rozwińzwiń

Ewa ze swych zgliszcz

Okładka książki Ewa ze swych zgliszcz Ananda Devi
Okładka książki Ewa ze swych zgliszcz
Ananda Devi Wydawnictwo: Wydawnictwo w Podwórku literatura piękna
186 str. 3 godz. 6 min.
Kategoria:
literatura piękna
Tytuł oryginału:
Ève de ses décombres
Wydawnictwo:
Wydawnictwo w Podwórku
Data wydania:
2019-12-07
Data 1. wyd. pol.:
2019-12-07
Liczba stron:
186
Czas czytania
3 godz. 6 min.
Język:
polski
ISBN:
9788364134333
Tłumacz:
Krzysztof Jarosz
Tagi:
Mauritius literatura maurytyjska proza współczesna
Średnia ocen

7,8 7,8 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,8 / 10
80 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
544
515

Na półkach: ,

Brutalna życiowo.

Brutalna życiowo.

Pokaż mimo to

avatar
509
509

Na półkach:

W cyklu „Frankofonia literaria” Wydawnictwo w Podwórku, przy wsparciu Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego, wydało znakomitą, unikalną prozę maurytyjskiej pisarki, Anandy Devi. To seria poświęcona autorom piszącym po francusku, lecz pochodzącym spoza Francji. Bardzo gorąco dziękuję „Wydawnictwu w Podwórku” za tę serię. Gdyby nie ten pomysł, mogłabym nigdy nie zetknąć się z twórczością Anandy Devi i nawet nie wiedziałabym, ile tracę.

To ona pisze o Mauritiusie, jak nikt inny, odsłaniając przed nami zaułki i uliczki, brudne i ciemne, w które strach się zapuszczać. Mauritius Anandy Devi w niczym nie przypomina tego z folderów biur turystycznych. „Mieszkam w szarym miejscu. Albo raczej żółtawo-brązowym, które zasługuje na swoją nazwę: Troumaron – kasztanowa dziura. Troumaron to rodzaj leja, ostatnia zlewnia, do której spływają ścieki z całego kraju. Tutaj daje się mieszkania zastępcze ofiarom cyklonów, tym co nie znaleźli schronienia po tropikalnej burzy, i tym, co dwa albo pięć, albo dziesięć lat później stoją jeszcze po kostki w wodzie, z oczami wyblakłymi od deszczu.”

To tutaj toczy się prawdziwe życie, takie, którego nie wrzuca się ze słodkimi buźkami na Instagram. Jak słusznie mówi jeden z bohaterów, Sadiq: „Stąd nie widzimy makijażu tego, co na zewnątrz, a ich olśnione słońcem oczy nie dostrzegają nas. Taki jest porządek rzeczy.” Nie jest to tylko specyfika Mauritiusa, tak jest niestety wszędzie. Blichtr okazałych hoteli i upojna woń olejku do opalania na zewnątrz, w środku zaś śmietnik, odpryskująca farba, potłuczone butelki i strzykawki z połamanymi igłami. Nie zawsze jesteśmy w stanie to zauważyć. I nie zawsze chcemy.

Bohaterka całej opowieści to Ewa, siedemnastolatka, dziecko wychowane przez ulicę w braku zainteresowania rodziców. Ewa nie ma złudzeń. Wie, że nie może wiele oczekiwać, że jeśli czegoś pragnie, musi to zdobyć sama i zadbać o to, by pozostać przy tym w jednym kawałku. Już dawno nauczyła się odłączać od swojego ciała, traktować je jak użyteczną maszynę. „Mogłam kupować. Wymieniać to, czego potrzebowałam, na samą siebie. Kawałki, cząstki. Moje części zamienne.”

Pozostali to Sadiq i Clelio. Pierwszy po uszy zakochany w Ewie, marzyciel, prowadzący „podwójne życie” – inne z kumplami, zupełnie zaś odmienne w samotności własnego pokoju. Drugi – ze smoliście mroczną duszą, śpiewający przy tym niczym prawdziwy anioł. Przynależą tu i nie buntują się. Taka karma, taki los. Clelio podsumowuje: Sądzę, że taki się urodziłem. Myślę, że zobaczyłem przyszłość i nie spodobała mi się. A kiedy widzę gwoździe, mam ochotę je połknąć albo wepchnąć je komuś do gardła.”

