Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Jest to bardzo ładnie napisana książka o niczym, z zakończeniem, które jest tak absurdalne, że aż śmieszne. Gdyby chociaż było wokół tego zbudowane jakieś napięcie, tak żebyśmy czuli zagrożenie, że ta historia zmierza w jakimkolwiek kierunku, to... nadal byłoby głupie, ale przynajmniej spójne. A tu 90% książki o niczym i 10% zakończenia zrobionego po bandzie.
A co do reprezentacji mniejszości seksualnej, to jest to jeden krótki dialog, czyli nic specjalnego, nie ma sensu czytać tylko dla tego wątku.

Jest to bardzo ładnie napisana książka o niczym, z zakończeniem, które jest tak absurdalne, że aż śmieszne. Gdyby chociaż było wokół tego zbudowane jakieś napięcie, tak żebyśmy czuli zagrożenie, że ta historia zmierza w jakimkolwiek kierunku, to... nadal byłoby głupie, ale przynajmniej spójne. A tu 90% książki o niczym i 10% zakończenia zrobionego po bandzie.
A co do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Chciałabym powiedzieć, że to dobra książka, bo po "Podziękowaniach" autorka sprawia wrażenia naprawdę sympatycznej kobiety. Dostrzegam też dobre intencje, które zapewne towarzyszyły tworzeniu tej historii, no ale nie wyszło to moim zdaniem dobrze.
Styl przyniósł mi na myśl opowiadania, które wysyłały mi koleżanki w podstawówce, podobnie zresztą sama historia i rozwiązywanie wątków sposobami zaczerpniętymi z księżyca. Ani wątki miłosne, ani poważniejsze elementy historii nie zostały należycie rozwinięte, a sama książka udaje trochę powieść. W dużej mierze są to bowiem niezbyt dogłębne i kreatywne refleksje na temat życia w obecnych czasach, które miejscami przybierają nieco zbyt moralizatorski ton. A fabuła jest do nich na siłę doklejana. A autorka porywa się na naprawdę ważne tematy, które nie powinny być traktowane po macoszemu.
Odradzam więc zdecydowanie rozpoczynanie przygody z tą pisarką od tej książki.

Chciałabym powiedzieć, że to dobra książka, bo po "Podziękowaniach" autorka sprawia wrażenia naprawdę sympatycznej kobiety. Dostrzegam też dobre intencje, które zapewne towarzyszyły tworzeniu tej historii, no ale nie wyszło to moim zdaniem dobrze.
Styl przyniósł mi na myśl opowiadania, które wysyłały mi koleżanki w podstawówce, podobnie zresztą sama historia i rozwiązywanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Muszę przyznać, że autorka rozwinęła się od czasów "Żniwiarza". Nie mam już wrażenia, że jest to jakiś scenariusz do przeciętnego hollywoodzkiego kina akcji. Nie jest to może wybitnie zawiła opowieść, ale ma w sobie pewien urok. To bardzo klimatyczna historia, owiana aurą tajemniczości, idealna na jesień. Całość dopełniają sympatyczni bohaterowie, z którymi pod koniec trochę żal mi się było rozstawać.

Muszę przyznać, że autorka rozwinęła się od czasów "Żniwiarza". Nie mam już wrażenia, że jest to jakiś scenariusz do przeciętnego hollywoodzkiego kina akcji. Nie jest to może wybitnie zawiła opowieść, ale ma w sobie pewien urok. To bardzo klimatyczna historia, owiana aurą tajemniczości, idealna na jesień. Całość dopełniają sympatyczni bohaterowie, z którymi pod koniec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Urocza, ale nic poza tym, raczej to taka książka do szybkiego puszczenia w niepamięć.

Urocza, ale nic poza tym, raczej to taka książka do szybkiego puszczenia w niepamięć.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdybyście szukali jakiejś książki na początek przygody z neurologią, psychiatrią lub psychologią, to ten tytuł nada się idealnie. Jeśli jednak trochę już o tym czytaliście lub jesteście powiązani z podobnym kierunkiem studiów, to nie dowiecie się z tej publikacji niczego nowego, prezentowana tu wiedza jest tu raczej podstawowa.

Gdybyście szukali jakiejś książki na początek przygody z neurologią, psychiatrią lub psychologią, to ten tytuł nada się idealnie. Jeśli jednak trochę już o tym czytaliście lub jesteście powiązani z podobnym kierunkiem studiów, to nie dowiecie się z tej publikacji niczego nowego, prezentowana tu wiedza jest tu raczej podstawowa.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zdecydowanie powinnam częściej ufać moim czytelniczym instynktom. Do "Bezmiłości" coś przyciągało mnie od chwili, gdy wydawnictwo ogłosiło datę premiery. Wahałam się, no bo jednak nie wszystkie książki o pięknych okładkach, zgrabnych tytułach i intrygujących opisach są warte tyle, ile mogłoby się wydawać. Ale w tym przypadku nie zawiodłam się ani trochę.
Marek Zychla ma piękny styl, przesycony wrażliwością. Dzięki temu książka wydaje się czasami balansować między fantastyką a literaturą piękną. Historia Grzesia jest niesamowicie klimatyczna, zaskakująca i poruszająca. Nie mogę zdradzić wiele, ale powiem tylko tyle - zaczyna się pozornie zwyczajnie, ale z biegiem kolejnych rozdziałów oczy urosną wam do rozmiarów spodków, to wam gwarantuję.
Rzeczywistość ukazana przez autora jest fascynująca ale też budząca grozę. Są chwilę, w który zafascynowani odkrywamy kolejny warstwy świata, z którym bohater musi się mierzyć, ale są też takie, w których ten świat wzbudza w nas niepokój. Nie umiemy już nikomu zaufać, nawet słowa Grzegorza i narratora wydają się być w ten czy inny sposób podejrzane. Dzięki temu książka wciąga i to bardzo. Im dalej w las, tym więcej komplikacji, a ich rozwiązanie zapewne zostawi was w ciszy i ciężkim szoku.
Chciałabym też pochwalić autora za poruszanie w powieści ważnych tematów, takich jak wpływ środowiska na ukształtowanie jednostki, zaburzenia psychiczne, samotność, dręczenie. Zychla udowadnia, że fantastyka nie jest jedynie "niemądrymi bajkami dla dużych dzieci" i jest w stanie przekazać o wiele więcej, niż byliby to skłonni przyznać zatwardziali realiści.

