-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant5 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać423 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać5
Biblioteczka
2018-06-27
2018-03-29
2018-02-05
2018-01-05
moonybookishcorner.blogspot.com
Nie wiem, czy był to po prostu idealny czas, w którym ta książka wpadła w moje ręce, czy może naprawdę jest tak dobra, ale ogromnie mi się spodobała. Po całomiesięcznym męczeniu się z Władcą Cieni, o czym opowiem za niedługo w podsumowaniu października, wspaniale było sięgnąć po książkę, która niesamowicie poprawiła mi humor i wprost rozgrzała od środka.
Juliet dopiero co straciła matkę, która była sławną fotoreporterką. Sama myśl o tym, że jej ojciec mógłby chcieć pozbyć się sprzętu jej matki, sprawia, że Juliet wpada w panikę, a wręcz w histerię. Od jej tragicznej śmierci Juliet nawet nie jest w stanie sięgnąć po aparat, który wcześniej był dla niej jak przedłużenie jej ręki, z czego zawsze była bardzo dumna, bo łączyło ją to z mamą, która ciągle była gdzieś w świecie ryzykując życie. Dziewczyna spędza większość swojego czasu nad grobem matki, przelewając wszystkie swoje smutki na kartkę papieru w formie listu, którą następnie zostawia na grobie.
Declan Murphy czuje jakby stracił wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało. Jego siostra nie żyje, a ojciec siedzi w więzieniu. Matka nie chce nawet z nim rozmawiać, a ojczym postanowił obwiniać go o całe zło na tym świecie, w czym nie jest osamotniony, gdyż cała szkoła uważa go za beznadziejny przypadek.
Mogłoby się wydawać, że Juliet i Declan żyją w dwóch różnych światach, jednak gdy Declan pewnego dnia znajduje anonimowy list na jednym z grobów na cmentarzu, gdzie odbywa prace społeczne, odczuwa tak ogromne zrozumienie dla cierpienia autora listu, że postanawia na niego odpisać. Tak rozpoczyna się znajomość Declana i Juliet, chociaż żadne z nich nie wie, kim jest to drugie. Listy szybko zamieniają się w maile, w których dzielą się swoim bólem i przemyśleniami.
Chociaż po tytule spodziewałam się książki, która zniszczy mnie emocjonalnie, nic takiego się nie wydarzyło. Tak, była to smutna i poruszająca książka pod wieloma względami. I pomimo wielu poważnych, życiowych tematów podejmowanych przez autorkę, to nadal była to niezmiernie przyjemna lektura na deszczowy wieczór. Bo tak właśnie było w moim przypadku - sięgnęłam po tę książkę pewnego pochmurnego i zimnego wieczoru i parę godzin później miałam już całą tę książkę za sobą. Takie książki zawsze są dla mnie niesamowicie przyjemnym zaskoczeniem, bo uwielbiam to uczucie, gdy zasiadasz przed książką i nawet nie zauważasz, że czas mija jak szalony, aż nagle przewracasz ostatnią stronę książki, a tu nagle okazuje się, że za dwie godziny tak teoretycznie rozpoczyna się nowy dzień.
To, co jest wspaniałe w tej książce to to, że dwójka głównych bohaterów nie potrzebowała miłości, żeby poradzić sobie ze swoją stratą, co jest typowym lekiem na żałobę w innych książkach z działu Young Adult. W tym wszystkim chodziło jedynie o przyjaźń i całkowitą akceptację i wsparcie ze strony drugiego człowieka - już myślałam, że nigdy nie wyjdziemy ze schematu, w którym bohaterowie zapominają o wszystkich swoich problemach w chwili, gdy poznają swoją drugą połówkę.
Jednym z ważniejszych przesłań tej książki jest także to, jak skłonni są ludzie do wystawiania opinii na temat innych. Autorka poprzez postać Declana Murphy'ego wspaniale pokazuje, że nigdy nie można oceniać książki po okładce.
Jest to książka o stracie, uprzedzeniach, akceptacji, miłości, a przede wszystkim o tym, jak ruszyć naprzód po czymś, co sprawia, że chcemy zakopać się we wspomnieniach z przeszłości na zawsze. "Listy do utraconej" to niezmiernie poruszająca historia, która daje nadzieję na lepsze jutro.
moonybookishcorner.blogspot.com
Nie wiem, czy był to po prostu idealny czas, w którym ta książka wpadła w moje ręce, czy może naprawdę jest tak dobra, ale ogromnie mi się spodobała. Po całomiesięcznym męczeniu się z Władcą Cieni, o czym opowiem za niedługo w podsumowaniu października, wspaniale było sięgnąć po książkę, która niesamowicie poprawiła mi humor i wprost...
moonybookishcorner.blogspot.com
Chyba nigdy w całym moim czytelniczym życiu nie czytałam książki, która byłaby chociaż odrobinę podobna do "Mojej Lady Jane". Jest to niesamowicie oryginalna książka pod względem koncepcji i stylu pisania. Nigdy też chyba nie czytałam takiej książki, przy której tyle razy moje usta mimowolnie rozszerzałyby się w uśmiechu. Byłam zapewniana, że przy tej książce będę śmiać się na głos od początku do końca - tak nie było, jednak humor tej książki zdecydowanie był lekki i poprawiający nastrój. Poniżej będziecie mogli znaleźć parę scen, które najbardziej mnie rozśmieszyły lub takie, które były niesamowicie słodkie.
