Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,



Na półkach: ,

Pretensjonalne, choć z ciekawymi fragmentami. Kanciaste niekiedy klisze serwowane na przemian z niezłymi bon motami, które jednak trzeba wyławiać z niezliczonych kontekstów ukazujących tło intelektualno-emocjonalne autora. Z drugiej strony, kto by nie chciał czegoś podobnego przeżyć - lecz nie przeżywać.

Pretensjonalne, choć z ciekawymi fragmentami. Kanciaste niekiedy klisze serwowane na przemian z niezłymi bon motami, które jednak trzeba wyławiać z niezliczonych kontekstów ukazujących tło intelektualno-emocjonalne autora. Z drugiej strony, kto by nie chciał czegoś podobnego przeżyć - lecz nie przeżywać.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Daję jedną gwiazdkę mniej, bo ZA KRÓTKO!

Daję jedną gwiazdkę mniej, bo ZA KRÓTKO!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

PRZEPIS NA SMACZNO PRZEKĄSKĘ:

1 DZIEŃ lub SZCZYPTA WOLNEGO CZASU W PRZECIĄGU DWÓCH DNI

W sumie to tyle wystarczy, ale jeśli minimal dla Was to tylko nazwa stylu muzycznego bezpośrednio wywodzącego się z gatunku detroit techno, a nie styl życia, to przydać się może jeszcze

1 BARDZO MAŁY GŁÓD LUB JEGO BRAK, SZCZYPTA OGARNIĘCIA W OTACZAJĄCYM NAS WSZYSTKICH PIĘKNYM ŚWIECIE - POLSCE (ale nie tylko), może być NIE NAJLEPSZY HUMOR (bo danie humor poprawia), ale nie musi, może być JAKIKOLWIEK HUMOR, także dobry, no i KILOGRAM PRZYGOTOWANIA NA SPECYFICZNE PRZEPISY, A CZASEM ICH BRAK oraz NA FAKT, ŻE ZANIM SIĘ OBEJRZYMY, POTRAWY JUŻ NIE MA (to znaczy jest, ale przeczytana :().

To wszystko wypada połączyć, ale proporcje zostawiam Wam, abyście sami mogli odkryć zalety i wady prezentowanego przepisu.

Pozostaje mi tylko życzyć Wam smacznego!

PRZEPIS NA SMACZNO PRZEKĄSKĘ:

1 DZIEŃ lub SZCZYPTA WOLNEGO CZASU W PRZECIĄGU DWÓCH DNI

W sumie to tyle wystarczy, ale jeśli minimal dla Was to tylko nazwa stylu muzycznego bezpośrednio wywodzącego się z gatunku detroit techno, a nie styl życia, to przydać się może jeszcze

1 BARDZO MAŁY GŁÓD LUB JEGO BRAK, SZCZYPTA OGARNIĘCIA W OTACZAJĄCYM NAS WSZYSTKICH PIĘKNYM ŚWIECIE -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fascynacja światem przyjmuje różne formy.
Forma zaprezentowana przez Dorotę Masłowską jak najbardziej mi odpowiada. To opinia, nie fakt.
Myślę, że Dorota Masłowska MYLI SIĘ pisząc, że interesuje się Nieważnym. Jak to, Nieważnym, skoro kilka milionów ogląda to i tamto, ludzie jeżdżą przecież do Wólki Kosowskiej dzień w dzień, a przepisy kulinarne "made by myself" zalewają kiedyś jakieś tańsze periodyki, a dzisiaj Internety.
Jasne, trzeba wiele samozaparcia, by analizować metodami socjologicznymi, etnologicznymi, antropologicznym i psychologicznymi rzeczywistość, nie uciekając przy typ w stereotypizację. I przyznam szczerze myślę, że Masłowska tego NIE ROBI, zwłaszcza nie ucieka w stereotypizację. Wiadomka, Azja Express to nie jest rozrywka dla każdego. Ale czy to komplement czy obelga? Czy to jest Ważne, czy Nieważne? (Momentalnie do głowy na zasadzie skojarzeń przychodzi bon mot z reklamy piwa Żywiec).
Także więc! Masłowska jawi się z jednej strony jako obserwator rezerwatu współczesnego Polaka, którym lekko gardzi, a z drugiej, jako czynny tego rezerwatu uczestnik. Czy stawanie, USTAWIANIE SIĘ po tej drugiej stronie, tam, gdzie stało ZOMO, to celowy zabieg? Nie narzucało mi się to pytanie podczas czytania, ale wpadło mi go głowy w czasie rozmyślań nad książką.
Nawet jeśli tak, to to akurat jest nieważne (z małej litery). Ja bym chciał więcej. Pisania o rzeczywistości w takim kontekście, w tej stylistyce, o takiej objętości tekstu (#SMS). Chciałbym tak umieć. Bo i dobrze jest przeczytać trafnie ("Masłowska w punkt", chciało by się rzec) skreślone i napisane przemyślenia i OPINIE, które co jakiś czas przychodzą i mnie, nieważnemu człowieczkowi z przeciętnym ilorazem inteligencji (mam nadzieję).