Sadiq tego nie wie, ale Ewa dostrzega jego delikatność, skłonność do zamyślenia, a zarazem bierność, brak odwagi, by zaprotestować, zaproponować jakąś alternatywę. Stąd ta maska, którą nakłada w towarzystwie, lęk, by go nie przejrzano.

Każde z nich jest nieco inne, a jednak Traumaron wszystkich podobnie naznacza, odbierając im nadzieję, czyniąc twardymi i bezwzględnymi, bo tylko tak można tu przetrwać. Poznajemy losy każdego z nich. Opowiadają o sobie i o wzajemnych relacjach spokojnie i beznamiętnie. Dużo w tych opowieściach przemocy, za dużo. A także buzującej w nich agresji, napięcia, w tym także seksualnego, napędzanego nastoletnimi hormonami. Nic tu nie jest spokojne i miłe, wszystko smutne lub gniewne, często zrezygnowane. Jakby nic dobrego nie miało już się wydarzyć. Bo i tego nie oczekują.

Koło tej książki nie da się przejść obojętnie. Króciutkie rozdziały to drzwi do duszy naszych bohaterów. Lecz zastanówcie się dobrze, czy naprawdę jesteście gotowi zanurzyć się w ten lepki mrok. Nie oświetla go bowiem najmniejsze nawet światło.

„Ewa ze swych zgliszcz” – tytuł bardzo charakterystyczny dla treści, ale i formy tej opowieści. Jest na wskroś poetycka, opleciona brakiem nadziei, choć między wątkiem, a osnową błyśnie czasem nieśmiało jakieś marzenie. Tak jak to Ewy, o cichym, łagodnym odpoczynku na brzegu morza, pod gałęziami starej, powykrzywianej rzewni skrzypolistnej. Bo chyba nikt nie przeżyłby tak całkiem bez marzeń.

Sadiq tworzy, uczy się, czyta, próbuje przelewać własne myśli i rozpalającą go miłość do Ewy na kartkę papieru, albo ścianę. Docenia słowo. Clelio śpiewa, wyśpiewuje swe emocje w ciszy nocnego miasta i czasami udaje mu się nawet rozluźnić zaciśnięte w kieszeniach pięści.

Spoza tych marzeń i delirycznych wybuchów wściekłości, rozładowywanych na ulicach, wyłania się miasto biedoty, pracującej w pocie czoła w fabrykach, licznie tu wyrastających z uwagi na tanią siłę roboczą. Produkującą luksusowe buty i swetry markowych firm za grosze, aby potem i tak stracić tę pracę na rzecz jeszcze tańszych chińskich robotnic.

Ananda Devi w niespotykanie poetycki, liryczny sposób stworzyła dramatyczny świat, w którym tragedia po prostu musiała się wydarzyć. Cała pierwsza część książki przygotowywała nas na ten moment. Mimo melancholijnego nastroju, powieści nie brakuje dramaturgicznego nerwu. Wręcz przeciwnie, cały czas podskórnie odbieramy nerwowe napięcie, przeczucie zła, które nadchodzi. Życie naszych bohaterów zmienia się jeszcze na gorsze, choć przecież wydawało się to już niemożliwe.

Ta proza przeorze was z góry na dół, wywróci na drugą stronę i przemieli na drobne. Dawno nie czułam takiej fali emocji, emocji podobnych tym odczuwanym przez bohaterów, wplątanych w sytuację bez wyjścia, w życie bez tlenu, w powolne obumieranie. Gdy czytam: „W nic już nie wierzę, ale i tak cierpię” – wiem, że tak właśnie było.

Postaci kobiece to zdecydowanie mocna strona książki. Łagodna, kojąca, delikatna Savita, będąca plastrem na rany Ewy. I sama Ewa – niejednoznaczna, skomplikowana, pewna, że znalazła sposób na kontrolowanie swojego życia, gdy tymczasem wydaje się, że spala się tylko w płomieniu własnej rozpaczy, dążąc, być może nie całkiem świadomie, ku samozniszczeniu. Czy doprawdy to ona posługuje się mężczyznami, czy też tylko wpisuje się w rolę kobiety – przedmiotu, który w tak patriarchalnym środowisku, jakim jest Troumaron, mężczyźni biorą w posiadanie, kiedy chcą.