Związek Gifforda i Jane był naprawdę miłą odmianą. Ta dwójka była dla siebie po prostu stworzona. Ich związek opierał się przede wszystkim na przyjaźni, zaufaniu i wielkim szacunku dla drugiej osoby. Mam już szczerze dość czytania o toksycznych relacjach, a jeszcze bardziej nienawidzę romantyzowania ich. Gifford i Jane tworzą niesamowitą parę (chociaż może poniższy cytat nie najlepiej to przedstawia😁)
"-Jesteś zapijaczonym rozpustnikiem, który... który... nie umie utrzymać konia w stajni!
G aż podskoczył.
-Szczerze mówiąc, to nie tam go trzymam."
Niezmiernie podobał mi się też sposób, w jaki autorki wplotły problem rasizmu i uprzedzeń w swoją książkę. Umiejętnie pokazały, że nie zawsze wszystko jest takie, jakim nam się wydaje; pokazały, że życie nigdy nie jest czarno-białe.
"Pośród Ethianów też są źli ludzie - podjął, upiwszy łyk wody - tak jak pośród Nieskalanych są ludzie dobrzy. Uważam, że Ethianom należy się ochrona przed prześladowaniem. Należy poprawić ułożenie szal na tej wadze, tak by były na tym samym poziomie. Gdyby jedna przechyliła się w drugą stronę i to Nieskalani cierpieliby prześladowania, dalej opowiadałbym się za równością. Nie za dominacją jednych nad drugimi. Dominacja nieuchronnie prowadzi do tyranii."
Jednak przede wszystkim ta książka ma na celu rozśmieszenie czytelnika. I nawet jeśli nie wybuchałam śmiechem, to jest to naprawdę zabawna książka, wprost idealna na poprawę humoru w te szare jesienne dni.
"-Wiesz, jak powinniśmy spędzić pierwszą noc naszego miodowego miesiąca? - spytała niskim, przyciszonym głosem.
Po raz pierwszy od ogłoszenia zaręczyn G wiedział dokładnie, jak chciałby spędzić noc. Zaczęło mrowić go w żołądku ze zdenerwowania i złapał się na tym, że wybiega myślami w niedaleką przyszłość. Uniósł znacząco brwi.
Jej oczy zalśniły jeszcze żywiej.
-Powinniśmy spakować całą żywność, jaką znajdziemy w spiżarni, i zawieźć ją tamtym chłopom!
G z najwyższą trudnością utrzymał poważny wyraz twarzy.
-Czytasz mi w myślach, milady - powiedział, wdzięczny losowi za to, że małżonka nie czyta w myślach."
W "Mojej Lady Jane" doszukałam się także fragmentów, które mile połechtały moją feministyczną duszę. To naprawdę dobrze ze strony autorek, że wplotły takie elementy w książkę o czasach, w których kobiety jednak nie były traktowane tak jak powinny być traktowane.
"G nigdy do końca nie uformował własnej opinii na temat roli mężczyzn i kobiet w świecie. Jego partnerstwo z Jane od początku zdawało mu się właśnie tym: partnerstwem. Nie dominacją jednego nad drugim, nie relacją sługi z panem. Nawet gdy się jeszcze nie lubili, traktowali się przynajmniej jak równi sobie."
Gifford zdecydowanie stał się jednym z moich ulubionych bohaterów. Jest nie tylko niesamowicie zabawny i życzliwy, ale przede wszystkim jest dobrym człowiekiem. Patrzy na drugą osobę z szacunkiem i poczuciem równości, a także wstawia się za tych, którzy nie mają prawa głosu. Jest wspaniały. I czy wspominałam już, że jest naprawdę zabawny?
"Pet wypadła na zewnątrz. Zmieniła się w nagłym rozbłysku światła i stanęła przed nim pod postacią dziewczyny.
Nagiej dziewczyny o długich, splątanych, jasnych włosach.
Ale przede wszystkim nagiej.
Nagiej, to jest bez ubrania"
moonybookishcorner.blogspot.com
Chyba nigdy w całym moim czytelniczym życiu nie czytałam książki, która byłaby chociaż odrobinę podobna do "Mojej Lady Jane". Jest to niesamowicie oryginalna książka pod względem koncepcji i stylu pisania. Nigdy też chyba nie czytałam takiej książki, przy której tyle razy moje usta mimowolnie rozszerzałyby się w uśmiechu. Byłam...
