-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać322
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant8
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać4
-
ArtykułyPo raz dziesiąty w Szczebrzeszynie. Nadchodzi Festiwal Stolica Języka PolskiegoLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-03-29
2024-03-24
Rozpoczynając tę lekturę nie miałam co do niej większych oczekiwań, zwłaszcza, że natrafiłam na sporo opinii, w których inni ludzie pisali, że się rozczarowali tym, że to nie jest do końca to, czego się tutaj spodziewali. Początek faktycznie trzeba przeboleć, bo w moim odczuciu jest po prostu nudny. Ale potem autorka zaserwowała tutaj istny rollercoaster. A zwrot akcji jakoś w połowie tej historii to było istne mistrzostwo. Czytelnik widzi tutaj wręcz idealnie do czego jest zdolna kobieta (i mężczyzna też!), aby mieć dziecko. Bardzo mnie urzekło to, że przez pewną część lektury kompletnie nie wiedziałam o co tu chodzi. I chociaż niektórzy mogą stwierdzić, że zakończenie jest mocne, ale jednocześnie w pewnym stopniu przewidywalne to u mnie wywołało sporo emocji i to bardzo skrajnych. Na sam koniec to nawet się wzruszyłam i uroniłam kilka łez. A przecież o to chodzi, by lektura wywoływała w nas jakieś emocje, żeby nie była nam zupełnie obojętna.
Rozpoczynając tę lekturę nie miałam co do niej większych oczekiwań, zwłaszcza, że natrafiłam na sporo opinii, w których inni ludzie pisali, że się rozczarowali tym, że to nie jest do końca to, czego się tutaj spodziewali. Początek faktycznie trzeba przeboleć, bo w moim odczuciu jest po prostu nudny. Ale potem autorka zaserwowała tutaj istny rollercoaster. A zwrot akcji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-03
Kiedyś zaczytywałam się w powieściach Olgi Rudnickiej, a teraz postanowiłam do nich wrócić. Na pierwszy ogień poszła ta książka i to był istny strzał w dziesiątkę! Wspaniale mi się ją czytało. Niektórzy zarzucają autorce, że użycie przekleństw było zbędne i bezzasadne i faktycznie, w niektórych scenach faktycznie tak było. Ale w innych moim zdaniem wulgaryzmy po prostu podkreślały dramatyzm danej sytuacji. Jak to w komediach kryminalnych bywa, pomimo tego, iż trup tutaj dość gęsto się ścielił to jednak wciąż było zabawnie i czytelnikowi podczas lektury naprawdę ciężko jest się powstrzymać przed chociażby zaśmianiem się. Bohaterowie są tu tak wykreowani, że naprawdę nie da się ich nie lubić, nawet jeżeli nie są do końca dobrzy. Moim zdaniem jest to idealna lektura na zbliżające się już wielkimi krokami cieplejsze dni oraz wszelkie wycieczki, kiedy to na spokojnie można sobie usiąść na kocyku, słuchać szumu fal morza i zaczytywać się w tej wciągającej powieści. Lekturę skończyłam niedawno, a już teraz wiem, że po takim zakończeniu po prostu muszę sięgnąć po inne tomy przygód głównych bohaterów, aby przekonać się, co jeszcze ich spotka.
Kiedyś zaczytywałam się w powieściach Olgi Rudnickiej, a teraz postanowiłam do nich wrócić. Na pierwszy ogień poszła ta książka i to był istny strzał w dziesiątkę! Wspaniale mi się ją czytało. Niektórzy zarzucają autorce, że użycie przekleństw było zbędne i bezzasadne i faktycznie, w niektórych scenach faktycznie tak było. Ale w innych moim zdaniem wulgaryzmy po prostu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-13
Po książki alka Rogozińskiego sięgam już w ciemno. Ale nawet przy nim nie spodziewałam się tego, że aż tyle będę się śmiała podczas lektury! Autor ponownie udowodnił swoim czytelnikom, że potrafi bawić się słowem. Trochę mi mina zrzedła, kiedy zobaczyłam, że historia ta będzie dotyczyć jakiegoś polityka, ale zaraz potem znów zagościł na mej twarzy szeroki uśmiech, bo autor nie szczędził tutaj dialogów pełnych humoru, a także historii przepełnionych dystansem. Wiele przemyśleń, które tutaj zostały umieszczone można z łatwością odnieść do naszego prawdziwego życia. Alek Rogoziński stworzył tutaj plejadę bardzo barwnych postaci. I co najważniejsze, nie można obok nich obojętnie a także nie da się ich nie lubić. Nawet jak ktoś był bardziej zły to jednak jakoś łatwo było zrozumieć jego motywy postępowania. Ogólnie cała lektura przyniosła mi wiele przyjemności i chciałabym jak najwięcej takich książek czytać w przyszłości :)
Po książki alka Rogozińskiego sięgam już w ciemno. Ale nawet przy nim nie spodziewałam się tego, że aż tyle będę się śmiała podczas lektury! Autor ponownie udowodnił swoim czytelnikom, że potrafi bawić się słowem. Trochę mi mina zrzedła, kiedy zobaczyłam, że historia ta będzie dotyczyć jakiegoś polityka, ale zaraz potem znów zagościł na mej twarzy szeroki uśmiech, bo autor...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-13
Wcześniej jedynie słyszałam o tej książce i o tym autorze, jednak jakoś nigdy nie zdarzyło się, bym samej znalazła sposobność do sięgnięcia po tę pozycję. Fabuła mnie tutaj zaintrygowała od samego początku, od pierwszych słów. I chociaż w pewnym momencie obawiałam się, że ta historia może stać się nudna, bowiem w większości oparta jest najpierw na zbieraniu dowodów na temat winy jednej z oskarżonych o morderstwo sióstr, a potem już na rozprawie w sądzie, to jednak ostatecznie nic takiego nie miało miejsca. Uwierzyłam jednej z sióstr, byłam pewna, że już wiem, jak wszystko się rozegra, a jednak autor i tak przygotował dla mnie niezły rolercoaster. Koniecznie muszę przeczytać inne jego książki, bo jestem niezwykle ciekawa, czy inne tytuły spod jego pióra będą równie dobre. Myślę, że to idealna pozycja dla osób, które lubią tajemnicze śledztwa, ale także dla fanów seriali sądowych typu "Garnitury" czy dla miłośników historii, w których zostali świetnie wykreowani bohaterowie.
Wcześniej jedynie słyszałam o tej książce i o tym autorze, jednak jakoś nigdy nie zdarzyło się, bym samej znalazła sposobność do sięgnięcia po tę pozycję. Fabuła mnie tutaj zaintrygowała od samego początku, od pierwszych słów. I chociaż w pewnym momencie obawiałam się, że ta historia może stać się nudna, bowiem w większości oparta jest najpierw na zbieraniu dowodów na temat...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-11
Rozpoczynając tę lekturę nie miałam co do niej żadnych oczekiwań, ba, bardziej obawiałam się tego, że będę miała trudności, aby przebrnąć przez jej treść. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy w końcu zaczęłam czytać tę pozycję i odkryłam, że to jest naprawdę dobry kryminał! Jest małe miasteczko, las, który skrywa pewne tajemnice oraz zaginięcie małej dziewczynki sprzed kilku lat. Co się wtedy wydarzyło naprawdę w lesie? Czy to było morderstwo czy może wypadek? Czy ból w sercu ojca, który stracił ukochaną córeczkę w końcu zmaleje? Autorka pisze bardzo plastycznie i barwnie. Każdy jej opis lasu, a raczej tego, co skrywa pomiędzy wszechogarniającymi gałęziami wywoływał u mnie niezmiennie dreszcze. Podobało mi się tutaj to, że Aleksandra Jonasz-Zakrzewska postanowiła też sięgnąć po elementu słowiańskości. Ale tutaj mam również największy zarzut. Autorka gdzieś w połowie wrzuca postacie pochodzące właśnie z naszych wierzeń i liczyłam, że wyjaśnienie całej sprawy również będzie się na tej słowiańskości opierać. A tu zakończenie okazało się dla mnie być z jednej strony aż do bólu życiowe i faktycznie mocno prawdopodobne, ale z drugiej strony zabrakło mi pewnych elementów oderwanych od rzeczywistości odrobinę. Ale i tak oceniam tę książkę na maksymalną ilość gwiazdek, bo zwyczajnie jej lektura sprawiła mi całe mnóstwo przyjemności, bohaterowie zostali tak wykreowani, że nie dało się obok nich zupełnie obojętnie przejść, zaś skończenie, choć nie do końca mnie usatysfakcjonowało, to jednak uważam, że autorka zasługuje na ogromnego plusa za to, iż potrafiła tak pociągnąć za kolejne sznurki tej opowieści, aby wszystko ze sobą stanowiło spójną całość. I teraz jak tak piszę tę opinię to treść tej pozycji trochę mi przypomina "Gałęziste" Artura Urbanowicza, które swoją drogą też gorąco polecam!
Rozpoczynając tę lekturę nie miałam co do niej żadnych oczekiwań, ba, bardziej obawiałam się tego, że będę miała trudności, aby przebrnąć przez jej treść. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy w końcu zaczęłam czytać tę pozycję i odkryłam, że to jest naprawdę dobry kryminał! Jest małe miasteczko, las, który skrywa pewne tajemnice oraz zaginięcie małej dziewczynki sprzed...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-01
Bohaterów z "Uwierz w Mikołaja" pokochałam z całego serca, tak więc tutaj mi było bardzo przyjemnie do niektórych wrócić. Jeżeli chodzi o samą fabułę to autorce udało się tutaj stworzyć taki magiczny nastrój, ale jednak sama historia była o wiele za krótka, żebym mogła się w nią w pełni wciągnąć. Podobnie rzecz się miała z bohaterami, bowiem nim zdążyłam się z nimi tak na dobre zżyć i spróbować poczuć ich emocje, to już następował koniec tego opowiadania. Moim zdaniem, lepiej by to wyszło, gdyby autorka jednak poświęciła odrobinę więcej czasu na napisanie tej historii, dopracowanie jej szczegółów i jednak stworzyła po prostu drugi tom "Uwierz w Mikołaja". Jako taka krótka forma przekazu, ta historia naprawdę sporo traci. Nie mówię jednak, że opowiadanie jest złe, bo wcale takie nie jest. Idealnie się nada dla tych, którzy jeszcze choć na chwilę, choć na sekundę pragną zatopić się jeszcze w świecie dobrze znanych sobie bohaterów, a także poznać zupełnie nowych. Dla mnie Magdalena Witkiewicz pozostanie jedną z ulubionych autorek, bowiem jej powieści niezmiennie mnie wciągają i zdobywają moje serducho!
Bohaterów z "Uwierz w Mikołaja" pokochałam z całego serca, tak więc tutaj mi było bardzo przyjemnie do niektórych wrócić. Jeżeli chodzi o samą fabułę to autorce udało się tutaj stworzyć taki magiczny nastrój, ale jednak sama historia była o wiele za krótka, żebym mogła się w nią w pełni wciągnąć. Podobnie rzecz się miała z bohaterami, bowiem nim zdążyłam się z nimi tak na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-17
📚RECENZJA📚
Tytuł: “Cieszyn prowadzi śledztwo” #11
Cykl: Kryminał pod psem
Autor: Marta Matyszczak
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data premiery: 12.04.2023
Moja ocena: 🤣🤣🤣🤔🤔🤔😲😲😠😠/10
🐶🐶🐶
Halo?! - rozlega się nad jej uchem. - Słyszy mnie pani? Ona chyba nie żyje…
Słyszę te słowa. I naprawdę chciałabym powstać i spojrzeć na tych wszystkich ludzi bardziej przytomnie. Nie mogę jednak. Męski głos, który przed chwilą powiedział, że mnie już nie ma, że zostało samo ciało ma chyba rację. Mam wrażenie, jakbym się unosiła ponad ciałem. Nie mogę jednak tego stwierdzić z całą pewnością, bowiem mam zamknięte oczy. Boję się, że to co ujrzę, kiedy je w końcu otworzę przestraszy mnie niemiłosiernie, a moje serce o mały włos nie wyskoczy mi z piersi. Ale chwileczkę. Jakie serce? Skoro nie żyję, to przecież nawet jemu nic już nie zagraża. Z drugiej strony wiem, że muszę to w końcu zrobić. Otwieram je powoli, centymetr po centymetrze. Faktycznie, jestem w górze. Unoszę się w powietrzu? Nie sądziłam, że to jest w ogóle możliwe. Patrzę na to, jak zupełnie obcy mi ludzie właśnie teraz próbują mi udzielić pierwszej pomocy. Czy oni w ogóle to potrafią? Ale z drugiej strony mówią, że nawet jeśli ktoś nie został do tego przeszkolony to w razie takiej patowej sytuacji musi chociaż spróbować. Nie może odejść, nie robiąc nic.
Ona… Nie żyje. - szepcze nagle mężczyzna.
Ale…
Nie, Halinka. Próbowałem… Ktoś ją zabił….
Marian…
Wyduś to z siebie, kobieto! - mężczyzna wyraźnie się niecierpliwi.
Ona…
Co?
Ona leży na połowie.
Co ty pleciesz? - Marian wścieka się i gniewnie patrzy na Halinkę.
No… Połowa leży w Polsce, ale druga…
Co druga?
No połowa! Marian, skup się, ja cię proszę!
No już nie denerwuj się… To co z tą drugą…?
Leży w Czechach.
Następuje cisza. Halinka patrzy na Mariana, a ten nie wie, gdzie ma oczy podziać. Przypatrzył się ofierze i już wie, że jego małżonka ma rację. Zresztą jak zwykle, bo jest bardzo spostrzegawcza.
I co my teraz zrobimy?
🐶🐶🐶
Z komediami kryminalnymi może być różnie. Jedni je wręcz kochają, inni nie mogą się odnaleźć w powieściach, w których śmiech przeplata się z trupem. Jeszcze inni znajdują się gdzieś po środku i jeszcze nie mają na ten temat wyrobionego zdania. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. Czytanie tego konkretnego gatunku literackiego bardzo mnie odpręża i relaksuje. Powieści Marty Matyszczak miałam już okazję czytać wcześniej, więc w tym przypadku raczej wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Kiedy więc @kryminalnatalerzu ogłosiła kolejny booktour właśnie z “Cieszyn prowadzi śledztwo” to nie potrafiłam się powstrzymać i musiałam się do tej zabawy zgłosić. Myślałam, że dostanę po prostu dobrze napisaną książkę, na której lekturze będę się wyśmienicie bawić. Jednak autorce i tak w pewien sposób udało się mnie znów zaskoczyć…
🐶🐶🐶
Ale zacznijmy od przybliżenia tego o czym ta historia w ogóle jest. Róża Solańska zamieszkała w polskim Cieszynie i raczej wiedzie jej się tam dobrze. Oprócz tęsknoty za mężem i ukochanym czworonogiem. Pracuje w pewnej gazecie, w której musi znosić humorki pozostałych członków ekipy. Bo wiecie, jak to jest. Przyjeżdża obca baba z innego miasta i od razu, tak na dzień dobry otrzymuje kierownicze stanowisko! Trudno nie być w takiej sytuacji zazdrosnym i podejrzliwym. Gucio wraz ze swoim ukochanym panem, Szymonem mają właśnie dojechać do Róży na nieco dłużej, bo już wszyscy za sobą się stęsknili. I właśnie wtedy na pewnym Moście Przyjaźni zostają odnalezione zwłoki mężczyzny. Jak się szybko okazuje był to Gustaw Habsburg, człowiek mający praktycznie z każdym na pieńku. Róża od razu zaczyna interesować się tą sprawą, ba każe swojemu mężowi powęszyć trochę w jej okolicach i zaproponować pomoc lokalnej policji. Faktem, który utrudnia śledztwo, a raczej jego prowadzenie jest to, że połowa ofiary leży po stronie czeskiej, a druga po stronie polskiej. Czy policji oraz małżeństwu Solańskich uda się rozwikłać tę zagadkę?
🐶🐶🐶
Jak to u Marty Matyszczak bywa, od samego początku czytelnik wciągany jest w opowiadaną historię bez ani sekundy na zatrzymanie się albo pociągnięcie ręcznego. Ja wiem doskonale, że z czegoś takiego jak zwłoki na miejscu zbrodni nie powinno się śmiać, tak w tym przypadku rozwaliło mnie to na łopatki i stwierdzam, że to był genialny pomysł! Zresztą jeśli już przy takich smaczkach jestem to muszę stwierdzić, że ciekawe okazały się tutaj wszelkie wtrącenia czy to w dialogach postaci czy też opisach wydarzeń z języka czeskiego. I naprawdę próbowałam rozpoznać, co mogą one oznaczać, ale rzadko kiedy mi się to udawało. Nie zmienia to faktu, że stanowiło to oryginalny aspekt czytania tej powieści.
🐶🐶🐶
Jest tu zabawnie, czasem mrocznie, ale z pewnością czytelnik może się świetnie bawić. Lektura jest bardzo lekka, tak więc idealnie nadaje się na jakiegoś typu wycieczki, zarówno te krótkie jak i nawet te dłuższe. Przez większość czasu odczuwa się przeogromną wręcz ciekawość, co też wydarzy się za chwileczkę, ale dla mnie w pewnym momencie akcja trochę siada. Nie zrozumcie mnie źle, bowiem wciąż jestem zdania, że cała seria “Kryminał pod psem” to są jedne z przyjemniejszych powieści, jakie miałam okazję poznawać. Ale, niestety, w tym tomie coś takiego nastąpiło właśnie w okolicach połowy książki, co sprawiło, że lektura przestała mi przynosić już tyle przyjemności co dawniej. I nie ustąpiło to nawet, jak dotarłam już do końca. Zawsze od zakończeń wymagam jednej podstawowej rzeczy: aby były zaskakujące, takie wiecie wbijające niekiedy w fotel. Myślę, że przez to później czytelnicy nie mogą przestać myśleć o danej twórczości i historia zostaje na dłużej w naszych głowach.
