-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-07-06
2014-06-29
2014-04-19
2014-02-20
2013-12-06
2014-02-17
2014-02-05
2013-12-26
Ciężka to książka, niełatwa do przebrnięcia, bardzo jednostajna, ale pięknie napisana.
Ciężka to książka, niełatwa do przebrnięcia, bardzo jednostajna, ale pięknie napisana.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-01
2013-11-07
2013-10-30
2013-10-10
2013-10-04
2013-10-02
2013-09-20
Kiedy mój brat zobaczył okładkę tej książki, powiedział:
- "Czas żniw"? To się kojarzy z jakimś dobrym horrorem... Ewentualnie z "Chłopami" (faktycznie, prawie to samo).
Wydawcom powieść skojarzyła się z twórczością pani Rowling, a przynajmniej jako taka jest promowana. Ja porównałabym ją trochę do "Gildii magów": dziewczyna z pierwszorzędnym darem, która dostaje się do znienawidzonego przez siebie świata. Tak, to te klimaty.
Takie książki jak "Czas żniw" czyta się dwa dni, chociaż mają ponad pięćset stron. Ja po pierwszym wieczorze (sto stron) pomyślałam, że opowieść jest raczej średnia, ale przy drugim podejściu (czterysta prawie za jednym zamachem) dałam się wciągnąć. Byłam strasznie ciekawa, co będzie dalej, a o to chyba w czytaniu "lekkiej" fantastyki chodzi.
Kiedy mój brat zobaczył okładkę tej książki, powiedział:
- "Czas żniw"? To się kojarzy z jakimś dobrym horrorem... Ewentualnie z "Chłopami" (faktycznie, prawie to samo).
Wydawcom powieść skojarzyła się z twórczością pani Rowling, a przynajmniej jako taka jest promowana. Ja porównałabym ją trochę do "Gildii magów": dziewczyna z pierwszorzędnym darem, która dostaje się do...
2013-08-23
2013-08-08
Ta książka nie ma ambicji bycia rzetelnym źródłem informacji, ona powinna szokować, prowokować. Pośrednio potwierdza to sama autorka, która zaczyna opowieść o Elżbiecie Bowes-Lyon stwierdzeniem, że cytowani w „Królowej” ludzie nie wiedzieli, że ich słowa zostaną rozpowszechnione oraz podając jako źródło większości zdobytych informacji najzwyklejsze plotki czy prawdy powszechnie znane, ale oczywiście niepotwierdzone.
Szeptane nowiny szkodziły księciu Myszkinowi, którego etykieta „Idioty” wyprzedzała na długo zanim gdziekolwiek się pojawił, przeszkadzały „Ruth” w rozpoczęciu nowego życia po błędzie popełnionym w młodości. Równie mocno mogą one wpłynąć na życie postaci nieliterackich. Z ich pomocą każde wydarzenie może być pokazane inaczej, każde zachowanie przedstawione z innej strony. W "Królowej" nadinterpretacje naprawdę rzucają się w oczy, zwłaszcza że Lady Colin Campbell nie ukrywa swojej niechęci do tytułowej bohaterki i stara się zwracać uwagę na jej wady przy każdej okazji, nawet gdy wydaje się to być wręcz niestosowne. Smutek Elżbiety po śmierci męża komentuje: "(...) królowa przeżyła poważny kryzys. Gwiazda straciła zarówno największego wielbiciela, jak i estradę, na której występowała".
Jej słowa w kontekście utraty najbliższej osoby wydają się być mocno przesadzone. Pisząc je, nadała sobie prawo nie tylko do przedstawienia mniej czy bardziej wiarygodnych informacji, ale wręcz poddania analizie właściwie kompletnie sobie nieznanej (pod względem prywatnym) osoby. Podobnych wtrąceń jest oczywiście znacznie więcej, jak choćby podsumowanie uprzejmie brzmiącego listu wysłanego do Bertiego po odrzuceniu jego oświadczyn: "Aby napisać z zimną krwią coś takiego, trzeba mieć stalowe nerwy, lud w żyłach i serce z kamienia...". Nawet jeśli słowa Elżbiety miały drugie dno, nigdy się tego nie dowiemy - w przeciwieństwie do autorki, której wydaje się, że przejrzała wszystkie dworskie intrygi.
Niekończące się opisy "skutecznie zatuszowanych" skandali przynoszą na myśl może niekoniecznie właściwe porównanie do prozy Philippy Gregory, która opisuje dworskie życie dawnych władców Anglii w taki sposób, by czytelnik świetnie się bawił w trakcie czytania, ale nie utożsamiał pod każdym względem Henryka VIII i innych postaci historycznych z ich książkowymi odpowiednikami. Istnieje jednak zasadnicza różnica między tymi paniami: o ile opowieści pani Gregory zalicza się do literatury pięknej, "Królową" nazywa się biografią.
