rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Powieść zupełnie przeciętna. Do przeczytania i nic poza tym.
Nie wiem czy to wina tłumaczenia, czy osobiste piętno autora, ale do szału doprowadzało mnie coś, co na własny użytek nazwałam "punktowym uwzniośleniem stylu". Chodzi mi o to, że powieść napisana jest językiem który nie stanowiłby trudności dla rozgarniętego gimnazjalisty, ale w niektórych zdaniach pojawiają się uwznioślone warianty słów, które lepiej brzmiałyby w wersji "normalnej". To nawet nie burzy ciągłości narracyjnej, ale pasuje jak kwiatek do kożucha i jest po prostu śmieszne, bo przez to odnosi się wrażenie, że autor/tłumacz na siłę chciał "umądrzyć" tekst.

Powieść zupełnie przeciętna. Do przeczytania i nic poza tym.
Nie wiem czy to wina tłumaczenia, czy osobiste piętno autora, ale do szału doprowadzało mnie coś, co na własny użytek nazwałam "punktowym uwzniośleniem stylu". Chodzi mi o to, że powieść napisana jest językiem który nie stanowiłby trudności dla rozgarniętego gimnazjalisty, ale w niektórych zdaniach pojawiają się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O „Mieście dusz” właściwie mogłabym napisać to samo, co napisałam o „Fausterii”.
Szyda jest inteligentnym i pomysłowym facetem, zmusza czytelnika do zrewidowania poglądów, wie o czym pisze i ma dar do opisywania/tworzenia przestrzeni. To tyle jeśli chodzi o plusy, bo wszystko psują dwa ogromne „ale”, które mam do jego pisarstwa:
- Dialogi… Szyda konstruuje rozmowy, które w żadnym wypadku nie mogłyby zdarzyć się w rzeczywistości. Wymiany zdań postaci są tak drewniane, że aż groteskowe i śmieszne.
- Bohaterowie stworzeni przez autora są do bólu stereotypowi. Bezduszni: obkolczykowani, z kolorowymi włosami, mroczni... Fabuła zyskałaby wiele, gdyby postaci nie były tak jednoznaczne i oczywiste.

O „Mieście dusz” właściwie mogłabym napisać to samo, co napisałam o „Fausterii”.
Szyda jest inteligentnym i pomysłowym facetem, zmusza czytelnika do zrewidowania poglądów, wie o czym pisze i ma dar do opisywania/tworzenia przestrzeni. To tyle jeśli chodzi o plusy, bo wszystko psują dwa ogromne „ale”, które mam do jego pisarstwa:
- Dialogi… Szyda konstruuje rozmowy, które w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mariusz Czubaj do tej pory był dla mnie niezłym antropologiem kultury. Teraz zaś jest niezłym antropologiem kultury i kiepskim autorem kryminałów.
Ta książka jest po prostu źle napisana, narracji brak lekkości i polotu, dialogi są drewniane, a postaci tak papierowe i odrealnione, że aż śmieszne. Rozumiem, iż założenie było takie, że mocną stroną tej powieści będzie realizm. Rzecz jednak w tym, że od założenia, do efektu końcowego jest cholernie daleka droga. Wiecie jak to jest, gdy ktoś, kto jest już nawet w moim wieku próbuje być wyluzowany i młodzieżowy. Zazwyczaj nie jest cool, tylko trafia kulą w płot i wywołuje uśmiech politowania. Tak samo jest z tą powieścią, miał być realizm, a wyszła marna parodia realizmu.
Mój pisarski wzór, Jerzy Pilch, twierdzi, że nie da się napisać dobrego utworu, jeśli nie czyta się dobrych utworów. Ta zasada działa jednak tylko w jedną stronę: jeśli nie jesteś oczytany, nie będziesz dobrym pisarzem, ale samo oczytanie nie zrobi z ciebie dobrego autora. Niestety właśnie tak jest w przypadku Czubaja. Korzystałam z jego opracowań, podczas pisania prac na studiach, facet ma ogromną wiedzę, to należy mu oddać. Jako antropolog kultury i pożeracz kryminałów dobrze wie, jakie chwyty należy zastosować, żeby "nakręcić" czytelnika. Gdyby do tego potrafił pisać, to byłoby świetnie. Niestety pisać nie potrafi, więc jest tylko przeciętnie.

