Ostatnia powieść Marcela
- Kategoria:
- literatura piękna
- Wydawnictwo:
- Wielka Litera
- Data wydania:
- 2016-03-16
- Data 1. wyd. pol.:
- 2016-03-16
- Liczba stron:
- 320
- Czas czytania
- 5 godz. 20 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788380320758
- Tagi:
- literatura polska
Pisarz w kryzysie, piękność z prowincji i … zupełnie nie to, czego się spodziewasz
Poznają się w pociągu relacji Kraków-Warszawa. On 50-letni autor bestsellerowych kryminałów, skłócony z rodziną i pozbawiony złudzeń kobieciarz przeżywający kryzys twórczy. Wraca właśnie ze spotkania autorskiego, na które przyszło osiem osób. Ma za sobą trzy nieudane małżeństwa i klika udanych powieści, ale wciąż nie potrafi ułożyć sobie życia. Hanna zwraca jego uwagę niezwykłą urodą i urzekającą nieśmiałością. Ucieka do stolicy z podkrakowskiego małego miasteczka, gdzie większość problemów rozwiązuje się przy pomocy modlitwy lub alkoholu. On widzi w niej szansę na kolejny romans, a ona tylko pozornie chce łatwej przepustki do lepszego świata. To, co z pozoru wygląda jak zapowiedź banalnej historii miłosnej okazuje się prowadzić do nieoczekiwanego finału.
Tubylewicz stworzyła prawdziwy portret wiecznego Piotrusia Pana. Jednak to kobiety grają tu pierwsze skrzypce, na niepokojącą nutę.
Grażyna Plebanek
Przewrotna i wciągająca lektura.
Andrzej Saramonowicz
Mądra, przejmująca i dowcipna powieść o schematach relacji międzyludzkich i o sile wrażliwości, która pozwala je przełamać. I co najważniejsze - kobiety mają tu naprawdę sprawczą i twórczą moc!
Agnieszka Glińska
Romantyczne, środowiskowe i pisarskie sekrety pokazują swoje drugie dno. Zaskakujące i nieoczywiste.
Agata Tuszyńska
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
To cóż, że ze Szwecji
Postanowiłam trochę odczekać po lekturze „Ostatniej powieści Marcela” aż mi złość przejdzie, ale nie wiem, czy mi się udało. Bo zawsze jestem zła, kiedy ktoś marnuje mój czas, obiecując wspaniałą imprezę. Idę nawet chętnie, omamiona cudzym entuzjazmem, a potem najczęściej mam ochotę wyjść z hukiem i nieważne, że to środek nocy, ja mam szpilki, a do domu trzeba zaiwaniać na piechotę sześć kilometrów. Ale ostatecznie ku własnej rozpaczy zostaję, bo wcześniej obiecałam. Wracam do domu nad ranem i kładę się spać wierząc, że być może to wszystko, co się zdarzyło jakoś przepakuję z rzeczywistości w niezbyt miły sen…
Postaram się więc w miarę lakonicznie i bez emocji (akurat!)
Całościowo jestem raczej na nie. Próbowałam znaleźć jakieś dobre strony ale mi się nie udało.
Bohaterowie, jak i akcja niezbyt wiarygodni. Użyte w nadmiarze przymiotniki powodowały dysonans w stosunku do postaci i zdarzeń, które wyłaniają się tekstu (które mnie wyłaniały się z tekstu). Nie wystarczy powiedzieć, że ktoś jest jakiś, trzeba go jakimś pokazać. No taki ze mnie niewierny Tomasz.
Podobno miało być ironicznie o pisaniu czy niemocy twórczej. Wszystkich spragnionych inteligentnej ironii o pisarzach odsyłam do Łowcy Larw.
Miało być też dowcipnie i przewrotnie. W „Ostatniej Powieści Marcela” nie znalazłam nic zabawnego, być może nie spojrzałam na powieść z odpowiedniej perspektywy. Albo mam zdecydowanie inne poczucie humoru, szkoda. Nie znalazłam też nic oryginalnego, czy przewrotnego, za to mnóstwo niekonsekwencji.
