Iron Fist to postać mniej rozpoznawalna poza gronem wielbicieli komiksów Marvela a sytuacji nie poprawił serial wyprodukowany przez Netflix. Stąd też z ciekawością sięgnąłem po pierwszy wolumin, otwierający podobno najlepszą serię o - i będący w zasadzie rewitalizacją postaci - "żyjącej broni" i obrońcy mistycznego miasta K'un-Lun.
I jest świetnie! Od pierwszych kadrów czuć niesamowity klimat nawiązujący do klasyki "kina kopanego" z akcentem na jego genezę powiązaną z mitologią i tradycją chińską a do tego historię cechuje ogromny rozmach, dzięki poszerzeniu tła, przez ukazanie historii poprzednich posiadaczy tytułu "Żelaznej Pięści" (tu chyba najlepiej wypada liryczna opowieść o Wu Ao-Shi, która nosiła tytuł Iron Fista w 1545 roku).
Sama historia też wciąga od pierwszych stron. Z tego, co wywnioskowałem, akcja osadzona jest gdzieś w okresie "Civil War", co ma znaczenie o tyle, że Danny Rand jest jednym z tych, którzy sprzeciwili się obowiązkowi rejestracji i kiedy na jego drodze staje zaprzysięgły wróg "Żelaznych Pięści" - "Steel Serpent", który z jednej strony wysyła nieprzebrane siły Hydry z drugiej planuje wrogie przejęcie interesów Randa, Danny jest osamotniony w walce. Do czasu, aż z pomocą przybywa mu poprzedni posiadacz tytułu Iron Fista - Orson Randall, którego "kung-fu" opiera się na kombinacji sztuk walki wręcz z bronią palną... Orson odkrywa dużo faktów z przeszłości rodziny Randów a dodatkowo ma przygotować Danny'ego do przed największym wyzwaniem, jakie czeka go na jego drodze "Żelaznej Pięści".
Komiks, skupiony na sztukach walki musi mieć odpowiednią narrację wizualną i tak jest tym przypadku. Twórcy doskonale oddają różne style walki za pomocą zręcznie rozplanowanych układów paneli i dynamicznie ukazanych sekwencji a całość zachwyca od strony graficznej - zwłaszcza dołączony na końcu "zeszyt" o przygodach Wu Ao-Shi.
Jedyny minus, za co obniżyłem ocenę z ośmiu na siedem gwiazdek, to to, iż jest to w zasadzie prolog, który kończy się w najciekawszym i nieoczekiwanym momencie. Prolog świetny, pełen akcji i bogaty w interesujące interludia i dygresje, rozbudowujące mitologię i historię tej części uniwersum Marvela, ale jednak pozostawiający niedosyt. Na kolejny tom zaś przyjdzie trochę poczekać, bo ukaże się dopiero w 52 woluminie "Kolekcji Legendarnych Komiksów Marvela"...
POPKulturowy Kociołek:
https://popkulturowykociolek.pl/niesmiertelny-iron-fist-tom-1-recenzja-komiksu/
Bohaterem albumu jest Daniel Rand. Sierota wychowana w zaginionym mieście K’un-Lun, gdzie poznał on tajniki kung-fu i przełamywał ograniczenia swojego ciała. Życie w odosobnieniu sprawiło jednak, że ma on ogromne trudności z odnalezieniem się w wielkomiejskich realiach. Młody wojownik zmaga się więc z wieloma problemami i niebezpieczeństwami. Wszystko to ma jednak na celu odnalezienie przez niego właściwej ścieżki życiowej.
Zarys historii może brzmieć trochę sztampowo. Nie ma co ukrywać, że scenariusz komiksu pod pewnymi względami taki właśnie jest. Opiera się on w końcu na postaci wymyślonej w połowie lat 70-tych (kiedy to gusta odbiorców popkultury były zupełnie inne). Ed Brubaker nie powiela jednak bezmyślnie wszystkich schematów oryginału. Udaje mu się dobrze „zaktualizować” tego bohatera, jednocześnie zaprezentować jego historię w bardzo przejrzysty i przystępny sposób.
Spora część pierwszego albumu (zawierającego materiały z Immortal Iron Fist #1-6 oraz Civil War: Choosing Sides #1) to treści, dzięki którym poznamy postać tytułowej „żelaznej pięści”. Komiks stanowi więc wprowadzenie do dalszego zagłębiania się w zaprezentowany świat. Podstawę rozrywki stanowi tu głównie mocna i satysfakcjonująca akcja. Widzimy poczynania Daniela i jego walkę z nowymi przeciwnikami. Dodatkowo pojawiają się tu również okazjonalnie bardziej znane postacie (Daredevil, Luke Cage, Misty Knight itp.).
Fraction i Brubaker rozwijając mit zamaskowanego herosa, nie stawiają tylko i wyłącznie na mordobicie. Bohater zmaga się tu bowiem nie tylko z wrogami, ale również własnymi słabościami, niedoskonałościami i wewnętrznymi problemami, co nadaje historii pewnej głębi. Nie jest to jednak album, który mógłby nas zachwycić nadmierną złożonością całej opowieści. Nadal jest to bowiem przedstawiciel dosyć typowej superbohaterskiej popkultury...