Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zeruya posuwa się zdecydowanie za daleko dokonując harakiri na swoim małżeństwie, a w zasadzie na sobie. Piszę o autorce, bo bohaterka i narratorka Na’ama tak sugestywnie wypruwa z siebie bebechy, z tak wielkim zaangażowaniem, dynamiką, pasją i brakiem dystansu, że automatycznie czytelnik utożsamia ją z autorką, bo niemożliwe jest przypisanie takiego huraganu emocji postaci stworzonej li tylko w imaginacji autorskiej. Zawiązkiem akcji jest nagłe niedomaganie męża Na’ami, Udiego, rychło okazuje się, że śmiertelna choroba trawi nie męża, lecz całą rodzinę, więc Na’ami jak przystało na nadopiekuńczą kobietę, przystępuje do desperackiej walki o wskrzeszenie pacjenta w stanie śmierci klinicznej, sięgając przy tym po sposoby niekonwencjonalnej medycyny, niekonwencjonalność tę prowadząc z zaprzeczeniem jakiejkolwiek logiki, ale cóż się dziwić, Na’amę targają uczucia sprzeczne, z jednej strony czuje ulgę z rysującej się perspektywy pozbycia się uciążliwego balastu, a drugiej czuje do tego balastu miłosne przywiązanie, bowiem bez niego nie sposób płynąć dalej przez życie. Odczuwałem przez chwilę pewien niesmak, ponieważ Na’ama kreowała się na martyrologiczną ofiarę małżeńską, czyli po naszemu Matkę-Izraelkę, ale okazało się, że to nie święte garnki lepią, znaczy się, trudno w małżeństwie utrzymać świętość w bezgrzesznych ryzach. Na temat rysu psychologicznego wszystkich postaci, również tych drugoplanowych, pewnie powstaną w odpowiednim czasie rozprawy doktorskie, więc tutaj nie będę się rozpisywać, napiszę tylko tyle, swoją trylogią Shalev weszła na parnas i raczej przyszłe czasy jej z niego nie zepchną.
PS
Na okładce książki wydawca powinien zamieścić ostrzeżenie jak na papierosach, by jej nie czytać przed pewnym etapem dojrzałości życiowej, bo i tak to na nic wczuwanie się uczniom gimnazjum w perypetie małżeństwa z 20. letnim stażem niesnasek i pretensji, a i lepiej nie czytać, bo po co ma bielmo opaść z oczu.

Zeruya posuwa się zdecydowanie za daleko dokonując harakiri na swoim małżeństwie, a w zasadzie na sobie. Piszę o autorce, bo bohaterka i narratorka Na’ama tak sugestywnie wypruwa z siebie bebechy, z tak wielkim zaangażowaniem, dynamiką, pasją i brakiem dystansu, że automatycznie czytelnik utożsamia ją z autorką, bo niemożliwe jest przypisanie takiego huraganu emocji postaci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Radość z odzyskanego śmietnika. Czy Kaden-Bandrowski zdawał sobie sprawę ponadczasowości swych słów? Że w Polsce średnio co 8 lat będziemy radować się z odzyskanego śmietnika? 1926, 1945, 1956, 1989 itd. tryumfalne odzyskiwanie śmietnika weszło nam w krew, odzyskujemy go tylko po to by go za parę lat na nowo odzyskiwać, że przypomnę bieżące odzyskanie śmietnika w 2023r. Geniusz czy prorok? To pytanie pozostawmy na boku, biorąc pod uwagę miażdżące opinie na LC studentów polonistyki to raczej grafoman. Na pewno autorowi nie można odmówić intuicji. Bo akcja dzieje się w latach 1918-1920, ale jakże sugestywne przedstawienie osobistości na szczytach władzy, które kryjąc się za wolą narodu, tą wolą się przejmują jedynie wtedy, gdy to im pasuje, a tak naprawdę im wyżej postawieni, tym są bardziej cyniczni i małostkowi, rządzeni przez niskie pobudki, brak moralności i przyziemne chucie. Wydawałoby się na początku powieści, że Krywult i Wilde to postacie złe, obrzydliwe i chciwe, a dobry Generał Barcz stara się przeciwstawić niegodziwości niczym dobry kowboj bandzie zabijaków. Jednakże tu autor podpuszcza czytelnika, bo Generał Barcz stopniowo otwiera przed nami swoje „atuty”. W drodze po władzę nie ma dla niego nikogo ani niczego co mógłby poświęcić, nie ma podłości, której nie użyje makiawelicznie, nawet już nie dorabiając żadnej ideologii, gdy już tę swoją władzę zdobył i nic mu już nie zagraża. Bo w drodze do władzy trzeba być raz owcą, raz lisem, a raz wilkiem.
I to jest geniusz Kaden-Bandrowskiego. Opisał sytuację z początków II Rzeczpospolitej, ale jego przypowieść ma charakter uniwersalny. Wyjałowienie idei w zetknięciu z twardą rzeczywistością, degrengolada tzw. elit władzy to zjawisko rozpowszechnione w każdym zakątku świata, szczególnie jeśli brakuje środków, mechanizmów, woli społecznej by tej władzy postawić barierę, wtedy władza zapomina skąd się wzięła.
Drugi argument, niechlujnie napisane. Ja nie wiem, ale czytając Generała Barcza, widziałem to samo podejście do języka, jakie miał Gombrowicz, ta sama groteska, poczucie absurdu, obrazoburstwo, antyracjonalizm i krytyka romantyzmu ( cytat z Wikipedii o Gombrowiczu) – jak ulał pasuje to stylu Kaden-Bandrowskiego. Tyle że Trans-Atlantyk dzieli od Generała Barcza jedno pokolenie.
No i jeszcze postacie, bajecznie żywe, a ja bym powiedział wiecznie żywe, przynajmniej w polityce.
Mnie się wydaje, że głównym argumentem przeciw stylowi Kaden-Bandrowskiego to brak międzynarodowej sławy. A może byśmy zaczęli cenić, a nie wydziwiać. Co? Czy czas odtańcowywać radość z odzyskanego śmietnika: „że teraz sejm… Tłuści starzy za biednych głupich gadać zaczną…”?