🐶🐶🐶
Autorce bardzo dobrze się udało oddać klimat Cieszyna, a przynajmniej to co i ja sobie wyobrażałam na jego temat. I chociaż fabuła rozgrywa się tak naprawdę w tylko jednym miejscu, to autorka w żadnej mierze nie daje tego odczuć. Chodzi mi o to, że dzieje się tu na tyle dużo, że czytelnik jakby zapomina o tym, że miejsce akcji zmienia się naprawdę rzadko. Autorka ma również niewymuszone poczucie humoru. Potrafi nawet najmroczniejszą scenę obrócić w tę pozytywną stronę. Książka ta jest pełna ciepła i dobrej zabawy. Myślę, że stanowi idealnego towarzysza podróży. Po prostu sprawi, że wasza podróż, dokądkolwiek byście nie jechali, przebiegnie szybko i zupełnie bezproblemowo.
🐶🐶🐶
Marta Matyszczak w swojej powieści “Cieszyn prowadzi śledztwo” wykreowała szereg postaci, które albo się kocha albo wręcz nienawidzi. Mamy Różę Solańską, która niekiedy określa siebie jeszcze panieńskim nazwiskiem, czyli Kwiatkowską. Miejscami jej zachowanie było irytujące i tak swoją drogą to mało realne w naszej codzienności. Nadal pozostała niezwykle pocieszna w tym co robi, ale miejscami nie dziwiłam się temu, że nawet Solański miał jej dość i musiał nią mocniej potrząsnąć. Przechodząc bezpośrednio do tego detektywa, to przez większość lektury jednocześnie mu zazdrościłam takiej cierpliwości, a z drugiej strony wkurzał mnie taką swoją życiową powolnością. Bo wiecie, tutaj Róża mu każe iść tam, tutaj każe mu załatwiać pewne rzeczy, a zaraz biadoli, że coś robi zbyt wolno, bo on ma na to jeszcze czas a chodziło o ważne sprawy jednak, a nie coś co mogło poczekać. Z drugiej zaś perspektywy jego powolność kiedyś go zgubi. On się zachowuje tak jakby na wszystko miał czas i nigdy przenigdy nie będzie się spieszył, bo niby szkoda zdrowia na takie nerwy. Coś w tym jest, jednak czasem miałam ochotę trzepnąć go porządnie w głowę, bo ileż można słuchać o tym, jaki on biedny jest ze swoją żonką (za którą notabene sam latał z wywieszonym ozorem). O, i teraz możemy przejść do omówienia mojego największego ulubieńca. A mianowicie jest nim Gucio. Jest to bohater nietuzinkowy, który jest uroczym pieskiem. Fragmenty, w których to właśnie on dostawał prawo głosu czytało mi się chyba najlepiej. O dziwo, spostrzeżenia psa a człowieka miały trochę rozbieżności, ale nie były one jakoś mocno poważne. Wstawki Gucia były przezabawne, ale potem jak usiadłam na chwilę na kanapie w domu i chwilę pokontemplowała to doszłam do nieodpartego wniosku, że jest to wszystko całkiem prawdziwe i ciężko tym twierdzeniom odmówić racji.
🐶🐶🐶
Autorka potrafi zaskakiwać swoich fanów. Tak też zrobiła i w przypadku “Cieszyn prowadzi śledztwo”. Bo to, że oddaje ona głos Róży czy Szymonowi to jeszcze mogę zrozumieć i to jest normalne. Ale gdy za pierwszym razem dotarłam do fragmentu, w którym… Mówi miasto to byłam w dużym szoku. Ale też ciekawym to było fragmentem całej książki. I dzięki temu można było poznać perspektywę miasta. Autorka umiejętnie tam wplotła też okazywanie emocji i to jak na przykład Miasto się złości, bo ktoś coś złego zrobił. To były niekiedy osobliwe fragmenty, które jednak dały mi mocniej do myślenia. Bo wiecie, w pewnym momencie się zorientowałam, że Miasto stanowi jeden ogromny organizm.
🐶🐶🐶
W większości powieści czyta się dla zakończenia. Czytelnik próbuje coś się domyślić albo wymyślić, co mogłoby pojawić się w końcowych scenach. Wiecie, gdzieś podświadomie pragnie się najbardziej dziwnego zakończenia, jakie tylko istniało. I ja tak miałam w tym przypadku. I, niestety, ale nastąpiło lekkie rozczarowanie. Rozwiązanie okazało się dla mnie mało specyficzne i skomplikowane, a w sumie tego oczekiwałam po tak świetnie wykreowanym początku. No wygląda na to, że faktycznie uczymy się na błędach. Niektórzy muszą tych błędów pewnie sporo zrobić. Ale naprawdę, nawet się nieco zmartwiłam, gdy czytałam ostatnie sceny, bo już przeczuwałam, że takich zakończeń to ja nie lubię. I nie pomyliłam się. Zabrakło mi w nim tej iskry, która rozpaliłaby największe ognisko i sprawiłaby, że szeroko otworzyłabym swoją piękną buzię ze zdziwienia.
🐶🐶🐶
Ta książka spodobała mi się na tyle, że chyba również mojej mamie ją sprezentuję pod choinkę. Chociaż jeszcze się waham, bo znalazłam w Internecie kilka innych opcji na prezent dla niej, chociażby inną książkę - “Kamogawa. Tropiciele smaków”, którą miałam niedawno okazję czytać i która jednak też mi podbiła jakoś tam serducho. No zobaczymy. W każdym bądź razie ten tytuł idealnie się nadaje na jakiś biwak czy inną wycieczkę, bo gwarantuję wam, że jak już ją zaczniecie to nie będziecie chcieli jej kończyć, bo taka jest dobra. Dla takich książek można a nawet warto zarywać nocki!
🐶🐶🐶
A teraz taka mała dygresja: gdyby był serial na podstawie książki to jestem ciekawa, jak zostaliby dobrani poszczególni aktorzy. To mogłoby niezłe doświadczenie dla mnie i odbiór tej historii na zupełnie innym poziomie. Ale sądzę, że świetnie bym się bawiła na takiej randce z tym filmem, więc może kiedyś twórcy się nad nami zlitują i wezmą nas do raju produkcyjnego.
🐶🐶🐶
Podsumowując, “Cieszyn prowadzi śledztwo” to już jedenasty tom przygód Gucia i jego ekipy. Czy warto było wrócić do tych bohaterów? Z pewnością tak. Czy jest to lektura wprost stworzona do wyjazdów? Tak! Czy podobało mi się zakończenie tego tytułu? Poniekąd. Ale przegłosowane, jedziesz do Cieszyna, żeby sprawdzić, czy nie ma tam jakichś zwłok. Od razu pokochałam znów Gucia i jego perypetie z kocimoczami, które są warte zapamiętania. Spostrzeżenia tego wesołego psiaka okazały się na dłuższą metę dobre i zabawne. To znaczy, że może jeszcze kiedyś wrócę do tego konkretnego tomu i może mi się on spodoba bardziej. “Cieszyn prowadzi śledztwo” to cosy crime. Jest sielsko, a akcja biegnie swoim tempem. Pomimo tego, nie ma miejsca na nudę. Główni bohaterowie zostali praktycznie od razu wrzuceni na głęboką wodę, do wora ze śledztwem związanym z bogatymi zwłokami. Czytelnik może chociaż przez chwilę wcielić się w rolę jakiegoś detektywa i spróbować rozwikłać tę zagadkę. Pełno tu barwnych postaci, a także ciekawych kroków podejmowanych podczas oficjalnego śledztwa. Nie wiem, jak się to udało zrobić Marcie Matyszczak, ale tutaj polubiłam nawet tych mniej pozytywnych bohaterów. Pomimo tego rozczarowującego zakończenia mogę śmiało stwierdzić, że książka ta ma siłę przebicia i zdobycia wielu serc Polaków. Moim zdaniem to również dobra opcja dla tych, którzy jak na razie nic nie czytają, a jednak chcieliby się przekonać, czy literatura jest dla nich i czy im to w ogóle odpowiada. Napisana lekkim stylem, litery w książce są standardowych rozmiarów no i ze skrzydełka będzie na was patrzył Gucio. Ja już czekam na kolejny tom. Bo takowy powstanie, prawda? 🫣
📚RECENZJA📚
Tytuł: “Cieszyn prowadzi śledztwo” #11
Cykl: Kryminał pod psem
Autor: Marta Matyszczak
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data premiery: 12.04.2023
Moja ocena: 🤣🤣🤣🤔🤔🤔😲😲😠😠/10
🐶🐶🐶
Halo?! - rozlega się nad jej uchem. - Słyszy mnie pani? Ona chyba nie żyje…
Słyszę te słowa. I naprawdę chciałabym powstać i spojrzeć na tych wszystkich ludzi bardziej...
2022-10-31
😨😨😨
Wybierasz ciuchy, sprawdzasz czy masz bilet. Pakujesz namiot, buty na zmianę i śpiwór. I jesteś gotowa w drogę. Cieszysz się, jak małe dziecko na ten wyjazd. uwielbiasz zwiedzać nowe miejsca. Ale nie wiesz, że tuż za rogiem czai się zło w najczystszej swojej postaci… On wejdzie do namiotu. Weźmie cię siłą. Nie będzie zważał na twoje słowa protestu. A te staną się coraz słabsze. Będzie wchodził w ciebie głęboko i brutalnie. A gdy już skończy “robotę”, po prostu zapnie rozporek i pójdzie. Tak jakby nic złego się nie wydarzyło. A ty nie będziesz umiała z tym piętnem dalej żyć. Co zrobisz?
😨😨😨
Gdy swego czasu zgłaszałam się do booktouru u @n.czyta, zupełnie nie spodziewałam się tego, że to będzie aż tak mocna i wciągająca historia. Wcześniej o twórczości Marcela Mossa jedynie coś tam słyszałam, w większości pochlebne opinie, ale samej jakoś nigdy nie miałam okazji sięgnąć po chociaż jeden tytuł spod pióra tego pana. Niedawno się to zmieniło… Otworzyłam “Zaginionych” na pierwszej stronie i przepadłam totalnie!
😨😨😨
Czasem tajemnice są tak makabryczne, że nawet najtwardsza dusza nie może ich unieść… Jest rok 2007. Gabriela i Rafał, którzy od jakiegoś czasu tworzą dość zgraną parę postanawiają wybrać się pod namiot. W okolicy ich biwakowania akurat odbywa się rockowy koncert. To miał być romantyczny wypad we dwoje. Ale zamienił się w tragedię… Pewnego wieczoru zostają napadnięci we własnym namiocie. Gdy dziewczyna odzyskuje przytomność, okazuje się, że nigdzie nie ma Rafała. Podejrzenia od razu padają na Jacka, chłopaka, który był wrogiem zaginionego. Sąd stawia go w stan oskarżenia o zabójstwo i późniejsze ukrycie zwłok. Kilkanaście lat później, Jacek zgłasza się do Agencji Poszukiwań Osób Zaginionych “Echo”. Twierdzi uparcie, że Rafał żyje, tylko gdzieś się ukrył. Proponuje Igiemu i Sandrze osiemdziesiąt tysięcy złotych za doprowadzenie tej sprawy naprawdę do końca i wyjaśnienie, co wydarzyło się tamtego pamiętnego wieczora. Tylko czy prawda nie weźmie ze sobą kolejnych ofiar?
😨😨😨
Autor zaskoczył mnie już od pierwszych kartek. Słuchajcie, tutaj fabuła jest skonstruowana w taki sposób, że nie można się oderwać od lektury. Od pierwszych stron czytelnik wpada w coś przypominającego głęboki lej, z którego kompletnie nie ma wyjścia. Co mam na myśli? Marcel Moss ma tę moc, która sprawia, że tworzy on magnetyczne powieści. Krok po kroku, rozdział po rozdziale czytelnik wspólnie z głównymi bohaterami odkrywa poszczególne elementy układanki, czyli prawdy. I dopiero na koniec, kiedy już trzyma w dłoniach wszystkie fragmenty może je poskładać w dobrze brzmiącą całość.
😨😨😨
W “Zaginionych” ważną, o ile nie najważniejszą, rolę odgrywają poszczególne postacie. Autorowi udało się ich wykreować w ten sposób, że każdy z nich (dosłownie!) ma swoje historie, problemy, ale także tajemnice z przeszłości, które wpłynęły na ich późniejszą codzienność. Na pierwszy plan z początku wychodzą Gabriela i Rafał, ale bardzo szybko oddają swoje miejsce pewnej osobliwej parze. Mam tu na myśli Igiego i Sandrę. On jest rozbity, bowiem ma żal do ojca, że przez to, że był pijakiem i nikogo nie szanował, to Tymon (jego młodszy brat) zaginął i do tej pory nie wiadomo, co się z nim stało. Ojciec próbuje naprawić swoje stosunki z Igim, jednak ten podchodzi do tego wszystkiego bardzo sceptycznie. Ona za to ma duszę i serce poorane żalem i wyrzutami sumienia, że przez nią i jej upór porwano jej siostrę, Lenę i również przez tyle lat kobieta musi żyć w niepewności, co się z nią dzieje. Te wyrzuty sumienia są uzasadnione: podczas wieczerzy wigilijnej do mieszkania rodziny Sandry wpada Skorpion i jego sługusy i zabijają jej ojca, a właśnie siostrę zabierają. Kobieta stara się jakoś po tym pozbierać, ale chociaż minęło już tyle lat, nie potrafi tego do końca osiągnąć. Jest także Gabriela i Rafał, którzy okazywali sobie naprawdę sporo uczuć. Myślę, że każdy z nas marzy o takiej drugiej połówce.
😨😨😨
Są też inni uczestnicy tamtejszej tragedii, tylko że wolą o niej milczeć i spróbować o wszystkim zapomnieć. Kto mnie w tej powieści najbardziej denerwował? Filip Nowak, mąż Gabrieli. Rozumiem doskonale, że po nawet największej tragedii człowiek w końcu musi stanąć na nogi, bo ileż można rozpamiętywać chwile, które wyszarpnęły nam serce z piersi. Ale nie pojmowałam, jak kobieta tak silna może być jednocześnie tak słaba, że tkwi u boku mężczyzny, który wręcz każdego dnia ją katuje… Przy każdej scenie z tą dwójką miałam wrażenie, że Filip traktuje swoją małżonkę niczym jakiś worek treningowy. Znienawidziłam go do granic możliwości.
😨😨😨
Najbardziej ze wszystkich bohaterów polubiłam chyba właśnie Sandrę i Ignacego. Byli bardzo wiarygodni, odnosiłam często wrażenie przy nich, że mogłabym takie osoby spotkać w prawdziwym życiu. Po cichu liczyłam na to, że ich relacja stanie się głębsza i że może stworzą w życiu prywatnym poważniejszy związek. Autor bardzo skrupulatnie nakreślił to, jak wygląda ich relacja. Możliwe, że sami przed sobą nie chcieli tego przyznać, ale bardzo się o siebie troszczyli, nawet jeżeli dzieliła ich znaczna odległość. I mieli świadomość, że gdyby działo się coś poważnego, to jednak zawsze mogą na siebie nawzajem liczyć.
😨😨😨
Marcel Moss udowadnia tutaj, że nie muszą pojawiać się w książce krwawe opisy zbrodni, aby wprawić czytelnika w spore zdumienie. W tym przypadku wystarczyło bohaterów wrzucić w odpowiednią historię, aby już od pierwszych stron nie móc się oderwać od czytania. Autor ukazał w tej historii smutną prawdę: nigdy nie wiemy, co nam przyniesie los w kolejnych dniach. Tak naprawdę rano może być dobrze, a już wieczorem tego samego dnia może nas spotkać coś strasznego i traumatycznego. Udowodnił także, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć w stu procentach tego, jak byśmy się zachowali w danej sytuacji. Jak to mówi jedno porzekadło: Nigdy nie mów nigdy.
😨😨😨
Na początku okładka tej książki wydawała mi się bardzo minimalistyczna. Zmieniłam jednak zdanie z dwóch powodów. Po pierwsze, będąc już po lekturze, stwierdzam, że jednak ta okładka w pełni oddaje całą historię, jaką autor chciał przekazać swoim czytelnikom. Po drugie, gdy się dobrze przypatrzyłam tej okładce to dopiero wtedy zauważyłam, że na namiocie widoczne są rozbryzgi krwi. I to też stanowi swego rodzaju symbolikę.