Zdecydowanie powinnam częściej ufać moim czytelniczym instynktom. Do "Bezmiłości" coś przyciągało mnie od chwili, gdy wydawnictwo ogłosiło datę premiery. Wahałam się, no bo jednak nie wszystkie książki o pięknych okładkach, zgrabnych tytułach i intrygujących opisach są warte tyle, ile mogłoby się wydawać. Ale w tym przypadku nie zawiodłam się ani trochę.
Marek Zychla ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wierzyć mi się nie chce, że ktoś, kto napisał "Zaginione miasta" popełnił też to.
Fabuła jest prosta, nie ma w niej właściwie żadnych niespodziewanych zwrotów akcji. To jest historia w duchu tych wszystkich powieści młodzieżowych pisanych po sukcesie "Miasta kości" Clare. Zwyczajny nastolatek okazuje się nie być wcale tak zwyczajnym, poluje na niego wielki złoczyńca, okazuje się, że magia istnieje naprawdę, a wszystko to podlane jest tanim romansem i kiepskimi żartami. Przez większość książki bohaterowie brną do celu jak po sznurku, a całość staje się przez to bardzo przewidywalna, monotonna, po prostu nieciekawa. Nie rekompensuje tego finał, który także jest oklepany i do tego jeszcze przedramatyzowany.
Nawet postacie tego nie ciągną w górę. Właściwie jakikolwiek czas dostaje tu tylko główny duet. A ci bohaterowie nie są na tyle ciekawi, żeby to udźwignąć w pojedynkę. Vane jest głupi jak but, choć w zamyśle miał być pewnie zabawny, wyluzowany i troskliwy. Audra jest po prostu przedramatyzowana. I oboje zachowują się irracjonalnie. A wątek miłosny jest poniżej wszelkiej krytyki.
Jedyne, co było w tym wszystkim w miarę ciekawe, to system panowania nad różnymi rodzajami wiatrów. Ale tu też polecenia w stylu "Wznieś mnie" były raczej pójściem na łatwiznę.
Jeszcze styl jest lekki i przystępny, więc przynajmniej łatwo i szybko się przez to przechodzi.
Jestem bardzo rozczarowana takim początkiem i gdyby nie podpis na okładce, w życiu bym nie uwierzyła, że coś tak niedbałego mogła stworzyć Shannon Messenger. Liczę na to, że kolejne tomy będą lepsze, bo naprawdę, nie jest to już wysoko zawieszona poprzeczka.

Wierzyć mi się nie chce, że ktoś, kto napisał "Zaginione miasta" popełnił też to.
Fabuła jest prosta, nie ma w niej właściwie żadnych niespodziewanych zwrotów akcji. To jest historia w duchu tych wszystkich powieści młodzieżowych pisanych po sukcesie "Miasta kości" Clare. Zwyczajny nastolatek okazuje się nie być wcale tak zwyczajnym, poluje na niego wielki złoczyńca,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak na "Naukowe kulisy najbliższych więzi" to trochę za mało tu konkretów. Temat jest potraktowany bardzo ogólnie, sporo tu oczywistości, a gdy już pojawi się jakieś ciekawsze zagadnienie, to jest omawiane powierzchownie. Brakowało mi tu dokładniejszych analiz przytaczanych badań, więcej tu było filozofowania niż naukowej analizy tematu. Mam też wrażenie, że autorka próbowała chwycić kilka srok za ogon, podejmując się omawiania wielu rodzajów miłości (rodzicielskiej, przyjacielskiej, do zwierząt, do celebrytów, do Boga itd.), ale finalnie nic na tym nie ugrała, bo nie czuję, żebym dowiedziała się czegokolwiek nowego o którymkolwiek z nich.
Nie jest to na tyle treściwe, żebym mogła to polecić osobom, które szukają mocno naukowej książki psychologicznej, ale nie jest też na tyle rozrywkowe, żeby można było wręczyć ten tytuł osobom konsumującym pop-psychologię. Więc to taka trochę lektura dla nikogo.

Jak na "Naukowe kulisy najbliższych więzi" to trochę za mało tu konkretów. Temat jest potraktowany bardzo ogólnie, sporo tu oczywistości, a gdy już pojawi się jakieś ciekawsze zagadnienie, to jest omawiane powierzchownie. Brakowało mi tu dokładniejszych analiz przytaczanych badań, więcej tu było filozofowania niż naukowej analizy tematu. Mam też wrażenie, że autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jestem w szoku, że ta seria zdążyła sią aż tak rozwinąć. Świat, historia i bohaterowie - to wszystko dojrzewa z tomu na tom. A stawka, o którą walczy Sophie z każdą chwilą rośnie. Rośnie również i zagrożenie.
Jedną z rzeczy, które w "Zaginionych miastach" uwielbiam najbardziej, jest to, że nic tu nie jest przedstawiane w czerni i bieli. Owszem, mamy tą "dobrą" i "złą" stronę, ale wszystko to skąpane jest w odcieniach szarości. A konflikt może być dużo bardziej skomplikowany niż się może wydawać na pierwszy rzut oka.. Nie wspominając już o rozrastających się wątkach politycznych.
Nadal chwalę konstrukcję postaci, one są tu tak ludzie. Zdarza im się popełniać błędy albo się kłócić, ale to wszystko wypływa z ich charakterów i nieraz łapałam się na tym, że obserwuję pewną sprzeczkę i myślę sobie "No w sumie ona się nie myli, ale.. on też ma trochę racji". Podoba mi się też fakt, że w "Gwieździe Przewodniej" Messenger poświęciła trochę czasu dla bohaterów, którzy zeszli we wcześniejszych tomach na dalszy plan. I pamięta o tym, żeby postacie epizodyczne miały własne życie i swoje problemy.
Jeśli chodzi o fabułę, to jest naprawdę zaskakująca. Wiele czytałam powieści dla młodzieży, myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy, a tu siedziałam na krańcu fotela do ostatniej strony. A końcówka zostawiła mnie w ciężkim szoku.
Jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza seria fantasy dla młodzieży. Dopracowana, zaskakująca, emocjonująca. I oby tak pozostało do samego końca.

