-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-01-05
2014-01-08
Ziemiomorze to klasyka gatunku fantasy. To podstawowa lektura dla tych, którzy chcą poznać magię zaczarowanych krain, smoków i czarnoksiężników. Ja jestem zachwycona. Urzekła mnie przede wszystkim dokładność i konsekwencja autorki w opisywaniu i wymyślaniu coraz to nowych światów.
Ged jest potężnym czarnoksiężnikiem, którego postać przewija się przez tysiąc stron powieści. Jako młokos sprowadza na ziemię cień, który musi pokonać, walczy ze smokami, pomaga kapłance Archipelagu pokonać labirynt, wkracza do krainy umarłych... przygoda goni przygodę, a wyzwań nie brakuje. Tłem dla przygód i perypetii Geda jest ciągła walka dobra ze złem. Problem w tym, że szala zwycięstwa w pewnej chwili przechyla się na stronę złych mocy... Pokonanie ich jest jednak kwestią czasu, a właściwie magii.
Mój zachwyt dotyczy jednak nie fabuły (której niczego nie brakuje), ale "organizacji" powieści. Książka składa się z sześciu tomów. Każdy z nich jest niby odrębną powieścią, samodzielną historią, jednak im dalej czytelnik zagłebia się w Ziemiomorze, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że ta powieść to swoistego rodzaju układanka, w której każdy następny tom wnosi coś nowego do poprzednich. Z zachwytem i niedowierzaniem obserowowałam, jak niedomówienia i niedopowiedzenia z wcześniejszych części mają wpływ na późniejsze wydarzenia.
Książka jest idealną całością. Przedstawia wspaniały świat czarnoksiężników, ludzi i istot wcześniej mi nieznanych. Powieść jest przepiękną bajką, w której zanurzyłam się na tydzień, a po wynurzeniu miałam głowę pełną magii.
Ziemiomorze to klasyka gatunku fantasy. To podstawowa lektura dla tych, którzy chcą poznać magię zaczarowanych krain, smoków i czarnoksiężników. Ja jestem zachwycona. Urzekła mnie przede wszystkim dokładność i konsekwencja autorki w opisywaniu i wymyślaniu coraz to nowych światów.
Ged jest potężnym czarnoksiężnikiem, którego postać przewija się przez tysiąc stron powieści....
2014-01-11
Przyznam się, przeczytałam zarówno "Zgodę na szczęście" jak i "Krok do szczęścia". Gnioty jakich mało. Nawet pisać mi się nie bardzo chce, bo właściwie nie ma o czym. Przemknęłam przez treść niczym ślizgacz po falach i im dalej brnęłam, tym bardziej mój wzrok zamiast czytać jedynie śmigał po literach. Wykładowcy szybkiego czytania mogą mnie chwalić i czuć dumę z pojętnego ucznia.
Akcja toczy się - a właściwie turla - niczym piłka w błocie. Czyli właściwie stoi w miejscu. To co się wydarzyło można skreślić w dwóch, trzech zdaniach. Hania trapi się tajemnicą skrywaną przed Dominiką. Mikołaj trapi się Hanią. Dominika trapi się... nie, Ona na szczęscie się nie trapi. Dziewczyna jest super i to jedyny powód, dla którego dobrnęłam do końca tej trylogii.
Powieść ciągnie się jak flaki z olejem. Wynudziłam się niemiłosiernie. Tak naprawdę to wszystkie trzy tomy są dobrym materiałem na ... książkę. Ale jedną, a nie trzy. Do tego powieść jest obrzydliwie słodka, sentymentalna i pełna wzniosłych zwrotów, których w normalnym życiu po prostu się nie używa. Żeby chociaż coś się działo, to można by powiedzieć, że to taka bajka dla zakompleksionych kobiet, które przez całe życie czekają na księcia z bajki zamiast brać życie za rogi. Ale nie! Hania przez 10 stron czeka, przez kolejne 10 płacze, a przez kolejne 100 dochodzi do siebie. Cierpienie Hanki jest mocno przerysowane, a Ona sama jest porcelanową laleczką nie radzącą sobie w życiu. Ma farta, że jest jedynie bohaterką powieści, bo w normalnym życiu dawno skoczyłaby z okna.
Jednym ciekawym charakterkiem jest Dominika choć i ona w trzecim tomie zawodzi.
Podsumowując: nie czytajcie - szkoda czasu.
..........................................
Po pytaniach i komentarzach dodam jeszcze jedno.
Moim zdaniem super ekstra opinie o tych książkach wynikają z polityki wydawnictwa, które rozesłało do recenzji pewnie "tysiąc egzemplarzy". Pamiętam, (współpracowałam z wieloma wydawnictwami) jak trudno jest napisać krytyczną recenzję o książce, którą się "dostało". Ciesze się bardzo, że ten etap mam za sobą. W pewnym momencie powiedziałam sobie, że nigdy nie napiszę recenzji wbrew sobie. Ilość współpracujących wydawnictw stopniała, ale nie żałuję. Te, które zostały są moje, ukochane i dzięki nim wiem, że można pisać w zgodzie z samym sobą.
Przyznam się, przeczytałam zarówno "Zgodę na szczęście" jak i "Krok do szczęścia". Gnioty jakich mało. Nawet pisać mi się nie bardzo chce, bo właściwie nie ma o czym. Przemknęłam przez treść niczym ślizgacz po falach i im dalej brnęłam, tym bardziej mój wzrok zamiast czytać jedynie śmigał po literach. Wykładowcy szybkiego czytania mogą mnie chwalić i czuć dumę z pojętnego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-18
Ona - kobieta dynamit, wspaniała pisarka, autorka wielu piosenek, z ogromnym poczuciem humoru i ciętym językiem, związana z moją ukochaną radiową "Trójką". Kocha papierosy, a nienawidzi gotować. Najlepiej wychodzi jej podawanie potraw z pobliskiej knajpy, do których namiętnie dodaje koperek. Zakochana w życiu i butach. Często zasypiająca w fotelu w pozycji "skrętki fotelowej". Panie i Panowie - Maria Czubaszek!
On - muzyk jazzowy, zmuszany przez matkę do gry na wiolonczeli, której szczerze nienawidzi, kocha za to grę na organach Hammonda i eleganckie ciuchy. W jego szafie znajdziemy ze trzydzieści marynarek i to nie byle jakich. Uwielbia jeść truskawki zsosem truskawkowym. Zakochany w swojej Marysi, muzyce i "dawnych czasach". Człowiek ciepły, wspaniale przekazujący anegdoty ze swojego życia. Panie i Panowie - Wojciech Karolak!