Radość z odzyskanego śmietnika. Czy Kaden-Bandrowski zdawał sobie sprawę ponadczasowości swych słów? Że w Polsce średnio co 8 lat będziemy radować się z odzyskanego śmietnika? 1926, 1945, 1956, 1989 itd. tryumfalne odzyskiwanie śmietnika weszło nam w krew, odzyskujemy go tylko po to by go za parę lat na nowo odzyskiwać, że przypomnę bieżące odzyskanie śmietnika w 2023r....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odyseja oby Karaczułłu z turkmeńskiego plemienia Jörüków po obrzeżach cywilizacji, jednakże w przeciwieństwie do pierwowzoru, ich odyseja nie może skończyć się Happy Endem. Błąkający się po niegościnnych bezdrożach Czukurowy, ostatni koczownicy usiłujący znaleźć dla siebie kawałek wolnej przestrzeni do rozbicia swoich namiotów i wypasania owiec w ucywilizowanym świecie pełnym obłudy, zawiści i agresji są skazani na zagładę, nie pomoże opór, walka, przekupstwo, zaklęcia, pomoc bóstw ani magiczny miecz. Śmierć bogów, to drugi aspekt różniący tę epopeję od greckiego eposu. Bogowie i ich symbole są wyśmiewani przez ucywilizowanych miejscowych, co jest tym przykrzejsze, że ci „ucywilizowani” parę lat wcześniej sami należeli do kultury wędrownych namiotów, a bogowie okazują się równie bezsilni co ich wyznawcy. Szokuje nie tyle upadek tej oby, co całkiem nieodległy czas wydarzeń. To lata 90. XX wieku. Zawsze przy opowieściach o zetknięciu cywilizacji stojących na różnym szczeblu rozwoju na stawiane pytanie, kto jest dzikusem, a kto ucywilizowanym, nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Przypadek Yaşara Kemala niejako potwierdza stan wydawniczy w Polsce. Ten kurdyjski pisarz, u nas nie znany, na tyle wybitny, że był nominowany do Nagrody Nobla, doczekał się tłumaczenia tylko tej jednej książki na język polski. I pewno nie doczekamy się niczego więcej, jako że zmarł w 2015 roku, chyba że …cała nadzieja w Al.

Odyseja oby Karaczułłu z turkmeńskiego plemienia Jörüków po obrzeżach cywilizacji, jednakże w przeciwieństwie do pierwowzoru, ich odyseja nie może skończyć się Happy Endem. Błąkający się po niegościnnych bezdrożach Czukurowy, ostatni koczownicy usiłujący znaleźć dla siebie kawałek wolnej przestrzeni do rozbicia swoich namiotów i wypasania owiec w ucywilizowanym świecie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Morton: zapoznany wtedy gdy tworzył, obecne zapomniany, a niesłusznie. Myślę, że ci którzy zachwycają się „Kamieniem na kamieniu” nie zawiodą się na twórczości Józefa Mortona, a „Mój drugi ożenek” wyróżnia się wśród dzieł tego autora. Historia zalotów Marcina do Jadzi Karpównej to tylko pretekst do niezwykle głębokiej powieści społecznej, psychologicznej i obyczajowej, pełna surowego ale też serdecznego spojrzenia na niewielkie środowisko wsi małopolskiej, na ludzi którzy w arcytrudnych czasach, tuż po wyzwoleniu przez bolszewików spod okrutnej okupacji niemieckiej próbują żyć i pracować według dobrze znanych sobie przedwojennych reguł, co nie jest łatwe wobec wyzwań powojennej Polski i wobec znaków zapytania co do przyszłości.

Morton: zapoznany wtedy gdy tworzył, obecne zapomniany, a niesłusznie. Myślę, że ci którzy zachwycają się „Kamieniem na kamieniu” nie zawiodą się na twórczości Józefa Mortona, a „Mój drugi ożenek” wyróżnia się wśród dzieł tego autora. Historia zalotów Marcina do Jadzi Karpównej to tylko pretekst do niezwykle głębokiej powieści społecznej, psychologicznej i obyczajowej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tytuł mógłby brzmieć: papieros, kawa i whiski, koniak oraz dżin zalatujący mydłem. Przy takim zestawie różne szaleństwa mogą się zdarzyć, gdy „każdemu w jakiś sposób przeszłość ukazała już głęboki bezsens brania życia na serio”. Antypowieść? A może jednak prawdziwa powieść? Przyzwyczajenie do szukania sensu i logiczności sprawia, że oczekujemy, by książka miała przejrzystą strukturę, a fabuła sensowną treść. Ale czy w życiu faktycznie tak jest? Przecież z reguły mało co odsłania przed nami tajemnice, życie przypomina raczej model do składania, który usiłujemy złożyć zgodne z instrukcją, ale za nic elementy nie pasują do siebie. Bohaterowie 62. są jakby jedną nogą w dorosłości, ale drugą nogą baraszkują jak dzieci, szczególnie w parach, szczególnie że dorosłość okazuje całe swoją niekonsekwencję, skoro można się z kimś kochać, kochają kogoś innego. W finale bohaterowie dorośleją, wciąż nie radząc sobie z dorosłością, lecz, trzeba przyznać, awangardowe pisarstwo Corteza to pole do popisu dla wieloznacznych interpretacji.