Jestem w szoku, że ta seria zdążyła sią aż tak rozwinąć. Świat, historia i bohaterowie - to wszystko dojrzewa z tomu na tom. A stawka, o którą walczy Sophie z każdą chwilą rośnie. Rośnie również i zagrożenie.
Jedną z rzeczy, które w "Zaginionych miastach" uwielbiam najbardziej, jest to, że nic tu nie jest przedstawiane w czerni i bieli. Owszem, mamy tą "dobrą" i "złą"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wow - nie sądziłam, że można tak perfekcyjnie zaorać ten pomysł. No bo Nikolai, Zoya, Nina... książka o tej trójce brzmi jak samograj. No nie da się zepsuć, tak? No jak widać niekoniecznie.
We wcześniejszych powieściach Bardugo wspomniani wyżej bohaterowie byli charyzmatyczni, ironiczni i dowcipni. W tej książce te cechy się u nich kompletnie rozmyły. Naprawdę, to mogłaby być historia jakichkolwiek innych ludzi jeśli tylko podmienilibyśmy imiona. Postacie stały się po prostu mdłe i bez wyrazu, tak samo zresztą jak relacje między nimi. Dziwi mnie to jak bardzo topornie były skonstruowane niektóre sceny albo dialogi, przecież autorka pokazała już, że umie pisać takie rzeczy.
Sama fabuła i zwroty akcji są pełne absurdu, a niektóre tropy wyglądają jak wyjęte z fanfików. Bohaterowie nie przechodzą żadnej drogi, po prostu przemieszczają się z miejsca na miejsce i ewentualnie doznają nagłej przemiany osobowości, zgoła niczym nie popartej. Do tego cała ta historia jest piekielnie nudna. Bardugo nie robi nic by jakoś podrasować bazowy koncept opowieści, po prostu idzie z planem fabuły jak po sznurku, a wszelkie zwroty akcji opierają się raczej na wyciąganiu absurdów z kapelusza.
Podsumowując: mamy kiepskich bohaterów, ze źle nakreślonymi relacjami i motywacjami, którzy nie odbywają żadnej drogi, a fabuła tego całego bałaganu przypomina prozę fanów, a nie kanoniczną książkę z uniwersum. Nie przypuszczałam, że Bardugo mogłaby mnie aż tak rozczarować.

Wow - nie sądziłam, że można tak perfekcyjnie zaorać ten pomysł. No bo Nikolai, Zoya, Nina... książka o tej trójce brzmi jak samograj. No nie da się zepsuć, tak? No jak widać niekoniecznie.
We wcześniejszych powieściach Bardugo wspomniani wyżej bohaterowie byli charyzmatyczni, ironiczni i dowcipni. W tej książce te cechy się u nich kompletnie rozmyły. Naprawdę, to mogłaby...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W sumie to nawet się cieszę, że w momencie, w którym to piszę w Polsce nie ma jeszcze 5 tomu. Muszę przetrawić to, co się tu wydarzyło.... Ehhh... Nienawidzę tej książki.
No dobrze, więc... ten tom jest nieco inny pod względem ciężkości. Wciąż mamy tu mnóstwo zabawnych albo uroczych scen, ale jest tu też sporo o bólu, samotności i zagubieniu. Naprawdę, nie spodziewałam się, że miejscami będziemy dotykać aż tak poważnych tematów. Wydaje się, że historia z tomu na tom coraz bardziej się rozwija, a robi to razem z bohaterami. Niektórzy z nich tak dojrzeli w przeciągu tych czterech tomów, że aż duma mnie rozpierała, gdy o tym czytałam. Widać już w ich rozmowach, że inaczej patrzą na świat i problemy, z którymi się mierzą. A jednocześnie każdy z nich wciąż pozostaje po części dawnym sobą. I nadal kocham wszystkich, bo nie sposób ich nie kochać, nawet jeśli czasem cię wkurzą. Ale wiecie, to całe "wkurzanie" jest takie... naturalne. Bo jak ktoś to podejmuje głupie decyzje, to tylko dlatego, że jego charakter, potrzeby i intencje sprawiają, że właśnie ta, a nie inna droga wydaje się być dla niego właściwa. I to jest takie ludzkie.
Relacje między bohaterami też są ładnie rozwijane, w tym także te między postaciami drugoplanowymi, choć one pozostają na razie w tle. No i muszę pochwalić wątek Sophie i Keefe'a. Nie chcę zdradzać wiele więc powiem tyle - to było piękne. Fitz też całkiem nieźle sobie radzi, ale... hm... nie ma co porównywać jak dla mnie, bo to jest... coś innego.
Wciąż jeszcze nie ma czegoś co nazwałabym legitnym wątkiem miłosnym, ale... No sprawy zaczynają się już powoli krystalizować, więc obstawiam, że w tomie piątym albo szóstym już coś takiego się pojawi. I wow, nie mogę się doczekać, chyba po raz pierwszy w życiu.
Mamy tu też spory rozwój świata i wątków politycznych. Miejscami czułam już, że to skręca już w stronę fantastyki dla nieco starszej młodzieży. Pod tym względem, że mierzymy naprawdę wysoko, wyżej niż coponiektóre young adult. Chciałabym zwrócić na to uwagę, to nie jest taka tam zwykła prosta opowiastka dla dzieci. Eh - dobre to było i tyle.
O jeny.... mam wrażenie jakbym przeżyła to wszystko z bohaterami. Jak zwykle zresztą po książkach Messenger. To było takie niesamowite i takie wielowymiarowe. A końcówka.! No powiem tyle, przez nią mam taką pustkę w głowie. Nawet nie wiem jak to opisać.
Więc tak, warto czytać dalej. Jak dotąd to chyba najlepszy tom. Choć depcze serca, oj depcze od samego początku a na koniec, to już po prostu robi sobie z nich trampolinę. I zostawia cię z ciszą. I pytaniami, na które nie wiesz, czy chcesz znać odpowiedź. Oficjalnie ogłaszam więc, że uważam "Zaginione Miasta" za najlepszą serię fantastyczną dla młodzieży. I coś czuję, że raczej nieprędko uda się ją komukolwiek zdetronizować.

W sumie to nawet się cieszę, że w momencie, w którym to piszę w Polsce nie ma jeszcze 5 tomu. Muszę przetrawić to, co się tu wydarzyło.... Ehhh... Nienawidzę tej książki.
No dobrze, więc... ten tom jest nieco inny pod względem ciężkości. Wciąż mamy tu mnóstwo zabawnych albo uroczych scen, ale jest tu też sporo o bólu, samotności i zagubieniu. Naprawdę, nie spodziewałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zdecydowanie przeczytałam za dużo tego typu książek, żeby cokolwiek sprawiło mi radość przy "Buntowniczce z pustyni".
Ogólnie historia i bohaterowie mocno przywodziły mi na myśl pierwsze części "Szklanego trony Maas, więc jeśli szukacie czegoś podobnego, to jest to dość dobra opcja - w gruncie rzeczy mamy tu to samo tylko w pustynnych klimatach. Jeśli jednak macie już dość takich powieści, to... no lepiej omijajcie tę książkę szerokim łukiem.
Bo "Buntowniczka..." realizuje każdy schemat, jaki jest obecny u Maas, jakby autorka wręcz zrobiła sobie checklistę tego, co robi "maasowską" młodzieżówkę fantasy. Fabuła jest więc prosta, linowa, ogólnie raczej nie zaskoczy zaprawionego w bojach czytelnika.
Postacie mają może z trzy cechy na krzyż i to wtedy, jak im się poszczęści. Nikt tu nie wychodzi poza ramy schematu, nikt nie jest więc szczególnie wart uwagi. A relacje pomiędzy nimi to jakiś żart. Tempo w jakim zawierane są tu przyjaźnie jest absurdalne, podobnie zresztą jak procesy budowania takich rzeczy jak lojalność albo zaufanie. No i wątek miłosny to kwintesencja tego, co złe w tym temacie. Ehhh... to było bardzo słabe.
Świat sprawia wrażenie rozbudowanego, ale po czasie czytelnik orientuje się, że te wszystkie baśnie, legendy, bestiariusz... to niby jest, ale jakby go nie ma. Autorka od czasu do czasu zarzuci jakąś legendą, żeby było, że "jest świat, jest magia", ale potem w żaden sposób nie rozwija tematu. To jest tak, żeby "odklepać" elementy fantastyczne, żeby nikt przypadkiem nie narzekał, że jest "za mało fantasy w fantasy".
Nie sądziłam, że jestem aż tak sfrustrowana tą książką, dopóki się tu nie wypisałam. No ale tak... Polecam tylko początkującym czytelnikom fantastyki młodzieżowej, was raczej nie powinny aż tak razić te schematy. Całej reszcie zdecydowanie odradzam.