Ten Trzeci to Artur Andrus, który z polotem i szacunkiem dla słowa kieruje wywiadem - rzeką zawartym w książce "Boks na ptaku czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak".
Książka jest niezwykła. To nie jest ot taki wywiad; to nie jest nawet rozmowa. To takie podglądanie przez dziurkę od klucza codziennego życia dwojga uroczych ludzi, którzy zadziwiają miłością i szacunkiem do siebie, a jednoczesnie potrafią wspólnie śmiać się ze wspomnień i anegdot codziennego życia. Kiedy Pani Maria śmieje się z przygód partnera On nie pozostaje dłużny. Efektem są dialogi, których śledzenie wzbudzało we mnie ciągły odruch chichotania i parskania.
Poznajemy wiele ciekawych epizodów z życia dwójki bohaterów oraz każdego z osobna. Poznajemy ich mocne i słabe strony. Pan Karolak opowiada o zmaganiu się z chorobą alkoholową, Pani Maria również ma w tym względzie sporo do powiedzenia. Miejscami jest poważnie, miejscami śmiesznie, miejscami wzruszająco. Te opowieści okraszone są zdjęciami, które bardzo działają na wyobraźnię czytelnika.
Książka lekka, zabawna, chwilami poważna - ale tylko chwilami. Książka, którą warto kupić w prezencie przyjaciołom. Książka, którą warto mieć na swojej półce.
Ona - kobieta dynamit, wspaniała pisarka, autorka wielu piosenek, z ogromnym poczuciem humoru i ciętym językiem, związana z moją ukochaną radiową "Trójką". Kocha papierosy, a nienawidzi gotować. Najlepiej wychodzi jej podawanie potraw z pobliskiej knajpy, do których namiętnie dodaje koperek. Zakochana w życiu i butach. Często zasypiająca w fotelu w pozycji "skrętki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-31
Wprawdzie jestem chora, a co za tym idzie mam sporo czasu na czytanie i to może być wytłumaczeniem tego, co zaraz napiszę, ale wiedzcie, że moim zdaniem to nie kwestia choroby. Otóż "Istotę" przeczytałam z jedną tylko przerwą zwiazaną z koniecznością zaśnięcia, jako że nadeszła noc. Myślę, że gdybym czytała latem, to przemknęłabym ciurkiem przez całą powieść zatrzymując się na niewielkich pauzach związanych z ... no, każdy wie z czym.
Mocna książka. Ciemna, ponura, trzymająca w napięciu. Akcja rozkręca się już na pierwszych stronach i trwa do ostatniego słowa. Dosłownie. Pełna zwrotów akcji, gry na emocjach czytelnika, i szybkich dialogów potęgujących wrażenie pędu zdarzeń.
Fabuła biegnie dwutorowo. W czasach współczesnych dwóch Komisarzy Seifert i Menkhoff otrzymują zadanie wyjaśnienia porwania małej dziewczynki. Informacja o porwaniu jest anonimowa, toteż policjanci są bardzo zaskoczeni kiedy okazuje się, że ojcem porwanego dziecka jest psychiatra Lichner, którego kilkanaście lat wcześniej wsadzili do więzienia za brutane zamordowanie pięcioletniej dziewczynki. Drugi wątek umiejscowiony kilkanaście lat wcześniej ukazuje czytelnikowi dochodzenie i wątpliwości związane właśnie z tym morderstwem. Wtedy wszytkie dowody (a właściwie poszlaki) wskazują, że dziewcznkę zamordował Lichner choć on sam zapewnia, że jest niewinny. Kilkanaście lat później wszystko wygląda inaczej, na świetnej teorii zaczynają pojawiać się rysy, co więcej - Seifert zaczyna wątpić, czy kilkanaście lat temu złapali prawdziwego sprawcę. Tylko Menkhoff zaciekle i zapamiętale obstaje przy swojej teorii. Kiedy jednak dochodzi do kolejnego porwania....
Książka jest jedną wielką zagadką. Kiedy wyjśniona zostaje jedna niewiadoma pojawiają się kolejne trzy. Nic nie jest takie jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. Jeżeli dodamy do tego specyficzny morczny nastrój książki (odpowiedni do okładki) i wciągającą narrację otrzymamy mieszankę, która powoduje, że od książki naprawdę nie można się oderwać.
Wprawdzie jestem chora, a co za tym idzie mam sporo czasu na czytanie i to może być wytłumaczeniem tego, co zaraz napiszę, ale wiedzcie, że moim zdaniem to nie kwestia choroby. Otóż "Istotę" przeczytałam z jedną tylko przerwą zwiazaną z koniecznością zaśnięcia, jako że nadeszła noc. Myślę, że gdybym czytała latem, to przemknęłabym ciurkiem przez całą powieść zatrzymując...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-10
2014-02-17
Motyl jest dla większości z nas kruchą istotką, której życie jest niezwykle ulotne. Delikatny, kolorowy, budzi same ciepłe uczucia. Tytuł książki jest dodatkowo zdrobnieniem tej nazwy i przywodzi na myśl małe dziewczynki w kolorowych fruwających spódniczkach. Nic bardziej mylnego! Za okładkowym motylkiem kryje się wspaniały kryminał; szybki, tajemniczy, z prawdziwą zagadką i klasycznym pytaniem: kto zabił? Powieść jest genialna.
Lipowo to niewielka wieś gdzieś w Polsce. Wszyscy wszystkich znają, plotka goni plotkę, a każdy nowy mieszkaniec jest tu atrakcją. Pewnego mroźnego poranka na skraju drogi prowadzącej do Lipowa znaleziona zostaje martwa zakonnica. Pierwsze badania rodzą przypuszczenia, że ktoś ją niechcący potrącił, jednak szybko okazuje się, że została ona brutalnie zamordowana. Wkoło zakonnicy rośnie mur z zagadek; atmosfera jeszcze bardziej gęstnieje kiedy okazuje się, że zakonnica nie grzeszyła świetlaną przeszłością. Rozwikłaniem zagadki zajmują się miejscowi policjanci. Każdy z nich jest charakterkiem nie do podrobienia. Komendant Daniel Podgórski mieszka z mamusią i jest klasycznym przykładem "nieodciętej pępowiny", Rosół ma problem z samotnym wychowywaniem dzieci (a właściwie jego brakiem), Paweł nie potrafi poradzić sobie z agresją, a Marek z tajemnicami z przeszłości. Każdy z Policjantów przenosi bagaż swoich doświadczeń - z lepszym lub gorszym efektem - do śledztwa. Dzięki temu poznajemy nie tylko pracę przedstawicieli władzy, ale również ich rodziny i przyjaciół. Kiedy uświadomimy sobie, że wszystko dzieje się w malutkiej wsi nagle okazuje się, że w morderstwo może być zamieszany właściwie każdy. Od sklepikarki po księdza.
