Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Świetna i fascynująca książka. Naprawdę fascynujące było dla mnie to, jak autor przedstawia filozofię, światopogląd swoich bohaterek i to, co go ukształtowało. Znałem je wcześniej, ale część bardziej ze słyszenia. Najbardziej zaintrygowany byłem Arendt. Jednocześnie zaciekawiła mnie Rand. Ayn Rand jest dość znielubiona w filozoficznym środowisku, przynajmniej tam, gdzie nie ma libertarian. Jednocześnie jednak zaintrygował mnie pomysł opisania życia i filozofii tak silnej kobiety. Sama jej filozofia też wydawała mi się intrygująca, jako niejako spadkobierczyni filozofii rosyjskich nihilistów (z czasów „Biesów” Dostojewskiego). Książka miała też w sobie element inspirujący – pokazywała jak zmierzyć się z trudnymi czasami przy pomocy filozofii. Początkowo nie byłem pewny czy książka utrzyma dobry poziom, skupiając się na aż czterech osobach. Wszystko okazało się jednak być świetne.

Cała książka podzielona była na kilka części. Jednocześnie stale skupiała ona moją uwagę, była wciągająca i intrygująca. Świetnie było odkrywać filozofię bohaterek, która była angażująca, magnetyzująca. Równocześnie nie mniej porywająca była historia życia, myśli i zmagań czterech kobiet. Była ona ludzka, a jednocześnie dawała siłę, inspirowała. W tym momencie dobrze jest chyba dodać, że autor skupia się na okresie 1933-1943, okresie rozwoju i wpływu nazizmu na Niemcy i świat i okresie Drugiej Wojny Światowej. Fascynował mnie on od dłuższego czasu. Był okresem zmian, okresem trudnym, jednocześnie dawał wybrzmieć (na swoim tle, jako przeciwieństwu) sile filozofii sprzeciwu wobec nazizmu. Autor dobrze pokazał też ewolucję filozofek, zmiany w ich życia i myśli. Początki, zwątpienia, lęki, siłę, triumf.

Co do samych bohaterek – pozwolę sobie wspomnieć o niektórych z ich najciekawszych dla mnie momentów. Arend była ciekawa jako niezależna myślicielka, analityczka, a jednocześnie silna kobieta potrafiąca się dostosować do trudnych warunków. Fascynujące były dla mnie jej momenty kształtowania się filozofii dotyczącej Żydów, Syjonizmu, wobec których jednocześnie potrafiła utrzymać niezależność. Jej analiza totalitaryzmu było frapująca. Filozofka przyciągała uwagę za każdym razem gdy się pojawiała. Również jej outro, o wydaniu „Korzeni totalitaryzmu” i uczestnictwie w procesie Eichmanna w Jerozolimie było absorbujące. Sprawiło że zechciałem sięgnąć po te dwie książki. Świetnie było zaobserwować niemiecką myślicielkę w prawdziwym życiu.

Simone Weil również okazała się silna. Imponowała odwagą, także fizyczną, mimo swojego słabego zdrowia. Zapamiętałem ją jako żołnierkę na froncie, przemierzającą go razem z anarchistyczną grupą. Zapamiętałem jej spotkanie z Trockim, z którym rozmawiała o rewolucji i z którym się pokłóciła. Czas spędzony jako pracowniczka fabryki. Jej plany pracy jako sanitariuszki. Gdy została jej przeznaczona praca przy biurku, jako filozofce (którą była od początku), również okazała się świeżością myśli i dedykacją. Jej życie i filozofia były fascynujące, wykazała chyba największą intensywnością z całej grupy. Zaskoczyło mnie to, że nie od razu była chrześcijanką – dane jest nam obserwowanie momentu jej przełomu.

Ayn Rand była drugą z absorbujących mnie kobiet. Nie zawsze była łatwa do lubienia, ale jednak fascynowała, jak bohaterka literacka. Fascynujące było dla mnie jej tło biograficzne – jako uciekinierki z komunistycznej, rewolucyjnej Rosji, której już zawsze się przeciwstawiała. Napisała powieść posiłkując się tymi wspomnieniami. Weszła do Hollywood i przeciwstawiała się komunizmowi wewnątrz niego. Jej aktywność polityczna była zaskakują i wciągająca. Naprawdę ciekawa była jej filozofia, która starała się, stopniowo, teoretyczną refleksją objąć systemy komunistyczny i kapitalistyczny, kolektywistyczny i indywidualistyczny. Fascynujące było patrzenie jak tworzy własną filozofię, jak filozofii się uczy i jak tworzy swoje scenariusze i powieści. W pewnym sensie można powiedzieć, że przekształciła swoją osobowość w filozofię. Wydawać by się mogło że żyła wewnątrz teorii. Jednocześnie jednak starała się dodawać sensacyjne wątki do swoich powieści po to, by były czytane. „Fountainhead” widziała jako uosabiające konflikt ostatecznie angażujący, dramatyczny - larger-than-life. Jednocześnie ponownie, fascynujące było dla mnie czytanie, przy okazji przyglądania się innej książce o niej, że jej filozofia obiektywizmu ma swoje tło w rosyjskim nihilizmie i rosyjskiej filozofii i jej duchu w ogóle. Muszę wrócić do książki o rosyjskim tle Ayn Rand (mam zapisane dwie: „Ayn Rand: The Russian radical” (Sciabarra), „Ayn Rand and the Russian intelligentsia” (Offord)). Samą jej filozofię zaś, Obiektywizm, można określić jako (radykalny?) indywidualizm, elitaryzm, filozoficzny egoizm i pro-kapitalizm, widziany jako uosobienie wolności.

Simone de Beavoir zainteresowała mnie chyba najmniej, choć miała przecież bardzo absorbujące i dramatyczne momenty. Jej filozofia, egzystencjalizm, również była humanistyczna i filozofka wierzyła i zmagała się z nią nie mniej przecież niż Sartre. Ciekawe były momenty jej rosnącej świadomości, zaangażowania humanitarnego i wojennego. Ciekawie było patrzeć jak zmienia się i dojrzewa jej osobowość. Jej trójkąt miłosny nie wydawał mi się jednak interesujący, choć przecież musiał szokować w tamtych czasach. Myślę że był ciekawy jako zastosowanie egzystencjalizmu w praktyce – i w końcu na jego podstawie powstała też powieść de Beavoir. Jej okres napięcia, gdy Sartre poszedł służyć jako żołnierz na froncie był dramatyczny, to był jeden z najbardziej angażujących momentów w całej jej historii przedstawionej w książce.

Czy książka ma wady? Tak, chyba dobrze przedstawili ją inni recenzenci na Goodreadsie. Choć, mimo to, nie czułem jakby był one tak znaczące (dla mnie) jak oni je przedstawiali. Choć, mogę sobie wyobrazić, odczuły je bardziej inne osoby. Dla mnie część filozoficzna nie była znikoma. Nie miałem też wrażenia jakby część anegdotyczny przeważała. Myślę że jej pogrupowanie w wątki obecne w życiu bohaterek było dobre. Może czasami faktycznie brak było myśli przewodniej – choć z drugiej strony były motywy powracające w życiu wszystkich bohaterek, a były też ogólne części książki skupiające się na ewolucji protagonistek i ich zmaganiu z kryzysem. Więc… Myślę że to subiektywne. To odczucie braku które może, choć nie musi wystąpić. Książka nie jest podręcznikiem do filozofii, ale nie jest też całkowicie popularną biografią.

Ogólnie jestem zadowolony z „The Visionaries”. Mam odczucie że książka była absorbująca i wyniosłem z niej pewną wiedzę czy przesłanie. Jestem pozytywnie nastawiony co do autora. I co do bohaterek – odczuwam potrzebę zgłębienia ich książek i losów.

Świetna i fascynująca książka. Naprawdę fascynujące było dla mnie to, jak autor przedstawia filozofię, światopogląd swoich bohaterek i to, co go ukształtowało. Znałem je wcześniej, ale część bardziej ze słyszenia. Najbardziej zaintrygowany byłem Arendt. Jednocześnie zaciekawiła mnie Rand. Ayn Rand jest dość znielubiona w filozoficznym środowisku, przynajmniej tam, gdzie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Why Solipsism Matters” jest fascynującą książką. Ważną też ze względu na nie aż taką dużą ilość książek o solipsyzmie istniejących na polskim i anglojęzycznym rynku. Pihlstrom patrzy w niej na solipsyzm z, wydaje mi się, nowoczesnej perspektywy. Mierzy się z nim jako ze zjawiskiem w dużej mierze (post-)Kantowskim, powiązanym z filozofią transcendentalną i fenomenologią. Generalnie autor zdaje się definiować solipsyzm na dwa sposoby. Jeden klasyczny, gdzie podmiot jest przekonany o wytwarzaniu przez siebie świata (pozornie) zewnętrznego. Drugi za to, to wszelka filozofia która wiąże się z zamknięciem się podmiotu w swoim „ja”, i która od tego „ja” się zaczyna, zapominając o zewnętrzu. Pasuje więc tu zarówno (często przywoływany) Descartes, jak i Sartre, jak Levinas czy fenomenologowie, czy wreszcie, intensywnie tu rozważany, Wittgenstein. Wittgensteina autor uznaje za ojca nowoczesnego solipsyzmu.

Pihlstrom, zgodnie z duchem serii wydawniczej, chce pokazać dlaczego solipsyzm ma znaczenie we współczesności i jej wyborach moralnych, jak i jednocześnie pokazuje dlaczego nie może on być prawdziwy mimo że, jego zdaniem, we współczesnych czasach powraca we wciąż nowych odsłonach. Autor ma więc wyrobione stanowisko o tym zjawisku, ale jednak stara się być otwarty na możliwości i problemy jakie ów koncept stwarza. Takie eksplorowanie historii i współczesności przez pryzmat solipsyzmu było fascynujące i otwierało oczy na wiele nowych możliwości percepcji. Ciekawa była na przykład eksplorowana przez pryzmat solipsyzmu filozofia troski o Innego Levinasa i jej etyka. Zaczyna się ona od „ja” by przejść do „On”. Levinas widzi więc siebie, podmiot postrzegający jako jedyną osobę, która może towarzyszyć umierającemu Innemu, czy udzielić mu pomocy. Ostatecznie jednak Inny musi pozostać samotny, bo „ja” nie mogę umrzeć wraz z nim. Fin w bardzo ciekawy sposób zauważa, że doświadczenie umierania jest ostatecznie solipsystycznym i samotnym doświadczeniem, gdzie uwaga podmiotu skierowana jest na tu i teraz. Tego rodzaju etyczne i egzystencjalne rozważania stanowiły fascynującą i emocjonalnie angażującą część książki Pihlstroma. Pihlstrom zwraca uwagę na etyczną wagę zjawiska umierania, także w odniesieniu do życia. W takim przypadku, jak zauważa, śmierć solipsysty oznacza koniec świata. Autor docenia jednocześnie wysiłek nowoczesnych filozofów, którzy starają się uniknąć solipsyzmu, przez odwołanie do zewnętrza czy Innego. Etyczne, czy może nawet emocjonalne zaangażowanie uczonego w tych egzystencjalnie ważnych momentach wydaje mi się nadawać książce głębi i sprawiać że rezonuje ona z czytelnikiem. Jednocześnie jednak Pihlstrom jednak nie daje się ponieść negatywnym emocjom.

Interpretator w książce w ciekawy sposób poddaje się dialogowi z solipsyzmem, doceniając jego racje i momenty gdzie daje on nową perspektywę, jednocześnie jednak starając się obronić nowoczesność przed tym co, wydaje mi się, uznaje za jego zgubny wpływ. Tutaj myślę ciekawe jest to, że autor pokazuje jaką odmianę w porównaniu do poprzednich nurtów filozoficznych stanowił ten fenomen. Pokazuje on świat w średniowiecznej filozofii chrześcijańskiej, w filozofii Descartesa i Kanta. (i później – Wittgensteina i dalej). Podobała mi się ta bardziej historyczna, teoretyczna, rozważaniowa część książki, żałowałem że nie trwała ona jeszcze dłużej. Chętnie na przykład przeczytałbym o filozofii biskupa Berkeleya. Zwrócił też moją uwagę cytat jednego z filozofów (chyba Schopenhauera), który stwierdził, że miejsca solipsyzmu znajduje się tylko w domu wariatów. Interpretator nalega jednak, by traktować to zjawisko poważnie. Myślę, że zdaje sobie sprawę z tego że „ja” podmiotu może przynieść wiele wartościowych, przydatnych refleksji i czasem też, paradoksalnie, otworzyć nas na etykę. To właśnie etyce poświęca ostatnią część książki.

Druga zaś dotyczy XXwiecznego solipsyzmu Ludwiga Wittgensteina. Choć jednocześnie autor zaznacza że Wittgenstein nigdy nie nazwał się solipsystą wprost. Fin prowadzi z nim ciekawą dyskusję czy debatę.

W ogóle paradoksalnym i pozytywnym zjawiskiem było dla mnie to, że badacz nie traktuje solipsystów grupowo, lecz raczej stara się z nim – solipsystą – prowadzić indywidualny, interpersonalny dialog. Poświęca mu osobistą uwagę. Coś, co mógłbym zrobić Levinas, którego solipsystyczny punkt wyjścia autor zauważa. Przypomina mi to inną, choć o odmiennej tematyce książkę z takim podejściem. Była to „Eros Crucified”, o Erosie i Tanatosie w chrześcijaństwie i jego teologii.

Ogólnie mam bardzo dobre odczucia po lekturze „Why Solipsism Matters”. Wpłynęło ono na mnie pozytywnie i poszerzyło pole percepcji. Żałuję że część teoretyczna czy historyczna nie była odrobinę dłuższa, ale jednak mimo to, pozostaję na „tak”.

„Why Solipsism Matters” jest fascynującą książką. Ważną też ze względu na nie aż taką dużą ilość książek o solipsyzmie istniejących na polskim i anglojęzycznym rynku. Pihlstrom patrzy w niej na solipsyzm z, wydaje mi się, nowoczesnej perspektywy. Mierzy się z nim jako ze zjawiskiem w dużej mierze (post-)Kantowskim, powiązanym z filozofią transcendentalną i fenomenologią....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pogrzebacz Wittgensteina David Edmonds, John Eidinow
Ocena 7,3
Pogrzebacz Wit... David Edmonds, John...

Na półkach:

„Pogrzebacz Wittgensteina” naprawdę mi się spodobał. W świetny sposób zaznajamia zarówno z biografiami filozofów, o których opowiada (Wittgenstein, Popper + Russell), jak i z realiami w których żyli, historią. Choć może nie pokazuje dosłownie całych biografii drobiazgowo, ale byłem zadowolony ze stopnia, w jakim to robi. Jest to historia popularna, więc czyta się dobrze i szybko, to nie naukowa monografia filozofii Wittgensteina. Z drugiej strony jednak, nie jest to książka tylko oparta o skandale czy smaczki, miałem wrażenie że sporo wartościowych rzeczy dowiedziałem się o czasach wspomnianych filozofów, ich życiu, czy filozofii. Myślę że można powiedzieć że jest to również książka filozoficzna, nawet jeśli miałaby być to filozofia popularna. Nie tylko popularna zresztą – druga część książki w dużej mierze poświęcona była omawianiu filozofii Wittgensteina i Poppera (i innych) i czyniła to w sposób dobry i zrozumiały, wcale jej nie trywializując. Myślę, że to było naprawdę dobre omówienie.

Filozofia Wittgensteina tak, jak była przedstawiona wydawała mi się fascynująca – puzzle językowe zamiast problemów filozoficznych, dekonstrukcja metafizyki, gry językowe czy język wpływający na nas, ale też wypływający z nas. Oraz filozofia jako terapia, jak w psychoanalizie. W sumie trochę mieszam, Wittgenstein pod koniec życia zmienił poglądy, które zostały pośmiertnie ułożone w nową książkę filozoficzną. Ale oba zestawy poglądów wydawały mi się fascynujące. W ogóle do zainteresowania się filozofią Wittgensteina skłoniła mnie książka Ewy Wąchockiej „Milczenie w dwudziestowiecznym dramacie”, która (jeśli dobrze pamiętam) omawiała jak filozofia języka stała się ważna dla dwudziestowiecznych twórców i myślicieli, wpływając na post-modernistów czy twórców teatru absurdu jak Samuel Beckett. Napięcie między językiem, milczeniem, a tym, co chce się powiedzieć (a także napięcie między dwiema jednostkami) opisane w niej, wydawało mi się fascynujące.

Sam Wittgenstein wydał się fascynujący i udręczony jak Beethoven. Dziedzic wielkiej fortuny który oddał pieniądze rodzeństwu by żyć tylko z tym, co było niezbędne. Człowiek, zdaje się, do pewnego stopnia, oddany socjaldemokratycznej misji, który na początku nauczał w wiejskim liceum. Po długim okresie został wykładowcą w Cambridge. Jednak po pewnym czasie skupia się w odosobnionym domku, by rozwiązywać problemy filozoficzne, tworzyć własną filozofię. Był przeciwny sposobowi bycia czy statusowi wykładowców akademickich i sam wielokrotnie powracał do pracy fizycznej. Czynnie też uczestniczył w wojnach, starając się wesprzeć kraje, w których zamieszkiwał. Wittgensteina poznajemy jako osobę udręczoną problemami filozoficznymi i filozofią, rozwiązanie ich było dla niego niezwykle ważne. Nieścisłości w wypowiedziach ludzi, z którymi się stykał były dla niego udręką. Przytaczane były jego wykrzykiwane pytania w stylu „Co masz na myśli mówiąc, że to ładne drzewo?”. Wittgenstein był przedstawiany jako osoba, która zawsze była gotowa skrytykować innych za te nieścisłości, bezmyślność, złą filozofię. Swoimi intensywnymi wypowiedziami, monologami, zaprzątał całkowicie uwagę innych, na co ci przeważnie nie narzekali – Austriak wywierał magnetyczny wpływ na ludzi. Sam był też udręczony, stale myśląc o samobójstwie. Autorzy „Pogrzebacza” faktycznie przedstawili go jako osobę fascynującą, skłonili mnie do sięgnięcia po jego książki filozoficzne i biografię. Kurczę, żałuję że nie mam więcej miejsca, bo mógłbym jeszcze długo pisać o Wittgensteinie (Czy wiecie że w czasie II wojny światowej myślał o emigracji do Stalinowskiej Rosji?).