Skoro już kilkukrotnie wspomniałam o cudnej, inspirującej poetyckości tekstu Anandy Devi, to nie mogę pominąć symboliki, wprost rzucającej się w oczy. Przykłada ona do całej historii pieczęć uniwersalizmu i wzmacnia dodatkowo przekaz.

To znakomita, głęboka i emocjonalna opowieść. Nie sposób się później od niej uwolnić. Marsz Ewy z ogoloną głową przez miasto, kobiety, która wyrzuciła swoją kobiecość i pewnie podąża przed siebie, by tym razem naprawdę postawić kropkę na końcu pewnego rozdziału swojego życia, zostanie już ze mną na zawsze. To najmocniejszy wykrzyknik, który odbił się głuchym echem w mojej głowie. Jeszcze słyszę jej mocne, zdecydowane dudniące kroki na bruku pustej ulicy.

Jeśli nawet kiedyś marzyłam o tym, by wygrzewać ciało w słońcu Mauritiusa, teraz już wiem, że złote plaże i błękitna woda to tylko atrapa, malowany parawan, zza którego czasami wyłania się fragment prawdziwego życia.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: W cyklu „Frankofonia literaria” Wydawnictwo w Podwórku, przy wsparciu Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego, wydało znakomitą, unikalną prozę maurytyjskiej pisarki, Anandy Devi. To seria poświęcona autorom piszącym po francusku, lecz pochodzącym spoza Francji. Bardzo gorąco dziękuję „Wydawnictwu w Podwórku” za tę serię. Gdyby nie ten pomysł, mogłabym nigdy nie zetknąć się z twórczością Anandy Devi i nawet nie wiedziałabym, ile tracę.

To ona pisze o Mauritiusie, jak nikt inny, odsłaniając przed nami zaułki i uliczki, brudne i ciemne, w które strach się zapuszczać. Mauritius Anandy Devi w niczym nie przypomina tego z folderów biur turystycznych. „Mieszkam w szarym miejscu. Albo raczej żółtawo-brązowym, które zasługuje na swoją nazwę: Troumaron – kasztanowa dziura. Troumaron to rodzaj leja, ostatnia zlewnia, do której spływają ścieki z całego kraju. Tutaj daje się mieszkania zastępcze ofiarom cyklonów, tym co nie znaleźli schronienia po tropikalnej burzy, i tym, co dwa albo pięć, albo dziesięć lat później stoją jeszcze po kostki w wodzie, z oczami wyblakłymi od deszczu.”

To tutaj toczy się prawdziwe życie, takie, którego nie wrzuca się ze słodkimi buźkami na Instagram. Jak słusznie mówi jeden z bohaterów, Sadiq: „Stąd nie widzimy makijażu tego, co na zewnątrz, a ich olśnione słońcem oczy nie dostrzegają nas. Taki jest porządek rzeczy.” Nie jest to tylko specyfika Mauritiusa, tak jest niestety wszędzie. Blichtr okazałych hoteli i upojna woń olejku do opalania na zewnątrz, w środku zaś śmietnik, odpryskująca farba, potłuczone butelki i strzykawki z połamanymi igłami. Nie zawsze jesteśmy w stanie to zauważyć. I nie zawsze chcemy.

Bohaterka całej opowieści to Ewa, siedemnastolatka, dziecko wychowane przez ulicę w braku zainteresowania rodziców. Ewa nie ma złudzeń. Wie, że nie może wiele oczekiwać, że jeśli czegoś pragnie, musi to zdobyć sama i zadbać o to, by pozostać przy tym w jednym kawałku. Już dawno nauczyła się odłączać od swojego ciała, traktować je jak użyteczną maszynę. „Mogłam kupować. Wymieniać to, czego potrzebowałam, na samą siebie. Kawałki, cząstki. Moje części zamienne.”