Gdyby podejść do tej książki trochę inaczej, przesiewać przez palce podane w niej informacje, można naprawdę nieźle się bawić, bo autorce mimo wszystko nie sposób odmówić umiejętności dobrego pisania. Ciekawie prowadzi akcję, wyjaśnia okoliczności zdarzeń nie zawsze zrozumiałe dla współczesnego czytelnika (między innymi to, dlaczego na początku XX wieku utrzymanie pochodzenia dziecka urodzonego przez kogoś innego niż osoba chcąca się nim zająć mogło mieć wielkie znaczenie), a także tworzy rys pokolenia, które tak wiele przeszło i które łączyło dwie epoki: "(...) epokę zaprzęgów konnych i człowieka spacerującego po księżycu (...)". Wszystko to sprawia, że "Królową" czyta się naprawdę szybko mimo jej objętości i nie ma w niej nużących fragmentów, chociaż można się pogubić w niektórych opisać tego, czyim bratem był siódmy syn jakiegoś człowieka.
Polecam jako ciekawą alternatywę do innych biografii "najniebezpieczniejszej kobiety świata", jak o Elżbiecie powiedział kiedyś Hitler, ale nie w kategoriach jedynego źródła informacji na temat życia i działalności tej monarchini, u której: "(...) w aksamitnej rękawiczce kryła się żelazna ręka".
Ta książka nie ma ambicji bycia rzetelnym źródłem informacji, ona powinna szokować, prowokować. Pośrednio potwierdza to sama autorka, która zaczyna opowieść o Elżbiecie Bowes-Lyon stwierdzeniem, że cytowani w „Królowej” ludzie nie wiedzieli, że ich słowa zostaną rozpowszechnione oraz podając jako źródło większości zdobytych informacji najzwyklejsze plotki czy prawdy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-15
2013-07-21
Lato – upalne, leniwe, beztroskie. A Kalina nie lubi nawet tego. Trudno powiedzieć, czy to jeszcze ta jej potrzeba schowania się w cieniu, czy już raczej najzwyklejsze marudzenie. Podobno wtedy trzeba być na siłę szczęśliwszym niż w pozostałe dni roku, a ona tak nie potrafi. Nie teraz, kiedy jedzie na wakacje z zakochanym w niej bez pamięci mężem, gwarancją bezpieczeństwa i stabilności, ale też dowodem na to, że miłość jest sprawą drugorzędną.
Cel ich podróży to Zakopane. Dla Kaliny mają one być ucieczką od macierzyńskich obowiązków, odroczeniem wyroku zajmowania się dzieckiem, którego pojawienie się na świecie uczyniło z niej mamę i żonę, chociaż w ogóle nie pasuje do żadnej z tych ról. Przeszłość, zakochana w sobie matka i wiecznie bierny ojciec, a także wspomnienia ze szkoły sprawiły, że dziewczyna zamknęła się w sobie, stała się wrakiem człowieka. Ale nawet ona nie jest odporna na zauroczenie – zwłaszcza w to gorące, wręcz upalne lato w górach, z tym chodzącym ideałem pod ręką.
Cała historia życia Kaliny złożyła się na to, kim jest teraz. Zamkniętą w sobie szarą myszką z wyglądem chłopczycy i chowanym w środku strachem przed pięknem, bo przecież właśnie z nim wiąże się pycha. Ona dobrze to zna, w końcu spędziła dzieciństwo z Marianną, a jej mama była najpiękniejszą kobietą. Miała jednak straszny charakter i uważała, że świat kręci się wokół niej. Nie nauczyła córki kochać, a teraz może być już za późno na tę lekcję.
Chociaż przeszłość jednej z nich miała ogromny wpływ na drugą, obydwie niesamowicie się od siebie się różnią. Pewna siebie i zakompleksiona. Biegająca za miłością i próbująca usunąć ją ze swojego życia. Ogień i woda. W książce „Upalne lato Kaliny” opowieści o nich zostały w ciekawy sposób połączone w całość. To nie dwie odrębne historie, w końcu zachowanie Marianny ukształtowało charakter Kaliny i wpłynęło na to, że dziewczyna nie potrafi, nie chce szukać szczęścia.
Właśnie dlatego lato, które mogłoby być idealne, ma w sobie tyle smutku. Główna bohaterka jest nieszczęśliwa jakby na zawołanie, ale wszyscy wokół niej też byliby znacznie mniej pokrzywdzeni, gdyby spróbowała być szczerą chociaż wobec siebie samej. Tak bardzo różni się od Marie i ma jej tyle za złe, ale ona także zdecydowała się na małżeństwo z miłością płynącą tylko z jednej strony, też myślała czasami tylko i wyłącznie o sobie.
Mimo wszystko jest lepszym człowiekiem i znacznie łatwiej poczuć do niej sympatię. Książkę też czyta się przyjemniej niż „Upalne lato Marianny”, chociaż tutaj może chodzić o bardziej rozwiniętą fabułę wzbogaconą o tajemnice z przeszłości nieznane czytelnikowi nawet jeśli pamięta pierwszą część tej opowieści. To sprawia, że czytelnik zaczynający od „Upalnego lata Kaliny” nie pogubi się w akcji, a ten znający już rodzinę Boruckich znajdzie więcej nowych wątków, powiązanych ze znanymi już bohaterami, niż tych, o których czytał wcześniej.