Mariusz Czubaj do tej pory był dla mnie niezłym antropologiem kultury. Teraz zaś jest niezłym antropologiem kultury i kiepskim autorem kryminałów.
Ta książka jest po prostu źle napisana, narracji brak lekkości i polotu, dialogi są drewniane, a postaci tak papierowe i odrealnione, że aż śmieszne. Rozumiem, iż założenie było takie, że mocną stroną tej powieści będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na początku nie mogłam wgryźć się w fabułę, byłam świeżo po skończeniu trylogii Szackiego i nie potrafiłam przyzwyczaić się do tego, że tutaj wszystko jest inne. Dopiero pojawienie się znajomego Kuzniecova wywołało uśmiech na mojej twarzy. Później było dużo lepiej. Pierwsze sto stron szło bardzo topornie, ale przez kolejne zaczęłam iść jak burza.
Nie jest to może horror z prawdziwego zdarzenia. Miłoszewski ma zdecydowanie większe zacięcie do kryminało-thrillero-obyczajówek, niż do powieści grozy i widać to już w tej książce. Niemniej jednak powieść jest napisana dobrze, a jej lekturę można porównać do oglądania dobrego amerykańskiego thrillera.

Na początku nie mogłam wgryźć się w fabułę, byłam świeżo po skończeniu trylogii Szackiego i nie potrafiłam przyzwyczaić się do tego, że tutaj wszystko jest inne. Dopiero pojawienie się znajomego Kuzniecova wywołało uśmiech na mojej twarzy. Później było dużo lepiej. Pierwsze sto stron szło bardzo topornie, ale przez kolejne zaczęłam iść jak burza.
Nie jest to może horror z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałam „Uwikłanie” i zakochałam się w pisarstwie Miłoszewskiego.
Przeczytałam „Ziarno prawdy” i byłam gotowa walczyć do ostatniej kropli krwi z każdym, kto śmiałby powiedzieć, że Miłoszewski jest kiepskim pisarzem.
Przeczytałam „Gniew” i czuję się źle. I nie chodzi tu o to, że autor postanowił pożegnać się z prokuratorem Szackim. Nie mam żalu, nie będę polować na Miłoszewskiego, nie przywiążę go do łóżka w chacie na odludziu, żeby na pozbawionej kilku liter maszynie do pisania tworzył dla mnie kolejne książki o przygodach Teodora Szackiego. Przyznaję, byłoby to kuszące, ale dam spokój. Uwielbiam tę postać, ale rozumiem, że pisarz musi iść dalej, rozwijać się. Lepiej pozostawić niedosyt, niż stać się niewolnikiem jednej postaci i konwencji.
Od razu chcę wyjaśnić, nie uważam, że „Gniew” jest złą powieścią, broń Boże. Książka napisana jest świetnie. Pokazanie Szackiego w roli ojca nastoletniej już Heli akurat wtedy, gdy prowadzone przez niego sprawy dotyczą problemu przemocy w rodzinie – genialne! Zestawienie ze sobą dwóch sposobów patrzenia na te same kwestie przez kobietę i mężczyznę – doskonałe. Pomysł, by Szacki musiał zrobić duże przemeblowanie we własnej głowie też jest wyśmienity. Narracja prowadzona jest bez zarzutu, napięcie wzrasta stopniowo, wszystko płynie do przodu w idealnym tempie i tak jest przez ¾ powieści, bo potem nagle wszystko się sypie i nie klei. Dla mnie wygląda to trochę tak, jakby Miłoszewski w połowie powieści stwierdził, że to będzie ostatnia książka z Szackim i w zbyt dużym tempie i na siłę połączył jego losy z prowadzonym śledztwem. Za dużo twistów, to wszystko jest za bardzo wydumane i naciągane, a samo zakończenie jest już zupełnie bez sensu. Może to ja czegoś nie zrozumiałam, a może autor po prostu stwierdził, że skoro nie będzie dalszego ciągu, to może zakończyć tę książkę w dowolny, nawet najbardziej irracjonalny sposób, bo i tak nie będzie musiał tego później rozwijać. Wielka szkoda, bo można było skończyć przygody Szackiego w lepszym stylu.
Mimo wszystko oceniam powieść wysoko, bo to nadal jest dobra proza, nadal uwielbiam Miłoszewskiego i będę śledzić jego dalsze pisarskie losy. Po prostu mam żal o to, że poszedł na łatwiznę i trochę zepsuł powieść, która mogła być doskonała, wybitna, a jest tylko dobra, No, może nawet bardzo dobra.