😨😨😨
Czy jest coś w tej powieści, co mi się kompletnie nie spodobało? Mogłabym się przyczepić, że książka ta mogłaby być dwa razy grubsza, bo naprawdę autor pisze w taki sposób, że chce się czytać i czytać. No i jest również zakończenie. Rzadko tak mam jak w tym przypadku. Z jednej strony mi się ono podobało i stanowiło dla mnie ukoronowanie tego napięcia, które odczuwałam przez większość lektury, ale z drugiej jest tak dramatyczne, że po przeczytaniu ostatniego zdania odczuwałam przemożną chęć sięgnięcia od razu po kolejną część, a tej przecież aktualnie nie ma. I jak czytelnik ma wytrzymać w takiej niepewności? Mam nadzieję, że Marcel Moss jednak zlituje się nad swoimi fanami (a tych z pewnością ma wielu, co widać chociażby na zdjęciach z poszczególnych spotkań autorskich z nim) i dość szybko napisze kolejną część przygód Sandry i Igiego.
😨😨😨
Samo wyjaśnienie sprawy sprzed lat okazało się dla mnie naprawdę zaskakujące. Oczywiście, podczas lektury miałam w głowie kilka swoich wizji na temat tego, co się wydarzyło, ale żadna z nich nie okazała się tą prawdziwą i tą, którą autor postanowił zaserwować. Książka ta okazała się dla mnie wprost idealną lekturą właśnie na okres jesieni, bowiem panujący za oknem mrok potęgował jeszcze bardziej wszelkie emocje, które odczuwałam podczas lektury.
😨😨😨
Teraz może was zdziwię, ale biorąc się za lekturę “Zaginionych” nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że to jest drugi tom serii “Echo”. Na żadnym etapie lektury nie odczułam, że czegoś nie wiem, nie pojmuję, po prostu niczego mi tu nie brakowało. Z bohaterami zżyłam się praktycznie od razu. Wcześniej nie omawiałam tej postaci, ale osobą, która mnie niemożebnie irytowała był też Jacek Kaftan. Z początku mu nawet współczułam, bo spędzić w więzieniu tyle lat i to jeszcze ze świadomością, że siedzi się za niewinność to jednak nic przyjemnego. I nawet mu kibicowałam, żeby faktycznie wyszło na to, co uważa i w co zaczął bardzo wierzyć, czyli, że jego domniemana ofiara nadal żyje, a całe te udawanie martwego to była tylko zemsta. Gdy przeczytacie tę książkę, to od razu zrozumiecie, że takiego osobnika jak Jacek raczej ludzie chcą omijać szerokim łukiem, żeby tylko nie nawiązać z nim kontaktu wzrokowego. Z czasem, kiedy poznawałam jego dzieje przestałam mu współczuć. A później, kiedy pewne fakty wyszły na jaw to już nawet stwierdziłam, że zasłużył sobie na taką karę.
😨😨😨
Marcel Moss w “Zaginionych” igra sobie z czytelnikiem, bawi się nim i żongluje emocjami. Jest władcą słowa. I jak to w tego typu literaturze bywa, podrzuca co jakiś czas pewne smakowite kąski, a czytelnik się na nie bezwiednie łapie. Ja na przykład miałam kilka razy tak, że już myślałam, że wszystko rozgryzłam i już wiem, co się tam wydarzyło, po czym autor zrzucał istną bombę i ja czułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył obuchem w głowę. Z jednej strony jest to bardzo intrygujące i sprawia, że trzeba czytać dalej, a z drugiej też zaczyna w pewnym momencie irytować. Już na sam koniec tej recenzji tylko powiem, że bardzo bym chciała zobaczyć kiedyś wersję serialową bądź też filmową tego tytułu i sprawdzić, jak inni odbiorą tę powieść.
😨😨😨
Podsumowując, “Zaginieni” autorstwa Marcela Mossa to jest istna literacka uczta. Autor stworzył tutaj historię z głębią i przesłaniem. Z każdym kolejnym odsłonięciem tajemnicy konkretnego bohatera przed oczami czytelnika ukazuje się stopniowo makabryczna prawda. W książce tej ukazano, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć ani tego, co przyniesie nam los nawet kolejnego dnia ani tego, w jaki sposób zachowamy się w danej sytuacji. Jest to kryminał, który nie pozwoli wam zasnąć, dopóki nie dobrniecie do samego jego końca. Tu nie ma najmniejszego miejsca na nudę. Czytelnik z każdą stroną odczuwa coraz większy niepokój, który nawet nie mija wtedy, gdy już autor podaje rozwiązanie tej tragedii sprzed lat. Muszę koniecznie sięgnąć po inne książki tegoż autora, a wam polecam “Zaginionych”, jeżeli szukacie dobrego kryminału, który was zszokuje, ale nie krwawymi opisami zbrodni, a tym co niesie ze sobą prawdziwe życie. Na koniec tylko wspomnę, że chociaż to był drugi tom, a ja nie czytałam pierwszego jeszcze, to w żadnym razie nie odbierało mi to przyjemności z czytania.
😨😨😨
Wybierasz ciuchy, sprawdzasz czy masz bilet. Pakujesz namiot, buty na zmianę i śpiwór. I jesteś gotowa w drogę. Cieszysz się, jak małe dziecko na ten wyjazd. uwielbiasz zwiedzać nowe miejsca. Ale nie wiesz, że tuż za rogiem czai się zło w najczystszej swojej postaci… On wejdzie do namiotu. Weźmie cię siłą. Nie będzie zważał na twoje słowa protestu. A te staną się coraz...
2022-10-21
🤭🤭🤭
Jest pani niezastąpiona! Musi mi pani pomóc. Jak nie pani, to już nie ma dla mnie ratunku!
Uwielbiam, kiedy ktoś tak mówi do mnie. Piastuję poważne stanowisko. Nazywa się oficjalnie Home Disaster Manager. Prawda, że pięknie? I jakże odpowiedzialnie! Każde zagrożenie jestem w stanie zamienić w coś pozytywnego.
Jasne. Jestem w stanie wszystko zrobić. Ale…
Tak? - głos jest pełen nadziei.
Wie pan, że moje usługi są kosztowne?
Oczywiście.
Na blacie mojego biurka ląduje pokaźna koperta. Uśmiecham się pod nosem. Tak to można żyć!
🤭🤭🤭
Lucja Słotka to kobieta sukcesu. Właśnie piastuje swoje stanowisko, którego nazwa padła już wyżej. W pierwszym odcinku Lucja zostanie od razu rzucona na głęboką wodę. Mianowicie ma zebrać w jednym pomieszczeniu wszystkich znajomych i rodzinę pewnego popularnego producenta filmowego, Tadeusza Walentego. Wyprawia on swoje sześćdziesiąte urodziny i pragnie, aby impreza ta była naprawdę huczna. Problem w tym, że nie wszyscy z gości siebie tolerują, a więc lepiej trzymać ich w pewnym oddaleniu. Poza tym w ostatnim momencie okazuje się, że kucharka, która miała przygotować potrawy na ten zacny wieczór, miała wypadek i leży w szpitalu cała dosłownie połamana. Ale co to dla Lucji Słotkiej, czyż nie? A poziom adrenaliny jeszcze bardziej się jej podnosi, kiedy goście odkrywają zwłoki… Kto i dlaczego dopuścił się tak makabrycznej zbrodni?
🤭🤭🤭
“Mężczyzna, który zjadł orzeszki” to pierwszy tom tak zwanego serialu literackiego, który wyszedł spod wspólnego pióra Marty Guzowskiej oraz Leszka Talko. Kiedy zobaczyłam na stronie wydawnictwa, że coś takiego wyjdzie nie przypuszczałam nawet, że ten twór zdobędzie aż tak wielką popularność. Wiecie, te książeczki (bo ciężko je inaczej nazwać!) są małego formatu, liczą sobie nieco ponad 120 stron i idealnie nadają się do czytania nawet jedną ręką! Nie wierzycie? To zamówcie chociaż jeden tom i przekonajcie się na własnej skórze o tym! Gwarantuję, że będziecie w pełni zadowoleni. Książeczka jest tak mała, że zajmuje niewiele miejsca w torebce czy plecaku i do tego możecie ją czytać nawet w zatłoczonym autobusie!
🤭🤭🤭
Nie spodziewajcie się jednak tutaj nie wiadomo czego. Te tomy naprawdę zostały stworzone w formie na kształt pojedynczych odcinków serialowych. Tu nie ma zbytnio miejsca chociażby na to, aby akcja jakoś specjalnie długo się rozwijała. To też nie tak, że coś nie zostało dopracowane do końca. Chodzi mi bardziej o to, że akcja następuje tu dość szybko. Owszem, czytelnik przez dobrą chwilę ma czas, aby poczuć pewien niepokój. Ale nie trwa to też zbyt długo. Jest początek, lekkie rozwinięcie historii, punkt kulminacyjny i już zaraz czuć, że dojdziemy do rozwiązania zagadki.
🤭🤭🤭
Sam pomysł na fabułę był intrygujący, ale też może ja go tak odebrałam, bo wcześniej raczej z czymś podobnym się w książkach nie zetknęłam. Podobała mi się kreacja poszczególnych bohaterów, ale najbardziej moje serce skradły poszczególne dialogi. To one stanowią taką przysłowiową wisienkę na torcie. To nimi się zachwycałam przez całą lekturę. Z miejsca polubiłam Lucję Słotką. Bo wiecie, to taka kobieta z krwi i kości, dobrze wie, czego chce od swojego życia i twardo po to zmierza. Nie daje sobie również w kaszę dmuchać, szczególnie brzydszej płci i wie, jakie pytania, w którym momencie warto zadać. Trochę mi przypominała Sherlocka Holmesa. On również miał bystry umysł, zwracał uwagę czasem na takie szczegóły, które zwykły człowiek by ominął i to szerokim łukiem, a do tego raczej był skrytym człowiekiem. Lucja Słotka raczej też nie należy do tych bardziej towarzyskich ludzi, chociaż musi na co dzień z nimi pracować.
🤭🤭🤭
Policja została tutaj przedstawiona dość schematycznie. Aby podkreślić cechy dobrego detektywa u Lucji, wykreowano policjanta, który jest ofermą, nic nie potrafi zrobić sam i pod niebiosa wychwala swojego szefa. Akurat te fragmenty były całkiem zabawne, ale jedynie na początku. Później, gdy się pojawiały, to wzbudzały coś na zasadzie zniecierpliwienia, bo ileż można o tym samym czytać.
🤭🤭🤭
Autorom udało się w “Mężczyźnie, który zjadł orzeszki” stworzyć całą plejadę barwnych postaci. Nie znajdziecie tutaj dwóch takich samych osób, każda z nich wyróżnia się czymś oryginalnym na tle pozostałych, co jeszcze bardziej jest uwidocznione praktycznie na sam koniec tej historii, kiedy to Lucja zastanawia się nad tym, kto z nich mógłby być mordercą.
🤭🤭🤭
Całość utrzymana jest w bardzo lekkim tonie, tak typowym dla komedii kryminalnych. Teraz, pisząc już tę recenzję, pomyślałam, że w sumie chciałabym zobaczyć wersję serialową tego tytułu. Mogłoby to być naprawdę interesujące. Fabuła też była ciekawa, ale dla mnie jednak ta historia trwała zbyt krótko. Wiecie, nie ma tu miejsca praktycznie na nic, więc autorzy spieszą z pokazaniem czytelnikowi wszystkiego na raz. Akcja od razu rusza z kopyta i nie zwalnia nawet na chwilkę, praktycznie do samego końca. W moim odczuciu autorzy za bardzo skupili się na początku, na rozwinięciu początku tej historii, chociażby powodów, dla których Lucja dostała takie a nie inne zlecenie, zaś później za szybko nastąpiło rozwiązanie całej zagadki, bo po prostu już zabrakło miejsca na rozwijanie innych wątków. Ale jeżeli bym oceniała ten tom nie jako książkę, tylko właśnie pojedynczy odcinek jakiegoś serialu to wypada on bardzo pozytywnie.
🤭🤭🤭
Samo zakończenie też nie mnie wbiło jakoś mocno w fotel. Wręcz przeciwnie, pomyślałam, że z tak trywialnego powodu zabijać kogoś to już jest spora przesada, nawet jak na kobietę i to zakochaną. Przepraszam, ale dla mnie to było tak wymuszone i sztuczne, że już chyba bardziej się nie da. I tak naprawdę to zabrakło mi takiego typowego dochodzenia do prawdy. Czytelnik nic takiego tutaj nie zazna. Autorzy po prostu w pewnej chwili postanawiają pokazać, kto jest mordercą i tyle. Potem to już krótka droga do ukazania, co będzie w kolejnym odcinku tego serialu literackiego. Nie przemówiło to do mnie zupełnie i myślę, że nie zostanie też na dłużej w mej pamięci.
🤭🤭🤭
Muszę za to pochwalić wydawnictwo Wielka Litera za redakcję tej książeczki, bowiem moje wprawne oko nie natrafiło na żadną literówkę czy też jakiś inny błąd w tekście. Całość naprawdę wygląda nieźle. Myślę, że gdyby dodać do tego wszystkiego jeszcze jakieś ciekawe ilustracje to historia ta zyskałaby zupełnie inny wymiar.
🤭🤭🤭
Myślę też, że inaczej bym tę historię odebrała, gdybym ją czytała podczas wakacji, jakiegoś wyjazdu czy opalania na plaży. A czytałam ją już, gdy za oknem nastały bure dni, pełne deszczu i zimnego wiatru. No jednak pogoda na zewnątrz też ma wpływ na odbiór przez nas danej lektury. “Mężczyzna, który zjadł orzeszki” to z pewnością świetna alternatywa dla tych osób, które są ciągle zabiegane i nie mają zupełnie czasu na czytanie. Wyobraźcie sobie, że jedziecie zatłoczonym pociągiem do pracy. Spędzacie w nim około godziny w jedną stronę. I w głowie pojawia wam się myśl, że przecież moglibyście spędzić ją właśnie na czytaniu. Tylko jak wyciągnąć książkę z torby? Albo telefon z kieszeni kurtki, kiedy z każdej strony ktoś na was napiera? Wtedy właśnie z pomocą przychodzi do Was Lucja Słotka. Mały format, mało stron, lekki styl napisania… Czego chcieć więcej? Wiadomo, że nie można mieć wszystkiego. Dlatego też tłum magicznie nie zniknie i nie znajdzie się dla Ciebie wolne miejsce do posiedzenia. Ale możliwość zatopienia się w barwnej historii to już zawsze jakiś plus, czyż nie?
🤭🤭🤭
Pomimo tego, że pewne rzeczy w tym tomie nie do końca mi podpasowały to ostatecznie oceniam go bardzo pozytywnie. Z pewnością taka forma to jest coś nowego na rynku wydawniczym i może ona zyskać spore rzesze fanów. Z ciekawości ktoś będzie chciał się przekonać o czym ta książeczka jest. Podoba mi się też oprawa graficzna. Nie wiem, czy mieliście okazję widzieć wszystkie dotychczasowe tomy razem, ale prezentują się one naprawdę malowniczo. “Mężczyzna, który zjadł orzeszki” ze swoją pomarańczową okładką nadaje się chociażby do sesji zdjęciowej w jesiennym klimacie, z dyniami w tle, które obecnie tak bardzo są modne.
🤭🤭🤭
Te książeczki mogą być też świetnym pomysłem na prezent dla osoby, która na przykład nie przepada za czytaniem, ale chciałaby to zmienić lub właśnie dla osoby, niemającej zbytnio czasu na obszerniejsze lektury. A akurat zbliżają się już święta Bożego Narodzenia to macie ode mnie jedną polecajkę.
🤭🤭🤭
Podsumowując, “Mężczyzna, który zjadł orzeszki” to pierwszy tom serialu literackiego, który powstał we współpracy dwóch autorów: Marty Guzowskiej oraz Leszka Talko. Główną bohaterką jest Lucja Słotka, która potrafi dosłownie każdego uratować z nawet ogromnych problemów. Jest to osoba dość specyficzna, z oryginalnym poczuciem humoru, ale z drugiej strony nie da się jej nie lubić. Szczerze mówiąc, to chciałabym mieć taką przyjaciółkę, bo z nią życie na pewno nie byłoby nudne. Myślę, że ta lektura jest idealna dla każdego fana wszelakich komedii kryminalnych. Dobra zabawa jest tutaj gwarantowana od pierwszej strony! I mam nadzieję, że tak zostanie już do końca tej serii. Ale tak czy siak, ja po nie na pewno sięgnę.
🤭🤭🤭
Jest pani niezastąpiona! Musi mi pani pomóc. Jak nie pani, to już nie ma dla mnie ratunku!
Uwielbiam, kiedy ktoś tak mówi do mnie. Piastuję poważne stanowisko. Nazywa się oficjalnie Home Disaster Manager. Prawda, że pięknie? I jakże odpowiedzialnie! Każde zagrożenie jestem w stanie zamienić w coś pozytywnego.
Jasne. Jestem w stanie wszystko zrobić. Ale…
Tak? - głos...
2022-10-15
😯😯😯
Siedzę obok twojego łóżeczka. Ty słodko śpisz. Ja przecieram oczy ze zmęczenia, ale nie chcę się kłaść. Nie mogę uronić ani chwili spędzonej z tobą. Jesteś całym moim światem. Mogę cię trzymać za rączkę, mogę głaskać po główce… Kocham cię Kruszyno tak mocno, że to aż boli, wiesz? targają mną sprzeczne emocje. Z jednej strony cieszę się, że jesteśmy już w domu, źle znosiłam pobyt w szpitalu, ale z drugiej strony jestem też przerażona. Jesteś taka maleńka. Nie chcę cię skrzywdzić. Chcę cię kochać, tulić i zachwycać się tobą każdego dnia. Miałam szczęście, że urodziłaś się nieco po terminie, że byłaś zdrowa, że nie miałaś żółtaczki, że wyszłyśmy ze szpitala w trzeciej dobie… A w tym samym czasie gdzieś jakaś kobieta przeżywa swój dramat, bo nie wie, co się dzieje z jej dzieckiem, bo właśnie wiozą je do innego szpitala…
😯😯😯
Gdy ujrzałam informację, że @karoo__linka właśnie z tą powieścią zorganizowała booktour nie potrafiłam się oprzeć i musiałam zgłosić swoją chęć udziału. Od samego początku przeczuwałam, że gdybym była teraz w ciąży nie byłabym w stanie jej przeczytać. A dlaczego? Przekonajcie się sami, czytając dalej moją recenzję.
