-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Żadna chyba książka o masakrze w Columbine High School nie zbiera tak skrajnych recenzji. Z jednej strony zachwyt nad fascynująco zręcznym piórem autora, z drugiej druzgocące oskarżenia o naginanie rzeczywistości.
Owszem, "Columbine" czyta się doskonale. Czyta się ją jak wciągającą powieść, a nie non-fiction. Dlaczego? Ano dlatego, że to NIE jest non-fiction. To jest, powiedziałabym, half-fiction; druga połowa stanowi, w istocie, wciągające fiction. Chcecie wiedzieć, czy Eric Harris TAK NAPRAWDĘ chciał związku, czy tylko seksu? Chcecie wiedzieć, czy Dylan Klebold TAK NAPRAWDĘ chciał popełnić samobójstwo? Chcecie wiedzieć, co się działo W GŁOWACH tych chłopców podczas zamachu? O czym MYŚLELI? Co CZULI? Spytajcie Cullena, on opisał to ze szczegółami. On to wszystko W I E.
Autor ma kilka 'niepodważalnych teorii', które opiera na wybranych faktach, sprytnie dopasowując je tam, gdzie mu wygodnie. Niepotrzebne fakty zwyczajnie pomija.
Przykład #1: autor oznajmia, iż cała tragedia została zapisana w gwiazdach. Wystarczyło, że urodził się Eric - jego przeznaczeniem, jako 'urodzonego psychopaty', było zabijać. Że Eric był psychopatą, to autor uznaje za oczywistość, bazując na opinii jednego psychologa (agenta FBI), który z kolei swą opinię wydał na podstawie jednego wpisu z pamiętnika.
Po co zawracać sobie głowę opiniami psychologów, którzy mają odmienne zdanie. Po co tracić czas na analizę czynników zewnętrznych, które mogły wpłynąć na decyzje Erica. Uroczyście zwalniamy całe społeczeństwo z jakiejkolwiek odpowiedzialności, przecież nie da się nic zrobić, możemy jedynie bezczynnie czekać na kolejne nieszczęście.
Przykład #2: autor oznajmia, iż "killers don't just 'snap'". Jednocześnie bezustannie bombarduje nas zapewnieniami, że Dylan pragnął wyłącznie miłości (bo rysował dużo serduszek), lecz niestety Eric zawładnął jego umysłem i nakłonił do całego zła. Według autora Dylan do samego końca nie był pewien, czy w ogóle ma ochotę na wzięcie udziału w ataku, biedny i zmanipulowany nie wiedział co robi.
Tylko że idąc tym tokiem myślenia, Dylan snapped. A zeznania świadków na temat zachowania Dylana podczas strzelaniny? One autora nie interesują.
Przykład #3: autor oznajmia, iż w Columbine High School właściwie nie istniało coś takiego jak bullying, a jeżeli nawet (oh, well), to Eric i Dylan nie byli dręczeni, nie, sytuacja wyglądała zupełnie odwrotnie - oni dręczyli kolegów. Co więcej, Eric był jedną z najpopularniejszych osobistości w szkole, zaliczał "lots and lots of chicks".
WTku*waF?
And so on.
Nie twierdzę, że "Columbine" to jeden wielki stek bzdur (stąd moje trzy gwiazdki). Timeline i postaci się zgadzają, miejscami Cullen spuszcza z aroganckiego tonu i potrafi pisać trzeźwo, no i plus za poświęcenie sporej uwagi ofiarom i losom ich rodzin. Jednak ilość przekłamań, niczym niepopartych konkluzji oraz według mnie kompletnie nietrafnych ocen przyprawia o mdłości. Nie znałam Reba i Vodki, nie było mnie w Columbine High School 20 kwietnia 1999, ale wobec wiarygodnych i potwierdzonych źródeł na ten temat, nie sposób nie przyznać racji Randy'emu Brownowi - 'dzieło' Dave'a Cullena to po prostu rewriting history.
columbinepolska.wordpress.com
Żadna chyba książka o masakrze w Columbine High School nie zbiera tak skrajnych recenzji. Z jednej strony zachwyt nad fascynująco zręcznym piórem autora, z drugiej druzgocące oskarżenia o naginanie rzeczywistości.
