-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-05-04
2024-05-02
2024-03-20
2024-02-27
2024-02-03
2024-02-01
„Why Solipsism Matters” jest fascynującą książką. Ważną też ze względu na nie aż taką dużą ilość książek o solipsyzmie istniejących na polskim i anglojęzycznym rynku. Pihlstrom patrzy w niej na solipsyzm z, wydaje mi się, nowoczesnej perspektywy. Mierzy się z nim jako ze zjawiskiem w dużej mierze (post-)Kantowskim, powiązanym z filozofią transcendentalną i fenomenologią. Generalnie autor zdaje się definiować solipsyzm na dwa sposoby. Jeden klasyczny, gdzie podmiot jest przekonany o wytwarzaniu przez siebie świata (pozornie) zewnętrznego. Drugi za to, to wszelka filozofia która wiąże się z zamknięciem się podmiotu w swoim „ja”, i która od tego „ja” się zaczyna, zapominając o zewnętrzu. Pasuje więc tu zarówno (często przywoływany) Descartes, jak i Sartre, jak Levinas czy fenomenologowie, czy wreszcie, intensywnie tu rozważany, Wittgenstein. Wittgensteina autor uznaje za ojca nowoczesnego solipsyzmu.
Pihlstrom, zgodnie z duchem serii wydawniczej, chce pokazać dlaczego solipsyzm ma znaczenie we współczesności i jej wyborach moralnych, jak i jednocześnie pokazuje dlaczego nie może on być prawdziwy mimo że, jego zdaniem, we współczesnych czasach powraca we wciąż nowych odsłonach. Autor ma więc wyrobione stanowisko o tym zjawisku, ale jednak stara się być otwarty na możliwości i problemy jakie ów koncept stwarza. Takie eksplorowanie historii i współczesności przez pryzmat solipsyzmu było fascynujące i otwierało oczy na wiele nowych możliwości percepcji. Ciekawa była na przykład eksplorowana przez pryzmat solipsyzmu filozofia troski o Innego Levinasa i jej etyka. Zaczyna się ona od „ja” by przejść do „On”. Levinas widzi więc siebie, podmiot postrzegający jako jedyną osobę, która może towarzyszyć umierającemu Innemu, czy udzielić mu pomocy. Ostatecznie jednak Inny musi pozostać samotny, bo „ja” nie mogę umrzeć wraz z nim. Fin w bardzo ciekawy sposób zauważa, że doświadczenie umierania jest ostatecznie solipsystycznym i samotnym doświadczeniem, gdzie uwaga podmiotu skierowana jest na tu i teraz. Tego rodzaju etyczne i egzystencjalne rozważania stanowiły fascynującą i emocjonalnie angażującą część książki Pihlstroma. Pihlstrom zwraca uwagę na etyczną wagę zjawiska umierania, także w odniesieniu do życia. W takim przypadku, jak zauważa, śmierć solipsysty oznacza koniec świata. Autor docenia jednocześnie wysiłek nowoczesnych filozofów, którzy starają się uniknąć solipsyzmu, przez odwołanie do zewnętrza czy Innego. Etyczne, czy może nawet emocjonalne zaangażowanie uczonego w tych egzystencjalnie ważnych momentach wydaje mi się nadawać książce głębi i sprawiać że rezonuje ona z czytelnikiem. Jednocześnie jednak Pihlstrom jednak nie daje się ponieść negatywnym emocjom.
Interpretator w książce w ciekawy sposób poddaje się dialogowi z solipsyzmem, doceniając jego racje i momenty gdzie daje on nową perspektywę, jednocześnie jednak starając się obronić nowoczesność przed tym co, wydaje mi się, uznaje za jego zgubny wpływ. Tutaj myślę ciekawe jest to, że autor pokazuje jaką odmianę w porównaniu do poprzednich nurtów filozoficznych stanowił ten fenomen. Pokazuje on świat w średniowiecznej filozofii chrześcijańskiej, w filozofii Descartesa i Kanta. (i później – Wittgensteina i dalej). Podobała mi się ta bardziej historyczna, teoretyczna, rozważaniowa część książki, żałowałem że nie trwała ona jeszcze dłużej. Chętnie na przykład przeczytałbym o filozofii biskupa Berkeleya. Zwrócił też moją uwagę cytat jednego z filozofów (chyba Schopenhauera), który stwierdził, że miejsca solipsyzmu znajduje się tylko w domu wariatów. Interpretator nalega jednak, by traktować to zjawisko poważnie. Myślę, że zdaje sobie sprawę z tego że „ja” podmiotu może przynieść wiele wartościowych, przydatnych refleksji i czasem też, paradoksalnie, otworzyć nas na etykę. To właśnie etyce poświęca ostatnią część książki.
