-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać354
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik16
Biblioteczka
2015-09-19
Wiecie jak to jest z dobrymi seriami? Jeszcze zanim przeczytacie kolejną książkę wchodzącą w jej skład, wiecie, że będzie niesamowita. I taki właśnie był Grey. Totalnie... perfekcyjny.
Powieść wchodzi w skład książek z serii Pięćdziesiąt twarzy Greya. Tym razem autorka, odpowiadając na prośby wielu czytelników, opowiedziała historię jeszcze raz, tylko że z perspektywy Christiana Greya, przystojnego miliardera, wspaniałego kochanka i w ogóle - chodzącego ideału, na którego widok wszystkie kobiety chcą być karane za niezjedzenie śniadania, albo wywrócenie oczami. Dowiadujemy się co tak naprawdę siedzi pod czupryną tego tajemniczego faceta i dochodzimy do wniosku, że nie jest to nic odkrywczego. Poznanie Any, dziewczyny co do której inteligencji odczuwam ogromny respekt, skomplikowany związek typu "Pan - uległa", błyskotliwe przemyślenia narratora i wiele, wiele innych. Oto, czym możemy się raczyć podczas lektury nowej powieści E. L. James. Jaka jest naprawdę? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć.
Tyle tytułem wstępu. Teraz pełna powaga.
Chyba już domyśliliście się, że nie będzie to pozytywna recenzja. W ogóle zacznijmy od tego, że nie sądziłam, że kiedykolwiek zrecenzuję jakąkolwiek z książek pani James, ale tak jakoś mnie korciło do zjechania tej powieści, że nie mogłam się powstrzymać! Przynajmniej utwierdziłam się w przekonaniu, jakoby to nigdy więcej nie czytać tego, co wyjdzie spod pióra tej autorki. Nigdy, przenigdy. No, chyba, że będę chciała się pośmiać, wtedy z powodzeniem poczytam Greya. Bo to, co tym razem zaprezentowała pisarka, to komedia. Komedia porażek.
Przed lekturą Greya, zapoznałam się z całą trylogią Pięćdziesięciu twarzy..., którą, o dziwo, przeczytałam od deski do deski, roniąc przy tym łzę wynikającą z mojego zażenowania i ubawu, jaki miałam podczas lektury. Po najnowszą powieść E. L. James sięgnęłam ze zwykłej ciekawości, która w tym przypadku stała się moją największą zgubą. Zaznaczmy też, że w porównaniu do trylogii, Greya doczytałam do dwusetnej strony, dalej nie dałam rady z przyczyn oczywistych dla wszystkich tych, którzy znają styl autorki. Moje zażenowanie sięgnęło wtedy apogeum i gdybym tylko miała papierowe wydanie tej książki, latałaby ona po całym pokoju, obijając się o ściany. Z jednej strony byłam zła, bo nie lubię czytać takich klumpów, jak to mówi Anita z Book Revievs, ale z drugiej wcale się na tej książce nie zawiodłam. To było do przewidzenia, bo jak widać potencjał autorki rozwija się wstecz i zwalnia jeszcze zanim zdąży się porządnie rozpędzić.
Ale konkrety, Agata, konkrety.
Wiecie, co najbardziej mnie wkurzyło? To, że Grey co chwilę mówił, jak bardzo chciałby zrobić to z Aną, w sposób ostentacyjny i wulgarny. Nie wiem, jak wyszło to w polskiej wersji językowej, ponieważ zapoznałam się z angielską, ale nie mogłam tego znieść! Nie dość, że traktował ją jak przedmiot, dmuchaną lalkę, to jeszcze śledził każdy jej krok, wiedział o niej dosłownie wszystko, jeszcze zanim nawiązali konkretną znajomość. Jak można tak bardzo bawić się drugą osobą? Jak można myśleć tylko o jednym? Nie chcę, żeby odezwała się we mnie teraz pejoratywna strona kobiecego feminizmu, ale no kurczę no - Grey po prostu nikogo nie szanował, w tym kobiet. Jedyna osoba, która według niego była idealna, to on sam. Dziwię się, że zauważyłam to dopiero teraz, podczas lektury kolejnej książki z serii. Ale cóż - lepiej późno niż później. Czy jakoś tak...
Do tego miałam wrażenie, jakby każdy osobny rozdział wnosił dokładnie to samo do treści. On jej pragnie, ale nie wie, jak ją podejść, ona jest bardzo skromna i niedoświadczona, a cała reszta przypatruje się temu z konsternacją. W dodatku spotykamy się z bohaterem-prześladowcą, który w każdej sekundzie może wykorzystać numer konta, albo rozmiar buta swojej wybranki. I nie zawaha się ich użyć przeciwko niej. Urocze. Albo ekstremalnie dziwne i straszne.