Szczegółowość i bezcelowość niektórych opisów drażniła mnie i powodowała duszności. (Np.: spieszący się bohater zdążył zmienić koszulę i coś tam ale poplamionych spodni nie zdążył zmienić. Natomiast mimo pośpiechu udało mu się wrócić do domu, żeby ponownie skorzystać z toalety – informacja ta nie ma żadnego ciągu dalszego, nic z niej nie wynika i nie znalazłam też żadnej logiki w wymianie jedynie niektórych części garderoby. Wnioskuję zatem, że to była ironia, a ja jej nie zrozumiałam.)
Cała przestrzeń jest tak napakowana i pokolorowana, że człowiek nie ma się jak ruszyć. I nie jest to skarbiec Ali-Baby a raczej rupieciarnia nałogowego zbieracza „przydasie”. Czułam się uwięziona wśród ludzi, z którymi nie miałam ochoty przebywać, w sytuacjach, których nie rozumiałam.
Odkrywcze sentencje typu: (…) Był tak długo nieużywany, że pewnie całkiem nie do jazdy, bo maszyna umiera, jak tkwi w miejscu, trochę tak jak ludzka dusza. lub: Nie ma takiej bliskości, która dobrze zniesie odległość. Bliskość i odległość zawsze się wzajemnie wykluczą. Nie potrzeba dużo czasu i nie tęsknisz już za osobą, która jest, ale za taką, jaką masz w pamięci. To nieuchronne. na pewno ucieszą fanów Coelho, ale zdaje mi się, że ta książka pretendowała na wyższe półki. No bo właśnie! Kilka wyszukanych i trudnych słów oraz nazwisk nie zrobi z książki pozycji intelektualnej ani nawet ciekawej. Bon moty też powinny być subtelniejsze…i trochę mniej zużyte.
Odniosłam wrażenie, że książka jest pełna wymuszonych sztuczności. Jakby zdania nie należały do autorki (to z resztą jest zastrzeżenie Hanny w stosunku do prozy Marcela). Jakieś napuszenie z cudzych piór, które odpadają, jedno po drugim, od kostiumu. Nie wystarczy bowiem napisać, że coś jest jakieś, żeby czytelnik w to uwierzył. Trzeba go do tego przekonać, sprawić żeby czytelnik sam wyciągnął pożądany wniosek. Ja nie mogłam uwierzyć w ani jedno słowo, a przysięgam przez pierwsze pięćdziesiąt stron powtarzałam sobie jak mantrę: będzie dobrze, przesadzasz.
Zdania zdawały się być złożone z puzzli różnych proweniencji (też znam trudne słowa!) i nijak ze sobą nie korespondowały, choć od biedy mogły tworzyć jakiś obrazek, trudno jednak powiedzieć jaki.
Są też mądrości w stylu: (…) Po co zajmować się czymś tak idiotycznym jak literatura, kiedy siedząca za ścianą przyszłość narodu nie czyta i nie zamierza? Kielicha boleści dopełnia przeświadczenie, że przyszło mi żyć w epoce takiej nadprodukcji słowa pisanego, iż nie mam się co łudzić, że moje dzieło zostanie zachowane dla potomnych. (…) Cóż Myśliwski czy Tokarczuk z pewnością się obronią… myślę, że Miłoszewski również, jeśli już mówimy o autorach kryminałów. Ale to zapewne znów miała być ta ironia, którą tak trudno mi tutaj zrozumieć…
Bolało mnie wszystko, gdy czytałam. Gdy dobrnęłam do końca nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać. Nie umiałam złożyć tej historii. Nie wiem, co autorka miała na myśli, ani co chciała mi powiedzieć. Próbowałam zrozumieć, ale jedyne, co wywnioskowałam to fakt, że nie nadajemy na tych samych falach i że lepiej mój czas spożytkować na coś innego.
