Biblioteczka
Mamy tu postać kobiecą, uprzedmiotowioną i skrzywdzoną w młodości, która w odwecie zaczyna uprzedmiatawiać i krzywdzić mężczyzn, bawi się w Boga i zaspokaja w ten sposób swoje mordercze serce. Jest to niby językowy majstersztyk (wyobraźnia łączenia słów jest tu wręcz niewyobrażalna), z którego jednak trudno było mi wyłuskać opowieść i którego lektura szybko z przyjemnej (w sensie pełnej podziwu) stała się ogromną mordęgą. Język wspaniale oddawał rozpadającą się osobowość bohaterki - skomplikowaną, rozedrganą, dezintegrującą się, doświadczoną i doświadczającą, ale w swej poetyckości nużył i wszystko rozwadniał. Z jednej strony książka ta budzi pewien zachwyt (rytmika tekstu, leksyka, cielesność języka), ale z drugiej niezwykle męczy i nieustannie odciąga, kierując uwagę na wieczne peryferia. Peryfraza goni tu peryfrazę, a język - mimo swojego piękna - staje się dość szybko grafomańskim konstruktem, z którego niewiele wynika. Trudna lektura i jak dla mnie przykład książki, o której więcej się wie z blurba niż z samego tekstu.
Mamy tu postać kobiecą, uprzedmiotowioną i skrzywdzoną w młodości, która w odwecie zaczyna uprzedmiatawiać i krzywdzić mężczyzn, bawi się w Boga i zaspokaja w ten sposób swoje mordercze serce. Jest to niby językowy majstersztyk (wyobraźnia łączenia słów jest tu wręcz niewyobrażalna), z którego jednak trudno było mi wyłuskać opowieść i którego lektura szybko z przyjemnej (w...
więcej mniej Pokaż mimo toPrzyjemnie się to czyta, zwłaszcza gdy pamięta się lata 80. i tamtejszy świat blokowisk. Językowo jest tu bardzo ciekawie, pełno tu plastycznych opisów przestrzeni i wnętrz, ale autor autor ładnie również posługuje się humorem (tym językowym i tym sytuacyjnym). Czasami Różycki ma niestety irytującą i niezrozumiale niekonsekwentną manierę tłumaczenia znaczeń (np. tłumaczy, czym jest katharsis albo złota rączka, a nie rozwija, czym były dewizy, co chyba jest trudniejsze dla dzisiejszego czytelnika). Przeszkadzały mi także nazwiska nawiązujące do znamienitych rodów (nie kumam pomysłu) oraz ogólna miałkość tekstu - brakuje w nim jakiegoś ciężaru. Nostalgię rozumiem, ale to trochę mało.
Przyjemnie się to czyta, zwłaszcza gdy pamięta się lata 80. i tamtejszy świat blokowisk. Językowo jest tu bardzo ciekawie, pełno tu plastycznych opisów przestrzeni i wnętrz, ale autor autor ładnie również posługuje się humorem (tym językowym i tym sytuacyjnym). Czasami Różycki ma niestety irytującą i niezrozumiale niekonsekwentną manierę tłumaczenia znaczeń (np. tłumaczy,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Może to mój problem, bo ostatnio źle wchodzi mi literatura piękna - zazwyczaj wydaje mi się sztuczna, zmyślona, nieprawdziwa, wykoncypowana i pretensjonalna - ale tak się składa, że książka Rejmer, której reportaże cenię wysoko, potwierdza te wszystkie moje odczucia i dystansuje mnie do literatury pięknej jeszcze bardziej. W trakcie lektury "Ciężaru skóry" miałem ciągle poczucie zirytowania, że te teksty we mnie nie zostają, nic mi nie robią, że niby są o ludziach, a w ogóle mnie nie przejmują, nie zapamiętuję ich, nie mam ciekawości, żeby poznawać losy bohaterów. Opowiadania wyparowały ze mnie niestety dokumentnie, a zostało tylko dość złe wrażenie, że autorka bawi się stylami, nawiązuje do realizmu magicznego, tworzy bałkański świat, tak jak a la skandynawski tworzył Ingmar Villqist, ale gdy u niego to czemuś służyło i w tym zmyślonym świecie odnaleźć można było prawdziwe emocje, to u Rejmer niestety to wszystko wydaje się na niby, na potrzeby stylistycznej wprawki i tylko zabawy słowem.
Niestety mam nieodparte wrażenie, ze gdyby autorka nie napisała i nie wydała wcześniej swoich reportaży, to nikt do tych opowiadań nie podszedłby z zainteresowaniem - ani wydawca, ani czytelnicy. Irytujące, wykalkulowane, na siłę epatujące traumą, efekciarskie, ale niezbyt efektowne, no i w kwestiach używanego języka często na granicy grafomanii. Ogromny zawód.
Może to mój problem, bo ostatnio źle wchodzi mi literatura piękna - zazwyczaj wydaje mi się sztuczna, zmyślona, nieprawdziwa, wykoncypowana i pretensjonalna - ale tak się składa, że książka Rejmer, której reportaże cenię wysoko, potwierdza te wszystkie moje odczucia i dystansuje mnie do literatury pięknej jeszcze bardziej. W trakcie lektury "Ciężaru skóry" miałem ciągle...
więcej mniej Pokaż mimo toSprawnie napisane historie późnych miłości poruszajace czasem niestandardowe tematy (np. otwarte związki) i dotykające także spraw najnowszych (pandemia, wojna w Ukrainie), ale czy poza chwilową przyjemnością czytania i refleksją zostanie ta książka ze mną na dłużej? Raczej nie.