Pozostali to Sadiq i Clelio. Pierwszy po uszy zakochany w Ewie, marzyciel, prowadzący „podwójne życie” – inne z kumplami, zupełnie zaś odmienne w samotności własnego pokoju. Drugi – ze smoliście mroczną duszą, śpiewający przy tym niczym prawdziwy anioł. Przynależą tu i nie buntują się. Taka karma, taki los. Clelio podsumowuje: Sądzę, że taki się urodziłem. Myślę, że zobaczyłem przyszłość i nie spodobała mi się. A kiedy widzę gwoździe, mam ochotę je połknąć albo wepchnąć je komuś do gardła.”

Sadiq tego nie wie, ale Ewa dostrzega jego delikatność, skłonność do zamyślenia, a zarazem bierność, brak odwagi, by zaprotestować, zaproponować jakąś alternatywę. Stąd ta maska, którą nakłada w towarzystwie, lęk, by go nie przejrzano.

Każde z nich jest nieco inne, a jednak Traumaron wszystkich podobnie naznacza, odbierając im nadzieję, czyniąc twardymi i bezwzględnymi, bo tylko tak można tu przetrwać. Poznajemy losy każdego z nich. Opowiadają o sobie i o wzajemnych relacjach spokojnie i beznamiętnie. Dużo w tych opowieściach przemocy, za dużo. A także buzującej w nich agresji, napięcia, w tym także seksualnego, napędzanego nastoletnimi hormonami. Nic tu nie jest spokojne i miłe, wszystko smutne lub gniewne, często zrezygnowane. Jakby nic dobrego nie miało już się wydarzyć. Bo i tego nie oczekują.

Koło tej książki nie da się przejść obojętnie. Króciutkie rozdziały to drzwi do duszy naszych bohaterów. Lecz zastanówcie się dobrze, czy naprawdę jesteście gotowi zanurzyć się w ten lepki mrok. Nie oświetla go bowiem najmniejsze nawet światło.

„Ewa ze swych zgliszcz” – tytuł bardzo charakterystyczny dla treści, ale i formy tej opowieści. Jest na wskroś poetycka, opleciona brakiem nadziei, choć między wątkiem, a osnową błyśnie czasem nieśmiało jakieś marzenie. Tak jak to Ewy, o cichym, łagodnym odpoczynku na brzegu morza, pod gałęziami starej, powykrzywianej rzewni skrzypolistnej. Bo chyba nikt nie przeżyłby tak całkiem bez marzeń.

Sadiq tworzy, uczy się, czyta, próbuje przelewać własne myśli i rozpalającą go miłość do Ewy na kartkę papieru, albo ścianę. Docenia słowo. Clelio śpiewa, wyśpiewuje swe emocje w ciszy nocnego miasta i czasami udaje mu się nawet rozluźnić zaciśnięte w kieszeniach pięści.

Spoza tych marzeń i delirycznych wybuchów wściekłości, rozładowywanych na ulicach, wyłania się miasto biedoty, pracującej w pocie czoła w fabrykach, licznie tu wyrastających z uwagi na tanią siłę roboczą. Produkującą luksusowe buty i swetry markowych firm za grosze, aby potem i tak stracić tę pracę na rzecz jeszcze tańszych chińskich robotnic.

Ananda Devi w niespotykanie poetycki, liryczny sposób stworzyła dramatyczny świat, w którym tragedia po prostu musiała się wydarzyć. Cała pierwsza część książki przygotowywała nas na ten moment. Mimo melancholijnego nastroju, powieści nie brakuje dramaturgicznego nerwu. Wręcz przeciwnie, cały czas podskórnie odbieramy nerwowe napięcie, przeczucie zła, które nadchodzi. Życie naszych bohaterów zmienia się jeszcze na gorsze, choć przecież wydawało się to już niemożliwe.

Ta proza przeorze was z góry na dół, wywróci na drugą stronę i przemieli na drobne. Dawno nie czułam takiej fali emocji, emocji podobnych tym odczuwanym przez bohaterów, wplątanych w sytuację bez wyjścia, w życie bez tlenu, w powolne obumieranie. Gdy czytam: „W nic już nie wierzę, ale i tak cierpię” – wiem, że tak właśnie było.