Zdecydowanie przeczytałam za dużo tego typu książek, żeby cokolwiek sprawiło mi radość przy "Buntowniczce z pustyni".
Ogólnie historia i bohaterowie mocno przywodziły mi na myśl pierwsze części "Szklanego trony Maas, więc jeśli szukacie czegoś podobnego, to jest to dość dobra opcja - w gruncie rzeczy mamy tu to samo tylko w pustynnych klimatach. Jeśli jednak macie już dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybym miała jakoś zareklamować tę książkę to powiedziałabym coś w stylu "Szóstka wron spotyka Trylogię czasu". Bo "Ostatni mag" stanowi niejako połączenie konceptów z tych dwóch serii. Cały motyw z podróżami w czasie i misją zmieniania przyszłości przez zmianę przeszłości bardzo kojarzył mi się z pomysłem Kerstin Gier, a Esta przywodziła mi na myśl Gwen, tylko taką trochę bardziej rozgarniętą i dojrzalszą. No a Dolph, jego gang i te wszystkie przekręty i intrygi, które się z nim wiążą, to z kolei ewidentna inspiracja pomysłem Bardugo.
Nie powiedziałabym jednak, że Maxwell kogoś tu kopiuje. Raczej tylko korzysta z pewnych motywów utartych przez powyższe serie ale jednocześnie "stoi na własnych nogach" i wytycza własne ścieżki.
Mamy tu dość ciekawy świat, wybijający się głównie przez intrygujący model magii i to, jak ta magia jest odbierana przez różne osoby.
Podoba mi się też, ze autorka włożyła wysiłek w wykreowanie bohaterów - tutaj każdy z nich ma swoją przeszłość, poglądy oraz priorytety, do których dąży za wszelką cenę. Zwłaszcza to ostatnie podoba mi się w tym najbardziej. Bo pewne postacie mogą darzyć się większą albo mniejszą sympatią, ale jednocześnie jest nam wyraźnie dawane przy tym do zrozumienia, że są to ludzie bezwzględni, którzy potrafią rzucić innym kłody pod nogi, jeśli uznają to za konieczne. Dzięki temu nikt tu nie jest do końca "czysty" i pewny, a to buduje niezły klimat.
Wątek miłosny jest... ok? Trudno w sumie orzec, bo jest dość pogmatwany. To takie trochę "hate to love" z tą różnicą, że przy tym "hate" bohaterów ewidentnie do siebie ciągnie, a to "love" w sumie też jest w tym przypadku takie trochę na wyrost. No mówię - pogmatwane trochę. Ale przy tym wszystkim ten wątek jest całkiem subtelny, powolny i raczej nie przysłania "esencji" fabuły. Ja osobiście nie jestem ani fanką ani przeciwniczką tej relacji, ale wydaje mi się, że ten duet zyska spore grono fanów.
Jeżeli miałabym się do czegoś przyczepić, to ewentualnie do dynamiki. Żeby nie było - to nie jest historia bazująca na pościgach i wybuchach. Tutaj pierwsze skrzypce grają intrygi, podstępy, planowanie. I to działa tylko... wydaje mi się, że gdyby gdzieś tak w środku pojawiło się kilka zwrotów akcji, to to by wyszło tej powieści na korzyść. Bo w pewnym momencie czekamy tylko na TEN moment i wtedy tempo akcji nieco siada, a nie powinno. Mam też mieszane uczucia co do końcówki, ale może drugi tom coś w tej materii jeszcze zmieni.
Generalnie raczej polecam, w szczególności miłośnikom "Szóstki wron", "Trylogii czasu" i takich historii z przekrętami, bo to jest coś w tym stylu, a jednocześnie nie całkiem to samo, więc... może u was kliknąć ;)

Gdybym miała jakoś zareklamować tę książkę to powiedziałabym coś w stylu "Szóstka wron spotyka Trylogię czasu". Bo "Ostatni mag" stanowi niejako połączenie konceptów z tych dwóch serii. Cały motyw z podróżami w czasie i misją zmieniania przyszłości przez zmianę przeszłości bardzo kojarzył mi się z pomysłem Kerstin Gier, a Esta przywodziła mi na myśl Gwen, tylko taką trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Więc tak... Powieść "Ciemno, prawie noc" można rozpatrywać pod dwoma kątami - jako kryminał/thriller albo jako literaturę piękną.
Jeśli nastawiacie się na kryminał, to zdecydowanie odradzam. Dobra powieść tego gatunku jest jak układanka. Z każdym rozdziałem czytelnikowi podsuwa się kilka puzzli, a cała zabawa polega na odgadnięciu obrazka przed otrzymaniem wszystkich kawałków. Tutaj jest to niemożliwe, ponieważ nie dostajemy żadnych fragmentów. Złoczyńca wyskakuje sobie nagle, jak Filip z konopi i tak, jest to zaskakujące, ale po szoku przychodzi fala rozczarowania, bo czytelnik zdaje sobie sprawę, że nic w fabule nie przemawiało za takim zakończeniem. Ono po prostu jest by zaskoczyć. Ale to nie jest takie zaskoczenie typu "woow, no tak, mogłam się domyślić, bo przecież tu i tu i tam było to czy tamto". No nie.
Taki sposób czytania tej książki rodzi kolejne problemy, a mianowicie dziury fabularne. O ile w literaturze pięknej można zacisnąć zęby i powiedzieć "to pewnie miała być prowokacja czy coś", to w przypadku kryminału jest to niemożliwe. Więc tak - bohaterowie czasem zachowują się irracjonalnie, pewne wydarzenia są tylko po to żeby być i nie niosą za sobą żadnych konsekwencji (mimo, że ewidentnie powinny) no a pewne wątki wiszą sobie nierozwiązane, czekając na to, aż czytelnik sam je sobie wyjaśni. Jak tego nie lubicie, to raczej sobie odpuśćcie, dobrze wam radzę.
A teraz jak to się trzyma jako literatura piękna? Lepiej. Jasne te "dziury" nadal irytują, ale część z nich też intryguje i zachęca do przemyśleń, analizy. Choć sam motyw powrotu do przeszłości i odgrzebywanie brudów mógłby zostać wykonany trochę lepiej, bo trochę nierówno to wyszło. No i zakończenie jest mocno na wyrost.
Bohaterowie są w porządku, choć nie rozważałabym ich jako pełnoprawnych osób, a raczej taką panoramę polskiego społeczeństwa. Każda postać reprezentuje jakąś konkretną grupę ludzi. Dzięki niej można się przyjrzeć konkretnym problemom danej warstwy społecznej i przeanalizować zarówno jej jasne jak i ciemne strony. To jest całkiem ciekawa sprawa.
Więc tak - jako kryminał nie, jako literatura piękna może być. Uważam, że ta książka jest ciekawa, ale nie bez wad. I nie dla wszystkich. No ale o tym czy się wam spodoba musicie się przekonać sami.