Sprawnie napisane historie późnych miłości poruszajace czasem niestandardowe tematy (np. otwarte związki) i dotykające także spraw najnowszych (pandemia, wojna w Ukrainie), ale czy poza chwilową przyjemnością czytania i refleksją zostanie ta książka ze mną na dłużej? Raczej nie.
Pokaż mimo toGrynberg potrafi rozmawiać. Jest empatycznym słuchaczem, który wie także jak docisnąć i nie wyzbyć się przy tym własnych przekonań. Wiele scen opisywanych przez rozmówców przypomina "Zieloną granicę" Agnieszki Holland, ale są też zaskakujące konteksty, bo ta książka jest nawet mniej o tych ludziach z lasu, co uciekają, a bardziej o tych ludziach z lasu, co pomagają i uciekają przed tymi, co uważają, że pomoc jest nielegalna. Z nowych lub mniej słyszalnych głosów mamy tu też perspektywę samych strażników albo perspektywę ekologiczną. Z książki wybrzmiewa też ogromna trauma i ciężar niesione przez osoby, które pomagając, uzależniają się od tej pomocy, od aktywności, od konieczności wpływania, od ratowania, od nieumiejętności powrotu do normalnego życia. I to książka także o tym, że ta sytuacja tu i teraz będzie tu i tam (czytaj: w różnych miejscach) i ciągle, i zawsze, bo wszyscy rozmówcy wieszczą, że to się nie skończy, choć może przybierze inną formę. Smutne, przerażające, poruszające historie.
Grynberg potrafi rozmawiać. Jest empatycznym słuchaczem, który wie także jak docisnąć i nie wyzbyć się przy tym własnych przekonań. Wiele scen opisywanych przez rozmówców przypomina "Zieloną granicę" Agnieszki Holland, ale są też zaskakujące konteksty, bo ta książka jest nawet mniej o tych ludziach z lasu, co uciekają, a bardziej o tych ludziach z lasu, co pomagają i...
więcej mniej Pokaż mimo toBardzo sprawny i piękny język, ale całość nie wiem trochę po co i dla kogo. Miasta tu mało, a luźne migawki o różnym natężeniu istotności nie wiążą się jakoś w całość. Jeśli Gornick dla amerykańskich czytelników i czytelniczek jest jakimś znanym i ważnym punktem odniesienia, to może to nabiera ważniejszego wymiaru, ale z mojej polskiej perspektywy jest to takie niekonkretne pisanie, z którego dla mnie nic szczególnego nie wynika. Są ciekawe momenty o rasizmie i feminizmie w amerykańskich kontekstach, a poza tym mnóstwo słów ułożonych czasem w ładne zdania i tyle...
Bardzo sprawny i piękny język, ale całość nie wiem trochę po co i dla kogo. Miasta tu mało, a luźne migawki o różnym natężeniu istotności nie wiążą się jakoś w całość. Jeśli Gornick dla amerykańskich czytelników i czytelniczek jest jakimś znanym i ważnym punktem odniesienia, to może to nabiera ważniejszego wymiaru, ale z mojej polskiej perspektywy jest to takie niekonkretne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ponoć bardzo źle, ze swoją przygodę z Vannem zacząłem nie od jego powieści, a od tego "reportażu kreatywnego". Mamy tu fascynujący temat (USA, broń, strzelanina w miejscu publicznym, portret psychologiczny sprawcy) i z początku ciekawy zabieg zderzenia przypadku masowego mordercy (jakich w stanach wielu) z prywatną historią kontaktu z bronią samego autora. Niestety ten pomysł dość szybko się rozmywa i Vann ucieka w przekraczające dziennikarskie standardy insynuacje i oskarżenia, które nie przystoją reportażystom. Mnóstwo tu kiepskich dywagacji i komentarzy nt. samych bohaterów, ale też muzyki, filmu, polityki itp. Wiele komentarzy do cytowanych maili sprawia wrażenie infantylnych albo - odwrotnie - napuszonych. Aż dziw, że nikt tego tekstu porządnie nie zredagował i pozwolił na puszczenie sformułowań, które etycznie są wątpliwe, a i mogą grozić procesami (oceny niektórych realnie przecież żyjących osób). Problem tkwi także w tym, że Vann jako researcher wie od czytelników zapewne o wiele więcej i często bez zagajenia tematu przedstawia od razu wnioski, które brzmią jak oskarżenia i winy (np. motyw orientacji seksualnej sprawcy lub jego rasizmu) - jest to nieprofesjonalne etycznie, ale i też warsztatowo. No cóż - są tu ciekawe wątki, jest dobry punkt wyjścia i chęć ukazania portretu psychologicznego mordercy i jego kontaktu z kulturą broni w USA, ale kończy się to przestrzelonymi - nomen omen - rekonstrukcjami i insynuacjami oraz nadużyciami autora względem bohaterów. Niestety.
Ponoć bardzo źle, ze swoją przygodę z Vannem zacząłem nie od jego powieści, a od tego "reportażu kreatywnego". Mamy tu fascynujący temat (USA, broń, strzelanina w miejscu publicznym, portret psychologiczny sprawcy) i z początku ciekawy zabieg zderzenia przypadku masowego mordercy (jakich w stanach wielu) z prywatną historią kontaktu z bronią samego autora. Niestety ten...
więcej Pokaż mimo to