😯😯😯
Emilia Kwiatkowska to młodziutka dziewczyna, która marzy o karierze modelki, a także o założeniu rodziny. I to dużej! Dziewczyna oddaje się swojej pracy z pasją i nawet nie przeczuwa, jakie piekło dla niej zgotuje los. Bohaterka zakochuje się powoli w fotografie, z którym przyszło jej czasem pracować, a ten odwzajemnia te uczucia. Para zamieszkuje razem. Dość szybko Emilii udaje się zajść w ciążę. Młodzi są przeszczęśliwi. Całkiem przypadkiem, na pierwszych zajęciach w szkole rodzenia okazuje się, że Emilia ma bardzo wysokie ciśnienie. Położna kieruje ją więc na oddział. Dziewczyna jedzie tam, zupełnie nie rozumiejąc, co się dzieje. A potem pada wyrok: Zatrucie ciążowe. Rzucawka. Pani organizm traktuje ciążę jako wroga. W tym momencie rozpoczyna się największa walka Emilii. O ukochaną córeczkę, ale także o samą siebie. Czy zdoła dać pstryczka w noc losowi?
😯😯😯
Rozpoczynając tę historię odczuwałam swego rodzaju rozczarowanie. Bo wiecie, początek był dość nudny. Autorka starała się wprowadzić czytelnika w to jaka jest główna bohaterka, jak wygląda jej życie, jak poznała swoją miłość i jak to w ogóle się stało, że zapragnęła ona dziecka. W moim odczuciu jednak było to zbyt mocno rozwleczone i w pewnym momencie poczułam zwyczajnie znużenie. Dobrze jednak, że nie mam w zwyczaju odrzucania już rozpoczętych lektur. Druga połowa książki to dopiero roller-coaster.
😯😯😯
Nie potrafię inaczej tego ująć niż po prostu tak, że ta historia rozjechała mnie totalnie. Serio. Nie dawałam tego czytać bez żadnych emocji. Tym bardziej po lekturze doceniam, że u mnie ciąża i poród przebiegły praktycznie bezproblemowo. Gorzej wspominam już sam pobyt na sali poporodowej o czym jeszcze będę wam pisać w innym poście, ale i tak moje przeżycia przy tych Emilii z tej książki to po prostu pikuś!
😯😯😯
Polubiłam główną bohaterkę, pomimo tego, że dość często pokazywała swoim zachowaniem, jak bardzo jest naiwna w stosunku do innych osób. Kibicowałam jej na każdym kroku. Jestem w totalnym szoku i podziwiam ją bardzo za to, że była w stanie tyle wycierpieć dla swojego dziecka. Z każdej strony w “1200 gramach szczęścia” emocje wyzierają praktycznie z każdej strony. Nie da się tej książki czytać bez jakichkolwiek uczuć. Autorka ma bardzo lekki styl pisania i dzięki temu odnosiłam wrażenie, że ktoś mi tę historię sączy prosto do ucha, a nie że ja ją sama czytam.
😯😯😯
Niezwykle mocno zżyłam się również z Jakubem, czyli partnerem Emilii. Ona przeżywała swój dramat w szpitalu, bo naocznie widziała, co się dzieje z jej Julcią, ale także i z nią samą. On za to miał nie mniejszy koszmar w domu, bowiem sam siedział w czterech ścianach i nie miał nawet komu się wyżalić ze swoich uczuć. Przecież dla swojej ukochanej musiał być wsparciem, bez względu na to, jak ona w danej chwili go traktowała.
😯😯😯
Ta historia dosłownie mnie przeczołgała po chodniku. Czułam się okropnie, była przytłoczona wszelkimi emocjami, moje serce rozpadło się na milion kawałków i to kilka razy. I pomyśleć, że ta historia jest oparta na faktach i o tym, że wiele kobiet każdego dnia musi przez takie piekło przechodzić… Serce aż się kraje, gdy o tym myślę. Po lekturze tym bardziej jestem wdzięczna, że mam zdrową Anię, że urodziła się w terminie, że dostała dziesięć punktów w skali Apgar, że ogólnie jest zdrowa… Jestem wdzięczna, że pojawiła się w moim życiu.
😯😯😯
Muszę się wam do czegoś przyznać: jak nie płaczę z reguły na książkach, tak tutaj wylałam morze łez. Serce mi pękało, gdy czytałam o tym, jak bardzo Emilia poświęcała się dla swojej malutkiej córeczki. Nie mogłam znieść jej bólu. Odczuwałam chęć podniesienia jej krzyża i chociaż na chwilę uśmierzenia jej bólu. Chciałam do niej podejść, przytulić z całych sił i szepnąć prosto na ucho, że wszystko będzie dobrze.
😯😯😯
Jestem pełna podziwu dla lekarzy z tamtejszego szpitala za to, ile wysiłku ostatecznie włożyli w to, aby i Emilia i Julia przeżyły to piekło. Dzięki im te dwie istoty mogą dzisiaj kroczyć wspólną ścieżką życia.
😯😯😯
Ta historia należy do tych, których nie powinno się oceniać. Pomimo tego, że jest lekko fabularyzowana, to jednak mocno opiera się na faktach. A przecież czyjegoś życia nie wolno nam oceniać. Ciężko mi tu pisać więc o tym, czy ta historia mi się podobała czy też nie. Bo jak mogę powiedzieć, że czyjeś piekło było wspaniałe? “1200 gramów szczęścia” to typ takiej historii, którą powinna przeczytać każda kobieta i każdy mężczyzna. Nikt nie jest przecież przygotowany na to, że jego dziecko będzie wcześniakiem.
😯😯😯
A opieka takimi maluchami jest jeszcze trudniejsza. Trzeba dosłownie na wszystko zwracać uwagę. Wszystko może okazać się dla nich niebezpieczeństwem. Autorce udało się ukazać tu wiele ważnych aspektów. Myślę, że ta historia podniesie na duchu niejedną kobietę, która akurat jest lub też była w podobnej sytuacji. Emilia przebywając tyle tygodni w szpitalu i to w pojedynczej sali myślała przez dłuższy czas, że jest osamotniona w swoim cierpieniu. A później przekonała się, że takich kobiet jak ona jest znacznie więcej. Przyjemnie się czytało o tym, jak dziewczyna była już w hoteliku i jak inne pacjentki się nawzajem wspierały i dodawały sobie otuchy.
😯😯😯
Autorka pokazała też tutaj różne sposoby radzenia sobie z cierpieniem. Emilia zamknęła się w sobie, nie chciała z nikim rozmawiać, skupiała się wyłącznie na swojej córce. Jakub, chociaż przeżywał swoje własne piekło, wolał trzymać się optymistycznych myśli, bo musiał być silny za siebie i ukochaną. Matka dziewczyny za to skupiała się na tworzeniu poszczególnych paczek dla Emilii, gdy ta jeszcze była w szpitalu, bowiem wtedy miała chociaż minimalną świadomość, że coś robi. Kobieta nie mogła znieść myśli, że jej córka cierpi, a ta nie może zupełnie nic dla niej zrobić.
😯😯😯
Marta Maciejewicz pokazała jak ważne jest wsparcie bliskich, ale także psychologa. Ukazała problem kobiet, które bojąc się, że usłyszą, że przesadzają, nie mówią nikomu o swoich uczuciach. Cierpią w samotności, często mają depresję poporodową, ale bagatelizują ją, bowiem ich otoczenie twierdzi, że najważniejsze, że dziecko żyje i na tym trzeba się skupić. Nikogo nie obchodzi to, że matka dziecka również przeszła piekło, że czasem naprawdę trudno to wszystko poukładać sobie w głowie. Ja to doskonale rozumiem, bowiem na początku było mi naprawdę ciężko z dzieckiem. I to nie tak, że nie kochałam Ani od początku. Ja ją pokochałam od pierwszych chwil. Tylko wiecie, poród później pobyt w szpitalu, jak dla mnie traumatyczny, sprawiły, że miałam czarne myśli. Nikt mnie nie zbywał, mam świadomość, że mogę o wszystkim porozmawiać chociażby z moją mamą, wiem, że mnie ona wysłucha i zawsze dobrze doradzi.
😯😯😯
Ta książka to także swego rodzaju kompendium wiedzy na temat tego, jak wyglądają procedury w szpitalu. W tym przypadku personel medyczny, moim zdaniem, stanął na wysokości zadania. To, ile pracy każdego dnia wkładali w opiekę tak malutkich dzieci oraz ich matek sprawiało, że odczuwałam przemożną wdzięczność.
😯😯😯
Wiecie, co mnie najbardziej w “1200 gramach szczęścia” wzruszyło? Moment, kiedy Emilia i Jakub mogli w końcu odebrać ukochaną córeczkę ze szpitala. Nie wiem, czy ta malutka istota wiedziała, co się dzieje wokół niej, ale sam opis wyjścia ze szpitala bardzo mnie wzruszył. Tak bardzo, że przez dłuższą chwilę szlochałam. Nie ze smutku, tylko ze szczęścia, że ta historia doczekała się ostatecznie szczęśliwego zakończenia. Z radości, że Jakub w końcu mógł zobaczyć swoją córeczkę. Że ta rodzina mogła być od tego momentu kompletna. Życzę tego każdej kobiecie, która pragnie mieć dziecko.
😯😯😯
Podsumowując, “1200 gramów szczęścia” to piękna historia matki i córki, które trafiły do piekła. To opowieść o miłości, szacunku, wsparciu, a także zawiści, bólu, strachu i wiecznym oddaniu. Wreszcie to historia o nadziei, która nigdy nie słabnie, nawet w obliczu najgorszego zagrożenia. Autorka pokazała tutaj do jakich poświęceń jest zdolna kobieta, która pragnie zostać matką. Nie da się obok niej przejść zupełnie obojętnie. Ja ryczałam jak bóbr. Zrozumiałam, że trzeba się każdego dnia cieszyć tym, co się ma, bo nigdy nie wiadomo, na jak długo los nam to wszystko dał… Powinna ją przeczytać każda kobieta, by wiedzieć, że nie jest sama.
😯😯😯
Siedzę obok twojego łóżeczka. Ty słodko śpisz. Ja przecieram oczy ze zmęczenia, ale nie chcę się kłaść. Nie mogę uronić ani chwili spędzonej z tobą. Jesteś całym moim światem. Mogę cię trzymać za rączkę, mogę głaskać po główce… Kocham cię Kruszyno tak mocno, że to aż boli, wiesz? targają mną sprzeczne emocje. Z jednej strony cieszę się, że jesteśmy już w domu, źle...
2022-09-20
🐱🐱🐱
Gdy @kryminalnatalerzu organizowała booktour z pierwszym tomem powyższej serii, czyli “Mamy morderstwo w Mikołajkach” to byłam pełna entuzjazmu przed lekturą. Niestety, ale w jej trakcie moje oczekiwania malały i malały, aż w końcu prawie całkiem zniknęły. Książka mnie rozczarowała tym, w jakim kierunku cała historia poszła oraz samym stylem pisania autorki. Kiedy natrafiłam na informacje, że @kryminalnatalerzu organizuje zabawę z kolejnym tomem przygód kotki o męskim imieniu Burbur zawahałam się. Bo, wiecie, po co brać coś, co już z początku przeczuwacie, że was rozczaruje? Jednak organizatorka zachęcała niestrudzenie do udziału w tej akcji, mówiąc, że “Taka tragedia w Tałtach: bardziej już przypomina wcześniejsze powieści Marty Matyszczak. W końcu dałam się skusić. Czy jednak dobrze zrobiłam?
🐱🐱🐱
Fabuła “Takiej tragedii w Tałtach” rozpoczyna się w momencie odnalezienia pewnych zwłok na brzegu jeziora. Okazuje się, że to mężczyzna, który dwa miesiące wcześniej brał udział w zabawie sylwestrowej wspólnie z kolegami. Sprawę prowadzi komisarz Paweł Ginter. Kto miał motyw, aby zabić ofiarę? Co pchnęło kogoś do tak makabrycznego czynu? Z czasem wychodzi na jaw, że nie tylko koledzy zamordowanego mężczyzny mieli powód, aby pokusić się na jego żywot. Tymczasem żona Pawła, Rosalia odnosi sukcesy w swojej lecznicy “Podaj Łapę”. Nic jednak nie trwa wiecznie. Na jaw wychodzi najmroczniejsza z tajemnic kobiety. Nie może jej zdradzić nawet swojemu mężowi. Ale ktoś zna ten brudny sekret i może w każdej chwili ją wydać. A jeśli tak się stanie to Rosalia najpewniej trafi do więzienia. Wszystkim tym wydarzeniom przygląda się z boku kotka o jakże męskim imieniu Burbur. Całe szczęście odnalazła nowe miejsce do prowadzenia swoich sekretnych zapisków. Co ludzie, by bez niej zrobili?
🐱🐱🐱
Rozpoczynając tę lekturę nie miałam jakiś większych oczekiwań. Może przez to, jak się skończyła moja przygoda z “Mamy morderstwo w Mikołajkach”. I może właśnie dzięki temu aż tak dobrze odebrałam tę książkę. Z początku ponownie mi się ona jakoś dziwnie dłużyła, ale później im dalej w las tym okazywało się, że znajduję tam coraz więcej grzybów. Czyli interesujących wątków. Niezmiennie moimi ulubionymi fragmentami zostały te spisane pazurkiem jakże szalonej kotki Burbur. Jej spostrzeżenia odnośnie otaczającego ją świata i ludzi z jednej strony mnie bawiły, lecz z drugiej, kiedy na chwilę przystanęłam i się trochę zastanowiłam, to musiałam zwierzęciu przyznać rację.
🐱🐱🐱
Ten tom z pewnością o wiele bardziej mnie wciągnął i zaintrygował niż poprzedni. Tutaj autorka już aż do tego stopnia nie skupia się na odczuciach poszczególnych bohaterów, na ich życiu, ale większą uwagę poświęca samemu śledztwu. A te wcale nie jest takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Pierwszymi podejrzanymi, siłą rzeczy, stają się koledzy ofiary, bo przecież to z nimi spędzał ostatnie swoje chwile. Z czasem jednak okazuje się, że było na świecie więcej osób, którymi zamordowany mężczyzna zalazł za skórę i którego dosłownie wszyscy mieli dość. A propo tych kumpli, to żadnego z nich nie potrafiłam polubić. Serio, to był taki typ osobowości, od którego wolę trzymać się jednak z daleka. I przez większość lektury zastanawiałam się po co oni w ogóle utrzymują ze sobą kontakt, skoro każdy każdemu zazdrości i nie są zbyt mili dla siebie, a ich rozmowy są pełne uszczypliwości.
🐱🐱🐱
Mam wrażenie, że w tym tomie autorka jakby bardziej popłynęła i powieść stała się o wiele zabawniejsza niż poprzednia część. Dosłownie na każdej scenie, w której główną rolę odgrywała kotka Burbur śmiałam się do rozpuku. Tak jak w przypadku pierwszego tomu często z chęcią wręcz go odkładałam na bok, tak w przypadku “Takiej tragedii w Tałtach” przerywałam lekturę z ogromnym bólem serca i smutkiem wypisanym wręcz na twarzy. Oczywiście, jak to zazwyczaj ze mną bywa, ponownie dałam się wyprowadzić w pole przez autorkę. Miałam kilka swoich typów odnośnie tego, kto może być mordercą, ale żaden z nich nie okazał się tym prawidłowym. Autorka w tym przypadku zastosowała pełno zaskakujących twistów, które sprawiały, że tym bardziej ciężko było przerwać lekturę.
🐱🐱🐱
Jeśli chodzi o samych bohaterów, to w tej części kompletnie nie potrafiłam zrozumieć ich zachowania. Rozalia wciąż ukrywała pewną poważną rzecz przed mężem. Chyba nie potrafiła nad tym pomyśleć trochę dłużej i dojść do wniosku, że na dłuższą metę to nie ma sensu. Nie od dziś bowiem wiadomo, że każde kłamstwo ma krótkie nogi i że wcześniej, czy później wyjdzie ono na jaw. To ta uparcie dalej nic nie mówiła swojej połówce i liczyła na cud jakiś. A tu ten uparcie jakoś nie chciał nastąpić. Pawła za to miałam ochotę zamordować i to gołymi rękami. Nie potrafiłam pojąć, jak mógł zdradzić żonę. Zawsze w takich przypadkach wychodzę z prostego założenia: najpierw kończę jeden związek, żeby rozpocząć kolejny. A ten nie, poszedł w tango i to dość mocno, a potem niby miał wyrzuty sumienia, niby bał się, że Rozalia się o wszystkim dowie, ale z drugiej strony cały czas brnął dalej w tę znajomość. Ilony, czyli kochanki Pawła to już w ogóle nie potrafiłam polubić. Jaką trzeba być osobą, aby czerpać aż tyle radości z robienia komuś czegoś złego? Nie przejmowała się wcale, że namieszała w życiu innej kobiety.