Fascynacja światem przyjmuje różne formy.
Forma zaprezentowana przez Dorotę Masłowską jak najbardziej mi odpowiada. To opinia, nie fakt.
Myślę, że Dorota Masłowska MYLI SIĘ pisząc, że interesuje się Nieważnym. Jak to, Nieważnym, skoro kilka milionów ogląda to i tamto, ludzie jeżdżą przecież do Wólki Kosowskiej dzień w dzień, a przepisy kulinarne "made by myself"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Antropofagiczny negacjonizm, będący głównie negacjonizmem aprioryczności w nauce. Może czasem zbyt agresywne, ale w gruncie rzeczy istotne. Zarówno dla ogólnej metodologii nauk (każdej innej, nie tylko antropologii), jak i pokazania pewnych schematów myślowych na linii "my" - "oni": cywilizacja vs dzikość, sąsiad kontra sąsiad.

Antropofagiczny negacjonizm, będący głównie negacjonizmem aprioryczności w nauce. Może czasem zbyt agresywne, ale w gruncie rzeczy istotne. Zarówno dla ogólnej metodologii nauk (każdej innej, nie tylko antropologii), jak i pokazania pewnych schematów myślowych na linii "my" - "oni": cywilizacja vs dzikość, sąsiad kontra sąsiad.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Myślę, że gdybym czytał Mroki dwa lata temu - to dałbym ze dwie gwiazdki więcej. Co się stało?

Myślę, że gdybym czytał Mroki dwa lata temu - to dałbym ze dwie gwiazdki więcej. Co się stało?

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pozycja dobra na początek przygody z poznawaniem historii Tallinna. Autor skupił się na trzech głównych problemach: zagadnieniach ustrojowych, społecznych i demograficznych, dodając niekiedy również informacje o rozwoju terytorialnym miasta.
Czego mi brakowało: informacji o sferze religijnej miasta przede wszystkim, co prawda pojawiały się tu i ówdzie kościoły czy informacje o reformacji, ale czemu np. zakon dominikanów miał być znienawidzony przez mieszczan rewalskich - tego już nie wytłumaczono. Ale to może wstęp do dalszych poszukiwań?
Pozwala rozniecić zainteresowanie, zwłaszcza, że zawiera podstawową bibliografię, niestety dla zachodnioeuropejskiego czytelnika, ale co wydaje się naturalne i logiczne, po estońsku. Ale niemieckich pozycji też sporo.