Powieść jest świetnie skonstruowana. Jej podstawą i trzonem jest morderstwo i zagadka. Ten główny wątek został jednak misternie przyozdobiony siateczką wątków pobocznych. Poznajemy mieszkańców Lipowa - ich życie, malutkie grzeszki i wielkie tajmenice. Wszystkie te wątki splatają się w misterną całość wzbudzając w czytelniku zachwyt. Każda postać jest dopracowana, nic nie jest tu dziełem przypadku. Naszym oczom ukazuje się wachlarz charakterów i osobowości przeplatających się i zazębiających. Mistrzostwo.
"Motylek" jest debiutancką powieścią p. Katarzyny Puzyńskiej. Aż strach pomyśleć jakie będą Jej kolejne kryminały. Mam nadzieję, że będzie ich dużo, ponieważ Pani Kasia ma niesamowitą smykałkę do obmyślania misternych planów. W trakcie lektury (i to w jej pierwszej połowie) szybko domyśliłam się kto zabił. Tak mi się przynajmniej wydawało. Autorka szybko zniszczyła moje przypuszczenia, a ja dalej główkowałam. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że już teraz na pewno wiem, bardzo szybko z hukiem spadałam na podłogę. A kiedy na ostatnich kartach powieści dowiedziałam się kto zabił, ze zdziwienia nie mogłam się otrząsnąć. A nalepsze jest to, jak szybko czytelnik układa sobie wszystkie wątki w logiczną całość. No tak! Że też ja na to nie wpadłam!!!
Kryminał "Motylek" w niczym nie ustępuje sławnym skadynawskim przedstawicielom tego gatunku. Powiem więcej - autorka naprawdę wszystko świetnie przemyślała - w powieści nie ma nic pewnego, a każde nowe wydarzenie zazębia się z tym co było i budzi ciekawość tego co będzie.
Polecam naprawdę wszystkim. Bez wyjątku.
Motyl jest dla większości z nas kruchą istotką, której życie jest niezwykle ulotne. Delikatny, kolorowy, budzi same ciepłe uczucia. Tytuł książki jest dodatkowo zdrobnieniem tej nazwy i przywodzi na myśl małe dziewczynki w kolorowych fruwających spódniczkach. Nic bardziej mylnego! Za okładkowym motylkiem kryje się wspaniały kryminał; szybki, tajemniczy, z prawdziwą zagadką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-24
Piękna książka. Zachwyciła mnie przede wszystkim rozbudowaną, kwiecistą narracją. Słowa można smakować, podziwiać i kąsać. A i przedstawiona w powieści historia jest niebanalna.
Trzy kobiety, trzy historie, trzy tragedie. Zaczynamy od środka. Poznajemy Różę Kanenberg, która wyjeżdża z rodzinnego niewielkiego miasta na studia do Szczecina. Po kilku miesiącach "studenckiego", kwiecistego życia postanawia przeanalizować swoje priorytety i zacząć prowadzić przykładne życie grzecznej studentki. Nie udaje się jednak. Róża wplątuje się w romans z wykładowcą, którego owocem jest ciąża. Ten moment jest punktem wyjścia. Cofamy się w czasie, aby poznać losy matki i babki Róży. Kobiety są naznaczone jakimś fatum samotności. Każda z nich zostaje porzucona przez mężczyznę, każda na swój sposób radzi sobie z brakiem bratniej duszy. Do poczucia osamotnienia należy dodać brak korzeni, swojego miejsca na ziemi... generalnie nie można tych kobiet nazwać szczęśliwymi.
Nie będę bardziej streszczać, bo nie o to chodzi. Zresztą nie fabuła w tej książce jest najważniejsza. Mnie urzekły słowa, a raczej ich dobór. Autorka jest mistrzynią tkania ze słów kolorowych dywanów, urzekających gobelinów i maleńkich serwetek. Słowa układają się w piękną całość, każde zdanie jest samodzielną literacką perełką. Zachwyciła mnie umiejętność dobierania słów tak, aby każde znaczyło coś więcej niż tylko słowo.
Poza tym książka wzbudziła we mnie bardzo pozytywne emocje ze względu na miejsce akcji. Jestem Szczecinianką, a większość życia Róża spędziła własnie w Szczecinie. Bardzo miło czyta się o znanych miejscach i ulicach. W trakcie lektury budzi się nie tylko wyobraźnia ale i pamięć. Szczecin w książce jest bardzo prawdziwy, taki "komunistyczno - stoczniowy". Nawet "Duet" się zgadza. Ta realistyczność, taka twardość i kanciastość miasta dodaje akcji pikanterii, a Róży charakteru.
Każdy kto lubi delektować się słowami powinien sięgnąć po tę książkę. Naprawdę warto.
Piękna książka. Zachwyciła mnie przede wszystkim rozbudowaną, kwiecistą narracją. Słowa można smakować, podziwiać i kąsać. A i przedstawiona w powieści historia jest niebanalna.
Trzy kobiety, trzy historie, trzy tragedie. Zaczynamy od środka. Poznajemy Różę Kanenberg, która wyjeżdża z rodzinnego niewielkiego miasta na studia do Szczecina. Po kilku miesiącach...
2014-03-02
Tsunami, które uderzyło w wybrzeże Sri Lanki w 2004 r. pamięta chyba każdy. Ogrom nieszczęścia i rozpaczy, tragedia tysięcy ludzi obiegła cały świat. Wielka dziewięciometrowa fala zniszczyła wszystko co napotkała na swojej drodze, a następnie cofnęła się porywając do oceanu tysiące ludzi. Kiedy ogląda się relację w telewizji człowiek płacze, rozpacza, współczuje, a przede wszystkim niedowierza. Pomijając uczucia - relacja oglądana w domu, w fotelu, z kubkiem kawy w ręce ma w sobie coś z fantastycznej, strasznej opowieści. Nie dostrzegamy pojedynczych tragedii, widzimy całość nieszczęścia, ogólnie bez zaglądania w życie poranionych żywiołem osób. Ta jednostkowa tragedia z całą siłą i mocą dociera do nas w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Na przykład w książkach.