Druga zaś dotyczy XXwiecznego solipsyzmu Ludwiga Wittgensteina. Choć jednocześnie autor zaznacza że Wittgenstein nigdy nie nazwał się solipsystą wprost. Fin prowadzi z nim ciekawą dyskusję czy debatę.
W ogóle paradoksalnym i pozytywnym zjawiskiem było dla mnie to, że badacz nie traktuje solipsystów grupowo, lecz raczej stara się z nim – solipsystą – prowadzić indywidualny, interpersonalny dialog. Poświęca mu osobistą uwagę. Coś, co mógłbym zrobić Levinas, którego solipsystyczny punkt wyjścia autor zauważa. Przypomina mi to inną, choć o odmiennej tematyce książkę z takim podejściem. Była to „Eros Crucified”, o Erosie i Tanatosie w chrześcijaństwie i jego teologii.
Ogólnie mam bardzo dobre odczucia po lekturze „Why Solipsism Matters”. Wpłynęło ono na mnie pozytywnie i poszerzyło pole percepcji. Żałuję że część teoretyczna czy historyczna nie była odrobinę dłuższa, ale jednak mimo to, pozostaję na „tak”.
„Why Solipsism Matters” jest fascynującą książką. Ważną też ze względu na nie aż taką dużą ilość książek o solipsyzmie istniejących na polskim i anglojęzycznym rynku. Pihlstrom patrzy w niej na solipsyzm z, wydaje mi się, nowoczesnej perspektywy. Mierzy się z nim jako ze zjawiskiem w dużej mierze (post-)Kantowskim, powiązanym z filozofią transcendentalną i fenomenologią....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-28
2024-01-28
2024-01-05
2023-10-20
„Pogrzebacz Wittgensteina” naprawdę mi się spodobał. W świetny sposób zaznajamia zarówno z biografiami filozofów, o których opowiada (Wittgenstein, Popper + Russell), jak i z realiami w których żyli, historią. Choć może nie pokazuje dosłownie całych biografii drobiazgowo, ale byłem zadowolony ze stopnia, w jakim to robi. Jest to historia popularna, więc czyta się dobrze i szybko, to nie naukowa monografia filozofii Wittgensteina. Z drugiej strony jednak, nie jest to książka tylko oparta o skandale czy smaczki, miałem wrażenie że sporo wartościowych rzeczy dowiedziałem się o czasach wspomnianych filozofów, ich życiu, czy filozofii. Myślę że można powiedzieć że jest to również książka filozoficzna, nawet jeśli miałaby być to filozofia popularna. Nie tylko popularna zresztą – druga część książki w dużej mierze poświęcona była omawianiu filozofii Wittgensteina i Poppera (i innych) i czyniła to w sposób dobry i zrozumiały, wcale jej nie trywializując. Myślę, że to było naprawdę dobre omówienie.
Filozofia Wittgensteina tak, jak była przedstawiona wydawała mi się fascynująca – puzzle językowe zamiast problemów filozoficznych, dekonstrukcja metafizyki, gry językowe czy język wpływający na nas, ale też wypływający z nas. Oraz filozofia jako terapia, jak w psychoanalizie. W sumie trochę mieszam, Wittgenstein pod koniec życia zmienił poglądy, które zostały pośmiertnie ułożone w nową książkę filozoficzną. Ale oba zestawy poglądów wydawały mi się fascynujące. W ogóle do zainteresowania się filozofią Wittgensteina skłoniła mnie książka Ewy Wąchockiej „Milczenie w dwudziestowiecznym dramacie”, która (jeśli dobrze pamiętam) omawiała jak filozofia języka stała się ważna dla dwudziestowiecznych twórców i myślicieli, wpływając na post-modernistów czy twórców teatru absurdu jak Samuel Beckett. Napięcie między językiem, milczeniem, a tym, co chce się powiedzieć (a także napięcie między dwiema jednostkami) opisane w niej, wydawało mi się fascynujące.
