Ostatnia noc w Tremore Beach
- Kategoria:
- kryminał, sensacja, thriller
- Tytuł oryginału:
- La última noche en Tremore Beach
- Wydawnictwo:
- Czarna Owca
- Data wydania:
- 2016-01-13
- Data 1. wyd. pol.:
- 2016-01-13
- Liczba stron:
- 392
- Czas czytania
- 6 godz. 32 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788380150362
- Tłumacz:
- Maria Mróz
- Tagi:
- Irlandia kompozytor koszmar literatura hiszpańska małżeństwo niebezpieczeństwo obsesja poszukiwanie sensu życia rozstanie samotność strach tajemnica thriller
Kompozytor Peter Harper bardzo przeżywa rozwód. W poszukiwaniu wyjścia z życiowego impasu wynajmuje dom na odludnej plaży w Irlandii i w samotności próbuje odzyskać siły twórcze i kontrolę nad własnym życiem. Niespodziewanie zostaje rażony piorunem. Przeżywa, ale w jego głowie pojawiają się niepokojące myśli. Ich bohaterami są najbliższe mu osoby: dzieci, przyjaciele, a także niezwykła kobieta, Judie, która osiedliła się w sąsiedniej wsi. Makabryczne wizje stają się jeszcze bardziej niepokojące, kiedy Peter odkrywa, że zarówno przyjazne małżeństwo Leo i Marie, jak i Judie mają swoje tajemnice…
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Oto nasz (prze)rażony bohater
Mikel Santiago, jak uświadamia nas na czwartej stronie okładki wydawca, nazywany jest hiszpańskim Stephenem Kingiem. Takie porównania, często stosowane na wyrost, a nierzadko zwyczajnie mijające się z prawdą, potrafią niekiedy odstraszyć, zamiast przyciągnąć potencjalnych czytelników. Czy tym razem porównanie jednego nazwiska z innym - rozpoznawalnym i jednym z najbardziej znanych w literackim światku - wyszło powieści na dobre? Czy porównania te wyrosły z autentycznych podobieństw, czy może „hiszpański Stephen King” to poniekąd kolejna ofiara szumnych i ostatnio coraz mniej znaczących dla czytelników analogii? Sprawdzimy to, ale po kolei.
„Ostatnia noc w Tremore Beach” nie opiera się z pewnością na unikalnym, niespotykanym dotąd schemacie czy oryginalnej fabule. Ani historia, ani sam koncept nie wyrwą z marazmu żadnego czytelnika tonącego w miernych według niego opowieściach, odrzucającego każdy tytuł z nastawieniem: nihil novi sub sole. Ale też wątpię, aby autorowi taki właśnie cel przyświecał. Natomiast, jeśli - jak sądzę - tworząc swoją powieść, pragnął dać ludziom rozrywkę, wciągnąć ich w opowiadaną historię i sprawić, aby choć przez moment poczuli niepokojący klimat, to myślę, że mu się udało. Santiago prowadzi swojego czytelnika przez niewielką czasoprzestrzeń, ale mieści w niej wszystko co potrzebne do rozbudzenia w czytelniku zainteresowania - jest tu bohater z nie do końca połataną przeszłością, który próbuje rozpocząć swoje życie na nowo, jest nowa miłość na horyzoncie, kariera wisząca na włosku, wydarzenie, które zmienia bieg zdarzeń i w końcu jego tajemnicze, nie do końca dla nas jasne konsekwencje, które stanowią główny fundament tej powieści.