Więc tak... Powieść "Ciemno, prawie noc" można rozpatrywać pod dwoma kątami - jako kryminał/thriller albo jako literaturę piękną.
Jeśli nastawiacie się na kryminał, to zdecydowanie odradzam. Dobra powieść tego gatunku jest jak układanka. Z każdym rozdziałem czytelnikowi podsuwa się kilka puzzli, a cała zabawa polega na odgadnięciu obrazka przed otrzymaniem wszystkich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z twórczością Riordana zetknęłam się już kilka lat temu, przy okazji czytania "Złodzieja pioruna". Miałam wtedy dość mieszane odczucia względem tamtej książki, ale ostatnio stwierdziłam "hej, może wtedy po prostu byłam już za stara". Tak, tak - raczej od tego czasu nie odmłodniałam, ale stwierdziłam, że chyba wreszcie nadszedł czas, w którym stałam się na tyle dojrzałym czytelnikiem, by móc czytać książki, które teoretycznie są skierowane do młodszych czytelników i wynosić też z nich przy tym coś dla siebie. Więc oto jest - druga szansa dla Riordana.
Pierwsza sprawa - ta powieść jest przepełniona akcją. Właściwie to praktycznie cały czas coś się dzieje, nawet jak już się wydaje, że fabuła zaczyna zwalniać, to zaraz potem mamy kolejny zwrot akcji i kolejny pościg i kolejną potyczkę. Do tego całość doprawiona jest solidną dawką humoru, dzięki czemu cała opowieść jest niezłą przygodą.
Autor przemycił, co prawda kilka poważniejszych wątków, takich jak przejawy dyskryminacji rasowej albo życie w rozbitej rodzinie, ale... no te wątki są niespecjalnie pogłębione. Riordan zwraca uwagę na to, że pewne problemy istnieją, ale nie pozwala na to, by te bardziej "bolesne" elementy historii przeważyły nad tymi "lekkimi" . Można to uznać zarówno za zaletę (no bo jest to dość spójne w konwekcji luźnej młodzieżowej przygodówki) jak i wadę. Ja tam jednak uważam, że eksploracja drażliwych tematów w powieściach dla młodzieży działa tylko na ich korzyść, bo sprawia, że te opowieści nabierają jeszcze większej wartości. Więc trochę mnie denerwowało to nieustanne "chodzenie po powierzchni" na rzecz utrzymania formy "luźnej młodzieżówki". Jak już podejmujemy trudniejsze tematy, to wypada je jednak nieco pogłębić.
Jeśli chodzi o bohaterów, to jest całkiem przyzwoicie. Główny duet - Sadie i Carter ma nawet niezłą dynamikę. Mamy tu uporządkowanego, spokojnego chłopaka oraz jego sarkastyczną i impulsywną siostrę - taki typ relacji. Raczej na tym etapie nie są oni specjalnie zaskakujący - ich osobowości są dość standardowe w swoich schematach, ale wciąż są przy tym na tyle sympatyczni, że można ich polubić. Doceniam też to, że wraz z upływem czasu ta dwójka w pewien sposób się rozwija, tak samo zresztą jak ich relacja.
Podoba mi się tu też przedstawienie mitologii egipskiej. Nie jestem w tym temacie ekspertem, ale mogę tylko powiedzieć, że po przeczytaniu tej powieści wiem już o niej dużo więcej niż przed i czuję się nawet w pewien sposób zachęcona do tego, by zgłębić ten temat we własnym zakresie. Więc walory edukacyjne jak najbardziej na plus. Nie przeszkadzały mi nawet małe uwspółcześnienia postaci niektórych bogów. Może to kwestia braku wcześniejszych wyobrażeń, ale mam wrażenie, że ten aspekt jest tu nieco bardziej subtelny od tego, co można było zaobserwować w "Złodzieju pioruna".
Ogólnie uważam, że książka jest bardzo dobra w swojej kategorii. To pełna akcji przygodówka z nutką humoru i całkiem sporą dawką egipskiej mitologii. Nie zachwyciła mnie może na tyle, żebym sięgała od razu po kolejne tomy, ale kto wie, może kiedyś...

