Meghan i Harry. Prawdziwa historia Colin Campbell 5,2
ocenił(a) na 72 lata temu Lady Colin Campbell pisze o Meghan Markle jak teściowa nieznosząca swojej synowej, bo uważa ją za kombinatorkę, która odebrała jej syna. Ciekawe jak odebrałaby ten związek jej prawdziwa teściowa, śp. księżna Diana (której też w tej książce nieźle się obrywa),zwłaszcza, że Meghan jest do niej często porównywana, co podobno walnie przyczyniło się do tego, że Harry tak się w Meghan zadurzył. Meghan mogłaby też być bohaterką thrillera – wyrachowaną femme fatale, dążącą po trupach do celu, której udało się omotać niezbyt lotnego księcia. Taka np. Rachela z „Mojej kuzynki Racheli” Daphne du Maurier. Historia stara jak świat. Nie można też nie zauważyć analogii z inną parą na brytyjskim dworze: królem Edwardem VIII i Wallis Simpson, aczkolwiek jest to analogia dość powierzchowna.
Nie twierdzę, że cała ta krytyka jest w pełni uzasadniona, ale nie ma dymu bez ognia. Meghan sama sobie na to zapracowała. Lady Campbell nie tylko pisze, że księżna jest taka, śmaka i owaka, ale pokazuje szereg sytuacji, kiedy jej zachowanie było niestosowne/niegrzeczne, niezgodne z protokołem i tradycjami obowiązującymi na dworze królewskim (przy okazji wiele tłumaczy i opisuje, co w wyższych sferach wypada, a co nie),przy czym Meghan nie przejawiała z tego powodu żadnej skruchy, a wręcz przeciwnie. Zamiast kornie wypełniać przydzieloną jej rolę, ona głównie lansowała siebie. Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać, jak i one – jednak Meghan wcale nie miała na to ochoty, a co więcej chciała pouczać inne wrony, jak mają krakać. Nic dziwnego, że takie zachowanie się nie spodobało, zwłaszcza w konserwatywnych kręgach. Możesz uważać, że obowiązujące reguły są głupie i należy je zmienić, ale nie tędy droga – no chyba, że jesteś władcą absolutnym i możesz robić, co ci się żywnie spodoba. W pewnym sensie Meghan chyba tak się czuje, skoro nie waha się stawiać się na równi z królową, prezentuje też typową dla takich władców hipokryzję. Przykładowo pojawia się w miejscach publicznych, ale jednocześnie żąda poszanowania dla jej prywatności. Chce zatem korzystać z wszelkich przywilejów, ale nie dając od siebie nic w zamian i jeszcze robiąc z siebie ofiarę. Koronnym zarzutem podnoszonym w książce jest zatem brak poszanowania dla instytucji monarchii i narażanie na szwank jej reputacji. Do tego należy dorzucić niepohamowaną ambicję i pazerność Meghan, jej pragnienie zbicia majątku na wejściu do rodziny królewskiej (jakby fortuna posiadana przez Harry’ego nie wystarczała). To, co dla większości byłoby zwieńczeniem życiowych aspiracji, dla tej kobiety okazało się tylko kolejnym szczeblem jej kariery. Można podziwiać jej przedsiębiorczość i bezkompromisowość, ale to parcie do przodu jak taran i kompletna odporność na wszelaką krytykę, nawet przykryte tonami lukru, nie przysparzają jej sympatii wśród Brytyjczyków, kierujących się innymi wartościami, niż Amerykanie. Wisienką na torcie jest zamienienie powszechnie lubianego księcia w marionetkę i skonfliktowanie go z rodziną i przyjaciółmi. Swoim zachowaniem Meghan zraziła do siebie wiele osób.
Alternatywnym wyjaśnieniem jest to, że ci wszyscy ludzie są po prostu do Meghan cholernie uprzedzeni. Co prowadzi mnie do sprawy absurdalnego przewrażliwienia na punkcie rasizmu, jakie opisywane jest w tej książce. Osoby niebiałej nie można w żaden sposób skrytykować, ani nawet krzywo spojrzeć, żeby zaraz nie zostać posądzonym o rasizm. Ba, pewnie jako posiadaczka czarnego kota też zostałabym nazwana rasistką. Efekt jest taki, że nad białą częścią rodziny Meghan można się było pastwić i ich wyśmiewać, a czarna była nietykalna. Wiele spraw też uszło Meghan na sucho właśnie z uwagi na jej rasę, która w istocie powoduje jej faworyzowanie. W tym samym czasie ta czarna osoba oburza się, że zaproponowano jej spotykanie się z inną czarną osobą, gdyż „sugeruje to, że jest odpowiednią partnerką tylko dla mężczyzn mieszanej rasy”! To kto tu właściwie jest rasistą?
Nieźle się ubawiłam czytając tę historię i kąśliwe komentarze lady Campbell. Parskałam śmiechem czytając np. o tym „iż księżna Sussexu jest pretensjonalną bajerantką o głębi łyżeczki do herbaty, szczerości blagierki i wiarygodności oszustki zamkniętej w pokoju pełnym gotówki.” , albo że „jako bizneswoman z krwi i kości dostrzegła szansę do wrogiego przejęcia przedsiębiorstwa o nazwie „Harry”. Trudno tu mówić o powściągliwości, czy kurtuazji, jakiej autorka wymaga od swoich bohaterów. Na pewno nie jest to pozycja odpowiednia dla fanów pary książęcej. Tym niemniej myślę, że autorka jest wyrazicielką opinii wyższych brytyjskich sfer, dworzan, a może i samej rodziny królewskiej, rozczarowanej tym kolejnym wcieleniem Diany. Co do „zwykłych” Brytyjczyków – trudno powiedzieć. Campbell przyznaje też, że Amerykanie mają co do Meghan zupełnie inny stosunek. Dodatkowo księżna jest tak kontrowersyjną osobowością, że jedni ją kochają, a inni nienawidzą. Osobiście podzielam punkt widzenia, że nie można „mieć ciastka i zjeść ciastko”. Coś jest bardzo „nie tak”, jeśli ktoś chce zrezygnować z obowiązków, jednocześnie zachowując wszelkie przywileje (i kasę oczywiście),jak widzieliby to Meghan i Harry. A wszelkie fochy i pretensje osób tak uprzywilejowanych przez los – w sytuacji, gdy tak wiele ludzi na świecie boryka się z biedą, prawdziwą dyskryminacją czy przemocą – są po prostu niemoralne i nieprzyzwoite.