Na swojego bohatera autor wybrał mężczyznę, którego nazwał Peter Harper, po czym obdarzył go dwójką dzieci, byłą żoną, a także zapaścią twórczą, która nie pomaga mu w niełatwej karierze kompozytora muzycznego. Oto nasz przerażony bohater. Pisarz wysyła więc kompozytora do pewnej niewielkiej mieściny, umieszcza go w domu przy plaży, otacza niewielką grupą ludzi… i tu wkraczamy my, czytelnicy. Poznajemy Petera Harpera jako człowieka smutnego, pełnego niewypowiedzianych lęków i braku chęci do czegokolwiek. Jego małżeństwo się rozpadło, z dziećmi widuje się rzadko, a kariera… no cóż, miał szansę, aby jego nazwisko było rozpoznawalne, ale od dawna już nie stworzył nic nowego, nic, co uczyniłoby go znowu muzykiem na szczycie. Jego życie towarzyskie po przeprowadzce do Irlandii ogranicza się do minimum - widuje się z jedynymi sąsiadami, którzy mieszkają nieopodal, Leo i Marie, a także zaczyna spędzać coraz więcej czasu z Judie, młodą kobietą, do której często uciekają jego myśli. Leniwy, spokojny, ale i w pewnym sensie zastany żywot Petera przerywa incydent, który sprawi, że mężczyzna przestanie zasypiać spokojnie, a jego dni również stracą wiele z dotychczasowej beztroski i bylejakości. Wracając z kolacji u swoich sąsiadów (a przecież coś od początku podpowiadało mu, aby w ogóle nie wychodził tego dnia z domu) w samym środku potężnej burzy, zostaje rażony piorunem i niemal cudem unika śmierci - i w ten sposób nasz (prze)rażony bohater staje przed nami już w pełnej krasie. I choć Harper ma wszelkie powody ku temu, aby o tym strasznym incydencie zapomnieć, bo z medycznego punktu widzenia nic poważnego mu się nie stało, a bóle głowy powinny po jakimś czasie minąć, kompozytor prędko odkrywa, że burza, której stał się mimowolną ofiarą, zmieniła w nim więcej, niż potrafią dostrzec inni, niż potrafi i chce zrozumieć on sam.
Peter Harper od czasu porażenia piorunem doświadcza dziwnych, niepokojących, przerażających, a przede wszystkim niechcianych wizji, które psują jego radość, relacje z innymi ludźmi i zaburzają jego pojęcie o tym, co i kiedy jest prawdą, co dzieje się rzeczywiście, a co jest jedynie wytworem jego wyobraźni, częścią wizji, o które wcale się nie prosił. Co gorsza, bohaterem tych wizji jest nie tylko on sam, ale stają się nimi również otaczający go ludzie - jego przyjaciele, kobieta, w której zaczyna się zakochiwać, a także jego dzieci, które w tym prawdziwym świecie przyjeżdżają do niego w odwiedziny. Mężczyzna, chcąc nie chcąc, zaczyna wierzyć, że owe wizje nie są przypadkowe i pozbawione choćby krzty prawdy; ulega im i ostatecznie próbuje zrozumieć, stara się dotrzeć do ich źródła, bo wierzy, że w ten sposób uchroni bliskich, dla których dziwaczne wizje Petera nie są zbyt łaskawe. Możliwe, że w ten sposób dowie się czegoś, czego wiedzieć nie powinien, odkryje coś, co miało pozostać tajemnicą, jednak czy w odkrywaniu prawdy o bliskich nam ludziach może kryć się coś złego?
„Ostatnia noc w Tremore Beach” to powieść, w której klimat, grający tu niebagatelną rolę, budowany jest konsekwentnie od samego początku. Mikel Santiago zadbał o to, abyśmy bez względu na pogodę czy aktualny humor bohaterów odczuli niemal na własnej skórze niepokój, mrok i makabryczność wizji, których doświadcza Peter. Prowadząc narrację pierwszoosobową, pisarz sprawia, że w pewnym momencie czytelnik sam może zagubić się w prawdziwości bądź fałszu obserwowanych wydarzeń, nie wie bowiem, co jest autentycznym obrazem będącym wycinkiem ze świata przestawionego, a co jest wytworem umysłu człowieka, którego poraził piorun. Taki zabieg tylko wzmaga zainteresowanie czytelnika, pogłębia chęć poznania prawdy i oczywiście ułatwia utożsamienie się z bohaterem, kibicowanie mu i odczuwanie jego emocji jako własnych. Ten typ narracji sprawdza się bardzo dobrze w powieści Santiago również przez wzgląd na ważne powiązania i stosunki z innymi bohaterami - Marie i Leo, dziećmi, Judie. Czytelnik musi zdawać sobie sprawę z łączących ich więzi, aby w pełni zrozumieć upór mężczyzny w jego dążeniu do zrozumienia wizji i jego dziwną wiarę w to, że nie są one przypadkowe.