Sonali Deraniyagala wraz z dziećmi, mężem i rodzicami postanawia spędzić święta Bożego narodzenia właśnie na wybrzeżu Sri Lanki. Kiedy kobieta dostrzega za oknem wielką falę jest już za późno. Wprawdzie próbują uciekać, ale samochód, którym Sonali oddala się od wybrzeża po prostu w pewnej chwili napełnił się wodą a następnie wywrócił. Z całej rodziny przeżyła tylko Ona. Została sama. Jak palec.
Właściwie całe "Tsunami" jest opowieścią o powrocie do w miarę normalnego życia. Sonali opisuje jak tragedia przygięła do ziemi, jak pochłonęła ją całą. Przez kolejne kilka lat wyłaniała się z niej niczym z bagna - pomału, po troszku. Ukojenia szukała w alkoholu, w lekach, we śnie i w płaczu. Panicznie bała się wszystkiego, co miało związek z życiem "przed". Ale jest też druga część książki. Sonala przestaje się bać, a zaczyna doceniać to ziarenko, które jeszcze jej zostało. Wspomnienia już nie dręczą, a zaczynają być terapią. Piękne chwile, kiedy Sonali wspomina najbliższych, są w książce swoistego rodzaju epitafium. Odkrywa przed czytelnikiem małe błyszczące okruszki ze swojego szczęśliwego życia. Dwóch synków, wspaniały mąż, dostatnie życie - wszystko to prysnęło niczym bańka mydlana, ale jest, istnieje we wspomnieniach.
Książka jest straszna. W czasie lektury ciągle miałam chęć głaskać moje dzieci, przytulałam je na tyle często, że moja dziesięcioletnia córka zaczynała patrzeć na mnie dziwnym wzrokiem. Cóż - nagle człowiek zaczyna rozumieć jak wiele ma do stracenia.
Niewątpliwie takie książki są potrzebne. Dla autorki był to rodzaj terapii. A dla czytelnika? Dla czytelnika to taka "pięść w brzuch" i napomnienie: "Życie choć piękne, tak kruche jest...."
Tsunami, które uderzyło w wybrzeże Sri Lanki w 2004 r. pamięta chyba każdy. Ogrom nieszczęścia i rozpaczy, tragedia tysięcy ludzi obiegła cały świat. Wielka dziewięciometrowa fala zniszczyła wszystko co napotkała na swojej drodze, a następnie cofnęła się porywając do oceanu tysiące ludzi. Kiedy ogląda się relację w telewizji człowiek płacze, rozpacza, współczuje, a przede...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-09
Pani Maria Ulatowska pisze książki lekkie łatwe i przyjemne. Czy to zarzut? Absolutnie nie! Uważam, że takie książki też są potrzebne. Czytamy o inteligencji finansowej, inteligencji emocjonalnej, poznajemy historię drugiej wojny światowej... ale przecież są osoby, które przy czytaniu chcą zwyczajnie odpocząć, wyluzować i wyłaczyć pewne partie mózgu, które po tygodniu pracy zaczynają się żarzyć na czerwono... Dlatego śmieszą mnie nieliczne komentarze np na portalu "Lubimy czytać" krytykujące prostotę i jasność książek Pani Ulatowskiej. Przecież nikt nikogo do niczego nie zmusza... A już wpis "czytałam wszystkie książki Pani Ulatowskiej i wszystkie są równie beznadziejne..." Hmmm...
Najnowsza powieść Pani Marii Ulatowskiej jest klasyką "ulatowskiego" gatunku. Po zakończeniu liceum trzy przyjaciółki postanawiają, że pomimo zakończenia wspólnej nauki nadal będą umacniać swoją przyjaźń. Pomimo tego, że mieszkają blisko siebie i wcale nie mają zamiaru zaniechać spotkań ustalają, że co pięć lat będą spotykały się w tym samym miejscu w celu podsumowania dotychczasowych życiowych dorobków. Każda marzy o tym samym: dom z ogródkiem, gromadka dzieci, kochający mąż... jak większość z nas zapewne wie droga do tych celów często nie jest szeroka i usłana różami.
Dziewczyny - jak to w życiu bywa - przeżywają wzloty i upadki. Mężczyzna marzeń okazuje się frajerem, pojawia się niechciana ciąża, rozwiane marzenia, śmierć... wszystko to nie ułatwia relacji między przyjaciółkami. Na szczęście są trzy, więc gdy dwie oddalają się od siebie na straży stoi ta trzecia...
Książka jest ciepła, wzruszająca - taka bajka dla żeńskiej części dorosłej populacji. Historia jest opowiedziana wprost bez upiększeń i udziwnień które - moim zdaniem - skierowałoby powieść w stronę ckliwego powieścidła. A tak mamy po prostu ciekawą powieść zdobywającą damskie serca.
Pani Maria Ulatowska pisze książki lekkie łatwe i przyjemne. Czy to zarzut? Absolutnie nie! Uważam, że takie książki też są potrzebne. Czytamy o inteligencji finansowej, inteligencji emocjonalnej, poznajemy historię drugiej wojny światowej... ale przecież są osoby, które przy czytaniu chcą zwyczajnie odpocząć, wyluzować i wyłaczyć pewne partie mózgu, które po tygodniu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-16
Dawno tak nie odpoczęłam przy czytaniu. To naprawdę dobra powieść.
Dawno tak nie odpoczęłam przy czytaniu. To naprawdę dobra powieść.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-28
2014-04-06
Skandynawskie kryminały niewątpliwie cieszą się ogromną popularnością. Dopóki nie przeczytałam trylogii Larssona zupełnie nie rozumiałam tego zachwytu. Po lekturze "Milenium" patrzyłam z fascynacją na każde szwedzkie nazwisko. Fascynacja zmieniła się w pożądanie po lekturze książki Pani Kristiny Ohlsson pt. "Na skraju ciszy". A teraz czas na podsumowanie tego przydługiego wstępu: "Wyścig z czasem" przeskoczył wszystko, co do tej pory czytałam. Jest liderem swojego gatunku. Od książki nie mogłam się oderwać, czytałam wszędzie i w każdej wolnej chwili.