Sam Wittgenstein wydał się fascynujący i udręczony jak Beethoven. Dziedzic wielkiej fortuny który oddał pieniądze rodzeństwu by żyć tylko z tym, co było niezbędne. Człowiek, zdaje się, do pewnego stopnia, oddany socjaldemokratycznej misji, który na początku nauczał w wiejskim liceum. Po długim okresie został wykładowcą w Cambridge. Jednak po pewnym czasie skupia się w odosobnionym domku, by rozwiązywać problemy filozoficzne, tworzyć własną filozofię. Był przeciwny sposobowi bycia czy statusowi wykładowców akademickich i sam wielokrotnie powracał do pracy fizycznej. Czynnie też uczestniczył w wojnach, starając się wesprzeć kraje, w których zamieszkiwał. Wittgensteina poznajemy jako osobę udręczoną problemami filozoficznymi i filozofią, rozwiązanie ich było dla niego niezwykle ważne. Nieścisłości w wypowiedziach ludzi, z którymi się stykał były dla niego udręką. Przytaczane były jego wykrzykiwane pytania w stylu „Co masz na myśli mówiąc, że to ładne drzewo?”. Wittgenstein był przedstawiany jako osoba, która zawsze była gotowa skrytykować innych za te nieścisłości, bezmyślność, złą filozofię. Swoimi intensywnymi wypowiedziami, monologami, zaprzątał całkowicie uwagę innych, na co ci przeważnie nie narzekali – Austriak wywierał magnetyczny wpływ na ludzi. Sam był też udręczony, stale myśląc o samobójstwie. Autorzy „Pogrzebacza” faktycznie przedstawili go jako osobę fascynującą, skłonili mnie do sięgnięcia po jego książki filozoficzne i biografię. Kurczę, żałuję że nie mam więcej miejsca, bo mógłbym jeszcze długo pisać o Wittgensteinie (Czy wiecie że w czasie II wojny światowej myślał o emigracji do Stalinowskiej Rosji?).
Wittgenstein był zdecydowanie najbardziej fascynującą postacią w książce. Bardzo ciekawy była też opisywana dysputa, debata, konflikt między Wittgensteinem a Popperem w Cambridge, to że jeden z nich musiał się aż posłużyć pogrzebaczem, by dać upust swojej złości. Omawiane są jej tło, uczestnicy, konfrontuje się jej różne wersje, by na końcu dojść do wniosku jak ona rzeczywiście wyglądała. Naprawdę przyglądałem się spotkaniu filozofów z dużą ciekawością. Sam Russell również był intrygujący. W ogóle sporo książki było poświęcone logice, ludziom i kołu, które się na zajmowały. Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że dyskusja o logice może rozgrzać ludzi do czerwoności. Zaciekawiło mnie to: ludźmi, ich konfliktami i samą logiką. Badanie logiki w ten sposób było dla mnie jak przebywanie w innej rzeczywistości, czy przyglądanie się kosmitom i zaciekawiło mnie to, naprawdę fajnie mi się o tym czytało.
Fascynujące było też tło, historyczny, wielokulturowy Wiedeń epoki fin-de-siecle z jego geniuszami, Europa czasu wojen, zmaganie się z nazistami, wreszcie Cambridge jako miejsce przebywania filozoficznej śmietanki. Czytanie o nich naprawdę było ciekawe. Ogólnie elementy narracji były dobrze dawkowane tak, że czytanie nie nużyło czy nie było jednostajne. Nużyły mnie tylko trochę części narracji poświęcone Popperowi, prawdopodobnie dlatego, że Wittgenstein go po prostu przykrył swoją magnetyczną osobowością. Popper na jego tle wypada dość zwyczajnie. Choć momenty omawiania jego filozofii społeczeństwa otwartego były ciekawe. Także jego odnajdywania się w realiach wojennych i międzywojennych było ciekawe. Zaskoczyło mnie to i zainteresowało też to, że pozornie spokojny Popper okazał się nie mniej konfliktowy i dominujący niż Wittgenstein.
W sumie chyba już omówiłem elementy, o których chciałbym powiedzieć. Ciekawie było zobaczyć jak Wittgenstein próbował przedefiniować filozofię, jak wyglądały jego konflikty i udręki, ciekawie było poznać jego epokę. Książkę mogę więc całkowicie polecić, to dobre spojrzenie zarówno na filozofię, jak i na filozofów i świetnie spędziłem czas, czytając ją. Mam nadzieję sięgnąć po więcej książek autorów w przyszłości. O, apropo książek o filozofach, niedawno wypatrzyłem i zacząłem czytać też „The Visionaries” Eilenbergera, o tym jak filozofia wpływała na filozofki w czasie wojny. Bohaterkami książki są Hannah Arendt, Ayn Randt, Simone Weil i Simone de Beauvoir. Wyraziste osobowości opisane w intrygujący sposób w mrocznych czasach. Mam nadzieję, że spodoba mi się równie mocno jak „Pogrzebacz Wittgensteina”.