Ale na szczęście tekściki typu: "Showtime, Grey", "Game on, Miss Steel", "Christ, I'm having the same effect on her that she has on me", w ostateczności mnie rozbawiły. Nie wiem czemu, tak po prostu. Był to taki odpowiednik wspaniałej wewnętrznej bogini Any, ale nie tak denerwujący. To właśnie za to przyznałam jeden, jedyny punkt tej książce - za brak narracji rozkojarzonej i bystrej inaczej bohaterki. Uff. Przynajmniej udało mi się od tego odpocząć. Nie zmienia to jednak faktu, że Grey staje się oficjalnie najgorszą z przeczytanych przeze mnie dotychczas książek w tym roku. Więc chyba zrozumiałe jest to, że w żadnym wypadku jej Wam nie polecam.
Recenzja w bardziej podrasowanej wersji na http://ksiazkopatia.blogspot.com/2015/09/recenzja-ksiazki-roku.html
Wiecie jak to jest z dobrymi seriami? Jeszcze zanim przeczytacie kolejną książkę wchodzącą w jej skład, wiecie, że będzie niesamowita. I taki właśnie był Grey. Totalnie... perfekcyjny.
Powieść wchodzi w skład książek z serii Pięćdziesiąt twarzy Greya. Tym razem autorka, odpowiadając na prośby wielu czytelników, opowiedziała historię jeszcze raz, tylko że z perspektywy...
Nienawidzę wszelkich reality shows, emitowanych w telewizji. Po prostu nienawidzę. Z kamerą u Kardashianów, Dance Moms, Top Model, Rolnik szuka żony i inne tego typu durne programy. Nie widzę większego sensu w relacjonowaniu życia, które nawet nie powinno mnie obchodzić. W końcu powinnam interesować się tym, jak sama postępuje z moim istnieniem, nie wpychać nosa w nieswoje sprawy i życie innych zostawić im samym. Może więc ze względu na moją opinię, której tak kurczowo się trzymam, nie byłam w stanie w pełni docenić Rywalek? A może istniał inny powód, dla którego powieść nie za bardzo przypadła mi do gustu? I dlaczego łączę ze sobą dwa tak odmienne tematy - świat telewizji i ten przedstawiony w książce Kiery Cass? Przekonajcie się sami.
Amerika Singer to prosta dziewczyna, urodzona Piątka - dusza artystyczna, która spełnia się w śpiewie i grze na instrumentach. Żyje w świecie, gdzie liczą się numerki, świadczące o klasie i statusie danego mieszkańca Ilei. Sama wychowała się w rodzinie, której los zależy od wysoko usytuowanych Dwójek, Trójek, a nawet Czwórek, wiodących znacznie lżejszy żywot od niej. Dlatego list, który dostaje pewnego dnia, staje się zbawieniem dla niej i jej rodziny. Zostaje zaproszona do wzięcia udziału w Eliminacjach, których zadaniem jest wyłonienie żony dla przystojnego księcia Maxona. Pytanie tylko, czy dziewczyna będzie w stanie porzucić rodzinę i chłopaka, którego kocha, na rzecz życia w lepszych warunkach - dla siebie i swoich najbliższych, którzy dzięki jej poświęceniu, mogą zapomnieć o uczuciu głodu i braku pieniędzy na życie. Odwrotu, od podjętej decyzji, nie będzie, za to spocznie na niej wielka odpowiedzialność i spojrzenia jej trzydziestu czterech rywalek, także starających się o uznanie rodziny królewskiej. Czy dziewczyna odnajdzie się w świecie bogactw, luksusu i przepięknych kreacji? Czy dotrze do Elity?
Pomysł autorki na tę książkę jest naprawdę dobry. Wiem, że wielu się spodobał, nawet bardzo, dlatego nie mam zamiaru jego krytykować. Natomiast nie przemówił on szczególnie do mojej osoby. Nie znalazłam ani jednej rzeczy, która by mną wstrząsnęła, albo zachwyciła tak bardzo, że mogłabym uznać tę książkę za godną uwagi. W większości czasu, gdy ją czytałam, po prostu się nudziłam. Wydarzenia w niej były dla mnie raczej przewidywalne i statyczne, nie wnosiły do mojej głowy czegoś świeżego, wstrząsającego i nieco bardziej zdynamizowanego. Może, gdyby autorka nie skupiała się na niekiedy bezsensownych opisach nowych sukienek, albo wyglądu wszystkich rywalek, całość byłaby lepsza.
Ale prawdziwa złość ogarnęła mnie pod koniec powieści. Nie chodzi mi o samo zakończenie, bo jak historię, której ciąg dalszy poznać można w kolejnych tomach, było w porządku. Jednak sama myśl, że miałabym jeszcze siedzieć przy powieściach z tej serii, czytać o tym, czego tak bardzo się domyślam, napawa mnie niewyobrażalną niecierpliwością. Ostatecznie nie sięgnę po kolejne książki z tej serii, bo i po co, skoro wiem, jak wszystko się skończy? Jej zakończenie jest dla mnie bardzo oczywiste i dodatkowo potwierdzone licznymi spojlerami, więc nie widzę sensu dalszego męczenia się z tymi książkami, bo po prostu wiem, że nie przypadną mi do gustu.