2017-08-24
moonybookishcorner.blogspot.com
Muszę przyznać, że jestem zaskoczona tą książką - przyjmując ją jako egzemplarz recenzencki, nie wiedziałam o niej wiele. Spodziewałam się młodzieżówki, która liźnie odrobinę science-fiction, ale będzie ostatecznie jak wiele innych książek dla młodych czytelników. I chociaż "Ocalona" nadal pozostaje książką z działu dla młodzieży, temat podejmowany w tej książce zdecydowanie wyróżnia ją z tłumu. Pomiędzy wieloma innymi aspektami tej książki, tym tematem jest feminizm. Osobiście uważam, że potrzebujemy o wiele więcej książek young-adult, które podejmują rozważania na temat feminizmu, wplecione w fabułę książki. Dlatego debiutancka powieść Alexandry Duncan niezmiernie mnie zaciekawiła - chciałam sprawdzić, jak autorka poradzi sobie z tym tematem. A więc, czy poradziła sobie?
Główna bohaterka książki, Ava, jest córką kapitana statku kosmicznego. Jest najdziewczyną (autorka nigdy nie zgłębiła znaczenia tej pozycji, jednak można się domyślić, że w pewien sposób sprawowała pieczę nad resztą dziewczyn w jej przedziale wiekowym) oddaną prawu i porządkom, jakie panują na statku. Niczego nie kwestionuje. Akceptuje wyższość mężczyzn i swoją własną pozycję całkowicie. Wszystko to do czasu, kiedy jej ojciec postanawia, że Ava zostanie żoną. Następujący ciąg niefortunnych zdarzeń sprawia, że Ava musi uciec ze statku swojego ojca, aby ocalić swoje życie. W uciecze pomaga jej Perpetue, która kursuje między Ziemią a stacjami kosmicznymi jako kurier. Ava rozpoczyna życie na Ziemi. Perpetue otwiera jej oczy. To dzięki niej Ava nareszcie zaczyna wierzyć we własne możliwości. Ava zaczyna rozumieć, że może mieć kontrolę na własnym ciałem; że urodzenie dziecka nie jest jedynym celem jej życia.
"Wyrzucili cię - powiedziała. - Ale to nie znaczy, że jesteś bezwartościowa. Znaczy tylko, że nie dostrzegali twojej wartości."
Mimo tego, że zabrakło mi większej refleksji na temat znaczenia kobiety w społeczeństwie, to jestem całkowicie zadowolona z tego, co dostałam. Autorka we właściwy sposób ukazuje, że życie na statku, gdzie kobieta jest niczym więcej jak klaczą rozpłodową jest smutne i okrutne - nie wiele można tam doświadczyć miłości i szczęścia. Duncan również nie zawodzi w przedstawieniu przemiany wewnętrznej Avy. Dziewczyna staje się niezależną kobietą, która z własnej woli posiadła wiele przydatnych umiejętności i chociaż zabrało jej to wiele czasu, dostosowuje się do życia na Ziemi i odnajduje w nim szczęście jako wolna kobieta, posiadająca całkowitą kontrolę nad własnym ciałem. Mogę więc śmiało powiedzieć, że Alexandra Duncan poradziła sobie z tematem feminizmu i oddała mu należytą wagę.
Historia Avy jest niesamowita i warta poznania. Autorka snuje nam ją, posługując się naprawdę przyjemnym stylem pisania. Duncan wprowadza dość odmienną mowę, co wspaniale ukazuje, jak niewiele wspólnego mają mieszkańcy statku z mieszkańcami Ziemi. Czas odmierza się w obrotach, nie w latach. Ciekawy jest także sposób nadawania imion potomstwu - na Parastracie rodzice nadają dzieciom imiona, które można także odczytać wspak w wierze, że dzięki temu nigdy nie będą zagubieni (same imiona są przez to dość dziwne, jednak uważam, że jest to niesamowity koncept, który dodatkowo ukazuje mieszkańców tego statku w lekko fanatyczny sposób).
Jednak nie wszystko jest tak idealnie.
Zabrakło mi genezy życia na statku i rozwinięcia tematu Ziemi pod względem zdatności do życia tam. Chciałabym zrozumieć, dlaczego ludzie wybrali życie w kosmosie, skoro wydaje się, że z Ziemią jest wszystko w porządku.