Zastrzegam, że wszystko, co napisałam powyżej jest moim subiektywnym odbiorem. Nie mniej niezmiennie pozostaję z nim w zgodzie.
Monika Stocka
*Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki
Książka na półkach
- 93
- 83
- 15
- 3
- 2
- 1
- 1
- 1
- 1
- 1
Opinia
„… w końcu odkryłam, że kobiecość to kurestwo. Sztuka służalczości […] Być zakompleksioną – oto kobiecość. Wymazaną.”*
[ostrzeżenie higieniczne: w tekście będą jeszcze wulgaryzmy]
Najnowsza powieść Katarzyny Tubylewicz zrobiła mi kłopot i w pewnym sensie, jak u tytułowego bohatera, zablokowała pisanie na czas jakiś. Bo mógłbym się ograniczyć do prawd niepodważalnych o tej książce: świetnie wymyślona historia, niezwykle sprawnie złożona; trzyma w napięciu, czasami bawi, zmusza do myślenia, porusza emocje. Do tego podejmuje tematy w polskiej prozie niedotykane dotychczas (m.in. „eurosieroty”, ich dorastanie i wchodzenia w życie). Słowem świetna literatura obyczajowa, która w Polsce ma się źle, bo przecież polska proza jest nie o opowieści tylko o języku, względnie o umieraniu lub pomazanych rezystancjach egzystencji (sic!), kolejnych definicjach i rzyganiach Polską i polskością, a jak już obyczaj to zapada się w słodko-przaśnych opowieściach romantycznych; to oczywiście uproszczenie, ale zdaje się uzasadnione. A tu mamy świetną prozę, do tego opisy ruszające zmysły, plastyczne i niebywale rytmiczne. Słowem „Ostatnia powieść Marcela” to nie tylko wartość i przyjemność sama w sobie, ale także mocny obyczaj, którego polska proza potrzebuje jak diabli czyli chwała i dzwony dla Tubylewicz razy dwa!
Jednak takie ujęcie byłoby płytkie i, choć prawdziwe, mocno niepełne – czułem to przy pierwszym podejściu do pisania o powieści Tubylewicz, a było to zaraz po premierze… Aż nagle wydarza się spotkanie m.in. z Urszulą Chowaniec („Kto się boi pisarstwa kobiet” w Bibliotece na Koszykowej u Wojtka Albińskiego), a potem Virginie Despentes – nie tylko jej genialna powieść „Vernon Subutex”, ale także eseje „Teoria King Konga”. To wszystko razem wzięte, ale także i czas, i namysł, i kilka podsłuchanych i przeczytanych rozmów / tekstów wokół „Ostatniej” zrobiły swoje…
Otóż w prozie Tubylewicz dominuje męski świat i mężczyzn oglądanie; dominuje w sensie jakościowym, w sensie eksploracyjnym, w sensie głębokości zanurzenia narracji, języka i wejrzenia pisarskiego. W „Ostatniej” najmocniejsze i najbardziej złożone postaci to postaci mężczyzn – Marcel, jego brat (kapitalne sceny obiadku u mamusi i retrospekcji pełnej przemocy między braćmi i bolesnej nieobecności matki), ojciec Hanny... Postaci kobiet natomiast, choć ciekawe, pełne zaskoczeń i zwrotów akcji, tej siły już nie mają, a jak w przypadku Hanny są nie tylko niewiarygodne (nagłe, ni stąd ni zowąd przeobrażenie), ale także potraktowane pobieżnie, w pośpiechu. Z wywiadów Katarzyny Tubylewicz wiem, że pisanie o Marcelu zablokowało i samą Pisarkę na czas jakiś, że męki twórcze tytułowego bohatera stały się udziałem Autorki; opłaciło się (czytelnikowi), bo to widać, widać we wspaniale skonstruowanych światach mężczyzn, w ich relacjach, w rozpaczliwej walce o wpojone „milion lat” temu wzorce męskości, w