Fabuła przypominała mi niejeden reality show, których tak bardzo nie lubię. Trzydzieści pięć dziewcząt przybywa do pałacu, gdzie będą się uczyć i kształcić na przyszłą królową, a to, która z nich zostanie w zamku na dłużej, zależy tylko i wyłącznie od "widzi mi się" księcia. Od czasu do czasu obserwuje je czujne oko kamery, relacjonując ich poczynania reszcie społeczeństwa, która kibicuje swoim faworytkom. Brzmi jak wyżej wymienione programy? Oczywiście, że tak! Z jednej strony jest to całkiem ciekawym i intrygującym zagraniem, ale mnie nie za bardzo się to spodobało, ani do siebie nie przekonało.
Kolejny aspekt, który sprawił, że nie do końca polubiłam Rywalki, to bardzo dziewczęca strona tej powieści. Nie podobało mi się to, że co rusz musiałam czytać o pustych księżniczkach, które płaczą, ponieważ odrzucił je przystojny książę. Czasami sama płakałam, ale nad wartościami, które przyświecały niektórym z tych bohaterek, bo kompletnie nie rozumiałam zachwytu życiem królewskim, strojeniem się w drogie suknie i naszyjniki oraz nakładaniem na twarz dwóch szpachli makijażu. Pomyślicie teraz: "Przecież sama jesteś dziewczyną, co ci w tym przeszkadza?" - a to, że takich elementów było po prostu za dużo, jak na mój gust.
Akurat pod tym względem bardzo dobrze rozumiałam główną bohaterkę, Ami, którą polubiłam już od pierwszej strony. Widać było, że jest niesamowicie dojrzała i oddana swojej rodzinie, którą bez reszty kochała. Miłość była dla niej najistotniejszym uczuciem i nie dziwię się jej. To właśnie dzięki niej stawała w obronie niewinnych, uśmiechała się do odtrąconych, wspierała biedniejszych od siebie i miała na uwadze nie tylko swoje potrzeby. Była empatyczna, wrażliwa, ale także zdecydowana, harda i odważna. Nie bała się powiedzieć wprost co myśli, a jej szczerość mocno we mnie uderzyła, dzięki czemu jeszcze bardziej się z nią rozumiałam.
Zdecydowanie najmocniejszą strona tej powieści być trójkąt miłosny. America-Aspen, Amercia-Maxon. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że był on równie dobry, jak w Szklanym tronie, a to już coś znaczy! Jak dla mnie, był on najciekawszym elementem powieści, i tylko dzięki niemu czytałam ją dalej, mimo innych niedogodności.
Mimo tych wielu negatywów, jakie w niej zauważyłam, uważam że jest to bardzo lekka powieść, którą szybciutko i łatwo się czyta. Można się przy niej zrelaksować, a to w wakacje jest dla mnie nie lada plusem.
Wiem, że ta powieść zebrała wiele pozytywnych recenzji, więc nie zniechęcajcie się moją opinią, bo może akurat Wam się spodoba? Nigdy nie wiecie, więc myślę, że w przypadku Rywalek trzeba po prostu spróbować. :)
Nienawidzę wszelkich reality shows, emitowanych w telewizji. Po prostu nienawidzę. Z kamerą u Kardashianów, Dance Moms, Top Model, Rolnik szuka żony i inne tego typu durne programy. Nie widzę większego sensu w relacjonowaniu życia, które nawet nie powinno mnie obchodzić. W końcu powinnam interesować się tym, jak sama postępuje z moim istnieniem, nie wpychać nosa w nieswoje...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niektórzy ludzie tak bardzo lubią tajemnice, że w pewnym momencie swojego życia, stają się jedną z nich. Nieosiągalni, zawsze z głową w chmurach i niezrozumiani przez innych. Są wyjątkowi w każdym tego słowa znaczeniu, a ich życie zdecydowanie nie należy do nudnych. W takim razie, skoro istnieją tacy, którzy wystają ponad szereg, jak można nazwać całą resztę? Nudziarzami? Przeciętniakami? A może outsiderami? Nie. Cała reszta to papierowi ludzie, mieszkający w swoich papierowych domkach, jedzący swoje papierowe płatki na śniadanie i fascynujący się papierowymi wyobrażeniami rzeczywistości. Cały świat jest właśnie taki, ale nie ona - Margo Roth Spiegelman, której historię opisuje w swojej powieści John Green...
Quentin Jacobsen - dla przyjaciół Q - ma osiemnaście lat i od zawsze jest zakochany we wspaniałej koleżance, zbuntowanej Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli razem coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum. Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwanie dziewczyny, która go fascynuje, idąc tropem skomplikowanych wskazówek, jakie zostawiła tylko dla niego. Żeby ją odnaleźć musi przemierzyć setki kilometrów w USA. Po drodze przekonuje się na własnej skórze, że ludzie są w rzeczywistości zupełnie inni, niż sądzimy. Czy dowie się, kogo szuka i kim naprawdę jest Margo?