🐱🐱🐱
Odnośnie kotki Burbur to odniosłam wrażenie, że to najbardziej zajęty zwierzak ze wszystkich kotów. Wiecznie gdzieś musiała biec, coś sprawdzić, a to skontrolować, czy jej służąca, Rozalia dobrze się zachowuje, a to komuś pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi. Jestem pod wrażeniem, że jej jeszcze starczało czasu na spanie i to takie porządne. Najbardziej chyba ubawił mnie fragment, w którym Burbur chciała zapolować na mysz, a ta w jej mniemaniu ostatecznie okazała się jakaś dziwna i jakby osowiała. Niemniej śmieszne było to, jak później chciała ten dar podarować jednemu z odwiedzających komisariat policji, gdzie pracował jej ukochany Pawełek. Takich zabawnych wydarzeń jest tutaj naprawdę pełno. To sprawia między innymi, że pomimo tego, że mamy tu do czynienia z morderstwem z zimną krwią, to jednak w ogólnym rozrachunku jest to bardzo ciepła historia.
🐱🐱🐱
Zakończenie bardzo mi się podobało. Śledztwo zostało wyjaśnione w stu procentach i mnie niezwykle zaskoczyło. Ale za to, co pojawiło się tutaj na ostatniej stronie, dosłownie w ostatnim zdaniu należałaby się sroga kara. jak czytelnik teraz ma wytrzymywać w tej nieświadomości, co wydarzy się dalej, co stanie się z Rozalią i jej mężem, a także oczekując na ostateczne wyjaśnienie sprawy z ich synem, Hubertem, który przecież nagle przemówił i to dość składnie. Chciałoby się móc od razu sięgnąć po kolejną część i sprawdzić szybko, co też autorka jeszcze zgotuje swoim bohaterom, a tu na półce pusto, brak na razie trzeciej części. Ciekawe, kiedy takowa się pojawi.
🐱🐱🐱
Interesującym aspektem “Takiej tragedii w Tałtach” był podział na cztery części. Każdą z nich autorka bardzo pieczołowicie opisała równoważnikami zdań. Wiecie, co mam na myśli? Że kolejne części nie mają swoich tytułów, ale za to autor nakreśla ich treść za pomocą krótkich sformułowań. Dzięki temu czytelnik może poczuć się odrobinę tak, jakby autor chwytał go za dłoń i później prowadził za nią przez cały rozdział. Uroczymi elementami tej powieści były dla mnie za to kocie mordki, które stanowiły przerywniki i wskazywały, kiedy zmienia się osoba/postać o której będziemy czytać w danym fragmencie.
🐱🐱🐱
Na koniec tylko chciałabym wspomnieć, że uwielbiam tę serię także za to, że jej fabuła została osadzona właśnie na Mazurach, w Mikołajkach i ich okolicach. Bardzo lubię samej tam jeździć, bowiem są to piękne okolice, a dzięki lekturze stają się jeszcze bardziej malownicze i do tego takie trochę mroczne. I okazuje się, że nawet Mazury nie są do końca takie sielskie i bezpieczne, jakby się mogło to wydawać. Teraz będę mogła zaplanować podróż do Mikołajek i okolic właśnie na podstawie tych dwóch książek. Myślę, że byłaby to naprawdę ciekawa wyprawa. I może dzięki niej poznałabym do tej pory nieznane tereny Mazur.
🐱🐱🐱
Podsumowując, “Taka tragedia w Tałtach” to drugi tom serii “Kryminał z pazurem”. W moim odczuciu jest to bardzo udana kontynuacja przygód kotki Burbur i jej ludzi, zwłaszcza że pierwszy tom nie bardzo przypadł mi do gustu. Ta książka to typowa komedia kryminalna, jakie właśnie ostatnio wprost uwielbiam czytać. Nie zabrakło tu wielu zabawnych scen (zwłaszcza z udziałem pewnej kotki o jakże męskim imieniu), ale także zaskakujących twistów, które wręcz niekiedy wbijały mnie w fotel. Powieść tę czyta się bardzo szybko i naprawdę ciężko się od niej oderwać. Myślę, że to idealny sposób na spędzenie miłego wieczoru, a także zniesienie dłuższej podróży. Z tą powieścią czas z pewnością biegnie o wiele szybciej!
🐱🐱🐱
Gdy @kryminalnatalerzu organizowała booktour z pierwszym tomem powyższej serii, czyli “Mamy morderstwo w Mikołajkach” to byłam pełna entuzjazmu przed lekturą. Niestety, ale w jej trakcie moje oczekiwania malały i malały, aż w końcu prawie całkiem zniknęły. Książka mnie rozczarowała tym, w jakim kierunku cała historia poszła oraz samym stylem pisania autorki. Kiedy...
2022-09-13
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
😵😵😵
Budzisz się nagle i gwałtownie. Siadasz na łóżku. Twoje serce bije tak mocno, że masz wrażenie, że zaraz wyskoczy ci z piersi. Chcesz krzyczeć, ale boisz się nowej rzeczywistości. Przy twoim łóżku ktoś siedzi, jakaś kobieta. Właśnie zorientowała się, że patrzysz na nią. Bierze cię za rękę i mówi, że… To niemożliwe! Nie kojarzysz tej osoby zupełnie! A ona mówi… “Jestem twoją matką”. A potem do sali, w której leżysz wchodzi drugi człowiek, tym razem mężczyzna. On za to utrzymuje, że jest twoim mężem. Jak to możliwe, że nie pamiętasz najważniejszego momentu w swoim życiu? Czy zdołasz to wyjaśnić?
😵😵😵
Melody budzi się w szpitalu. Niczego nie pamięta, w jej głowie jest jedna, wielka, czarna dziura. Przy jej łóżku są mąż i matka, ale dziewczyna traktuje ich jak obce oraz nieznajome osoby. Nie rozumie, co się z nią dzieje. gdy przychodzi lekarz, wyjawia jej, że miała wypadek, w wyniku którego straciła pamięć i swoje najskrytsze wspomnienia. Melody z początku jest przerażona. Ale później postanawia wziąć tego byka za rogi i zmierzyć się z nim. I to bez czerwonej płachty! Dziewczyna uważa siebie za dobrą osobę, a komentarze pod adresem jej męża, że jest fantastycznym człowiekiem i że jest w stanie dla niej zrobić dosłownie wszystko z czasem wywołują u niej odruch wymiotny. Powoli zaczynają wychodzić na jaw różne aspekty z życia bohaterki i zostaje ona zmuszona do zderzenia się z grubym murem rzeczywistości - okazuje się bowiem, że wcale nie była taka święta, jak się jej wydaje…
😵😵😵
Słuchajcie mnie, bo nie będę się powtarzać! Ta książka to istna petarda i jeśli jeszcze nie mieliście okazji jej przeczytać to marsz do najbliższej biblioteki albo księgarni i czytajcie ją, bo naprawdę warto! Przyznam szczerze, że największym minusem tej powieści jest… Jej oprawa graficzna. Gdy przyszła do mnie ta książka w ramach booktouru organizowanego przez @czytanje miałam sprzeczne odczucia. Z jednej strony chciałam jak najszybciej zacząć już jej lekturę, a z drugiej obawiałam się, że okaże się ona mega nudna. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w końcu zaczęłam ją czytać i stwierdziłam, że nie potrafię się od niej oderwać! Ta historia wkręciła mnie od pierwszych zdań. Ale gdybym natrafiła na nią przypadkiem w księgarni, czy w innym miejscu poświęconym literaturze to po samej okładce w życiu bym się nią nie zainteresowała. A byłaby to wielka szkoda.
😵😵😵
Z początku współczułam głównej bohaterce. Bo wiecie, obudzić się w szpitalu i niczego nie pamiętać, to z pewnością nie jest nic przyjemnego. Podawałam jej więc rękę, kiedy potrzebowała wstać z łóżka, przytulałam, kiedy miała już serdecznie dość swojej sytuacji, a także lekko potrząsałam i dawałam kopa do działania. Jednak, gdy zaczęły wychodzić stopniowo mroczne aspekty z jej wcześniejszego życia, powoli odsuwałam się od niej. Nie potrafiłam już żywić do niej cieplejszych uczuć, nie po tym, czego się o niej dowiedziałam. W pewnym momencie nawet stwierdziłam, że mam jej dość i odsunęłam ją od siebie na jakiś czas. Zwyczajnie musiałam odetchnąć od jej problemów, utyskiwań i tego wiecznego przekonywania wszystkich wokół, że ona jest taka dobra. Oględnie rzecz ujmując, ostatecznie nie polubiłyśmy się. Melody miała tę umiejętność robienia z siebie ofiary wręcz, kiedy tak naprawdę to ona stawała po stronie oprawcy i to ona znęcała się nad innymi osobami. Wszystkich miała w garści i rządziła nimi, niczym jakimiś marionetkami.
😵😵😵
Czy była tutaj w ogóle postać, co do której poczułam cieplejsze uczucia? Otóż, może was to zdziwi, zwłaszcza patrząc na moją wysoką ocenę książki, ale nie było takiej osoby. Przykro mi to pisać, ale wszyscy ci bohaterowie wydawali mi się jacyś tacy sztuczni, sztampowi i mało realni. Może to też kwestia tego, że książka ta jest stosunkowo cienka, bo liczy niecałe 300 stron. Może to kwestia tego, że akcja za szybko szła do przodu i nie udało się autorce skupić bardziej na samym kreowaniu bohaterów. Może gdyby książka była nieco grubsza, o wiele lepiej, by to wszystko wyszło?
😵😵😵
Ale pomimo powyższych mankamentów nie potrafię tej historii ocenić niżej. Autorka dysponuje bardzo lekkim piórem, więc przez powieść się dosłownie płynie, a obawiałam się, że pomimo tego, że nie jest ona długa to będę się z nią męczyć przez znaczny czas. Poszczególne rozdziały są dość krótkie, więc tym szybciej jeszcze czyta się “Melody”.
😵😵😵
Autorka potrafi bardzo umiejętnie budować napięcie. Przez większość lektury zastanawiałam się nad tym, co wydarzyło się przed wypadkiem Melody i co do niego bezpośrednio doprowadziło. Poznając, wraz z główną bohaterką, jej poszczególne dzieje, odczuwałam cały czas niepokój i ciągłą potrzebę oglądania się za siebie, w celu upewnienia się, czy aby nikt mnie nie śledzi. Opisy zostały tak skonstruowane, że czytelnikowi łatwo było sobie wyobrazić poszczególne sceny, a także odnosić wrażenie, jakby się towarzyszyło Melody w tym, co robi i jak próbuje dociec, co się w jej życiu wydarzyło. Niekiedy po plecach aż mnie ciarki przechodziły na samą myśl tego, co Melody robiła (a nie co robiono jej!).
😵😵😵
Fragmentem, który wręcz wycisnął mi z oczu łzy (a wiecie bardzo dobrze już, że jednak rzadko się to u mnie zdarza) był list napisany do brata Melody przez jego ówczesną partnerkę. W tym momencie dotarło do mnie dosadnie, jak perfidną osobą była Melody i egoistyczną także. Najważniejsze dla niej był jej osobisty komfort, a że osiągała go, idąc po trupach? Trudno, takie jest życie, silniejsi wygrywają, a słabsi przegrywają i lądują na dnie - tak sobie to wszystko tłumaczyła. Czy słusznie? Ja jestem zdania, że nie, że tak naprawdę była bardzo słabą osobą i dlatego tak się zachowywała.
😵😵😵
Oczywiście, byłam bardzo ciekawa zakończenia. Muszę się przyznać, że od razu, z góry założyłam, że to jest historia jednotomowa, więc spodziewałam się zamkniętego rozwiązania tego całego zamieszania wokół Melody. A w zamian za to dostałam… Potwierdzenie tego, że Melody była strasznie naiwna i głupia w pewien sposób. To jak dała się podejść i jak się wcale nie broniła przed wrogiem dowodzi tylko temu, że nie miała instynktu samozachowawczego. Czy podobało mi się to, w jaki sposób zakończyła się “Melody”? I tak i nie. Rozczarowałam się trochę, bo po takiej fabule, czyli wciągającej i pełnej jakiegoś takiego mrocznego niepokoju, spodziewałam się, że zakończenie wbije mnie w fotel i że długo jeszcze po lekturze nie będę mogła się pozbierać. A tutaj dostałam tak naprawdę takie masło maślane i ponowne wejście do tej samej rzeki. Czytelnik zostaje z pewnym rozwiązaniem, ale sam nie wie, czy jest to dobre zakończenie, czy wręcz przeciwnie.
😵😵😵
Poza tym jestem bardzo ciekawa, w jaki sposób autorka będzie chciała to rozwinąć (bo jednak na końcu książki jest wzmianka o tym, że to koniec pierwszej części), w jakim kierunku to pójdzie. Bo na razie to mam wrażenie, że Melody należy do tych bohaterek, które same pchają się w kłopoty, a potem mają pretensje do całego świata o to, że to je spotkało i że nikt, zupełnie nikt nie próbował ich uratować.
😵😵😵
Jest to historia przepełniona bólem, złośliwością, wyrzutami i tłumionymi wybuchami. To nie jest lekka opowieść o szczęśliwej miłości. To raczej książka o tym, że niekiedy nasze drogi komplikuje los, a nasze nogi się tak plączą, że nie jesteśmy w stanie iść dalej nawet o jeden krok. W pewnym momencie po prostu mamy dość, poddajemy się, albo podejmujemy szereg złych decyzji. Tak jak to robią bohaterowie stąd. W “Melody” z początku wydaje się, że wszystko dzieje się zrządzeniem losu, z przypadku. Nieco później okazuje się, że główni bohaterowie mieli jednak wpływ na swoją historię. I że, kiedy zauważyli, iż podążają w złym kierunku, było już za późno, aby zatrzymać wielką machinę zdarzeń.
😵😵😵
Podsumowując, “Melody” autorstwa Karoliny Milcarz to niezłe zaskoczenie w świecie literatury. Okazuje się tu prawdziwym porzekadło, żeby nie oceniać książki po okładce. To nie jest tani romans, ani erotyk. To historia przepełniona bólem, rozczarowaniem, brakiem zrozumienia i wsparcia, a także chęcią podążania w swoim, wyznaczonym lata temu kierunku. Wreszcie to opowieść o tym, jak czasem łatwo się w sobie zatracić, skupiać tylko na swoich potrzebach i przy tym nie zauważać, że się rani kogoś bliskiego. Myślę, że ta książka jest warta uwagi, pomimo tego, że nie zdołałam polubić głównej bohaterki. Kto wie, może zmieni się moje podejście do niej w ewentualnej drugiej części jej przygód? Czas pokaże.
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
😵😵😵
Budzisz się nagle i gwałtownie. Siadasz na łóżku. Twoje serce bije tak mocno, że masz wrażenie, że zaraz wyskoczy ci z piersi. Chcesz krzyczeć, ale boisz się nowej rzeczywistości. Przy twoim łóżku ktoś siedzi, jakaś kobieta. Właśnie zorientowała się, że patrzysz na nią. Bierze cię za rękę i...
2022-09-06
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
🍆🍆🍆
Uwielbiam autorów, po których książki mogę śmiało sięgać w ciemno, bo i tak wiem, że mi się ta kolejna historia i tak spodoba. Tak mam już z twórczością Moniki Ligi. Nie potrafię obok tej kobiety przejść zupełnie obojętnie. Kiedy więc widzę, że ktoś organizuje kolejny booktour z powieścią tej pani, ja śmiało klikam w “skomentuj” i zgłaszam swoją gotowość. Tym razem nad całą zabawą czuwała @a.zetka.czyta, której z tego miejsca chciałabym bardzo podziękować za możliwość wzięcia udziału w tej zabawie oraz za cierpliwość w oczekiwaniu, aż skończę czytać tę historię, bowiem trochę to potrwało i się przedłużyło.
🍆🍆🍆
Jola właśnie ma za sobą pewien etap w życiu. Po dość długiej i skazanej raczej od samego początku wojnie w małżeństwie, postanowiła się rozstać z małżonkiem i odszukać na nowo jakiś uciech w codzienności. Niespodziewanie los daje jej taką szansę, kobieta bowiem dowiaduje się o spadku, jaki ni z gruchy ni z pietruchy pozostawił jej zmarły ojciec. Jola jedzie do odziedziczonego domku, chociaż gdzieś w duchu cały czas się zastanawia, dlaczego ojczulek zostawił go właśnie jej, skoro mężczyzna opuścił wspólne gniazdko, które niegdyś dzielił z nią i jej mamą. Na miejscu okazuje się, że ojciec miał przed rodziną jeszcze więcej tajemnic. Gdyby Joli było jeszcze za mało wrażeń i adrenaliny, to szybko przekonuje się o tym, że za płotem ma bardzo przystojnego sąsiada…
🍆🍆🍆
Rozpoczynając lekturę “Zimnego ognia” miałam mieszane uczucia. Musicie wiedzieć, że w pierwszym tomie tejże serii, czyli “Gorącym śniegu” (swoją drogą, czy te tytuły nie są fenomenalne? Z pewnością na dłużej pozostają w głowie czytelnika!) nie polubiłam Joli. Wydawała mi się oziębłą suką, która uważa, że wszystko się jej należy i że każdy powinien na około niej latać i spełniać tylko jej zachcianki. Miałam przeczucia, że druga część będzie opierać się właśnie na tej postaci między innymi, a mimo to, gdy ujrzałam pierwsze zdania i przekonałam się, że faktycznie tak jest poczułam lekkie rozczarowanie. Musicie zrozumieć, że po prostu nie lubię, kiedy główny bohater jest osobą wyniosłą i taką, do której do tej pory nie potrafiłam żywić cieplejszych uczuć.