Postaci kobiece to zdecydowanie mocna strona książki. Łagodna, kojąca, delikatna Savita, będąca plastrem na rany Ewy. I sama Ewa – niejednoznaczna, skomplikowana, pewna, że znalazła sposób na kontrolowanie swojego życia, gdy tymczasem wydaje się, że spala się tylko w płomieniu własnej rozpaczy, dążąc, być może nie całkiem świadomie, ku samozniszczeniu. Czy doprawdy to ona posługuje się mężczyznami, czy też tylko wpisuje się w rolę kobiety – przedmiotu, który w tak patriarchalnym środowisku, jakim jest Troumaron, mężczyźni biorą w posiadanie, kiedy chcą.

Skoro już kilkukrotnie wspomniałam o cudnej, inspirującej poetyckości tekstu Anandy Devi, to nie mogę pominąć symboliki, wprost rzucającej się w oczy. Przykłada ona do całej historii pieczęć uniwersalizmu i wzmacnia dodatkowo przekaz.

To znakomita, głęboka i emocjonalna opowieść. Nie sposób się później od niej uwolnić. Marsz Ewy z ogoloną głową przez miasto, kobiety, która wyrzuciła swoją kobiecość i pewnie podąża przed siebie, by tym razem naprawdę postawić kropkę na końcu pewnego rozdziału swojego życia, zostanie już ze mną na zawsze. To najmocniejszy wykrzyknik, który odbił się głuchym echem w mojej głowie. Jeszcze słyszę jej mocne, zdecydowane dudniące kroki na bruku pustej ulicy.

Jeśli nawet kiedyś marzyłam o tym, by wygrzewać ciało w słońcu Mauritiusa, teraz już wiem, że złote plaże i błękitna woda to tylko atrapa, malowany parawan, zza którego czasami wyłania się fragment prawdziwego życia.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/

W cyklu „Frankofonia literaria” Wydawnictwo w Podwórku, przy wsparciu Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego, wydało znakomitą, unikalną prozę maurytyjskiej pisarki, Anandy Devi. To seria poświęcona autorom piszącym po francusku, lecz pochodzącym spoza Francji. Bardzo gorąco dziękuję „Wydawnictwu w Podwórku” za tę serię. Gdyby nie ten pomysł, mogłabym nigdy nie zetknąć się z...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1970
1615

Na półkach: ,

Twórczość Anandy Devi jest tak nieoczywista, oryginalna i intrygująca, że zdecydowanie powinno być o niej głośniej. Co prawda, "Ewa ze swych zgliszcz" podobała mi się mniej niż "Zielone sari" ze względu na zbyt fragmentaryczną i chaotyczną narrację, w której momentami zaczynałam się gubić. Niemniej jest to nadal tytuł mocny i godny poznania. Zakończenie otwarte, czego nie lubię, więc pozostaje snuć domysły, w jaką stronę może to wszystko pójść.

Ogromny plus za tłumaczenie Krzysztofa Jarosza i szeroki komentarz do całej opowieści, otwierający oczy i tłumaczący pewne niedopowiedziane kwestie.

Twórczość Anandy Devi jest tak nieoczywista, oryginalna i intrygująca, że zdecydowanie powinno być o niej głośniej. Co prawda, "Ewa ze swych zgliszcz" podobała mi się mniej niż "Zielone sari" ze względu na zbyt fragmentaryczną i chaotyczną narrację, w której momentami zaczynałam się gubić. Niemniej jest to nadal tytuł mocny i godny poznania. Zakończenie otwarte, czego nie...

więcej Pokaż mimo to

avatar
745
128

Na półkach:

Niezwykły styl, choć trudny próg wejścia w narrację. Książka właściwie skupia się na wewnętrznych monologach czterech postaci, na podstawie których składamy sobie elementy akcji. Najważniejszy jest jednak obraz opresyjnego świata wpływającego na codzienne życie postaci i ich kondycję. Bardzo polecam.

Niezwykły styl, choć trudny próg wejścia w narrację. Książka właściwie skupia się na wewnętrznych monologach czterech postaci, na podstawie których składamy sobie elementy akcji. Najważniejszy jest jednak obraz opresyjnego świata wpływającego na codzienne życie postaci i ich kondycję. Bardzo polecam.