Powieść Mikela Santiago może i nie jest odkrywczą opowieścią z dreszczykiem, ale i nie pretenduje do takiego miana. Spełnia zadanie, które zapewne postawił przed sobą pisarz, bo czyta się ją dobrze, z zaciekawieniem, a bywa także, że strony same przewracają nam się w rękach. I wcale nie przyczynia się do tego burzowy wiatr hulający tu i ówdzie w powieści. Styl hiszpańskiego pisarza jest lekki, przyjemny i sprzyja odbieraniu emocji poszczególnych bohaterów; dobrze zespolił się z pierwszoosobową narracją i czymś niezrozumiałym, co spotkało głównego bohatera. Jego wizje, bodaj najważniejsze w całej powieści, bo konstruujące ją i pchające kolejne wydarzenia w wyznaczonym kierunku, są odpowiednio klimatyczne - straszne, ale nie groteskowe, nieprawdopodobne, ale jedynie chwilowo, dopóki nie uświadomimy sobie, że jedyne, co dzieli je od spełnienia, to właśnie ich wydarzenie się. Ważna jest w nich symbolika, powracające przedmioty i osoby. Te wizje to zresztą największy i najważniejszy plus „Ostatniej nocy w Tremore Beach”.
Jak natomiast po lekturze powieści wypadają porównania do twórczości pisarza z Maine? No cóż… choćbyśmy wzbraniali się rękami i nogami - nie sposób ich nie zauważyć. Dla niektórych będą to nienachalne analogie umilające lekturę, dla innych mogą okazać się nieudane, przez co obniżą oni książce notę - to oczywiście rzecz gustu. Jednak nienaturalnym byłoby przyznanie, że takich podobieństw nie ma. Można je zauważyć nie tylko w sposobie opowiadanej historii, w jakiś sposób w jej konstrukcji i tematyce, ale także w elementach bardziej szczegółowych. Można nawet podać konkretne tytuły autorstwa Stephena Kinga, których echa pobrzmiewają nam w głowie (oczywiście biorąc pod uwagę ich znajomość) podczas lektury „Ostatniej nocy w Tremore Beach”; wymienić można chociażby takie powieści jak: „Martwa strefa”, „Ręka mistrza” czy „Przebudzenie”. Jako przypadku czy zbiegu literackich okoliczności nie zaliczyłabym również tego, że u Santiago (co prawda na jednej stronie, wspomniany w jednym zdaniu, ale zawsze) pojawia się niejaki pastor Callahan i jeśli wydaje Wam się, że już gdzieś słyszeliście to nazwisko, to macie rację, ponieważ ojciec Callahan to jedna z kluczowych postaci w „Miasteczku Salem” Kinga. Znajomo brzmi również wspominane u Santiago kilkukrotnie Derry, które jako fikcyjne miasteczko było oczywiście siedzibą Tego w „To”. I tu również znaczenia nie ma fakt, że Hiszpanowi chodzi o prawdziwe, irlandzkie Londonderry, które dopiero w 1611 roku, po osiedleniu się tam protestantów z Londynu, otrzymało ten przedrostek. Zresztą spór o nazwę jest dość ciekawy i toczy się do tej pory, stąd pewnie w powieści pada właśnie nazwa skrócona, choć oficjalnie nieaktualna. Po licznych podobieństwach jednak i wtrąceniu tak znanego w Kingowym światku nazwiska jak Callahan, niełatwo uwierzyć, że Derry zostało wybrane przez pisarza przypadkowo. Gdybyśmy w to uwierzyli, Peter Harper musiały uwierzyć, że jego wizje są również dziełem przypadku, a wtedy ta historia potoczyłaby się zapewne całkiem inaczej.
Mikel Santiago, podobnie jak niejednokrotnie robił to Stephen King, umieszcza akcję swojej powieści w niewielkiej miejscowości, dzięki czemu jego bohater na własnej skórze odczuwa wady i zalety przynależności do małej społeczności. I również podobnie jak autor wydanego niedawno „Bazaru złych snów” wplata wątki nadnaturalne i niewiarygodne, ale robi to finalnie właśnie po to, aby podkreślić, że największe zagrożenie czeka na nas nie w ciemnych kątach, które kryć mają jakoby przerażające istoty z dziecięcych koszmarów, ale w drugim człowieku. Na tym realnym i jak najbardziej prawdziwym świecie. I kto wie, może to dobrze, że wciąż nie dociera do nas jego i nasze okrucieństwo, że wciąż potrzebujemy nieprawdopodobnego tła, aby pojąć to, co prawdopodobne - przerażające, ale możliwe.
