-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
Rochelle i Lee. Przyjaciele od zawsze. Nie mają przed sobą żadnych tajemnic, wspierają się w swoich problemach, wszystko robią razem. Podobnie jest w przypadku zorganizowania atrakcji na szkolny festyn. Łącząc swoje siły, wpadają na pomysł stworzenia tytułowej budki do całowania. I tu zaczynają się problemy. A właściwie problem, którym jest starszy brak Lee- Noah. Jest on "tym bohaterem", którego znamy ze wszystkich młodzieżówek- zabójczo przystojny, na jego widok dziewczynom miękną kolana, a z kieszeni automatycznie wyciągają błyszczyk. Swojego czasu również Rochelle nie była umiała walczyć z jego urokiem. Czy jej uczucie całkowicie zgasło? Czy może po pewnym incydencie znów wybuchnie niczym uśpiony wulkan?
Sięgając po "The kissing booth" spodziewałam się typowej książki młodzieżowej, opartej na stereotypach, przewidywalnej. I fakt, dostałam to czego się spodziewałam, dlatego nie mogę powiedzieć, że ta pozycja mnie zawiodła. Największym problemem w tej pozycji jest główna bohaterka, która wydaje się bardzo niedojrzała jak na siedemnastolatkę. Jest ona oczywiście bardzo sympatyczną postacią, jednak czasami miałam wrażenie, że najpierw coś robi lub mówi, a dopiero później myśli. Co ciekawe- sama Rochelle doskonale zdawała sobie z tego sprawę i wielokrotnie "dziwiła się, że jakieś słowa wyszły z jej ust". No cóż, każdemu się zdarza, chociaż jej wyjątkowo często. Możemy też spotkać się z jej irracjonalnymi zachowaniami, które jednoznacznie wskazują na istnienie pewnego stanu, co do którego główna bohaterka ma wątpliwości (nie piszę o co mi konkretnie chodzi, nie chce Wam zdradzać fabuły). Nie jest to bohaterka, którą pokochamy tak jak Larę Jean z "Do wszystkich chłopców, których kochałam". Dodatkowo, nasza Shelly nie ma żadnej pasji, żadnej swojej szczególnej cechy. Jest po prostu blada, niewyróżniająca się. Tak jak możemy przeczytać na tyle książki "ładna, popularna dziewczyna, która jeszcze nigdy się nie całowała"- to cechy, które ją "wyróżniają". Podobnie jest z innymi bohaterami. Poznajemy ich wyłącznie przez wygląd (ktoś był megaseksowny, megaprzystojny), ponieważ autorka nie przybliża nam charakteru postaci, przez co mamy niewielką szansę, aby się do nich przywiązać.
Język w tej pozycji też nie należy do najlepszych, ale nie spodziewajmy się pięknego, kwiecistego języka po książce po młodzieży. Niektóre określenia (być może w oryginale brzmiały lepiej) - "megaciacho", "ultraprzystojniak", "chodzenie z kimś"- dla kogoś, kto tak nigdy nie mówił (no, oprócz "chodzenia") były odrobinę śmieszne.
Jak widzicie, "The kissing booth" to nie jest książka idealna. Sporo w niej niedorzeczności, pojawia się też brak logiki w myśleniu bohaterów. Ale sięgnęłam po nią w odpowiednim momencie, kiedy byłam zmęczona ogromem nauki, który się na mnie zwalił, co sprawiło, że była dla mnie środkiem do zrelaksowania, mimo swoich wad. Nie potrafię powiedzieć, że to pozycja beznadziejna, bo tak nie jest. Wiedziałam, co od niej dostanę i przekonałam się, że raczej nie jestem jej docelowym odbiorcą. Mam jednak pewność, że osoby młodsze będą się dobrze bawić podczas lektury, bo problematyka tej książki jest im na pewno bliższa.
Jeśli potrzebujecie młodzieżówki, która porusza ważny temat, a główna bohaterka to dziewczyna pełna pasji, to raczej szukajcie w innym miejscu. Ale gdy szukacie książki, która pozwoli Wam się oderwać od swoich problemów, pośmiać, zrelaksować i nieco odmóżdżyć, to ta historia przypadnie Wam go gustu.