Z twórczością Riordana zetknęłam się już kilka lat temu, przy okazji czytania "Złodzieja pioruna". Miałam wtedy dość mieszane odczucia względem tamtej książki, ale ostatnio stwierdziłam "hej, może wtedy po prostu byłam już za stara". Tak, tak - raczej od tego czasu nie odmłodniałam, ale stwierdziłam, że chyba wreszcie nadszedł czas, w którym stałam się na tyle dojrzałym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czuć, że tak książka została napisana w 2012 roku. Idealnie wpisuje się w linię powieści o nastoletnich zabójczyniach/ łowczyniach. Trudno mi orzec, czy Kristoff był tym, który uczestniczył w tworzeniu tych schematów, czy był jedynie tym, który je powielał, ale mogę stwierdzić, że ta historia raczej nie zestarzała się zbyt dobrze.
Właściwie tym, co broni tę opowieść po latach, jest świat wykreowany przez autora. Jest dość szczegółowo zaprezentowany (właściwie pierwsze 100 stron ma na celu głownie wprowadzenie czytającego w zasady panujące w tej rzeczywistości), choć, muszę przyznać, że gdybym nie miała wcześniej w ogóle styczności z niektórymi terminami, jakich używa pisarz, to pewnie te pierwsze 100 stron byłoby dla mnie drogą przez mękę. Niby z tyłu książki jest słowniczek, ale jak co trzy zdania człowiek musi do niego zaglądać, tylko dlatego, że autorowi nie chciało się wpleść wyjaśnienia w historię, to można dostać nerwicy. Więc nie polecam tej powieści na pierwszy kontakt z historiami nawiązującymi do klimatów japońskich. Podejrzewam jednak, że znawcy tematu też nie będą zadowoleni. Kristoff podchodzi do tego zagadnienia dość powierzchownie - prezentuje czytelnikowi pewne elementy kultury Japonii, ale niespecjalnie się w nie zagłębia. Ma się wrażenie, że ta "japońskość" jest jak z pocztówki - no ciekawa, ale przedstawiona w szpanerski sposób. No i bywają takie momenty, w których pisarz stara się na siłę uegzotycznić tę swoją rzeczywistość. No i np. w dialogach nigdy nikt nie mówi "tak", tylko "haI'. Za każdym razem gdy natrafiałam na coś takiego, to miałam ochotę przewrócić oczami. Zrozumiałabym, gdyby bohaterowie byli różnych narodowości i takie makaronizmy byłyby zastosowane w celu łopatologicznego przypomnienia, że "ten jest obcokrajowcem". Ale tutaj wszystkie postacie mówią w tym samym języku, więc ten zabieg jest po prostu bez sensu. To jest taki sam poziom absurdu, jakbyśmy przeczytali taki dialog w książce, której akcja ma miejsce w USA:
- Wyniosłeś śmieci, James?
- Yes, zrobiłem to wczoraj.
Rozumiecie? I tak cały czas.
Więc tak, w sumie to bardziej widać tu wpływy anime, niż kultury japońskiej. I dopóki będziecie podchodzić do tej historii w ten sposób - jako takiego amerykańskiego anime w w wersji książkowej (brzmi to absurdalnie, ale tak to wygląda), to raczej będziecie zadowoleni. Bo to, co stworzył Kristoff jest ciekawe i jest klimatyczne.
Jeśli mam być szczera, to czytałam tę książkę, głównie dla dalszego poznawania świata, bo wszystko inne jest dość przeciętne. Bohaterowie są bezbarwni, wyróżnia się chyba jedynie Buruu, ale nie dlatego, że ma złożoną osobowość. Raczej dlatego, że jego dialogi przynajmniej wybijały się jakoś na tle reszty. Z kolei czarny charakter jest rodem z kreskówki - tylko czekałam, aż wyskoczy z jakimś diabolicznym rechotem i zacieraniem rączek. Dawno nie miałam do czynienia z tak przerysowanym antagonistą.
No i wątek miłosny. Ojoj - to było złe. Przez chwilę zastanawiałam się, czy można to nazwać romansem, ale biorąc pod uwagę to, jak jest to poprowadzone... Właściwie to są tu dwa wątki miłosne i oba są fatalne. Powiedziałabym, że w obu przypadkach mamy tu tak zwany "instant love", dzięki któremu postacie, które ledwie co się poznały już fantazjują o wielkiej miłości i są gotowe na wielkie poświęcenia. Na szczęście nie było tu tego zbyt wiele.
Ale ogólnie jeśli chodzi o relacje między bohaterami, to jest słabo. Wątek Buruu i Yukiko rozwija się bez jakiegoś konkretnego powodu. Ta dwójka nie przeżyła razem nic, co sprawiłoby, że rozwój relacji byłby uzasadniony. Mamy po prostu uwierzyć, że spędzenie kilku dni z osobą, której nie znosimy, wystarcza, by po tych kilku dniach zaprzyjaźnić się z tą osobą na śmierć i życie? Gdyby autor nam pokazał, jak ta dwójka stopniowo musi nauczyć się sobie ufać, by przeżyć i na tej podstawie dopiero zbudował relację bohaterów, to już by było zupełnie co innego. No, ale po co.
Wow, z tej opinii przebija więcej frustracji, niż sądziłam. Nie zrozumcie mnie źle, czyta się to całkiem miło, ale tylko wtedy, kiedy przymknie się oko na... wiele rzeczy. Jak już wspomniałam - tę historię ratuje świat przedstawiony i klimat. Na dobrą sprawę można by było wyrzucić tych nudnych bohaterów i schematyczną fabułę, a zostawić tylko fragmenty opisujące krajobrazy i realia wysp Shima. Wtedy ta książka sprawiłaby mi zdecydowanie więcej radości.

Czuć, że tak książka została napisana w 2012 roku. Idealnie wpisuje się w linię powieści o nastoletnich zabójczyniach/ łowczyniach. Trudno mi orzec, czy Kristoff był tym, który uczestniczył w tworzeniu tych schematów, czy był jedynie tym, który je powielał, ale mogę stwierdzić, że ta historia raczej nie zestarzała się zbyt dobrze.
Właściwie tym, co broni tę opowieść po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Co to było za przeżycie! Wow, początek tego tomu nie przygotował mnie na TAKI koniec. Już się cieszyłam, że rozgryzłam autorkę i wiem jak to wszystko się potoczy i tu nagle bum! I to jest jeden z tych zwrotów akcji, kiedy masz takie "aaa - no tak" i zastanawiasz się czemu nie wpadłeś na to wcześniej. Messenger to chyba mistrz wywodzenia w pole.
Można powiedzieć, że, jak poprzedni tom był o stracie, to ten jest z kolei o noszeniu masek. No bo już od pierwszych tomów poznajemy bohaterów, którzy nawiązują swoimi charakterami do pewnych archetypów. Fitz jest tym cudownym chłopcem, Keefe jest kumplem-rozrabiaką cudownego chłopca, Biana "tą ładną" i tak dalej. Każda postać wciela się w pewną rolę. W tym tomie wszystkie maski zaczynają się powoli kruszyć. To znaczy to było już zapowiadane w poprzednich częściach, ale tu to osiąga poziom ekstremalny. Niemal każdy pokazuje swoją drugą stronę. Dodatkowo jeszcze ten utopijny obraz świata elfów zaczyna drżeć w posadach i zaczynamy dostrzegać, że rzeczywistość wygląda nieco inaczej, niż nam się uprzednio wydawało. Więc tak, w momencie, którym się to wszystko dzieje, ta książka boli. Bo wiesz, że pewne rzeczy musiały się wydarzyć, a jednak nie możesz przestać zadawać sobie pytania "Dlaczego? Dlaczego wszystko naraz?"
Ale spokojnie, w tej powieści nadal jest wiele momentów przepełnionych miłością i szczęściem. Wątek przyjaźni jest tu po prostu przepiękny. W tym tomie bohaterowie są dla siebie nie tylko kolegami do przygód i zabaw. W tej ich relacji uczą się powoli zaufania i tego, że mogą na sobie polegać. I to jest takie cudowne, że pisarka uchwyciła ten moment, w którym beztroska, koleżeńska relacja zmienia się w niezłomną przyjaźń. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek zrobił to równie dobrze. Miejscami byłam wręcz bliska łez, takie to było piękne.
W "Nadpłomieniu dużo się więc dzieje i jest to książka, która od pewnego momentu nie pozwala się odłożyć, bo czytelnik tak się stresuje tym, co będzie dalej. Ale mimo tego uczucia, że wszystko się wali, a świat się zmienia, wciąż można w tej historii znaleźć radość. Raz jeszcze podkreślę - przepiękny motyw przyjaźni. Ci bohaterowie nawet w najgorszych momentach są w stanie wywołać na twarzy czytelnika uśmiech. Myślę, że ta seria może być dla wielu ludzi taką "bezpieczną przystanią". Bo, choć jest ona prawdziwym rollercoasterem emocji, to ma w sobie tyle miłości i wsparcia. I zdaje się wyciągać do nas rękę i mówić "razem jakoś damy radę".

