Wyspa Łza
- Kategoria:
- literatura piękna
- Wydawnictwo:
- Znak
- Data wydania:
- 2015-01-14
- Data 1. wyd. pol.:
- 2015-01-14
- Liczba stron:
- 304
- Czas czytania
- 5 godz. 4 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788324032792
- Tagi:
- literatura polska
Znikła bez śladu. Opowieść o mrocznej bliźniaczce.
Co robi Joanna Bator, którą prześladują słowa „znikła bez śladu”? Szuka po omacku. Czeka na znak. Na Sandrę Valentinę, która w 1989 roku znikła bez śladu i do dziś nie odnaleziono jej ciała.
Pisarka i fotograf ruszają śladem zaginionej Sandry. Tam, gdzie kończy się jej trop, zaczyna się mroczna opowieść o miłości, samotności i pisaniu. O podróży na Sri Lankę, wyspie w kształcie łzy, bramie do świata Joanny Bator i jej bliźniaczki...
Zdjęcia Adama Golca ilustrują tę mroczną podróż na wyspę, gdzie ludzie i miejsca istnieją jednocześnie w rzeczywistości i w świecie czarnej magii.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Podróż nie zawsze jest szczęśliwa
Jadę więc z czarnym zeszytem tropem Innej kobiety, by napisać reportaż literacki z przygód własnego ja w tropikach. Nie ma co liczyć ani na klasyczną autobiografię, ani na historię detektywistyczną, ale wycisnę z miąższu rzeczywistości samą esencję prawdy i doprawię ją zapachem cynamonu. Cóż więcej mi pozostaje, skoro już wciągnęła mnie nisza w czasie.
Joanna Bator ponownie odbyła podróż. Tym razem jednak nie w odmęty przeszłości i do przybrudzonego węglowym pyłem Wałbrzycha, nie w trudną i oporną materię powieści, ale podróż, po trochu autorefleksyjną, a po trochę terapeutyczną. Tłem tych osobistych peregrynacji stał się bajkowy krajobraz Sri Lanki. Inspiracją, czy może trafniej „zahaczką” (określenie samej autorki), była tajemnica istnienia i zarazem nieistnienia Sandry Valentine. Amerykańskiej turystki, która bez wieści przepadła na wyspie kilka lat przed wyprawą pisarki. Bytu, który niezauważony rozpłynął się z w rzeczywistości, w ograniczonej przestrzeni lądu. Udowadniając tym samym, że życie i śmierci to symultaniczne i przenikające się treści. Awers i rewers. Doktor Jekyll i pan Hyde.
Jednak „Wyspa łza” to nie tylko traktat o dwoistości rzeczy. Choć znamienne, jak często w książce pada sformułowanie doppelgänger, czyli mroczna, bliźniacza część naszej osobowości. Nieokiełznanie drugie „ja” naszej natury, którego pojawienie się zwiastuje nieszczęście, i które to towarzyszy autorce niemal nieustannie, jak cień, bo i jak ten, też ma konszachty z ciemną materią. Prześwietla więc siebie zupełnie. Bohaterka i autorka zarazem, tej quasi biograficznej opowieści, nie ma przed czytelnikiem żadnych tajemnic. Powierza się, i chyba także zawierza, odbiorcy bez reszty. Swoją waginę, swój układ pokarmowy, swoje myśli i refleksję kładzie na ołtarzu literackiej martyrologii, a może po prostu ciekawej historii? Zbyt wiele słów jednak, zbyt wiele osobowościowego negliżu w tym wszystkim.
„Wyspa Łza” to opowieść naznaczona symulakrami sensów i podróży. Quasi poetycki naturalizm, prozatorskie przegadanie. A gdyby tak autorka mocniej uczepiła się Witkacego i Malinowskiego? A gdyby tak odpuściła sobie niektóre osobiste fragmenty? Oczekiwania były przecież olbrzymie. Rozpieściła nas Joanna Bator do cna. Rozpieściła nas jak szlacheckie dzieci. I milcząco złożyła obietnice, że zawsze na linii Bator-literatura będzie dobrze, a nawet bardzo dobrze. A może czas powrócić z tych wojaży do domu? Niekoniecznie od razu do Wałbrzycha, ale do Warszawy chociaż. Podobno, w klimacie Europy Środkowej pisze się znacznie lepiej. Jednakowoż czekam z niecierpliwością na kolejną powieść [sic!] Joanny Bator.