Rochelle i Lee. Przyjaciele od zawsze. Nie mają przed sobą żadnych tajemnic, wspierają się w swoich problemach, wszystko robią razem. Podobnie jest w przypadku zorganizowania atrakcji na szkolny festyn. Łącząc swoje siły, wpadają na pomysł stworzenia tytułowej budki do całowania. I tu zaczynają się problemy. A właściwie problem, którym jest starszy brak Lee- Noah. Jest on...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Myślę, że w "Słońcu i jej kwiatach" każdy znajdzie coś dla siebie. Niektóre utwory mogą nie przypaść Wam do gustu, mi też pare nie przypadło, ale to całkowicie normalne. Tego typu twórczość zawsze jest ryzykowna, ponieważ każdy czuje inaczej, każdy ma inną wrażliwość, estetykę. Dla jednych wiersze Rupi to zdania, które są podzielone, aby kreować się na poezję, a dla innych to najlepsze co w życiu czytali. I wiecie co jest piękne w literaturze? Że każdemu może podobać się coś innego, każdego zachwyci coś innego, dlatego też jesteśmy różnorodni- dokładnie tak, jak wiersze Rupi Kaur.
Cała recenzja tutaj: https://come-book.blogspot.com/2018/02/sonce-i-jej-kwiaty-rupi-kaur.html
Myślę, że w "Słońcu i jej kwiatach" każdy znajdzie coś dla siebie. Niektóre utwory mogą nie przypaść Wam do gustu, mi też pare nie przypadło, ale to całkowicie normalne. Tego typu twórczość zawsze jest ryzykowna, ponieważ każdy czuje inaczej, każdy ma inną wrażliwość, estetykę. Dla jednych wiersze Rupi to zdania, które są podzielone, aby kreować się na poezję, a dla innych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
cała opinia: https://come-book.blogspot.com/2017/11/klatwa-przeznaczenia-monika-magoska.html
Arienne, szesnastoletnia, niezwykle uzdolniona czarodziejka, trafia do Ravillonu. Siedzibę ma tam Związek, czyli bardzo ciekawie utworzona, męska struktura, gdzie jedną z ważniejszych ról odgrywają Mistrzowie. Jedno zdanie opisujące Ravillon? Idąc za słowami piosenki Jamesa Browna-this is a man's world. Świat rządzony męską, nierzadko brutalną, ręką, gdzie kobieta powinna znać swoje miejsce. Co w takim miejscu robi nasza niewinna bohaterka? Uciekając przed przeznaczeniem wpada prosto w jego łapy...
W Twierdzy każdy z Mistrzów ma swoją Domenę- może być nią walka, polowanie, zielarstwo, magia. Arienne staje się Milady najbardziej niebezpiecznego Mistrza, Severa, który otacza ją swoim protektoratem. A wszystko zaczyna się od bardzo nieprzyjemnego zdarzenia...
"To świat mężczyzn. Tak było i jest. Tu rządzi męska ręka, siła i miecz. I dotyczy to jedynie Ravillonu, ale całego Kontynentu. Jeśli myślałaś do tej pory, że jest inaczej, to ten, który cię wychował, bardzo cię skrzywdził."