Co to było za przeżycie! Wow, początek tego tomu nie przygotował mnie na TAKI koniec. Już się cieszyłam, że rozgryzłam autorkę i wiem jak to wszystko się potoczy i tu nagle bum! I to jest jeden z tych zwrotów akcji, kiedy masz takie "aaa - no tak" i zastanawiasz się czemu nie wpadłeś na to wcześniej. Messenger to chyba mistrz wywodzenia w pole.
Można powiedzieć, że, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To jedna z tych niewielu książek, od których dosłownie nie można się oderwać. Jak zaczęłam czytać, to albo czytałam dalej, albo myślałam o tym jak bardzo chcę czytać dalej. Po tym maratonie moje oczy mnie nienawidzą, ale było warto.
Przede wszystkim podoba mi się, że autorka nie boi się pokazać konsekwencji wydarzeń z pierwszego tomu. I to nie jest tak, że zmieniają one tylko życie Sophie, Dexa i ich rodzin. Widać, że pewne sytuacje wpłynęły na inne postacie w mniejszym lub większym stopniu. Zmiana czasami jest bardzo subtelna, ale dzięki temu cała opowieść nabiera dużo większej wiarygodności (jeśli mogę w ogóle użyć takiego sformułowania pod adresem książki fantasy).
Podoba mi się też to, że Messenger jest świadoma tego, że poznajemy historię jedynie z perspektywy Sophie. No a wiąże się to z tym, że widzimy tylko wycinek rzeczywistości, dostrzegamy tylko pewne aspekty życia innych bohaterów. Ale dostajemy takie małe wskazówki, króciutkie zdania lub sceny, które mówią "nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje". To są takie małe rzeczy - strzępki rozmów między postaciami pobocznymi, dwuznaczne zachowania czy ewidentne przemilczenia. Dzięki temu ma się wrażenie, że w tej historii każdy żyje swoim życiem i że to nie jest tak, że świat kręci się tylko wokół Sophie. Może to taki drobiazg, ale... O jeny - ile razy będę jeszcze pisać, że książka o elfach wydaje się być wiarygodna?
W tej części dużo czasu poświęcone jest też tematowi straty bliskiej osoby i temu, jak ludzie reagują na tak traumatyczne przeżycie. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że można taki wątek tak dosadnie przedstawić w powieści dla młodzieży. Messenger pokazuje tu tyle rodzajów bólu... Nie żeby coś, ta książka nie jest jakoś strasznie przygnębiająca, raczej zaskakująco... dojrzała.
No a skoro o bólu mówimy - Sophie. Przy lekturze pierwszego tomu strasznie się bałam, że autorka przekroczy cieką granicę między "zdolną bohaterką" a "irytującą bohaterką, która potrafi absolutnie wszystko". Na szczęście wychodzi z tego obronną ręką, co więcej, wydaje mi się, że ten wątek jest jednym z ciekawiej poprowadzonych. W tym tomie dostrzegamy ciężar, jaki przynoszą Sophie nietypowe zdolności i oczekiwania, jakie mają wobec niej wszyscy dookoła. Do tego dochodzi jeszcze kwestia braku samoakceptacji. I nie, to nie jest motyw w stylu "ooo nie, jestem tak wyjątkowa, to takie straszne". Nie. Sophie ma naprawdę solidne podstawy do tego, by przeżywać kryzys. Tym bardziej, że (jak nawet podkreślają niektórzy bohaterowie) ma dopiero trzynaście lat, a wymaga się od niej tak wiele... Świetnie poprowadzony wątek.
No i na koniec wspomnę może o rozwoju relacji między postaciami. Na kartach tej powieści jest kilka takich wątków (motyw ojciec- córka między Gradym a Sophie, motyw przyjaźni między Sophia a Dexem), ale umówmy się, tym razem Team Foster-Keefe kradnie całe show. Coś w tym jest, że jak zestawisz ze sobą arcypoważną bohaterkę razem z rozgadanym lekkoduchem, to wyjdzie ci ikoniczny duet. Dialogi między tą dwójką są tak urocze i zabawne, a ich charaktery idealnie się równoważą. Podoba mi się też rozwój ich przyjaźni. Cieszę się, że autorka nie próbuje nam wmówić, że po jednej wspólnej przygodzie bohaterowie znają się jak łyse konie i, że łączy ich jakaś absurdalnie zażyła więź. Nie, nie - relacja Keefa i Sophie faktycznie się zmienia, ale w dużo bardziej subtelny sposób. I nie chodzi tu w sumie o dogłębne poznawanie historii życia drugiej osoby, a raczej o zmianę sposobu w jaki się ją postrzega. Jestem bardzo ciekawa jak to wszystko potoczy się dalej, tym bardziej, że Messenger rozrzuca już okruszki z serii "to jeszcze nie wszystko". Jeżeli rozwój wszystkich postaci i ich relacji będzie właśnie taki, to chyba ta seria trafi do grona najlepiej napisanych powieści, jakie czytałam w całym moim życiu. Nie żartuję.
Tak strasznie się cieszę, że dałam szansę "Zaginionym miastom", bo naprawdę, jak już myślałam, że żadna młodzieżówka mnie nie zaskoczy, tak tu jestem zaskakiwana niemal na każdym kroku. Niesamowicie dobrze zapowiadająca się seria.