wyparciach, w samotności i słabości – tej słabości, która nie pozwala im się zmieniać lub spycha jakiekolwiek próby zmian w porażkę, katastrofę i niemą śmierć. Tubylewicz tworzy wielkie, w polskiej prozie obyczajowej nieobecne (w sensie wiarygodności i jakości), obrazy świata mężczyzn; ta wielkość polega na detalicznym, uważnym i pełnym czułości składaniu mikrohistorii, mikroodczuć, przywoływaniu wspomnień lub – jak w przypadku ojca Hanny – precyzyjnym zapisie upadku, chłodnym, choć ciągle z zachowaniem czułości. Tubylewicz składa kawał mocnej prozy z tego, co Despentes nazwała brutalnie, niemal publicystycznie:
„Kobiety zmieniają się stopniowo wraz z wiekiem. Starają się zrozumieć, co im się przydarza. Mężczyźni tkwią w miejscu, heroicznie, a potem od razu się poddają.”**
… przy czym wspaniałości powieści Tubylewicz rozciągają się wyłącznie na mężczyzn; tam, gdzie dotyka kobiet obrazy stają płytsze, czasami papierowe, choć ciągle płynnie i brawurowo opowiedziane.
Myślę sobie, że to w równym stopniu wyraz siły kobiecej literatury, jak i jej słabości. Jakby Pisarka, chcąc udowodnić, że potrafi skonstruować światy męskie, całą siłę i uwagę wyczerpuje w tym aspekcie; robi to kosztem swoich bohaterek, jakby pisała przede wszystkim dla facetów, jakby było to wyzwanie rzucone pisarzom i czytelnikom-facetom…
Dlaczego Hanna, kluczowa bohaterka „Ostatniej”, potrzebuje aż dwóch mężczyzn (a licząc ojca – trzech) do tego, żeby dojrzeć, skontaktować się ze sobą, ze swoją siłą… Dlaczego dojrzewanie Hanny, jej wzrastanie w pewność siebie i twórczość, nie dzieje się w żadnym, najmniejszym nawet stopniu przez kobiety?! Dlaczego kobiety są tu w ukryciu, a ich przemiany są ciche, skrywane (Hanna), przemilczane, inercyjne (matka Hanny), ucieczkowe (córka Marcela i Hanna) albo stereotypowe (babka Hanny) i zawsze, ale to zawsze w relacji / kontrapunkcie do mężczyzn? Tę interpretację potęguję też zabieg, który przyjęła Tubylewicz – Marcel w 95% jest złożony poprzez narrację w pierwszej osobie liczby pojedynczej, a bohaterki-kobiety w trzeciej osobie… Są tylko dwie, za to kapitalne sceny, w których kobiety są w natarciu, w których pozwalają sobie na otwarte ukazanie siły, w których, przy okazji, miażdżą facetów (rozmowa Marcela z jego córką, która odsłania cały jego mizoginizm; i rozmowa Hanny z Marcelem o kobiecej postaci z jego powieści); niestety zaraz potem bohaterki wracają na swoje pozycje, milkną, jakby przestraszone tym, co właśnie zrobiły, wracają do kąta… Próbie odwrócenia tego w finale powieści brakuje niestety wiarygodności…
Wydaje mi się, że tę moją skrajnie subiektywną opinię potwierdzają także wydarzenia i rozmowy wokół tej powieści. W rozmowie Tubylewicz z Anną Dziewit-Meller (#Bukbuk) obie Panie lekko ironizują z tego, że faceci będą mieli "problem" z tą powieścią, że panowie skwitują ten tekst śmiechem lub machnięciem ręki w stylu „ach ta kobieca proza” – jednak obie Pisarki same to robią(!); żadnego odważnego ataku – unikają nazwania tego po imieniu, wprost czy nawet brutalnie; ba! – obie Panie także się zaśmiały nad kawką, machnęły ręką na cały system męskiej przemocy w polskiej kulturze i ciach! po temacie...