Wittgenstein był zdecydowanie najbardziej fascynującą postacią w książce. Bardzo ciekawy była też opisywana dysputa, debata, konflikt między Wittgensteinem a Popperem w Cambridge, to że jeden z nich musiał się aż posłużyć pogrzebaczem, by dać upust swojej złości. Omawiane są jej tło, uczestnicy, konfrontuje się jej różne wersje, by na końcu dojść do wniosku jak ona rzeczywiście wyglądała. Naprawdę przyglądałem się spotkaniu filozofów z dużą ciekawością. Sam Russell również był intrygujący. W ogóle sporo książki było poświęcone logice, ludziom i kołu, które się na zajmowały. Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że dyskusja o logice może rozgrzać ludzi do czerwoności. Zaciekawiło mnie to: ludźmi, ich konfliktami i samą logiką. Badanie logiki w ten sposób było dla mnie jak przebywanie w innej rzeczywistości, czy przyglądanie się kosmitom i zaciekawiło mnie to, naprawdę fajnie mi się o tym czytało.

Fascynujące było też tło, historyczny, wielokulturowy Wiedeń epoki fin-de-siecle z jego geniuszami, Europa czasu wojen, zmaganie się z nazistami, wreszcie Cambridge jako miejsce przebywania filozoficznej śmietanki. Czytanie o nich naprawdę było ciekawe. Ogólnie elementy narracji były dobrze dawkowane tak, że czytanie nie nużyło czy nie było jednostajne. Nużyły mnie tylko trochę części narracji poświęcone Popperowi, prawdopodobnie dlatego, że Wittgenstein go po prostu przykrył swoją magnetyczną osobowością. Popper na jego tle wypada dość zwyczajnie. Choć momenty omawiania jego filozofii społeczeństwa otwartego były ciekawe. Także jego odnajdywania się w realiach wojennych i międzywojennych było ciekawe. Zaskoczyło mnie to i zainteresowało też to, że pozornie spokojny Popper okazał się nie mniej konfliktowy i dominujący niż Wittgenstein.

W sumie chyba już omówiłem elementy, o których chciałbym powiedzieć. Ciekawie było zobaczyć jak Wittgenstein próbował przedefiniować filozofię, jak wyglądały jego konflikty i udręki, ciekawie było poznać jego epokę. Książkę mogę więc całkowicie polecić, to dobre spojrzenie zarówno na filozofię, jak i na filozofów i świetnie spędziłem czas, czytając ją. Mam nadzieję sięgnąć po więcej książek autorów w przyszłości. O, apropo książek o filozofach, niedawno wypatrzyłem i zacząłem czytać też „The Visionaries” Eilenbergera, o tym jak filozofia wpływała na filozofki w czasie wojny. Bohaterkami książki są Hannah Arendt, Ayn Randt, Simone Weil i Simone de Beauvoir. Wyraziste osobowości opisane w intrygujący sposób w mrocznych czasach. Mam nadzieję, że spodoba mi się równie mocno jak „Pogrzebacz Wittgensteina”.

„Pogrzebacz Wittgensteina” naprawdę mi się spodobał. W świetny sposób zaznajamia zarówno z biografiami filozofów, o których opowiada (Wittgenstein, Popper + Russell), jak i z realiami w których żyli, historią. Choć może nie pokazuje dosłownie całych biografii drobiazgowo, ale byłem zadowolony ze stopnia, w jakim to robi. Jest to historia popularna, więc czyta się dobrze i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Krew”, moim zdaniem, była dobrą książką. Może nie idealną, ale zasadniczo poczułem się nią usatysfakcjonowany. Początkowo od przeczytania jej prawie odstraszyły mnie negatywne recenzje jej dotyczące. Więc tutaj chciałbym (odrobinę) popolemizować z nimi, by przekonać Was, że książka Rouxa jest warta tego, aby dać jej szansę. W ogóle możliwe że nie przeczytałbym jej, gdyby nie to, że przeczytałem wcześniej „Kobietę w historii i micie” tego francuskiego autora. A sama „Krew” została właśnie wspomniana we wstępie do „Kobiety…” i zaciekawiła mnie. W ogóle sam temat krwi, czy krwawych ofiar wydawał mi się początkowo odrobinę przerażający i podobnie było z innymi osobami, z którymi rozmawiałem o książce. Ale z czasem okazało się że nie tylko o krwawych rytualnych ofiarach była to książka. „Krew” zresztą równie mocno intryguje, przyciąga, co powoduje lęk. Choć trochę się z nim oswoiłem czytając inne antropologiczne czy religioznawcze książki o religii i społecznościach pierwotnych.

Więc, czego dotyczyła książka? Powiedziałbym że była on o roli krwi u społeczności zarówno pierwotnych, jak i tych bardziej rozwiniętych, również (zwłaszcza?) tych odmiennych od nas. W każdym razie chodzi o antropologiczne i religioznawcze spojrzenie. Równie ważna była rola krwi w religii tych kultur. Książka dotyczy nie tylko rytuałów ofiarowania zwierząt czy ludzi (Aztekowie, Islam, Judaizm, Chrześcijaństwo), ale także tego, jak krew spaja społeczność, czy wpływa na nią. Mowa jest o pokrewieństwie – więzach krwi – czy bractwie krwi, związkach małżeńskich organizowanych przez pokrewieństwo czy jego brak, menstruacji u kobiet (która jest obłożona wieloma tabu i wpływa na status kobiety jako istoty nieczystej), prawie zabijania czy wojen… Także o krwi w mitologii i powiązaniach bogów czy herosów z nią, tego jak zmarli są związani krwią – więc też wreszcie o wampirach. Tutaj warto dodać to, w jak ciekawy sposób Roux odczytuje mit wampira czy upiora i ich potrzebę krwi, nadając im głębszy sens. Pojawia się też ciekawa eksploracja tego, z jakim regionem związany jest i z jakiego regionu wywodzi się wampir. A tak, kąpiele we krwi (jak u Hrabiny Batory) i powiązania wczesnych chrześcijańskich świętych i ich krwawych ofiar z własnego życia również jest ciekawe. Interesujące są też samookaleczenia (m.in. o podłożu religijnym), obrzezania. Jest także ogólny rozdział o widoku krwi. To chyba wszystko na wstęp, jeśli chodzi o zawartość.

Warto tutaj jeszcze raz podkreślić jak ciekawe jest potraktowanie mitów. Pojawiają się bogowie, herosi czy inne postacie mitologiczne. Naprawdę spodobało mi się spojrzenie Rouxa na mitologię. Roux w ogóle interpretuje historie, przekazy, znaki o których opowiada w interesujący sposób, myślę że nie tak rzadko przenika do ich istoty. Ujawnia przy tym jądro ludzkości, to co jest dla niej ważne w ogóle. To prawda, że interpretacje Rouxa są do pewnego stopnia szczególne. Znajduje się w nich sporo przykładów, wyliczeń. Nie uważam jednak jakby autor zajmował się wyłącznie wyliczeniami i niczego nie objaśniał. Często, jak u Marksa, masa przechodzi w jakość. (: D). Ale mówiąc poważnie, wydaje mi się jakby poszczególne przykłady były zgrupowane w grupy które na początku są objaśniane i interpretowane. Często też przykłady nie pozostają bez komentarza, a szczegół dopełnia obrazu całości. Jak powiedziałem, komentarze, analizy Rouxa wydają mi się dość pełne, nawet jeśli nie zawsze jest to antropologiczna interpretacja na najwyższym poziomie, do jakiej przywykliśmy czytając inne książki antropologiczne. Wydaje mi się że z takim bogactwem przykładów niemożliwe byłoby też zbadanie wszystkiego bardzo dogłębnie. Choć oczywiście to prawda że czytelnik może poczuć niekiedy uczucie braku. Osobiście jednak w większości poczułem się przez objaśnienia Rouxa usatysfakcjonowany i uważałem je za bardzo interesujące, dość dogłębne.

Spotkałem się z opiniami że niektóre autorskie interpretacje Rouxa są osobliwe i raczej pseudo-poetyckie. Osobiście jednak nie odniosłem takiego wrażenia, podobały mi się one. Myślę że interpretacje zasługują na to, by poświęcić im uwagę, szczególnie jeśli wypływają z niespotykanego często sposobu myślenia czy światopoglądu.

Myślę że to co może drażnić u Rouxa (przynajmniej osoby o odmiennym światopoglądzie), to charakterystyczny światopogląd autora, któremu czasami daje wyraz poprzez dość stanowcze opinie. Roux zdaje się być dość skrajnym konserwatystą, ze światopoglądem takim, jaki konserwatyści mieli wiele pokoleń temu. Choć, szczerze, bardziej zauważyłem to w „Kobiecie w historii i micie”, gdzie Roux wypowiadał się na temat kobiet i ich miejsca w społeczeństwie czy nowoczesnego społeczeństwa. Może też częściowo do tego przywykłem. Powiedziałbym że Roux w swoich mocnych osądach przypomina niejako również konserwatywnego Renego Girarda (od „Sacrum i przemocy”), tylko wypowiada swoje opinie jeszcze bardziej wprost. Zresztą, może też trochę przesadzam mówiąc o mocnych, skrajnych osądach wypowiadanych wprost. Powiedziałbym że w większej części książka jest wolna od takich jego opinii, pojawiają się one jednak niekiedy, w częściach, jak podejrzewam, szczególnie leżących mu na sercu. W większości nie jest tak źle, skrzywiłem się tylko gdy tylko część o roli krwi u Azteków zaczął od „spróbujmy powstrzymać wstręt”, może dlatego że w innych częściach jego pogarda raczej nie jest obecna.

Roux uważa Chrześcijaństwo za prawdziwą religię i w części jemu poświęconej stara się przekonać do niego czytelnika. Ale jednak, szczerze, doceniłem to, że Roux stara się opierać swoje argumenty na nauce, odpowiada na spodziewane kontr-argumenty, wątpliwości czytelnika. Myślę że, podobnie jak w innych częściach książki, jednak stara się polegać też na badaniach. Niejako problemem może być to, że Roux niekiedy jednak ma tendencję do polegania na oryginalnych źródłach, bez kwestionowania ich, czy bez kontekstu, który wprowadzają inni uczeni. Roux polega więc na Koranie, Biblii, jak i na starożytnych historykach. Mimo to, nie miałem jednak wrażeni jakby przekonywaniem do Chrześcijaństwa były przesiąknięte inne rozdziały.

Mocno konserwatywne przekonania Rouxa łagodzi fakt, że profesjonalnie zajmuje się on światem Islamu – Turkami i chyba też (nie-muzułmańskimi) Mongołami. Autor zarówno we „Krwi”, jak i w „Kobiecie w historii i micie” podaje przykłady z licznych kultur, które są egzotyczne dla człowieka świata Zachodu. Wie on dużo o ich obrządkach, kulturze, wierzeniach i nie mówi o nich z pogardą, wydaje się być nimi zainteresowany. Mnogość kultur obecnych w książce Roux sprawia, że czyta się ją z dużym zaciekawieniem i jest jej dużą zaletą. Czytając Roux czytałem jednocześnie książkę „Biblia i jej kultura. Stary Testament” i mimo, że książka o Biblii również była dość ciekawa, zanim ją ukończyłem, zdążyłem przeczytać dwie książki Rouxa, bo były takie ciekawe.

Oczywiście, to czy komuś spodoba się „Krew” czy „Kobieta…” Roux może być subiektywne, jak i moje argumenty może uznać za niewystarczające. Rozumiem to i również widzę słabości Rouxa, jednak chciałbym przekonać potencjalnego czytelnika, żeby spróbował dać szansę książkom tego uczonego i nie skreślał go przed sięgnięciem po nie.

O rany. Już sporo napisałem, ale chciałbym zwrócić jeszcze na kilka ciekawych kwestii w książkach Rouxa. Przepraszam za ilość tekstu. ^^” Więc, wydaje mi się że Roux w swoich książkach w interesujący sposób kreuje wizję ludzkości, dla której krew, religie i więzy pokrewieństwa są ważne, dla której polowanie było istotne, żeby przetrwać. Roux w interesujący sposób pyta o ważność gotowości jednostki do zabijania. Wydaje się on przekonywać, że jest ona istotna dla społeczeństwa i nie da się od niej w prosty sposób uciec. Rzuca to interesujące światło na gotowość obywateli do zabijania w obronie ojczyzny w trakcie wojny. Naprawdę dało mi to do myślenia. Poza tym religijność jest w „Krwi” fascynująca, jest trochę jak fatum, siła która spaja ludzi i która wzbudza respekt i strach. Pewne krwawe obyczaje, rytuały związane z żarliwością religijną, takie jak samobiczowanie czy upuszczanie krwi dla bogów szczególnie wzbudziły moje zainteresowanie.

Autor w interesujący sposób pisze też o Chrześcijaństwie. Pisze one o ostatniej wieczerzy i ukrzyżowaniu Chrystusa, o Świętym Graalu i jego poszukiwaniach a także o utworach które to opisywały. Francuz w intrygujący sposób stara się mierzyć biblijną kaźń z fizyczną rzeczywistością, pytając w wyniku czego następuje śmierć w trakcie ukrzyżowania, czy jak ukrzyżowania wyglądały w przeszłości i jaka jest ich geneza. Analizuje też stygmaty. Ten aspekt wydawał mi się bardzo interesujący, opowieść o niejakiej cudowności krwi połączonej z boskością, trochę jak u Rogera Cailloisa czy Georgesa Bataille’a. Ten „rozdział chrześcijański” był jednym z moich ulubionych, naprawdę lubiłem czytać o Świętym Graalu, promieniującym ogromną jasnością, trzymanym przez dziewicę. Roux odwołuje się też do chrześcijańskich mistyków.

Mam nadzieję że ta recenzja ma nieco sensu. ^^” Krew i związana z nią religijność wydały mi się fascynujące i fascynujące było patrzenie na nie oczami Rouxa. Świetnie byłoby przeczytać w przyszłości trochę książek Roux o pokrewnej tematyce. „Krew” sprawiła że tematy antropologiczne czy sakralne stały się dla mnie jeszcze bardziej interesujące i istotne.

Dodam może jeszcze trochę tekstu na temat samego zakończenia książki. Roux sławi tam idealistyczną wizję monarchii, króla jako przedstawiciela Boga (namaszczonego przez niego) i ludu. Ciekawie opisuje ostatnie chwile Ludwika XVI w czasie Rewolucji Francuskiej, jako boskiego pomazańca cierpiącego za lud i nie proszącego wojska o interwencję by uniknąć rozlewu krwi. W finale Roux występuje przeciwko nowoczesnej cywilizacji która (jego zdaniem) jest pełna śmierci, zwątpienia, wyrzeka się swojej przeszłości i religijności, duchowości, a zamiast tego oddaje cześć nauce i własnym bożkom. Autor wzdycha za dawną społecznością opartą na rytuałach związanych z krwią, która, jako pierwotna wspólnota, (może nawet mogę dodać – „oparta na cykliczności czasu”) ostatecznie czyniła ludzi szczęśliwszymi. Mimo wszystko jednak, Roux stara się być optymistą, wierząc że ludzie ponownie zobaczą wartość w religii i Bogu i powrócą do pierwotnej, mitycznej wspólnoty, mitycznego wieku. (choć może do pewnego stopnia to moja nadinterpretacja. Roux w ostatnim rozdziale zdaje się przede wszystkim wzdychać za katolicką monarchią)

Oczywiście, w zależność od poglądów można się z Rouxem zgadzać lub nie, ale pomyślałem że ciekawie było przeczytać rozważania o tym co straciliśmy, wchodząc w nowoczesność, ciekawie było usłyszeć alternatywną narrację.

„Krew”, moim zdaniem, była dobrą książką. Może nie idealną, ale zasadniczo poczułem się nią usatysfakcjonowany. Początkowo od przeczytania jej prawie odstraszyły mnie negatywne recenzje jej dotyczące. Więc tutaj chciałbym (odrobinę) popolemizować z nimi, by przekonać Was, że książka Rouxa jest warta tego, aby dać jej szansę. W ogóle możliwe że nie przeczytałbym jej, gdyby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna książka. Przedstawia ona perspektywę fascynującą, różną od chrześcijańskiej. Różne są wierzenia, rytuały, mity, światopogląd. Sięgając po książkę byłem zorientowany na mity, ale eksploracja religii afrykańskich również okazała się być fascynującym zajęciem. Jak się dowiedziałem, Afryka jest rozdrobniona: do pewnego stopnia ile plemion, tyle mitów i religii (choć mają one też wspólne motywy czy kosmogonię).

Dowiedziałem się też, co mnie zaskoczyło, o bogactwie i różnorodności odłamów, wyznań chrześcijańskich i muzułmańskich w Afryce. O kościołach afrochrześcijańskich, które łączą chrześcijaństwo z elementami rodzimych wierzeń Afrykanów. Mamy więc poligamię, świętych jako reprezentantów afrykańskich bóstw, których składa się ofiary, ochronę przed magią. Dużą rolę odgrywa też antykolonializm, który często występuje w przypadku nowych ruchów religijnych. Nowe ruchy chrześcijańskie odłączają się więc od Kościoła, widząc go jako reprezentację uciskających je kolonizatorów. Jednocześnie czasami Kościół traktuje je jako inne wyznania, z którymi należy prowadzić dialog. Mamy też bogactwo charyzmatycznych przywódców, wielu spośród których zdobywa wykształcenie na wysokim poziomie. Dowiadujemy się o afrykańskim pochodzeniu Jezusa czy o Afrykanach jako narodzie wybranym. Przy okazji dowiaduję się że oprócz Chrześcijan także Muzułmanie prowadzili działalność misyjną w Afryce.