Tytuł mógłby brzmieć: papieros, kawa i whiski, koniak oraz dżin zalatujący mydłem. Przy takim zestawie różne szaleństwa mogą się zdarzyć, gdy „każdemu w jakiś sposób przeszłość ukazała już głęboki bezsens brania życia na serio”. Antypowieść? A może jednak prawdziwa powieść? Przyzwyczajenie do szukania sensu i logiczności sprawia, że oczekujemy, by książka miała przejrzystą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Proust, Dostojewski, Myśliwski, Marias – co łączy tych na pozór różnych autorów: trafne odszyfrowanie czy też odczarowywanie rzeczywistości. Ich nie zmyli banalność, bałamuctwo i utarte frazesy. Wyobrażam ich sobie jako uczonych ślęczących w pocie czoła, nocami, z piórem nad kartką papieru i śledzących każdy atom ludzkiej egzystencji, każdy symptom zagmatwanego charakteru człowieka. Oczywiście są różni: Proust znajduje piękno, Myśliwski szuka rozsądku, Marias próbuje uporządkować to co zdaje się chaosem a Dostojewski rozgrzesza i zadaje pokutę, ale jako pisarze nie zatrzymują się, idą tak sprawnie i szybko, że powodują u czytelnika zadyszkę, wymagają od niego maksymalnego skupienia. Jeden z bohaterów Twojej twarzy jutro od czasu do czasu zadaje pytanie: (cytuję z pamięci) co jeszcze widziałeś, co zaobserwowałeś, a może jeszcze coś utkwiło ci w pamięci?, mówi: nie należy poprzestawać na tym co powierzchowne, to co głębiej jest znacznie bardziej interesujące. I ci czterej pisarze wskazują czytelnikowi drogę do wnętrza człowieka, oczywiście można tą drogą pójść albo i nie, na tym polega ich wielkość, że nie narzucają się czytelnikowi.
Marias odżegnuje się od Dostojewskiego, lecz trudno nie zauważyć, że operują w tej samej materii, dobra i zła, tam gdzie zacierają się granice moralne. U obu dobro i zło mieszają się ze sobą w jednym ciele, stąd operacja jest długotrwała i mozolna oraz kosztowana, bez jednoznacznego rezultatu, to znaczy ani dobro ani zło nie są jednoznaczne.
Narrator powieści, Jacobo Deza, jest zatrudniony w budynku bez nazwy, pracując nad ściśle tajnymi zleceniami. Za zadanie ma rozpracowywanie osobowości, czyli ściąganie z obserwowanych osób masek, z tym zastrzeżeniem, że ma określić ich zachowania w przyszłości, czyli odkryć ich twarz jutro. Te poszukiwania dla głównego bohatera okazują się drogą do stopniowego poznawania swojej osobowości, ze smutną konkluzją, że najtrudniej jest zdjąć maskę z siebie i że sam nie wiesz człowieku, co za bestia w tobie siedzi. Prawda, dojście do poznania samego siebie zajęło bohaterowi 1600 stron i zapewne to nie jedyna niedogodność tego dzieła, czy też brak pisarski, ale skoro chcemy czytać idealne książki, to musimy przerzucić się na produkty pisarskie robotów, obecnie nazywanymi sztuczną inteligencją, które ta inteligencja dopasuje do naszych wyjątkowych oczekiwać. Ale czy naprawdę w ten sposób poznamy siebie? A czy poznamy świat? Czy zdejmiemy maskę sobie i temu światu?
P.S.
Dygresja o sztucznej inteligencji pochodzi ode mnie i nie ma żadnego związku z dziełem Mariasa.

Proust, Dostojewski, Myśliwski, Marias – co łączy tych na pozór różnych autorów: trafne odszyfrowanie czy też odczarowywanie rzeczywistości. Ich nie zmyli banalność, bałamuctwo i utarte frazesy. Wyobrażam ich sobie jako uczonych ślęczących w pocie czoła, nocami, z piórem nad kartką papieru i śledzących każdy atom ludzkiej egzystencji, każdy symptom zagmatwanego charakteru...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedyne co mógłbym zarzucić tej biografii, to nadużywanie przez autora słowa: kontekst. Bo tak się składa, że należy ono do nielicznej grupy wyrazów, jak np.: destynacja, akcja, na kasie, profesjonalny, bukować, na dźwięk których otwiera mi się nóż w kieszeni. O, jeszcze „generować”. Tylko czekać aż kobiety przestaną rodzić, a zaczną generować dzieci. Już widzę sensacyjny news w Internecie: „Żona ... wczoraj nad ranem wygenerowała sześcioraczki!” No, ale to na marginesie. Przechodząc do meritum. Mozaika to główny wytwór pracy artystycznej małżeństwa Rechowiczów, rozsiane po całej Polsce, są likwidowane albo niszczeją, zapomniane, niedoceniane, zaniedbane. Ale też na tytuł książki można patrzeć w zupełnie innym kontekście (sic! zgrzytanie zębami). Kolorowe mozaiki w okresie Polski Ludowej wyróżniały się pięknem, feerią barw, odrywały oko od wszechobecnej, zapyziałej szaroburości. Dzieła sztuki nagle dostrzeżone na fasadzie domu kultury, w barze mlecznym podczas wrzucania w siebie ruskich pierogów, podczas zawodów sportowych nad tablicą wyników, oddziaływały nawet na tych, którzy galerie i muzea omijali szerokim łukiem. Sztuka zeszła do mas, mieliśmy artystyczne perły zamiast korony na orle. Ale czas obrócił się przeciw pięknu. W dzisiejszej pstrokaciźnie tandetnych efektów wizualnych, któż dostrzeże artyzm, wyłuska ze wszechobecnej tandety diamenty? Socjalizm dewastował nam umysły, kapitalizm niszczy wrażliwość. Sztuka potaniała, pstrzy się plastikiem i nijakością. Bo ta biografia to również historia upadku pewnej idei, że sztuka jest równie ważna jak chleb i szynka. Sztuka przegrała, zagnana do enklaw dla wybranych i bogatych, a masy mają za to cheeseburgera w otoczeniu hollywoodzkiego wystroju oraz nieograniczony dostęp do miliona programów TV. Rechowiczowie nie mieli telewizora w czasach słusznie minionych, nie mają go i teraz. Są elitą, która w socjalizmie tworzyła dla tłumu, elitą z wyższych przedwojennych sfer, i ta elita świetnie poradziła sobie z socjalizmem, a teraz zamiera. Jeśli chodzi o sztukę, wylaliśmy dziecko z kąpielą.