Powieść jest bardzo specyficzna, przez co wyjątkowa. Akcja toczy się w ciągu jednej doby, co więcej - osób biorących udział w wydarzeniach jest niezmiernie mało. Miejscem akcji są właściwie tylko biura policji oraz kokpit samolotu.
Pewnego dnia szwedzka Policja otrzymuje informację, że w kilku miejscach dostępnych dla tysięcy Szwedów została podłożona bomba. Alarmy okazują się fałszywe, mimo to grozę budzi informacja, która pojawia się następnego dnia. Pilot samolotu lecącego do Nowego Jorku znajduje na pokładzie kartkę informującą, że na pokładzie jest bomba. Jeżeli rząd szwedzki i amerykański nie spełni żądań terrorystów, bomba rozerwie samolot na kawałki. Co więcej - jeżeli pilot spróbuje wylądować, również wszyscy zginą. Policja ma więc kilkanaście godzin na zrozumienie o co właściwie chodzi. Zakończenie jest zaskakujące i wyjątkowo pomysłowe.
Książka byłaby świetnym słuchowiskiem. Wartkie dialogi i szybka akcja powodują, że czytelnik nie może przestać czytać. Zapis zdarzeń minuta po minucie, godzina po godzinie, ciągłe zwroty, analizowanie wraz z policją poszlak i dowodów - naprawdę nie można się od książki oderwać.
Polecam każdemu kto ma ochotę na wielką przygodę w fotelu przy kawie :-)
Skandynawskie kryminały niewątpliwie cieszą się ogromną popularnością. Dopóki nie przeczytałam trylogii Larssona zupełnie nie rozumiałam tego zachwytu. Po lekturze "Milenium" patrzyłam z fascynacją na każde szwedzkie nazwisko. Fascynacja zmieniła się w pożądanie po lekturze książki Pani Kristiny Ohlsson pt. "Na skraju ciszy". A teraz czas na podsumowanie tego przydługiego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-09
2014-04-18
Orson Scott Card to autor, którego poznałam w czasach, gdy Wydawnictwo "Prószyński" nie miało jeszcze własnej strony internetowej. W ogóle nikt nie miał. Prawie nikt. Swoje książki "Prószyński" propagował poprzez rozsyłanie do swoich wiernych czytelników kilkunastostronnicowych (papierowych :-)) katalogów, zawierających kilkadziesiąt pozycji. Zawsze gdzieś na środku swoje miejsce znajdowała seria Fantastyki, w której twórczość Carda była koronna. Prachetta też. Tak poznałam sagę o Enderze, losy Alwina Stwórcy i historię Glizdawców. Od wtedy czasu minęło sporo, a ja na widok twórczości Carda pod egidą Prószyńskiego niezmiennie skaczę z radości. Wiedziałam, że "Zaginione wrota" pochłonę niczym ciepłe bułeczki.
Klan Northów to rodzina, której członkowie są magami. Żyją między nami (suszłakami) jednak kryją się ze swoimi zdolnościami. Każdy z nich posiada określoną umiejętność; mamy maga wiatru, przyjaciela ptaków... każdy z nich potrafi też tworzyć klanty czyli kopie samych siebie. Danny jest drekką (osobnikiem pozbawionym magii) - tak się przynajmniej wszystkim wydaje. Nie potrafi tworzyć klantów przez co jest przez rówieśników traktowany jako mniej wartościowy członek rodziny. Nikt nie przypuszcza, że Danny nie potrafi tworzyć klantów ponieważ jest magiem wrót - najpotężniejszym z magów. Jego magia pozwala mu tworzyć wrota, dzięki którym może przemieszczać się pomiędzy dowolnymi miejscami na ziemi. Co więcej - może też stworzyć Wielkie wrota łączące świat ludzi z Westilem będącym światem równoległym. Problem w tym, że pojawienie się Maga wrót oznacza dla Dannego śmierć. Od lat bowiem magowie wrót są zabijani aby nie doprowadzić do wojny między rodami. Danny ucieka więc w świat suszłaków i próbuje tam - z lepszym lub gorszym skutkiem przetrwać. Świat ten nie jest łatwy - pełny oszustw, krętactw i zależności niezbyt zrozumiałych dla Dannego. Do tego wszystkiego chłopak musi poradzić sobie z magią. Nie ma nauczycieli dla maga wrót (wszyscy zostali zabici) więc Danny uczy się swojej magii metodą prób i błędów.
Równolegle poznajemy losy Kluchy - chłopca "zrodzonego"z drzewa posiadającego niezwykłe umiejętności. Żyje w świecie królewskich intryg i ciągłej walki o tron i przetrwanie. Co łączy Dannego i Kluchę?
Powieść jest nieprzeciętnie dojrzała. Nie wiem, czy powodem tego jest wiek autora, który mógłby być dziadkiem głównego bohatera, czy też przejścia, którymi uraczyło autora życie. Dość powiedzieć, że "zaginione wrota" są pełne alegorii, dwuznaczności i odniesień do mitologii i historii naszej planety. Mitologie rzymskie, greckie i wszelkie inne są bardzo ważnym elementem powieści. Co więcej - autor rzuca wyzwanie boskim postaciom z tamtych czasów zrzucając je brutalnie z piedestału. Pomysł wrót również ma przynajmniej dla mnie) dwojakie znaczenie. Któż by nie chciał móc przenosić się z miejsca na miejsce przez wrota, które dodatkowo leczą? Boskie umiejętności, cuda, uzdrawianie... to marzenia ludzkości od zawsze.
Historia Danny'ego jest nie tylko bardzo dojrzała. To po prostu świetna bajka dla nastolatków. Młodszy czytelnik nie będzie się tu dopatrywał drugiego dna. Odkryje ciekawą, magiczną i pomysłowo przedstawioną historię nastolatka, który obok zwykłych problemów charakterystycznych dla tego wieku ma jeszcze problem z magicznymi umiejętnościami. Znajdziemy tu też trudne tematy: problem pedofilii, prostytucji, czy też zmagania młodych ludzi z pojęciem dobra i zła.
Najważniejsze jest jednak to, że świat Danny'ego pochłania czytelnika bez względu na wiek. Dlatego mili moi do czytania!