Pozycja dobra na początek przygody z poznawaniem historii Tallinna. Autor skupił się na trzech głównych problemach: zagadnieniach ustrojowych, społecznych i demograficznych, dodając niekiedy również informacje o rozwoju terytorialnym miasta.
Czego mi brakowało: informacji o sferze religijnej miasta przede wszystkim, co prawda pojawiały się tu i ówdzie kościoły czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Być może jestem nieco dziwny, ale czytając prasę muzyczną (skądinąd dobrą, vide "Noise" albo "Gazetę Magnetofonową") mam jednak poczucie (dużo silniejsze w przypadku innych tytułów) o tym, że o muzyce pisze się w sposób może nie tyle infantylny, co w stylu bogobojnych pokłonów. Brakuje mi jakiegoś poważniejszego ujęcia aspektu muzyki. Muzyki "nie-klasycznej", "nie-poważnej", "nie-prawdziwej?". Dlatego omawiana pozycja wydała mi się ciekawą próbą określenia, czym jest i czy możliwe jest jakieś zdefiniowanie muzyki popularnej.
Czym jest, raczej się nie dowiemy. Nie dlatego, że Autor nie umie, ale dlatego, że jest to zjawisko zbyt obszerne i zróżnicowane wewnętrznie. Zdefiniowanie zależy również od wewnętrznych przekonań (aprioryczne uznawanie muzyki "klasycznej" za lepszą).
Co prawda jestem laikiem, jeśli chodzi o muzyczną teorię, więc czasem dość topornie szło mi zrozumienie pewnych terminów, ale mimo wszystko, styl prowadzenia narracji Piotrowskiego jest dość przystępny. Jako laik uznaję to za duży plus. Zresztą, poruszono w książce i ten aspekt - definiowania muzyki przez muzykologów, który jest zamkniętym kręgiem, nie interesującym ogółu nie-specjalistów.
Za plus też dość bogata bibliografia, ukazująca to, ile się pisze o muzyce popularnej, chyba wciąż mało popularnej wśród naukowców. Nie ukrywam, że dużo bliżej mi do muzyki popularnej (muzyka klasyczna niestety często kojarzy mi się z pewną bufonadą, arogancją itp., co ja na to poradzę!), dlatego próba spojrzenia akademickiego na aspekty muzyki "lecącej" wszędzie i zawsze (choćby w sklepie czy w telewizji) wydaje mi się bardzo ciekawa, i z chęcią bym poczytał jeszcze. Ale to spojrzę do bibliografii.

Być może jestem nieco dziwny, ale czytając prasę muzyczną (skądinąd dobrą, vide "Noise" albo "Gazetę Magnetofonową") mam jednak poczucie (dużo silniejsze w przypadku innych tytułów) o tym, że o muzyce pisze się w sposób może nie tyle infantylny, co w stylu bogobojnych pokłonów. Brakuje mi jakiegoś poważniejszego ujęcia aspektu muzyki. Muzyki "nie-klasycznej",...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mieszkanie urządzone w skandynawskim stylu (ewentualnie stylu z Ikei), szczęście, równość, zimno, czasem długo jasno, czasem długo ciemno. To chyba standardowe skojarzenia ze Skandynawią i państwami nordyckimi.
Michael Booth stara się zniuansować kilka stereotypów dotyczących państw położonych na północy Europy. Robi to w dobrym, brytyjskim stylu, na szczęście nie chcąc stać się drugim Clarksonem.
Najwięcej miejsca poświęcono Danii i Szwecji - co wynika z dwóch faktów: żona autora jest Dunką, zaś Szwecja jest chyba (podkreślam: chyba) najważniejszym państwem w regionie. Pod różnymi względami.
Autor wskazuje na zalety systemów państw skandynawskich, ale częściej woli zwracać uwagę na wady społeczeństw - a tych nie brakuje.
Osobiście chciałbym trochę jeszcze więcej poczytać tu o Norwegii, która została nieco pobieżnie przedstawiona.
Niemniej jednak jest to solidne kompendium wiedzy (nie mylić z encyklopedią!), która pomaga w próbach rozumienia skandynawskiej mentalności - niekiedy podobnej do naszej, niekiedy: bardzo różnej. A że czyta się przyjemnie? - czegóż więcej chcieć od życia!
Polecam.