Mamy też ruchy religijne Afrykanów, którzy zostali wywiezienie poza rodzimy kontynent, do Ameryki czy Brazylii i którzy tam stworzyli synkretyczne religie. Mamy wudu, makumbę, mamy wiarę w zombi czy żyjących zmarłych bez duszy czy świadomości.

Same rodzime mity i religie też są fascynujące. Człowiek został więc stworzony często przez sługę boga, który jest tak nieosiągalny, że niemożliwe jest zanoszenie do niego modłów. Innym razem jednak mieszka on pośród ludzi przez jakiś czas, do czasu popełnienia przez nich zniewagi (po czym przenosi się do nieba). Są bogowie którzy są dobrzy, są bogowie którzy są okrutni, większość jest po prostu ludzka. Urażeni bogowie mogą sprowadzać nieszczęścia, należy złożyć im wtedy ofiarę przebłagalną. Do najważniejszych bogów zwraca się tylko przez bogów mniejszych. Paradoksalnie, często są oni pomijani w kultach.

Obecny i ważny jest kult przodków, starsi są poważani, potem deifikowani, ale tylko jeśli odprawi się stosowne rytuały i uiści dużą zapłatę. Obecna jest reinkarnacja, przodkowie wcielają się we wnuków. Jednocześnie deifikowanym przodkowie nie mogą być grzeszni czy umrzeć na choroby takie jak trąd czy ospa. Z przodkami prowadzi się normalne życie, rozmawia z nimi i radzi. Sami bogowie również mogą być obecni w życiu, wcielają się wtedy w odpowiednich ludzi – media. Zapamiętałem taniec Masek – wcieleń bogów czy zmarłych, którzy komunikują się z żywymi. Strącenie maski uważane jest za świętokradztwo. Są też tajne kulty – stowarzyszenia.

Charakterystyczna dla Afrykanów jest (generalnie) nieobecność życia i osądu po śmierci. Kara za złe uczynki wykonywana jest na ziemi. Po śmierci możliwa jest (chyba jednokrotna) reinkarnacja.

Dużą, negatywną rolę odgrywa czarna magia. Magia generalnie jest definiowana jako coś złego. Zajmują się nią czarownicy i wiedźmy. Mogą one wpływać na żywych i zmarłych, zagrażać całej społeczności. Dlatego kara za nią bywa okrutna (choć nie zawsze).

Nie mam zastrzeżeń do redakcji czy haseł książki. Czyta się ją z dużym zainteresowaniem, intrygujące się reguły życia, o których się dowiaduje, tak odmienne od znanych nam na co dzień. Poznawanie sfery wierzeń i mitów Afrykanów jest zajmujące. Nie ma w niej też wartościowania czy przejawów ksenofobii. Lektura jej była fascynująca, także szczerze ją polecam.

Świetna książka. Przedstawia ona perspektywę fascynującą, różną od chrześcijańskiej. Różne są wierzenia, rytuały, mity, światopogląd. Sięgając po książkę byłem zorientowany na mity, ale eksploracja religii afrykańskich również okazała się być fascynującym zajęciem. Jak się dowiedziałem, Afryka jest rozdrobniona: do pewnego stopnia ile plemion, tyle mitów i religii (choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra, nawet bardzo dobra książka. Kott stara się w swoich tekstach przedstawić Szekspira jako współczesnego swoim (badacza) czasom (1 wydanie zostało opublikowane w 1962 roku, sam korzystałem z wydania z 1990 roku). Sam autor nazwał tę książkę (iirc) zbiorem szkiców, w części opublikowanych w czasopismach i innych miejscach - jest ona jednak bardzo spójna. Rozdziały omawiają głównie poszczególne utwory Szekspira i od nich zostały nazwane, choć miejscami potraktowane są całościowo (jak „Kroniki historyczne” czyli utwory Szekspira o królach Anglii). Można nawet niektóre z tekstów nazwać tematycznymi, jak ten dotyczący kwestii płci i crossdressingu w komediach. Przeważają tragedie (~9), choć pojawiły się i trzy komedie i są też dodatki w apendyksach (Szekspir Wyspiańskiego, Tytus Andronikus czyli o sposobach nadawania życia Szekspirowi w teatrze i filmie). Jak mówi sam badacz, „Szekspir współczesny” jest książką pod dużym wpływem teatru, tego jak poszczególne sztuki były w nim przedstawiane.

Początkowo byłem sceptyczny co do pomysłu tekstów skupiających się tylko na poszczególnych utworach, zamiast zagadnieniach, przez to książka wydawała mi się bardziej zbiorem artykułów niż pełnoprawną monografią. Jednak objętość tych artykułów przekracza zwykle 30 stron (pierwszy ma ponad 60). Są to też artykuły naukowe i poruszane są w nich ważne literacko i filozoficznie zagadnienia bez ograniczania ich. Generalnie byłem zadowolony ze sposobu w jaki te zagadnienia, motywy były omawiane, posiadał on głębię. Kott zarówno wydobywa i omawia motywy ważne dla poszczególnych utworów, jak i powraca do zagadnień ważnych dla Szekspira w jego twórczości w ogóle. Badacz eksploruje zarówno psychologię postaci jak i filozofię utworów. Powiedziałbym nawet że robi to w egzystencjalny sposób łącząc psychologię postaci i filozofię, rozważając ważne w życiu zagadnienia. Autor zresztą odwołuje się do egzystencjalizmu, absurdyzmu, czy Teatru Absurdu (Beckett, Ionesco) – które wywierały wpływ na kulturę w czasie gdy książka była pisana. Autor stara się odwoływać do współczesnych dla niego wydarzeń historycznych, utworów, kultury, filozofii i w ich kontekście omawiać dramaty Barda. Szczerze mówiąc niekiedy odwołania do współczesnych wydarzeń historycznych sprawiają wrażenia dodanych dopiero po fakcie, inaczej jest jednak z dziełami kultury czy filozofii, w których utwory Szekspira są mocno u Kotta osadzone. To co zwróciło moją uwagę i zrobiło na mnie pozytywne wrażenie to próba zrozumienia postaci i wydarzeń Anglika, nadania im psychologicznej i filozoficznej głębi, dzięki czemu utwory te stają się uniwersalne. Kott naprawdę pozwolił mi zrozumieć na czym polega ta uniwersalność i głębia Szekspira, coś co wcześniej trudniej mi było pojąć.

Badacz porusza taką moc zagadnień, nie wiem czy uda mi się je wszystkie opisać, rozwinąć – postaram się przynajmniej wspomnieć o tych, które zostały mi w pamięci, zrobiły na mnie wrażenie. Zaczyna się od „Kronik historycznych” – historii królów angielskich i tego jak doszli do władzy (i jak tracili ją ich poprzednicy). W nich przedstawiane są losy królów jako losy przemocy – każdy król zabija swojego poprzednika i zostaje zabity przez swojego następcę. Każdy ma poważne grzechy na sumieniu. Działania heglowskiej Historii sterujące, czy też wpływające na ludzkie życie Kott nazywa Wielkimi Mechanizmami. Są one ważnym przedmiotem jego analizy w sporej części książki w ogóle. Eksplorowane jest też zagadnienie królewskości – systemu feudalnego, makiaweliczności władcy, władcy jako osoby i symbolu… Szczególnie zapamiętałem to, że jeden z królów nie mógł uwierzyć że jest tą samą osobą po zdjęciu z niego korony przed lustrem – w końcu królewski, pochodzący od Boga majestat miał go całkiem zmieniać. Poruszyło mną też to jak żona jednego z królów została nią po tym jak wymordował jej członków rodziny – i powiedział, że zrobił to dla niej. Jak zwraca uwagę Kott, horyzont moralny kobiety został całkowicie rozbity, przepełniony Złem – w tej sytuacji mogła tylko do niego dołączyć. Podobny motyw przepełniona wewnętrznej filozofii złem, załamania horyzontu moralnego jest obecny w „Makbecie” –doświadczenie zła u Makbeta jest doświadczeniem, które chce przenieść na innych.

Rozważane są losy Hamleta, widziane z wielu perspektyw historycznych i artystycznych (Renesans, Romantyzm, Modernizm). Zaciekawiła mnie perspektywa Hamleta realizującego zobowiązanie Historii, mimo że się z nim nie utożsamiał. Badacz w innym tekście jednak zwraca uwagę dla Szekspira, dla Renesansu ważne jest też to, co partykularne, niekoniecznie zawsze wielkie, abstrakcyjne pojęcia. Rozważane są też to czy Hamlet jest bohaterem aktywnym czy pasywnym, czy jest dojrzały, czy niedojrzały. Ważny jest też motyw szaleństwa, jeden z głównych motywów też w „Królu Learze” – który Kott uznaje za najtragiczniejszą historię Szekspira. Tragizm, jak przekonuje badacz, tkwi bowiem nie tyle w ilości trupów, brutalności okaleczeń, (gdzie na podium mógłby się znajdować niesławny „Tytus Andronikus”), ile w psychologicznej świadomości głębi własnego nieszczęścia. (tutaj „Tytus” jest określony jako płaski). Eksploracja Leara jako rodzaj beckettowskiego teatru absurdu też jest bardzo ciekawa. Jak przekonuje autor, tragedia i groteska mają ze sobą cechy wspólne – tragedia znieważa ludzkie wysiłki, groteska – również Absolut. Temat groteski w „Learze” jest ciekawie pociągnięty w ogóle, między innymi przez analizę postaci i motywu Błazna.

Mamy też motyw filozofii idealistycznej u Otella i filozofii mizantropijnej, makiawelicznej u Jaga – wg niej wszyscy są albo łotrami, albo głupcami. Otello zostaje skorumpowany przez Jaga i dlatego to ostatecznie, na gruncie filozoficznym ten ostatni wygrywa. Ciekawie walka klas została ukazana w „Koriolanie” – niekoniecznie z czysto marksistowskiej perspektywy, raczej jako odwieczny konflikt wybitnej jednostki i ludu a także konflikt między wodzami (jako rodzajem arystokracji) a ludem. Rozważane są też niektóre z tragedii rzymskich.

Kott niejako stawia na głowie komedie, w dużej części przedstawiając je jako osadzone w tragicznym świecie. Omawiane są „Sen nocy letniej”, „Burza” i „Jak wam się podoba”. Ze „Snu” została w mi w pamięci mroczna żądza seksualna poetyckiej Tytanii, naprawdę godne Sade’a. Jednym z głównych motywów przewijających się przez komediowe analizy Kotta jest androginia, zamiana ról płciowych i seksualnych między kobietami i mężczyznami, crossdressing i pociąg do urodziwych, delikatnych (kobiecych) młodzieńców, rozpowszechniony w artystycznych kręgach renesansowych. Kott wiele z tych elementów przedstawia w metafizycznym świetle, nawiązując do platonizmu czy greckiego mitu androginicznego. To spory artykuł analizujący te motywy w różnych utworach Szekspira, jego sonetach czy u Leonarda i innych twórców renesansowych. Był on na tyle barwny że zainspirował mnie do sprawdzenia innych książek o Renesansie. Ciekawie było też śledzić filozoficzną podbudową Renesansu, humanizm.

Ostatni z komediowej sekcji był artykuł o „Burzy”. Rozważania Kotta ciążyły ku temu jaki gorzkim kosztem okupiona była mądrość Prospera. Tutaj pokazany jest też typowa dla Renesansu ambiwalencja – fascynacja możliwościami Człowieka, ale też zaniepokojenie czynioną przez niego destrukcją. Bardzo ciekawa była myśl że Prospero rozegrał na wyspie historię ludzkości. Badacz zwraca też uwagę na Kalibana i to że jest jedyną postacią w dramacie która przechodzi przemianę.

Co poza tym… Warty odnotowania jest język Kotta, jest żywy, barwny, widać że autor pasjonuje się Szekspirem. W tekście pojawiają się też (raz częściej, raz rzadziej) odniesienia do innych badaczy, filozofów, co daje radość, choć szkoda że byli to na ogóle ludzie znani, z dawnych czasów, choć może ze względu na datę publikacji (1962 r.) – wtedy Beckett czy Ionesco chyba wciąż byli nowością. Ogólnie czytałem książkę Kotta z pasją, „wypiekami na twarzy”, poruszyła mnie nie mniej niż publikacje o Camusie, więc osiągnąłem swój cel poznania bardziej ludzkiej, egzystencjalnej strony Szekspira. Może trochę szkoda że autor po pewnym czasie trochę opuszcza już psychologiczną eksplorację, choć pod koniec znowu do niej wraca. W każdym razie inne eksplorowane przez Kotta obszary również były zajmujące. A i straszna szkoda że z równym jak w reszcie tekstu filozoficznym i psychologicznym zacięciem nie został prześledzony „Tytus Andronikus” – pojawiające się w nim motywy były raczej wzmiankowane, niż dogłębnie przeanalizowane, podczas gdy centralny problem badacza dotyczył sposobu wykonania sztuk Szekspira na scenie i w filmie (może dlatego że, jak wspomniał Kott, sztuka ta nie miała jeszcze takiej psychologicznej głębi jak inne dramaty dramaturga).

Dobra, nawet bardzo dobra książka. Kott stara się w swoich tekstach przedstawić Szekspira jako współczesnego swoim (badacza) czasom (1 wydanie zostało opublikowane w 1962 roku, sam korzystałem z wydania z 1990 roku). Sam autor nazwał tę książkę (iirc) zbiorem szkiców, w części opublikowanych w czasopismach i innych miejscach - jest ona jednak bardzo spójna. Rozdziały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Dzieje diabła” podobały mi się. Muchembled przeprowadza wnikliwą analizę społeczno-kulturową konceptu diabła, włączając w to religię i filozofię. Analiza ta bywa na tyle pogłębiona że często, zamiast dotyczyć tylko samego diabła, dotyczy ona problemu postrzegania i konceptualizacji zła w społeczeństwie w ogóle. Miałem więc od czasu do czasu wrażenie że problem diabła – konkretnej postaci, jego opisywanie, schodziły na dalszy plan. Z drugiej strony po przemyśleniu tego problemu doszedłem do wniosku, że ten diabeł wciąż jest obecny w analizach Muchembleda – jako ktoś sterujący myśleniem Zachodu, ktoś przeciw któremu Zachód stara się przeciwdziałać, wobec kogo stara się on wzbudzić strach. Diabeł też powraca w bardziej konkretnej postaci później w książce. To nie jest też tak że jego konkretna postać jest nieobecna wcześniej, tylko po prostu jego opisy niekiedy bywają krótsze, bardziej szkicowe, by bardziej skupić się na społeczeństwie. (może po prostu nie było aż tyle dostępnego materiału) Poza tym diabeł u Muchembleda „zmienia postać” – czasami jest on czarownicą, postacią z horroru, mitologii czy mordercą lub chuliganem. Jest to, po przemyśleniu ciekawe – dzięki temu utrzymuje się ciągłość w myśleniu, widzimy jak zmienia się zło i jego uosobienie. „Dzieje diabła” są też, wciąż, najlepszą książka o chrześcijańskim diable, którą udało mi się znaleźć.

No dobrze, więc co widzimy w tej analizie? Widzimy jak walki o wpływy społeczno-polityczne i religijne teologów i uczonych Średniowiecza (jego elity) wprowadzają w społeczeństwie pojęcie diabła potężnego, który od pewnego (późniejszego) okresu zdaje się nawet przewyższać w mocy Boga, wprowadzając manicheizm – prąd religijny (zwany też herezją) opierający się o pojęcie obecności i walki dwóch, równie potężnych bogów – dobrego i złego (Boga i Szatana). Wcześniej wśród społeczeństwa obecny był obraz diabła nie tak groźnego, kogoś kogo dało się oszukać, trochę jak mitologicznego bożka Pana. Diabeł był zawsze słabszy od Boga, zgodnie z Biblią. Był też konkretny. Z czasem, jak zwraca uwagę Muchembled, diabeł przenikał do wnętrza człowieka, jako postać która stale wywierała na niego wpływ. Wszystko to nasiliło się w epoce Reformacji i Kontrreformacji i po niej, wraz z walkami o wpływy religijne między Katolikami a Protestantami. To też w końcu poskutkowało Inkwizycją i polowaniami na czarownice, procesami o czary. Tutaj Muchembled naprawdę błyszczy, cytując materiał źródłowy procesów i księgi demonologiczne, wprowadzając dreszcz emocji i namacalności. Widzimy też jak na diable skupiał się Luter, co wpłynęło na Protestantyzm w ogóle.

Fascynujący przy tym był też opis Renesansu i Baroku, mrocznych, intensywnych tragedii duchownego Jeana-Pierre’a Camusa, które przywodzą na myśl tragedie Shakespeare’a. Występek goni w nich występek, obecne są zdrady i morderstwa i różnego rodzaju tragedie. Badacz mówił że widać w nich chęć zasmakowania Camusa i jego czytelników w występku, transgresji, fascynację nim, przy jednoczesnej chęci by stanąć ostatecznie po stronie prawości i religii, gdzie występni są (jeśli dobrze pamiętam, krwawo) ukarani. Później przechodzimy do Oświecenia, gdzie myśliciele sprzeciwiają się opresyjności fundamentalizmu religijnego. Jak zawsze u Muchembleda, świetnie zarysowana jest tu strona filozoficzna. Potem mamy mocną zmianę wraz z Romantyzmem – diabła – buntownika Byrona, zainspirowanego diabłem z „Raju utraconego” Miltona czy diabłem Blake’a. Rozpoczyna się Romantyzm. Następnie interesująco przedstawiony jest też diabeł dekadentów, diabeł Huysmansa, widzimy jak artyści zaczynają interesować się demonologią czy okultyzmem. Autor sugestywnie czerpie tu, czy w książce w ogóle też z literatury, jak w przypadku omawiania twórczości i motywacji Baudelaire’a. Ciekawie czyni przy okazji podział na twórców dramatycznych, przejmujących i traktujących diabła poważnie, bo w niego wierzących, jak Baudelaire czy protestanccy Amerykanie, a zsekularyzowaną Europą Zachodnią, dla której diabeł jest tylko obiektem rozrywki i śmiechu.