Jeśli szukacie książki o wartkiej akcji, "Ocalona" nie jest dla was. Powieść Duncan jest historią o odkrywaniu własnej wartości i swojego przeznaczenia; jest to historia podejmująca rozważania na temat stereotypowych ról kobiety w społeczeństwie i z wyjątkiem kilku scen jest to niezmiernie spokojna książka. Często przyłapywałam się na tym, że czytam tę książkę, lecz jej słowa do mnie nie docierają. Jest to zdecydowanie za długa książka - uważam, że wszystko to mogłoby zostać opowiedziane w bardziej zwięzły sposób, sprawiając, że książka byłaby odrobinę ciekawsza.
Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek skusiłabym się na przeczytanie tej książki jeszcze raz - chociaż jest to niesamowita powieść i historia Avy całkowicie mnie urzekła, to jednak jest to dość przytłaczająca książka i momentami naprawdę nużąca. Bardzo doceniam to, jaki temat podejmuje i czekam na więcej książek podążających takim torem i chociaż "Ocalona" zapadła mi w pamięć jako bardzo dobra książka, to jednak jest to raczej powieść tego typu, którą czyta się w swoim życiu jedynie raz.
moonybookishcorner.blogspot.com
Muszę przyznać, że jestem zaskoczona tą książką - przyjmując ją jako egzemplarz recenzencki, nie wiedziałam o niej wiele. Spodziewałam się młodzieżówki, która liźnie odrobinę science-fiction, ale będzie ostatecznie jak wiele innych książek dla młodych czytelników. I chociaż "Ocalona" nadal pozostaje książką z działu dla młodzieży, temat...
moonybookishcorner.blogspot.com
Muszę przyznać, że druga część nie zachwyciła mnie tak bardzo, jak zdołała to zrobić "Ocalona", jednak nadal uważam, że jest to książka, której naprawdę warto dać szansę.
To, co najbardziej podobało mi się w tej książce to jak wspaniale Duncan poradziła sobie z właściwą reprezentacją diversity. Miyole jest lesbijką pochodzenia Haitańskiego, lecz ta książka nie jest o tym, jak Miyole dopiero zaczyna akceptować swoją orientację, jak to często bywa w książkach z działu young adult. Dziewczyna nigdy nie kwestionuje swojej orientacji i nie jest to źródło jakichkolwiek jej problemów. Jest to najnormalniejsza rzecz na świecie i dokładnie tak ukazała to Duncan w swojej książce.
Jednak piękno różnorodności tej książki nie skupia się tylko na orientacji głównej bohaterki. Ciężko jest zliczyć ile narodowości zostało ukazanych w "Głębokiej Próźni". Bardzo podoba mi się to, że tłumacz zastosował w swoim tłumaczeniu metodę egzotyzacji i pozostawił wszystkie zdania w obcych językach tak, jak są. Sprawiło to, że można było naprawdę odczuć jakby podróżowało się razem z Miyole przez całą galaktykę. I także tutaj Alexandra Duncan zabłysnęła, gdyż nie znając ani słowa w danych językach, z kontekstu można było zrozumieć wszystko, co tylko pokazuje, jak dobrą i umiejętną pisarką jest.
Mam tej książce do zarzucenia jedynie dwie rzeczy.
Pierwszą z nich jest to, że bardzo ciężko było mi przebrnąć przez tę książkę. Polubiłam wszystkich jej bohaterów (szczególnie Rubio) i ciekawiło mnie wszystko to, co działo się w tej książce, jednak czasami styl pisania Duncan jest dość przytłaczający, opisy zbyt długie i niezrozumiałe, co sprawiało, że byłam nią odrobinę znudzona. Jest to niesamowity paradoks - byłam tą książką ogromnie zaciekawiona, jednak jej fragmenty okropnie mnie nudziły. Nie zmienia to jednak faktu, że Duncan jest wspaniałą autorką i czuję, że spod jej pióra może jeszcze wyjść wiele fantastycznych rzeczy.
Drugą rzeczą jest to, że nie mogę zrozumieć, dlaczego Miyole porzuciła wszystko to, na czym jej zależało, żeby pomóc Cassii. Miyole nie raz przyznała, że nie jest bohaterką, a do tego jest zbyt rozsądna, żeby tak ryzykować dla kogoś, do kogo poczuła miętę. Nie pasowało mi to do jej charakteru.
Pomimo chwilowego znudzenia i małej niekonsekwencji, "Głęboka Próżnia" jest niesamowitą książką i godną następczynią "Ocalonej". Nawet jeśli ktoś nie jest fanem Sci-fi tak jak ja, to ta książka przypadnie Wam do gustu, zapewniam!
moonybookishcorner.blogspot.com
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMuszę przyznać, że druga część nie zachwyciła mnie tak bardzo, jak zdołała to zrobić "Ocalona", jednak nadal uważam, że jest to książka, której naprawdę warto dać szansę.
To, co najbardziej podobało mi się w tej książce to jak wspaniale Duncan poradziła sobie z właściwą reprezentacją diversity. Miyole jest lesbijką pochodzenia...