-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
To chyba pierwsza pozycja w mojej karierze czytelniczej obok której przeszłam obojętnie. Ani mnie specjalnie nie wzruszyła, poruszyła, ani nawet nie zirytowała. Ot przeczytałam i już.
Bohaterów jest tutaj dostatek, a powiedziałabym że nawet przesyt. Długo nie mogłam się połapać kto jest czyją żoną, kto kogo lubi, a kto od kogo jest zależny finansowo. Żeby nie psuć wam zabawy nie będę tego wyjaśniać, główkujcie sami. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że zżyłam się z którymś z nich, czy polubiłam. Dla mnie postacie choć przedstawione jako charakterystyczne i o odróżnialne nie miały głębi, pozbawione były głębszych uczuć. Do tej pory nie potrafię zrozumieć konwencji wprowadzenia tak wielu postaci trzeba mieć naprawdę wielki talent by oddać charaktery tylu osób na tak niewielu stronicach i autorka niestety tej umiejętności nie posiada.
Co do fabuły, sądzę że ma potencjał, ale rozwija się wolno i nie porywa szczególnie czytelnika, jako fanka kryminałów nazwałabym to nieudolną namiastką kryminału mającą dostarczyć czytelnikowi czegoś dodatkowego do dyskusji "o sztuce".
Podsumowując nie poczułam się przeniesiona w świat bohemy, może dlatego, że bohaterowie nie byli typową bohemą, bo i ciężko taką nazwać chociażby redaktora szarpiącego za włosy podwładną, uważającego się za melomana, czy towarzystwo spierające się na zasadzie „ja mam rację, nie ważne co wy sądzicie”. Jedynie Sebastian trącał posmakiem bohemy.
Największym plusem powieści były zawarte ciekawostki z życia znanych nam Tylko z twórczości artystów, te fragmenty czytałam jako jedyne z wielkim ożywieniem. Wiedzieliście, że Michał Anioł był nazywany katem i potępiał Rafaela za jego hulaszczy tryb życia?
To chyba pierwsza pozycja w mojej karierze czytelniczej obok której przeszłam obojętnie. Ani mnie specjalnie nie wzruszyła, poruszyła, ani nawet nie zirytowała. Ot przeczytałam i już.
Bohaterów jest tutaj dostatek, a powiedziałabym że nawet przesyt. Długo nie mogłam się połapać kto jest czyją żoną, kto kogo lubi, a kto od kogo jest zależny finansowo. Żeby nie psuć wam...
Zero czasem znaczy więcej.
Maciej jest księdzem, z wyboru, choć przeciw. Przeciw rodzicom, którzy pragnęliby czego innego dla niego jak i dla brata artysty. Bo przecież to zniewaga dwóch takich synów, to jakby żadnego nie było.
Maciej jedzie na rocznicę ślubu rodziców i postanawia spędzić u nich kilka dni, pobyć razem. Jednak w jego rodzinie zwykłe pobyć nie jest tak proste jak wydawać by się mogło.
Jesteśmy wychowywani w powszechnym przekonaniu, że ksiądz to człowiek inny. W zależności od środowiska lepszy bądź gorszy od nas, szarych śmiertelników, ale z pewnością inny. W tej książce ukazane jest wnętrze księdza. Możemy się przekonać, że niczym nie różni się od nas samych, ma problemy, momenty zwątpienia, zagubienia… Nie jest wszechwiedzący, ale też nie ma powodu by go potępiać. Zero to bardzo mądra książka, w zwykły sposób opowiadająca o temacie będącym jak się okazuje tabu, bo do tej pory nie miałam w ręku książki o księdzu, mówiącej tak po prostu o wnętrzu i uczuciach, a nie o wierze i uczynkach.
Nie jest to lektura lekka, momentami czułam się osaczona, obarczona przemyśleniami. Kilkadziesiąt stron zajęło mi wgryzienie się w dość specyficzny język, dość ciekawie odwzorowujący tok myślenia człowieka, ale było warto. Myśląc o tej książce mam przed oczyma momenty z filmów kina ambitnego, bo i ta powieść to trochę kino ambitne na naszym krajowym rynku. Dość odważna pozycja, ale i też niezmiernie absorbująca, choć trudno doszukiwać się w niej wartkiej akcji i częstych zwrotów.
Zero to ciekawe doświadczenie dla czytelnika. Polecam.
Zero czasem znaczy więcej.