🍆🍆🍆
Zaczęłam czytać… I przepadłam. Książka okazała się świetna i bardzo wciągająca. Jedyne, co tak naprawdę mi tu przeszkadzało to fakt, iż autorka w tym tomie z Joli zrobiła kompletnie inną osobę niż to wyglądało w poprzednim tomie. Zupełnie nie kupiłam tego, że najpierw bohaterka była zimna jak lód, nie potrafiłam okazywać swoich uczuć, a może po prostu tego nie chciała, ogólnie uważała, że ona tak bardzo się stara w swoim małżeństwie, że wiele robi, a Wojtek, jej mąż tego kompletnie nie docenia. Nie zważa ona na uczucia innych i przy okazji mocno rani osoby ze swojego otoczenia. W pewnym momencie nawet wydaje jej się, że woli kobiety, więc wdaje się w romans z Krysią, którą później notabene strasznie wykorzystuje tylko po to, by osiągnąć swój upragniony cel, czyli zemstę na Wojtku. Zaś w tym tomie mamy… Kobietę, która z jednej strony twierdzi, że nie jest pewna swej kobiecości, ale wszelkie jej czyny temu zdecydowanie przeczą oraz kobietę, która niczego się nie boi i lubi sprawdzać na co ją stać, odsuwając przy tym swoje granice coraz dalej od siebie.
🍆🍆🍆
I naprawdę ja bym się tego nie czepiała. Ale w moim odczuciu zbyt szybko ta przemiana nastąpiła. Mam wrażenie, że Jola z części i Jola z tego tomu to są dwie zupełnie inne bohaterki, a nie różne wcielenia tej samej postaci. Ale koniec o minusach, bowiem ileż można wypowiadać się źle o książce, która ostatecznie jednak mnie zachwyciła? Niewątpliwie na plus zasługuje sposób napisania scen łóżkowych. Tu nie ma wulgaryzmów, a wszystko jest takie zmysłowe, że sama zapragnęłam się rozebrać i rzucić na mojego partnera! Sceny erotyczne czytałam z wypiekami na twarzy.
🍆🍆🍆
Joli nie potrafiłam polubić z początku. Wciąż w głowie miałam jej obraz po lekturze pierwszego tomu. Za to Marcela, sąsiada kobiety pokochałam od razu z całego swojego serduszka. Był to ujmujący, szarmancki mężczyzna, który pomimo tego, że w takiej głuszy żył dość długo to jednak nie zapomniał o zasadach dobrego wychowania.
🍆🍆🍆
Monika Liga nie byłaby sobą, gdyby czymś nie zaszkodziła swoich wiernych czytelników. Tym razem znów stworzyła takiego twista, że o mało co nie dostałam kręćka. Słuchajcie, jeśli uważacie, że tytuł ten to tylko zwyczajny erotyk, jakich wiele na rynku to się grubo mylicie. Z początku jest to historia nieco obyczajowa, a także romantyczno-erotyczna. Ale później robi się z niej coś na kształt filmy sensacyjnego. Akcja tak leci na łeb na szyję, że ja niekiedy dostawałam zadyszki i musiałam na chwilę przystanąć, by złapać głębszy oddech. Zdecydowanie tu nie ma miejsca na żadną nudę.
🍆🍆🍆
Ale ponownie muszę się przyczepić do pewnego mankamentu. Bo wiecie, relacja pomiędzy Marcelem a Jolą rozwija się w swoim, wolniejszym tempie i jest to naprawdę zrozumiałe, ale także życiowe. Nawet kiedy w tej parze ujawnia się ten trzeci, to wywołuje to gwałtownych ruchów u Joli, raczej powoli musi się oswoić ze swoimi uczuciami i emocjami, a później także z tym, że jeżeli kobieta chce sobie sama zrobić dobrze to nie ma w tym nic złego i że ma do tego po prostu prawo. Ale samo zakończenie wygląda tak, jakby autorka chciała mieć jego ukończenie jak najszybciej za sobą. Na jaw wychodzą tam pewne fakty, które mogą zagrozić parze w byciu razem i nagle pojawia się ktoś, kto te wątpliwości rozwiewa i już można powiedzieć, że następuje szczęśliwe zakończenie. No nie kupiłam tego, w moim odczuciu nastąpiło to wszystko zbyt szybko, przez co miałam wrażenie, że zakończenie to jeden wielki chaos.
🍆🍆🍆
Aby tak nie narzekać ciągle, że książka ta jest zła, bo nie jest, skoro ją na maksymalną liczbę gwiazdek oceniłam, muszę jeszcze wspomnieć o tym, że kolejną rzeczą, która mi się spodobała w tej książce to dbałość o szczegóły, ale także o to, by nie było sztampowo i powtarzalnie. O nie! Tu jest oryginalnie i to bardzo! A zwłaszcza chodzi mi o to, co Jola odnajduje w swoim domku, po przyjeździe do niego. Kto już czytał ten tytuł ten wie, co tam było ukryte.
🍆🍆🍆
Bardzo mnie cieszy to, że końcówka “Zimnego ognia” daje nadzieje, że będzie kolejny tom tej serii. Myślę, że ta powieść idealnie nadaje się na wyjazd czy po prostu podróż, bo gwarantuję wam, że czyta się ją błyskawicznie. Ja nim się obejrzałam, a tu była już połowa powieści za mną! Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania, dzięki któremu naprawdę ciężko oderwać się od lektury. Niby Monika Liga twierdzi, że daje pełne pole do popisu swoim postaciom, a ona jest tylko nadwornym skrybą, ale myślę, że te czerpie dużo z obserwacji ludzi ze swojego otoczenia. Postacie, jak i sama historia są tak życiowe (a przynajmniej takie się zdają!), że każda z nas może tu z łatwością odnaleźć chociaż cząstkę siebie.
🍆🍆🍆
Jeśli szukacie książki lekkiej i przyjemnej to właśnie ją znaleźliście. Nie ma tu zbytnio przekleństw (no chyba, że są niezbędne!), a sceny erotyczne są tak opisane, że podczas lektury robiło mi się zwyczajnie gorąco. Nie każdemu autorowi pisanie erotyków wychodzi na dobre, jednak w przypadku Moniki Ligi apeluję, by nigdy nie przestała pisać, bo po prostu jej historie to kawał dobrej gatunkowo literatury.
🍆🍆🍆
Podsumowując “Zimny ogień” to drugi tom z serii “Żywioły” spod pióra Moniki Ligi. Nie spodziewałam się, że zupełnie, że aż tak zmienię zdanie o Jolce. Po pierwszym tomie bardzo jej nie lubiłam, ale może wpływ na to miał fakt, że w “Gorącym śniegu” autorka dość mało oddawała jej głos i nie miałam jak poznać bliżej tej bohaterki. Ostatecznie oceniam ten tom bardzo pozytywnie i nie mogę się doczekać tomu trzeciego! Niektóre sceny zmroziły mi krew w żyłach, jak chociażby ta z braniem prysznica na zewnątrz i później skakanie bezpośrednio w zaspę śnieżną! No ja bym w życiu czegoś takiego nie zrobiła. Nie zabrakło tu zabawnych scen, ale także tych bardziej emocjonujących. Po raz kolejny przekonałam się o tym, że Monika Liga potrafi tworzyć naprawdę dobre historie i z pewnością sprawia jej niezwykłą radość, wprawianie w zdumienie swoich czytelników wymyślnymi zakończeniami!
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
🍆🍆🍆
Uwielbiam autorów, po których książki mogę śmiało sięgać w ciemno, bo i tak wiem, że mi się ta kolejna historia i tak spodoba. Tak mam już z twórczością Moniki Ligi. Nie potrafię obok tej kobiety przejść zupełnie obojętnie. Kiedy więc widzę, że ktoś organizuje kolejny booktour z powieścią tej...
2022-09-06
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
🐶🐶🐶
Po pierwsze, kiedy widzę jakiś booktour organizowany przez @kryminalnatalerzu to już doskonale wiem, że po prostu warto w nim brać udział, bo byle czego ta dziewczyna na tego typu akcje nie przeznacza. Po drugie, kiedy widzę książkę autorstwa Marty Matyszczak to zwyczajnie nie ma innej opcji, jak po nią sięgnąć. W tym przypadku te dwa punkty się ze sobą połączyły, bowiem @kryminalnatalerzu zorganizowała booktour z książką spod pióra tejże pani. Zgłosiłam pospiesznie chęć zabawy i z niecierpliwością oczekiwałam paczki… Nie spodziewałam się tylko jednego. Ponownie bowiem dostąpiłam tego zaszczytu i byłam pierwszą uczestniczką booktouru. Niech nie zdziwi was więc ilość znaczników pozostawiona w książce! Już samo to pokazuje, jak fenomenalna okazała się ta historia.
🐶🐶🐶
Róża i Szymon Solańscy są właśnie świeżo po ślubie. Chcieliby gdzieś wyjechać i odpocząć w spokoju. Jako miejsce docelowe swej podróży poślubnej obierają więc Sopot. A jak wiadomo wszem i wobec, jest to miasto głośne, zwłaszcza po zmroku. Na miejscu przekonują się, że nie tylko oni obrali sobie taki kierunek podróży - są także Barański z partnerką, Potomek-Chojarską, a także niezastąpiona sąsiadka, Brygida Buchta. Małżeństwo z pewnością nie może liczyć na ciszę i odpoczynek. Już niedługo po przyjechaniu do wybranego pensjonatu, okazuje się, że jego właściciel nie żyje. Kto go zamordował? Dlaczego zdaje się, że zabójstwo odbyło się jakby w trzech aktach? I jaki związek ma ta sprawa ze śledztwem z dawnych lat, kiedy to milicja nigdy nie wyjaśniła tajemniczego zaginięcia dwóch przyjaciółek? Czas by Róża i jej ekipa (a co ważniejsze Gucio!) ponownie wzięła się do roboty!
🐶🐶🐶
Rozpoczynając tę lekturę miałam co do niej naprawdę ogromne oczekiwania. Pomimo tego, że nie czytałam wszystkich tomów z serii “Kryminał pod psem” to jednak te z nich, z którymi się już zdołałam zapoznać podbiły zdecydowanie moje serducho. I dokładnie tak samo było i z “Sopotem w trzech aktach”. Historia zaczyna się niewinnie, bo od opisu… zwłok. Możecie zastanawiać, co jest w tym sielskiego i przyjemnego. Ale jeśli macie za sobą chociaż jedną powieść Marty Matyszczak to doskonale mnie zrozumiecie. W wykonaniu tej pani opis zwłok potrafi być też zabawny. Całość utrzymana jest w bardzo lekkim stylu, dzięki czemu przez tę historię się płynie i na żadnym etapie nie ma się jej dość.
🐶🐶🐶
Powiem wam szczerze, że powieść ta mnie nieco zaskoczyła. Bo wiecie, po samej okładce i tytule książki spodziewałam się sielskiej komedii kryminalnej i takiej mocno wakacyjnej. I poniekąd taka ona właśnie była. Ale dodatkowo doszła jeszcze historia. Autorka bowiem postanowiła wpleść w fabułę “Sopotu w trzech aktach” fragmenty z dalekiej przeszłości, bowiem sięgające aż II Wojny Światowej. I dla mnie to był istny raj! Dla niektórych może źle zabrzmieć, ale uwielbiam wprost historie osadzone właśnie w tym burzliwym i makabrycznym okresie naszej historii.
🐶🐶🐶
Autorka bardzo umiejętnie budowała tu napięcie. Czytelnik może się poczuć podczas lektury tak, jakby układał swego rodzaju puzzle. Marta Matyszczak bardzo powoli odkrywa kolejne fragmenty z życia założycieli pensjonatu Józefiny, w którym zatrzymują się główni bohaterowie, Róż i Szymon. Przez to nie potrafiłam oderwać się od tej książki albo bardzo mozolnie mi to szło, bowiem cały czas przebywałam w stanie ciągłego napięcia, co też wydarzy się dosłownie za chwilę. Przewracałam kolejne strony z mocno bijącym sercem. Z pewnością podczas czytania tej historii kawa nie będzie potrzebna!
🐶🐶🐶
Tak jak w poprzednich tomach Różę nawet lubiłam, tak tutaj dość mocno mnie ona irytowała swoim podejściem i postępowaniem. Na przykład Solański śledził z pozostałymi pewną kobietę, którą uznał za podejrzaną, a ta z balkonu musi się drzeć i pytać, co jej mąż wyprawia! A prawie na każdej stronie chce uchodzić za profesjonalną żonę detektywa. Niezmiennie moim ukochanym bohaterem pozostaje Gucio. Borze szumiący, jaki on był przesłodki. Jego przemyślenia niezmiennie za każdy razem wywoływały na mojej twarzy uśmiech. Moją ulubioną sceną pozostanie ta, w której Gucio zapragnął dostać się do fontanny i oddać tam mocz. Z racji jednak tego, że jest dość niskim psem, za żadne skarby nie mógł do niej wskoczyć, a nikt też się nie kwapił, by mu w tym pomóc. Jego bystre oczy jednak napotkały kubeczki z wodą, które ktoś poustawiał na pobliskim murku. Chyba się domyślacie, co było potem… Barański bardzo się ucieszył na ich widok.
🐶🐶🐶
Kolejną postacią, która tej powieści dodaje nieco pikanterii, ale i charakteru jest Brygida Buchta. Jest ona sąsiadką Solańskich, która miała nadzieję, że po remoncie ich mieszkania staną się wręcz współlokatorami. Niestety, wyszło inaczej… Brygida miała jechać z Solańskimi w podróż poślubną. Jednakże fakt, iż robotnicy trochę zepsuli ich remont, stwierdziła, że trzeba zostać na miejscu i wszelkich prac osobiście dopilnować. Solańscy mają inne plany… Sąsiadka jednak nie jest taka głupia i na nieszczęście małżeństwa dogania ich w ostatniej chwili na peronie. Z takiego wsparcia łatwo się domyślić, co wyjdzie… Niezmiennie bawiła mnie ta bohaterka. Słuchajcie, ona ze zwykłej przejażdżki kolejką potrafiła zrobić niezłą awanturę.
🐶🐶🐶
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak autorka oddała klimat dawnego Sopotu. W tej książce zderzają się dwa światy - ten z dalekiej przeszłości, historycznej wręcz i ten z teraźniejszości. Ewidentnie widać, o czym wtedy myśleli ludzie, czego się bali i na co mieli nadzieję. W teraźniejszym stopniu turyści raczej stawiają po prostu na odpoczynek i dobrą zabawę. Gdy dochodziłam do fragmentów opisujących najpierw czasy tuż przed wojną, a później również rzeczywistość wojenną moje serce aż przyspieszało rytm. Po raz już nie wiem, który zastanawiałam się, jak ja bym podczas wojny się zachowywała. Akurat tutaj autorka skupia się na czterech przyjaciółkach, które chociaż z tak różnych światów i rodzin to jednak potrafiły znaleźć ze sobą wspólny język.
🐶🐶🐶
Ale trwało to do czasu. W obliczu wojny człowiek boleśnie uczy się tego, kto faktycznie jest przyjacielem, a kto jednak wrogiem. W większości tego typu historii pomimo strasznych czasów ludzie starają się jednak nie tracić tego człowieczeństwa, które jeszcze mają w sobie. W “Sopocie w trzech aktach” też wydaje się, że mocnej przyjaźni dziewczyn nic nie jest w stanie pokonać. Ale w pewnym momencie pojawiają się zazdrość i buta. A te są niekiedy potężniejsze niż siostrzana miłość…
🐶🐶🐶
Podsumowując, “Sopot w trzech aktach” to już dziesiąty tom przygód Róży, Szymona, Gucia oraz reszty bohaterów. Tym razem nasi ulubieńcy trafiają do znanego, nadmorskiego miasta, w którym najważniejsze jest dobra zabawa i odpoczynek. Świeżo upieczone małżeństwo jednak nie może liczyć na upragniony spokój… Jest zabawnie, wzruszająco, ale także niektóre ze scen wywołują mocniejsze bicie serca. Od tej powieści nie da się, ot tak, oderwać. Na plus przemawiają, o czym wcześniej nie wspomniałam, krótkie rozdziały, których tytuły to fragmenty znanych piosenek Agnieszki Osieckiej. To również nadaje oryginalnego klimatu tej powieści. “Sopot w trzech aktach” to idealna historia do poczytania właśnie w okresie wakacyjnym (który, niestety się kończy). Na początku została umieszczona mapka z charakterystycznymi punktami, która skłania do spacerów po Sopocie i odnajdywania poszczególnych miejsc. Myślę, że to bardzo przyjemny pomysł na trasę wycieczki krajoznawczej, by jeszcze lepiej poznać to piękne miasto. Oczywiście, jeśli kogoś interesuje tu coś więcej niż molo i okoliczne bary. A samo zakończenie może nie wbiło mnie w fotel, ale jednak rozchyliłam trochę usta w zdumieniu…
💣Recenzja zawiera drobne spoilery. Czytasz ją na własną odpowiedzialność!💣
🐶🐶🐶
Po pierwsze, kiedy widzę jakiś booktour organizowany przez @kryminalnatalerzu to już doskonale wiem, że po prostu warto w nim brać udział, bo byle czego ta dziewczyna na tego typu akcje nie przeznacza. Po drugie, kiedy widzę książkę autorstwa Marty Matyszczak to zwyczajnie nie ma innej opcji,...