Owszem, "Columbine" czyta się doskonale. Czyta się ją jak wciągającą powieść, a nie non-fiction. Dlaczego? Ano dlatego, że to NIE jest non-fiction. To jest,...
Jedna z dwóch najlepszych książek o Columbine (obok poruszającej "No Easy Answers: The Truth Behind Death At Columbine" Browna/Meritta). Tak wygląda rzetelne dziennikarstwo, panie Cullen.
columbinepolska.wordpress.com
Jedna z dwóch najlepszych książek o Columbine (obok poruszającej "No Easy Answers: The Truth Behind Death At Columbine" Browna/Meritta). Tak wygląda rzetelne dziennikarstwo, panie Cullen.
columbinepolska.wordpress.com
Columbine z nieco innej niż zwykle perspektywy. Nie jest może bogata w szczegóły dotyczące sprawców i zamachu, porusza za to inne ważne kwestie, takie jak bullying czy zjawisko celebrity by death - wreszcie ktoś zajął się tym na poważnie.
columbinepolska.wordpress.com
Columbine z nieco innej niż zwykle perspektywy. Nie jest może bogata w szczegóły dotyczące sprawców i zamachu, porusza za to inne ważne kwestie, takie jak bullying czy zjawisko celebrity by death - wreszcie ktoś zajął się tym na poważnie.
columbinepolska.wordpress.com
Podczas czytania "Ostatniej spowiedzi" usilnie próbowałam przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek w swoim życiu byłam na tyle, delikatnie mówiąc, naiwna, by łyknąć taką historyjkę. I muszę stwierdzić: nie. Ja naprawdę rozumiem, ja doskonale wiem, jak to jest mieć naście lat (całkiem niedawno sama byłam nastolatką), ale, na litość boską, nie. Próbowałam także przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek czytałam książkę, która zawierała tyle błędów stylistycznych. Odpowiedź również brzmi: nie. A czy znam jakiegoś autora, którego styl jest aż tak komicznie patetyczny i który swoich bohaterów skonstruował aż tak ułomnie? Nie. Chciałoby się rzec - zamilcz, kobieto, a tymczasem okazuje się, że powstały dwie kolejne części... NIE, NIE, NIE.
Podczas czytania "Ostatniej spowiedzi" usilnie próbowałam przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek w swoim życiu byłam na tyle, delikatnie mówiąc, naiwna, by łyknąć taką historyjkę. I muszę stwierdzić: nie. Ja naprawdę rozumiem, ja doskonale wiem, jak to jest mieć naście lat (całkiem niedawno sama byłam nastolatką), ale, na litość boską, nie. Próbowałam także przypomnieć sobie,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Powieść z gatunku tych, podczas czytania których myślisz, że to właściwie średnio robi na tobie wrażenie - ale cały czas coś dziwnego brzęczy ci, zaczyna uwierać cię gdzieś, nie wiadomo gdzie; że wszystkie te środki stylistyczne są jak przyozdabianie sali balowej, w której nie będzie żadnego balu - ale niesamowicie cieszą oko i serce; że skończysz ją i po prostu odłożysz na półkę - ale jakoś tak nie odkładasz jej po prostu na półkę, jakoś tak zaczynasz trochę za nią tęsknić, a w dodatku coś każe ci siąść i o tym napisać.
Głównego bohatera nie trawiłam od samego początku do prawie samego końca (na końcu zrobiło mi się go żal), ale ci wszyscy inni... Pan Żulczyk posiada umiejętność tworzenia postaci poprzez opisanie ruchu, gestu, kształtu, tonu głosu czy sposobu smarkania, albo jednego dialogu, i momentalnie stają przed oczami jak żywi. Prawdziwi, bez żadnych ozdóbek.
Może nie oślepłam od tych świateł, ale mocno musiałam mrużyć oczy.
Powieść z gatunku tych, podczas czytania których myślisz, że to właściwie średnio robi na tobie wrażenie - ale cały czas coś dziwnego brzęczy ci, zaczyna uwierać cię gdzieś, nie wiadomo gdzie; że wszystkie te środki stylistyczne są jak przyozdabianie sali balowej, w której nie będzie żadnego balu - ale niesamowicie cieszą oko i serce; że skończysz ją i po prostu odłożysz na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po pierwsze, Columbine. Tyle w tej powieści szczegółów i szczególików tamtej strzelaniny, że zastanawiam się, czy to jeszcze inspiracja, czy już zwykłe, powodowane brakiem pomysłów ściąganie na siłę.