Jedyne co mógłbym zarzucić tej biografii, to nadużywanie przez autora słowa: kontekst. Bo tak się składa, że należy ono do nielicznej grupy wyrazów, jak np.: destynacja, akcja, na kasie, profesjonalny, bukować, na dźwięk których otwiera mi się nóż w kieszeni. O, jeszcze „generować”. Tylko czekać aż kobiety przestaną rodzić, a zaczną generować dzieci. Już widzę sensacyjny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Łatka porno? Nieco w tym przesady. Jest ostatni rozdzialik w którym poniosło autora, ale należy go traktować jako rodzaj posłowia, klamry która spina całą akcję, bo jedną z zalet tego opowiadania jest zamknięcie tematu, brak niedomówień, co niestety często się zdarza w krótkich utworach, nawet u pierwszoligowych literatów, a czego ja osobiści nie znoszę. Ale zwarta fabuła to oczywiście nie jedyny atut. Rywalizacja dwóch braci o jedną kobietę, temat można rzecz klasyczny, tutaj potraktowany został od strony wewnętrznych przeżyć, głównie Juliusza, bez spektakularnej akcji, ale za to z uwypukleniem wątpliwości moralnych zmagających się z nimi uczestników tego trójkąta. Jednakże to co głównie pociąga w tej książce to wykrojenie małego obrazku z mozaiki tzw. „warszawki” początku XXI wieku, z jej specyficznym językiem, zblazowaniem, cynizmem czy nawet nihilizmem. Jedyny niedosyt jaki pozostawia ta książka jest związany z jej rozmiarem. Cegielski ścisnął wszystkie tematy niczym sardynki w puszce, aż się prosi, by te „sardynki” pływały w pełnym morzu. Jakkolwiek nie oceniać tę książeczkę, zawsze pozostanie ona niezłym materiałem dla etnologów kultury miejskiej oraz językoznawców współczesnego języka. Moim zdaniem autor niedoceniony, przynajmniej na LC.

Łatka porno? Nieco w tym przesady. Jest ostatni rozdzialik w którym poniosło autora, ale należy go traktować jako rodzaj posłowia, klamry która spina całą akcję, bo jedną z zalet tego opowiadania jest zamknięcie tematu, brak niedomówień, co niestety często się zdarza w krótkich utworach, nawet u pierwszoligowych literatów, a czego ja osobiści nie znoszę. Ale zwarta fabuła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezaprzeczalnym atutem „Piątego etapu” jest przenikliwa charakterystyka Rosji Radzieckiej i homosovietikusów. Polecam wywody niejakiego Gruszewskiego o władzy szumowin (str. 263 i nast.). Nic dodać, nic ująć, no może tylko, że Bolszewizm upadł, a szumowiny pozostały. Aby nie być gołosłownym, przytaczam inny fragment poglądów Gruszewskiego (str. 144 – 146):
„Słyszałem, że każdy naród ma taki rząd, na jaki zasługuje. Jeśli państwa o wysokiej kulturze mają dobre rządy, to zasługują na to; a jeśli Rosjanie od najdawniejszych czasów rządzeni był przez tyranów, maniaków i wariatów, to nie zasłużyli na lepsze rządy. A jeśli nimi rządzą teraz z dziką nienawiścią do nich (nie licząc się wcale z ich potrzebami, tylko z własnym widzimisię), obecni władcy, którzy schlebiają im w oczy, jako tłumom, traktują ich jak bydlęta… przepraszam: nie jak bydlęta, a jak psy, które tylko skórę z siebie mogą dać, i jak idiotów, którzy niezdolni są do zrozumienia ich obłudnej „polityki” i stawienia zorganizowanego oporu, to również zasłużyli na to.”
Nieco razi ujęcie sprawy jak przy wódce podczas nocnych polaków rozmów, a wódka nawiasem leje się w książce strumieniami, ale dzięki temu jest to prawda spod serca, wyłożona nieco łopatologicznie, co może odstręczać, bo co do stylu, nie odpowiada mi sportowy sposób pisania, niemniej miłośnicy przygód Hansa Klossa będą wniebowzięci, tym bardziej że Piasecki to autentyk, a Kloss to banialuki. No to na koniec jeszcze jeden (oby kolejny raz nie okazał się proroczy!) cytat:
„Tam gdzie Moskal rządzi, krew Białorusina jest tańsza od wody” str. 75

Niezaprzeczalnym atutem „Piątego etapu” jest przenikliwa charakterystyka Rosji Radzieckiej i homosovietikusów. Polecam wywody niejakiego Gruszewskiego o władzy szumowin (str. 263 i nast.). Nic dodać, nic ująć, no może tylko, że Bolszewizm upadł, a szumowiny pozostały. Aby nie być gołosłownym, przytaczam inny fragment poglądów Gruszewskiego (str. 144 – 146):
„Słyszałem, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zachwyciła mnie pierwsza część, mroczna, pełna namiętności, wściekła, agresywna, pisana w półmrocznych barwach, z postaciami zmorowatymi, o ostro zarysowanych osobowościach, kierujących się emocjami wyrzutków społecznych, z odebranym prawem do życia, walczących o przetrwanie, zbyt zagubionych by racjonalne funkcjonować. Ta część mnie porwała, z niecierpliwością czekałem na rozwiązanie sytuacji rodziny Schwartów i to rozwiązanie mnie nie zawiodło. Ale cóż, książka na tym się nie kończy. Główna bohaterka zadurza się w damskim bokserze, z którym wiąże się ślubem, a bieg wydarzeń staje się przewidywalny, pióro pisarce się zacina, opowieść wpada w banał, postacie stają się nijakie.
Wystarczy ładna grzywka i smagła cera, a notariusz dla pięknych oczu sporządza lewe dokumenty? Z tą przeszkodą pisarka rozprawiła się na kilku stronach. Przepis na karierę artystyczną syna? Należy przespać się z synem miliardera nie w pierwszą noc, lecz w trzecią i już akcja pędzi do przodu. Nie trąci to Jojo Moyes?
Skąd taki genialny syn? Piszący te słowa w pełni zgadza się z twierdzeniem, że naród żydowski to naród wybrany, ale skoro jest to już aksjomatem, to na cóż usilnie przeprowadzać tego kolejny dowód?
W Córce grabarza Oates pokazała jakby dwa swoje oblicza. Równie łatwo stwarza postacie pełne werwy i podcieni, by potem gładko wtrącić je w odmęty kiczu i nijakości. No, ale taka huśtawka autorom nie wychodzi na dobre.

