko...”

„Uwaga! Jeśli żona nie potrafi powstrzymywać odruchów zdenerwowania, to na czas kąpieli bezwzględnie usuwamy ją z łazienki. Ostatecznie nie musi widzieć i wiedzieć, co Pan robi ze swoim dzieckiem, skoro sama się nim nie zajmuje w kąpieli! Niektóre kobiety mają taki lęk przed wodą, że nawet gdy roześmiany mąż podtrzymuje wesoło gaworzące niemowlę pływające na plecach — rzucają sięi zabierają je z wanny. Wpadnięcie do wody całej trójki nie jest przy tym wykluczone!”

„Jeśli żona robi Panu awanturę o chleb, to zapewne nie chodzi jej wcale o chleb, tylko o to, że Pan ją zaniedbuje (zwłaszcza sexualnie), nie poświęca dostatecznej uwagi, ewentualnie chce ona coś załatwić za cenę zgody na koniec kłótni. Mimo tej wiedzy unikanie kłótni byłoby błędem. Powód kłótni nie zniknie. Pominięcie dyskusji byłoby kamieniem obrazy, a odżywka (w odpowiedzi na pretensję o kupno nieświeżego chleba): „No dobrze, już kupię Ci tę sukienkę!" — acz jest tym, o co żonie chodzi, wywoła wściekłość, gdyż świadczy o przejrzeniu jej taktyki, a tego kobieta nie daruje. Owszem, łaskawie zgodzi się wreszcie sukienkę przyjąć, ale będą fumy i następna awantura w drodze.
Jeśli prawdziwym powodem do awantury jest pierwszy z wymienionych, to trzeba małżonkę po prostu... no, wśród prawników są spory, czy zgwałcenie własnej żony jest karalne. Ale w tym przypadku oskarżenie Panu nie grozi... A i w pozostałych zalecam raczej jakiś gest dramatyczny (vide KATASTROF TEORIA) niż międlenie ciągle tego samego i powolne ustępowanie. Po męsku trzeba: albo-albo. Przecież tego ona od Pana w gruncie rzeczy oczekuje!”

„Jedynym rozwiązaniem jest całkowite podporządkowanie się jednej strony. Podporządkowanie się mężczyzny (vide GŁOWA DOMU) praktycznie zawsze kończy się rozwodem. Natomiast z uwagi na znaną elastyczność kobiet młodych (zwłaszcza bardzo młodych: wiele tragedii wynika stąd, że kobiety idą za mąż w wieku osiemnastu i więcej lat, kiedy już są psychicznie za stare), możliwe jest — i dość częste — wejście w sferę męża”.

„Niechęć do wspólnego mieszkania z rodzicami bierze się z zakłócenia życia w rodzinie, spowodowanego przez największego wroga naszej cywilizacji — system ubezpieczeń (w tym wypadku: rent i emerytur). System emerytur spowodował, że zamieszkujący z Państwem rodzice czują się uprawnieni do udzielania Panu rad. Gdyby to Pan miał wszystkie ich i swoje pieniądze i Pan wydzielał je na domowe potrzeby z jednego portfela — czułby się Pan inaczej, a konfliktów z rodzicami czy teściami nie byłoby”.

„Gdy zatem Pańska żona jest zmęczona i prosi o zrobienie czegoś za nią, Pańskim obowiązkiem dla dobra rodziny jest powiedzieć: „Nie!". I podobnie Pańskim obowiązkiem jest nie dopuścić, by ona wykonywała coś za Pana”.


„Co więcej — kiedy dziecko zgłodnieje i zadeklaruje chęć jedzenia, należy mu odmówić. Ta chęć jedzenia będzie początkowo bardzo słaba. Potem (czasem mogą to być dwa dni, trzeba je przetrzymać) dziecko zacznie się domagać jedzenia (w czym powinna pomóc żona, przygotowując coś dobrze pachnącego). W tym momencie należy stawić słaby opór... Chodzi o to, by nie nasycić dziecka, tylko wywołać stały ciąg w kierunku jedzenia. Dziecko powinno nieustannie chcieć jeść!”.

„Nadmiar pieniędzy w rodzinie bywa zgubny. Uczy braku poszanowania. Do pieniędzy trzeba się przyzwyczaić. Duże sumy prowokują nieprzygotowanych do nadmiernych wydatków. Tylko posiadanie własnej firmy lub posiadłości dającej dochód uczy obchodzenia się z pieniędzmi i, moim zdaniem, tylko tacy obywatele powinni mieć wpływ na wybór ministra finansów...”