Przeczytałam „Uwikłanie” i zakochałam się w pisarstwie Miłoszewskiego.
Przeczytałam „Ziarno prawdy” i byłam gotowa walczyć do ostatniej kropli krwi z każdym, kto śmiałby powiedzieć, że Miłoszewski jest kiepskim pisarzem.
Przeczytałam „Gniew” i czuję się źle. I nie chodzi tu o to, że autor postanowił pożegnać się z prokuratorem Szackim. Nie mam żalu, nie będę polować na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ziarno prawdy” przypomniało mi o „Przyjdź i zgiń”, doskonałej powieści Agathy Christie, w której morderca tak dziwacznie udekorował miejsce zbrodni, że nikomu ze śledczych nie przeszło przez myśl, iż morderstwo mogło zostać popełnione z banalnych osobistych powodów. Nie ważne, czy znajdujemy się w Zjednoczonym Królestwie, czy kraju nad Wisłą, obie powieści udowadniają, iż lubimy teatr tak bardzo, że możliwość błahych motywów popełnienia zbrodni zostaje przez nas wyparta (takie motywy są zwyczajnie nudne, czyż nie?).
Na tym zakończę wskazywanie podobieństw między utworami Miłoszewskiego i Christie. Aż tak szalona nie jestem żeby porównywać Teodora Szackiego do Herkulesa Poirot. Bohater ten o wiele bardziej przypomina mi chandlerowskiego Marlowe'a, niż słynnego Belga. Ale to bardzo dobrze (z całym szacunkiem i sympatią do jajogłowego detektywa).
Sekret Miłoszewskiego tkwi w tym, czym stoi czarny kryminał, a więc w realizmie. Trudno mi pisać o "Ziarnie prawdy" w oderwaniu od pozostałych ogniw cyklu, dlatego napiszę, że ogromnym plusem tych powieści jest to, że autor stworzył w nich bohatera z krwi i kości, faceta porządnie wymiętolonego przez życie, zanurzonego po same uszy w brudnej rzeczywistości, a nie papierową postać, która unosi się nad światem w mydlanej bańce. Co zaś tyczy się samego "Ziarna...", to ogromną wartością tej powieści jest to, że Miłoszewski nie próbuje sprzedać nam w niej pocztówkowego Sandomierza, tylko opisuje małe miasteczko takim, jakie w rzeczywistości jest. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, że drze tę kolorową pocztówkę, wrzuca do kałuży i jeszcze na nią spluwa. Jeśli jest, co chwalić, to chwali, ale nie próbuje wciskać czytelnikowi kitu, że Sandomierz jest bajkową krainą Ojca Mateusza (swoją drogą opisywanie przestrzeni w „Trylogii Szackiego” to temat na bardzo ciekawą rozprawę). Przy okazji Miłoszewski rozlicza się też z polską historią i małomiasteczkową (ale nie tylko małomiasteczkową) mentalnością.

Po przeczytaniu „Uwikłania” wpisałam Miłoszewskiego na listę moich ulubionych autorów, a „Ziarno prawdy” utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam.
Miłoszewski jest mistrzem w budowaniu nastroju, trzymania w napięciu, konstruowania postaci i dialogów…(mogę tak wymieniać godzinami). Można oczywiście powiedzieć, że to są tylko kryminały, co zresztą ostatnio zrobił Witkowski i podał w wątpliwość słuszność przyznania autorowi Paszportu Polityki. Raymond Chandler napisał, że w rozważaniach nad kryminałem ostatecznie liczy się to, czy powieść napisana jest dość dobrze, byśmy mieli do czynienia z dobrą literaturą. Moim zdaniem w przypadku powieści Miłoszewskiego - mamy. Dla mnie te powieści są przede wszystkim genialną prozą obyczajową, tyle tylko, że z trupami w tle.
Cóż więcej mogę powiedzieć? Gorąco polecam!

„Ziarno prawdy” przypomniało mi o „Przyjdź i zgiń”, doskonałej powieści Agathy Christie, w której morderca tak dziwacznie udekorował miejsce zbrodni, że nikomu ze śledczych nie przeszło przez myśl, iż morderstwo mogło zostać popełnione z banalnych osobistych powodów. Nie ważne, czy znajdujemy się w Zjednoczonym Królestwie, czy kraju nad Wisłą, obie powieści udowadniają, iż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Napiszę króciutko. Wspaniały kryminał, doskonale napisany, zmuszający do myślenia, trzymający w napięciu, mówiący coś o relacjach między ludźmi oraz między człowiekiem a Bogiem. Nie będę tracić czasu na pisanie, idę czytać "Ziarno prawdy".

Napiszę króciutko. Wspaniały kryminał, doskonale napisany, zmuszający do myślenia, trzymający w napięciu, mówiący coś o relacjach między ludźmi oraz między człowiekiem a Bogiem. Nie będę tracić czasu na pisanie, idę czytać "Ziarno prawdy".

Pokaż mimo to


Na półkach:

Trochę nie wiem co mam napisać, bo nie potrafię ocenić tej książki obiektywnie. To już nie to, co "Drwal", ale uwielbiam narrację Witkowskiego, uważam, że facet ma dar "gadania" i byłby w stanie sprzedać mi każdą historię.
"Zbrodniarz i dziewczyna" jest po prostu bardzo udaną zabawą konwencją. Z jednej strony nie jest to kryminał w sensie ścisłym, co to, to nie. Ale z drugiej strony w tej powieści są pozszywane z sobą wszystkie elementy, które najbardziej kręcą nas w literaturze kryminalnej: mamy tu wątek romansowy, mamy ohydne, przerysowane wręcz, opisy tego, co zabójca robi z ofiarami (lubisz brutalność drogi czytelniku? to masz, proszę bardzo!), mamy teatralność miejsc zbrodni (lubimy to, prawda?), mamy elementy powieści grozy (to jeszcze bardziej lubimy). Myślę więc, że tak należałoby do tej książki podejść, broń Boże, nie traktować jej zupełnie serio i dać się porwać narracji.