Zachwyciła mnie pierwsza część, mroczna, pełna namiętności, wściekła, agresywna, pisana w półmrocznych barwach, z postaciami zmorowatymi, o ostro zarysowanych osobowościach, kierujących się emocjami wyrzutków społecznych, z odebranym prawem do życia, walczących o przetrwanie, zbyt zagubionych by racjonalne funkcjonować. Ta część mnie porwała, z niecierpliwością czekałem na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Spoiwami łączącymi cztery opowiadania składające się na tę niewielką książkę są: graniczne miasto Mszanów (prawdopodobnie Muszyna) oraz kat Mszanowa, gestapowiec Walter Heinrich Wattenbeck. Oschły, sprawozdawczy, jakby protokólarny styl Stanucha może zaskoczyć czytelnika, ale temat II wojny światowej widzianej oczami zwykłych ludzi powoduje, że tenże styl wciąga, a suchą narracją uwydatnia mrożące krew w żyłach przeżycia bohaterów. A może taki styl jest najodpowiedniejszy, by zobrazować cały ogrom okrucieństw, zbrodni i bestialstwa, a z drugiej strony moc bezbrzeżnej odwagi, bohaterstwa i ofiarności? Mroki wojny, czy kiedykolwiek się ich pozbędziemy? Ta książka to kolejne świadectwo tego, o czym nigdy nie powinniśmy zapomnieć.

Spoiwami łączącymi cztery opowiadania składające się na tę niewielką książkę są: graniczne miasto Mszanów (prawdopodobnie Muszyna) oraz kat Mszanowa, gestapowiec Walter Heinrich Wattenbeck. Oschły, sprawozdawczy, jakby protokólarny styl Stanucha może zaskoczyć czytelnika, ale temat II wojny światowej widzianej oczami zwykłych ludzi powoduje, że tenże styl wciąga, a suchą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Impreza u Geralda to przyjęcie na które pragnąłbyś otrzymać zaproszenie, ale wstyd ci przed samym sobą za to pragnienie. Zwykłe party dość szybko przemienia się w dance makabre, gdzie imprezowiczom, a wraz z nimi czytelnikom, miesza się wszystko ze wszystkim, piwo z wódką, gin z tonikiem, miłość z seksem, śmierć z teatrem, sztuka z pornografią, powaga z bufonadą. Uczestnicy nie mają przeszłości ani przyszłości, liczy się wyłącznie imprezowa teraźniejszość. Ale ostrzegam! Czytaj na trzeźwo, bo przy wejściu stoi znak ograniczający prędkość, a dość łatwo wpaść w poślizg i wypaść z zakrętu. A morał? Jakże mogłoby go nie być?: Chłopie, błądzisz tu i tam, ale i w końcu zawsze trafisz na łono kochanej rodziny. I czy warto błądzić? Odpowiedź znajdziesz po wytrzeźwieniu.

Impreza u Geralda to przyjęcie na które pragnąłbyś otrzymać zaproszenie, ale wstyd ci przed samym sobą za to pragnienie. Zwykłe party dość szybko przemienia się w dance makabre, gdzie imprezowiczom, a wraz z nimi czytelnikom, miesza się wszystko ze wszystkim, piwo z wódką, gin z tonikiem, miłość z seksem, śmierć z teatrem, sztuka z pornografią, powaga z bufonadą. Uczestnicy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli dostałeś na zadanie domowe napisanie kondolencji na okoliczność śmierci jakiegoś oficjela, to ta książka dostarczy ci niezliczoną liczbę utartych zwrotów, przydatnych określeń oraz stosownych sformułowań. Śmierć matki i ojca daje Schmittowi pretekst do zasypania czytelnika czczymi frazesami, pustymi komunałami i oklepanymi truizmami. Jeśli ktoś doszukał się w tej rodzinnej laurce głębszych uczuć to gratuluję, dla mnie autor prześliznął się po powierzchni, a jego książka przypominała mi mowę pogrzebową nad trumną świeżo zmarłego, a nie wyznania syna ( intymne, jak napisano na okładce) o domu rodzinnym. Rzecz oczywista, samochwała w kącie stała, gdyż autor nie omieszkał opowiedzieć szczerze o swoim dzieciństwie. O ile inne dzieci sadziły klocki do pieluch i dokuczały w piaskownicy koleżankom, to nasz autor odznaczał się od powijaków niespotykaną geniuszowatością, co mu zresztą nie przeszło w dorosłości, a wręcz spetryfikowało się w monumentalny pomnik, w którego postawieniu z chęcią sam dopomoże, bo nie jest fałszywie skromny. Co do koleżanek, to koleżanki w liceum miast rozpływać się nad kolejnym dokonaniem literackim autora, unosiły się w wychwalaniu urody jego ojca, co stało się przyczynkiem do pogłębienia się u niego kompleksu Edypa, z którym uporał się na długo po odejściu rodziców w zaświaty. Bowiem zasadniczą osią książki jest skandal obyczajowy związany ze spłodzeniem naszego poczytnego pisarza ( mówię to bez kozery, ponieważ Schmitt poczytny jest jak mało który pisarz), ale kto jest jego prawdziwym ojcem, bo matka przecież zawsze jest znana, nie zdradzę, nie dlatego że nie chcę spoilerować, lecz z czystej czytelniczej złośliwości, byście i wy, drogie wielbicielki i drodzy wielbiciele twórczości E.E.S. musieli przejść przez cierniową drogę usłaną maksymami znanymi od stuleci, wybitą oklepanymi sądami, wywalcowaną pustosłowiem i wyasfaltowaną wyrażeniami bez żadnego znaczenia. Bo jak napisał Wielki Mistrz: ”Do ciasta realizmu dodaję drożdży ideału”, z czego dla mnie wychodzi zakalec ramoty. Kto lubi niech się objada, życzę smacznego.