„Pogrzebacz Wittgensteina” naprawdę mi się spodobał. W świetny sposób zaznajamia zarówno z biografiami filozofów, o których opowiada (Wittgenstein, Popper + Russell), jak i z realiami w których żyli, historią. Choć może nie pokazuje dosłownie całych biografii drobiazgowo, ale byłem zadowolony ze stopnia, w jakim to robi. Jest to historia popularna, więc czyta się dobrze i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-29
2023-09-24
2023-07-28
„Krew”, moim zdaniem, była dobrą książką. Może nie idealną, ale zasadniczo poczułem się nią usatysfakcjonowany. Początkowo od przeczytania jej prawie odstraszyły mnie negatywne recenzje jej dotyczące. Więc tutaj chciałbym (odrobinę) popolemizować z nimi, by przekonać Was, że książka Rouxa jest warta tego, aby dać jej szansę. W ogóle możliwe że nie przeczytałbym jej, gdyby nie to, że przeczytałem wcześniej „Kobietę w historii i micie” tego francuskiego autora. A sama „Krew” została właśnie wspomniana we wstępie do „Kobiety…” i zaciekawiła mnie. W ogóle sam temat krwi, czy krwawych ofiar wydawał mi się początkowo odrobinę przerażający i podobnie było z innymi osobami, z którymi rozmawiałem o książce. Ale z czasem okazało się że nie tylko o krwawych rytualnych ofiarach była to książka. „Krew” zresztą równie mocno intryguje, przyciąga, co powoduje lęk. Choć trochę się z nim oswoiłem czytając inne antropologiczne czy religioznawcze książki o religii i społecznościach pierwotnych.
Więc, czego dotyczyła książka? Powiedziałbym że była on o roli krwi u społeczności zarówno pierwotnych, jak i tych bardziej rozwiniętych, również (zwłaszcza?) tych odmiennych od nas. W każdym razie chodzi o antropologiczne i religioznawcze spojrzenie. Równie ważna była rola krwi w religii tych kultur. Książka dotyczy nie tylko rytuałów ofiarowania zwierząt czy ludzi (Aztekowie, Islam, Judaizm, Chrześcijaństwo), ale także tego, jak krew spaja społeczność, czy wpływa na nią. Mowa jest o pokrewieństwie – więzach krwi – czy bractwie krwi, związkach małżeńskich organizowanych przez pokrewieństwo czy jego brak, menstruacji u kobiet (która jest obłożona wieloma tabu i wpływa na status kobiety jako istoty nieczystej), prawie zabijania czy wojen… Także o krwi w mitologii i powiązaniach bogów czy herosów z nią, tego jak zmarli są związani krwią – więc też wreszcie o wampirach. Tutaj warto dodać to, w jak ciekawy sposób Roux odczytuje mit wampira czy upiora i ich potrzebę krwi, nadając im głębszy sens. Pojawia się też ciekawa eksploracja tego, z jakim regionem związany jest i z jakiego regionu wywodzi się wampir. A tak, kąpiele we krwi (jak u Hrabiny Batory) i powiązania wczesnych chrześcijańskich świętych i ich krwawych ofiar z własnego życia również jest ciekawe. Interesujące są też samookaleczenia (m.in. o podłożu religijnym), obrzezania. Jest także ogólny rozdział o widoku krwi. To chyba wszystko na wstęp, jeśli chodzi o zawartość.