Trochę nie wiem co mam napisać, bo nie potrafię ocenić tej książki obiektywnie. To już nie to, co "Drwal", ale uwielbiam narrację Witkowskiego, uważam, że facet ma dar "gadania" i byłby w stanie sprzedać mi każdą historię.
"Zbrodniarz i dziewczyna" jest po prostu bardzo udaną zabawą konwencją. Z jednej strony nie jest to kryminał w sensie ścisłym, co to, to nie. Ale z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przez pierwsze rozdziały ciężko było mi przebrnąć, ale to moja wina, bo bezpośrednio przed lekturą "Tajemnicy…" czytałam Witkowskiego (karkołomne połączenie) i musiałam przestawić się na, wymagający zdecydowanie większego skupienia, styl Dickensa. Gdy już udało mi się wgryźć w tę powieść, to nie mogłam się od niej oderwać.
W tej książce jest wszystko, czego mogłabym od niej oczekiwać: ciekawa i wielowątkowa fabuła, narastająca tajemniczość, humor. Dickens po mistrzowsku buduje napięcie i stopniowo odsłania coraz więcej nowych informacji, które wcale nie zbliżają nas do rozwiązania zagadki, ale sprawiają, że mamy coraz więcej wątpliwości, chcemy wiedzieć więcej i łapczywie brniemy przez kolejne strony powieści.
Nie mogę też zapomnieć o galerii fenomenalnych postaci, w której moim ulubieńcem jest „z grubsza ciosany” pan Grewgious.

W mojej świadomości ta powieść nosi tytuł: "Tajemnica tajemnicy Edwina Drooda". Od początku bowiem wiadomo, że powieść nie została ukończona i nie dowiemy się, co tak na prawdę stało się z Edwinem (Żyje? Uciekł? Został zamordowany, a jeśli tak, to przez kogo?) Jestem zaciekawiona do tego stopnia, że po śmierci chcę trafić tam, gdzie trafił Dickens, bo koniecznie muszę wypytać go o wszystko.

Przez pierwsze rozdziały ciężko było mi przebrnąć, ale to moja wina, bo bezpośrednio przed lekturą "Tajemnicy…" czytałam Witkowskiego (karkołomne połączenie) i musiałam przestawić się na, wymagający zdecydowanie większego skupienia, styl Dickensa. Gdy już udało mi się wgryźć w tę powieść, to nie mogłam się od niej oderwać.
W tej książce jest wszystko, czego mogłabym od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z "Drwalem" nie było mi po drodze. Chciałam przeczytać tę powieść zaraz po jej premierze, ale ciągle odkładałam to na później. A to nie było w bibliotece, a to żal mi było pieniędzy, bo były ważniejsze książki do kupienia. Jesienią zeszłego roku kupiłam (połowa sukcesu!), ale odłożyłam ją na półkę, bo były ważniejsze książki do czytania. W końcu, kilka dni temu śniło mi się, że ją czytam (!). Tego było już za wiele. Po przebudzeniu postanowiłam uczynić sen proroczym. Pierwsze strony onej powieści szły jak po grudzie, bo każde zdanie czytał w mej głowie głos Witkowskiego, a to mnie drażniło. Później zamilkł. Udało się, czytam, i to jak czytam. Nie mogę przestać i nie chcę przestać. Chcę, żeby "Drwal" już nigdy się nie skończył, chcę porwać tę książkę w ostateczne objęcia, leżeć na otomanie i czytać już do końca życia. Ale tak się nie da, przeczytałam i teraz jest mi przykro.