Orson Scott Card to autor, którego poznałam w czasach, gdy Wydawnictwo "Prószyński" nie miało jeszcze własnej strony internetowej. W ogóle nikt nie miał. Prawie nikt. Swoje książki "Prószyński" propagował poprzez rozsyłanie do swoich wiernych czytelników kilkunastostronnicowych (papierowych :-)) katalogów, zawierających kilkadziesiąt pozycji. Zawsze gdzieś na środku swoje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-05-01
Orson Scott Card lubi tworzyć kilkutomowe powieści z dziećmi w roli głównej. Najlepszym przykładem takiego dziecięcego bohatera jest Ender i jego przyjaciel Groszek. Ich losy ciągną się przez kilka tomów, a każdy tom jest lepszy od poprzedniego. Ciekawi mnie, czy saga o Danny'm będzie równie udana...
Złodziej wrót" to kontynuacja przygód Danny'ego należącego do prastarej rodziny magów. Orson Scott Card nabiera rozpędu, przyspiesza i demoluje spokój ducha czytelnika. W pierwszym tomie pt. "Zaginione wrota" Danny został przedstawiony jako zagubiony chłopiec, którego posiadane umiejętności nieco przerastają. Na oczach czytelnika Danny uczył się korzystać z magii, nabierał pewności siebie i pojmował, że jest wyjątkowy. W drugim tomie mamy do czynienia z pewnym siebie nastolatkiem, świadomym swojej wartości i stawiającym warunki otoczeniu. Tu nie ma już stagnacji. Wydarzenia prą do przodu i zaskakują zwrotami akcji.
Danny już wie, że jest magiem wrót, a jego największym darem jest tworzenie Wielkich Wrót, które prowadzą do Westilu będącego kolebką ziemskich magów. Coraz lepiej panuje nad swoimi umiejętnościami. Co więcej - dowiaduje się, że nie jest sam. Poznaje innych magów, których umiejętności są związane z magią wrót. Pewnego dnia Danny splata wrota, które prowadzą do magicznej krainy. Przejście przez nie przez któregokolwiek z magów wzmocni po stokroć umiejętności, którymi dysponuje. Patrząc przez pryzmat wiszącej "na włosku wojny" jest to śmiertelnie niebezpieczne. Wieść o Wrotach rozchodzi się w tempie błyskawicy wśród rodzin co powoduje, że Danny staje się zwierzyną, a Magowie - łowczymi. Chcąc ukryć się przed poszukującymi go magami Danny zapisuje się do szkoły i próbuje wieść zwykłe ludzkie życie. Udaje mu się to tylko w niewielkim stopniu. Na pewno jednak będąc zwykłym uczniem zyskuje kilku oddanych przyjaciół, którzy na tyle mu zaufali, aby mógł uznać ich za współsprzymierzeńców w walce ze złem. A zło czai się naprawdę blisko....
Drugi tom powieści jest bardziej.... ludzki. Danny przybiera postać typowego nastolatka ze zwykłymi marzeniami i rozterkami. Walczy z młodzieńczą namiętnością, dokonuje wyboru pomiędzy dziewczętami walczącymi o jego względy, popada w konflikt z nauczycielem - wszystko to powoduje, że główny bohater zyskuje na realności i zwyczajności. Jednocześnie Danny co chwila zaskakuje magicznymi umiejętnościami, które niejednego ratują z opresji, a jego samego co i rusz pakują w tarapaty.
Rozczarowała mnie końcowa część powieści. Kiedy wszystko wskazuje na to, że będziemy świadkami jakiegoś kluczowego wydarzenia, nagle autor raczy nas wyimaginowaną filozoficzną papką o... właściwie nie wiem o czym. Bogowie przeplatają się z ludzką anatomią, a istota człowieczeństwa z odpowiedzialnością za własne czyny. Szkoda, bo losy Danny'ego i jego przyjaciół naprawdę mnie wciągnęły i gdyby nie końcówka z niecierpliwością czekałabym na dalsze losy. A tak - moja niecierpliwość została okraszona lękiem co mnie spotka w trzeciej części.
Orson Scott Card lubi tworzyć kilkutomowe powieści z dziećmi w roli głównej. Najlepszym przykładem takiego dziecięcego bohatera jest Ender i jego przyjaciel Groszek. Ich losy ciągną się przez kilka tomów, a każdy tom jest lepszy od poprzedniego. Ciekawi mnie, czy saga o Danny'm będzie równie udana...
Złodziej wrót" to kontynuacja przygód Danny'ego należącego do prastarej...
2014-05-03
Katarzyna Kołczewska to moje odkrycie roku. Kobitka ma pióro, którego jestem szczerym fanem. Pierwszą książkę pt. "Kto jak nie ja" pochłonęłam w kilka dni. Drugą "Idealne życie" przeczytałam w ciągu doby. Po lekturze zapytać pragnę: dlaczego ta powieść jest taka krótka? Pani Kasiu, przecież można było to i owo skomplikować, to i owo przeciągnąć... może dwa tomy by powstały... a tak co? Niedosyt został i tyle...
Dwie siostry bliźniaczki - Ewa i Ela. Pierwsza z nich mieszka w Sandomierzu z mężem, dwójką dzieci i mamą. Wiedzie życie prawdziwej Matki Polki dzieląc swój czas pomiędzy dom i pracę. Na siebie już nie bardzo ma czas. Druga siostra odniosła spektakularny sukces. Mieszka w Warszawie, jest Dyrektorem w dużej firmie farmaceutycznej, ma nowoczesny dom, mnóstwo kasy, domek w Zakopanem i wszystkie te rzeczy które należy posiadać, aby - zdaniem niektórych - być szczęśliwym i bogatym. Tyle, że bogatej Eli raczej szczęścia brakuje. Pewnego dnia popełnia samobójstwo skacząc z okna swojego gabinetu. Pozostaje po niej żal i niewyjaśniona tajemnica. Wszyscy zadają odwieczne pytanie: dlaczego? Ewa postanawia dowiedzieć się o co właściwie chodzi. Z puzzli, które wpadają w jej ręce wyłania się przerażający obraz....
Powieść daje czytelnikowi do myślenia. Jest idealnym dowodem na to, że "nie wszystko złoto co się świeci". Często za zasłoną z bogactwa i szczęścia kryje się tragedia i mrok. Autorka wiele razy pyta ustami bohaterki: Dlaczego patrzyłaś na to i nic nie zrobiłaś? Dlaczego stałaś z boku z założonymi rękami? W wielu przypadkach bezczynność jest gorsza od działania, a ta powieść jest na to idealnym dowodem.