Mieszkanie urządzone w skandynawskim stylu (ewentualnie stylu z Ikei), szczęście, równość, zimno, czasem długo jasno, czasem długo ciemno. To chyba standardowe skojarzenia ze Skandynawią i państwami nordyckimi.
Michael Booth stara się zniuansować kilka stereotypów dotyczących państw położonych na północy Europy. Robi to w dobrym, brytyjskim stylu, na szczęście nie chcąc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

I cóż, że ze Szwecji? Okazuje się, że całkiem sporo.
Jeśli ktoś nie zna szwedzkiego systemu państwowego i, ogólnie, Szwecji jako takiej, to po lekturze może być mniej lub bardziej (chyba jednak bardziej!) skonsternowany.
Kraj, jawiący się jako jeden z najlepszych do życia - przynajmniej w obiegowej opinii, która i wokół mnie się kręciła - ma swoje patologie nie gorsze niż polskie, rosyjskie czy jakiekolwiek inne. Oczywiście, różnią się one jakościowo, ale charakter patologii wciąż pozostaje ten sam.
Każdy powinien sobie wyrobić sam opinię o tym, co przeczytał. Dla mnie było to nieco zaskakujące, że Szwedzi są takim nieco klaustrofobicznym społeczeństwem. Wcielanie w życie ideałów równości i sprawiedliwości nigdy nie było usłane różami, ale gdy robi się to za wszelką cenę... No cóż, warto zobaczyć, jak państwo urynkawia publiczne szpitale i jednocześnie kontroluje je, przyznając lub nie punkty czy wprowadzanie wspomnianych wyżej ideałów do państwowych szkół. Myślę, że ku przestrodze.
Można odnieść wrażenie, że reportaże te są dość stronnicze. Jest w tym trochę prawdy, ale nie są to reportaże w stylu reportażu z podróży. To zaangażowane dziennikarstwo, którego - mam wrażenie - brakuje w Polsce. Nie wiem, czy w Szwecji też, czy może teksty Bielawskiego są wyjątkiem. Albo ja czytam zbyt mało gazet. W każdym razie, widać, że każdy z reportaży oparty jest na gruntownym researchu autora. Jasne, że pisane z pewną tezą, ale przedstawione nie dość, że rzetelnie, to jeszcze klarownie. Czytanie, choć pozostawia mocno gorzki posmak, jest też przyjemnością z powodu przejrzystego, klarownego, logicznego i, przede wszystkim, inteligentnego przedstawiania spraw.
Warto, choć z drobnym dystansem.

I cóż, że ze Szwecji? Okazuje się, że całkiem sporo.
Jeśli ktoś nie zna szwedzkiego systemu państwowego i, ogólnie, Szwecji jako takiej, to po lekturze może być mniej lub bardziej (chyba jednak bardziej!) skonsternowany.
Kraj, jawiący się jako jeden z najlepszych do życia - przynajmniej w obiegowej opinii, która i wokół mnie się kręciła - ma swoje patologie nie gorsze niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przegrywskie statusy dla jaskiniarzy. Ile inwencji można wyciągnąć z marnowanego życia? Dużo, jak widać. #zazdro

Przegrywskie statusy dla jaskiniarzy. Ile inwencji można wyciągnąć z marnowanego życia? Dużo, jak widać. #zazdro

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trochę to smutne, że książki z 1991 r. (pierwsze wydanie angielskie), czy też z 1999 r. (wydanie drugie) zostają przełożone dopiero ćwierć wieku później. I choć zdaje się, że książka ta (wciąż jeszcze książka) przez ten czas powinna się zdezaktualizować (nic się wszak tak szybko nie dezaktualizuje, jak pisanie o technice), to jednak wciąż ludzkość (albo Ludzkość, a niech będzie) znajduje się mniej więcej w takim punkcie, w którym zastał ją autor.
Może jednak nie do końca. Dzisiaj mamy Wikipedię czy Facebook'a. O tej pierwszej profetyczne wizje snute są w narracji, o tym drugim niby też, choć w formie zwykłych czatów. Niemniej jednak nie nastąpił rozwój hipertekstów taki, jakiego oczekiwał autor.
Książka prezentuje pewien ogląd na to, jak może wyglądać druk w przestrzeni cyfrowej. Czy rzeczywiście można by tak zrobić, wydaje się, że tak, jest to możliwe, gdy nastaną odpowiednie warunki. A że one chyba jeszcze nie nastąpiły, to nawet fakt, że praca powstała mniej więcej w czasie, w którym się rodziłem, powoduje, że warto do niej zajrzeć.