Jeżeli dostałeś na zadanie domowe napisanie kondolencji na okoliczność śmierci jakiegoś oficjela, to ta książka dostarczy ci niezliczoną liczbę utartych zwrotów, przydatnych określeń oraz stosownych sformułowań. Śmierć matki i ojca daje Schmittowi pretekst do zasypania czytelnika czczymi frazesami, pustymi komunałami i oklepanymi truizmami. Jeśli ktoś doszukał się w tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Axelsson sięga do samych trzewi kobiecości. Sugestia, że Maria/Mary ma rozdwojeni jaźni jest bardziej przykrywką ukazującą złożoność ludzkiego życia. To nie dwa światy istniejące równolegle w Marii/Mary, to dwa światy zewnętrzne, w których próbuje odnaleźć się ta sama kobieta, dwa światy które ona chciałaby desperacko odseparować od siebie, a które w miarę rozwijana się powieści mają coraz więcej punktów wspólnych, co prowadzi do wniosku, że cokolwiek byśmy nie zrobili, jesteśmy igraszką w ręku losu, że w końcu zawsze dojdzie do spotkania z samym sobą. Bohaterka powieści, obojętnie w której odmianie, walczy o siebie, walczy przeciw społecznej roli kobiety, przeciw swojej pozycji w małżeństwie, walczy o prawo do określenia siebie w opozycji do tego jak chcieliby ją postrzegać inni. To nie jest opowieść o dwóch kobietach, z których jedna jest silna a druga słaba, nie, to jest opowieść o jednej i tej samej kobiecie, która potrzebuje miłości jak chleba, ale otrzymuje kołacz albo zatrute ciasto. Bo bohaterki Majgull Axelsson, w tej i w innych jej książkach, są kobietami zdominowanymi przez mężczyzn, zdominowanymi przez patriarchalne społeczeństwo, co chwila przypominające im, gdzie jest miejsce kobiety, grożące, że gdy się wychylą poza oczekiwania, spotka je kara. U tej autorki mężczyźni to wolne, drapieżne ptaki, nawet złapane w sidła posiadają swoją wolę, uwięzieni – jak stwierdza autorka — (jedynie) w marzeniach o sobie samych. Kobieta, nawet z pozoru wolna, jest zamknięta i ograniczona własnym wstydem, wpojonym, przekazanym jej przez całe pokolenia kobiet, nie ma żadnego wyboru, musi przystać na to co im jest pisane, bo kobieta nie uwolni się od swoich obowiązków, od swojej przeszłości, obojętne jaką życiową drogę obierze.
Cóż, tak to widzi autorka, stąd zarzut, że jej książki są do siebie takie podobne. Mnie bardziej zastanawia, że opisuje rzeczywistość krajów skandynawskich, gdzie wolność kobiet jest tak wysoko formalnie postawiona, gdzie ta wolność jest podstawą życia politycznego i społecznego. Jak widać przepisy to jedno, a nawyki społeczne to drugie.

Axelsson sięga do samych trzewi kobiecości. Sugestia, że Maria/Mary ma rozdwojeni jaźni jest bardziej przykrywką ukazującą złożoność ludzkiego życia. To nie dwa światy istniejące równolegle w Marii/Mary, to dwa światy zewnętrzne, w których próbuje odnaleźć się ta sama kobieta, dwa światy które ona chciałaby desperacko odseparować od siebie, a które w miarę rozwijana się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dotyczy : "Lato"

Dotyczy : "Lato"

Pokaż mimo to

Okładka książki Dialog, nr 11 / listopad 1977 Pam Gems, Sławomir Mrożek, Redakcja miesięcznika Dialog, Fuad al-Takarli
Ocena 8,0
Dialog, nr 11 ... Pam Gems, Sławomir ...

Na półkach: ,

Dotyczy Krawca Mrożka

Dotyczy Krawca Mrożka

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

A to krytycy. Potrafią znaleźć dziurę w płocie, tam gdzie jej nie ma, a tam gdzie płot jest dziurawy jak rzeszoto niczego nie widzą. Z przedmowy André Mauroisa, który skompletował porzucone w nieładzie luźne kartki i niczym badacz starożytnych pism, odtworzył jasne i klarowne dzieło, wynika, iż został zaatakowany za jakoby szarganie świętości oraz że dostarczył czytelnikom jakiś niedokończony szkic pełen błędów i niedoskonałości, utwór nieomal raczkującego pisarza, błądzącego w gąszczu swojej niedoskonałości. Przepraszam, ale tej czczej gadaniny nie rozumiem. Bo ja nie widzę tej rzekomej niedoskonałości. Widzę za to pisarza jak najbardziej doskonałego, absolutnego i zdeterminowanego, poszukującego piękna tam gdzie inni widzą szarość albo zgoła nie widzą niczego. Bo czy spójność jest jakimś wyznacznikiem u Prousta? Czy na pewno zachwycamy się jego logiką jak u Agaty Christie, psychologią jak z Szekspira, wrażliwością społeczną a la Zola? Życie u Prousta jest tym co go zachwyca i ten zachwyt przelewa na papier, zaraża nim czytelników, czytane także tej powieści jest jak czytanie poezji, poezji pisanej prozą, to mozolne odkrywanie autora. I może w Janie Santeuil to odkrywanie jest nawet pełniejsze, ponieważ tutaj i autor odkrywa siebie, znajduje swoje wady, nadmierne przywiązanie do matki, kompleksy mieszczanina wobec diuszes i diuków, rozleniwienie, i mnóstwo innych, słowem na kartach, które nie śmie wydać, nieświadomie rozlicza się ze sobą. Cóż, Marceli Proust to też człowiek, ułomny gdy porusza się w gąszczu życiowych wyzwań, ale genialny gdy bierze za pióro i utrwala swoje spostrzeżenia, łapie upojenie i utrwala go w słowach równie plastycznie jak malarz zatrzymuje pędzlem powiew wiatru.
Jan Santeuil to ani wstęp, ani szkic, ani niezręczność. Bo to dzieło oryginalne i zasługujące na miejsce w literaturze światowej na równi z siedmioma tomami „W poszukiwaniu straconego czasu”, byle nie szukać w nim na siłę wad, a oczaruje nas swoją maestrią.