John Green bardzo często gościł u mnie na blogu - czy to w recenzjach, czy to w tagach, czy w różnego rodzaju artykułach. Zawsze ceniłam sobie tego autora za luz z jakim podchodzi do życia i samego pisania. Czytając jego książki mam wrażenie, jakby nie wkładał w nie dużo wysiłku, a nawet jeżeli to robi, to zawsze są dla mnie fantastyczną lekturą, którą zawsze doceniam za wiele składających się na nią elementów. W przypadku recenzowanych Papierowych miast, nie było inaczej. Ostatnio drugi raz czytałam tę książkę, by odświeżyć sobie jej treść i muszę przyznać, że był to taki "drugi-pierwszy raz". Sądzę, że bez względu na to ile razy zagłębiałabym się w jej fabułę, zawsze będę tak samo zaskoczona i oczarowana jej treścią. Dlaczego? Przekonajmy się.
Pokochałam ją przede wszystkim ze względu an bohaterów, a w szczególności Bena i Radara, bez których ta książka po prostu nie byłaby dalej Papierowymi miastami i równie dobrze mogłaby być napisana przez byle kogo, a nie samego Johna Greena. Te dwie postacie były duszą i sercem powieści, nadawały jej świeżości i sprawiały, że zaśmiewałam się do łez! Każda sytuacja, w której zostali postawieni ci dwaj chłopacy, przemieniała się w komedię porażek i skecz, którego pozazdrościłaby nie jedna trupa kabaretowa. Oddałabym bardzo wiele, a nawet wszystko, by mieć przy sobie takich kompanów i szczerze się z nimi zaprzyjaźnić. John Green ma talent do kreowania takich bohaterów, którzy z miejsca wzbudzają w nas sympatię, których możemy tylko i wyłącznie pokochać. A Ben i Radar właśnie tacy są. Żadna inna postać - Margo, Q, Lacey - nie wpłynęła na mnie tak, jak ten cudowny i charyzmatyczny duet - najmocniejsza strona Papierowych miast.
Ale żaby nie było - powieść nie jest tylko i wyłącznie lekka, zabawna i humorystyczna. Traktuje o czymś znacznie więcej. Mówi o odnajdywaniu własnej tożsamości, którą nawet, jeśli notorycznie zmieniamy, albo odgrywamy różne role, musimy zachować, by samemu się nie zagubić. Margo, która wiodła paradoksalnie ciekawe i szalone życie, goniąc przygody i będąc najbardziej tajemniczym stworzeniem na ziemi, musiała odbyć wędrówkę po własne "ja", w którą wciągnęła Q. Mimo, iż chłopak sam się tego nie spodziewał, ta podróż mogła stać się dla niego wybawieniem od nudnego i wyreżyserowanego życia. Moim zdaniem warto czasami dać się porwać nieuzasadnionemu szaleństwu, by na starość nie powiedzieć, że żałuję się swojego całego życia. John Green prezentuje nam, czytelnikom, lekcję, którą powinni zapamiętać do końca życia: wyjdźcie ze swoich ciemnych i zagraconych pokoi, i podążajcie wytyczonymi przez siebie drogami. Bo kto wie, może na skraju tych ścieżek znajduje się coś więcej niż rozwiązanie trudnej zagadki?
Za każdym razem, gdy sięgam po kolejną książkę Greena myślę sobie: "Lepiej być nie może". Po czym dostaję coś, co przerasta moje oczekiwania po stokroć. Świadczy to nie tylko o talencie pisarskim autora, ale także o jego wielkim doświadczeniu w tym, co robi. Nawet, gdy będzie miał już pięćdziesiąt, albo siedemdziesiąt lat, będzie zaparcie podążał z duchem czasu i odczytywał upodobania młodzieży lepiej, niż ktokolwiek inny. Nie da się ukryć, że John Green jest wspaniałym autorem!
Papierowe miasta były dla mnie mentalną przeprawą przez słowa, która wzbudziła we mnie morze uczuć, na którym pienią się ogromne fale zbudowane z emocji. Dzięki lekturze tej powieści doświadczyłam czegoś więcej niż łez wzruszenia, albo niepohamowanych wybuchów śmiechu. Książka nie tylko poprawiła mi humor, ale rozjaśniła złe i pochmurne dni, dając nadzieję na lepsze jutro. Doznałam objawienia i otrzymałam mocnego kopa od książki, która mocno mną wstrząsnęła. I gwarantuję Wam, że na Was wpłynie tak samo, a może nawet lepiej. Nie ulega wątpliwości, że serdecznie ją polecam, a jeżeli jeszcze jej nie czytaliście, nakazuję zrobić to jak najszybciej! :) Nie pożałujecie ani jednej godziny spędzonej przy tej książce!
Niektórzy ludzie tak bardzo lubią tajemnice, że w pewnym momencie swojego życia, stają się jedną z nich. Nieosiągalni, zawsze z głową w chmurach i niezrozumiani przez innych. Są wyjątkowi w każdym tego słowa znaczeniu, a ich życie zdecydowanie nie należy do nudnych. W takim razie, skoro istnieją tacy, którzy wystają ponad szereg, jak można nazwać całą resztę? Nudziarzami?...
więcej mniej Pokaż mimo to
Według niektórych, powieści młodzieżowe są mało ambitne, przeznaczone dla głupiutkich nastolatków, którym nic, tylko pstro w głowie. W końcu co takiego może przekazać kolejna książka Johna Greena, albo, jak w tym przypadku, Matthewa Quicka? Żeby nie było więcej wątpliwości, Drodzy Ci, którzy wątpią w literackie kąski młodzieżowe, raz na zawsze zaprzeczę wszelkim stereotypom i powiem, że... No właśnie - co? Że to była dobra książka? Nie, to byłoby zbyt proste. Wobec tego zapraszam na pełniejszą i bardziej zachęcającą recenzję!