2022-08-18
🤯🤯🤯
Nie słyszysz nic. Nie widzisz. Chcesz krzyknąć, lecz kiedy to robisz okazuje się, że twój głos jakoś tak męsko brzmi. Otwierasz powoli oczy i co widzisz? Opuszczoną fabrykę. Czujesz, że masz związane ręce. Chcesz nimi poruszyć, ale nie możesz. Ktoś krzyczy z oddali, ale nie potrafisz rozróżnić poszczególnych słów. Wpadasz w panikę. I wtedy ktoś do ciebie podchodzi i zarzuca na twoją głowę czarny worek. Znów ogarnia cię ciemność. Gdzie tym razem trafisz?
🤯🤯🤯
Czasem jest tak, że kontynuacje książek okazują się gorsze niż ich poprzedniczki. Ale niekiedy pojawiają się na rynku wyjątki, które sprawiają, że nadzieją na dobrą lekturę albo nie umiera albo umiera naprawdę jako ta ostatnia. Tak jak wspominałam już w przypadku pierwszego tomu, booktour z tą książką zorganizowała @potrafieczytac, za co bardzo w tym miejscu chciałabym jej podziękować 🤗 Nie wiem, czy już czytaliście moją recenzję "Obudź mnie zanim umrę", ale podobała mi się ona i na dłużej pozostała mojej głowie. Do części kolejnej zabierałam się jednak z pewnym sceptycyzmem i lekką obawą, że znów okaże się, iż kontynuacje zawsze muszą wyjść jako te gorsze pozycję. Ale zanim przejdziemy do moich wrażeń to poniżej opiszę pokrótce o czym ta historia jest.
🤯🤯🤯
Morderca wciąż jest na wolności i ma się naprawdę świetnie. W Chicago za to dochodzi do kolejnych dziwacznych zbrodni. Mijają miesiące, a policja nie potrafi ruszyć się choćby o milimetr w tej sprawie. Tymczasem młoda Rosalie Evans boryka się z dość poważnym problemem: otóż nawiedzają ja coraz bardziej realistyczne sceny niczym z horroru, w których ona sama "wciela się" w rolę ofiar i odczuwa wraz z nimi wszelkie emocje. Kobieta cały czas zastanawia się nad tym, czy te wizje ostatecznie pomogą jej odnaleźć zwyrodnialca. Po niedługim czasie sytuacja się jeszcze bardziej komplikuje: znika dyrektor szkoły, w którym uczyła się ofiarą, zamordowana dziewczyna. Na policję zaś nagle zgłasza się nieoczekiwany świadek. Czas ciągle upływa, a Rosalie zdaje sobie sprawie z tego, że za jakiś niedługo czas będzie musiała zmierzyć się ze swoimi demonami, ukrytymi gdzieś głęboko w jej duszy.
🤯🤯🤯
Niewątpliwie muszę przyznać, że ta książka mnie naprawdę mocno zaskoczyła. Nie nastawiałam się tutaj na nic jakoś mocno odkrywczego, a autorka ostatecznie zrzuciła na mnie bombę. Moim zdaniem, łatwiej było się tutaj wkręcić w akcję, fabułę czy też w końcu polubić bohatera lub bohaterów tej książki niz miało to miejsce w przypadku "Obudź mnie zanim umrę". Może było to związane z objętością danej książki, w końcu pierwszy tom liczył sobie nieco ponad 150 stron, więc też niezbyt standardowo; a tu jednak mamy do czynienia już z normalną ilością stron. W pierwszej części czytelnik mógł przywiązać się do bohaterów, po czym zaraz musiał się z nimi rozstawać. W " I zbaw mnie ode złego" dostajemy postacie "na talerzu" i mam wrażenie, że jest że w tym tomie było więcej akcji, co zadziałało jeszcze większym przywiązaniem czytelnika do bohaterów. Ta część zdecydowanie była lepsza niż poprzednia.
🤯🤯🤯
Sami bohaterowie w tym tomie jakoś bardziej potrafią o siebie zadbać i podjąć racjonalne decyzje. Chociaż nadal nie rozumiem pewnych decyzji Rosalie. A najbardziej tej, jak ledwo stoi na nogach, ale z większą siłą jeszcze wyrywa sobie wenflony. Dla mnie to co powie lekarz to świętość, słucham się zawsze jego poleceń, a Rosalie i tak zrobi po swojemu… Przecież ona wie lepiej! Będzie robić po swojemu i starannie. I ucieknie ze szpitala. Przecież ona się świetnie już czuje. Dla mnie to był szczyt głupoty takie zachowanie. Bruce za to jawił mi się jako taki dobry samarytanin, który dla każdego pragnie zrobić coś dobrego i przy okazji nie chce, aby ktoś mu się za to odwdzięczał.
🤯🤯🤯
Akcja tutaj zaskakująco w szybkim tempie szła. Przyznaję, że czasem niekiedy aż zapierało mi dech w piersiach. Obok tej książki nie da się przejść zupełnie obojętnie. Albo się ją kocha, albo nienawidzi, nie ma nic pomiędzy tym.
🤯🤯🤯
Jeśli chodzi o oprawę graficzną to szczerze mówiąc, widząc te okładki gdzieś w księgarni to w życiu bym nie zainteresowała się nią. W moim estetycznym poczuciu okładki zwyczajnie są brzydki i robione na styl dawniejszych okładek. Wydawnictwo powinno zmienić oprawy graficzne, chociażby po to, aby więcej osób zechciało przeczytać tę pozycję. Trochę to ujmuje całej historii i myślę, że o wiele mniej osób chce ją poznać, gdy widzi tak brzydkie okładki.
🤯🤯🤯
Książka została podzielona na dwanaście rozdziałów. Nie są one jakoś mocno długie, a dzięki temu że pojawia się perspektywa kilku osób, a nie tylko jednej, czytelnik ma szerszy ogląd na to, co rozgrywa się na jego oczach. Styl autorki jest bardzo lekki. Naprawdę, sądziłam, że się podczas lektury wręcz wynudzę, a tu mnie spotkała taka miła niespodzianka! Teraz jak piszę tę recenzję to przyszło mi do głowy, że sama okładka, ale także treść książki nieco przypominają twórczość Dana Browna.
🤯🤯🤯
Ciekawym pomysłem było wprowadzenie do jednej postaci faktu, iż ma problemy psychiatryczne. Opisy tajemniczych wizji Rosalie były bardzo plastyczne. Czytając je miałam wrażenie, że jestem obok tej bohaterki i razem z nią przeżywam to co i ona. Muszę przyznać, że to było ciekawe doświadczenie.
🤯🤯🤯
Zakończenie tej historii okazało się dla mnie wbijające w fotel. Uważam wręcz, że za takie sceny powinny obowiązywać jakieś kary dla autorów. Bo wiecie, jak macie całą serię w domu na półce to macie świadomość, że jakie te zakończenie by nie było to w każdej chwili możecie sięgnąć po kolejny tom. I w przypadku "Obudź mnie zanim umrę" sprawdziło się to doskonałe właśnie, tak w przypadku "I zbaw mnie ode złego" to nie miało to najmniejszego sensu, bo wiem trzeciego tomu na razie wciąż nie ma.
🤯🤯🤯
Podsumowując, "I zbaw mnie ode złego" okazało się doskonałą kontynuacją pierwszego tomu. Polubiłam nawet Rosalie, która w pierwszej książce niezwykle mocno mnie irytowała. Ogólnie myślę, że ta lektura idealnie wpisuje się na letnie czytanie, bowiem trzyma w ciągłym napięciu i nie daje nawet chwili wytchnienia. Dzięki niej zrobi się wam gorąco, nawet wtedy gdy wieczór jest naprawdę ciepły. Tak jak już wspominałam: obok tej pozycji nie da się przejść tak zupełnie obojętnie.
🤯🤯🤯
Nie słyszysz nic. Nie widzisz. Chcesz krzyknąć, lecz kiedy to robisz okazuje się, że twój głos jakoś tak męsko brzmi. Otwierasz powoli oczy i co widzisz? Opuszczoną fabrykę. Czujesz, że masz związane ręce. Chcesz nimi poruszyć, ale nie możesz. Ktoś krzyczy z oddali, ale nie potrafisz rozróżnić poszczególnych słów. Wpadasz w panikę. I wtedy ktoś do ciebie podchodzi i...
2022-06-27
🌻🌻🌻
Zostaniesz damą do towarzystwa. Zawiozę cię do pewnego mężczyzny, który nauczy cię jak postępować z tą specyficzną płcią. Jest to szansa dla ciebie. Zrozumiem jeśli odmówisz, ale pamiętaj, że to może być wielką szansą dla ciebie. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. One też są ważne. Ale oprócz nich zdobędziesz szacunek i prestiż, których w innej sytuacji nigdy mieć byś nie mogła. Zostaniesz najlepszą z żon. Każdego dnia pokażesz światu, że potrafisz zadbać o swego mężczyznę. Masz kilka dni na podjęcie decyzji. Powodzenia!
🌻🌻🌻
Co byście zrobili, gdyby ktoś skierował do was powyższe słowa? Zgodzilibyście się bez wahania? A może przez długie godziny zastanawialibyście się, co począć? Przed takim dylematem staje właśnie główna bohaterka "Damy i kochanki" autorstwa Moniki Ligi. Mam już za sobą dwie książki tej pani, ta jest trzecią, więc gdy tylko moje oczy natrafiły na booktour organizowany przez @daria.jedrzejek nie było innej opcji i musiałam wręcz się do niej zgłosić. Czy spodziewałam się tego, co otrzymam w tej lekturze? Kompletnie NIE!!
🌻🌻🌻
Ignacy to hulaka, dla którego najważniejsze jest picie i zabawy w łóżku z kolejnymi panienkami. Jego mama postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Z pobliskiego klasztoru sprowadza do domu młodą i bardzo piękną dziewczynę, którą uprzednio odpowiednio usposabia i edukuje. Czy dziewczynie uda się sprowadzić Ignacego na dobrą stronę i pokazać, że warto mieć żonę? A co jeśli to chłopakowi uda się pokazać kochance na czym polega dobry seks i tej przestanie zależeć na zamążpójściu? Wszelkie konwenanse, skromność i dobre obyczaje idą w kąt, tu wszelkie chwyty są dozwolone.
🌻🌻🌻
To, że Monika lubi zaskakiwać wiedziałam już z poprzednich jej książek, które miałam okazję przeczytać. Ale, że każda jej historia jest tak odmienna to było dla mnie zaskoczeniem. W tym przypadku autorka stworzyła wciągającą historię o tym, co było kiedyś ważne, o ile nie najważniejsze, w wyższych sferach. Praktycznie od pierwszych stron czytałam tę książkę z wypiekami na twarzy.
🌻🌻🌻
Jest to opowieść przepełniona nadzieją, miłością, ale także namiętnością. Z pewnością skierowana jest ona do starszych czytelników. Nie brakuje tu dość odważnych scen, chociaż na pewno nie są one aż tak brutalne, jak to miało miejsce w "Psycholog. Początku".
🌻🌻🌻
Ciężko jest przejść obok tej lektury zupełnie obojętnie. Autorka dysponuje bardzo lekkim piórem, co sprawia, że przez lekturę się po prostu płynie. Monika stworzyła po raz kolejny również bardzo ciekawych bohaterów. Do tej pory w jej książkach każdy bohater był zupełnie inny i oryginalny. Tak też było i tutaj. Ignacy niezwykle mnie irytował swoim sposobem bycia. Nie lubię ludzi, którzy uważają, że za kasę mogą wszystko i którzy skaczą z kwiatka na kwiatek, mając uczucia innych gdzieś. Marlenę, czyli dziewczynę przypisaną jakby do tego mężczyzny pokochałam od razu z całego serca. Jawiła mi się jako niezwykle sympatyczna i ciepła osóbka, która jest gotowa znieść wiele, byle tylko kogoś zadowolić. Ludwika, czyli mama Ignacego to była mądra kobieta i ostatecznie jednak chciała dobrze zarówno dla swego pierworodnego, jak i Marleny. Tomasz okazał się miłym facetem, ale za grosz nie potrafił zawalczyć o swoją miłość. Czytelnik w tej całej plejadzie postaci nie znajdzie dwóch takich samych osób, każda z nich jest zupełnie inna i to jest piękne.
🌻🌻🌻
Nie jest to z pewnością lektura dla wszystkich. Autorka nie boi bawić się słowem i to w naprawdę dosadny sposób. Nie zabrakło tutaj więc scen mocno erotycznych, w których padają niekiedy nawet wulgaryzmy. Mi osobiście one nie przeszkadzały, wręcz pobudzały i rozpalały moje zmysły. A przy okazji były tak plastyczne, że łatwo było sobie w trakcie lektury te wszystkie sceny wyobrażać, wyświetlać niczym film na ekranie tuż przed oczami czytelnika.
🌻🌻🌻
Czy Monice udało się mnie po raz enty zaskoczyć? Oczywiście, że tak! Zwłaszcza ostatnimi scenami. Mam tu na myśli Kaśkę i jej przygodę w lesie oraz to jak zakończyła się historia Ignacego i Marleny i jakie to miało dalsze konsekwencje. Przy tej pierwszej scenie nigdy by mi do głowy nie przyszło, żeby ten konkretny moment w życiu kobiety przeżywać w taki sposób. Jeszcze chyba nigdy z czymś takim się nie spotkałam w literaturze. W tej drugiej zaskoczył mnie bardzo rozwój sytuacji i jaki to miało wpływ na poszczególne osoby.
🌻🌻🌻
Czy chciałabym czytać więcej twórczości Moniki? No pewnie, że tak! Pisze ona tak różnorodne historie, że aż dziw bierze, że wszystkie wychodzą właśnie spod jej pióra, w sensie, że wszystkie napisała jedna i ta sama osoba. Autorka jest naprawdę wszechstronnie uzdolniona, a poza tym widać po tekście, że tworzenie poszczególnych historii sprawia jej moc przyjemności. Zwłaszcza, że jak sama twierdzi, ona tylko podąża za swoimi bohaterami, a to oni decydują o swoich losach. Sami, bez jej najmniejszej pomocy. Monika jest tylko od pisania 😂 Ręka pewnie sama jej chodzi, żeby nadążyć wszystko skrupulatnie spisać.
🌻🌻🌻
Podsumowując, "Dama i kochanka" to była dla mnie erotyczna uczta. Delektowałam się tutaj dosłownie każdą sceną. Były one dla mnie niczym najwykwintniejsze danie, które chce się smakować jak najdłużej. Autorka po raz kolejny mnie zaskoczyła swoją wyobraźnią i stylem, ale także odwagą, bowiem porusza tutaj szereg ważnych tematów. Nie zabrakło w tej historii erotyzmu. Nie wszystkim podpisują tego typu sceny i słownictwo, które czasem jest wulgarne. We mnie sprawiły one szereg różnorodnych emocji, a także podniesienie ciśnienia i ciepłoty ciała. Muszę koniecznie poznać inne powieści tej pani, bo jestem ciekawa, czym jeszcze będzie w stanie mnie wbić w fotel.
🌻🌻🌻
Zostaniesz damą do towarzystwa. Zawiozę cię do pewnego mężczyzny, który nauczy cię jak postępować z tą specyficzną płcią. Jest to szansa dla ciebie. Zrozumiem jeśli odmówisz, ale pamiętaj, że to może być wielką szansą dla ciebie. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. One też są ważne. Ale oprócz nich zdobędziesz szacunek i prestiż, których w innej sytuacji nigdy mieć byś nie...
2022-06-17
🍹🍹🍹
Czy znacie te uczucie, kiedy sięgacie po coś zupełnie wam nieznanego? Nie wiecie, czego konkretnie możecie się spodziewać po tym czymś, staracie się też nie mieć większych oczekiwań względem tej rzeczy. Ja właśnie w ten sposób czułam się, kiedy ujrzałam post u @zaminionkowana, w którym ta wspaniała dziewczyna zachęcała do udziału w pewnej jej akcji. Polegała ona na tym, że w booktourach wędruje kilka książek, a uczestnicy ją czytają, zaznaczają ulubione fragmenty i później posyłają ją dalej. Nie widzicie nic w tym dziwnego? A jednak ta akcja różniła się nieco od tych, w których dotychczas miałam okazję wziąć udział. Mianowicie, nie wiedziałam tak naprawdę, co to za książka. Owszem, @zaminionkowana nakreśliła odrobinę, o czym dany tytuł jest (a puściła ich aż pięć!), ale nic więcej nie chciała zdradzić! Niedobra, prawda? Nie znalazłam tytułu ani autora. Nie wiedziałam, jaką okładkę ma ta powieść, ani nie mogłam zapoznać się z jej opisem. Zwyczajnie brałam książkę w ciemno.
🍹🍹🍹
Co z tego wynikło? Obawiałam się, że ta przygoda skończy się podobnie jak w przypadku poprzedniej tego typu akcji. Wtedy historia, którą otrzymałam kompletnie mi nie podeszła, wynudziła mnie wręcz. Podświadomie więc nastawiałam się, że i tym razem tak będzie. Jakże się myliłam!