Rozdział o początkach XX wieku jakoś mnie nie przekonał, ale za to, zupełnie inaczej niż w recenzji na którą się natknąłem, przekonał mnie rozdział o XX wieku w ogóle. Badacz kreśli tu, jak wspomniałem wcześniej, wizję diabła przejawiającego się w popkulturze, skupiając się przy tym na filmach, horrorach czy kryminałach, filmach Hitchcocka czy Kubricka, opisując filmy studia Hammer. Słowem, tam gdzie pojawia się lęk i zło, tam przejawia się diabeł. Autor wszystko to widzi jako przejaw mentalności kulturowej. Wszystko to bardzo mnie zainteresowało. Na początku Muchembled raczej wyliczał filmy ze zdaniem-dwoma komentarza i krótką analizą (która jednak była ciekawa i, jako całość, dość pogłębiona), w końcu jednak sięgnął pod podszewkę, badając mentalność Amerykanów, którzy dali światu taką moc horrorów i przedstawień diabła. Jak twierdzi – robią to, bo purytańska kultura jest wciąż w nich obecna i boją się oni diabła. Poparł to też przykładami z życia, przykładami z epoki „Satanic Panic”, obawami o mordy wykonane przez satanistów czy przystępowania młodzieży do sekt satanistycznych. Co ciekawie, twierdzi tu że zostanie wyznawcą diabła jest typowo amerykańskie, bo Europejczycy po prostu w niego nie wierzą. Podobnie zresztą odniósł się do premiery filmowego „Egzorcysty” – tylko Amerykanie (czy Anglosasi) tworzą te filmy, boją się ich i na nie chodzą, dla europejczyków są one wyłącznie rozrywką. Jak widać, niektóre z tez historyka są dyskusyjne, są kwestia optyki – ale są też zwykle ciekawe. Warto tu też wspomnieć że skupia się on niemal wyłącznie na Europie Zachodniej i Ameryce, choć w kilku miejscach pojawiają się kraje Europy Wschodniej (np. wspomina o późniejszym niż w Europie Zachodniej początku polowań na czarownice w Polsce).

A, warto też wspomnieć że książka wydaje się najintensywniejsza w epoce Kontrreformacji, gdzie obecność diabła jest szczególnie wyczuwalna, gdzie analizy filozoficzne autora są najgłębsze. Potem jej intensywność spada, ale wciąż jest ona ciekawa. Choć, oczywiście, kwestia intensywności jest subiektywna.

„Dzieje diabła” czyta się naprawdę dobrze, wciągają czytelnika. Ogólnie, poza paroma zastrzeżeniami poczynionymi w tekście nie miałem uwag do książki Muchembleda. To dobra książka, warta lektury i dostarczająca przyjemności. Na zakończenie podam jeszcze dwie inne książki o diable do których chcę sięgnąć, może też Was zainteresują. Jedna jest o byronicznym diable Romantyzmu, druga jest o wyznawcach diabła – Satanistach - w historii w ogóle – przy czym przedstawia też historię diabła i skupia się również na diable Huysmansa. Więc: Schock, „Romantic Satanism” i Van Luijk, „Children of Lucifer”.

A, i może wspomnę o tym że, co do analizy literatury i filozofii, po przemyśleniu – są rozdziały, momenty w których mocniej się na nich skupia, czasami traktowane są one bardziej pobieżnie, ale mogę powiedzieć, że Muchembled stara się zwykle sięgnąć pod powierzchnię, nawet jeśli robi to bez analizy literatury i filozofii, stara się on analizować kulturę i mentalność jako całość.

„Dzieje diabła” podobały mi się. Muchembled przeprowadza wnikliwą analizę społeczno-kulturową konceptu diabła, włączając w to religię i filozofię. Analiza ta bywa na tyle pogłębiona że często, zamiast dotyczyć tylko samego diabła, dotyczy ona problemu postrzegania i konceptualizacji zła w społeczeństwie w ogóle. Miałem więc od czasu do czasu wrażenie że problem diabła –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Murphy” podobał mi się. Jednocześnie muszę zaznaczyć że koniec i niektóre partie książki nie są dla mnie do końca zrozumiałe, więc mogę się mylić w tym co piszę. Nie udało mi się też znaleźć jednej całościowej interpretacji, poza tą która ma około 85 stron i dotyczy prozy Becketta w ogóle (jeszcze jej nie przeczytałem ^^”). Więc, przedstawię może to jak ja tę książkę odbieram.

Beckett napisał książkę, która jest satyrą, jest zabawna, jest pełna literackich i filozoficznych odniesień (wyjaśnionych w przypisach) i wydaje się być jednocześnie eksploracją filozoficznych idei (które są sparodiowane). Przeczytałem że „Murphy” jest satyrą na kartezjanizm i faktycznie, Kartezjusz w interpretacji tekstów Becketta pojawia się bardzo często. (więcej: https://www.worldcat.org/title/992145306) Beckett w zabawny sposób eksploruje zależność między filozofią a prozaicznym życiem, to jak człowiek oddany filozofii jest zmuszony do odnalezienia się w nim. Naprawdę podobała mi się ta filozoficzna część, to jak Murphy próbował się doprowadzić do stanu (jeśli wierzyć angielskiej wikipedii) katatonicznego, to jak próbował oceniać wydarzenia go dotykające z racjonalistycznej perspektywy – a także cała część dotycząca filozoficznych dyskusji. Spodobała mi się ta idea całkowitego odcięcia się od zwykłego życia, istnienia wyłącznie jako umysł (albo może raczej – wyłącznie wegetacji w ogóle). Z drugiej strony Murphy momentami zdaje się, może właśnie za sprawą swojego racjonalizmu, nieporadny w zwykłych sprawach życiowych. – choć też ma do siebie dystans (a może to Beckett, ze swoją narracją, ma do niego dystans?), zdaje się być spokojny, zdystansowany, czilowy, można nawet powiedzieć – minimalistyczny i zwyczajny. Trudno mi było niekiedy jednoznacznie go określić, czułem się niekiedy trochę tak, jakbym miał do czynienia z dwiema różnymi postaciami – Murphym - intelektualistą i Murphym – spokojnym pragmatykiem. W każdym razie Murphy wzbudzał moją sympatię.

Naprawdę fajnym rozwiązaniem było podjęcie przez niego pracy w szpitalu psychiatrycznym (który, wg autora posłowia był wzorowany na słynnym „Bedlam”) jako pielęgniarz. To naturalne współbrzmienie Murphyego z chorymi psychicznie, to jak dobrze się z nimi dogadywał, jak „widział swoją przyszłość w nich, a o oni w nim swoją przeszłość” daje czytelnikowi uczucie harmonii, przedstawia szpital psychiatryczny jako azyl ochronny przed zwykłym, pragmatycznym światem (trochę jak w „Tworkach” Bieńczyka). Jednocześnie, myślę, przedstawia to w interesujący sposób płynność granicy między zdrowiem a chorobą psychiczną – czy może też płynność granicy między filozofią i racjonalizmem, a szaleństwem. Żałuję że nie było jeszcze więcej części poświeconych pracy Murphyego w szpitalu psychiatrycznym. Swoją drogą jest cały rozdział poświęcony temu jak działa umysł Murphyego, aczkolwiek cechuje się na tyle filozoficznym stylem że niezbyt wiele z niego zrozumiałem. ^^” Mimo to, „Murphy” jest w większości jasny, prosty, a filozoficzne aluzje są wprowadzane w komicznym i prostym kontekście. Mamy też do czynienia z pewną innowacją formalną, zabawą literacką (choć nie chciałbym za wiele z niej tutaj ujawniać).

Ale tak, „Murphy” jest utworem krzyżującym satyrę, codzienne życie i filozoficzne motywy. Sam główny bohater ma też być oparty w części na samym Beckecie – aby przygotować się do pisania książki, autor poddawał się psychoterapii (chyba właśnie w „Bedlam”). Znane jest też to, jak sam Beckett zmagał się z (jeśli dobrze pamiętam) lękiem czy depresją. Ciekawe jest też to, że Irlandczyk czytał Kartezjusza by przygotować się do pisania – Beckett w ogóle znany jest jako erudyta. Ciekawe jest też to jak Muprhy, zupełnie jak Beckett, głównie milczał, a odzywał się tylko gdy inni do niego mówili – „a i to nie zawsze”. Taki pielęgniarz w szpitalu psychiatrycznym musiał być ciekawy. W ogóle bardzo ciekawe i ekscytujące jest dla mnie zakończenie książki, szkoda że nie mogę więcej o nim napisać.

„Muprhy” w ogóle pełen jest postaci mających swoje osobliwości, ukazanych w komicznym świetle. To ciekawa okazja by obserwować międzyludzką komunikację, społeczne rytuały. Choć szczerze mówiąc część osób z kręgu Murphyego nie jest dla mnie tak interesująca – gdy w kolejnych częściach książki sam Murphy na jakiś czas znika ze sceny, a widzimy wspomniane postacie, zaczynałem tracić zainteresowanie. Niektóre z nich są ciekawe, ale chyba głównie w interakcji z Murphym, nie same w sobie. (może z wyjątkiem Ticklepennyego, „knajpianego poety” po którym protagonista przejmuje posadę w szpitalu psychiatrycznym) Mimo to same zagadnienia poruszane w książce, jej tematyka sprawiała że chciałem do niej wracać. W ogóle jak na razie proza Becketta trafia do mnie bardziej niż jego dramaty, może dlatego że w pewnym sensie jest trochę bardziej wprost, nie polega tak bardzo na niedopowiedzeniach, więc łatwiej ją zrozumieć. Lubię jej filozoficzne motywy, jej niekiedy nihilistyczne konkluzje (jak w świetnym „Molloyu”), jej puenty i satyrę. Jednocześnie „Murphy” wydaje mi się lżejszy niż „Molloy”, nie tak nihilistyczny i cyniczny. W ogóle w „Mallone umiera”, sequelu „Molloya” powraca motyw szpitala psychiatrycznego.

A, i w posłowiu opowiadane są całkiem interesujące losy powstawania, recepcji i trwania (a może raczej zmian?) „Murphyego”. To miły dodatek. Trochę szkoda że więcej miejsca nie zostało poświęcone analizie i interpretacji tekstu książki.

„Murphy” podobał mi się. Jednocześnie muszę zaznaczyć że koniec i niektóre partie książki nie są dla mnie do końca zrozumiałe, więc mogę się mylić w tym co piszę. Nie udało mi się też znaleźć jednej całościowej interpretacji, poza tą która ma około 85 stron i dotyczy prozy Becketta w ogóle (jeszcze jej nie przeczytałem ^^”). Więc, przedstawię może to jak ja tę książkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna monografia. Ma klimat który jest pełen harmonii i komfi. Świat Tomasza z Akwinu, przedstawiany przez Bartosia, jest harmonijny, logiczny, piękny. Jest on pełen scholastycznej logiki, Tomasz pokazuje jak filozoficzne wnioski wynikają z siebie i jak rozumnie sam świat jest zorganizowany. Rozum, logika faktycznie są dla Tomasza ważne. Jednocześnie twierdzenia Tomasza, tak jak je przedstawia Bartoś, nie są kategoryczne, osądzające, Tomasz jest otwarty w swoim myśleniu. Przyznaje na przykład że człowiek nie może wszystkiego poznać, osądzić swoim myśleniem, bo jego możliwości są ograniczone w porównaniu do możliwości Boga – stwórcy. Wobec tego sam Tomasz nie jest autorytarny w stosunku do innych. Ceni też podążanie za swoim sumieniem, w przeciwieństwie do ślepego posłuszeństwa wobec hierarchów kościelnych. Autor monografii ciekawie też pokazał jak sam Tomasz może różnić się od jego interpretacji obecnej w kościelnym nauczaniu, jak wiele może być w nim niuansu. Akwinata, ukazuje na przykład warstwy prawdy, dobra i piękna. Rozważa w charakterystyczny dla siebie, logiczny sposób co „prawda”, „dobro”, „piękno” oznaczają. Często odnosi je do Boga, który jawi się jako ideał, obiekt dążeń, z którym ludzie będą chcieli się zjednoczyć, czy też pozostać pod jego wpływem. Ciekawie na przykład Tomasz rozważa pojęcie dobra, w nawiązaniu do świętego Augustyna, który słynnie stwierdził, że „zło jest brakiem dobra” (co zawsze kojarzy mi się z tekstem piosenki „Śmierć jest tylko brakiem życia”). Dalej rozważane są takie kategorie jak czas, w tym boska wieczność, które Tomasz próbuje logicznie przedstawić.

Bartoś ciekawie organizuje tekst, pokazując czytelnikowi co filozof sądził o zagadnieniach ważnych dla współczesnego człowieka, takich jak sens życia. Uczony podkreśla że Anielski Doktor nie patrzył na świat w takich kategoriach oraz to, że jego poglądy są rozproszone w formie, zwyczajnych dla tamtych czasów komentarzy do biblijnych tekstów, jednak stara się on dla nas odnaleźć i wyłuszczyć te kwestie. Język autora jest też jasny i prosty, zasadniczo nie miałem problemu ze zrozumieniem go (może poza niektórymi fragmentami dotyczącymi logiki w ogóle, ale były one też bardzo ciekawe). Przekaz Akwinaty jest, powiedziałbym, optymistyczny, daje nadzieje na zwycięstwo dobra nad złem. Poza tym cała harmonia, logika, klarowność przedstawianej filozofii ma naprawdę przyjemny wydźwięk – tekst czytałem zwykle przed snem i miał na mnie uśmierzające działanie.

Autor ciekawie też odniósł – zasadniczo na początku i w epilogu, filozofię Tomasza do współczesności. Na początku pokazywał że o niektórych zagadnieniach poruszanych przez Włocha mówił na przykład Freud. Samo zestawienie jego logiki z filozofią logiki w ogóle było ciekawe. Na końcu zaś stwierdził, że poglądy Tomasza są uwarunkowane czasami w jakich żył (więc, jeśli dobrze zrozumiałem, nie mogą być na zasadzie 1:1 przykładane do współczesności), ale nie oznacza to że go skreślał.

Świetna monografia. Ma klimat który jest pełen harmonii i komfi. Świat Tomasza z Akwinu, przedstawiany przez Bartosia, jest harmonijny, logiczny, piękny. Jest on pełen scholastycznej logiki, Tomasz pokazuje jak filozoficzne wnioski wynikają z siebie i jak rozumnie sam świat jest zorganizowany. Rozum, logika faktycznie są dla Tomasza ważne. Jednocześnie twierdzenia Tomasza,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna książka. Kupiłem ją aby ogólnie zapoznać się z możliwie wieloma mitologiami z całego świata i znakomicie spełniła ona swoje zadanie. Cieszy to tym bardziej, że kupiłem ją trochę w ciemno, mając do pomocy tylko ciekawy opis i zdjęcia jej stron z Allegro (https://allegrolokalnie.pl/oferta/leksykon-mitologii-mity-ludow-gerhard-j-bellinger). Przejrzałem cały tag mitologii na Lubimyczytać (^^”) i ta książka wydaje mi się najlepsza do celu, który przed nią postawiłem.

Tak jak wielu śmiałków z Lubimyczytać postanowiłem przeczytać słownik (leksykon) (^^”) i wielkość „Leksykonu mitologii” wydaje się do tego odpowiednia – 440 stron – nie za dużo, nie za mało. Opisy haseł są całkiem spore, zwłaszcza w przypadku ważniejszych postaci czy zjawisk. Są też artykuły dotyczące ważniejszych zjawisk takich jak ogólny opis danej mitologii (np. Mitologia hinduska) czy zjawisk z związanych z mitologią w ogóle (np. ~Pojęcia czasu w mitologii, Życie pozagrobowe, Nieśmiertelni i śmiertelnicy). Zajmują one pełne dwie kartki. Warto tutaj dodać że rozmiar stron jak i cała książka są dość znaczne. Po raz pierwszy próbowałem przeczytać słownik i zajęło mi to o wiele dłużej niż czytanie książek o analogicznej liczbie stron, w sumie chyba z dwa miesiące lub lepiej (aczkolwiek wolno czytam, robiłem przerwy itd.). Momentami pojawiało się zmęczenie czy znużenie jednostajnością, ale książka była jednak na tyle ciekawa, że stale do niej wracałem. Czytanie jej było jak czytanie wielu artykułów lub historii, zasadniczo były one wciągające. Lektura była ciekawa gdy hasła były ciekawe, bardziej żmudna gdy nie były interesujące, ale wydaje mi się że zdecydowanie więcej było haseł ciekawych niż nieciekawych. Poza tym hasła były wg mnie napisane ciekawie, wiele z nich mnie zaskoczyło, zainteresowało. Dotyczyły one postaci mitologicznych, mitologicznych krain, zagadnień, spraw ostatecznych i pierwszych, kontemplacji czy walk, oddawały charakter bogów i mitologii. Były to naprawdę różne rodzaje haseł, trudno je wszystkie wymienić.

Książka pozwalała lepiej poznać zarówno mitologie z naszego kręgu kulturowego, jak i te spoza niego. Zacząłem robić notatki, zapisywać co ciekawsze mitologie i powiązane z nimi hasła, by później przeczytać o nich w im dedykowanych książkach. Zdało to dobrze egzamin. Najbardziej spodobały mi się mitologia aborygeńska i australijska, polinezyjska, majów, indiańska, irańska, węgierska, hinduska, albańska, słowiańska… (wypisałem ich tak wiele, chyba nie ma sensu wypisywać tu wszystkich ^^”). Zdziwiło mnie to, ale mitologia słowiańska obfitująca w rusałki i im podobne istoty okazała się bardzo sugestywna, teraz lepiej rozumiem fenomen „Wiedźmina”. Byłem też bardzo zadowolony że książka zawiera taką obfitość mitologii z całego świata, spoza naszego kręgu kulturowego, czego nie spotyka się aż tak często.

Hasłom towarzyszyły też dobre, ciekawe czarno-białe ilustracje (rysunki) czy ryciny. Było ich wiele na każdej rozkładówce (zwykle z 2, ale bywało też nawet do 4) , a jednocześnie były zwykle odpowiednio dużych rozmiarów, by móc bez problemów je zobaczyć. Jednocześnie nie dominowały one tekstu, tekst nie był dodatkiem do ilustracji. Niektóre grafiki były naprawdę spektakularne, wciąż pamiętam te ryciny Durera ilustrujące chrześcijańską Apokalipsę czy niektóre sceny ze Starego Testamentu. Albo tę robiącą silne, przerażające wrażenie grafikę przedstawiającą boginię Kali z mitologii hinduskiej.