A to krytycy. Potrafią znaleźć dziurę w płocie, tam gdzie jej nie ma, a tam gdzie płot jest dziurawy jak rzeszoto niczego nie widzą. Z przedmowy André Mauroisa, który skompletował porzucone w nieładzie luźne kartki i niczym badacz starożytnych pism, odtworzył jasne i klarowne dzieło, wynika, iż został zaatakowany za jakoby szarganie świętości oraz że dostarczył czytelnikom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nareszcie coś obiektywnego! Wypowiadam się tutaj do części eseju Chwina odnoszącej się do historii najnowszej i współczesnej polityki, jako że wątki literacko-filozoficzno-etyczne oraz autobiograficzne są najczęściej poruszane w recenzjach, natomiast to, co mnie uderzyło najmocniej, czyli trzeźwe spojrzenie na dzisiejszą Polskę, jej miejsce w świecie, oraz wzajemny stosunek do innych narodów jest jakby marginalizowane w tychże recenzjach.
Ogólnie w szkołach uczą nas historii, przynajmniej mnie tak uczono, na zasadzie wyrokowania. Podręcznik przedstawia fakt historyczny, a następnie wydaje jednoznaczny wyrok: winny/niewinny. Wychodzimy ze szkoły z tym przeświadczeniem, że postacie historyczne oraz ich wybory są jednoznaczne a skutki ich działań przejrzyste. Oczywiście ten sposób nauczania jest jakże wygodny dla aktualnej doktryny politycznej, tak było za socjalizmu, gdzie dzielono bohaterów na rewolucjonistów i zwolenników postępu oraz na konserwatystów i reakcjonistów. Czy teraz coś się zmieniło? Nie sądzę, obecnie są patrioci oraz wrogowie. Inny podział, ale zasada taka sama. Te podziały niesamowicie ułatwiają sprawowanie władzy, wystarczy przecież oskarżyć przeciwnika politycznego o brak patriotyzmu i już mamy zapewnione poparcie społeczne, bowiem społeczeństwo ze szkoły wyniosło jasny podział na narodowe barwy białą i czerwoną, przy czym my jesteśmy biali i mamy prawo lekceważyć to wszystko co jest czerwone, a kiedy indziej na odwrót.
Chwin do historii współczesnej podchodzi z zupełnie innej strony. Czy patriotami byli dowódcy którzy przelewali krew narodu, wbrew potrzebie, wbrew chęci topienia się tego narodu w morzu krwi, a czy patriotą był ten, który od kolejnej rzezi nas chroni, i tu chciałoby się rzecz, wbrew stanowi wewnętrznemu społeczeństwa? Czy na pewno martyrologia tak opiewana w szkołach socjalistycznych i równe gorąco opiewana we współczesnych, tyle że już z innego punktu widzenia, nie jest przypadkiem próbą ukrycia naszej narodowej nieudolności i błędnego myślenia kategoriami mesjanizmu, podczas gdy ten mesjanizm przez świat nie jest zauważalny, a dla nas samych przynosił samą zgubę?
Chwin wchodzi w szczegóły, zadaje niewygodne pytania dotyczące czasów wcale nie tak odległych, każe samemu postawić się na miejscu aktorów odgrywających prawdziwy dramat, dramat w którym stawką jest zejście ze sceny, zejście ze sceny światowej całego narodu, narodu który uważa, że cokolwiek znaczy, a tymczasem jest przestrzenią pomiędzy mocarstwami, miejscem po którego równinach równie wygodnie przetaczało się niemieckim tygrysom co radzieckim tankom.
I Chwin, tak mi się wydaje, bo takie słowa w książce nie padły, ostrzega: czuwajcie nad nią! Macie niezależność, jakiej nie mieliście od pięciuset lat, macie demokrację jakiej nie mieliście nigdy, macie wolność słowa o istnieniu której dawno zapomnieliście, lecz uważajcie i dbajcie o to co posiadacie. My, Polacy od wieków chadzamy po cienkiej linii, wystarczy parę nieostrożnych kroków i spadniemy. Już raz tak spadliśmy, o mały włos nie przestaliśmy istnieć, ale czy cuda zdarzają się dwa razy?
Publicystyka polityczna najwyższego lotu, w jakiś sposób niezauważona, no bo przecież próbująca odnaleźć rozsądek w tym co większość gmatwa, a czy rozsądek jest kiedykolwiek nagradzany?