Sylwia Sekret
Oceny
Książka na półkach
- 527
- 371
- 109
- 10
- 7
- 6
- 5
- 4
- 4
- 4
Opinia
Po rozwodzie z żoną kompozytor, Peter Harper, przeprowadza się z Amsterdamu na odludną wyspę w Irlandii w hrabstwie Donegal. Mężczyzna przeżywa kryzys twórczy i ma nadzieję, że parę miesięcy izolacji przywróci mu zdolność komponowania nowych utworów. Jego jedynymi sąsiadami są Leo i Marie Koganowie, z którymi szybko się zaprzyjaźnia. Jeszcze bliższą relację nawiązuje z Judie, właścicielką sklepu i organizatorką lokalnych rozrywek z pobliskiej wsi Clenhburran. Powolny proces odzyskiwania równowagi po rozwodzie przerywa wypadek podczas burzy. Peter zostaje porażony piorunem i od tego momentu miewa niepokojące, plastyczne sny z udziałem swoich znajomych i rodziny. Przekazywany z pokolenia na pokolenie w jego rodzinie dar przeczuwania tragicznych w skutkach wydarzeń, tajemnice jego nowych znajomych i makabryczne koszmary senne jakoś się ze sobą łączą. Harper stara się znaleźć ten związek, zanim będzie za późno.
Hiszpan, Mikel Santiago, swoją przygodę z pisarstwem zaczął od krótkich opowiadań publikowanych na blogu oraz powieści wydanej w formie e-booka. Ale prawdziwy rozgłos i to w kilku krajach przyniosła mu debiutancka publikacja papierowa, „Ostatnia noc w Tremore Beach”, która dostała się do pierwszej dziesiątki listy najlepiej sprzedawanych książek w Hiszpanii, została przetłumaczona na kilka języków, a prawa do ewentualnej adaptacji (precyzyjnych planów jeszcze nie ma) sprzedano producentowi Alejandro Amenabarowi. Krytycy zaczęli grzmieć, że oto Europa zyskała pisarskiego klona Stephena Kinga, autora, który z równą swobodą, jak współczesny mistrz literackiego horroru, porusza się w ramach kilku gatunków, pokazując, że z silnie wyeksploatowanych motywów można złożyć iście elektryzującą historię. Porównania do Stephena Kinga nie są jedynie mało odkrywczą formą reklamy, próbą pozyskania dla Mikela Santiago milionów czytelników, zakochanych w twórczości niekoronowanego króla literackiego horroru. Czytając „Ostatnią noc w Tremore Beach” nawet nie starałam się znaleźć jakichś nawiązań do utworów Kinga, w przekonaniu, że etykietki są na wyrost, ale już na początku powieści bezwiednie nasunęły mi się skojarzenia z minipowieścią „Tajemnicze okno, tajemniczy ogród” zamieszczoną w zbiorze „4 po północy”. Główny bohater książki Santiago, Peter Harper, podobnie jak kingowski Mort Rainey zajmuje domek na odludziu, celem odzyskania duchowej równowagi po rozstaniu z żoną. Obie postacie cierpią na niemoc twórczą i mają nadzieję, że z dala od wielkomiejskiego zgiełku odzyskają natchnienie. Ponadto zarówno żona Morta, jak i eks małżonka Petera rozpoczęły nowe życie u boku kolejnego mężczyzny, co jakiś czas temu doprowadziło do ostrych w słowach i czynach konfliktów pomiędzy mężczyznami. Nie wiem, czy analogie są wynikiem świadomego działania Mikela Santiago, czy to jedynie przypadek, ale podobieństwom zaprzeczyć nie można. Wielu czytelników w przewodnim wątku „Ostatniej nocy w Tremore Beach” najprawdopodobniej dopatrzy się zbieżności z innym dziełem Stephena Kinga, „Martwą strefą”, ale akurat wizje, których doświadczają bohaterowie tak literatury, jak i kinematografii grozy to jeden z uniwersalnych tematów, więc w moim odczuciu podążanie w stronę takich oczywistości jest bezcelowe.