Jedynym minusem jakiego mógłbym się dopatrzeć w Leksykonie jest to, że nie wszystkie interesujące informacje znalazły się w hasłach, czasami znajdowałem moc jeszcze bardziej interesujących informacji w wikipedii o danym haśle, wiadomości które mogłyby je ubogacić. Ale myślę że taka jest uroda leksykonu – nie ma miejsca na wszystko, a podane informacje są bardzo interesujące i zachęcają do dalszej samodzielnej eksploracji.

Rzeczą która zrobiła mnie bardzo pozytywne wrażenie był fakt, że pomimo że autor był chrześcijańskim teologiem, w książce nie znalazło się żadne negatywne wartościowanie mitologii nie-chrześcijańskich, a chrześcijaństwo było opisywane takimi samymi kategoriami jak inne religie (np. była mowa o zastosowaniu w nim motywu np. boga-człowieka czy zrodzenia z dziewicy, które wystąpiły też w innych mitologiach), a autor nie krył, jeśli chrześcijanie np. „zamieniali” bogów innych religii w demony i tego co na to wpłynęło, nie próbował wybielać swojej religii. Ciekawie też opisane były interakcje chrześcijaństwa z innymi współistniejącymi religiami. Poza tym samo opisanie chrześcijaństwa było interesujące, dowiedziałem się wielu rzeczy które je wyjaśniały lub nadawały mu barwy. Opisy haseł ogólnie charakteryzowały się, myślę, neutralnością i ciekawością autora. Zapomniałbym wspomnieć że w Leksykonie znajdują się przydatne zbiorcze hasła – indeksy wyliczające wszystkie hasła z danej mitologii (np. wszystkie hasła z mitologii indiańskiej).

Na koniec zostawiłem przegląd co ciekawszych haseł, motywów mitologicznych które zostały mi w pamięci. (Niech pomyślę…) Chyba najbardziej pamiętam jak bohater w mitologii polinezyjskiej chcąc zdobyć nieśmiertelność wszedł do ciała śpiącej bogini świata podziemnego przez jej pochwę, zamierzając wyjść przez usta, lecz ta się obudziła i zmiażdżyła go mięśniami waginy. (^^”). Było to na tyle osobliwe że naprawdę zostało mi w pamięci. ^^” Poza tym pamiętam świetliste mitologiczne węże (stworzyciele?) w mitologii aborygeńskiej, świat stworzony z jaja (nie pamiętam gdzie ^^”), bogów dżumy, boginie samobójstwa (które przenosiły do dobrej krainy życia wiecznego po nim), jelenia prowadzącego bohaterów do mitycznej krainy w mitologii węgierskiej, przerażające demony mitologii albańskiej, pamiętam wspaniałe ilustracje do mitologii afrykańskiej, pamiętam osobliwą mitologię indiańską, wielorękich i wielogłowych bogów z mitologii hinduskiej… Poza tym skupionych na kontemplacji bohaterów mitologii buddyjskiej. Pamiętam że w mitologiach Indii świat miał istnieć przez naprawdę niewyobrażalnie długi okres. Poza tym ciekawie było spojrzeć na filozofię religii inną od chrześcijańskiej czy greckiej. Zostały mi w pamięci przerażające, ale też uświęcające rytuały ofiarowania ludzi z mitologii azteckiej, które przypomniały mi książkę „Sacrum i przemoc” Renego Girarda i jego rytuały ofiarnicze. Pamiętam że w mitologii hinduskiej były boginie łączące mroczne i jasne obszary, jak Kali, która była boginią śmierci i życia. Ach, właśnie, pamiętam bóstwa androgyniczne, mające męską i żeńską część lub zmieniające płeć albo występującą raz jako mężczyzna, raz jako kobieta. W sumie długo można by było jeszcze wyliczać, większość mitologii miało swoje osobliwości czy cechy charakterystyczne i to czyniło lekturę tej książki piękną, oświecającą (przepraszam za te patetyczne słowa ^^")

Ogólnie jestem bardzo zadowolony z tego leksykonu. W bliższej i dalszej przyszłości zamierzam jeszcze przeczytać Josepha Campbella i jego „Potęgę mitu” czy „Bohatera o tysiącu twarzy”, Junga i jego książki o archetypach czy kolektywnej nieświadomości, czy książki antropologiczne o starożytnych kultach misteryjnych i ofiarniczych, rytualnej czystości czy zbrukaniu. A, no i jeszcze „Religie świata”. A, no i jeszcze chcę kiedyś przeczytać mitologie poszczególnych ludów i krajów, które były tutaj opisane i spodobały mi się. Co do samego „Leksykonu mitologii” – jego nakład się wyczerpał, ale książka jest dostępna powszechnie na Allegro za relatywnie niską cenę 30 złotych (gdy piszę te słowa), więc polecam zakup. :)

Świetna książka. Kupiłem ją aby ogólnie zapoznać się z możliwie wieloma mitologiami z całego świata i znakomicie spełniła ona swoje zadanie. Cieszy to tym bardziej, że kupiłem ją trochę w ciemno, mając do pomocy tylko ciekawy opis i zdjęcia jej stron z Allegro (https://allegrolokalnie.pl/oferta/leksykon-mitologii-mity-ludow-gerhard-j-bellinger). Przejrzałem cały tag...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa książka, wbrew pozorom dość złożona, której kolejne warstwy odkrywamy wraz z lekturą i próbami interpretacji. Operuje ona również różnymi motywami, warstwami znaczeniowymi. Ostatecznie żeby ją zrozumieć, musimy zrozumieć jej kolejne warstwy, choć nie jest to też aż takie trudne. Wspomnę może o nich: warstwa polityczna (o upadłym, opuszczonym przez władze komunistycznym gospodarstwie w komunistycznym państwie o upadającym systemie), warstwa biblijna (o upadłym miejscu do którego wkrada się diabeł), apokaliptyczna: (opowieść o biblijnym końcu świata), mityczna, filozoficzna (gdzie dominuje nihilistyczna ocena świata). Jest jeszcze jedna warstwa, która ujawnia się dopiero na końcu książki. (Może trochę nadmiernie to rozbiłem. Zasadniczo te warstwy są ze sobą połączone)

Powieść rozwija się dość długo zanim przedstawiona zostaje właściwa akcja, sedno tekstu. W tym czasie poznajemy mieszkańców-bohaterów, miejsca, klimat wioski (chyba można by było ją nazwać PGRem). Klimat jest przesączony beznadzieją, mieszkańcy wioski chcą z niej uciec (nawet podejmowali takie, ostatecznie nieudane, próby), są oni zdominowani albo przez apatię albo przez niskie uczucia które rozwijają się z nimi wraz z egzystencją w tej posiadłości. Mieszkańcy gospodarstwa się znają i odczuwają do siebie antypatię. Wielu z nich posiada też ukryte, niskie pobudki, intencje. Wiedzą oni że jest źle, ale dają się zdominować przez rutynę, w zasadzie nie widząc co ze sobą zrobić. Dominuje pijaństwo w barze-pubie, demoralizacja. Postaci przez nagromadzenie negatywnych cech i niskich pobudek miejscami wydają się wręcz karykaturalne, choć nie są może groteskowo złe – raczej pozwalają by negatywne emocje ich zdominowały na skutek apatii. Widzimy też różnicę między tym jak same siebie postrzegają, a jak są postrzegane przez innych, czy jak postrzegają innych. Poza kolejnymi studiami postaci dzieją się jednak, myślę, też ważne rzeczy które łatwo przeoczyć. Opowieść nie jest aż tak łatwa w interpretacji, sceny można zinterpretować na różne sposoby. Postacie łączy też wspólna przeszłość, w której próbowały zmienić swoje położenie. W sam wiosce dominuje błoto i padający nieustannie rzęsisty deszcz.

Wszystko się zmienia wraz z nadejściem Irimiasa, który przychodzi i przemawia jak biblijny prorok, obiecując zmienić ich położenie. (Imię Irimiasa przypomina zresztą, choć nie wiem czy to dobry trop, imię biblijnego proroka Jeremiasza). Mówi o ich grzechach, winie, które muszą odkupić. Mieszkańcy słuchają go jak zahipnotyzowani, wielbią go, choć, jak się później okazało, uważają jego biblijny styl za przesadę. Wiedzą jednak że był najinteligentniejszy z ich wszystkich. Irimias jest, jak jesteśmy dość szybko poinformowani, oszustem, gra postać którą nie jest, mając nadzieję na zysk, czy może nawet rozplenienie zła i cierpienia. Jest też nihilistą – co na faktycznym poziomie nie różni go aż tak bardzo od wielu mieszkańców wioski, którymi gardzi. Irimias faktycznie jest filozofem, mówiącym miejscami niczym prorok, w swoim władczym obejściu przypominał mi Piotra Wierchowieńskiego z „Biesów” Dostojewskiego, jego niektóre mowy przypominały mi przemowę Wierchowieńskiego o roznieceniu pożarów w Rosji i o tym, że wszyscy mieszkańcy wioski są już „nasi” i chaos, zniszczenie zaraz się rozpocznie. Od Wierchowieńskiego różni Irimiasa jednak pesymizm, faktyczny nihilizm, brak wiary w czyn ludzki, w ludzi. Zaprzecza on też wierze w zjawiska nadnaturalne, w Boga, chyba nawet wierze w dobroć ludzi. To on reprezentuje Szatana.

Z Irimiasem po pewnym czasie zaczyna kontrasować starszy Futaki, który staje się głównym bohaterem opowieści. Uparty, miejscami sztywny, cyniczny i okrutny, kuleje i chodzi o lasce. Wydaje mi się jednak, Futaki po pewnym czasie zaczyna przejawiać autentyczną potrzebę dobra, ufności. Nie do końca daje się wciągnąć w zdemoralizowanie mieszkańców wioski. W pełnej znaczenia, można powiedzieć, biblijnej scenie wychodzi on z pubu na deszcz i błoto i lamentuje nad nihilizmem, złem, nicością świata, swojego otoczenia. Futaki staje się też bardziej zdystansowany, melancholijny, refleksyjny. Najbardziej ze wszystkich ufa też Irimiasowi – do czasu. Inną „dobrą” (choć epizodyczną) postacią jest Esti. Jeśli dobrze zrozumiałem, upośledzona dziewczynka, córka matki alkoholiczki i brata który się nad nią znęca psychicznie. To właśnie Esti często widzimy na zdjęciach z filmowej wersji „Szatańskiego Tanga”, jak niesie pod pachą kota. Na światopogląd Esti też wpłynął nihilistyczny klimat wioski, jednak mimo niego, stara się nie czynić krzywdy innym, raczej odreagowuje na sobie – ponownie, do czasu. Esti jest jak splamiona niewinność, jako jedyna (niemal) nie ma złych cech, jest wrażliwa i kształtują ją szlachetne pobudki. Posiada też religijną wiarę, może nawet, na końcu, wiarę w dobroć świata. To co się z nią stanie, jest, czy też, powinno być, wyrzutem dla mieszkańców gospodarstwa.

To, co stanowi o wyjątkowości „Szatańskiego tanga” dla mnie to jego mityczny, biblijny, apokaliptyczny klimat. Krasznahorkai wplata te elementy do powieści, komentując swoją współczesność (książka powstała w 1985 roku), nadając jej niezwykłego charakteru, wpisując ją w uniwersalny mit, tworząc z niej może nawet rodzaj przypowieści. Można powiedzieć że to tylko elementy pod koniec rozdziałów, jednak, wydaje mi się, wraz z rozwojem powieści tworzą one coraz wyraźniejszą klamrę i to one mocno wpływają na rozwój i wydźwięk książki. To nie są rzucone mimochodem uwagi, w „Szatańskim tangu” naprawdę czujemy nadchodzącą apokalipsę, bohaterowie mówią o niej, do niej nawiązują. Pojawia się wątek Sodomy i Gomory. Momentami czujemy sacrum. Czujemy w końcu i opisywane są wyraźne mityczne i sakralne elementy świata przedstawionego. Mimo ładunku nihilistycznego zawartego w powieści, mamy też ładunek sakralny, próbę przeciwstawieniu zła, dobru, obecność duchowości, religii. Nie jest on oczywisty i wiele osób może się ze mną nie zgodzić, stwierdzić że książka to tylko realizm i nihilizm, ale przy uważniejszym przyjrzeniu się niezwykłym, urwanym epizodom on tam jest. Nie wszystkiego byłem świadomy, ale trafiłem w sieci na świetną interpretację książki, która zwróciła moją uwagę na elementy których wcześniej nie dostrzegałem, lub nie uważałem za aż tak istotne, porządkując je. W sumie można powiedzieć że niektóre elementy książki są przeciwstawne, kontrastują ze sobą i nie wiemy co z nimi zrobić, lub wydają nam się błahe. Elementy mityczne są poruszające, są jak wskaźnik wpisujący ludzi, współczesność w wyższy porządek, dają nam nadzieję, objaśniając świat. Poza tym książka posiada też ładunek, sceny filozoficzne, refleksyjne, które wyłamują nas z jednostajnej, realistycznej narracji i sprawiają że zaczynamy myśleć o rzeczywistości wokół. Ta filozofia mówi nam też dużo o poczuciu, życiu wewnętrznym bohaterów „Szatańskiego tanga”.

Warto na koniec tej części jeszcze raz powrócić do warstwowości powieści, powiedzieć o zróżnicowaniu i przenikaniu się warstw, znaczeń jednocześnie. Zrobiłem ten błąd że w trakcie lektury zapomniałem o politycznej warstwie książki, traktując ją raczej jako uniwersalny mit, przez co ciężko mi było zrozumieć co Irimias na końcu zrobił z bohaterami gospodarstwa. Ach i powrócę może jeszcze do dobra i sakralności w książce. Może to za dużo powiedzieć że ta warstwa tam na 100% obiektywnie jest i taka ta książka jest. Wydaje mi się że tam jest i dużo zdaje się na to wskazywać, ale książkę daje się odczytać na różne sposoby, sposób jej odczytania zależy też od naszej subiektywności, więc może być też tak że inni jednak uznają że nie jest tam obecna, lub tak ważna i nihilizm i realizm dominują. Co też jest w porządku i faktycznie taki obraz daje ta powieść przez jej dużą część.

Naprawdę sporo można by było o „Szatańskim tangu” jeszcze napisać, przeanalizować, np. o życiu wewnętrznym czy duchowym postaci, ale ta recenzja już robi się długa, więc przejdę do innych elementów. Więc, przede wszystkim, styl, zdania. Książka nie posiada podziału na akapity, zdania pisane są ciągiem, to, zdaje się, na co wiele osób wskazuje, długie zdania wielokrotne złożone, opowiadające swoją własną historię. Zdaje się, bo nie odczułem tego ciężaru formalnego zdań, tej wielokrotnej złożoności, tego braku akapitów. Zdania są raczej wciągające, może nawet sugestywne, mimo braku plastycznych, flaubertowskich opisów zewnętrzności. Powiedziałbym że te zdania są wciągające, niektórzy opisywali je nawet jako hipnotyczne, zwracając uwagę na unikalny styl autora. Zupełnie kontrastuje to (w moim doświadczeniu) z podobnymi złożonymi i pozbawionymi paragrafów zdaniami Thomasa Bernharda. Bernhard skupia się na analizowaniu, jego zdania są zimne, tętnią jednak zimną złością, pogardą. (choć, ponownie, może to tylko moje subiektywne odczucie). Konstrukcje Krasznahorkaia wciągają, nawet jeśli sytuacja opisywana przez niego nie jest wciągająca, nawet jeśli opisy wyglądu postaci zdarzają się raczej z rzadka. Energii, niezwykłości dodają im, ponownie, mityczne elementy i opisy świata przedstawionego. Też ta odrobina dobra i niewinności, jak na dnie puszki Pandory, sam fakt ich pojawienia się, ratuje ten tekst i styl. Sam tekst rozwija się powoli, większa część pierwszej połowy książki to sceny epizodyczne, główne wydarzenie nawet się nie pojawia, mityczność nie jest rozwijana i czysty realizm zdaje się dominować. Książka niekoniecznie jest wtedy zła, ale nie jest też aż taka porywająca. Jednak druga połowa, jej elementy mityczne, apokaliptyczne i sakralne sprawiają że przebrnięcie przez pierwsza połowę jest absolutnie tego warte, więc nie rezygnujcie! (zresztą na szczęście książka jest dość krótka). Poza tym Krasznahorkai ma tendencję do tego by zmieniać perspektywę, by przedstawiać niekoniecznie w 100% wiarygodne postacie, by wprowadzać nawet czasami nowe style, atmosfery, wydarzenia, by zwracać uwagę na dane szczegóły. Zwłaszcza pod koniec zacząłem rozumieć dlaczego nazywa się jego powieści postmodernistycznymi. To jeszcze nie jest poziom trudności czy abstrakcji Calvino, ale jednak ten postmodernizm jest trochę odczuwalny.

Jestem naprawdę zadowolony z książki, opowieść wciągnęła mnie i mam nadzieję sięgnąć po inne powieści Krasznahorkaia w przyszłości, zaczynając od „Melancholii sprzeciwu”. W ogóle literatura węgierska zdaje się być ciekawa. Mam nadzieję że W.A.B. lub jakiś inny polski wydawca wznowi lub wyda jeszcze więcej książek węgierskiego pisarza, jeśli nie, pozostanie mi korzystać z wydań angielskich lub dotychczasowych polskich wydań sprowadzanych z innych bibliotek.