Warto tutaj jeszcze raz podkreślić jak ciekawe jest potraktowanie mitów. Pojawiają się bogowie, herosi czy inne postacie mitologiczne. Naprawdę spodobało mi się spojrzenie Rouxa na mitologię. Roux w ogóle interpretuje historie, przekazy, znaki o których opowiada w interesujący sposób, myślę że nie tak rzadko przenika do ich istoty. Ujawnia przy tym jądro ludzkości, to co jest dla niej ważne w ogóle. To prawda, że interpretacje Rouxa są do pewnego stopnia szczególne. Znajduje się w nich sporo przykładów, wyliczeń. Nie uważam jednak jakby autor zajmował się wyłącznie wyliczeniami i niczego nie objaśniał. Często, jak u Marksa, masa przechodzi w jakość. (: D). Ale mówiąc poważnie, wydaje mi się jakby poszczególne przykłady były zgrupowane w grupy które na początku są objaśniane i interpretowane. Często też przykłady nie pozostają bez komentarza, a szczegół dopełnia obrazu całości. Jak powiedziałem, komentarze, analizy Rouxa wydają mi się dość pełne, nawet jeśli nie zawsze jest to antropologiczna interpretacja na najwyższym poziomie, do jakiej przywykliśmy czytając inne książki antropologiczne. Wydaje mi się że z takim bogactwem przykładów niemożliwe byłoby też zbadanie wszystkiego bardzo dogłębnie. Choć oczywiście to prawda że czytelnik może poczuć niekiedy uczucie braku. Osobiście jednak w większości poczułem się przez objaśnienia Rouxa usatysfakcjonowany i uważałem je za bardzo interesujące, dość dogłębne.
Spotkałem się z opiniami że niektóre autorskie interpretacje Rouxa są osobliwe i raczej pseudo-poetyckie. Osobiście jednak nie odniosłem takiego wrażenia, podobały mi się one. Myślę że interpretacje zasługują na to, by poświęcić im uwagę, szczególnie jeśli wypływają z niespotykanego często sposobu myślenia czy światopoglądu.
Myślę że to co może drażnić u Rouxa (przynajmniej osoby o odmiennym światopoglądzie), to charakterystyczny światopogląd autora, któremu czasami daje wyraz poprzez dość stanowcze opinie. Roux zdaje się być dość skrajnym konserwatystą, ze światopoglądem takim, jaki konserwatyści mieli wiele pokoleń temu. Choć, szczerze, bardziej zauważyłem to w „Kobiecie w historii i micie”, gdzie Roux wypowiadał się na temat kobiet i ich miejsca w społeczeństwie czy nowoczesnego społeczeństwa. Może też częściowo do tego przywykłem. Powiedziałbym że Roux w swoich mocnych osądach przypomina niejako również konserwatywnego Renego Girarda (od „Sacrum i przemocy”), tylko wypowiada swoje opinie jeszcze bardziej wprost. Zresztą, może też trochę przesadzam mówiąc o mocnych, skrajnych osądach wypowiadanych wprost. Powiedziałbym że w większej części książka jest wolna od takich jego opinii, pojawiają się one jednak niekiedy, w częściach, jak podejrzewam, szczególnie leżących mu na sercu. W większości nie jest tak źle, skrzywiłem się tylko gdy tylko część o roli krwi u Azteków zaczął od „spróbujmy powstrzymać wstręt”, może dlatego że w innych częściach jego pogarda raczej nie jest obecna.
Roux uważa Chrześcijaństwo za prawdziwą religię i w części jemu poświęconej stara się przekonać do niego czytelnika. Ale jednak, szczerze, doceniłem to, że Roux stara się opierać swoje argumenty na nauce, odpowiada na spodziewane kontr-argumenty, wątpliwości czytelnika. Myślę że, podobnie jak w innych częściach książki, jednak stara się polegać też na badaniach. Niejako problemem może być to, że Roux niekiedy jednak ma tendencję do polegania na oryginalnych źródłach, bez kwestionowania ich, czy bez kontekstu, który wprowadzają inni uczeni. Roux polega więc na Koranie, Biblii, jak i na starożytnych historykach. Mimo to, nie miałem jednak wrażeni jakby przekonywaniem do Chrześcijaństwa były przesiąknięte inne rozdziały.
Mocno konserwatywne przekonania Rouxa łagodzi fakt, że profesjonalnie zajmuje się on światem Islamu – Turkami i chyba też (nie-muzułmańskimi) Mongołami. Autor zarówno we „Krwi”, jak i w „Kobiecie w historii i micie” podaje przykłady z licznych kultur, które są egzotyczne dla człowieka świata Zachodu. Wie on dużo o ich obrządkach, kulturze, wierzeniach i nie mówi o nich z pogardą, wydaje się być nimi zainteresowany. Mnogość kultur obecnych w książce Roux sprawia, że czyta się ją z dużym zaciekawieniem i jest jej dużą zaletą. Czytając Roux czytałem jednocześnie książkę „Biblia i jej kultura. Stary Testament” i mimo, że książka o Biblii również była dość ciekawa, zanim ją ukończyłem, zdążyłem przeczytać dwie książki Rouxa, bo były takie ciekawe.