To co teraz napiszę może być spoilerem, ale to właśnie to sprawiło, że "Klątwa przeznaczenia" jest "na ustach", często powodując silne emocje. Severo podczas pierwszego spotkania z Arienne gwałci ją na oczach wszystkich. Nie robi tego z własnej woli, ale napędzany okrzykami innych członków Związku, którzy wyśmialiby go, gdyby odmówił. Takimi zasadami rządzi się własnie Ravillon. Przez tą scenę, która zajmuje pół strony, autorki miały wiele nieprzyjemności. Zarzucano im, że poniżają kobiety, że co by było, gdyby ich dzieci to przeczytały, że popierają gwałt. I wiecie co? Czy ktoś pomyślałby, że George R. R. Martin popiera kazirodztwo? Albo, że Colleen Hoover w "It ends with us" kibicuje przemocy domowej? A może Nabokov wspiera pedofilię? Nie, bo takie zarzuty są bezzasadne i nieracjonalne. Dlaczego więc mówi się, że autorki promują gwałt? "No bo to takie bez sensu, że Arienne nie przejmuje się tym gwałtem i wpada w ramiona Severa!". Słucham? Nie wiem, może czytaliśmy inną książkę, ale ja to postrzegam zupełnie inaczej. "Klątwa przeznaczenia" to gruby, ponad 800 stronnicowy tom, gdzie nic nie dzieje się nagle. Arienne tkwi u boku swojego Mistrza, bo nie ma wyboru. Milady, z których Mistrz ściągnie swój Znak, trafia do Podziemia, a to oznacza śmierć. Nasza bohaterka jest przez długi czas bardzo nieufna w stosunku do Severa, nie wpada w jego ramiona, boi się go. I owszem, zgadzam się, gwałt to jest coś okropnego i bardzo brutalnego. Ale książka ma przede wszystkim spełniać jedną funkcję- ma zadziwiać, ma grać na naszych emocjach, a to "Klątwa przeznaczenia" robi bez dwóch zdań.
"I do tego jeszcze ta struktura Związku. To chyba najbardziej przerażający aspekt. Zaledwie kilkadziesiąt kobiet na ponad dwa tysiące mężczyzn i wszystkie tu obecne zabiegające o względy płci przeciwnej po to, aby awansować. I tylko można się domyślać, jakie zabiegi stosują, aby zdobyć uprawniony cel."
Poza tym, mamy inne czasy, gdzie kobiety nie miały takiej pozycji jak dzisiaj. Przedstawicielki płci żeńskiej miały zadowalać swojego mężczyznę, wspierać go i być na jego polecenie, bo to on zapewniał im byt. Nie możemy zapominać o tym, że fabuła książki nie ma miejsca w XXI wieku, ale w czasach średniowiecza. To może oburzać, zapewne dwie strony tego dziwnego "konfliktu", który powstał wokół "Klątwy", mają swoje argumenty i racje, ale to jest fikcja. Nie można przez pryzmat czyjejś twórczości, obrażać drugiego człowieka.
"Bez względu na to, gdzie jesteś, Arienne, czy tu, czy na Kontynencie, zasada jest zawsze ta sama. Nieważne, jaką bronią tego dokonasz, ale jak już okiełznasz i zdobędziesz mężczyznę, traktuj go, jakby był władcą świata, a tymczasem on nawet nie zauważy, kiedy to ty zaczniesz nim rządzić."
Gdy już wylałam swoje frustracje, to czas na coś milszego. Ravillon, Związek i jego cała struktura, jest czymś co jest genialne wykreowane. Autorki zadbały o każdy, najmniejszy szczegół, dzięki czemu czytając, możemy poczuć się jakbyśmy byli na miejscu i razem z bohaterami kroczyli zimnymi korytarzami Twierdzy. Cała hierarchia Związku, zależności pomiędzy Mistrzami, jest czymś bardzo ciekawym. Pomijając już wątek "romansu", który każdy oceni wobec swoich kryteriów, w książce dzieje się dużo więcej! Dla mnie relacja między Severem, a Arienne nie grała pierwszych skrzypiec. Fabuła to wiele więcej niż romans, więc jeśli nie jesteście ciekawi "zakazanego związku" naszych bohaterów, to warto sięgnąć po "Klątwę" właśnie ze względu na te wątki. Niesamowite jest to, że autorki stworzyły tak rozbudowany świat od podstaw, za co należą im się ogromne brawa, bo ostatni raz się spotkałam z takim czymś czytając książki z serii "The bone season" Samanthy Shannon.
Podobało mi się też to, że na początku nie wiemy zbyt dużo o naszych bohaterach. Nie wiemy skąd pochodzą, kim tak na prawdę są, a ich tajemnice są odkrywane częściowo. Postaci drugoplanowe nie zostały zlekceważone, jak to często bywa. Są one bardzo dobrze wykreowane, mają swoje wyjątkowe cechy, które pozwalają na ich odróżnienie od siebie. Najbardziej przypadli mi do gustu oczywiście wierni przyjaciele Severa, Ven i Tessi.