Jeśli nie fabuła i rozbudowane opisy psychiki głównej bohaterki, w powieści na największą uwagę zasługuje styl autorki, Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak. Jest on bardzo lekki i plastyczny, świetnie wpasowuje się w klimat opowieści o upalnym lecie i kontrastujących z nim chłodnych uczuciach.
„Upalne lato Kaliny” to zaskakująco dobra książka, znacznie lepsza niż jej poprzedniczka. Oczywiście nie każdemu przypadnie do gustu, ale docenią ją ci, którzy szukają lektury na wakacje o miłości i związanych z nią problemach, ale też czytelnicy liczący na wnikliwy opis charakteru młodej kobiety przytłoczonej ciężkim bagażem doświadczeń. To lektura na kilka godzin, bo kiedy już zacznie się ją czytać, chciałoby się nie kończyć.
Lato – upalne, leniwe, beztroskie. A Kalina nie lubi nawet tego. Trudno powiedzieć, czy to jeszcze ta jej potrzeba schowania się w cieniu, czy już raczej najzwyklejsze marudzenie. Podobno wtedy trzeba być na siłę szczęśliwszym niż w pozostałe dni roku, a ona tak nie potrafi. Nie teraz, kiedy jedzie na wakacje z zakochanym w niej bez pamięci mężem, gwarancją bezpieczeństwa i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy biorę do ręki książki takie jak "Drzewo migdałowe" i w trakcie ich czytania jestem zasypywana dziesiątkami niesamowicie nieszczęśliwych wątków, których natłok powoli zamienia dramatyzm w uczucie, że coś jest nie tak ("No bez przesady!"), zawsze zastanawiam się, czy ten mój sceptycyzm bierze się stąd, że cały czas myślę o tym, że mam do czynienia z fikcją, nie literaturą faktu. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę to, że tłem jest konflikt palestyńsko-izraelski, nie zwykła codzienność, w której my żyjemy, ale mimo wszystko trudno jest wyobrazić sobie dwunastoletniego chłopca, któremu w ciągu jednego dnia ginie siostra, Izraelczycy konfiskują dom, Palestyńczycy powierzają pilnowanie broni, ojciec trafia do więzienia, a potem jest już tylko gorzej.
Wygląda na to, że Michelle Cohen Corasanti postanowiła przerobić na język literacki jedną z najsłynniejszych uwag Alfreda Hitchcocka odnośnie filmu: "Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć", ale nie wzięła pod uwagę tego, że gdy mowa o rzeczywistym konflikcie dwóch narodów, realizm ma trochę większe znaczenie niż w przypadku horrorów, a zwłaszcza tych kręconych jako filmy klasy b, jak na przykład "Psychoza".
Zakładając jednak, że Ahmad naprawdę miałby szansę chodzić po świecie, teraz już jako profesor fizyki w starszym wieku, albo inaczej - traktując jego historię jako czystą fikcję jeśli ktoś woli, "Drzewo migdałowe" można czytać na dwa sposoby. Po pierwsze jako lekko (o ile to możliwe ze względu na fabułę) napisaną powieść i wreszcie po drugie jako głośny manifest.
Wszystko w tej książce wydaje się krzyczeć o pokój i naukę wspólnego życia na ziemi, której jest za mało dla dwóch skłóconych narodów, ale nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie miało jej przybyć. Bardzo pojednawczą postawę przyjmuje zwłaszcza ojciec głównego bohatera. Jest on w oczach Ahmada uosobieniem mądrości, dlatego jego słowa są tak ważne dla zrozumienia przesłania, które ma płynąć z "Drzewa migdałowego". Mówi na przykład: "Nienawiść bierze się ze strachu i braku wiedzy. Gdyby ludzie mogli poznać tych, których nienawidzą i skupić się na tym, co ich łączy, mogliby przełamać tę wrogość".
Dla autorki to z pewnością bardzo osobista książka. Zaskakiwać może to, że opisała ona cierpienia Palestyńczyków, chociaż sama wywodzi się z żydowskiej rodziny. Tym szczerzej brzmią więc słowa wkładane przez nią w usta Baby: "Wszyscy jesteśmy tacy sami".
O Izraelu pisano już mnóstwo, często znacznie lepiej, a jednak ta książka zbiera mnóstwo pozytywnych opinii. Może to całkiem niezła alternatywa dla tych, którzy chcą poczytać o konflikcie palestyńsko-izraelskim, a nie mają ochoty zaglądać na półkę z literaturą faktu?
Kiedy biorę do ręki książki takie jak "Drzewo migdałowe" i w trakcie ich czytania jestem zasypywana dziesiątkami niesamowicie nieszczęśliwych wątków, których natłok powoli zamienia dramatyzm w uczucie, że coś jest nie tak ("No bez przesady!"), zawsze zastanawiam się, czy ten mój sceptycyzm bierze się stąd, że cały czas myślę o tym, że mam do czynienia z fikcją, nie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to