"Naprawdę bardzo, bardzo ich kocham. Wszystkich po równo. Moje chłopaki. Moi przyjaciele. Federacja Fantastycznych Fanatyków Franksa." Tak Amber Appelton mówi o swoich najwierniejszych przyjaciołach, którzy zawsze wspierają ją w obliczu jej największych problemów. Na przykład w jej finansowym dołku, przez który mieszka wraz z mamą i psem w szkolnym autobusie. Mimo, iż dziewczyna traci grunt pod nogami, nie załamuje się i nie traci nadziei; trenuje Chrystusowe Diwy z Korei, pociesza staruszków w domu spokojnej starości i przede wszystkim myśli pozytywnie i zaraża swoją energią - jak gwiazda rocka.
Brzmi, jak typowa powieść dla "głupiutkich nastolatków", nie? O, jakże się mylicie!
To chyba pierwsza powieść młodzieżowa, która tak bardzo mi się spodobała! Była pozornie bardzo prosta, ale dała mi do myślenia więcej niż niejedna książka Coleho (ah, zrobiło się poważnie!). Po jej przeczytaniu siedziałam i płakałam. Nie dlatego, że była strasznie smutna i depresyjna, ale przez to, jaką mentalną lekcje mi zafundowała. Nie mogłam siebie poznać, trudno mi było zapanować nad emocjami! Czytałam ją w drodze powrotnej z Kołobrzegu, w pociągu, więc wyobraźcie sobie miny ludzi siedzących dookoła mnie - pewnie uznali mnie za jakąś wariatkę, albo nadmiernie zasmuconą osobę. Ale w przypadku tej książki nie wstydziłam się żadnych uczuć. Nie wstydziłam się śmiać na cały głos, zgrzytać zębami, albo głośno wyrazić swojego niezadowolenia. Dla postronnego obserwatora, ja czytająca tę książkę, mogłam właśnie odgrywać najzabawniejszy skecz pod słońcem. Ale prawda jest taka, że powieść, mimo, iż momentami zabawna, traktuje o znacznie poważniejszych tematach.
Alkoholizm, problemy finansowe, depresja - to tylko mała namiastka tego, z czym zmierzają się bohaterowie tej powieści. Każda taka rzecz przybliża ich do zdania sobie sprawy z cenności życia i pozytywów, które ich spotykają. Surowe lekcje, które nie raz bywają bardzo trudne do przyswojenia, sprawiają, że zyskują oni odwagę do podejmowania niekiedy bardzo trudnych decyzji. Można by powiedzieć, że nastolatkowie wcale nie mają pod górkę, że wiodą proste i beztroskie życie, ale lektura Prawie jak gwiazda rocka doprowadza nas do innych wniosków... Życie, mimo iż czasami daje w kość, jest najpiękniejszą rzeczą i najwspanialszym cudem na świecie - bez kitu. Nawet, jeżeli teraz wściekasz się, bo na dworze szaleje ogromna burza, albo zgubiłeś kluczyki do samochodu lub zniszczyłeś telefon, to podświadomie wiesz, że za wszystko powinieneś być wdzięczny - w szczególności z błędy, które popełniasz i wszelkie porażki. To one uczą ciebie być kimś lepszym i dojrzalszym, a także odpornym na dalsze niepowodzenia.
Dlatego też sądzę, że z jednej strony tej powieści nie można szufladkować i przyczepić do niej naklejkę z napisem: "UWAGA! Produkt dostępny tylko dla młodzieży!". Ta książka jest zbyt cenna, by dzielić się nią w tak wąskim gronie! Więc bez względu na to, czy masz pięćdziesiąt, czy dwadzieścia pięć lat, powinieneś sięgnąć po Prawie jak gwiazda rocka i przekonać się na własnej skórze, jak bardzo ta książka wymiata!
Wymiata dlatego, że ma cudownych, wrażliwych i realistycznych bohaterów - nie stworzonych na nowo, nie napisanych, ale takich, których można by spotkać w prawdziwym życiu. Wymiata ze względu na prostotę, z jaką została napisana. Mimo, iż przekazywane w niej treści są poważne i refleksyjne, zostały opatrzone nutką wspaniałego poczucia humoru, którym szczyciła się główna bohaterka. Wokół kolejnych rozdziałów nie krążą przemądrzałe rady i wielosylabowe słowa, których czytanie przyprawia o zawrót głowy. To właśnie prostota najbardziej urzeka w tej książce.
Muszę Wam powiedzieć, że zanim zabrałam się do pisania tej recenzji, przez bardzo długi czas musiałam ochłonąć po lekturze. Mimo, iż książkę pochłonęłam dosłownie w parę godzin, to czas, który poświęciłam na przemyślenie jej treści był niesamowicie długi. Sądzę, że czyni to tę książkę jeszcze bardziej intrygującą, nostalgiczną i, wbrew pozorom, ambitną.