Pokaż mimo to

avatar
471
382

Na półkach:

Ananda Devi posiadła umiejętność pisania o uniwersalnych problemach w egzotycznych dla czytelnika warunkach. „Ewa ze swych zgliszcz” rozgrywa się na dalekim Mauritiusie, powszechna wiedza o którym jest równie niewielka, co rozmiary tego wyspiarskiego państewka. Tak jak zdarza się każdemu dzielić włos na czworo, tak autorka postanawia rozczłonkować narrację powieści i powierzyć ją czterem postaciom, ucieleśniającym współczesne problemy Mauritiusa. Łączy je smutny żywot w wyjątkowo ubogiej dzielnicy Port Louis, znanej jako Troumaron, gdzie nawet diabeł nie mówi dobranoc. Ewa, Sad, Clélio oraz Savita to imiona tych, którzy biorą na barki współczesne problemy Mauritiusa, choć Ananda Devi odmawia im przydomku odkupicieli narodu, co wydaje się uzasadnione w rzeczywistości stale pogrążonej w letargu minionego, lecz brzemiennego w skutkach kolonializmu. Świadomość niewielkich szans na poprawę losu wyraźnie doskwiera bohaterom powieści, zwłaszcza gdy myśli o życiu z dala od biedy i patologii skutecznie tłamszą rasowe oraz etniczne konflikty, a w przypadku dziewcząt także niechciany męski dotyk. W podobnej sytuacji oczekiwanie na lepsze jutro, witane przez bohaterów szerokimi uśmiechami, których nie odmówiliby czytelnikowi, byłoby wyjątkowo naiwne, jak również świadczyłoby o nieprawdopodobnej odporności na wiedzę i doświadczenie, czego Ananda Devi nie poskąpiła w swej powieści. Autorka nie pozwala wykiełkować nadziei, a gdy pierwsze jej zalążki pojawią się w Troumaron, wtem mieszkańców dzielnicy ogarnie niepokój za sprawą wyjątkowo dramatycznej śmierci, stanowiącej punkt zwrotny w życiu każdego z nakreślonych książką bohaterów. Tragedia scementuje ich losy, zweryfikuje dotychczasowe postawy, dostarczy kolejnych wątpliwości, przesądzi o niemożliwych do zrealizowania pragnieniach. Mimo wielości negatywnych elementów powieści, proza Anandy Devi jest wyjątkowo subtelna, co zauważyłem już w „Zielonym Sari”, choć nie sądziłem, że z podobnym wyrafinowaniem napisano „Ewę ze swych zgliszcz”. To powieść mocna, wbijająca w fotel i trzymająca w napięciu. Ja w niej przepadłem i nie żałuję.

Ananda Devi posiadła umiejętność pisania o uniwersalnych problemach w egzotycznych dla czytelnika warunkach. „Ewa ze swych zgliszcz” rozgrywa się na dalekim Mauritiusie, powszechna wiedza o którym jest równie niewielka, co rozmiary tego wyspiarskiego państewka. Tak jak zdarza się każdemu dzielić włos na czworo, tak autorka postanawia rozczłonkować narrację powieści i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
800
540

Na półkach: , ,

„Ewa ze swych zgliszcz” Anandy Devi to historia czterech nastolatków, żyjących na Mauritiusie. Jest to mroczna i niełatwa historia o dorastaniu i problemach, z jakimi się zmagają.

.

„Im więcej mnie dotykają, tym bardziej jestem dla nich nieosiągalna. (…) Zawozi się mnie, przywozi. Czasem poturbuje. Nie dotyka mnie to. To tylko ciało. To się goi. Od tego to jest.”

.

„Ewa ze swych zgliszcz” jest smutna, niewygodna i bolesna. To nie jest książka dla każdego, ale warto się z nią zmierzyć. Krótka, ale bardzo intensywna. Przytłaczająca.

Bardzo kojarzyła mi się z „Lojalnością” Delphine de Vigan, bo choć tematyka jest zupełnie inna, to obie mają duszny klimat, wzbudzają podobne uczucia i przy każdej towarzyszyło mi przeczucie, że zaraz wydarzy się coś złego.

Jest to ciężka książka o odrzuceniu i niezrozumieniu, pozostawieniu samemu sobie, braku zainteresowania rodziców, o cierpieniu, gniewie i złości.

Pięknie napisana.

Mocna rzecz.

.

„Dłonie mężczyzn biorą was w posiadanie, zanim was dotkną. Gdy tylko zaczną o was myśleć, już was posiedli. Powiedzieć „nie” to obelga, bo zabieracie im to, co już sobie wzięli.