Trochę to smutne, że książki z 1991 r. (pierwsze wydanie angielskie), czy też z 1999 r. (wydanie drugie) zostają przełożone dopiero ćwierć wieku później. I choć zdaje się, że książka ta (wciąż jeszcze książka) przez ten czas powinna się zdezaktualizować (nic się wszak tak szybko nie dezaktualizuje, jak pisanie o technice), to jednak wciąż ludzkość (albo Ludzkość, a niech...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po lekturze "Perfekcyjnej niedoskonałości" i opinii znajomego sądziłem, że znów będzie ciężkostrawnie. Jakież miłe zaskoczenie! Oczywiście styl narracji i dialogów prosty nie jest, ale to przecież s-f, a nie czytadło do poduchy. Jako fan klimatów postapo, choć bardziej w stylu Fallouta, nie mogę niedocenić konceptu, choć przyznaję, że: a) fabuła poszła w nieco innym kierunku, niż bym sobie życzył; b) niekiedy chciałbym dokładniejszego świata czy więcej teoretyzowania, to znaczy albo dokładniej objaśnić jedne rzeczy, albo w ogóle przedstawić trochę szerzej świat. Czytając, cały czas chodziło mi po głowie pytanie, jak wykorzystano tylko cyfrową formę książki? Może skoro nie mam drukarki 3D, to nie doceniam potencjału, ale jednak wydanie książkowe tak naprawdę niczym by się nie różniło, może poza tym, że przypisy byłyby na dole strony. Spodziewałem się trochę więcej, jakichś multimediów na przykład. Kwestia techniczna do przemyślenia na przyszłość.

Po lekturze "Perfekcyjnej niedoskonałości" i opinii znajomego sądziłem, że znów będzie ciężkostrawnie. Jakież miłe zaskoczenie! Oczywiście styl narracji i dialogów prosty nie jest, ale to przecież s-f, a nie czytadło do poduchy. Jako fan klimatów postapo, choć bardziej w stylu Fallouta, nie mogę niedocenić konceptu, choć przyznaję, że: a) fabuła poszła w nieco innym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z jednej strony niekiedy dość czerstwe nawiązania do popkultury, z drugiej jednak kończący tryptyk opis życia Arkadiusza Pszczoły z Bytomia pozwala mi ocenić tę książkę jako dobrą. Czy bez żywotu poety też by tak było? Chyba nie do końca.
Nie powiem, niejednokrotnie uśmiechnąłem się (gorzko bądź słodko) podczas lektury, niemniej jednak odnosiłem wrażenie, że wątki są posklejane z przypadkowych przebłysków świadomości, płynących strumieniem, czasem wartkim, a czasem nie. Ironizowanie z hipsterów może było modne te dwa lata temu, w czasie ukazania się książki, teraz to już jednak przecież chleb powszedni, a ironizują z nich wszyscy: od prawdziwych, nabuzowanych patriotów, przez normalsów, po samych hipsterów. Internet już w 2014 r. był tego pełen, zatem nihil novi. o Lanie del Rey też sporo się pisało (mam wrażenie, że była jedną z głównych inspiracji). Twórczość Paula Coelho też była dość mocno walcowana. Zatem pozostaje Arkadiusz Pszczoła z Bytomia, w młodości kujon w szkole, swetr na studiach, przegryw w dorosłym życiu. Nie brzmi znajomo? A jednak podziwiam Arkadiusza za konsekwencję, z jaką trzyma się przy swoim życiu - i że ono w sumie mu się podoba! O tej postaci można by napisać coś zgrabnego.
Joanna Dziwak zagrała na automacie, trzy wisienki pokazały się jednak dopiero za trzecim razem.