Książkę czyta się jednym tchem. Od pierwszych stron coś się dzieje i nie przestaje dziać aż do ostatniego akapitu. Co więcej - pozostaje niedosyt i żal, że to już koniec. Za każdym zakrętem powieści czai się kolejny, autorka nie pozwala czytelnikowi odsapnąć zmuszając do pogoni za wydarzeniami. Tu nie ma jakiejś wielce pokrętnej fabuły. Za to jest pomysł i świetny warsztat pisarski. Ciekawe jak długo będziemy musieli czekać na kolejną książkę p. Kołczewskiej? Oby niedługo....
Katarzyna Kołczewska to moje odkrycie roku. Kobitka ma pióro, którego jestem szczerym fanem. Pierwszą książkę pt. "Kto jak nie ja" pochłonęłam w kilka dni. Drugą "Idealne życie" przeczytałam w ciągu doby. Po lekturze zapytać pragnę: dlaczego ta powieść jest taka krótka? Pani Kasiu, przecież można było to i owo skomplikować, to i owo przeciągnąć... może dwa tomy by...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-05-10
Trochę śmiesznie czytać o przygotowaniach do Wigilii w piękny majowy poranek, ale nic to. Warto było. Książka nie tyle w klimacie świątecznym co tak ogólnie wyjątkowo klimatyczna. Bo cóż więcej trzeba do zauroczenia czytelnika - szczypta magii świątecznej, garść rodzinnego ciepła, troszkę humoru, a to wszystko polane pięknymi górskimi widokami... aj!
Wśród śniegów i mrozów przenosimy się do miejscowości w Sudetach o nazwie Malownicze. Tam wiele się dzieje. Uczniowie przygotowują szopki bożonarodzeniowe, w pensjonacie Uroczysko szykowana jest wigilijna wieczerza, uczucia iskrzą pomiędzy bohaterami (zarówno te megapozytywne jak i te negatywne). W tym całym przedświątecznym galimatiasie poznajemy dalsze losy właścicielki pensjonatu Uroczysko Mai. Maja oprócz pensjonatu jest nauczycielką w liceum, mamą dorastającej nastolatki i kobietą walczącą o swoje szczęście. Poznajemy też losy Pani Leontyny - przeuroczej staruszki, która swoją szansę na miłość (na pierwszy rzut oka) zaprzepaściła. Maję i Leontynę łączy wielkie serce - nie potrafią obojętnie przejść obok ludzkiego nieszczęścia co jest powodem wielu... perypetii? niespodzianek? Trudno to nazwać. Niewątpliwie jednak przesłanie powieści jest wyraźne - kochaj i pomagaj, a szczęście na pewno zapuka do Twych drzwi.
Powieść jest piękna - tak po prostu, świątecznie piękna. Ciepła, radosna, pełna mrozu, śniegu i uczuć. Pełna przedświątecznej radości i świątecznych cudów. Byłam zachwycona, nawet w maju :-)
Trochę śmiesznie czytać o przygotowaniach do Wigilii w piękny majowy poranek, ale nic to. Warto było. Książka nie tyle w klimacie świątecznym co tak ogólnie wyjątkowo klimatyczna. Bo cóż więcej trzeba do zauroczenia czytelnika - szczypta magii świątecznej, garść rodzinnego ciepła, troszkę humoru, a to wszystko polane pięknymi górskimi widokami... aj!
Wśród śniegów i mrozów...
2014-06-08
Pewnego dnia będąc z wizytą u przyjaciół zauważyłam na półce książkę. Przyjaciele należą do zaufanej ciżby książkochłonów, którzy mają tę rzadką cechę, że książki pożyczone oddają, a i swoich woluminów pilnują. Wiedząc, że zaufanie w powyższych kwestiach działa tu w dwie strony, cichutko szepnęłam Pani domu do uszka: "Mogę pożyczyć?" Pani domu wspaniałomyślnie zgodziła się pod warunkiem, że oddam w rozsądnym terminie. I tu nastąpił klops.
Trzy pokolenia kobiet, których losy niczym bluszcz oplatają się wokół życia Estebana Trueby. Każda z tych kobiet jest dla niego zarówno niezmierzonym szczęściem jak i osobistą tragedią. Każdą kocha Go do szaleństwa; miłością, która boli i krzywdzi. Każda z nich kocha jednocześnie do bólu Go nienawidząc. Losy bohaterów snują się przez dziesięciolecia przeplatając się burzliwą historią Chile.
Książkę początkowo czytało mi się wspaniale. Ot mistrzowsko napisana saga - trochę tajemnicza, trochę mistyczna, z nutką konserwatyzmu. Wszechobecna magia i pojawiające się duchy towarzyszące wszystkim kobietom Estebana powodują, że powieść est wyjątkowa. Niestety im dalej w las tym... hmmm, tym drzew mniej. Bo z upływającymi stronicami powieści moja ciekawość dalszych losów bohaterów malała ustępując miejsca znudzeniu i znużeniu. Końcówkę po prostu wymęczyłam gnana terminem zwrotu książki. Gdyby nie to, że właścicielka książki lubi dyskutować nad pożyczonymi woluminami pewnie porzuciłabym ją niedoczytaną.
Cóż - w necie jest wiele recenzji, które wychwalają "Dom duchów" pod niebiosa. Niestety nie dołączę do tych głosów. Książka jest świetnie pomyślana, niestety psują ją wątki historyczne. Moim zdaniem to co miało książkę upiększyć tylko jej zaszkodziło. A szkoda.
Pewnego dnia będąc z wizytą u przyjaciół zauważyłam na półce książkę. Przyjaciele należą do zaufanej ciżby książkochłonów, którzy mają tę rzadką cechę, że książki pożyczone oddają, a i swoich woluminów pilnują. Wiedząc, że zaufanie w powyższych kwestiach działa tu w dwie strony, cichutko szepnęłam Pani domu do uszka: "Mogę pożyczyć?" Pani domu wspaniałomyślnie zgodziła się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-13
Każdy z nas był kiedyś dzieckiem. Piękny czas, gdy wszystko wydaje się możliwe. Podróże w czasie, nieodkryte skarby, tajemnicze tunele, szyfry, listy.... co tylko wyobraźnia podsunęła do pełnej pomysłów głowy. Gdzie miejsce na książki? No oczywiście na pierwszym miejscu. Dobre powieści przygodowe działały jak paliwo czy też dobry zestaw witamin dla zgłodniałej wyobraźni. Szkoda, że w moim dzieciństwie nie było takiego Pana Baccalario...