Monika Długa
Oceny
Książka na półkach
- 927
- 829
- 225
- 45
- 23
- 22
- 15
- 12
- 10
- 7
Opinia
Najbardziej podobały mi się fotografie.
Co, zważywszy, że książkę kupiłam ze względu na autorkę tekstu, mówi dużo o moich wrażeniach ze spotkania z "Wyspą".
Książka o tzw. niczym. Tzn. o tym, że autorka chce napisać książkę i szuka natchnienia. Chwilami, co nie dziwi przy umiejętności Pani Bator do posługiwania się pięknem języka polskiego, to szukanie natchnienia przybiera postać niezwykle ciekawych, egzotycznych czy poetyckich obserwacji, podróży wgłąb siebie czy do pisarskiej kuchni. Niekiedy dawałam się unieść temu nastrojowi „nicniedziania” się i z przyjemnością obserwowałam jakiegoś cejlońskiego owada, zachwycałam kiczowatą pięknością plaż tropikalnych, pozwalałam myślom, prowadzona dyskretnie przez autorkę, przeskakiwać z tematu na temat… A chwilami denerwowałam się setnie. Ta książka, to jakby Joanna Bator w trakcie przebierania się. Jeszcze ma na sobie część garderoby, którą urzekła mnie we wcześniejszych spotkaniach z jej twórczością, a już pojawiają się nowe elementy, nie bardzo pasujące do starego, ale i nie dające jeszcze wyobrażenia o całości nowego…
I chociaż należę do grupy czytelników, którzy lubią książki o "niczym", to niestety, tym razem nie doszło między nami (mną i książką) do "współbycia":). Czytając "Wyspę", nie mogłam pozbyć się wrażenia, że czytam coś, co jest wymęczone, co powstało z musu: że jeszcze nie wiem o czym, ale tu i teraz muszę napisać książkę. Cały czas czułam, że autorka udała się na wyspę w celu napisania książki. Że z jakichś względów, mimo braku natchnienia, pomysłu, musiała tę książkę tam napisać. No i pisała. Co robiła, co jej się w związku z tym przypomniało, co widziała, o czym myśli… Przypomina mi to jedną z lekcji języka polskiego, kiedy polonistka dała nam polecenie pisania przez godzinę lekcyjną o tym, co dzieje się teraz w sali lekcyjnej. I pisaliśmy. „Pani kazała nam pisać. Tylko o czym? Bo nic się nie dzieje. Za oknem piękny jesienny dzień. A my musimy tu siedzieć. O! Pawłowi spadł długopis i potoczył się prawie pod tablicę. Na piórniku Aśki usiadła mucha, która mieni się w słońcu zielonogranatowożółtymi błyskami, niczym oczko w pierścionku geografki. A ten piórnik, na którym usiadła mucha, to Aśka kupiła na Jarmarku Staroci w L. Byłyśmy tam wtedy itd….”
Gdyby to było moje pierwsze spotkanie z Panią Bator, najprawdopodobniej byłoby też i ostatnie:). Bo choć chwilami z niekłamaną przyjemnością poddawałam się opowieści takiej Pani Bator, którą znam i lubię, to częściej jednak po odłożeniu książki musiałam naciskać na siebie, by wrócić do czytania… Tym razem zabrakło tej ciekawości, niemożliwości oderwania się od lektury czy tęsknoty za chwilą, gdy będzie można ponownie zatopić się w czytaniu…
Najbardziej podobały mi się fotografie.
więcej Pokaż mimo toCo, zważywszy, że książkę kupiłam ze względu na autorkę tekstu, mówi dużo o moich wrażeniach ze spotkania z "Wyspą".
Książka o tzw. niczym. Tzn. o tym, że autorka chce napisać książkę i szuka natchnienia. Chwilami, co nie dziwi przy umiejętności Pani Bator do posługiwania się pięknem języka polskiego, to szukanie natchnienia...