Z jednej strony niekiedy dość czerstwe nawiązania do popkultury, z drugiej jednak kończący tryptyk opis życia Arkadiusza Pszczoły z Bytomia pozwala mi ocenić tę książkę jako dobrą. Czy bez żywotu poety też by tak było? Chyba nie do końca.
Nie powiem, niejednokrotnie uśmiechnąłem się (gorzko bądź słodko) podczas lektury, niemniej jednak odnosiłem wrażenie, że wątki są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Druga podróż na Północ z Iloną Wiśniewską przynosi jeszcze bardziej interesujące wiadomości, niż zwiedzanie zimnej wyspy Spitsbergen.
Obie krainy: Spitsbergen opisywany wcześniej, jak i obecny w omawianej książce Finnmark to tereny z perspektywy mieszkańca Oslo (a co dopiero dla Polaka) tereny odległe tak, że aż wierzyć się nie chce, że ktoś tam może mieszkać. A mieszkają tam ludzie, którym nie wiedzie się najlepiej.
Autorka opisywała głównie codzienność Północnych, ale nie uciekała, na szczęście, od historii, raczej bliższej, niż dalszej, lecz zawsze zarysowującej pewne tło dla dzisiejszych działań, zachowań czy wydarzeń.
Najbardziej chyba wbija się w pamięć część poświęcona Saamom i ich problemom. Przeciętny zjadacz chleba nie kojarzy raczej Norwegów z prześladowaniami na tle etnicznym, a tak nazwać trzeba politykę norwegizacyjną w Finnmarku. Naprawdę, warto poczytać.
Ilona Wiśniewska z niezwykłą łatwością przekazuje historie tego mało znanego terenu. Czytając książkę nie odczuwałem jakiegoś "silenia się" autorki na błyskotliwe spostrzeżenia i bon-moty.
Pozycja wciąga, choć w gruncie rzeczy mieszkańcowi środkowej Polski (czyli mi) trudno jest sobie niektóre rzeczy wyobrazić, choćby tak prozaiczne w północnych częściach świata, jak dni i noce polarne.
Północ zawsze fascynowała, a po lekturze fascynacja ta jeszcze wzrasta. Dla mnie jest to swoista Ultima Thule czy inna Hiperborea, choć dla jej mieszkańców znaczy zupełnie co innego. Tak to już chyba jest, że trawa jest zawsze bardziej tam, gdzie nas nie ma.
Dodatkowy plus za kolorowe fotografie, które pozwalają (a przynajmniej mi pozwoliły) na liźnięcie charakteru norweskiej Północy. Dodatkowa gwiazdka za tematykę Północną, irracjonalnie coraz bliższą dla mnie.

Druga podróż na Północ z Iloną Wiśniewską przynosi jeszcze bardziej interesujące wiadomości, niż zwiedzanie zimnej wyspy Spitsbergen.
Obie krainy: Spitsbergen opisywany wcześniej, jak i obecny w omawianej książce Finnmark to tereny z perspektywy mieszkańca Oslo (a co dopiero dla Polaka) tereny odległe tak, że aż wierzyć się nie chce, że ktoś tam może mieszkać. A mieszkają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ujęty kwintologią o psach nie waham się wystawić pozytywnej rekomendacji ze znakiem jakości L (jak Leszcz, nie jak Legia).
Jest pewna dwuznaczność interpretacyjna w tych wierszach, które nie muszą wyglądać tak, jak wyglądają na pierwszy rzut oka. Choć chyba nie we wszystkich. Czy to ten sam wiatr poruszał stronicami tego tomu?

Ujęty kwintologią o psach nie waham się wystawić pozytywnej rekomendacji ze znakiem jakości L (jak Leszcz, nie jak Legia).
Jest pewna dwuznaczność interpretacyjna w tych wierszach, które nie muszą wyglądać tak, jak wyglądają na pierwszy rzut oka. Choć chyba nie we wszystkich. Czy to ten sam wiatr poruszał stronicami tego tomu?

Pokaż mimo to

Okładka książki Armenia. Karawany śmierci Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń
Ocena 7,1
Armenia. Karaw... Andrzej Brzeziecki,...