Pewnego pięknego dnia czwórka dzieci odnajduje ukryty wśród traw zniszczony statek. Łódź wygląda tajemniczo i niesamowicie. Podarte żagle, połamane wiosła i zdewastowany pokład robią przygnębiające wrażenie. Jednocześnie każdy z młodych odkrywców ma uczucie, że łódź przywołuje ich, kusi i zachęca do rozpoczęcia prac naprawczych. Kiedy dzieci wchodzą na pokład odkrywają wiele tajemniczych śladów i przedmiotów, wśród których najważniejsze to notatnik z zapiskami niejakiego Ulissesa sporządzony w nieznanym języku i tajemnicza kostka pokryta cyframi. Nie wdając się w szczegóły powiem, że dzieciaki rozwiązują zagadki i wyruszają w pełną przygód podróż, która czytelnikowi dopiero da popalić.Powieść pochłonęła mnie bez reszty. Czyta się ją fenomenalnie. Wspaniałe tłumaczenie Marzeny Radomskiej doskonale odzwierciedla zamysł autora. Książka jest od początku do końca kufrem ze skarbami. Otwierasz i blask zawartości oszałamia Cię bez reszty. Zachwyciło mnie to, że powieść (umiejscowiona w dobie komputerów, internetu i dzieci "z wyrobionymi kciukami") pokazuje, że można też inaczej. Główni bohaterowie na wstępie pokazani są jako namiętni gracze komputerowi, jednak z czasem przedkładają morską podróż i główkowanie ponad ślęczenie przed monitorami. Znamiennym momentem jest przekazanie wszystkich gier dwóm chłopcom, którzy zrezygnowali z przygody na statku. To bardzo jasne przesłanie - wstań, wyjdź na dwór i rozejrzyj się. Może za rogiem znajdziesz dużo lepsze przygody niż przed ekranem komputera?
Książka jest przepięknie wydana. Twarda okładka z obwolutą robią wrażenie. A właśnie obwoluta! Dla prawdziwego poszukiwacza przygód stojącego przed półką w księgarni będzie ona znakiem, że w tej książce kryją się niesamowite przygody. Nawet ja (stanowczo sprzeciwiająca się ściąganiu obwolut z książek) w tym przypadku zdjęłam i moim oczom ukazała się.... karta ze starej gazety z tajemniczą mapą i arcyciekawymi artykułami.
To jedna z tych książek, które stanowią baterię dla dalszego życia. Czy dziecko czy dorosły - każdy po przeczytaniu tej książki będzie miał wrażenie, że świat stoi przed nim otworem. Wystarczy tylko trochę odwagi, szczypta wyobraźni i ... voila!
Każdy z nas był kiedyś dzieckiem. Piękny czas, gdy wszystko wydaje się możliwe. Podróże w czasie, nieodkryte skarby, tajemnicze tunele, szyfry, listy.... co tylko wyobraźnia podsunęła do pełnej pomysłów głowy. Gdzie miejsce na książki? No oczywiście na pierwszym miejscu. Dobre powieści przygodowe działały jak paliwo czy też dobry zestaw witamin dla zgłodniałej wyobraźni....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przyznam się, przeczytałam zarówno "Zgodę na szczęście" jak i "Krok do szczęścia". Gnioty jakich mało. Nawet pisać mi się nie bardzo chce, bo właściwie nie ma o czym. Przemknęłam przez treść niczym ślizgacz po falach i im dalej brnęłam, tym bardziej mój wzrok zamiast czytać jedynie śmigał po literach. Wykładowcy szybkiego czytania mogą mnie chwalić i czuć dumę z pojętnego ucznia.
Akcja toczy się - a właściwie turla - niczym piłka w błocie. Czyli właściwie stoi w miejscu. To co się wydarzyło można skreślić w dwóch, trzech zdaniach. Hania trapi się tajemnicą skrywaną przed Dominiką. Mikołaj trapi się Hanią. Dominika trapi się... nie, Ona na szczęscie się nie trapi. Dziewczyna jest super i to jedyny powód, dla którego dobrnęłam do końca tej trylogii.
Powieść ciągnie się jak flaki z olejem. Wynudziłam się niemiłosiernie. Tak naprawdę to wszystkie trzy tomy są dobrym materiałem na ... książkę. Ale jedną, a nie trzy. Do tego powieść jest obrzydliwie słodka, sentymentalna i pełna wzniosłych zwrotów, których w normalnym życiu po prostu się nie używa. Żeby chociaż coś się działo, to można by powiedzieć, że to taka bajka dla zakompleksionych kobiet, które przez całe życie czekają na księcia z bajki zamiast brać życie za rogi. Ale nie! Hania przez 10 stron czeka, przez kolejne 10 płacze, a przez kolejne 100 dochodzi do siebie. Cierpienie Hanki jest mocno przerysowane, a Ona sama jest porcelanową laleczką nie radzącą sobie w życiu. Ma farta, że jest jedynie bohaterką powieści, bo w normalnym życiu dawno skoczyłaby z okna.
Jednym ciekawym charakterkiem jest Dominika choć i ona w trzecim tomie zawodzi.
Podsumowując: nie czytajcie - szkoda czasu.
..........................................
Po pytaniach i komentarzach dodam jeszcze jedno.
Moim zdaniem super ekstra opinie o tych książkach wynikają z polityki wydawnictwa, które rozesłało do recenzji pewnie "tysiąc egzemplarzy". Pamiętam, (współpracowałam z wieloma wydawnictwami) jak trudno jest napisać krytyczną recenzję o książce, którą się "dostało". Ciesze się bardzo, że ten etap mam za sobą. W pewnym momencie powiedziałam sobie, że nigdy nie napiszę recenzji wbrew sobie. Ilość współpracujących wydawnictw stopniała, ale nie żałuję. Te, które zostały są moje, ukochane i dzięki nim wiem, że można pisać w zgodzie z samym sobą.
Przyznam się, przeczytałam zarówno "Zgodę na szczęście" jak i "Krok do szczęścia". Gnioty jakich mało. Nawet pisać mi się nie bardzo chce, bo właściwie nie ma o czym. Przemknęłam przez treść niczym ślizgacz po falach i im dalej brnęłam, tym bardziej mój wzrok zamiast czytać jedynie śmigał po literach. Wykładowcy szybkiego czytania mogą mnie chwalić i czuć dumę z pojętnego...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to