To jedna z tych niewielu książek, od których dosłownie nie można się oderwać. Jak zaczęłam czytać, to albo czytałam dalej, albo myślałam o tym jak bardzo chcę czytać dalej. Po tym maratonie moje oczy mnie nienawidzą, ale było warto.
Przede wszystkim podoba mi się, że autorka nie boi się pokazać konsekwencji wydarzeń z pierwszego tomu. I to nie jest tak, że zmieniają one...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Powinnam powiedzieć, że jestem za stara. Ale... to było tak dobre, że chyba zaraz się popłaczę.
Ta książka sprawiła, że poczułam coś, czego nie czułam od wieków. Jakbym cofnęła się do czasów, w których miałam 12 lat i czytanie było dla mnie czystą radością. Bramą do innego, barwnego świata, który na moment otwarcia książki wydawał się być na wyciągnięcie ręki. W tej powieści jest ta magia. Widać, że autorka włożyła w swoje dzieło całe serce i kryło się za tym więcej, niż tylko chęć znalezienia się na listach bestsellerów.
Zauważyć to można choćby w kreacji bohaterów. Mimo tego, że jest ich naprawdę sporo, to nie miałam problemu by ich odróżnić. Każdy z nich był wyjątkowy, nie tylko w stylu bycia, ale czasem również i w sposobie wypowiadania się. No i praktycznie wszyscy są jak miód na serce. Naprawdę - podczas czytania cały czas miałam na twarzy głupawy uśmieszek, ten zarezerwowany tylko dla nielicznych książek. Wydaje mi się, że zachowanie postaci jest też kompatybilne z ich wiekiem. Dzięki niebiosom - nie ma tu nastolatków z problemami trzydziestolatków, ale nie ma tu też nastolatków na siłę pozbawionych zdolności do myślenia, więc tutaj ukłony w stronę Messenger, bo niewielu pisarzy jest w stanie podołać temu wyzwaniu. Niepokoiłam się trochę o Sophie, bałam się, że będzie protagonistką, która jest dobra we wszystkim, lepsza od wszystkich i w ogóle cud na ziemi. Cóż, na razie autorka jakoś sobie z tym radzi, ale powiedzmy, że balansuje na krawędzi. Wierzę, że nie da się skusić na pójście na skróty, ale... no nigdy nie wiadomo.
Świat przedstawiony w tej książce to jakaś kraina czarów. Spodziewałam się czegoś prostego, wręcz generycznego, a dostałam w twarz tyloma ciekawymi rzeczami. Nie dość, że jest tu mnóstwo kompletnie nowych fantastycznych stworzeń, to mamy tu osobny język, jedzenie, tradycje. Nawet zajęcia w szkole, do której uczestniczą bohaterowie są inne, niżby mogło się wydawać. Jestem w szoku, że można przedstawić tak bogaty świat i to jeszcze w taki sposób, że czytelnik całym sobą pragnie w niego uwierzyć. Nie bójcie się, nie ma tu wielkich opisów po dziesięć stron. Ta prezentacja świata jest bardziej naturalna, jakbyśmy patrzyli na to wszystko razem z Sophie. To sprawia, że czytanie tej powieści jest niesamowitą przygodą.
Więc polecam, polecam wszystkim! Nie, nie można być "za starym" na tę książkę. Uwierzcie mi, jest napisana w taki sposób, że przemówi zarówno do początkujących czytelników, jak i do starych wyjadaczy. Ta historia ma w sobie coś niezwykłego i myślę, że jest w stanie podbić wiele serc. Więc przestań wreszcie się wahać i leć czytać. I niech ostatecznym argumentem "za" będzie fakt, że właśnie poświęciłam 20 minut na napisanie opinii (czego zwykle, z czystego lenistwa, nie robię) i fakt, że byłeś/aś na tyle cierpliwy/a, by doczytać ją do końca. Ta książka Cię wzywa, czas na Twoją odpowiedź!

Powinnam powiedzieć, że jestem za stara. Ale... to było tak dobre, że chyba zaraz się popłaczę.
Ta książka sprawiła, że poczułam coś, czego nie czułam od wieków. Jakbym cofnęła się do czasów, w których miałam 12 lat i czytanie było dla mnie czystą radością. Bramą do innego, barwnego świata, który na moment otwarcia książki wydawał się być na wyciągnięcie ręki. W tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W życiu bym nie pomyślała, że ta historia skręci tam, gdzie skręciła. Ta książka najpierw wymierzy wam siarczysty policzek, a potem jeszcze drugi, żeby równo puchło, a na koniec da wam solidnego kopa w brzuch.
Po "Z otchłani" i "Z nicości" zaczęłam się zastanawiać, czy książki pani Senator na pewno są dla mnie, ale po tym co przeczytałam nie mam już żadnych wątpliwości. Nie zrozumcie mnie źle - tamte tomy miały sympatycznych bohaterów i w miarę przyzwoitą fabułę, ale były bardzo... proste. Tu sprawa ma się już lepiej i szczególnie rzuca się to w oczy w przypadku kreowania postaci. Mam wrażenie, że wcześniej pani Martyna miała lekka skłonność do wybielania swoich protagonistów, nie do tego stopnia by przeszkadzało to w lekturze, ale na tyle mocno, że trudno było mi uznać ich za w pełni wiarygodnych. Tu jest już w tej kwestii lepiej. Zarówno Zoja jak i Filip mają pewne skazy na charakterze, ale właśnie to czyni ich duet czymś wyjątkowym.
Wątek miłosny jest całkiem dobry. Mimo, że relacja między bohaterami zawiązuje się dość szybko, to byłam w stanie w nią uwierzyć. Może to dlatego, że początkowo bazuje ona na docinkach i wspólnym spędzaniu czasu, a dopiero potem ewoluuje w coś głębszego. Bardzo spodobał mi się też finał tej historii. Bałam się, że to wszystko skończy się zbyt cukierkowo i przez to wszystkie ważne tematy, podejmowane w książce, zostaną zbagatelizowane, ale na szczęście autorka wybrnęła z tego obronną ręką.
No i właśnie - jakie ważne tematy porusza ta powieść? Nie powiem, bo to wtedy zdradziłabym zbyt wiele. Musicie mi zaufać, że są to sprawy, obok których nie da się przejść obojętnie. Realizacja tych wątków jest bardzo dobra, chociaż nie pogardziłabym dodatkowym rozwinięciem niektórych z nich.
W ogólnym rozrachunku książkę polecam. Przede wszystkim wielbicielom autorki, ale myślę, że do kilku sceptyków też przemówi ;)

W życiu bym nie pomyślała, że ta historia skręci tam, gdzie skręciła. Ta książka najpierw wymierzy wam siarczysty policzek, a potem jeszcze drugi, żeby równo puchło, a na koniec da wam solidnego kopa w brzuch.
Po "Z otchłani" i "Z nicości" zaczęłam się zastanawiać, czy książki pani Senator na pewno są dla mnie, ale po tym co przeczytałam nie mam już żadnych wątpliwości....

więcej Pokaż mimo to