Jak ta dłoń wślizgująca się pod mój T-shirt, żądają, żebym zdjęła skórę, by móc macać moje narządy, może nawet doprowadzić do tego, żeby moje serce przestało bić. Ich wymagania nie mają granic. Wkrótce nie będzie już nic do wzięcia, a oni bynajmniej nie przestają.

Ale dlaczego mam im na to pozwolić?”

.

Jeśli szukacie niełatwych lektur, które nie dość, że nie otulają, to są duszne, niewygodne i wzbudzą wiele różnych emocji, to „Ewa ze swych zgliszcz” jest dla Was. Bolesna i przejmująca. Polecam!

„Ewa ze swych zgliszcz” Anandy Devi to historia czterech nastolatków, żyjących na Mauritiusie. Jest to mroczna i niełatwa historia o dorastaniu i problemach, z jakimi się zmagają.

.

„Im więcej mnie dotykają, tym bardziej jestem dla nich nieosiągalna. (…) Zawozi się mnie, przywozi. Czasem poturbuje. Nie dotyka mnie to. To tylko ciało. To się goi. Od tego to...

więcej Pokaż mimo to

avatar
650
136

Na półkach:

Miejscem akcji tej książki jest Mauritius, zubożały obszar w Port Louis. Cztery odrębne głosy, które opowiadają tę historię to nastolatkowe, którzy są zduszeni i niewidoczni w swoim ubóstwie.

I chociaż rytm narracji nie jest tak prędki, jak może sugerować napięta atmosfera, prawdziwa siła tkwi w emocjonalnym ciężarze tej króciutkiej powieści. Devi bardzo wnikliwie zagłębia się w kwestie autonomii cielesnej, podziałów klasowych, osobistej filozofii i nastoletniej pasji.

„Ewa ze swych zgliszcz” w niebanalny sposób łączy leniwą i mrocznie poetycką część pierwszą z naglącą i intensywną częścią drugą, co tworzy idealnie wyważoną całość.

Tak samo, jak było to w przypadku „Zielonego sari”, słowa Devi pozbawione są skruchy czy współczucia, a objawia się to w sposobie, w jaki ujawnia surowość ludzi i przemoc, do jakiej są zdolni; dzięki oszałamiającej prozie i szczegółowemu analizowaniu psychiki czwórki głównych bohaterów, pozwala nam choć na chwilę zerknąć na ich świat. Devi zmusza do zatrzymania się i zwrócenia uwagi na tych ludzi, którzy wtapiają się w tło lub są ignorowani.

Ostatni raz latałam za znacznikami, kiedy czytałam „Czarodziejską górę” Manna, teraz było tak samo. Ta książka to skarbnica pięknych fragmentów. Z pewnością nie jest to lekka lektura, ale czasami warto zagłębić się w mrok, kiedy poetyckość danej pozycji zapiera dech w piersiach.

Wiecie co jeszcze zapiera dech w piersiach? Tłumaczenie i komentarz dołączony na końcu książki. Krzysztof Jarosz niejako poszerza jeszcze obraz, który opisała Devi, uzupełnia to, co być może nie zostało powiedziane wprost, a robi to bardzo subtelnie i po prostu w punkt. Jestem zachwycona.

Miejscem akcji tej książki jest Mauritius, zubożały obszar w Port Louis. Cztery odrębne głosy, które opowiadają tę historię to nastolatkowe, którzy są zduszeni i niewidoczni w swoim ubóstwie.

I chociaż rytm narracji nie jest tak prędki, jak może sugerować napięta atmosfera, prawdziwa siła tkwi w emocjonalnym ciężarze tej króciutkiej powieści. Devi bardzo wnikliwie zagłębia...

więcej Pokaż mimo to

avatar
940
940

Na półkach: ,

Ananda Devi to autorka niebanalna. Swego czasu zachwyciła mnie bezgranicznie powieścią „Zielone sari” aczkolwiek zachwyt w kontekście tej książki może troszkę dziwnie zabrzmieć, jest to bowiem mocna i wstrząsająca historia mężczyzny znęcającego się psychicznie i fizycznie nad swoją rodziną.