Język, którym operują autorki, to jest dosyć specyficzny i na samym początku miałam problem z narracją. W niektórych momentach jest ona trzecioosobowa, w innych pierwszoosobowa, co sprawiało, że ciężko było mi się przestawić. Jednak w trakcie lektury zupełnie przestało mi to przeszkadzać, stwierdziłam nawet, że był to dosyć ciekawy zabieg, bo mogliśmy dowiedzieć się, co sądzą bohaterowie o danym wydarzeniu, bez potrzeby opisywania go ponownie. Język jest ostry, brutalny, czasem nawet wulgarny, chociaż występuje to w większym natężeniu na pierwszych stronach "Klątwy przeznaczenia". Dlatego uważam, że nie jest to książka dla młodszych czytelników.
cała opinia: https://come-book.blogspot.com/2017/11/klatwa-przeznaczenia-monika-magoska.html
Arienne, szesnastoletnia, niezwykle uzdolniona czarodziejka, trafia do Ravillonu. Siedzibę ma tam Związek, czyli bardzo ciekawie utworzona, męska struktura, gdzie jedną z ważniejszych ról odgrywają Mistrzowie. Jedno zdanie opisujące Ravillon? Idąc za słowami piosenki Jamesa...
Jak zareagowalibyście, gdyby ktoś przeczytał Waszą korespondencję? I to jeszcze nie taką "codzienną", z koleżanką, ale Wasze listy do utraconej osoby? Listy, które znaczą dla Was więcej niż cokolwiek innego. Wasza reakcja nie byłaby pewnie pozytywna, prawda?
W takiej sytuacji znajduje się Juliet, która po śmierci matki pisze do niej listy i zostawia je na grobie. Pewnego dnia, wścibska osoba nie dość, że czyta jej prywatną korespondencję, to jeszcze na nią odpisuje! Dla dziewczyny jest to wielki cios, ponieważ nie rozumie jak można dopuścić się takiego czynu. Juliet, nie wiedząc kto przeczytał jej wiadomość do mamy, odpisuje na nią. Czytelnik od początku wie, że tym "zbrodniarzem" jest Declan Murphy, chłopak, który w ramach kary odbywa pracę społeczne na cmentarzu. Jak potoczy się ich los? Czy Juliet dowie się kto zakłócił jej spokój? Tego dowiecie się, czytając "Listy do utraconej."
cała opinia: https://come-book.blogspot.com/2017/10/listy-do-utraconej-brigid-kemmerer.html#more
Jak zareagowalibyście, gdyby ktoś przeczytał Waszą korespondencję? I to jeszcze nie taką "codzienną", z koleżanką, ale Wasze listy do utraconej osoby? Listy, które znaczą dla Was więcej niż cokolwiek innego. Wasza reakcja nie byłaby pewnie pozytywna, prawda?
W takiej sytuacji znajduje się Juliet, która po śmierci matki pisze do niej listy i zostawia je na grobie. Pewnego...
Ludzie mają to do siebie, że bardzo chętnie czytają smutne historie, po których mogą pomyśleć "to nie ja mam najgorzej". Wiedzą o tym producenci filmowi i pisarze, w tym Luke Allnutt, twórca powieści "Niebo na własność". Jego pomysł na książkę był dobry, nawet bardzo dobry i mógł gwarantować sukces, ale w którymś momencie pojawiły się szereg problemów. Czy Allnutt podołał? Czy jego "Niebo na własność" to pozycja, z którą warto się zapoznać?
Fabuła tej powieści opiera się na prostym schemacie- on, ona i syn Jack. Rob jest świetnym informatykiem, Anna poukładaną sekretarką. Poznali się na studiach i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po kilku nieudanych próbach doczekali się synka, Jack'a, który jest ich oczkiem w głowie. I tu autor mógłby zamknąć ich historię, kończąc ją "i żyli długo i szczęśliwie". Tak niestety się nie dzieje. W wieku pięciu lat Jack zaczyna się zachowywać dziwnie, ma problemy z chodzeniem, mową, mimo tego, że wcześniej był aktywnym, sprawnym dzieckiem. Okazuje się, że chłopiec jest chory na raka. Rodzice staczają zaciętą walkę z czasem i chorobą chłopca.