Maciej jest księdzem, z wyboru, choć przeciw. Przeciw rodzicom, którzy pragnęliby czego innego dla niego jak i dla brata artysty. Bo przecież to zniewaga dwóch takich synów, to jakby żadnego nie było.
Maciej jedzie na rocznicę ślubu rodziców i postanawia spędzić u nich kilka dni, pobyć razem. Jednak w jego rodzinie zwykłe pobyć nie jest tak...
Dziś pisać każdy może. Więc napisał i krawiec. Za to krawiec nie byle jaki, bo Piotr Kowalski, znany, lubiony, ceniony. A dla kogo on nie szył! Ubzdurał sobie, że skoro szyć potrafi z finezją, a szycie to swoista sztuka, duszę artystyczną ujawni i pod postacią słowa pisanego. Sprawa okazała się całkiem porywająca, ale nie do końca prosta, bo co z tego, że się napisze, ale trzeba jeszcze wydać. A w ogóle czy wydawać? Piotr bardzo by chciał, ale na jego drodze stanie wiele przeszkód. Głównie z powodu tego, że powieść owa ma być niejako autobiografią rzeczonego krawca.
„Życie od podszewki” nie jest pozycją po którą sięgnęłabym sama, będąc pewną, że mi się spodoba. Ani okładka, ani opis na tejże nie odzwierciedlają tego co kryje się w środku. Dlatego bardzo cieszę się, że trafiła w moje ręce. Robiąc mały research na temat autora odkryłam z niemałym zdziwieniem, że postać Piotra Kowalskiego niejako odzwierciedla samego autora. Janusz Wiśniewski jest bowiem krawcem, krawcem który napisał „Życie skrojone na miarę” i tą samą powieść w „Życiu od podszewki” pisze Piotr. Fikcja i rzeczywistość przeplatają się tak sprawnie, że zwykły czytelnik (jak ja) nie jest w stanie ustalić co autor przytoczył ze swoich własnych doświadczeń, a co podpowiedziała mu wyobraźnia. I chyba ta niepewność, to jednoczesne poczucie realności i fikcji sprawia, że pozycja nabiera całkiem innego wymiaru. Autor niejako obnaża się pokazując to ile kosztowało go poprzednie obnażenie. Zakrawa to o literaturę lekko zabarwioną filozofią i psychologią, wspaniały efekt. Czyta się miło, autor ma niezwykle lekkie pióro, a to zawsze wpływa na plus książki.
Odniosłam wrażenie, że „Życie…” jest książką bardzo intymnie opowiadającą o tworzeniu książki jeszcze intymniejszej. Czytając podobnie jak Piotr zmagałam się z problemem wydawać, czy nie? Zastanawiałam się jak można by pomóc jemu i Adce. Jak może czuć się autor wiedząc jednocześnie, że stworzył dzieło życia i wiszący nad przepaścią pomiędzy dwoma skrajnie różnymi wyborami.
Ciekawym elementem są też fragmenty zawierające opisy pracy krawca i samych garniturów przez niego noszonych, przyznam szczerze że odkryłam w sobie olbrzymie pokłady niewiedzy na temat wspaniałego tworu jakim jest garnitur męski. Stroje Piotra śledziłam z wypiekami i próbowałam sobie wyobrazić. Ach panowie, czemu się tak nie ubieracie?
Ciężko mi tę książkę nazwać inaczej niż specyficzna. Nie umiej słowami oddać w całości jej klimatu. Bardzo mi się podobała i pewnie wrócę do „Życia skrojonego na miarę”, by zobaczyć o co cały ambaras. Nie mniej książka jest bardzo ciekawie skonstruowaną i niebanalną pozycją. Świetnym odwzorowaniem tego co dzieje się w głowie człowieka, gdy stoi nad trudnym wyborem. Nie wiem czy gdyby mnie zapytano, czy tak osobista książka powinna zostać wydana, potrafiłabym bez zająknięcia powiedzieć „niech pan wydaje!”. Dlatego cieszę się, że nie zostałam postanowiona przed takim pytaniem i mogłam bez konfliktu moralnego przeczytać tę pozycję.