Kilka lat temu włączyłam sobie chandlerowskie "Kłopoty to moja specjalność" zrealizowane na deskach Teatru Sensacji Kobra (o ile teatr telewizji może mieć deski). Wytrzymałam 15 minut. Dlaczego w PRL-u nie da się wystawić Chandlera? Ano dlatego, że jak do polskiego udawania doda się jeszcze udawanie czarnego amerykańskiego kryminału, to już jest za dużo, jest cyrk i jest żałośnie. Amerykański czarny kryminał ma swoje prawa, PRL ma swoje prawa i zderzenie tych dwóch przestrzeni jest ponad moje siły. Wyszła z tego groteska i śmiech rozpaczy. W Polsce nie da się zrobić Ameryki, koniec, kropka. Ale nic nie szkodzi, bo Witkowski pokazał, że w Polsce nie trzeba udawać Ameryki, my mamy swoje za uszami i na tym należy się skupić zamiast patrzeć tęsknie za ocean.
Ktoś tu napisał, że „Drwal” ma w sobie tylko śladowe ilości kryminału. Bzdura! A może to ja zwariowałam, może ta powieść zadziałała na mnie jak lexotan, skoro uważam, że Witkowski popełnił świetny, może nie od razu czarny, ale jednak kryminał.
Ok, książka jest trochę odjechana, ale trzeba też powiedzieć, że ma w sobie sporo realizmu. Mówiąc po stendhalowemu "Drwal" jest zwierciadłem, które przechadza się ulicami w Międzyzdrojach i odbija błoto z kałuży nadmorskich miejscowości po sezonie, pokazuje, że polskie bogactwo to w gruncie rzeczy bieda, tandeta i wielkie udawanie. Odbija też ludzkie osobowości. Luj, Hipster, Rozklekotany, Jadźka, Pan Kazimierz, Krewetka… Wszystkie postaci są skonstruowane po mistrzowsku, a jeśli sprawiają wrażenie przerysowanych, to tylko dlatego, że w zderzeniu z sobą wydają się takie być. Ale właśnie o to tu chodzi, żeby Hipster stał naprzeciw Luja i żebyśmy mogli pośmiać się, nie tyle z różnic między nimi, co z cech, które dzięki takiemu zestawieniu są uwypuklone.

Nie chcę przedłużać tych zachwytów. Powiem więc jeszcze tylko, że ta książka jest po prostu doskonale napisana. Witkowski ma niezwykły dar opowieści, dar "gadania"(nie muszę zgadzać się ze wszystkim, ale chłonę każde zdanie), który mogę porównać tylko z darem Jerzego Pilcha (Jurek, wiesz, że Ciebie kocham najbardziej ;)). Kończę już i idę sobie upolować jakiegoś luja, żeby mu "nakupować".

Z "Drwalem" nie było mi po drodze. Chciałam przeczytać tę powieść zaraz po jej premierze, ale ciągle odkładałam to na później. A to nie było w bibliotece, a to żal mi było pieniędzy, bo były ważniejsze książki do kupienia. Jesienią zeszłego roku kupiłam (połowa sukcesu!), ale odłożyłam ją na półkę, bo były ważniejsze książki do czytania. W końcu, kilka dni temu śniło mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałam gdzieś, że King tą powieścią popełnił autoplagiat i przerobił fabułę z "Misery". Otóż nie, zupełnie nie, w żadnym wypadku. Ok, bohaterką książki jest osoba przykuta do łóżka, uwięziona na odludziu, a główną część narracji stanowią jej przemyślenia. No dobrze, ale idąc tym tropem można powiedzieć, że każdy utwór, w którym pojawiają się czarownice jest kopią Makbeta, a wszystkie narracje, w których występuje strumień świadomości są marnymi kopiami Ulissesa. Prędzej można by dyskutować o tym, czy to "Misery" nie jest swoistą przeróbką "Kolekcjonera" Fowlesa, (wyobrażam sobie, że Kinga szlag trafił gdy dotarł do finału tej powieści i postanowił zakończyć to bardziej optymistycznie). Ale nie o tym chciałam mówić, wróćmy więc do "Gry Geralda"

Od razu powiem, że nie jest to najlepsza powieść Kinga. Nie najlepsza, ale całkiem niezła. Na uznanie zasługuje fakt, że autor wyszedł od bardzo prostego pomysłu na fabułę. Mamy tu bowiem kobietę, która w wyniku nieszczęśliwego splotu okoliczności zostaje uwięziona w domku letniskowym z trupem męża. Pikanterii dodaje fakt, że bohaterka jest przykuta do łóżka, a kluczyki do kajdanek znajdują się na wyciągniecie (nie przykutej do łóżka) ręki. To jest tak proste, że aż genialne. Okazuje się także, że więzieniem dla bohaterki jest nie tylko domek, nie tylko łóżko, ale również jej własny umysł.
Wydawać by się mogło, że ta powieść nie może być ciekawa, że nie da się tego opisać na więcej niż, powiedzmy, stu stronach. Ale jednak. Nie spodziewamy się nagłych zwrotów akcji, ale narracja nie jest nudna i nie wydaje się być przeciągana na siłę.
No i wszystko byłoby dobrze gdyby King nie zdecydował się na kilka – w moim odczuciu – bardzo słabych i tanich chwytów. Pies jedzący zwłoki? Może być, to podkręca akcję i sprawia, że trauma bohaterki jest jeszcze większa. Scena, w której Jessie decyduje się przeciąć skórę na nadgarstku? Biorę to na klatę, jakoś przebrnęłam przez szczegółowy opis cięcia, zrywania skóry itd., choć uważam, że był on mocno przesadzony i służył wyłącznie przypodobaniu się fanom horroru, którzy po przeczytaniu "Gry Geralda" mogliby być znudzeni. Największym rozczarowaniem jest Obcy. Sam pomysł na pojawienie się Obcego jest świetny, ale jakże wspaniale byłoby, gdyby King nie ciągnął wątku tej postaci i zostawił czytelnika z wątpliwościami i pytaniami bez odpowiedzi… Nie chcę się za bardzo rozpisywać na ten temat, żeby nie zepsuć innym lektury.
Podsumowując: "Gra Geralda" jest bardzo ciekawą i dobrze napisaną powieścią z kiepskim i dość płytkim zakończeniem.