"Siedzieliśmy w parku i staraliśmy się nie myśleć o powolnym upływie czasu. Kiedy żyje się w spokoju i ma się przyziemne zmartwienia, czas płynie niezauważalnie niczym działająca w tle aplikacja. Teraz jednak nie sposób było go zignorować: złowieszczo odliczał sekundy jak najmniejsza wskazówka na gigantycznym Orwellowskim zegarze."
Brzmi zachęcająco, prawda. Lubię czytać o walce ludzi z chorobą, z losem. Jednak w "Niebie na własność" pojawia się jeden problem- autor ma świetny zamysł na kawałki historii, ale absolutnie żadnego pomysłu jak te kawałki ze sobą posklejać. I tak od porodu przenosimy się do momentu kiedy Jack ma 5 lat, w kolejnych rozdziałach też skaczemy w czasie, co powodowało, że historia nie była spójna. Przyznam szczerze, że nie do końca mi to grało, bo miałam wrażenie, że Luke Allnutt sam nie wie co powinien uczynić z naszymi bohaterami. Na prawie 400 stronach chce opisać zdecydowanie za dużo, więc akcja jest dosyć nieregularna. Niektóre części historii dzieją się zbyt szybko, mimo tego, że był w nich potencjał, a inne są niepotrzebnie rozwleczone. Mimo ciężaru jaki niesie za sobą historia, jest ona okraszona banałami. Miłość od pierwszego wejrzenia osób, które zupełnie do siebie nie pasują (o czym później), alkoholizm, z którego wychodzi się z dnia na dzień. To mi niestety nie grało, chociaż nie są to wady, przez które odradzałabym komuś przeczytanie "Nieba na własność".
"Ludzie lubią opowiadać historie o śmierci, nieszkodliwe bajania o tym, że widzieli duszę opuszczającą pokój. jednak w Ashbourne House wszystko wyglądało dokładnie tak jak przedtem. Nie było łuny światła ani delikatnego drżenia parapetu."
Kolejną sprawą są nasi główni bohaterowie. Anna i Rob. Para, która w realnym życiu nigdy nie miałaby prawa ze sobą być. Owszem, przeciwieństwa się przyciągają, ale raczej w kontekście przelotnego romansu, a nie małżeństwa. Rob jest lekkoduchem, wierzy, że zawsze wszystko się uda i zawsze będzie dobrze. Bywa też zbytnio roszczeniowy wobec osób bliskich. Anna natomiast jest poukładana aż do przesady, jej dzień jest podporządkowany planowi, nic co robi, nie jest przypadkowe. Do tego, małżeństwo w momencie gdy pojawiają się problemy nie rozmawia o tym. Milczą, zamiast się wspierać, dlatego nie dziwie się, że ich związek zaczął się sypać.
Był jeden wątek, który bardzo mi się podobał i chodzi tu o klinikę doktora Sladovskiego i forum internetowe. Tych fragmentów historii wyczekiwałam najbardziej i czytałam z największą przyjemnością.
"Niebo na własność" to nie jest zła książka. Pomysł- jak zwykle w przypadku tego typu historii- był dobry, ale samo wykonanie mogłoby być lepsze, bardziej dopracowane. Pewne niedociągnięcia sprawiały, że nie jestem w stanie Wam jej w pełni zarekomendować, ale mimo tych wad, nie mogę powiedzieć, że czuję się zawiedziona. Ta pozycja jest klasycznym przykładem obyczajówki na lato, przy której się wzruszycie i spędzicie z nią przyjemnie czas.
Ludzie mają to do siebie, że bardzo chętnie czytają smutne historie, po których mogą pomyśleć "to nie ja mam najgorzej". Wiedzą o tym producenci filmowi i pisarze, w tym Luke Allnutt, twórca powieści "Niebo na własność". Jego pomysł na książkę był dobry, nawet bardzo dobry i mógł gwarantować sukces, ale w którymś momencie pojawiły się szereg problemów. Czy Allnutt podołał?...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to