Nie czytałam jeszcze innych powieści Matthewa Quicka, ale jeżeli każda z nich trzyma taki poziom, jak ta, to z pewnością już niedługo się za nie zabiorę! Autora polubiłam tak bardzo, że chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, iż blisko mu do słynnego Johna Greena. Moim zdaniem obydwoje stoją obok siebie na podium i mogą szczerze cieszyć się ze swoich pisarskich osiągnięć!
Gdybyście kiedykolwiek zastanawiali się, czy sięgnąć po Prawie jak gwiazda rocka, nie myślcie nad tym ani sekundy dłużej! Po prostu chwyćcie ją i zaczytujcie się. Gwarantuje Wam, że nie będziecie zawiedzeni! Przygotujcie tylko chusteczki - przydadzą się Wam do ocierania łez wzruszenia i radości.
Reszta recenzji na http://ksiazkopatia.blogspot.com/2015/07/wybuchowa-amber-appelton-ktora.html
Według niektórych, powieści młodzieżowe są mało ambitne, przeznaczone dla głupiutkich nastolatków, którym nic, tylko pstro w głowie. W końcu co takiego może przekazać kolejna książka Johna Greena, albo, jak w tym przypadku, Matthewa Quicka? Żeby nie było więcej wątpliwości, Drodzy Ci, którzy wątpią w literackie kąski młodzieżowe, raz na zawsze zaprzeczę wszelkim stereotypom...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07
"A oto mój sekret. Jest bardzo prosty:
Dobrze widzi się tylko sercem.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."
Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę
Jak to jest być nierozumianym przez drugiego człowieka? Jak czujesz się z tym, że ktoś ocenia Cię tylko ze względu na Twój wygląd? Czy sam wyciągasz pochopne wnioski, nie chcąc nawet poznać osoby, z której szydzisz? Te i wiele innych pytań mogły chodzić po głowie głównemu bohaterowi recenzowanej powieści, Augustowi. Ale pierwsze z nich i najważniejsze brzmiało: Dlaczego taki jestem? Co zrobiłem nie tak? Odpowiedzi na nie mogą nigdy nie ujrzeć światła dziennego, mogą skryć się w cieniu krytyki i oszczerstw. Ale czy to źle? Czy w momencie, gdy całe życie stoi na głowie, ma to jakiekolwiek znaczenie?
August to błyskotliwy i inteligentny dziesięciolatek. Szaleje na punkcie Gwiezdnych wojen, lubi przedmioty ścisłe, zabawę się ze swoim psem i siostrą, Vią. Jednak to nie wszystko. W końcu świat nigdy nie był łaskawy dla Augusta Pullmana. Chłopiec urodził się ze zmutowanym genem, z powodu którego ma zdeformowaną twarz. To przez to nigdy nie chodził do szkoły, był wytykany palcami, gdziekolwiek by nie poszedł oraz przeszedł wiele operacji. Do tej pory, w rodzinnym środowisku, czuł się bezpiecznie i pewnie, ale teraz, gdy po raz pierwszy idzie do szkoły, czuje strach przed nieznanym, a przede wszystkim - przed rówieśnikami. Bo przecież nie można polubić, ani tolerować kogoś, kto wygląda tak, jak on. Chyba, że na swojej drodze spotka się życzliwych ludzi...
Historia przedstawiona w tej powieści nie wydaje się być szczególna, albo interesująca, ale wierzcie mi - jest zupełnie inaczej. Od pierwszej strony jesteśmy wrzuceni do ciała i umysłu Augusta. Uczymy się rutyny jego dnia, codziennych czynności i akceptacji samego siebie, co wydaje być się bardzo proste. Nie w przypadku tego bohatera. Nie chce opisywać tutaj wyglądu chłopca, bo, jak sam piszę na początku, nie chce mówić, jak wygląda. Znajduje się on jednak w sytuacji, w której mało kto chodziłby z uśmiechem na twarzy. Tym bardziej, gdy każdy, kogo spotka na swojej drodze, pogrąża go jeszcze bardziej. To przykre, ale brutalnie prawdziwe.
Powieść porusza cały czas aktualny problem prześladowania - nie tylko pomiędzy rówieśnikami w szkole. Historia Augusta jest typowym przykładem tzw. "bullyingu". Zawsze słyszymy tylko o skutkach takiego zachowania, ale czy kiedykolwiek zastanowiliśmy się przez co przechodzą osoby prześladowane? Muszą dogłębnie cierpieć, domagać się uwagi, ale jednocześnie chcieć zniknąć, by tego typu problem nigdy więcej do nich nie przylgnął. Mimo to, nie zawsze jest to dobrym rozwiązaniem, czego skutkiem może być depresja, myśli i próby samobójcze. Dlatego też powieść powinna dać do myślenia. I nie ukrywam, że dla mnie była dawką wielu refleksji - głównie o sobie samej. Zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek byłam "oprawcą", czy dręczyłam kogoś dla zabawy, dla swojej, albo innych satysfakcji, a jeżeli znalazłam taką sytuację, to zastanawiałam się po co to robiłam. Czy przyniosło mi to jakiś zysk? Czy stałam się przez to bardziej popularna, albo lubiana przez innych? Po lekturze tej powieści na wszystkie tego typu pytanie odpowiedziałam sobie negatywnie.