Oczywiście, to czy komuś spodoba się „Krew” czy „Kobieta…” Roux może być subiektywne, jak i moje argumenty może uznać za niewystarczające. Rozumiem to i również widzę słabości Rouxa, jednak chciałbym przekonać potencjalnego czytelnika, żeby spróbował dać szansę książkom tego uczonego i nie skreślał go przed sięgnięciem po nie.
O rany. Już sporo napisałem, ale chciałbym zwrócić jeszcze na kilka ciekawych kwestii w książkach Rouxa. Przepraszam za ilość tekstu. ^^” Więc, wydaje mi się że Roux w swoich książkach w interesujący sposób kreuje wizję ludzkości, dla której krew, religie i więzy pokrewieństwa są ważne, dla której polowanie było istotne, żeby przetrwać. Roux w interesujący sposób pyta o ważność gotowości jednostki do zabijania. Wydaje się on przekonywać, że jest ona istotna dla społeczeństwa i nie da się od niej w prosty sposób uciec. Rzuca to interesujące światło na gotowość obywateli do zabijania w obronie ojczyzny w trakcie wojny. Naprawdę dało mi to do myślenia. Poza tym religijność jest w „Krwi” fascynująca, jest trochę jak fatum, siła która spaja ludzi i która wzbudza respekt i strach. Pewne krwawe obyczaje, rytuały związane z żarliwością religijną, takie jak samobiczowanie czy upuszczanie krwi dla bogów szczególnie wzbudziły moje zainteresowanie.
Autor w interesujący sposób pisze też o Chrześcijaństwie. Pisze one o ostatniej wieczerzy i ukrzyżowaniu Chrystusa, o Świętym Graalu i jego poszukiwaniach a także o utworach które to opisywały. Francuz w intrygujący sposób stara się mierzyć biblijną kaźń z fizyczną rzeczywistością, pytając w wyniku czego następuje śmierć w trakcie ukrzyżowania, czy jak ukrzyżowania wyglądały w przeszłości i jaka jest ich geneza. Analizuje też stygmaty. Ten aspekt wydawał mi się bardzo interesujący, opowieść o niejakiej cudowności krwi połączonej z boskością, trochę jak u Rogera Cailloisa czy Georgesa Bataille’a. Ten „rozdział chrześcijański” był jednym z moich ulubionych, naprawdę lubiłem czytać o Świętym Graalu, promieniującym ogromną jasnością, trzymanym przez dziewicę. Roux odwołuje się też do chrześcijańskich mistyków.
Mam nadzieję że ta recenzja ma nieco sensu. ^^” Krew i związana z nią religijność wydały mi się fascynujące i fascynujące było patrzenie na nie oczami Rouxa. Świetnie byłoby przeczytać w przyszłości trochę książek Roux o pokrewnej tematyce. „Krew” sprawiła że tematy antropologiczne czy sakralne stały się dla mnie jeszcze bardziej interesujące i istotne.
Dodam może jeszcze trochę tekstu na temat samego zakończenia książki. Roux sławi tam idealistyczną wizję monarchii, króla jako przedstawiciela Boga (namaszczonego przez niego) i ludu. Ciekawie opisuje ostatnie chwile Ludwika XVI w czasie Rewolucji Francuskiej, jako boskiego pomazańca cierpiącego za lud i nie proszącego wojska o interwencję by uniknąć rozlewu krwi. W finale Roux występuje przeciwko nowoczesnej cywilizacji która (jego zdaniem) jest pełna śmierci, zwątpienia, wyrzeka się swojej przeszłości i religijności, duchowości, a zamiast tego oddaje cześć nauce i własnym bożkom. Autor wzdycha za dawną społecznością opartą na rytuałach związanych z krwią, która, jako pierwotna wspólnota, (może nawet mogę dodać – „oparta na cykliczności czasu”) ostatecznie czyniła ludzi szczęśliwszymi. Mimo wszystko jednak, Roux stara się być optymistą, wierząc że ludzie ponownie zobaczą wartość w religii i Bogu i powrócą do pierwotnej, mitycznej wspólnoty, mitycznego wieku. (choć może do pewnego stopnia to moja nadinterpretacja. Roux w ostatnim rozdziale zdaje się przede wszystkim wzdychać za katolicką monarchią)
Oczywiście, w zależność od poglądów można się z Rouxem zgadzać lub nie, ale pomyślałem że ciekawie było przeczytać rozważania o tym co straciliśmy, wchodząc w nowoczesność, ciekawie było usłyszeć alternatywną narrację.