Przeczytałam gdzieś, że King tą powieścią popełnił autoplagiat i przerobił fabułę z "Misery". Otóż nie, zupełnie nie, w żadnym wypadku. Ok, bohaterką książki jest osoba przykuta do łóżka, uwięziona na odludziu, a główną część narracji stanowią jej przemyślenia. No dobrze, ale idąc tym tropem można powiedzieć, że każdy utwór, w którym pojawiają się czarownice jest kopią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W 1841 roku wydane zostało opowiadanie Poego "Zabójstwa przy rue Morgue" i świat literatury zyskał Augusta Dupina, genialnego detektywa, który jest jednocześnie poetą i matematykiem. Ten pierwiastek artystycznego myślenia był później często wykorzystywany w konstruowaniu postaci literackich detektywów amatorów. G.K. Chesterton poszedł jednak o krok dalej, żeby nie powiedzieć, że pojechał po bandzie i wykreował detektywa, który jest wyłącznie artystą. Stworzony przez niego bohater często powtarza, że w żadnym wypadku nie jest umysłem praktycznym. Jest człowiekiem, który ulega nagłym impulsom, patrzy na świat inaczej, ale widzi więcej.
Wbrew temu, co można przeczytać w opisie książki, zamieszczone w zbiorze opowiadania nie są sensacyjne. Jeśli miałabym zastanawiać się nad tym, czy ten zbiór przypadłby do gustu nałogowemu czytelnikowi powieści kryminalnych, który oczekuje przede wszystkim trzymania w napięciu i rozrywki, to pewnie musiałabym powiedzieć, że nie. Ale nie o to tu chodzi. Chesterton przy pomocy swoich opowiadań daje nam do zrozumienia, że Świat jest zagadką, tajemnicą i wcale nie usiłuje powiedzieć, że możemy objąć tę tajemnicę rozumem. Przeciwnie, mówi wręcz, że pozorne „wyzbycie się” rozumu i balansowanie na granicy szaleństwa niekiedy pozwala zobaczyć więcej. Zwraca naszą uwagę na wszechobecny udział Boskiej interwencji w ludzkie życie, bo czym jeśli nie właśnie tym są rozmaite impulsy i zachcianki, którym ulega główny bohater.
Chesterton mógł dać czytelnikowi traktat filozoficzny, ale dał wartościowy i dowcipny zbiór opowieści detektywistycznych, które zmuszają do myślenia. Nie przekalkował utartych już schematów. Pokazał własne, oryginalne spojrzenie na klasyczną literaturę kryminalną i stworzył intrygującą postać, która mówi nam coś o świecie i Bogu, ale w żadnym wypadku nie jest stawiana na równi z nim.
To było moje pierwsze spotkanie z Chestertonem i już nie mogę się doczekać aż sięgnę po kolejne pozycje autora, a ten wyjątkowy zbiór z pewnością przeczytam ponownie.

W 1841 roku wydane zostało opowiadanie Poego "Zabójstwa przy rue Morgue" i świat literatury zyskał Augusta Dupina, genialnego detektywa, który jest jednocześnie poetą i matematykiem. Ten pierwiastek artystycznego myślenia był później często wykorzystywany w konstruowaniu postaci literackich detektywów amatorów. G.K. Chesterton poszedł jednak o krok dalej, żeby nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowieści grozy z Poznaniem w tle? Świetnie, doskonale! Dostałam tę książkę i rzuciłam się na nią jak na danie przygotowane z moich ulubionych składników. Nie oczekiwałam ekstazy, ale liczyłam na przyjemny posiłek. Niestety już przy pierwszym kęsie okazało się, że kucharz pokpił sprawę. To jest po prostu źle napisane. Ok, błędy gramatyczne mogą zdarzyć się nawet najlepszym, ale na Boga Ojca, po co powtarzać milion razy, że bohater jest "wolnym strzelcem"? Jeśli trzeba to podkreślać w każdym akapicie, to może warto byłoby pokusić się o synonim? Nie jestem złośliwa, ale w pewnym momencie przestałam zwracać uwagę na fabułę i tylko czekałam na kolejnego "wolnego strzelca". Nie chcę się rozpisywać i wyliczać innych niedociągnięć, więc powiem tylko, że narracja i dialogi, mówiąc delikatnie, nie są wysokich lotów. Resztę przemilczę.
Oceniłam ten zbiór wyżej, niż na to zasługuje, bo doceniam pomysłowość i wyobraźnię autora. Mam wielką nadzieję, że pan Cichowlas popracuje nad warsztatem i następną książka nie będzie rozczarowaniem.