Na końcu podaję link do interpretacji książki, która naprawdę dużo mi wyjaśniła i uporządkowała: https://watchreadgame.com/satantango-novel/

Ciekawa książka, wbrew pozorom dość złożona, której kolejne warstwy odkrywamy wraz z lekturą i próbami interpretacji. Operuje ona również różnymi motywami, warstwami znaczeniowymi. Ostatecznie żeby ją zrozumieć, musimy zrozumieć jej kolejne warstwy, choć nie jest to też aż takie trudne. Wspomnę może o nich: warstwa polityczna (o upadłym, opuszczonym przez władze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Intrygująca książka, mimo uczucia pewnego braku. Brzostek podjął się zadania opisania lęków późnej nowoczesności poprzez analizę horrorów (i niektórych thrillerów). Jej najciekawszym aspektem było dla mnie użycie tak wielu teorii analizujących późną nowoczesność, by zinterpretować i ją i dany horror. Jest Bauman, Foucault, Szasz&Laing… (i więcej) Widzimy czasy późnonowoczesne jako czasy racjonalizmu, scjentyzmu wypierającego to co irracjonalne czy duchowe (które bywa poszukiwane), moment rozpadu wspólnot – i jednocześnie szukanie ich, wszechwładzy instytucji (psychiatria i więzienie) i kapitalizmu – i lęku przed nimi. Widzimy wreszcie jak tworzy się nowy rodzaj opowieści grozy w sieci (na wzór legend miejskich) – i jak na temat dawnych strasznych historii tworzą się teorie rozwijane w sposób paranoidalny. Widzimy więc że to okres sprzeczności, widzimy jak to co jest wypierane – wraca.

Horrory omawiane są w blokach tematycznych i opisuje się je przy okazji charakterystyki danych lęków późnonowoczesnych. Analiza jest dobra, nie krótka, choć czasami aż chciałoby się by trwała jeszcze dłużej, zwłaszcza jeśli dotyczy lubianego przez nas horroru. Ach, tak, właśnie, powinienem wspomnieć że omawiane są zarówno książki jak i filmy. Omawianych jest trochę klasycznych opowieści jak „Omen” czy „The Wicker Man”, Hitchcock, trochę Lang (republika weimarska), włoskie „murder thrillery” giallo, filmy z atakującymi zwierzętami, Lovercraft (teorie o nim w sieci) czy filmy z udziałem psychiatrów (jak końcówka „Psychozy”) – również w roli morderców. Chciałoby się by omawianych horrorów było więcej, by było więcej omawianych lęków późnonowoczesnych, by było więcej znanych lub kultowych produkcji… Na przykład straszna szkoda że interakcja drapieżnik – ofiara jest omawiana głównie na przykładzie tekstów w rodzaju „Cujo” Kinga, ze zwierzętami, a nie amerykańskich slasherów w rodzaju „Koszmaru z ulicy wiązów”, „Piątku 13” czy „Krzyku”. Brakowało mi też charakterystycznych dla wczesnych lat dwutysięcznych torture porn w rodzaju „Piły” – czy pokrewnego z nią (choć bardziej tematycznie niż w ilości widocznego goru) „Siedem”, gdzie zabójca widzi siebie jako mesjasza zbawiającego świat, jednocześnie ciekawie go opisując.

Opisywane horrory to nie tylko klasyczne filmy z lat 70 czy wcześniejszych, omawiane są też produkcje powstałe po roku 2000 – jako część powrotu do klasycznych przeżyć grozy z lat wcześniejszych, nostalgii charakterystycznej dla późnej nowoczesności. Mamy więc tu horror folkowy „Midsommar” (2019) jako powrót (choć nie jedynie kopiowanie) do klasycznego „The Wicker Mana” (1973). Horror folkowy ciekawie pokazuje też jak tło społeczno-polityczne (zainteresowanie przed-chrześcijańskimi, dawnymi wierzeniami, hipisi) wpływa na filmy. Ciekawym i zabawnym przykładem orientalizmu była dla mnie opowieść grozy, gdzie (chyba) amerykańscy przybysze są atakowani przez groźnych pogan z polskiej wsi. :D Wydaje mi się też że widzimy jak z postępującymi czasami zmienia się też sama groza, nawet jeśli kopiuje niektóre rozwiązania z wcześniejszych filmów. W opisie „Midsommar” podkreślone jest że grupa neopogan jest tylko (przynajmniej w pierwszym pokoleniu) grupą rekonstruktorską, nie grupą dawnych pogan – bo w czasach ponowoczesnych realna ciągłość z dawnymi wspólnotami i ich wierzeniami nie jest możliwa. Badają ich współcześni studenci antropologii ze swoimi nowymi, nowoczesnymi problemami.

Innym przykładem zmiany funkcjonowania nowoczesnej grozy są straszne opowieści tworzone w internecie które zawierają elementy konwencji legend miejskich – creepypasty. Mają one też swoje własne zasady. Jednocześnie dzięki internetowym forom widzimy jak przekształcają się teorie dotyczące klasycznej grozy Lovecrafta i jak paranoidalne potrafi być tworzenie nowoczesnych narracji, jak zacierają się granice między fikcją a rzeczywistością.
W tej książce jest tak wiele elementów o których chciałbym więcej napisać… - choć nie chciałbym by ten tekst był przydługi. Może nawiążę jeszcze do opowieści o opresyjnych instytucjach – przede wszystkim szpitalach psychiatrycznych i ich przedstawicielach – psychiatrach, dalej bankach, korporacjach, więzieniach. W sumie są to głównie historie samych psychiatrów i opresyjnych systemów które tworzą. Brzostek, odwołując się tu do twórców, działaczy anty-psychiatrii takich jak Szasz czy Laing pisze o tym jak tworząc pojęcie „normalności” lekarze gnębią nas i kontrolują nasze zachowanie jeszcze bardziej, wpychając nas w opresyjne ramy. Szasz twierdził nawet że pojęcie choroby psychicznej nie ma naukowych podstaw. Laing za to – że samo pojęcie normalności jest dewiacyjne. Sam szpital psychiatryczny jest zaś instytucją totalną, jak więzienie – i całkowicie kontroluje on nasze zachowanie. Psychiatrzy początkowo pojawiają się jako komentatorzy działań kryminalistów (jak w „Psychozie”), by potem (w niektórych horrorach) sami się nimi stać i mordować tych, którzy odstają od normy (czy też z innych, bardziej kryminalnych powodów).

Zwłaszcza zafascynowało mnie pojęcie irracjonalności, pojawiające się w kontrze do obecnego w naszych czasach racjonalizmu, scjentyzmu – które same z kolei wynikają z światopoglądu oświeceniowego. Niesamowite było dla mnie śledzenie przez ojca – polityka w „Omenie” powodów nieszczęść spadających na jego dom, satanistycznych, antychrześcijańskich proroctw sprzecznych z jego światopoglądem. Wiem że Brzostek opisał szerzej pojęcie irracjonalności i niesamowitości w swojej książce „Literatura i nierozum. Antropologia fantastyki grozy” i chyba z fascynacji po nią sięgnę. Dotyczy chyba głównie horroru dawnego – oświeceniowego gotycyzmu czy XIXwiecznego „Draculi” Stokera, ale i tak kusi. Może utwory dawne pomogą zajrzeć do jądra zagadnienia.

Podsumowując, spędziłem bardzo dobrze czas z książką tego badacza, w ciekawy sposób przedstawiła ona późną nowoczesność i jej grozę, lęki, horrory. Chciałbym by więcej lęków i utworów było omówionych, ale uważam że te którym zostało poświęcone miejsce, są omówione dość dogłębnie. Jestem zadowolony z tej lektury.
--
PS Doczytałem ostatnie ~10 stron, wraz z zakończeniem, pomyślałem więc że napiszę też odrobinę o tym fragmencie książki. Trochę się wcześniej pospieszyłem z recenzją bo chciałem ją napisać teraz, póki mam czas, zanim zapomnę szczegółów książki. ^^" Brzostek wspomina tam o tym, jak w ponowoczesnych horrorach czy teoriach spiskowych ich paranoiczni (patrzący na świat w paranoiczny, spiskowy sposób) bohaterowie często mają rację. Autor mówi o tym że, jeśli dobrze rozumiem, w świecie później nowoczesności media czy naukowcy przedstawiają gotową interpretację, są powiązane z lobbystami czy władzą, więc nie możemy im ufać. W zakończeniu za to badacz w umiejętny sposób scala ze sobą elementy książki, lęki, by ukazać całościowy obraz późnej nowoczesności. Jak uważa, te elementy często ukazują świata niespójny, zdeterminowany przez późny kapitalizm.

Intrygująca książka, mimo uczucia pewnego braku. Brzostek podjął się zadania opisania lęków późnej nowoczesności poprzez analizę horrorów (i niektórych thrillerów). Jej najciekawszym aspektem było dla mnie użycie tak wielu teorii analizujących późną nowoczesność, by zinterpretować i ją i dany horror. Jest Bauman, Foucault, Szasz&Laing… (i więcej) Widzimy czasy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skończyłem czytać „Piłata i Jezusa” Agambena. Chciałbym, żeby był dłuższy. Najpierw filozof ogólnie opisuje sytuację Jezusa i Piłata, opisuje białą i czarną legendę Piłata. Następnie skupia się na procesie Jezusa prowadzonym przez Piłata, jego zgodności z prawem rzymskim i jego komentatorach. Agamben podkreśla, że Jezus mówi, że nikogo nie będzie sądził, ale jest osądzany, ponieważ ludzkość nie potrafi poradzić sobie z taką sytuacją. Stwierdzenie Jezusa może także dotyczyć tego że grzesznicy będą osądzać samych siebie. Istnieje również paradoks dotyczący niewspółmierności dwóch porządków: boskiego i świeckiego. Agamben próbuje tutaj nieco je scharakteryzować, a także widzi proces jako rodzaj metafizycznej metafory. Mówi on również, że Piłat odmawia osądzania Jezusa, podejmuje kilka prób uwolnienia go, jest nerwowy i w końcu po prostu „przekazuje go dalej”.

Myślę, że legendy o Piłacie były interesujące. W białej legendzie Piłat był jednym z pierwszych Chrześcijan, próbujących uwolnić Chrystusa, ponieważ widzi w nim Boga, a później próbuje przekonać do tego innych. W legendzie czarnej jest okrutnym człowiekiem. Mówi się również, że Piłat był ważny, ponieważ w Ewangeliach istnieje jego portret psychologiczny i jest wspominany i wymieniany w chrześcijańskim credo.

Jego portret który wyłania się z tej książki jest fascynujący. Zwłaszcza widzenie procesu Jezusa jako metafizycznej metafory zrobiło na mnie wrażenie. Poza tym filozof wnika w każdy detal procesu, zachowania Piłata i Jezusa. Ich wypowiedzi widziane w tym świetle wydają się niezwykle przemyślane i pełne znaczenia. Włoch wymienia też pojawianie się postaci Piłata w kulturze, między innymi w „Mistrzu i Małgorzacie”. Warto dodać że młody autor „Homo Sacer” wystąpił w „Ewangelii według Świętego Mateusza” Pasoliniego.

Skończyłem czytać „Piłata i Jezusa” Agambena. Chciałbym, żeby był dłuższy. Najpierw filozof ogólnie opisuje sytuację Jezusa i Piłata, opisuje białą i czarną legendę Piłata. Następnie skupia się na procesie Jezusa prowadzonym przez Piłata, jego zgodności z prawem rzymskim i jego komentatorach. Agamben podkreśla, że Jezus mówi, że nikogo nie będzie sądził, ale jest osądzany,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra książka. Mimo ilości stron i szczegółów nie męczy i czyta się ją z zaangażowaniem. Same szczegóły to też zwykle fakty i ciekawostki o żyjących w przeszłości osobach, więc mimo ich ilości, odczuwałem radość w czasie czytania, nie znużenie. Z drugiej strony czytałem jak ludzie na goodreadsie narzekali że książka jest zbyt naukowa i zawiera za mało ciekawostek – sam jednak tak tego nie odczułem, może to kwestia subiektywna. Z drugiej strony to fakt że książka jest bardziej książką historyczną (do pewnego stopnia możemy też powiedzieć tu o historii kultury czy zmian politycznych) czy socjologiczną niż medyczną. Choć fakty, opisy medyczne też się czasami zdarzają, mamy informacje o oddziaływaniu narkotyków na człowieka czy ich skutkach ubocznych, tylko nie są one może aż tak bardzo szczegółowe, dogłębne.

Sama książka opisuje szerokie spektrum narkotyków (zarówno naturalnych jak i syntetycznych) i sposób ich wykorzystywania na świecie. Widzimy też ludzi którzy ich używają – w różnych celach, z różnym skutkiem, przedstawiane są zarówno zalety jak i wady tych środków. Pewna (duża?) część książki wplata bogate opisy jednostek między socjologiczne, kulturowe opisy. Mamy też opisy grup ludzi które ich używają, tego w jaki sposób funkcjonują, jak intereagują z innymi czy władzą. Mamy opisy kultury i artystów, którzy narkotyki biorą i je opisują w swoich dziełach. Mamy wreszcie część polityczną opisującą jak władza postrzegała narkotyki, jak próbowała je kontrolować i ich zakazać. Część dotycząca zakazu posiadania i handlu tymi substancjami zdaje się (niemal?) dominować w ostatniej partii książki rozgrywającej się w XX wieku. Davenport-Hines dogłębnie analizuje i krytycznie patrzy na te próby prohibicyjne, uważa je za szkodliwe, rozszerzające tylko czarny rynek i mające negatywny wpływ na uzależnione osoby które męczą się przez objawy odstawienia. Jak ujmuje, zakaz prowadzi do wzrostu cen narkotyków w nielegalnym handlu, ten zaś popycha uzależnionych do kradzieży i innych przestępstw, nie wspominając już o przestępstwach baronów narkotykowych. Autor pokazuje jak ważne jest zrozumienie i adekwatna pomoc medyczna, psychologiczna (?) dla narkomanów. Krytykuje wyśrubowaną moralność purytańską. Zwraca też uwagę na zróżnicowaną szkodliwość narkotyków. Krytycznym okiem patrzy na szkody poczynione przez twarde narkotyki, widzi złe strony innych, ale uważa że państwo lepiej poradzi sobie z tymi problemami jeśli samo będzie kontrolować produkcję i handel narkotykami i skupi się na pomocy narkomanom.

Opisy jednostek, grup, kultury są fascynujące, zwłaszcza opisy kontrkultury. Z zaangażowaniem czytałem opisy artystów, pisarzy (czy też polityków, psychiatrów i innych sławnych osób) biorących i opisujących narkotyki. Pojawia się cała masa znanych osób, jest Freud, Wilde, Baudelaire, Flaubert, Woolf i wielu innych (zdecydowanie nie tylko pisarzy, tylko ich najbardziej zapamiętałem). Davenport ma tendencję by opisywać artystów/pisarzy jako zbyt skupiających się na swoim wnętrzu, co widzi jako negatywną cechę, co widać przy opisie cyganerii, dekadentów czy bitników. Z drugiej strony stara się zrozumieć historyczne, społeczne, kulturowe tło ich postępowania, motywy, przedstawić je. Mimo że niekiedy podchodzi do nich krytycznie, często jego opisy zdają się też być dość celne, mieć sens, nawet jeśli się z nimi nie zgadzałem. Na szczęście ten krytyczny w stosunku do artystów ton pojawia się rzadko, ton książki jest zwykle spokojny, rzeczowy. Autor polemizuje jedynie ze zwolennikami prohibicji i podchodzi krytycznie do powiązanego z nią purytanizmu.

Historyk ciekawie też opisuje zróżnicowane funkcjonowanie narkotyków i narkomanów przez wieki. Przedstawia ich rekreacyjne stosowanie poza Europą, palarnie opium czy powszechne stosowanie narkotyków przez lekarzy by uśmierzyć ból pacjentów, wyleczyć ich, czy jako środek nasenny. Zadziwiające jak wynalezione nowe środki narkotyczne (jak heroina czy kokaina) spotkały się z powszechnym stosowaniem przez lekarzy, (czasami by pomóc uwolnić się od władzy innego narkotyków), bo ich negatywne i uzależniające działanie nie było znane. Różne narkotyki miały też różne działanie, było stosowane w różnych celach: pobudzały, wywoływały halucynacje, usypiały… Ciekawe było dowiedzieć się też że narkotyki można przyjmować w różny, czasami nietypowy, sposób, jak wstrzykiwać kokainę czy wdychać (jeśli dobrze pamiętam) heroinę. Uderzający był opis pewnego człowieka który zażywał kilka różnych narkotyków w ciągu dnia by znosić negatywne efekty poprzednich i móc funkcjonować. Pamiętam jak Virginia Woolf poetycko zachwalała syntetyczny narkotyk o działaniu nasennym, część narkotyków była przyjmowana właśnie aby móc zasnąć. Chyba najbardziej zszokowało mnie to jak, zupełnie jak w przypadku starszej bohaterki „Requiem dla snu”, w 60/70 latach XX wieku mniej solidni lekarze przypisywali amfetaminę jako środek odchudzający – który ostatecznie powodował stan psychotyczny, zupełnie jak w schizofrenii. Powiązanie narkotyków z chorobami psychicznymi w ogóle jest interesujące. Można było też dowiedzieć się o terapeutycznym stosowaniu LSD czy esctasy i ich roli w kontrkulturach. W ogóle ciekawy jest oryginalny tytuł książki „The pursuit of oblivion”: „ściganie zapomnienia” – jest on często trafny.

Och i autor po opisie I wojny światowej przechodzi od razu do opisu okresu po II wojnie, nie wiem czy autor połączył wątek I i II wojny i ja tego nie zauważyłem, czy też po prostu nie opisał II wojny światowej. Czasami Davenport łączył różne okresy (dekady), głównie w XX wieku [tzn.: odwoływał się do późniejszego czy wcześniejszego okresu, by opisać dane zjawisko, zarysować trend]. Dowiedziałem się ciekawej rzeczy o wojnie w Wietnamie: amerykańscy żołnierze brali tam heroinę, bo byli przeważnie 19latkami, za młodymi by kupować alkohol w Stanach, a odurzenie wobec koszmaru wojny było im potrzebne: heroinę było łatwo ukryć i nabyć od czarnorynkowych handlarzy. Ostatnia ciekawostka która zwróciła moją uwagę: nazwę morfium i morfina zyskały od Morfeusza, greckiego boga snu i marzeń sennych, bo miała sprowadzić dobry sen. I może jeszcze to: w II połowie XX wieku w klubach tańczący brali ecstasy by poczuć jedność z innymi.