Na półkach: ,

Zanim zacząłem czytać, ba - nawet zanim nabyłem - książkę, zastanawiałem się: okładka ponura, podtytuł niewesoły. Ale zarówno okładka, jak i tytuł dobrze oddają to, co czytelnik znajdzie w książce.
Pamiętam, że czytając Imperium Kapuścińskiego fragment o Ormianach wywarł na mnie duże wrażenie: skoro Polacy mają swoją martyrologię, to co mają powiedzieć Ormianie? No i tak to właśnie wygląda również tutaj. Choć autorzy skupili się wyłącznie na współczesnej historii Armenii, to i tak można by chyba obdzielić ze trzy państwa nieszczęściami, jakie opisują reporterzy. Wojny, Ludobójstwo, kataklizmy naturalne, politycy, bieda, głód, bezprawie. Wymienić można by długo.
Opowieść ta jednak wciąga. Daje pewne rozeznanie w tym, co się dzieje obecnie w Armenii. Zapewne niepełne, bo gdyby patrząc tylko przez pryzmat tej pozycji, byłoby to państwo w najwyższym stadium rozkładu, bierne, nijakie, wzdychające do czasów dawnej wielkości, gdy Armenia rozciągała się od morza do morza, z której wszystko wyszło i w której wszystko się zaczęło.
Brzmi znajomo? Paralele świadomości zbiorowej między Armeńczykami a Polakami są dla mnie dość oczywiste. Czasem zastanawiałem się, czy Armenia to taka mniejsza Polska, czy Polska, to taka większa Armenia. Chodzi o podejście ludzi do wszystkiego - podejrzenia, bierność, teorie spiskowe, przekonanie o własnym przewyższaniu wszystkich i wszystkiego.
Aby dopełnić obraz Armenii warto zapewne doczytać reportaże Piotra Góreckiego, które nie są aż tak pesymistyczne w swej wymowie, choć opowiadają o podobnych problemach. Tak dla pewnego zniuansowania.
Ogółem jednak, książka spełnia standardy "czarnego" reportażu, które czyta się dobrze i sprawnie. Choć trzeba mieć świadomość pewnej tezy, z którą chyba zaczęli pisać książkę autorzy: Armenia Hiobem narodów.

Zanim zacząłem czytać, ba - nawet zanim nabyłem - książkę, zastanawiałem się: okładka ponura, podtytuł niewesoły. Ale zarówno okładka, jak i tytuł dobrze oddają to, co czytelnik znajdzie w książce.
Pamiętam, że czytając Imperium Kapuścińskiego fragment o Ormianach wywarł na mnie duże wrażenie: skoro Polacy mają swoją martyrologię, to co mają powiedzieć Ormianie? No i tak to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dobrze się zapowiadający, choć nieco rozczarowujący debiut. Czyta się całkiem sprawnie, ale najbardziej interesowały mnie raczej szczegóły (zresztą niespecjalnie rozwijane) farerskiego życia, niż sama sprawa. Nie spojleruję dalej. Odnosiłem jednak co jakiś czas wrażenie, że autor ma problem z dociągnięciem akcji do końca. Trochę jak ja z tą opinią.

Dobrze się zapowiadający, choć nieco rozczarowujący debiut. Czyta się całkiem sprawnie, ale najbardziej interesowały mnie raczej szczegóły (zresztą niespecjalnie rozwijane) farerskiego życia, niż sama sprawa. Nie spojleruję dalej. Odnosiłem jednak co jakiś czas wrażenie, że autor ma problem z dociągnięciem akcji do końca. Trochę jak ja z tą opinią.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak na pozytywistyczną klasykę bardzo zgrabne i wciągające. Obok "Lalki" najlepsze pozytywistyczne dzieło, jakie przyszło mi czytać. Orzeszkowa niech się schowa! Dodatkowy smaczek za Łódź - i jej wszelkie odmiany, choć wiadomo, co (i dziś) ukazuje się na pierwszym planie, gdy myślimy o tym mieście.

Jak na pozytywistyczną klasykę bardzo zgrabne i wciągające. Obok "Lalki" najlepsze pozytywistyczne dzieło, jakie przyszło mi czytać. Orzeszkowa niech się schowa! Dodatkowy smaczek za Łódź - i jej wszelkie odmiany, choć wiadomo, co (i dziś) ukazuje się na pierwszym planie, gdy myślimy o tym mieście.

Pokaż mimo to