Gdy postępowiec za Pańskimi plecami zacznie swe teorie sprzedawać Pańskiej
żonie lub — co gorsze — dzieciom, należy go zdecydowanie wykopać za drzwi z
użyciem siły fizycznej, jeśli to niezbędne. Jest to Pański obowiązek wobec
prawdziwego postępu, który polega na rozwijaniu wartości tradycyjnych i wzbogacaniu
ich własnymi ideami

Jeśli chce Pan, by syn siedział krócej w ubikacji, to trzeba mu to powiedzieć
— a nie konstruować niewygodną deskę sedesową!

„Dopóki mężczyźni pracowali, a kobiety im zazdrościły — wszystko było w porządku. Syn rwał się do samodzielnej roboty. Obecnie większość kobiet pracuje (o ile zajęcia kobiet na etatach ktoś chciałby nazywać pracą — nie jestem do tego skłonny) i po przyjściu do domu rodzice usiłują całą robotę, wykonywaną dawniej przez dobre kilka godzin, odwalić jak najszybciej, co gorsze, zwalając ją wzajemnie na siebie lub na dzieci. Dziwienie się potem, iż wyrasta pokolenie lubiące zwalać pracę na innych, jest faryzeuszostwem. Miejmy odwagę serio ocenić ten pośredni skutek emancypacji”.

„Jeśli więc w społeczeństwie panuje przekonanie, że mężczyzna jest od kobiety inteligentniejszy, lepszy etc. — to można zakładać, że jest to społeczeństwo pragnące się doskonalić, społeczeństwo rządzone przez elitę i takie, gdzie dominują wartości elitarne”.

„Kodeks rodzinny zawiera pojęcie „winnego rozkładu pożycia". Z punktu widzenia logiki jest to nonsens. Każde działanie ma swoją przyczynę. Nawet, załóżmy, że opuścił Pan żonę dla pewnej pani, która nie przydeptywała pantofli, czyż nie jest winą Pana żony, że zaczęła przydeptywać? A może Pan nie jest w stanie na to patrzeć?”

„Zwracam przy tym uwagę, że twierdzenie, iż wszędzie mężczyźni zawarowali dla siebie lepsze prace i nie dopuszczają do nich kobiet, to fałsz. Jest dokładnie odwrotnie: „lepsze" prace — to te, które wykonują mężczyźni. Gdyby dziś w Polsce mężczyźni zajęli się wyłącznie wywożeniem śmieci, czyszczeniem kanałów miejskich i opróżnianiem szamba, to nie minęłoby i pięćset lat, a te czynności stałyby się najbardziej prestiżowe i kobiety zaczęłyby się domagać dopuszczenia do nich na równych prawach. Oczywiście — te głupie kobiety, które dziś zwą się „feministkami".
Jeśli nie wierzy mi Pan, to proszę popatrzeć, jak stracił na prestiżu zawód lekarza, odkąd został sfeminizowany”.

„Ci, którzy pragną zrównać prawa i obowiązki obydwu płci, nie są — wbrew swym pretensjom — postępowcami, lecz ludźmi pragnącymi odrzucić tysiąclecia mozolnego rozwoju kultury i sprowadzić ludzkość do poziomu prymitywu, gdzie każde sobie na własną rękę wygrzebuje z ziemi korzonki i zrywa jagódki:.

„To samo dotyczy ubioru. Pan i rodzina mogą nie dojadać, ale musi Pan być ubrany elegancko i z fantazją. Jeśli wychodzi Pan z żoną, to — żona też. (Nasi rodacy mają okropny zwyczaj ubierania dzieci jak laleczki, a samemu chodzenia jak dziady; to idioci i z takimi nie ma się co zadawać)”.


„Z dzieckiem chorowitym trzeba (w niektórych tylko zresztą przypadłościach) postępować inaczej. Proszę jednak dobrze odróżnić dziecko chorowite od wydelikaconego zbyt ciepłym ubiorem. W tym drugim wypadku trzeba je stopniowo „rozbierać", nie zważając na łzy, prośby, groźby i przepowiednie żony, matki, teściowej i czterech ciotek. Tyczy to — przypominam — głównie chłopców. Dziewczynka wyhodowana na cieplarnianą odaliskę o omdlewających ruchach da sobie radę, byle te ruchy miały wdzięk”.

„Jeśli konfliktu z żoną nie potrafi Pan w żaden sposób rozstrzygnąć, nie potrafi Pan jej przekonać, to, niestety, musi Pan użyć siły fizycznej. Jest to przykre — ale nie ma innego sposobu. Odwołanie się do sądu zniszczy Pana małżeństwo. Podporządkować się Pan nie może, gdyż utrata autorytetu rozbije je także prędzej czy później: żona poczuwszy swą siłę będzie coraz częściej stawiała na swoim, a Pan tego nie zniesie. Nie wolno jednak Panu wdawać się w bijatykę. Z kobietą? Musi Pan ją ukarać. Jeśli ma Pan rację i będzie Pan o tym przekonany, to żona Panu ulegnie”.