Myślę, że dobrze jest trafić na książkę, która brutalnie potrząśnie, uderzy w twarz i każe się ogarnąć. Dla mnie Cud chłopak był lekcją pokory i dzienniczkiem dobrego postępowania. Takie książki bardzo doceniam!
Nie ukrywam też, że jest to powieść, przy której niejednokrotnie płakałam. Najczęściej dlatego, że było mi żal głównego bohatera, ale głównie ze względu na wnioski, jakie wyciągałam z lektury. Nie mogłam także wyjść z podziwu dla Augusta, który podchodzi do swojej dolegliwości z ogromnym dystansem, śmieje się ze swojej anomalii i jest piekielnie odważny, jak na dziesięciolatka. Stał się dla mnie wzorem do naśladowania, postacią, w której kiedyś powinnam poszukać swoich cech - tych dobrych.
Ale nie tylko August powinien być dla nas autorytetem. Także jego rodzice, siostra i przyjaciele, którzy bezgranicznie go wspierali. Mimo wielu słów krytyki, które płynęły także w ich kierunku, szli z podniesioną głową, nadal trwając przy Auguście. Zazdroszczę im takiej wiary, nadziei i oddania, z pewnością sama chciałabym kiedyś móc poszczycić się takimi atutami.
Wszystkie postacie w tej książce są tak dobrze wykreowane i napisane przez autorkę, że szybciutko się do nich przywiązałam. Dzieliłam z nimi swoje smutki, radości i wiele innych, całkiem skrajnych emocji.
Podoba mi się to, że narratorem w powieści nie jest tylko i wyłącznie sam August. Autorka dzieli książkę na parę części, w których narrację przejmują kolejno różne postacie - np. Via, siostra Auggiego, Jackson i Summer, jego przyjaciele. Sprawia to, że na problem głównego bohatera może spojrzeć z nie jednej, nie dwóch, ale wielu różnorodnych perspektyw. Jest to jeden z elementów, który przyciągnął mnie do książki tak, że zakończyłam jej lekturę po jednym dniu. Wspaniale, jak bardzo się w nią wciągnęłam!
Język, jakim posługuje się Autorka, nie jest proroczy, ciężki, przytłaczający, ani oratorski. To język zwykłego człowieka, chcącego przekazać drugiemu coś ważnego, jakąś istotną wiadomość. Każdy oczywiście inaczej ją zinterpretuję, ale właśnie to jest najpiękniejsze w tej książce - możemy samemu decydować o tym, jak do nas przemówi.
Cud chłopak to książka, którą poleciłabym przede wszystkim tym, którzy kiedykolwiek dopuścili się prześladowaniu drugiej osoby. Nawet, jeżeli było to bardzo dawno i już pogodziłeś się z popełnionym przez siebie czynem, zobaczysz, że zostawiasz po sobie niezmywalny ślad. Nie chodzi o to, by wpędzać siebie w poczucie winy, ale dostrzec swoje błędy i non stop je poprawiać. Powieść R.J.Palacio to nie tylko kolejna książka dla młodzieży, ale także dla studentów, nauczycieli, rodziców, dzieci - dla wszystkich! Dlatego też serdecznie ją Wam polecam!
Cud chłopak to zdecydowanie książka, która zostanie ze mną na zawsze. Będę z niej czerpać, nadal się uczyć i kto wie, może czytać po wielokroć? :) Możecie być pewnie tego, że przy podsumowaniu całego tego czytelniczego roku, wspomnę o niej, jako o mojej ulubionej. :)
Reszta recenzji na http://ksiazkopatia.blogspot.com/2015/07/cudowna-ksiazka-o-cudownym-chopaku.html
"A oto mój sekret. Jest bardzo prosty:
Dobrze widzi się tylko sercem.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."
Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę
Jak to jest być nierozumianym przez drugiego człowieka? Jak czujesz się z tym, że ktoś ocenia Cię tylko ze względu na Twój wygląd? Czy sam wyciągasz pochopne wnioski, nie chcąc nawet poznać osoby, z której szydzisz? Te i...
2015-03-30
Recenzja zbiorowa pierwszego i drugiego tomu na http://ksiazkopatia.blogspot.com/2015/07/historia-o-tych-ktorzy-zbieraja-zniwa-z.html
Recenzja zbiorowa pierwszego i drugiego tomu na http://ksiazkopatia.blogspot.com/2015/07/historia-o-tych-ktorzy-zbieraja-zniwa-z.html
Pokaż mimo to2015-03-21
Recenzja zbiorowa pierwszego i drugiego tomu na http://ksiazkopatia.blogspot.com/2015/07/historia-o-tych-ktorzy-zbieraja-zniwa-z.html :)
Recenzja zbiorowa pierwszego i drugiego tomu na http://ksiazkopatia.blogspot.com/2015/07/historia-o-tych-ktorzy-zbieraja-zniwa-z.html :)
Pokaż mimo to
Tęsknicie za wakacjami? Za słonecznymi, ciepłymi, pełnymi odpoczynku wakacjami? Ja też. Myślałam, że teraz, w okresie jesiennym, już nie przyjdzie mi do nich wrócić, chociażby tylko z pomocą wspomnień. Jednak w momencie, gdy sięgnęłam po książkę Wandy Szmanowskiej, nie tylko powróciłam to tego letniego klimatu, ale także przeczytałam naprawdę dobrą książkę.