Po drugie, zaskakujące zakończenie? Nie wiem, co was w nim tak zaskoczyło - autorka od początku rzuca wiele mówiące haczyki.
Po trzecie, przesłodzony, niewiarygodny i w sumie niepotrzebny wątek ‘miłosny’ Alex i pewnego pana detektywa.
Po czwarte, stanowczo za mało Petera.
Po piąte, mogłabym wymienić jeszcze kilka wad tej książki, co nie zmienia faktu, że czytało mi się ją... fenomenalnie.
Nienawidzę czytać książek w wersji elektronicznej, szybko się wtedy męczę; tego pdfa (668 stron) połknęłabym na raz, gdybym nie musiała chodzić spać. Jak pani Picoult to zrobiła, nie mam zielonego pojęcia.
Nieczęsto sięgam po kobiecą literaturę, całe to miauczenie nad macierzyństwem samo w sobie przyprawia mnie o mdłości, ale tu w ogóle mi nie przeszkadzało, było dokładnie tam, gdzie być powinno.
Chyba najbardziej podobały mi się niezwykle interesujące i często naprawdę mocno chwytające za serce przemyślenia matki, której dziecko zostało mordercą: "Spojrzała uważniej na syna. Sprawiał wrażenie istoty z innego świata w tym krajobrazie przesyconym rześkim, chłodnym powietrzem. Jego rysy wydawały się zbyt delikatne na tle poszarpanych zboczy gór, widniejących w tle; jego skóra - bielsza nawet od śniegu. Nie pasuje do tego miejsca, pomyślała Lacy, i nagle dotarło do niej, że podobna refleksja nachodziła ją na widok Petera bez względu na to, gdzie się w danej chwili znajdował".
Po pierwsze, Columbine. Tyle w tej powieści szczegółów i szczególików tamtej strzelaniny, że zastanawiam się, czy to jeszcze inspiracja, czy już zwykłe, powodowane brakiem pomysłów ściąganie na siłę.
Po drugie, zaskakujące zakończenie? Nie wiem, co was w nim tak zaskoczyło - autorka od początku rzuca wiele mówiące haczyki.
Po trzecie, przesłodzony, niewiarygodny i w...
Requiem dla Brooklynu.
Według mnie istnieją dwa typy dobrej literatury. Jeden objawia się tym, że nie możesz oderwać się od książki, ściskasz i przytulasz ją do siebie, pożerasz bezwiednie stronę po stronie, bo to jest silniejsze, a wszystko wokół przestaje istnieć (przykład: Stephen King). Drugi wymaga przystanków, odpoczynku, zapalenia kilku papierosów, przemyślenia pewnych spraw, ponieważ nie jesteś w stanie na raz przyswoić i przetworzyć tak wielkiego ładunku trudnych, nierzadko skrajnych emocji. "Piekielny Brooklyn" zalicza się do tego drugiego typu, który można by określić: "ryje psyche". W swojej biblioteczce mam specjalną (możliwe, że najukochańszą, to zależy od nastroju) półkę o takiej nazwie. Znajdują się na niej dzieła Anthony’ego Burgessa, Williama S. Burroughsa, Cormaca McCarthy’ego, Nicka Cave’a czy Sarah Kane. Do tego zaszczytnego grona dołączył Hubert Selby Jr, wcześniej znany mi tylko z faktu, że to właśnie jego pióro umożliwiło Aronofsky'emu popełnienie jednego z filmowych arcydzieł, jakim jest "Requiem dla snu".
A więc witamy w Brooklynie, gdzie wszędzie czuć zapach zgnilizny i rozkładu ludzkiej moralności. Banda pokręconych bohaterów: młodociani przestępcy-zboczeńcy (z hultajem Vinniem na czele), transwestyci i homoseksualiści (najlepiej chyba napisana postać - nie rozstająca się z benzedryną i marihuaną, "ciota o ambicjach intelektualnych", Georgette), cichodajki i dziwki pełną gębą (Tralala, złodziejka i prostytutka, która stacza się na ostatnie dno)... Najznakomitszy sort patologii i dewiacji podsycanych wybuchową mieszanką alkoholu i narkotyków. Ostatnia część, "Koda", stanowi zestaw krótkich scen ukazujących konkretne zachowania ludzi całkiem wyzutych ze współczucia, wzajemnego zrozumienia, o szacunku nie wspominając. Ale to wszystko to po prostu gorączkowe próby przetrwania w bezlitosnym Brooklynie lat '50 XX wieku, gdzie w każdym zaułku czai się diabeł.