Dziś pisać każdy może. Więc napisał i krawiec. Za to krawiec nie byle jaki, bo Piotr Kowalski, znany, lubiony, ceniony. A dla kogo on nie szył! Ubzdurał sobie, że skoro szyć potrafi z finezją, a szycie to swoista sztuka, duszę artystyczną ujawni i pod postacią słowa pisanego. Sprawa okazała się całkiem porywająca, ale nie do końca prosta, bo co z tego, że się napisze, ale...
więcej mniej Pokaż mimo to
XIX wieczna Anglia, dokładniej Londyn. Pracownica królowej i Scotland Yardu, Verz Revenge dochodzi do zdrowia pod czujnym okiem hrabiego Seny von Gorz, by potem w pełni sił zapolować na złoczyńców panoszących się w stolicy.
„Krwawy Romeo” jest kontynuacją „Pożyczonego czasu”, którego nie czytałam. Istnieją kontynuacje książki i ich kontynuacje, których czytanie w odwrotnej kolejności nie sprawia czytelnikowi problemu - ta do nich nie należy. Ciągle czułam się niedoinformowana i zdezorientowana. Zrzucę to więc na nieznajomość tomu pierwszego.
Muszę przyznać, że powieść jest oryginalna. Nie w każdej książce nastolatka jest pracownikiem Scotland Yardu, w dodatku wyjątkowym, a jednocześnie za grosz nie potrafi się bronić. Pewnie dlatego ma do dyspozycji hrabiego-demona będącego jej osobistym ochroniarzem, niańką i może kimś jeszcze… Przyznam, że po przeczytaniu sześćdziesięciu stron nie miałam już sił do Verz i hrabiego. Przez tą część książki mamy okazję obserwować li tylko relacje między głównymi bohaterami i nie jest to czynność „szalenie fascynująca”. Nie poruszyły mnie „ostre” dialogi zapowiadane na okładce, ani filozoficzne rozmyślania Verz. Irytowała mnie zwłaszcza pamiętnikowa konwencja, gdzie Revenge przedstawiała co się zdarzyło, a dopiero potem opowiadała jak do tego doszło. Ten zbieg kategorycznie blokował pojawienie się jakiejkolwiek emocjonalności, ot stało się i już. Kolejne stronice tchnęły trochę życiem, gdyż „wyzdrowiana” już Verz i jej podwładny ruszają na łów. I znów może dlatego, że nie czytałam poprzedniej części, nie bardzo mogłam połapać się kogo właściwie próbują wytropić. Pojawił się Kuba Rozpruwacz, Łowcy i jeszcze kilka organizacji których nie sposób spamiętać. Przyznam szczerze, że do tej pory nie wiem kogo bohaterowie „pokonali”.
Autorka starała się by książka nie była tylko powieścią dla nastolatków, wplotła w nią wątki troszkę metafizyczne z dużą dozą miejsca na domysły i filozofowanie. Może się nie znam, może to nie mój styl literatury, ale o ile po połowie wydarzenia zaczęły wciągać tak „wstawki” miałam ochotę ominąć, moim zdaniem nic nie wnosiły do całości. Ot, sztuka dla sztuki. Co do samego toku wydarzeń, powiem tylko, że przeskoki były zbyt nagłe i mało zrozumiałe, a postępowanie bohaterów czasem nie miały nic wspólnego z logicznością. Sami przyznacie, że mało naturalnie wygląda, gdy cały zespół najlepszych agentów robi w gacie, a w tym samym czasie nastolatka nie potrafiąca sama obronić swojego tyłka przejmuje dowodzenie. Bo tego, że Verz nawet nie próbuje się bronić, gdy ktoś obija jej twarz, nie rozumiem już kompletnie.
Przyczepię się jeszcze języka, Rączka starała się stylizować go na stary, tak by pasował do klimatu. Przyznam, że w większość książki jej to nie wyszło. Słownictwo współczesne przeplata się ze zwrotami czasem na siłę przestarzałymi. Nie oddaje klimatu, tylko irytuje, podobnie jak szyk zdań. Niektóre czytałam kilka razy, by zrozumieć o co chodzi.
Zakończenie fakt było spektakularne, inne, ale hmm… przewidywalne. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że autorzy chcąc zakończyć niekonwencjonalnie robią to co Rączka i na dziś dzień jest to już taki trochę standard wśród „nieoczekiwanych” zakończeń.