Niebieskie sandały przedstawiają dalsze losy pani Antoniny, którą poznaliśmy w debiucie autorki - Zielonych kaloszach. Kobieta uwalnia się spod jarzma męża alkoholika i rozpoczyna kompletnie nowe życie, którego początkiem ma być urlop spędzony w Egipcie. Antonina zderza się z kompletnie inną kulturą, ludźmi i obyczajami. Poznaje miejsce pełne sprzeczności, piękna i bogactwa. Czy będzie w stanie odnaleźć w tym wszystkim samą siebie?
Niebieskie sandały były moim drugim starciem z twórczością autorki, jak najbardziej udanym. Po lekturze przemiłej Lardżelki nie sądziłam, że kolejna książka Wandy Szymanowskiej może jeszcze bardziej mi się spodobać - a jednak. Otrzymałam książkę, do której jeszcze nie raz będę wracać, by móc niejednokrotnie upajać się jej treścią!
Zacznijmy od tego, że powieść ta jest kontynuacją Zielonych kaloszy, czyli debiutu pisarskiego autorki. Dlatego też przed lekturą recenzowanej powieści zapoznałam się z pierwszą częścią. Jednak moim skromnym zdaniem nie była ona tak dobra, jak Niebieskie sandały, tak wspaniałe w swej prostocie i formie. Zauważyłam także, że obydwie te książki mogą z powodzeniem funkcjonować jako osobne historie, więc jeżeli nie przeczytaliście Zielonych kaloszy, a chcielibyście sięgnąć po ich młodszą koleżankę, nie ma ku temu żadnych przeszkód. A książkę tę naprawdę warto przeczytać.
Powieść idealnie oddaje klimat śródziemnomorski, sprawia, że tamtejsza kultura staje się bliższa czytelnikowi - bardziej dostępna, namacalna. Czytając ma się nieodparte wrażenie, że razem z główną bohaterką przemierza się kręte uliczki i słoneczne plaże. Autorka czaruje słowem, umilając czas lektury i sprawiając, że "w ciemno" pokochałam Egipt, który bardzo chciałabym teraz odwiedzić. Do tego dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, ponieważ Wanda Szymanowska nie pisze tylko i wyłącznie o zwiedzaniu Egiptu przez Antoninę.
W książce opisana jest pozycja kobiet w muzułmańskim społeczeństwie, która szokuje i jest niezrozumiana dla głównej bohaterki. Z drugiej jednak strony, obserwując tamtejsze kobiety, Antonina może w pełni docenić swoje życie - wolne, nieograniczone czyimiś nakazami, zakazami i stereotypami wiszącymi nad jej osobą. W tym pomieszaniu i zagmatwaniu, bohaterka odnajduje swoją życiową drogę i własne ja - odkrywa, co jest ważne dla niej i jak sama powinna poprowadzić swoje życie, by być szczęśliwą.
No i jak mogłabym pisać o tej książce nie wspominając o Ahmedzie i Aymanie? Ci dwaj mężczyźni totalnie zawładnęli moim sercem i podzielili je na pół między siebie. Ahmed - pewny siebie, urokliwy i rozkochujący w sobie, a Ayman - cichy, spokojny, niepozorny, ale w jego tajemniczości kryje się wielkie wyrachowanie, elegancja i delikatność, którym to nie mogłam się oprzeć. Pani Wando - więcej takich bohaterów, więcej!
Jedynym minusem, jak dla mnie, jest to, że książka była za krótka! Chętnie przeczytałabym trochę więcej o przygodzie pani Antoniny w Egipcie, by na dłużej móc zatopić się w tym cudownym, czasami niebezpiecznym i pasjonującym świecie.
Polecam tę książkę każdemu, kto jest zwyczajnie zmęczony zimną, jesienną pogodą. Każdemu, kto chcę wyruszyć w podróż życia nie ruszając się z domu. Każdemu wielbicielowi innych kultur oraz wszystkim tym, którzy chcą się zrelaksować i po prostu przeczytać przyjemną i dobrą książkę.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania powieści serdecznie dziękuję autorce, Wandzie Szymanowskiej.
Tęsknicie za wakacjami? Za słonecznymi, ciepłymi, pełnymi odpoczynku wakacjami? Ja też. Myślałam, że teraz, w okresie jesiennym, już nie przyjdzie mi do nich wrócić, chociażby tylko z pomocą wspomnień. Jednak w momencie, gdy sięgnęłam po książkę Wandy Szmanowskiej, nie tylko powróciłam to tego letniego klimatu, ale także przeczytałam naprawdę dobrą książkę.
więcej Pokaż mimo toNiebieskie...