Ogólnie jestem z książki zadowolony i spędziłem z nią dobrze czas. Pozwoliła mi nabrać nowego oglądu w stosunku do narkotyków i narkomanów, sprzyjała ich lepszemu zrozumieniu.

Bardzo dobra książka. Mimo ilości stron i szczegółów nie męczy i czyta się ją z zaangażowaniem. Same szczegóły to też zwykle fakty i ciekawostki o żyjących w przeszłości osobach, więc mimo ich ilości, odczuwałem radość w czasie czytania, nie znużenie. Z drugiej strony czytałem jak ludzie na goodreadsie narzekali że książka jest zbyt naukowa i zawiera za mało ciekawostek –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Intrygująca książka opublikowana w 1967 roku, momentami nietypowa, autor, popularny w ruchu kontrkulturowym w latach 60 i 70 szkocki psychiatra, jest zaliczany do nurtu anty-psychiatrii (z którym jednak się nie identyfikował). To egzystencjalna (anty-)psychiatria, psychiatria pod wpływem filozofii egzystencjalnej, przeciwna stosowaniu przemocy, przymusu wobec chorych psychicznie i (jeśli dobrze rozumiem) kwestionująca istnienie choroby psychicznej jako faktu medycznego, a zamiast tego eksplorująca wewnętrzny świat psychicznie chorego. Książka składa się z dwóch części: Polityki doświadczenia i Rajskiego ptaka. Polityka doświadczenia to teksty, eseje, dotyczące doświadczenia, alienacji, szaleństwa. Rajski ptak to narracja – proza z elementami poezji, rodzaj strumienia świadomości – z surrealistycznymi i symbolicznymi obrazami, mieszająca je z filozofią wschodu i życiem codziennym lekarzy, skupiona na egzystencjalnym doświadczeniu, cierpieniu i nadziei.

Polityka doświadczenia zaczyna się od opisu doświadczenia, uświadomienia czytelnikowi że spotkanie dwóch ludzi to interakcja dwóch światów, dwóch różnych życiowych doświadczeń – a ludzie nie widzą doświadczeń interlokutorów, tylko ich zachowanie. Laing akcentuje jak ważny jest wewnętrzny świat, introspekcja. Opisuje przeżycia wewnętrzne w sposób przywodzący na myśl filozofię egzystencjalną, jednocześnie w szeregu tekstów podkreśla negatywną rolę alienacji jednostki. Alienacja, mówi, jest powodowana już od dzieciństwa. Jesteśmy odsuwani od naszego prawdziwego „ja” przez okres dojrzewania, by potem oddzielać od niego innych. Autor podkreśla rolę „przemocy udającej miłość”, każącej od najmłodszych lat współzawodniczyć z innymi czy dominować ich, nawet wcześnie w szkole czy, jeśli dobrze zrozumiałem, rodzinie.

Laing opisuje też doświadczenie psychoterapeutyczne, zachęca terapeutów do otwarcia się na wewnętrzny świat pacjenta. Dalej jest mowa o grupowania się ludzi w grupy społeczne – od rodziny po naród – i nieustanne wywieranie przez siebie nawzajem presji o tym „co ludzie pomyślą”, pomimo że, jak twierdzi, jeśli dobrze zrozumiałem, nie istnieje coś takiego jak grupa, jest tylko zbiór jednostek. Każda jednostka myśli o wszystkich innych, to element wspólny jednostek i tak tworzą się grupy. „Ja” i „my” jest w powszechnym odbiorze w opozycji do „wy” (choć-jak twierdzi Laing – „my” to cień „wy”)

Następna część dotyczy schizofrenii – oraz psychozy oraz ogólnie pojętego „szaleństwa” (gdzie jako szaleństwo definiowana jest zarówno schizofrenia jak i psychoza). Autor opowiada się za bardziej humanitarnym traktowaniu osób chorych psychicznie, bez przemocy, obezwładniania ich otumaniającymi lekami, odbierania im podmiotowości. Laing chce zrozumieć chorych. Mówi o chorobie psychicznej jako racjonalnym wyborze w szalonym społeczeństwie. Widzi ją jako kryzys, wstąpienie do wewnętrznego świata by rozwiązać problem.. Autor, jak sam mówi, rezygnuje tu z języka psychiatrii by przedstawić doświadczenie wewnętrzne chorego, ale pisze że początek tego doświadczenia to rodzaj załamania psychicznego w schizofrenii. Jak wspomniałem też wcześniej, Laing niekoniecznie wierzy w schizofrenię jako fakt medyczny. Ukazuje on swój schemat szaleństwa i przedstawia relację przyjaciela o jego [przyjaciela] szaleństwie, gdzie relacjonowane są zarówno wydarzenia w teraźniejszości który chory postrzega jako odległe (przewiezienie do szpitala psychiatrycznego, niekontrolowane monologowanie, umieszczeni w izolatce), jak i wydarzenia świata wewnętrznego chorego – poznania innych wymiarów postrzegania, chwilowego uwolnienia się od „ja”, wreszcie psychiczne „ponowne narodziny” – ponowna fuzja z „ja” i teraźniejszością. Psychiatra odwołuje się tutaj do filozofii wschodu jak taoizm, jak i wspomina o terapii z udziałem LSD. Psychoza jest tu też [pozytywnie] porównywana do doświadczenia religijnego, którego – zdaniem autora - potrzebuje współczesne mu społeczeństwo.

Tutaj następuje koniec części pierwszej – Polityki doświadczenia i zaczyna się Rajski Ptak, którego opisałem na początku [Rajski ptak to narracja – proza z elementami poezji, rodzaj strumienia świadomości – z surrealistycznymi i symbolicznymi obrazami, mieszająca je z filozofią wschodu i życiem codziennym lekarzy, skupiona na egzystencjalnym doświadczeniu, cierpieniu i nadziei.] Nie jestem pewny czy dobrze zrozumiałem „Rajskiego Ptaka”, ale gdy teraz o tym myślę, możliwe że miał na celu ukazania teorii Lainga – alienacji i przebudzenia powiązanego z szaleństwem – w praktyce.

Co do samego sposobu pisania i języka Szkota, szczerze mówiąc na początku odrobinę mnie skonfundował, wydawał mi się początkowo dość naukowy i musiałem mocniej skupić się by go zrozumieć, było w nim trochę odwołań do nauki, psychiatrii, filozofii. Ale myślę że to wrażenie wynikało bardziej z mojego początkowego nastawienia – wydawało mi się że język będzie bardziej poetycki niż naukowy, jak również książkę zacząłem czytać w częściach, w przerwie od innych lektur. Potem gdy skupiłem całą swoją uwagę na „Polityce doświadczenia…” nie miałem już tych problemów. Co więcej, powiedziałbym że sposób pisania Lainga zawiera w sobie rodzaj filozoficznej poetyckości, jego myślenie można nazwać – jak też bywa określane – rodzajem romantyzmu w psychiatrii.

Szczerze mówiąc byłem odrobinę sceptyczny wobec niektórych mistycznych teorii autora, ale myślę że ciekawie je było poznać, zobaczyć alternatywny punkt widzenia, który myślę, był intrygujący. To też dobry sposób by zobaczyć jak filozofia wschodu może być użyta w świecie zachodnim. Poza tym lubię też egzystencjalizm we wszelkim wydaniu i spojrzenie na szaleństwo z perspektywy egzystencjalnej było bardzo ciekawe. Spodobał mi się rozdział o schizofrenii i rozumieniu wewnętrznego świata szaleństwa, więc możliwe że sięgnę o książkę autora temu poświęconą – „Podzielone ja” a także jego książkę o relacjach interpersonalnych – „Ja i inni”.

Spodobał mi się film o komunie psychiatrów i chorych prowadzonej przez niego w latach 60 i 70, gdzie nie używał wobec pacjentów środków psychotropowych (niektórzy twierdzą: pozwalał chorobie rozwijać się) i leczył pacjentów przy pomocy psychoterapii więc go polecam. Jego nazwa to „Mad to be normal” (2017). Ciekawy jest też ten artykuł z Guardiana (https://www.theguardian.com/books/2008/jun/01/mentalhealth.society) opisujący życie rodzinne Szkota który miał 10 dzieci z kilkoma różnymi kobietami i część z nich zaniedbywał lub źle traktował, popadł w depresję i alkoholizm za który ostatecznie wytoczono mu proces przez który musiał przestać praktykować medycynę (psychiatrię). Jak pisze jego syn „Potrafił rozwiązać problemy innych ludzi, lecz nie swoje”. Z drugiej strony podobno zmienił się pod koniec życia i udało mu się zarówno lepiej dbać o rodzinę, jak i wyleczyć alkoholizm i depresję.

Intrygująca książka opublikowana w 1967 roku, momentami nietypowa, autor, popularny w ruchu kontrkulturowym w latach 60 i 70 szkocki psychiatra, jest zaliczany do nurtu anty-psychiatrii (z którym jednak się nie identyfikował). To egzystencjalna (anty-)psychiatria, psychiatria pod wpływem filozofii egzystencjalnej, przeciwna stosowaniu przemocy, przymusu wobec chorych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skończyłem! Czym jest ta książka? To psychoanalityczna, pełna odniesień do teorii/filozofii analiza dzienników Mrożka i Gombrowicza. - Przy czym zdaje się że Mrożek jest tu głównym bohaterem, a do Gombrowicza odwołuje się na zasadzie porównania, choć czasami zdaje się też że jest odwrotnie, więc w sumie może mogę powiedzieć że są równoprawnymi bohaterami.... (choć może jednak mimo wszystko Mrożek dominuje - ale jest też sporo Gombrowicza) Odwołania są do francuskich XXwiecznych filozofów/badaczy jak Deleuze, Foucault czy Girard, psychoanalityków jak Lacan, Freud i ogólnie do sporej ilości badaczy, zjawisk czy teorii (regularnie pojawia się m.in. Agamben). W sumie momentami brakowało mi więcej odniesień, bo tak dobrze się bawiłem ucząc się o nowych teoriach. Sprawdziłem nawet trochę z nich.

Zanim przejdę dalej chyba dobrze będzie wspomnieć o stylu Wróbla, który jest czystym funem. Jego książkę czyta się znakomicie, jest napisana dość poetycko i czuć z niej entuzjazm badacza, a zastosowane figury stylistyczne dają po prostu tyle radości. :D Nadal pamiętam "Widmo krąży po pokoju i spokoju Mrożka, widmo Gombrowicza" :D (co jest parafrazą "widmo krąży po Europie, widmo komunizmu" Marksa).

Można powiedzieć że książka jest spięta przy pomocy dwóch rzeczy: poczucia niższości Mrożka wobec Gombrowicza i porównywania ich dzienników, jak i analizy motywów występujących w dziennikach Mrożka i Gombrowicza, motywów psychologicznych (m.in. niepokój, depresja), filozoficznych i kulturowych, można też chyba powiedzieć o pisaniu przez polskich absurdystów o trendach filozoficznych w Europie, jak egzystencjalizm. Tutaj muszę się chyba przyznać że czytałem książkę w kilku różnych odstępach czasu, więc nie pamiętam wszystkich motywów. ^^"

Być może jest to związane z tym że nie wszystkie momenty książki wydawały mi się interesujące: niektóre były fascynujące, inne raczej odnosiły się do codzienności, codziennego funkcjonowania psychicznego i nie były aż tak porywające. W sumie jest to chyba nieuniknione przy analizowaniu dzienników. Choć, oczywiście to subiektywne. Mimo wszystko jestem pod wrażeniem jak Wróbel wyodrębnił tak wiele motywów z tych dużych, wielotomowych dzienników.

Z tych większych motywów możemy powiedzieć o masochizmie i sadyzmie Mrożka, o żywiołowości Gombrowicza, chorobach, stosunku obu do Polski i Polaków czy (w mniejszym stopniu) socjalizmu/komunizmu, ich życia na emigracji, ich spotkań i wzajemnych ocen, fragmentów na temat twórczości (choć wydaje się jakby fragmenty dotyczące innych sfer dominowały), śmierci, relacji rodzinnych, witalności. Poza tym Wróbel analizuje stosunek do mas/demokracji/równości czy arystokracji. I rany, czego to ja się dowiaduję: że Mrożek jest przeciwko demokracji, masie, jest rasistą, zwolennikiem arystokracji i oświeconej monarchii absolutnej. Trochę mnie to zaskoczyło. Z drugiej strony jeśli czegoś dowiedziałem się z tej książki Wróbla i jego "Lektur retroaktywnych" to tego że stosunek do dzisiaj oczywistych kwestii politycznych przez wieki się zmieniał, ewoluował (np. Baudelaire widział siebie jako arystokratę ducha) i dopuszczenie siebie do ponownej oceny kwestii demokracji może być czymś co pomoże zrozumieć dlaczego ma ona obecnie problemy. Ciekawy jest też motyw jak artyści przestali popierać arystokrację a zaczęli popierać masę, opisany z perspektywy badacza Marksa (no, w sumie to było bardziej odwołanie do książki i krótki opis powiązanych kwestii, ale wciąż zajmujący). Z innych ciekawostek: na koniec jest wspomniany Ted "Unabomber" Kaczynski i Anders Breivik, nieźle. ^^

Przywiązałem się do tej książki i stylu Wróbla i zaczęło mi być smutno gdy uświadomiłem sobie że już się kończy. Myślę że zarówno Mrożek, jak i Gombrowicz są wdzięcznymi tematami analizy, nie przeczytałem wcześniej dużo o Mrożku, a ciekawie jest spojrzeć na Polskę z perspektywy twórcy groteski XXwieku zamiast ciągle obserwować ją z perspektywy patriotyzmu i Chrześcijaństwa. I w sumie to korciło mnie żeby jednak co jakiś czas do niej powracać, sprawdzać perspektywę Mrożka i Gombrowicza.... Myślę że sama książka to też ciekawa perspektywa analityczna na zjawiska jakie znamy z codzienności czy filozofii/kultury/psychologii. W ogóle polecam sprawdzenie audycji z Szymonem Wróblem na antenie programu drugiego polskiego radia - mówił z takim entuzjazmem, to było niesamowite! :) (zdaje się że było to w "Rachunku Myśli") (Ogólnie polecam "Polską pozycję depresyjną" ^__^)

Skończyłem! Czym jest ta książka? To psychoanalityczna, pełna odniesień do teorii/filozofii analiza dzienników Mrożka i Gombrowicza. - Przy czym zdaje się że Mrożek jest tu głównym bohaterem, a do Gombrowicza odwołuje się na zasadzie porównania, choć czasami zdaje się też że jest odwrotnie, więc w sumie może mogę powiedzieć że są równoprawnymi bohaterami.... (choć może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hmmm... W sumie całkiem interesująca książka. Zacząłem jej lekturę kilka miesięcy temu, od części poświęconej Sadowi i dopiero niedawno powróciłem do niej i przeczytałem część o Lautreamoncie ("Pieśniach Maldorora"[głównie] i "Poezjach"). W każdym razie zrobiłem notatki do części o Sadzie gdy ją czytałem. :D Proporcja rozkłada się mniej więcej tak że część o Sadzie zajmuje 50 stron, a ta o Lautreamoncie 110 stron. I w sumie, mam wrażenie że część o Sadzie bardziej mi się podobała, bo Blanchot pisze tam bardziej ogólnie o filozofii Sade'a, a przedstawia w niej w dużej części myślenie oryginalne. Część dotycząca Lautreamonta to głównie śledzenie Maldorora pieśń po pieśni i opisywania jego zmiany/ewolucji - choć również przemyśleń, myśli. Co ciekawe, Blanchot pod koniec analizuje również jego "Poezje" i zastanawia się co było przyczyną zmiany jego nastawienia - z romantycznej, "pesymistycznej" poezji do (deklarowanej) klasycznej poezji pełnej nadziei. (kiepskie przyjęcie "Maldorora" za jego czasów?)

Część o Sadzie:
Była ciekawa bo analizowała część logiki Sade'a, tak ważnej dla niego, zastanawiała się czy argumenty Markiza rzeczywiście mają sens. Blanchot zauważa między innymi że sadyczni Libertyni zależą od Innych, relacji z nimi - choć wydają się nie być bo kierują swoją destrukcję przeciwko światu i egzystencji. Również: Libertyni stanowią zagrożenie dla siebie wzajemnie, mimo że starają się nie być zagrożeniem dla siebie. To przeczy logice Sade’a że niegodziwcy będą zawsze szczęśliwi, a cnotliwi karani. Szkoda że dalsza część logiki Sade'a nie jest eksplorowana, to mogłoby być ciekawe. Inne analizy dotyczą zła i destrukcji:

- Sade żąda całkowitej negacji. Redukuje ludzkość i Boga do niczego, przekracza je
- (zdaniem Sade'a) Każde życie jest jednakowo bezwartościowe
- Bohaterowie Sade’a są bogami i uważają się za bogów (a bycie bogiem ich zdaniem oznacza niszczenie bytu)
- „Absolutna nienawiść” Sade’a przeciwko człowiekowi (stworzeniu Boga) i Bogu
- Sade nienawidzi bezsensowności egzystencji, którą stworzył Bóg

I takie, jeśli dobrze rozumiem, przekrojowe spojrzenie na dzieła Sade'a jest bardzo interesujące. Ta część częściowo, deklaratywnie jest również recenzją książki Pierre'a Klossowskiego "Sade mój bliźni", do której Blanchot się odwołuje i którą analizuje, z którą polemizuje (nie zgadza się m.in. z tezą Klossowskiego że Sade tak naprawdę wierzy w Boga, bo tak często się do niego odnosi).