Brooklyn sam w sobie jest uczestnikiem dramatu. Urodzony i wychowany w tej najludniejszej dzielnicy Nowego Jorku autor opisuje to, co, jako zmagający się z ciężką chorobą i biedą wyrzutek, miał okazję zaobserwować. Co czyni lekturę jeszcze bardziej ciekawą, w swoim przekazie doprawdy brutalnie rozprawia się z regułami sztuki pisarskiej. Zupełnie bezceremonialnie traktuje gramatykę i interpunkcję: zdaje się, że im szybsze tempo wydarzeń, tym mniej kropek i przecinków. Gdy wpadnie w trans, zapomina nawet o akapitach, a zamiast apostrofów używa ukośników, bo znajdują się w wygodniejszym miejscu na klawiaturze (to fakt, o którym wspomina w posłowiu tłumacz, Maciej Potulny). Żadnych ozdobników, wyłącznie realizm. Porywający strumień świadomości. Nie chcąc przerywać go i nie pozwalając czytelnikowi odetchnąć ani na chwilę, nie pozwalając choćby na mrugnięcie powiek, dialogów w żaden sposób nie oddziela autor od reszty tekstu, przez co często nie wiadomo, kto wypowiada daną kwestię - z Brooklynu dobiega nas tylko zbiorowy, a więc bezosobowy zgiełk. Nie ma miejsca na litość, bo nie ma nad kim się litować.
Może zdarzyć się, że w czytelniku załączy się jakiś odruch obronny, i zapyta czytelnik sam siebie: czy to nie jest przypadkiem jedno wielkie przegięcie? Celowa kontrowersja, szok dla szoku? Można sobie to i tak tłumaczyć. Można oszukiwać się, że to nie jest prawda.
Literatura dająca w pysk. Prawdziwa perełka dla tych, którzy, jak ja, uwielbiają dostawać w pysk. Jak wygląda amerykański sen? Nie wiem. Za to dzięki lekturze "Piekielnego Brooklynu" mam niezwykle ostry obraz tego, jak wygląda amerykański koszmar.
Requiem dla Brooklynu.
Według mnie istnieją dwa typy dobrej literatury. Jeden objawia się tym, że nie możesz oderwać się od książki, ściskasz i przytulasz ją do siebie, pożerasz bezwiednie stronę po stronie, bo to jest silniejsze, a wszystko wokół przestaje istnieć (przykład: Stephen King). Drugi wymaga przystanków, odpoczynku, zapalenia kilku papierosów, przemyślenia...
"Requiem for a dream" - cóż to za niezwykły tytuł. Zamykający w sobie całą treść i całe znaczenie powieści. Requiem dla snu, który jako jedyny może przynieść ukojenie, lecz, choć tak wyczekiwany, nie przychodzi. Requiem dla marzeń, które się nigdy nie spełnią. Requiem dla jakiejkolwiek próby ucieczki w cudowną nierzeczywistość.