„Na ogół jednak kobiety — jeśli nie są traktowane bezlitośnie — podporządkowują się, gdyż tak są wyselekcjonowane. Za to posłuszeństwo powinien Pan wynagrodzić żonę w sposób jedyny właściwy. Czesław Miłosz (Dolina Issy) słusznie zauważa, że dla obydwu stron jest to podniecające i przyjemne doświadczenie (uwaga:dalsze akty nieposłuszeństwa ze strony żony mogą świadczyć, że pragnie ona powtórzenia eksperymentu!)”.

„Co do posiadania dzieci, to nie powinno się ich planować. Możesz natomiast — i powinieneś — zmniejszać lub zwiększać prawdopodobieństwo urodzenia się dziecka. Inteligentne posługiwanie się zasadami panów Ogino i Knaussa pozwala to prawdopodobieństwo niemal dowolnie zwiększać lub redukować. O szczegółach mówią odpowiednie podręczniki i poradniki. Nie radzę Panu omawiać tych spraw z żoną! Fizjologia winna być sprawą intymną. Kobieta może być uświadomiona o funkcjonowaniu swego organizmu, ale chyba lepiej, by nie była”.

„Zauważyłem, że kobiety są nastawione bardziej amoroso, niestety, w dniach zbliżonych do okresu płodnego. Co więcej, zdrowa kobieta, mająca normalne jajeczkowanie, staje się nerwowa i rozdrażniona, jeśli przez dłuższy czas nie zachodzi w ciążę. Zachowanie feministek jest jawnym dowodem tej tezy”.

„Widać to gołym okiem. Na kuli ziemskiej większość społeczeństw uprawia poligynię, niemal tyle samo monogamię, nie istnieje natomiast poliandria. Po latach poszukiwań pseudofeministkom udało się wynaleźć w Tybecie jedno plemię, gdzie główna kapłanka ma obowiązkowo kilku mężów. To wszystko. Nie świadczy to o jakichś szczególnie perfidnych metodach stosowanych przez mężczyzn, lecz jest zupełnie naturalne. Mądrość ludowa ujmuje to w ten sposób: Gdy ja zdradzę żonę, to jakbym ze swej sutereny splunął na ulicę — nieładnie, ale przestępstwo niewielkie; gdy natomiast mnie zdradza żona, to jakby ktoś z ulicy splunął do mojej sutereny..."

„W dodatku Natura — a jest to uwarunkowanie nie genetyczne, tylko kulturowe, ale bardzo głębokie — obdarzyła kobiety znaczną zdolnością adaptacyjną: potrafią one znakomicie dopasować się do środowiska męża. Kilku kochanków powoduje zatem rozbicie jej osobowości, co u mężczyzn występuje w znacznie mniejszym stopniu. Są, oczywiście, wyjątki. Istnieje również teoria, że owej adaptacji sprzyja nasienie męskie. Teoria ta opiera się na tym, iż — z punktu widzenia roli zapłodnienia — plemników jest za dużo i byłoby to marnowaniem drogocennego materiału, gdyby nie wykonywały one funkcji ubocznej. W myśl tej teorii owe plemniki, wnikając w ciało kobiety, ułatwiałyby adaptację do genetycznego charakteru partnera. Rzecz jasna, poliandria byłaby tu fizycznie szkodliwa dla kobiet — z takimi wyjątkami, jak np. aktorki, które powinny umieć wcielać się w różne postaci i dla których rozbicie osobowości jest pożyteczne”.

„Niektórzy psycholodzy twierdzą nawet, że zdradzająca męża kobieta ma do niego w gruncie rzeczy pretensję, że ten nie kocha jej dość mocno, by być o nią zazdrosny, zabić czy pobić rywala albo i ją. Być może...”

Z pewnym zdziwieniem i fascynacją obserwuję moich facebookowych znajomych zachwycających się Januszem Korwin-Mikke. We mnie wszystko się buntuje przeciw temu człowiekowi – jego poglądy polityczne są dla mnie zwyczajnie głupie, niemożliwe do realizacji, a zachowanie nie do przyjęcia. Dlaczego więc popiera go tak wielu moich znajomych?

Nie wiem. Słyszałem, że niektórym...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    193
  • Chcę przeczytać
    109
  • Posiadam
    28
  • Teraz czytam
    7
  • Ulubione
    4
  • 2013
    2
  • Chcę w prezencie
    2
  • Socjologia/psychologia
    1
  • Czytane wielokrotnie
    1
  • Biografia / Pamiętnik
    1

Cytaty

Więcej
Janusz Korwin-Mikke Vademecum ojca Zobacz więcej
Janusz Korwin-Mikke Vademecum ojca Zobacz więcej
Janusz Korwin-Mikke Vademecum ojca Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także