Opowieści grozy z Poznaniem w tle? Świetnie, doskonale! Dostałam tę książkę i rzuciłam się na nią jak na danie przygotowane z moich ulubionych składników. Nie oczekiwałam ekstazy, ale liczyłam na przyjemny posiłek. Niestety już przy pierwszym kęsie okazało się, że kucharz pokpił sprawę. To jest po prostu źle napisane. Ok, błędy gramatyczne mogą zdarzyć się nawet najlepszym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Muszę przyznać, że dawno nie miałam takiego problemu z oceną książki. Z jednej strony nie potrafiłam się od niej oderwać i przeczytałam ją w niespełna dwa dni, z drugiej zaś mam wrażenie, że czegoś tu brakuje, że coś poszło nie tak.
Wielkim plusem powieści jest styl pisarski autora. Mimo kalibru rozważań, książka napisana jest lekkim piórem, dzięki czemu lektura jest bardzo przyjemna i nie sprawia najmniejszego kłopotu. Ponadto autor ma ogromny dar do opisywania przestrzeni w sposób niezwykle plastyczny i oddziałujący na wyobraźnię, nieważne czy tłem wydarzeń jest Poznań, na który patrzymy przez soczewkę fantazji oraz majaków głównej bohaterki, czy też miejsca mieszczące się poza rzeczywistością. Sam pomysł przeniesienia mitu faustycznego na czasy zupełnie współczesne również jest bardzo intrygujący.
Niestety powieść dużo traci przez konstrukcję postaci. Wielkim błędem jest to, że bohaterowie stworzeni przez Szydę są do bólu czarno-biali i stereotypowi, a przez to nierzeczywiści, przerysowani, wręcz komiksowi. Weźmy na przykład tytułową bohaterkę, zafascynowaną demonologią studentkę ASP, która ubiera się na czarno, nie stroni od używek, jest wulgarna, lubi niezobowiązujący seks – trzeba przyznać, że to mogłoby być mniej oczywiste. Drugim problemem jest nadmierna erudycja bohaterki, kontrastująca z jej skrajną niedojrzałością emocjonalną i sprawiająca wrażenie, że autor po prostu przedobrzył z ilością przywoływanych artystów, pisarzy, muzyków...
Myślę, że warto jednak przymknąć oko na niedociągnięcia i sięgnąć po tę intrygującą pozycję spod znaku fantastyki, a miejscami wręcz grozy religijnej. Ja z pewnością będę do niej wracać.

Muszę przyznać, że dawno nie miałam takiego problemu z oceną książki. Z jednej strony nie potrafiłam się od niej oderwać i przeczytałam ją w niespełna dwa dni, z drugiej zaś mam wrażenie, że czegoś tu brakuje, że coś poszło nie tak.
Wielkim plusem powieści jest styl pisarski autora. Mimo kalibru rozważań, książka napisana jest lekkim piórem, dzięki czemu lektura jest bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest główny bohater, facet, który próbuje wejść z kimś w relację, ale jednocześnie robi wszystko, żeby się do nikogo nie zbliżyć. Są kobiety, z którymi bohatera nie łączy nic poza wymianą wydzielin i gotówki. No, i wreszcie pojawia się Ona, nastolatka, z którą łączy go coś więcej, dużo więcej. Pod wpływem znajomości z Martą w bohaterze zaczyna zachodzić zmiana…
Może nie ma tu niczego zaskakującego, ale ja tę powieść po prostu pożarłam. Nie potrafiłam oderwać się od tej narracji, w której co chwilę zmienia się dystans. I nie chodzi tu tylko o osobę, w której bohater snuje opowieść.
Książka jest bardzo specyficzna pod względem stylistycznym, ale właśnie w taki sposób powinna brzmieć historia opowiadana przez głównego bohatera, 50-letniego, zgorzkniałego mężczyznę po przejściach. Arcykrótkie zdania, emocjonalna powściągliwość języka i ironia sprawiają, że opowieść nawet przez chwilę nie jest tandetna, a mogłaby taka być gdyby narrator zaczął uderzać w płaczliwy ton albo próbował ją uwznioślić.
Nie napiszę niczego nowego. „Kurator” jest przejmującą historią o samotności absolutnej, o potrzebie bliskości z drugim człowiekiem.