Część o Maldororze:

Jak już wspomniałem, jest to śledzenie pieśń po pieśni, część po części, niekiedy niemal wers po wersie "Pieśni Maldorora". Ta część dotyczy w dużej części metaforyki dzieła i jego języka, a zaczyna od inspiracji. Dużą uwagę Blanchot zdaje się przykładać do Lautreamonta jako kreatora literackiego świata, pisarza i tego jak to ewoluuje. Śledzimy też przeciwko czemu Lautreamont (jako poeta i stwórca Maldorora) walczy i co go pociąga. Momentami ma się wrażenie jakby Blanchot chciał wniknąć w psychikę Lautreamonta, co jest intrygujące. Ciekawe są początkowe uwagi o filozofii Maldorora, o sprzeciwie wobec Boga, o romantycznym duchu i inspiracjach. Ponownie kilka myśli: Maldoror jest zdumiewająco empatyczny, współczuje swoim ofiarom i ratuje je po destrukcji ich statku. Poza tym tęskni za dzieciństwem. A, tak Blanchot przywołuje bardzo interesującą teorię H.R. Lindera o tym że "Pieśni Maldorora" to seria snów uwięzionego Szatana, który w czasach współczesnych Lautreamontowi budzi się, zostaje uwolniony i rusza siać zniszczenie na ulicach Paryża - współczesnego Babilionu, stąd czasy młodego twórcy są tak nieszczęśliwe. Blanchot nie zgadza się z tą teorią, ale jest tak ciekawa że została mi w pamięci i pomyślałem że ją przywołam.

Inne myśli:

- "Do upadku Szatana, do upadku człowieka Lautreamont dodaje Boski upadek [Boga]"
- Maldoror szuka śmierci pod gilotyną ale jej ostrze staje się tępe
- "Maldoror jest jednocześnie Szatanem, wrogiem Boga i Aniołem Otchłani, który reprezentuje gniew Boży, oraz Jeźdźcem Apokalipsy, boską plagą zesłaną, by ukarać grzeszny bunt człowieka"
- Poezja Lautreamonta to "poezji intensywnej intoksykacji"
- Zdaniem Blanchota "Pieśni Maldorora" są przeniknięta ironią i sarkazmem

Eksploracja Lautreamonta przez Blanchota to również eksploracja wyobraźni, eksploracja stanów psychicznych i zastanawianie się dlaczego Lautreamont porzucił Maldorora wraz z jego filozofią, co oznaczały, czego objawem były jego "Poezje", a także tego czy zmarły młodo Lautreamont miał potencjał pisać dalej - tutaj Blanchot ciekawie porównuje Lautreamonta do Rimbauda, który porzucił poezję w dorosłości. Mam ochotę powiedzieć że tekst o Lautreamoncie jest rodzajem poetyckiej impresji, w czasie gdy tekst o Sadzie jest filozoficzną analizą jego filozofii, choć to może być pewne subiektywne uproszczenie.

Na pewno spędziłem interesująco czas z książką Blanchota, więc ją polecam. Wygląda na to że krytyka literacka Blanchota naprawdę jest jednocześnie głęboką analizą i interpretacją, co sprawia że jestem do niej pozytywnie nastawiony - i czekam na opublikowanie w Polsce tekstów krytyczno-literackich Blanchota. :)

Hmmm... W sumie całkiem interesująca książka. Zacząłem jej lekturę kilka miesięcy temu, od części poświęconej Sadowi i dopiero niedawno powróciłem do niej i przeczytałem część o Lautreamoncie ("Pieśniach Maldorora"[głównie] i "Poezjach"). W każdym razie zrobiłem notatki do części o Sadzie gdy ją czytałem. :D Proporcja rozkłada się mniej więcej tak że część o Sadzie zajmuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Intrygująca książka, inna od wspomnień w których pobyt w obozie koncentracyjnym zamienia się we wzmocnienie moralne i polepszenie człowieka, idealizm. Amery doznał cierpienia, jednak klasyfikuje je jednoznacznie negatywnie. Twierdzi że nie stał się w obozie lepszy, przyjaźniejszy, nie nauczył się lepiej doceniać życia, a to co po nim pozostało to uczucie izolacji i zagrożenia ze strony nie-Żydów. Wyróżnia się faktycznie język autora, sardoniczny, ostry, chciałoby się powiedzieć, przepełniony nihilizmem i cynizmem, ale nie jestem pewny czy uprawnione byłoby postawienie tego rodzaju osądu - może powinienem raczej powiedzieć -"realistyczny" czy właśnie "nie-idealistyczny". Sam język przypomniał mi też powieści Celine'a czy "Upadek" Camusa, gdzie narrator zwraca się bezpośrednio do czytelnika, jakby siedział tuż obok. Myślę że uczciwym ze strony autora zabiegiem jest odpowiadanie na potencjalne zarzuty czy pytania które mogą się pojawić u czytelnika w czasie lektury. Poza tym Amery zdaje się wykazywać wobec nich zrozumienie i uczciwie je rozważać, co wzbudza pozytywne wrażenie. Ciekawe jest też lewicowe nachylenie autora, który jednak rozbija mity tak prawicy, jak lewicy obecne w jego czasach - ponownie, w mocnych, gorzkich słowach.

Poza tym książka pełna jest intelektualnych odniesień do kultury niemieckiej czy francuskiej. Chyba najbardziej zaskoczyło mnie to gdy w rozdziale o swoich torturach stwierdził że ból jest jaki jest, opisywanie go za pomocą metafor niczego nie przekazuje - i zaczął opisywać sadyzm w nawiązaniu do zdania Bataille'a o Sadzie. Zdanie było zresztą bardzo ciekawe dla mnie, bo wspomniał że gestapowcy są jak sadyczni libertyni - rozszerzają własną wolność poprzez ograniczanie wolności swoich ofiar. [Jak wspomniano w "Salo": "My, faszyści, jesteśmy jedynymi prawdziwymi anarchistami"] Charakterystyczne jest że autor po wielu latach pamięta wygląd i nazwisko gestapowca który go torturował - i wymienia jak się nazywał w książce. Wspomina też że po doświadczeniu tortur człowiek już nie jest taki sam.

Tendencja która jest bardzo widoczna u Ameryego to utrata zaufania do kultury, filozofii, idealizmu które w czasach obozowych zupełnie się nie sprawdziły. Co więcej, sama rodzima (niemiecka) kultura zaczęła być postrzegana negatywnie - bo była powiązana z nazistami, którzy odmawiali do niej prawa intelektualistom żydowskiego pochodzenia. Pod tym względem przypomina mi to co przeczytałem na temat doświadczenia i opinii na temat kultury Tadeusza Borowskiego w książce Michała Januszkiewicza "Horyzonty nihilizmu" ("poeci układali wiersze gdy niewolnicy byli katowani"). Można również powiedzieć o przekształceniu (codziennej?) egzystencji człowieka, którego życiem zamiast inteligencji zaczyna rządzić prawo siły. U Ameryego pojawia się jednocześnie paradoks: zaczyna wartościować kulturę negatywnie, jednocześnie stale do niej nawiązując w swoich esejach.

Poza tym, jak wspomnieli inni czytelnicy, Amery nie przebacza swoich oprawcom, dostrzega pozytywne, moralne właściwości w resentymencie. Zostało mi w pamięci zdanie w którym stwierdził że uczciwe byłoby gdyby torturujący kat zdobył podobną perspektywę jak on - gdyby zapragnął odwołać wszystkie negatywne działania które podjął które doprowadziły do tego momentu, a stałoby się to w chwili mierzenia się z karą śmierci. (mimo wszystko, autor chce raczej uznania jego prawa do resentymentu i sądzenia, nie śmierci prześladowców). Austriak z niesmakiem patrzy jak kaci unikają kary, zajmują wysokie stanowiska oraz jak mówi się o przebaczeniu - i obawia się że czas rzeczywiści prowadzi do zapomnienia.

Muszę przyznać że ta książka sprawiła że z innej perspektywy spojrzałem na ofiary obozów, wpłynęło na mnie ich poczucie izolacji. Posłowie też było bardzo dobre, mogłem dowiedzieć się dzięki niemu więcej na temat życia Ameryego - które, oczywiście, wpłynęło na formułowane przez niego przemyślenia.

Eseje dotyczyły:

1) Pobytu intelektualisty w obozie koncentracyjnym
2) Tortur których doświadczył autor z rąk gestapo i jego udziału w ruchu oporu
3) Poczucia izolacji, tęsknoty związanej z emigracją i przebywaniem poza ojczyzną
4) Resentymentu, żądania ukarania jego katów i niemożności przebaczenia
5) Żydowskiej tożsamości autora - która wcześniej nie była dla niego ważna, wytworzyła się w nim jednak na skutek doświadczenia obozowego (W specyficzny jednak sposób - autor nie zgłębiał samej kultury żydowskiej, ale zaczął widzieć siebie jako Żyda - więźnia obozu)

--) Poza tym obecne jest wprowadzenie ukazujące stosunek autora do jego współczesności i posłowie o autorze.

Intrygująca książka, inna od wspomnień w których pobyt w obozie koncentracyjnym zamienia się we wzmocnienie moralne i polepszenie człowieka, idealizm. Amery doznał cierpienia, jednak klasyfikuje je jednoznacznie negatywnie. Twierdzi że nie stał się w obozie lepszy, przyjaźniejszy, nie nauczył się lepiej doceniać życia, a to co po nim pozostało to uczucie izolacji i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawe, dobre, często nawet bardzo dobre. Bataille analizuje klasyków literatury pod względem ich związków ze złem, odkrywając często nieznane warstwy. Najciekawszy jest wtedy kiedy poprzez ich analizę pokazuje warstwy swojego własnego systemu filozoficznego. Jest o sąsiedztwie erotyzmu i śmierci, o transgresji, wolności, prawości... Ciekawa jest atmosfera tekstów Bataille'a, gdzie zdaje się on szukać sacrum. W tekstach zdarza mu się przywoływać Sartra. Zaciekawiło mnie jak Bataille nie poparł całkowicie Geneta w jego poszukiwaniu świętości zła. Rozdziały często otwierają interesujące motta-cytaty, jak ten mówiący o cieniu rzucanym przez Sade'a na całą epokę. Co jeszcze: ciekawy rozdział o Bronte, mówiący o tym jak chcąc dobra, patrzymy z fascynacją na zło i w drugą stronę, o związku pasji erotycznej ze złem. I jak ostatecznie, odrzucając racjonalność, wchodzimy w sferę zła i pasji erotycznej gdzie, odrzucając własne "ja", możliwa jest prawdziwa komunikacja. Bataille pisze też o ważności skupienia się na teraźniejszości w dzieciństwie i jak zmusza się nas do porzucenia jej na rzecz troski o przyszłość w dorosłości. W analizie Prousta z kolei dowiadujemy się że czasami musimy złamać zasady moralne, zasady dobra i oddać się złu i stale przekraczać granicę dokonując transgresji - zdaje się, zwłaszcza jeśli pragniemy prawości, sprawiedliwości. W przypadku Kafki filozof również mówi o dzieciństwie i wolności, przedstawiając jednocześnie jak komuniści widzieli twórczość Kafki (jako kontrrewolucję, defetyzm lub też refleksję nad kapitalistycznym biurokratyzmem) i polemizując z nimi. Doświadczenie literatury Kafki, twierdzi Bataille, to doświadczenie ogólnoludzkie, nie polityczne.

W przypadku Baudelaire'a Bataille rozważa istotę poezji i jej związek ze złem. U Sade'a pokazuje nam, że nie możemy czytać jego twórczości w sposób bezpośredni, prostolinijny, jednocześnie dając do zrozumienia że jego książki bardziej niż tradycyjną literaturą są literaturą nabożną, modlitewną. Fascynujący był rozdział o Michelecie analizujący sabaty czarownic i konstatujący że wartością jest nie tylko dobro, ale i zło, intensywność. Warto też intereagować z rzeczami co do których czujemy obrzydzenie. W rozdziale o Blake'u spodobała mi się hipoteza szaleństwa Blake'a i jego przebywanie w domu dla obłąkanych, niestety rozwiana przez Bataille'a. Zapamiętałem z niego to że Blake zachowywał się w sposób niezwykle dystyngowany.

I tak to mniej więcej biegnie. Z fascynacją czytałem refleksje Bataille'a wiedząc że rozprawia o czymś bardzo dla niego ważnym, o pewnego rodzaju sacrum. Udziela się to też stylowi w którym pisze, który podkreśla tę wagę. Bardzo się cieszę z tego wznowienia Bataille'a przez wydawnictwo Aletheia i czekam na więcej. :) Mam nadzieję wziąć się też za inne książki tego twórcy.

Ciekawe, dobre, często nawet bardzo dobre. Bataille analizuje klasyków literatury pod względem ich związków ze złem, odkrywając często nieznane warstwy. Najciekawszy jest wtedy kiedy poprzez ich analizę pokazuje warstwy swojego własnego systemu filozoficznego. Jest o sąsiedztwie erotyzmu i śmierci, o transgresji, wolności, prawości... Ciekawa jest atmosfera tekstów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skończyłem! Nie było aż tak łatwo bo spory format, druk mniejszy niż w mniejszych książkach a do tego książka się odrobinę ciągnęła. Chyba miałem takie odczucie dlatego że przeczytałem ją zaraz po "Trans, Dostojewski, Rosja czyli o filozofowaniu siekierą" Cezarego Wodzińskiego. Książka Wodzińskiego o Staroobrzędowcach była niejako antropologią religii (odkrywającą jej ukryte sensy i sposób widzenia światów przez Staroobrzędowców) -która bardzo mi się spodobała i miałem nadzieję na podobną narrację w "Średniowiecznych herezjach". Ale nic z tego, w większości. Książka Lamberta jest książką historyczną, może odrobinę socjologizującą poprzez to że opisuje społeczności. Dotyczy ona też faktycznie (największych) herezji które przekształciły się w ruchy ludowe mające za zadanie naprawić Chrześcijaństwo i wskazać jego błędy - jak również ułatwić dostanie się do Nieba. W dodatku jeśli wierzyć narracji książki, średniowieczne herezje opisane w niej miały podobne założenia, były do siebie podobne. Skupiały się na ubogości ich członków, stwierdzały nieważność przysiąg czy sakramentów sprawowanych przez grzesznych kapłanów, odwoływały się do Pisma Świętego w jego tłumaczeniu na lokalne języki i były rozpropagowywane przez wędrownych kaznodziejów - zwykłych ludzi. Niektóre z nich mówiły też o dualizmie ciała i duszy i większej ważności pierwiastka duchowego w stosunku do cielesnego. Poza tym były też kulty głoszącego to że apokalipsa się zbliża. Herezje miały jeden cel - odmienić Chrześcijaństwo, sprawić by wyrzekło się grzeszności, bogactwa czy politycznej władzy. Zdziwiło mnie to że wspomniana korupcja pojawiła się już tak wcześnie w jego dziejach. Początkowo próbowano im przeciwdziałać faktycznie zmieniając Kościół na lepsze czy tworząc zakony żebracze, z czasem jednak zaczęto stosować siłę i ścigać, miażdżyć heretyków. Jak mówi Lambert - historie herezji to historie porażek. (choć nie do końca - można zauważyć cechy wspólne między nimi a Reformacją). Jakie informacje o herezji znajdziemy? Ich religijne założenia, życie społeczności heretyków i tego jak się rozprzestrzeniały, jak były postrzegane przez ludzi, reakcję kościoła... Ach i oczywiście wpływ na społeczność: niektóre ruchy heretyckie pozyskiwały sobie możnych, inne nie. Ciekawie było poczytać jak np. Husytyzm rozprzestrzeniał się i bronił dzięki wojnom. A, właśnie, sama książka zdaje się opisywać tylko trochę największych herezji, aczkolwiek opisane są herezje z całego świata zachodniego. Trochę było herezji o których słyszałem a które nie znalazły swojego opisu w tej książce. Dlatego jeśli interesuje Was charakterystyka większej ilości herezji, przedstawienie ich wierzeń, to chyba poleciłbym sięgnięcie do słowników herezji: “Encyklopedii herezji i heretyków” (Cliftona), “Słownika herezji w kościele katolickim” (Massona), przynajmniej tak teraz zamierzam zrobić.

Rany, sporo narzekania wyszło, ale ogólnie uważam że książka dobrze spełnia swoją rolę jeśli potraktujecie ją jako książkę historyczną nie antropologiczną. Jest opis tego co łączyło herezje czy osoby wyznające je, czym się charakteryzowały, jaka była reakcja Kościoła, papiestwa na nie, co przyciągało do nich ludzi. Naprawdę można poczuć świetną średniowieczną atmosferę zagłębiając się w nią. Była też informacja o tym jak zmieniający się świat wpływał na herezje i heretyków. Czymś co jest ciekawe, charakterystyczne a nieuświadomione przeze mnie wcześniej jest fakt że nazwa "herezja" jest czymś wytworzonym przez Kościół instytucjonalny czy papiestwo, same ruchy widziały siebie jako ruchy reformatorskie, wierne Pismu Świętemu. Kościół widział je jednak odmiennie - jako dzieło Szatana. Ciekawa były rozdziały książki opisujące reakcję Kościoła instytucjonalnego na nie i powstanie oraz działalność Inkwizycji. Książka dobrze też ukazywała jak dużo polityki było w religii. A, ciekawa była też końcowa część o związkach między herezjami a Reformacją. Ogólnie myślę że to była interesująca książka historyczna (choć miejscami miało się wrażenie że czyta się o tym samym przez podobieństwo ruchów do siebie). Cieszę się że udało mi się ją przeczytać do końca. :) Myślę że ciekawie pokazuje realia życia heretyków i zwykłych Chrześcijan w Średniowieczu.

A, tak, pod koniec publikacji jest krótki słowniczek herezji który dobry porządkuje wiedzę, przydatna rzecz. Książka zawiera też trochę mapek pokazujących rozwój herezji.

Skończyłem! Nie było aż tak łatwo bo spory format, druk mniejszy niż w mniejszych książkach a do tego książka się odrobinę ciągnęła. Chyba miałem takie odczucie dlatego że przeczytałem ją zaraz po "Trans, Dostojewski, Rosja czyli o filozofowaniu siekierą" Cezarego Wodzińskiego. Książka Wodzińskiego o Staroobrzędowcach była niejako antropologią religii (odkrywającą jej...

więcej Pokaż mimo to