Innym, przerażającym w swej wymowie wydarzeniem jest recenzja „Ostatniej” w Newsweek’u. Autor (mężczyzna) tejże recenzji pisze nie tylko, że Marcel przeleciał Hannę, ale jakie to wspaniałe (kulturowo-psychologicznie!) spostrzeżenie Pisarki… tylko, że w całej powieści nie ma takiego wydarzenia, a napięcie między Hanną a Marcelem i jego bardzo kontr-stereotypowe skonsumowanie jest ważnym, żeby nie powiedzieć konstytutywnym, motywem całej powieści. Jeszcze bardziej przeraża dyskusja wokół tejże recenzji walnie współtworzona przez kobiety (w tym pisarki): że to wpadka, że świat tak pędzi, że już recenzent nie ma czasu doczytać recenzowanej książki; cała dyskusja kończy się niemal współczuciem i narzekaniem na stawki i nikłą obecność kultury w polskich mediach… No żesz kurwa mać! Przecież nie o pomyłkę tu chodzi tylko o czystą przemoc! Przecież to jest motyw, o którym trzeba pisać – ostro napierdalać, szydzić i kontrować! Ale nie, jakoś tak przeleciało, że pewien recenzent tzw. tygodnika opinii posadził takiego kasztana...
A już kuriozalny był wjazd pewnego wybitnego (fakt) i zasłużonego (fakt) redaktora i wydawcy na profil Autorki, gdzie ów pan pół postu poświęcił na jakiś mało znaczący błąd redaktorski w „Ostatniej” (bo przecież błędy redaktorskie w powieściach mężczyzn nie zdarzają się nigdy), żeby na końcu napisać, że powieść jest słaba i że mu przykro, że Pani zajmująca się czytelnictwem pisze takie rzeczy – i to wszystko oczywiście bez słowa uzasadnienia, co w przypadku opinii o książkach mężczyzn nie ma miejsca nigdy, a jeśli już jest wyrazem obciachu i nieuczciwości. Tu także Panie pisarki, licznie profil Autorki odwiedzające, ten niewątpliwie prymitywny pasztet rzeczonego redaktora przełknęły niemal z uśmiechem – albo przemilczały, albo półgębkiem coś tam odpowiedziały, żeby zaraz zamilknąć w tej kwestii.
„No i chuj, no i cześć!”, że powtórzę za Szczerkiem.
Drogie Panie – to Wam pozwalam sobie polecieć obie książki Virginie Despentes, zachęcając Was do wynalezienia nowego języka, a tymczasem może do sięgnięcia po słowniki wulgaryzmów, do większej odwagi w waleniu chłopów po ich ryjach, bo jak świetnie pokazuje powieść Katarzyny Tubylewicz pod tymi gębami gąbka jeno, dygot i czysta niepewność. Męska na wskroś kultura sama się nie przewróci.
Katarzyna Tubylewicz, „Ostatnia powieść Marcela”, Wielka Litera, 2016.
*Virginie Despentes, „Teoria King-Konga”, Wydawnictwo Feminoteka, 2015; cytat za Wysokie Obcasy, nr 14 (873), 2 kwietnia 2016.
**Virginie Despentes, „Vernon Subutex”, Wydawnictwo Otwarte, 2016.
„… w końcu odkryłam, że kobiecość to kurestwo. Sztuka służalczości […] Być zakompleksioną – oto kobiecość. Wymazaną.”*
więcej Pokaż mimo to[ostrzeżenie higieniczne: w tekście będą jeszcze wulgaryzmy]
Najnowsza powieść Katarzyny Tubylewicz zrobiła mi kłopot i w pewnym sensie, jak u tytułowego bohatera, zablokowała pisanie na czas jakiś. Bo mógłbym się ograniczyć do prawd niepodważalnych o tej...