„Krew”, moim zdaniem, była dobrą książką. Może nie idealną, ale zasadniczo poczułem się nią usatysfakcjonowany. Początkowo od przeczytania jej prawie odstraszyły mnie negatywne recenzje jej dotyczące. Więc tutaj chciałbym (odrobinę) popolemizować z nimi, by przekonać Was, że książka Rouxa jest warta tego, aby dać jej szansę. W ogóle możliwe że nie przeczytałbym jej, gdyby...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-01
2023-07-01
2023-07-01
2023-06-03
Świetna i fascynująca książka. Naprawdę fascynujące było dla mnie to, jak autor przedstawia filozofię, światopogląd swoich bohaterek i to, co go ukształtowało. Znałem je wcześniej, ale część bardziej ze słyszenia. Najbardziej zaintrygowany byłem Arendt. Jednocześnie zaciekawiła mnie Rand. Ayn Rand jest dość znielubiona w filozoficznym środowisku, przynajmniej tam, gdzie nie ma libertarian. Jednocześnie jednak zaintrygował mnie pomysł opisania życia i filozofii tak silnej kobiety. Sama jej filozofia też wydawała mi się intrygująca, jako niejako spadkobierczyni filozofii rosyjskich nihilistów (z czasów „Biesów” Dostojewskiego). Książka miała też w sobie element inspirujący – pokazywała jak zmierzyć się z trudnymi czasami przy pomocy filozofii. Początkowo nie byłem pewny czy książka utrzyma dobry poziom, skupiając się na aż czterech osobach. Wszystko okazało się jednak być świetne.
Cała książka podzielona była na kilka części. Jednocześnie stale skupiała ona moją uwagę, była wciągająca i intrygująca. Świetnie było odkrywać filozofię bohaterek, która była angażująca, magnetyzująca. Równocześnie nie mniej porywająca była historia życia, myśli i zmagań czterech kobiet. Była ona ludzka, a jednocześnie dawała siłę, inspirowała. W tym momencie dobrze jest chyba dodać, że autor skupia się na okresie 1933-1943, okresie rozwoju i wpływu nazizmu na Niemcy i świat i okresie Drugiej Wojny Światowej. Fascynował mnie on od dłuższego czasu. Był okresem zmian, okresem trudnym, jednocześnie dawał wybrzmieć (na swoim tle, jako przeciwieństwu) sile filozofii sprzeciwu wobec nazizmu. Autor dobrze pokazał też ewolucję filozofek, zmiany w ich życia i myśli. Początki, zwątpienia, lęki, siłę, triumf.
Co do samych bohaterek – pozwolę sobie wspomnieć o niektórych z ich najciekawszych dla mnie momentów. Arend była ciekawa jako niezależna myślicielka, analityczka, a jednocześnie silna kobieta potrafiąca się dostosować do trudnych warunków. Fascynujące były dla mnie jej momenty kształtowania się filozofii dotyczącej Żydów, Syjonizmu, wobec których jednocześnie potrafiła utrzymać niezależność. Jej analiza totalitaryzmu było frapująca. Filozofka przyciągała uwagę za każdym razem gdy się pojawiała. Również jej outro, o wydaniu „Korzeni totalitaryzmu” i uczestnictwie w procesie Eichmanna w Jerozolimie było absorbujące. Sprawiło że zechciałem sięgnąć po te dwie książki. Świetnie było zaobserwować niemiecką myślicielkę w prawdziwym życiu.
Simone Weil również okazała się silna. Imponowała odwagą, także fizyczną, mimo swojego słabego zdrowia. Zapamiętałem ją jako żołnierkę na froncie, przemierzającą go razem z anarchistyczną grupą. Zapamiętałem jej spotkanie z Trockim, z którym rozmawiała o rewolucji i z którym się pokłóciła. Czas spędzony jako pracowniczka fabryki. Jej plany pracy jako sanitariuszki. Gdy została jej przeznaczona praca przy biurku, jako filozofce (którą była od początku), również okazała się świeżością myśli i dedykacją. Jej życie i filozofia były fascynujące, wykazała chyba największą intensywnością z całej grupy. Zaskoczyło mnie to, że nie od razu była chrześcijanką – dane jest nam obserwowanie momentu jej przełomu.