Nareszcie coś obiektywnego! Wypowiadam się tutaj do części eseju Chwina odnoszącej się do historii najnowszej i współczesnej polityki, jako że wątki literacko-filozoficzno-etyczne oraz autobiograficzne są najczęściej poruszane w recenzjach, natomiast to, co mnie uderzyło najmocniej, czyli trzeźwe spojrzenie na dzisiejszą Polskę, jej miejsce w świecie, oraz wzajemny stosunek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Si Dieu n’existait pas, il faudrait l’inventer, lecz Dostojewski podchodzi do tematu Boga z drugiej strony, niejako chwyta diabła za rogi i w kogoż zamienia się czart… diabła człowiek nie musi sobie wymyślać, on tkwi w każdym z nas: „Myślę, że jeżeli szatan istnieje, to człowiek stworzył go na swoje podobieństwo”. I co najgorsze, mając tego diablika w środku, podejrzewamy innych o podłości, o brak moralności, słowem o to co w nas siedzi, tak jak oskarżamy Mitię, dajemy się zwieść poszlakom, czy też wygodnie nam jest na pozorach oprzeć nas osąd, tak łatwo uwalniając się samemu od winy.
A teraz odpowiedzcie czy głosowalibyście na polityka który głosi rasizm, ksenofobię, zaprowadzenie reżimu policyjnego, a odrodzenia moralnego szuka pod riazą? Otóż Dostojewski posiadał poglądy, które w zestawieniu z jego pisarstwem nie tyle nas żenują, co przerażają. Jednakże gdy łapał za pióro… otóż najważniejszym zmysłem pisarza, pierwszym a nie szóstym, jest zmysł obserwacji i obiektywizmu w tej obserwacji. Jakże znamienna jest scena, gdy po śmierci starca Zosimy, nad jego zwłokami unosi się trupi odór. Reakcja zakonników, podziały, fałszywa pycha, faryzeuszostwo, walka o władzę w monastyrze… to wszystko opisał zwolennik teokracji! Teokracji, czy też „wizji państwa które stanie się kościołem”.
Bo zmysł obserwacji Dostojewskiego to wgląd w człowieka, zatrzymywanie się na każdym detalu osobowości i bezkompromisowość w opisie tych detalów. Nawet drugoplanowe postacie są pod względem charakteru i cech zewnętrznych opisane tak dokładnie i barwnie, jak u innych pisarzy rzadko przedstawiane są główni bohaterowie. U Dostojewskiego każdy ma duszę i tę duszę przed nami otwiera niczym sekretną szkatułkę.
Nie mam zamiaru tak do końca lukrować Dostojewskiemu jako pisarzowi, bowiem jest słaby punkt w jego twórczości, jakże znamienny. To kobiety. Rzecz jasna opisy pań są dogłębne i przenikliwe, zarówno z zewnątrz jak i od środka, tyle że… Dostojewski opisuje jedną kobietę, jeden typ w różnych wariantach. Bowiem kobiety mogą liczyć w jego książkach jedynie na to, że są rozhisteryzowanymi idiotkami. Słowo „idiotka” rozumem w znaczeniu Myszkinowskim (z „Idioty"), tzn. w skrócie: naiwne, oddane światu i tego świata nierozumiejące, miłosierne, poczciwe i egzaltowne, zdolne jedyne do histerycznej miłości, co przejawia się ich nieodwołalną skłonnością do pójścia za ukochanym choćby i do piekła ( co w carskiej Rosji oznaczało wyjazd na Sybir). Nie ma w nich żadnej walki o coś własnego, bierne, wierne fatalistki. Zapewne jest to forma projekcji mizoginii autora i histerycznej reakcji na kobiety.
„Przyznać muszę, że kobieta jest istotą niższego gatunku i powinna słuchać się mężczyzn. Les femmes tricotent, jak powiedział Napoleon” ( kobiety robią na drutach).
A na koniec zastanówmy się nad stosunkiem Dostojewskiego do Polaków. Wspomina o nich często, są ważnym elementem tej książki. I cóż sobą reprezentują? Jeśli Polak, to paniczyk z pustym trzosem, nosi głowę dumnie, ale buty ma dziurawe i tylko szuka okazji, takiej okazji by bez klasy kogoś oszukać. Oczywiście to kłuje nasze poczucie patriotyzmu, ale szanowny patrioto, spójrz może w lustro! Bo jak nas widzą tak nas piszą. Bo prawda jest taka, że pisarze rosyjscy i radzieccy nie mieli wysokiego mniemania o Polaczkach, niby to wyjaśnia fakt, że skoro nas Rosjanie podbili, to oczywiście jak każdy zbrodniarz, lekceważą swoje ofiary. Lecz jak wyjaśnić, że u naszego Wielkiego Przyjaciela zza Oceanu mniemanie o Polakach jest takie, że zajmujemy najwyższe miejsce na półce z amerykańskimi dowcipami o głupich narodach? Naprawdę, spójrzmy w lustro.
Bowiem Dostojewski zmusza każdego czytelnika do spojrzenia w lustro. Jednakże po drugiej stronie lustra nie ma dziewczynki zbierającej kwiatuszki na zielonej łączce. U Dostojewskiego po drugiej stronie lustra są mroczne potwory, żądne krwi i pozbawione moralności. Czytelniku — ostrzega Dostojewski — strzeż się przed rozbiciem tego lustra.
Na koniec w tej materii zacytuję mistrza:
„Teraz zaś albo się przerażamy, albo udajemy, że się przerażamy, a właściwie wręcz przeciwnie, smakujemy to widowisko, jako amatorzy mocnych, niecodziennych wrażeń, wstrząsających naszą cyniczną leniwą bezczynność; albo wreszcie jak małe dzieci odpędzamy od siebie rękoma straszne widma i chowamy głowę w poduszkę, póki trwa owa straszna zjawa, aby po chwili znowu zapomnieć o niej śród zabaw i radości.”

Si Dieu n’existait pas, il faudrait l’inventer, lecz Dostojewski podchodzi do tematu Boga z drugiej strony, niejako chwyta diabła za rogi i w kogoż zamienia się czart… diabła człowiek nie musi sobie wymyślać, on tkwi w każdym z nas: „Myślę, że jeżeli szatan istnieje, to człowiek stworzył go na swoje podobieństwo”. I co najgorsze, mając tego diablika w środku, podejrzewamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jest o faszyzmie, o wojnie, o tym że byli też sceptyczni Niemcy, o dobru i złu, o trudnych czasach, o głodzie i bombardowaniach, o holokauście, o rodzicielskiej miłości, nawet nie jest o hitlerowskich Niemczech, o okrucieństwie wojny, o przyjaźni, pierwszej miłości, niewinności…, to znaczy o tym wszystkim jest ta książka, ale są to tematy uboczne. Bynajmniej ta książka nie jest o ukradzionych książkach, o czymże jest w takim razie?
Jest o ukradzionym dzieciństwie. O tym że żaden Hitler, ani ktokolwiek inny, komu zamarzy się przewracanie świata do góry nogami, nie ma prawa odbierać komukolwiek dzieciństwa. Przykre w tej całej opowieści jest to, że dowód na tenże aksjomat musiał przeprowadzić Anioł Śmierci, by ludzie doszli do takiej właśnie konkluzji ( o ile doszli).

Nie jest o faszyzmie, o wojnie, o tym że byli też sceptyczni Niemcy, o dobru i złu, o trudnych czasach, o głodzie i bombardowaniach, o holokauście, o rodzicielskiej miłości, nawet nie jest o hitlerowskich Niemczech, o okrucieństwie wojny, o przyjaźni, pierwszej miłości, niewinności…, to znaczy o tym wszystkim jest ta książka, ale są to tematy uboczne. Bynajmniej ta książka...

więcej Pokaż mimo to