„Ewa ze swych zgliszcz” to kolejna pozycja Devi wydana przez znakomite Wydawnictwo w Podwórku i kolejna, którą muszę uznać za bardzo dobrą. Nie ma takiego rażenia jak „Zielone sari” ale wcale nie jest od niej gorsza. Wrażenie robi na czytelniku ogromne. Jest dosadna, odarta ze złudzeń, bardzo szczera, bezlitośnie prawdziwa. To prawdziwy kocioł emocji, bólu, cierpienia. Czwórka bohaterów powieści, którzy są jednocześnie jej narratorami, to mieszkańcy fikcyjnej dzielnicy na Mauritiusie, którzy dzielą się swoimi historiami i przemyśleniami. Są pełni gniewu, bólu, otacza ich środowisko wyzute z szans i perspektyw, dokoła bezrobocie, przemoc, alkoholizm, skomplikowane relacje rodzinne czy uczuciowe. Żyją w miejscu pełnym smutku, bezradności, które szerokim łukiem omija nadzieja. Ich relacje o tym życiu porażają, czasem przerażają, są przejmujące i niewygodne a klimat powieści jest bardzo ciężki i duszny.

Mocna, bardzo gorzka powieść. Napisana wspaniałym językiem, pełnym emocji. Ta książka to jak cios między oczy albo – jak to ktoś trafnie ujął – w splot słoneczny. Zaskakuje i ogłusza. Na pewno nie pozostawia nikogo obojętnym, zmusza do myślenia i zastanowienia. To niewygodna powieść, mroczna ale zdecydowanie warta poznania.

Ananda Devi to autorka niebanalna. Swego czasu zachwyciła mnie bezgranicznie powieścią „Zielone sari” aczkolwiek zachwyt w kontekście tej książki może troszkę dziwnie zabrzmieć, jest to bowiem mocna i wstrząsająca historia mężczyzny znęcającego się psychicznie i fizycznie nad swoją rodziną.

„Ewa ze swych zgliszcz” to kolejna pozycja Devi wydana przez znakomite Wydawnictwo...

więcej Pokaż mimo to

avatar
254
108

Na półkach:

Krzysztof Jarosz - tłumacz i autor posłowia, pisze: "Szczerze powiedziawszy, pewna niedookreśloność jej motywów-gdyż w sumie dlaczego tak notorycznie i jak gdyby za darmo Ewa się "puszcza", mając przy tym o mężczyznach bardzo negatywną opinię i doznając z ich strony cierpień i upokorzeń?".

......!!!!!

Krzysztof Jarosz - tłumacz i autor posłowia, pisze: "Szczerze powiedziawszy, pewna niedookreśloność jej motywów-gdyż w sumie dlaczego tak notorycznie i jak gdyby za darmo Ewa się "puszcza", mając przy tym o mężczyznach bardzo negatywną opinię i doznając z ich strony cierpień i upokorzeń?".

......!!!!!

Pokaż mimo to

avatar
1060
311

Na półkach: ,

Ta książka jest jak cios w splot słoneczny, jej siła przekazu sprawia, ze czytelnik zgina się wpół. Fabuła jest prosta, historia bohaterów smutna i brutalna, ale opowiedziana pięknym, poetyckim, hipnotyzującym niemal językiem. Wyrazy uznania dla autorki, ale również dla tłumacza Krzysztofa Jarosza, który odwalił kawał dobrej roboty.

Ta książka jest jak cios w splot słoneczny, jej siła przekazu sprawia, ze czytelnik zgina się wpół. Fabuła jest prosta, historia bohaterów smutna i brutalna, ale opowiedziana pięknym, poetyckim, hipnotyzującym niemal językiem. Wyrazy uznania dla autorki, ale również dla tłumacza Krzysztofa Jarosza, który odwalił kawał dobrej roboty.

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    183
  • Przeczytane
    97
  • Posiadam
    30
  • 2020
    10
  • Ulubione
    4
  • Literatura piękna
    4
  • 2020
    4
  • Do kupienia
    3
  • Mauritius
    3
  • 2021
    3

Cytaty

Więcej
Ananda Devi Ewa ze swych zgliszcz Zobacz więcej
Ananda Devi Ewa ze swych zgliszcz Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także