„Ostatnia noc w Tremore Beach” jest klasycznym przykładem uporczywie trzymającej się ciasnej konwencji powieści, odwołującej się zarówno do tradycji horroru, jak i thrillera z równoczesną dbałością o warstwę obyczajową. Czyli wychodzi na to, że Santiago również mnogość ram gatunkowych zaczerpnął od Kinga? Być może, ale formą już znacząco od niego odstawał, udowadniając, że nie jest bezkrytycznym kopistą stylu, że dysponuje własnym, unikalnym warsztatem i co więcej potrafi w pełni wykorzystać go do opowiedzenia klasycznej historii o podłożu nadprzyrodzonym. Choć początkowe tło dziejów Petera Harpera przypomina losy Morta Rainey’a to w szczegółach znacząco od siebie odstają. Po ośmiu bądź dziesięciu latach małżeństwa (w książce pojawiają się dwie wersje) związek kompozytora Petera Harpera się rozpada i mężczyzna przybywa na malowniczą wyspę w Irlandii do samotni przy plaży. Dwójka dzieci zostaje pod opieką matki, ale latam mają odwiedzić ojca. Do tego czasu niemalże pustelniczy tryb życia Harpera zakłóca porażenie piorunem, które wkrótce staje się główną przyczyną jego makabrycznych koszmarów sennych. Santiago podpina się pod często poruszany w horrorze motyw czasowego osiedlenia się z dala od cywilizacji, gdzie niedługo potem mają miejsce niepoddające się racjonalizacji wydarzenia. Na miejsce akcji autor wybrał malowniczą wyspę w hrabstwie Donegal w Irlandii, którą oprócz głównego bohatera zamieszkuje jeszcze starsze, towarzyskie małżeństwo. To jedyni sąsiedzi Petera w tej nieprzyjaznej, acz pięknej scenerii, w otoczeniu łąk, torfowisk, łagodnych wzgórz, klifów, plaży i bezkresnego oceanu, których naturalne piękno udało się Santiago w detalach przelać na papier. Z jednoczesnym częstym akcentowaniem ewentualnych niebezpieczeństw wynikających z izolacji i całkowitego oddania się siłom Natury. Już na początku autor wspomina, że największym zagrożeniem są huragany – porywiste wiatry, ulewy i wyładowania elektryczne. Z potęgą tego ostatniego ma nieprzyjemność zmierzyć się Peter Harper. Udaje mu się przeżyć, ale niedługo potem zostaje zmuszony do konfrontacji z nadzwyczajnymi następstwami „spotkania z piorunem”. „Ostatnia noc w Tremore Beach” bazuje głównie na klimacie, potęgowanym podczas każdorazowego przenikania w sny głównego bohatera. Co więcej każdy taki wątek udanie podpina się pod tradycję czystego horroru, bez bzdurnych kombinacji pokazując to, co w gatunku najlepsze. Środek nocy, szalejąca burza na zewnątrz i Peter obudzony w swojej samotni natarczywym dobijaniem się do drzwi. Powolne podążanie mężczyzny w gęstych ciemnościach w stronę drzwi frontowych, przy akompaniamencie porywistego wiatru szarpiącego ścianami małego domku stojącego pośrodku niczego i ta świadomość, że za drzwiami czai się coś niepojętego, coś co wykroczy poza granice ludzkiego pojmowania. Jakiś czas później Harperowi przemknie przez myśl, że boi się otwierać w snach drzwi, bo przed domem może stać trup kobiety, którą zna. Jak w „Małpiej łapce” W. W. Jacobsa z obsesyjną wręcz dbałością autora o złowieszcze tło koszmarów głównego bohatera. Santiago niejednokrotnie daje czytelnikom do zrozumienia, że najbardziej przeraża to, czego nie jesteśmy w stanie dojrzeć, zapowiedź makabrycznych wydarzeń, a nie ich istota, przez co ilekroć konfrontuje nas z wizjami Petera znacząco rozciąga w czasie jego samotne wędrówki po mrocznych wnętrzach wynajmowanego domu. W ten sposób dochodzi do perfekcji w targaniu skrajnymi emocjami odbiorcy nawet nie wychodząc poza ramy utartych schematów. Nawet w finalizacjach owych koszmarów sennych, przewrotnym akcentowaniu kuriozalności stanu Petera, przewidywalnym dla fanów gatunku, ale paradoksalnie jeszcze bardziej intensyfikującym tragizm sytuacji, w której został postawiony, a co za tym idzie potęgującym napięcie.