Cóż więcej mogę powiedzieć... Takiego zakończenia się spodziewałam, ale lekturę skończyłam ze smutkiem i zastanawiam się, czy to wszystko mogło skończyć się inaczej…

Jest główny bohater, facet, który próbuje wejść z kimś w relację, ale jednocześnie robi wszystko, żeby się do nikogo nie zbliżyć. Są kobiety, z którymi bohatera nie łączy nic poza wymianą wydzielin i gotówki. No, i wreszcie pojawia się Ona, nastolatka, z którą łączy go coś więcej, dużo więcej. Pod wpływem znajomości z Martą w bohaterze zaczyna zachodzić zmiana…
Może nie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przedmiotem śledztwa z powieści Lema jest zagadka dziwna, niepokojąca. Gdyby ta sama sprawa została opisana w klasycznej powieści detektywistycznej, błyskotliwy detektyw przedstawiłby przyziemne rozwiązanie zagadki i wszystko stałoby się nieznośnie proste, racjonalne.
Nie jest to jednak klasyczna proza detektywistyczna. Nie mamy w niej detektywa o wybitnej umysłowości, lecz zupełnie przeciętnego i mocno pogubionego śledczego, który nie radzi sobie ze sprawą znikających ciał.
Na tle utworów należących do nurtu kryminalnego "Śledztwo" jest powieścią wyjątkową, dziwną. W żadnym wypadku nie jest to utwór, który czytałoby się dla rozrywki. Przeciwnie, momentami lektura "Śledztwa" jest trudna i męcząca, ale nie sposób się od niej oderwać. Męczy, ale wgryza się w mózg, pozostawia czytelnika z zamętem w głowie, poczuciem bezradności i mnóstwem pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi.
Powiedziałabym, że nie jest to powieść detektywistyczna, ale filozoficzna, momentami teologiczna.

Na sam koniec dodam jeszcze, że warto przeczytać tę książkę obok "Kosmosu" Gombrowicza.

Przedmiotem śledztwa z powieści Lema jest zagadka dziwna, niepokojąca. Gdyby ta sama sprawa została opisana w klasycznej powieści detektywistycznej, błyskotliwy detektyw przedstawiłby przyziemne rozwiązanie zagadki i wszystko stałoby się nieznośnie proste, racjonalne.
Nie jest to jednak klasyczna proza detektywistyczna. Nie mamy w niej detektywa o wybitnej umysłowości, lecz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna z moich ulubionych pozycji w literackim dorobku Pilcha. Autor nie szczędzi czytelnikowi scen dosadnych, ale nawet gdy opisuje rzyganie, pisze o nim z właściwą sobie lekkością i humorem. Oczywiście można zarzucić Pilchowi zbytnią delikatność w opisywaniu upadku alkoholika. Rzecz jednak w tym, że bez tej subtelności nie byłby to już styl Jerzego Pilcha. "Pod mocnym aniołem" nie jest ulotką przestrzegającą przed zgubnym wpływem alkoholu, nie jest powieścią-przestrogą. Powiedziałabym raczej, że jest poruszającym utworem, który pozostawia nadzieję na wyjście z nałogu.

Jedna z moich ulubionych pozycji w literackim dorobku Pilcha. Autor nie szczędzi czytelnikowi scen dosadnych, ale nawet gdy opisuje rzyganie, pisze o nim z właściwą sobie lekkością i humorem. Oczywiście można zarzucić Pilchowi zbytnią delikatność w opisywaniu upadku alkoholika. Rzecz jednak w tym, że bez tej subtelności nie byłby to już styl Jerzego Pilcha. "Pod mocnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W największym skrócie: nowela o rozdarciu między szaleństwem, które daje głównemu bohaterowi szczęście, a normalnością, której wymaga od niego najbliższe otoczenie. O niemożności przystosowania się i tragiczności życia w sprzeczności z własną naturą.
Zastanawia jedna kwestia - jak brzmiałaby ta historia, gdyby Czechow zdecydował się uczynić głównego bohatera narratorem...
Lektura bardzo przyjemna, wymagająca skupienia i zmuszająca do myślenia.

W największym skrócie: nowela o rozdarciu między szaleństwem, które daje głównemu bohaterowi szczęście, a normalnością, której wymaga od niego najbliższe otoczenie. O niemożności przystosowania się i tragiczności życia w sprzeczności z własną naturą.
Zastanawia jedna kwestia - jak brzmiałaby ta historia, gdyby Czechow zdecydował się uczynić głównego bohatera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść gotycka doskonała pod każdym względem. Zachwyca niezwykle precyzyjną narracją i kunsztownym, ale nie pretensjonalnym językiem. Wywołuje zgorszenie, ale również wzrusza, a momentami doprowadza do wściekłości…
Przepyszna proza!

Powieść gotycka doskonała pod każdym względem. Zachwyca niezwykle precyzyjną narracją i kunsztownym, ale nie pretensjonalnym językiem. Wywołuje zgorszenie, ale również wzrusza, a momentami doprowadza do wściekłości…
Przepyszna proza!

Pokaż mimo to