Sara łyka garście tabletek odchudzających, by wcisnąć się w ukochaną, piękną czerwoną sukienkę i spełnić swój nowy życiowy cel: wystąpić w telewizji. Harry, Tyrone i Marion, ogarnięci wizją szybkiego zysku ze sprzedaży heroiny, od czasu do czasu, dla relaksu "walą sobie po działeczce". Wszyscy mieli wielkie plany, wszyscy mieli dobre chęci. Wszyscy "wiedzieli że w każdej chwili mogą przestać jeśli tylko zechcą. Gdyby kiedykolwiek zechcieli przestać". Czas płynie. Lato nagle się kończy i przychodzi zima. Sara nie zauważa nawet, że jej pomiętą sukienkę broczą plamy. Harry, Tyrone i Marion pewnej nocy budzą się bez pieniędzy, bez towaru i na głodzie. "Każdy dzień obnażał coraz więcej faktów przed którymi nie dało się już uciec więc choroba dokonywała natychmiastowej i automatycznej racjonalizacji przekształcając prawdę w jej dające się zaakceptować wynaturzenie". Na końcu wszyscy są owładnięci obsesją, a obsesja "degradowała duszę, pchając jednostkę do czynów niegodnych zwierzęcia, niegodnych nawet rannego zwierzęcia, niegodnych niczego i wszystkiego czym nie chcieli być". Co się stało? W którym momencie sen zamienił się w koszmar? Tego nie wie nikt. A przecież istniała kiedyś miłość, miłość matki do syna i syna do matki, miłość mężczyzny do kobiety z wzajemnością. Istniało współczucie, istniała prawda. Został tylko niemożliwy do uśmierzenia ból otwartych ran, na które kapią słone łzy.
Styl Huberta Selby Jra jest wyjątkowy. Przekonałam się o tym czytając debiutancki "Piekielny Brooklyn", i jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym przekonaniu teraz. Zagmatwany i obezwładniający niczym pajęcza sieć, bezwzględny jak potwór, który ani myśli wypuścić z raz zaciśniętych szczypiec. Duszny, gęsty i kleisty (brak wyodrębnionych dialogów, igranie z interpunkcją), a za razem w jakiś sposób... lekki, bo pozbawiony patosu i niewymuszony. Nikt tak jak ten autor nie zdołał wzbudzić mojego zachwytu nad opisem przeżuwanej czekoladki. Nikt nie poruszył tak subtelnym, a jednocześnie dobitnym przedstawieniem niezliczonej liczby sposobów, w jakie człowiek potrafi oszukiwać nie tylko innych, ale przede wszystkim samego siebie, jak potrafi niszczyć i palić jeden most za drugim, nie zdając sobie sprawy, że świat wokół niego się rozpada. "Człowiek robi to co trzeba. I to wszystko". Mam za sobą kilka książek autorów, którym wydawało się, że mają pojęcie o tym, czym jest uzależnienie. Temu autorowi nic się nie wydaje, ten autor wie. Czytelnik, który w i e, bez trudu wychwyci dobrze znane schematy zarówno zachowań, jak i myślenia. Tutaj nie ma miejsca na ściemę.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale w tym przypadku (jedynym przypadku ever) fakt, że najpierw widziałam film, a dopiero potem przeczytałam książkę, zadziałał na korzyść książki. Bo jak wyobrazić sobie Sarę inaczej, niźli jako wcielającą się w nią (będącą nią) Ellen Burstyn? I jak tu obyć się bez dźwięków genialnej muzyki Clinta Mansella, na wpół świadomie odtwarzanych przez umysł podczas lektury?
"(...) i zapamiętaj sobie bejbe że piękno to tylko pozłotka a brzydota przenika aż do głębi".
"Requiem for a dream" - cóż to za niezwykły tytuł. Zamykający w sobie całą treść i całe znaczenie powieści. Requiem dla snu, który jako jedyny może przynieść ukojenie, lecz, choć tak wyczekiwany, nie przychodzi. Requiem dla marzeń, które się nigdy nie spełnią. Requiem dla jakiejkolwiek próby ucieczki w cudowną nierzeczywistość.
Sara łyka garście tabletek odchudzających, by...
Podziwiam Brooksa Browna. Jako uczestnik wydarzeń w Columbine, potrafił podejść do tematu zdrowo i w miarę spokojnie. Obawiałam się, że zaleje mnie fala nienawiści, złośliwych uwag, że wszystko opierać się będzie na usilnym szukaniu kozłów ofiarnych. Nic bardziej mylnego. To naprawdę mądra książka. Z czystym sumieniem polecam.
columbinepolska.wordpress.com
Podziwiam Brooksa Browna. Jako uczestnik wydarzeń w Columbine, potrafił podejść do tematu zdrowo i w miarę spokojnie. Obawiałam się, że zaleje mnie fala nienawiści, złośliwych uwag, że wszystko opierać się będzie na usilnym szukaniu kozłów ofiarnych. Nic bardziej mylnego. To naprawdę mądra książka. Z czystym sumieniem polecam.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo tocolumbinepolska.wordpress.com