Książka mnie nie oczarowała. Czytało mi się ciężko i w wielu momentach bez zbytniego zainteresowania. Ale czy odradzam przeczytanie jej? Bynajmniej. Agata Rączka to bardzo młoda autorka. Z tego co udało mi się o niej znaleźć zadebiutowała w wieku lat 13, dziś ma 17. To bardzo mało i odbija się to także w sposobie jej pisania. Niemniej zamierzam śledzić jej kolejne pozycje, być może na naszych oczach z piszącego dziecka wyrośnie na całkiem dobrą autorkę? Czas pokaże, a ja będę obserwować z zainteresowaniem.
XIX wieczna Anglia, dokładniej Londyn. Pracownica królowej i Scotland Yardu, Verz Revenge dochodzi do zdrowia pod czujnym okiem hrabiego Seny von Gorz, by potem w pełni sił zapolować na złoczyńców panoszących się w stolicy.
„Krwawy Romeo” jest kontynuacją „Pożyczonego czasu”, którego nie czytałam. Istnieją kontynuacje książki i ich kontynuacje, których czytanie w...
Widząc Pratchett na okładce rzuciłam się od razu, dodatkowo skusiły mnie wcześniej czytane opinie. Otóż dwóch lordów brytyjskiego pióra zasiadło i stworzyło długą ziemię. Przyznam, że spodziewałam się zupełnie czego innego, co nie znaczy, że się zawiodłam.
W Dniu Przekroczenia, kiedy to dzieciaki na ziemi użyły masowo Krokera, wyjątkowego wynalazku (koniecznie z ziemniakiem jako baterią)stała się rzecz przedziwna. Urządzeni, które fizycznie nie miało prawa zadziałać, przeniosło większą część niepełnoletniej populacji Stanów Zjednoczonych do innego świata - na Długą Ziemie. Tego dnie też rozpoczyna się świadomość Joshuy o niezwykłym darze jaki posiada.
To właśnie umiejętność mężczyzny do przekraczania światów, bez skutków ubocznych i bez pomocy urządzenia, kusi niezwykłego osobnika, do rzuceni Joshui propozycji nader osobliwej, a jednocześnie fascynującej.
Przyznam szczerze, choć nie chcę, że przez początek książki się nudziłam. Koncepcja długiej ziemi wymagała jakiegoś wprowadzenia, ale jak dla mnie było ciut za długie i zbyt mało... no sama nie wiem co, ale mało.
Na szczęście cierpliwość jest wynagradzana i już gdy Joshua wyrusza z oryginalnym Tybetańczykiem na podbój niezliczonych krain to robi się ciekawie.
Urzekła mnie przeurocza postać Joshui. Bohater ten ma nieskończenie fascynujące wspomnienia i zapatrzenie na niektóre sprawy. Dialogi, choć utrzymane w "codziennym" tonie, momentami rozbrajały mnie i doprowadzały do łez.
Jednak na największe brawa zasługuje sama Długa Ziemia. Wyobraźnia twórców przechodzi moje wyobrażenia, mnogość światów, ich różnorodność i stworzenia. Gdy bohaterowie zaczęli przekraczanie ja siedziałam razem z nimi i podziwiałam niesamowicie odmalowane krainy. Jeśli panowie autorzy zechcieliby wydać tomiszcze nawet 1000 zawierające same opisy kolejnych ziemi ja byłabym pierwszą, która stanęłaby w kolejce po kolejną dawkę niezwykłoci. Naprawdę z ciężkim sercem opuszcza się ten świat.
Niemniej zakończenia jest dla mnie trochę przykre, takie zbyt proste, choć mniemam idealne w swej prostocie i nie przewidywalne w żadnym stopniu. Podobnie jak całość wydarzeń. Jasnowidzem musiałby być śmiałek, twierdzący, że "Długa Ziemia" jest opowieścią przewidywalną.
Ja polecam, bo warto/
Widząc Pratchett na okładce rzuciłam się od razu, dodatkowo skusiły mnie wcześniej czytane opinie. Otóż dwóch lordów brytyjskiego pióra zasiadło i stworzyło długą ziemię. Przyznam, że spodziewałam się zupełnie czego innego, co nie znaczy, że się zawiodłam.
W Dniu Przekroczenia, kiedy to dzieciaki na ziemi użyły masowo Krokera, wyjątkowego wynalazku (koniecznie z ziemniakiem...
Jeszcze nie skończyłam czytać, ale już chętnie polecam koleżankom. Książka świetnie napisana i nieprzyzwoicie wciągająca
Jeszcze nie skończyłam czytać, ale już chętnie polecam koleżankom. Książka świetnie napisana i nieprzyzwoicie wciągająca
Pokaż mimo to