Ayn Rand była drugą z absorbujących mnie kobiet. Nie zawsze była łatwa do lubienia, ale jednak fascynowała, jak bohaterka literacka. Fascynujące było dla mnie jej tło biograficzne – jako uciekinierki z komunistycznej, rewolucyjnej Rosji, której już zawsze się przeciwstawiała. Napisała powieść posiłkując się tymi wspomnieniami. Weszła do Hollywood i przeciwstawiała się komunizmowi wewnątrz niego. Jej aktywność polityczna była zaskakują i wciągająca. Naprawdę ciekawa była jej filozofia, która starała się, stopniowo, teoretyczną refleksją objąć systemy komunistyczny i kapitalistyczny, kolektywistyczny i indywidualistyczny. Fascynujące było patrzenie jak tworzy własną filozofię, jak filozofii się uczy i jak tworzy swoje scenariusze i powieści. W pewnym sensie można powiedzieć, że przekształciła swoją osobowość w filozofię. Wydawać by się mogło że żyła wewnątrz teorii. Jednocześnie jednak starała się dodawać sensacyjne wątki do swoich powieści po to, by były czytane. „Fountainhead” widziała jako uosabiające konflikt ostatecznie angażujący, dramatyczny - larger-than-life. Jednocześnie ponownie, fascynujące było dla mnie czytanie, przy okazji przyglądania się innej książce o niej, że jej filozofia obiektywizmu ma swoje tło w rosyjskim nihilizmie i rosyjskiej filozofii i jej duchu w ogóle. Muszę wrócić do książki o rosyjskim tle Ayn Rand (mam zapisane dwie: „Ayn Rand: The Russian radical” (Sciabarra), „Ayn Rand and the Russian intelligentsia” (Offord)). Samą jej filozofię zaś, Obiektywizm, można określić jako (radykalny?) indywidualizm, elitaryzm, filozoficzny egoizm i pro-kapitalizm, widziany jako uosobienie wolności.
Simone de Beavoir zainteresowała mnie chyba najmniej, choć miała przecież bardzo absorbujące i dramatyczne momenty. Jej filozofia, egzystencjalizm, również była humanistyczna i filozofka wierzyła i zmagała się z nią nie mniej przecież niż Sartre. Ciekawe były momenty jej rosnącej świadomości, zaangażowania humanitarnego i wojennego. Ciekawie było patrzeć jak zmienia się i dojrzewa jej osobowość. Jej trójkąt miłosny nie wydawał mi się jednak interesujący, choć przecież musiał szokować w tamtych czasach. Myślę że był ciekawy jako zastosowanie egzystencjalizmu w praktyce – i w końcu na jego podstawie powstała też powieść de Beavoir. Jej okres napięcia, gdy Sartre poszedł służyć jako żołnierz na froncie był dramatyczny, to był jeden z najbardziej angażujących momentów w całej jej historii przedstawionej w książce.
Czy książka ma wady? Tak, chyba dobrze przedstawili ją inni recenzenci na Goodreadsie. Choć, mimo to, nie czułem jakby był one tak znaczące (dla mnie) jak oni je przedstawiali. Choć, mogę sobie wyobrazić, odczuły je bardziej inne osoby. Dla mnie część filozoficzna nie była znikoma. Nie miałem też wrażenia jakby część anegdotyczny przeważała. Myślę że jej pogrupowanie w wątki obecne w życiu bohaterek było dobre. Może czasami faktycznie brak było myśli przewodniej – choć z drugiej strony były motywy powracające w życiu wszystkich bohaterek, a były też ogólne części książki skupiające się na ewolucji protagonistek i ich zmaganiu z kryzysem. Więc… Myślę że to subiektywne. To odczucie braku które może, choć nie musi wystąpić. Książka nie jest podręcznikiem do filozofii, ale nie jest też całkowicie popularną biografią.
Ogólnie jestem zadowolony z „The Visionaries”. Mam odczucie że książka była absorbująca i wyniosłem z niej pewną wiedzę czy przesłanie. Jestem pozytywnie nastawiony co do autora. I co do bohaterek – odczuwam potrzebę zgłębienia ich książek i losów.
Świetna i fascynująca książka. Naprawdę fascynujące było dla mnie to, jak autor przedstawia filozofię, światopogląd swoich bohaterek i to, co go ukształtowało. Znałem je wcześniej, ale część bardziej ze słyszenia. Najbardziej zaintrygowany byłem Arendt. Jednocześnie zaciekawiła mnie Rand. Ayn Rand jest dość znielubiona w filozoficznym środowisku, przynajmniej tam, gdzie nie...
więcej Pokaż mimo to