Atmosfera niezdefiniowanego zagrożenia i makabryczny wydźwięk wizji Petera Harpera (choć bez wyczerpującego wdawania się w szczegóły aspektów gore) to zdecydowanie najsilniejsze części składowe „Ostatniej nocy w Tremore Beach”, dające dowód znajomości reguł, jakimi rządzi się literacki horror i zdolności autora do właściwego przelania ich na papier. Równie zadowalający poziom Santiago osiągnął w kreacji głównego bohatera, szczegółowo przybliżając jego myśli i emocje z równoczesnym częstym odwoływaniem się do jego przeszłości, dającym całościowy obraz tej wzbudzającej sympatię, ale też współczucie postaci. Jednak na miejscu autora troszkę więcej miejsca poświęciłabym Judie, bo zważywszy na niemałą rolę, jaką odegrała w tej opowieści nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zarówno jej charakterystykę, jak i mroczną przeszłość potraktowano zbyt ogólnikowo, w przeciwieństwie do pozostałych drugoplanowych postaci. Zmodyfikowałabym również końcówkę, bo choć odwołanie do UWAGA SPOILER tradycji home invasion w kontekście tej konkretnej historii w gruncie rzeczy zadowala, finalnie dając do zrozumienia, że najbardziej powinniśmy bać się żywych, a nie sennych majaków i zmarłych przodków to już happy end daje dowód zaprzepaszczonego potencjału. W końcu, jak dowiedzieliśmy się z wizji Petera Santiago wypracował sobie sposobność na mocne, wbijające się w pamięć zakończenie, niosące przesłanie, że przeznaczenia nie sposób oszukać. Szkoda, że brakło mu odwagi, bo myślę, że „wyrwanie się z kajdan grzeczności”, w których tkwi tak wielu autorów horrorów niemających odwagi zadać finalnego ciosu czytelnikowi przysporzyłoby mu więcej fanów w kręgach miłośników literatury grozy KONIEC SPOILERA.
Zapewne znajdzie się sporo osób, które zarzucą „Ostatniej nocy w Tremore Beach” zbyt dużą konwencjonalność, podpinanie się pod znane motywy, tylko po to, żeby finalnie dać czytelnikowi dokładnie to, czego od dłuższego czasu się spodziewał. Dlatego też nie sądzę, żeby rekomendowanie tej pozycji osobom poszukującym innowacyjnych rozwiązań fabularnych miało jakiś sens. Mikel Santiago celował raczej w wielbicieli literatury grozy, tak dreszczowców, jak i horrorów, którzy odnajdują przyjemność w obcowaniu z ogranymi schematami, którzy wierzą, że nawet w wyeksploatowanych do granic możliwości motywach tkwi potencjał. Trzeba tylko wiedzieć, jak przelać to wszystko na papier, żeby wydobyć maksimum klimatu niezdefiniowanego zagrożenia i suspensu. A w moim pojęciu nawet biorąc pod uwagę kilka słabszych wątków jego powieści, Mikel Santiago, posiadł tę „tajemną” wiedzę i wypracował sobie własny styl, dzięki któremu jego konwencjonalna opowieść dostarcza mnogości emocji i to już od pierwszych kilku stronic lektury.
http://horror-buffy1977.blogspot.com/
Po rozwodzie z żoną kompozytor, Peter Harper, przeprowadza się z Amsterdamu na odludną wyspę w Irlandii w hrabstwie Donegal. Mężczyzna przeżywa kryzys twórczy i ma nadzieję, że parę miesięcy izolacji przywróci mu zdolność komponowania nowych utworów. Jego jedynymi sąsiadami są Leo i Marie Koganowie, z którymi szybko się zaprzyjaźnia. Jeszcze bliższą relację nawiązuje z...
więcej Pokaż mimo to