🍹🍹🍹
Niezwykle ciężko mi będzie wam opisać te książkę, skoro tak naprawdę nie mogę wam o niej zdradzić nic. Ani nie mogę napisać jak nazywali się bohaterowie stąd, ani zdradzić nieco opisu fabuły. Jedyne, o czym mogę się z wami podzielić to moje odczucia względem tej historii. A patrząc po samej ocenie z początku tej recenzji możecie łatwo wywnioskować, że to była świetna i fenomenalna lektura! 😍
🍹🍹🍹
Zabierając się za tę lekturę nie spodziewałam się w najdrobniejszych życzeniach, że to będzie tak wspaniała lektura! Borze szumiący, ile tu było emocji! Początkowo akcja posuwa się powoli, niczym listek na wietrze. Nikomu się nigdzie nie spieszy, wszyscy są zadowoleni z tego, co robią. Jest sielsko i jakoś tak wakacyjnie. Dość szybko jednak ciemne chmury zasnuwają niebo głównemu bohaterowi. I zaczyna się dziać tak naprawdę wszystko.
🍹🍹🍹
Jednocześnie płakałam i się śmiałam. Co przerażające, to fakt, że nie potrafiłam nad tymi odczuciami w najmniejszym stopniu zapanować. Niekiedy miałam wrażenie, że to jakaś druga osoba czyta tę książkę, a ja ją tylko obserwuję z pewnej odległości. Autor spisał to wszystko za pomocą bardzo lekkiego stylu, co powoduje, że jeszcze szybciej tę powieść się pochłania. Rozdziały są krótkie i kończą się tak, że odczuwa się wręcz przymus przeczytania jeszcze kolejnego i następnego. Polubiłam praktycznie wszystkie postaci, oprócz jednej, która okazała się kimś w rodzaju wampira energetycznego. Od początku wydawała mi się podejrzana i niestety, nie pomyliłam się.
🍹🍹🍹
Nie potrafiłam pojąć chociażby tego, jak główny bohater mógł aż tak spieprzyć sobie życie. Chciałam go porządnie walnąć w głowę. Niektórych zachowań do tej pory nie potrafię zrozumieć. Są dla mnie okropnie raniące drugą osobę i takie już pozostaną na zawsze raczej.
🍹🍹🍹
Całość oceniam niezwykle pozytywnie. Jest to bardzo mądra opowieść o tym, jak czasem zapominamy, co jest ważne w życiu i jak łatwo się zagubić w szarej rzeczywistości. Po lekturze już znalazłam książkę w wyszukiwarce Google, co nie jest specjalnie trudne, bowiem wystarczy wpisać imię i nazwisko głównego bohatera plus słowo książka. Spojrzałam na wyniki szukania i znów oniemiałam. Tyle razy zdarzało mi się ten tytuł widywać i w księgarni i nawet w internecie, a nigdy jakoś nie zapałałam głębszą chęcią, by ją poznać. Nie raz i nie dwa, kiedy byłam na zakupach w księgarni mój wzrok dosłownie tylko się ślizgał po jej okładce i szłam dalej.
🍹🍹🍹
Autorowi naprawdę zgrabnie udało się wpleść między wierszami bardzo mądre przesłanie. Uważam, że między innymi z tego powodu pozostanie ona na dłużej w mej pamięci. No kurczę, nie da się obok niej przejść obojętnie. Jednych może znudzić, drugich rozkochać w sobie a trzecich wzruszyć i wywołać potok łez, chociaż należą do grona tych osób, które rzadko przy czytaniu płaczą. Ta powieść jest niezwykle uniwersalna. Mogliby ją przeczytać ludzie, którzy żyli podczas II Wojny Światowej i wynieśli by z niej coś dla siebie. A mogliby ją przeczytać współcześni czytelnicy i też by w jej treści znaleźli coś dla siebie. Niezwykłe, prawda?
🍹🍹🍹
Bardzo się cieszę, że jednak zdecydowałam się na udział w tej zabawie, zorganizowanej przez @zaminionkowana. Dzięki nie poznałam bardzo wartościową książkę, która z pewnością pozostanie ze mną na dłużej. Muszę zaznaczyć, że Daria do tych akcji nie wybiera powieści byle jakich. Przeznacza na nie tytuły, które jej zdaniem zasługują na większy rozgłos. W przypadku tej powieści zgadzam się z nią w dwustu procentach. Zdecydowanie historia ta nie miała takiego rozgłosu na jaki faktycznie zasłużyła.
🍹🍹🍹
Abstrahując już od tej konkretnej inicjatywy to lubicie sięgać po coś w ciemno? Pojawia się w sieci coraz więcej chociażby boxów niespodzianek, w których możecie wskazać na przykład tylko tytuł książki, jaki chcielibyście otrzymać, albo nawet i tyle nie. Myślę, że to jest ciekawy sposób na popularyzowanie czytelnictwa. Nie wiem, jak wy, ale ja jestem okładkową sroką. Mianowicie, gdy książka ma piękną oprawę graficzną przestaje mnie interesować jej środek. W sensie, że przy zakupie już się nim za bardzo nie kieruję. Wiele razy tylko na podstawie samej okładki kupiłam dany tytuł. Czasem, choć nie zawsze sięgam po opis, aby przekonać się, czy ta konkretna historia może być dla mnie. Czytanie w ciemno jest więc dla mnie za każdym razem czymś nowym i intrygującym. Zauważyłam na przykład, że czytając w ten sposób większą uwagę poświęcam samym bohaterom czy poszczególnym wydarzeniom. Mam wrażenie, że wtedy bardziej potrafię wniknąć w opowiadaną powieść. Polecam każdemu taką zabawę 🥰
🍹🍹🍹
Czy znacie te uczucie, kiedy sięgacie po coś zupełnie wam nieznanego? Nie wiecie, czego konkretnie możecie się spodziewać po tym czymś, staracie się też nie mieć większych oczekiwań względem tej rzeczy. Ja właśnie w ten sposób czułam się, kiedy ujrzałam post u @zaminionkowana, w którym ta wspaniała dziewczyna zachęcała do udziału w pewnej jej akcji. Polegała ona na tym,...
2022-05-16
🙊🙊🙊
Gdy widzę okładkę tej książki to płonę. I mi samej zachciewa się jakiś cielesnych uciech. Moim skromnym zdaniem, jest ona niezwykle pobudzająca oraz zmysłowa. I udowadnia, że nie musi się na niej sporo dziać, aby przyciągnąć wzrok czytelników. gdy tylko ujrzałam, że @swisssweet.ksiazkowe.spotkania organizuje z tym tytułem booktour to nie potrafiłam się oprzeć i po prostu musiałam zgłosić swoją chęć udziału w zabawie. Czy był to dobry wybór?
🙊🙊🙊
Zośka to już dojrzała kobieta. Zna swoją wartość i wie czego chce od życia. Wciąż próbuje spełnić swoje największe marzenie… Jej praca polega na kierowaniu ludźmi w hotelach w taki sposób, aby wszystko grało odpowiednio i by wszyscy, nawet ci najbardziej wymagający, klienci byli zadowoleni i chcieli do niej wracać. Pewnego dnia w Internecie odnajduje ofertę idealną wręcz. Posada menadżerki hotelu położonego u podnóża Tatr. Jedzie tam na rozmowę z wielkimi oczekiwaniami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że jej nowy pracodawca to również mężczyzna, z którym się niecnie zabawiła w saunie. Konflikt interesów i miłości walczą o pierwsze miejsca w sercach zarówno Wojtka, jak i Zośki. Czy z tego można powstać udany związek?
🙊🙊🙊
Słuchajcie, ta książka to totalne mistrzostwo! Nie spodziewałam się zupełnie aż do tego stopnia erotycznej i zabawnej historii. Z miejsca polubiłam Zośkę. Szczerze, to chciałabym być taka jak ona. Niczym się nie przejmowała, szła przez życie stawiając mocno i pewnie kroki na ziemi. Najbardziej podobało mi się jej podejście do własnego ciała. Zwyczajnie akceptowała siebie taką jaką jest kobietą, chociaż niektórzy mogliby powiedzieć, że na przykład duży tyłek to wada. Moje oczy o mało nie wyszły z orbit, kiedy już na początku powieści autorka stworzyła tak erotyczne warunki dwójce głównych bohaterów. Ja raczej nie odważyłabym się zrobić czegoś takiego, jak Zośka, chociaż nie ukrywam, że samo czytanie o tym podniecało. A pewnie taki zamiar miała autorka.
🙊🙊🙊
Jeśli już jesteśmy przy tych scenach łóżkowych. No nie będę ukrywać, że pojawia się ich tu sporo. Autorce jednak udało się je i tak wpleść pomiędzy główną fabułę “Gorącego śniegu”. Opisy wszelkich pozycji i poczynań Wojtka i Zośki w tych sprawach zostały stworzone z wielkim smakiem i kulturą. Gdy je czytałam to odnosiłam wręcz wrażenie, że sama biorę w nich udział albo że chociaż stoję tuż obok i wszystko to obserwuję.
🙊🙊🙊
Większość bohaterów jest tu tak skonstruowana, że nie da się ich nie lubić. Kibicowałam głównej parze, ale nie tylko. Pojawia się wątek również Krystyny, której autorka postanowiła trochę oddać miejsca i głosu. To sprawia, że dla czytelnika ta historia staje się jeszcze ciekawsza. Nie brakuje tu spisków czy tajemnic, które dopiero z czasem się rozwiążą (bądź też nie). Ogólnie Monika Liga dysponuje lekkim, zabawnym a niekiedy cierpkim i sarkastycznym stylem pisania. Od pierwszych stron zostałam wciągnięta w tę historię i nie potrafiłam się z niej uwolnić. Rozdziały są niezwykle krótkie, a przynajmniej mi się takowe wydawały. Niekiedy czytelnik może się zirytować faktem, że tu czyta o Zośce, a tu za chwilę dosłownie jest przeskok i już pojawia się perspektywa Wojtka. Mi to nie przeszkadzało, wręcz mam wrażenie, że dzięki temu jeszcze szybciej mi się czytało ten tytuł.
🙊🙊🙊
Nie wiem, jak autorce się coś takiego udało, ale nawet bohaterów negatywnych stworzyła w taki sposób, że nie czułam do niego antypatii, a tylko lekkie pobłażanie i chęć pogłaskania go po główce. Oczywiście, mam tu w większości na myśli byłego Zośki, który pojawia się na scenie głównej w najmniej odpowiednim momencie. Domyślam się, że miało to zaognić sytuację i w sumie tak właśnie było. Ale droga autorko, scena z patelnią to był majstersztyk! Ci co nie czytali tej książki jeszcze to w tym momencie szybko za nią łapią, aby dowiedzieć się, co to za szczególny moment w książce z tym naczyniem kuchennym i dlaczego mi się on aż tak spodobał 😝
🙊🙊🙊
No dobrze, ja tutaj wręcz pieję z zachwytu, mało co nie dostając przy tym orgazmu, ale w takim razie czyżby książka ta należała do ideałów, co do których nie ma o co się przyczepić? Otóż nie do końca. Nie spodobała mi się tu ogromnie jedna rzecz. Mianowicie, że Zośka z jednej strony grała taką twardą i odporną na wszelkie krzywdy i owszem potem cierpiała przez Wojtka i jego decyzje, ale aż dziwne, że tak szybko mu też to wybaczyła. No byłam w szoku. Tutaj na jednej stronie przeżywa rozstanie, potraktowanie przez ukochanego mężczyznę niczym jakiś niepotrzebny śmieć, a na kolejnej już jest znów gotowa rzucać mu się na szyję i oddawać mu się cała. No nie, za nic to do mnie nie przemówi i nie przekona mnie, że w prawdziwym życiu mogłoby się coś takiego wydarzyć (chociaż nie ukrywam, że jest ono zaskakujące na każdej płaszczyźnie).
🙊🙊🙊
Podsumowując, “Gorący śnieg” to niezwykle erotyczna historia stworzona przez Monikę Ligę. Czyta się ją naprawdę przyjemnie i szybko. Całość podzielona jest na krótkie rozdziały, a poza tym autorka oddała głos kilku bohaterom, dzięki czemu czytelnik ma szerszy ogląd na całość historii i na motywy postępowania poszczególnych osób. Pomimo dość sporego zgrzytu w pewnym momencie, jestem zmuszona ocenić tę powieść naprawdę wysoko, bo aż na dziesięć gwiazdek. Niczego mi tu nie zabrakło i bawiłam się podczas lektury naprawdę świetnie. A sceny erotyczne rozpaliły moje zmysły do granic możliwości, więc lecę je zaspokoić 😛
🙊🙊🙊
Gdy widzę okładkę tej książki to płonę. I mi samej zachciewa się jakiś cielesnych uciech. Moim skromnym zdaniem, jest ona niezwykle pobudzająca oraz zmysłowa. I udowadnia, że nie musi się na niej sporo dziać, aby przyciągnąć wzrok czytelników. gdy tylko ujrzałam, że @swisssweet.ksiazkowe.spotkania organizuje z tym tytułem booktour to nie potrafiłam się oprzeć i po...
2022-05-05
😳😳😳
Możecie pomyśleć, że ze mną jest coś mocno nie tak. Ale muszę to przed wami przyznać tu i teraz: lubię niekiedy sięgnąć po literaturę, w której tło stanowi II Wojna Światowa. Oczywiście, że zdaję sobie sprawę z tego, że jest to ciężka literatura, przygnębiająca i wywołująca wręcz nierzadko dreszcz na plecach. Zawsze, gdy zapoznaję się z kolejną tego typu powieścią nachodzą mnie myśli typu: jak ja bym sobie w takiej nowej rzeczywistości poradziła? Nie potrafię sobie wyobrazić, że jednego dnia moje życie wygląda zupełnie normalnie, odprowadzam córkę do żłobka, szykuję śniadanie, odpoczywam na ulubionej kanapie i wreszcie wyruszam do pracy, a kolejnego dnia dochodzą mnie informacje o wybuchu wojny i sama tego w końcu doświadczam. A przecież właśnie coś takiego wydarzyło się jeszcze niedawno w Ukrainie. Wracając do “Na moment przed świtem” to przed lekturą kompletnie nic nie wiedziałam o tej powieści. Urzekła mnie niezwykle okładka i teraz będąc już po lekturze, mogę śmiało stwierdzić, że w pełni oddaje ona treść tego tytułu. Kiedy ujrzałam, że @karolla_wid zdecydowała się zorganizować booktour z całą serią nie potrafiłam się oprzeć i musiałam zgłosić swoją chęć udziału w tej zabawie. A potem zostało mi tylko wyczekiwanie paczuszki z książką…
😳😳😳
Ta historia to losy dwóch kobiet, którym przyszło żyć w dwóch różnych czasach. Agnes to już staruszka, której oczy widziały nie jedno. Przeżyła II Wojnę Światową i napatrzyła się na piekło innych ludzi. Musiała również przez jakiś czas żyć w ogromnym niepokoju i niewiedzy na temat tego, co się dzieje z jej narzeczonym. Adrianie przyszło spędzić codzienność z mężem, który nie potrafi jej docenić. Raczej traktuje ją jak służącą i zwykłe popychadło. Jego matka nie zachowuje się lepiej, zlecając dziewczynie raz nawet posprzątanie całego mieszkania. Nikt nie rozumie, dlaczego Adriana uparcie trwa u boku takiego okropnego mężczyzny, ale kobieta skrywa w swym sercu mroczne tajemnice, które nie pozwalają jej na odejście. Jakie decyzje ostatecznie podejmie Adriana? Jak wpływie znajomość tych dwóch kobiet na ich życie?
😳😳😳
Kiedy sięgałam po tę powieść tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać, ponieważ nic tej autorki wcześniej nie czytałam. Miałam po prostu nadzieję na dobrą lekturę. Ale to co dostałam… Szczerze? To przeszło moje największe oczekiwania! Nie myślałam, że otrzymam aż tak emocjonującą historię. A z pewnością tych nie brakuje w tej powieści. Teraźniejszość miesza się tutaj z dość daleką przeszłością. Czasy niby zupełnie różne, ale autorce udało się ukazać, że i podczas Wojny i teraz żyją zwyczajne kobiety. Kobiety, którym nie raz przychodzi poświęcać się dla innych i to bardzo.
😳😳😳
Czytając o tym, jak mąż traktował Adrianę miałam odruch wymiotny. Nie pojmowałam, jak można być aż tak złośliwym i ewidentnie czerpać z tego ogromne radości. Znienawidziłam tego bohatera od pierwszych scen z nim i miałam ogromną nadzieję, że Adriana w końcu przejrzy na oczy i się mu postawi. Czy się tak właśnie stało? Przekonacie się, jak tylko sięgnięcie po tę historię.
😳😳😳
Agnes za to jest bohaterką, do której moje serca praktycznie od razu zapałało głębszymi i cieplejszymi uczuciami. Nie po raz pierwszy doszłam do wniosku, że codziennie tak narzekamy, że mamy tyle problemów, że nam tak źle, ale co w takim razie ma powiedzieć osoba, która chciała mieć normalne dzieciństwo, a nagle ta możliwość została jej bezpowrotnie odebrana? I to bardzo brutalnie. Nigdy nie zrozumiem tego, jak można drugiej osobie zgotować takie piekło. Agnes pokazywała całą sobą, że potrzebuje tych rozmów z Adrianą, aby uporać się z ciężką przeszłością. Pierwsza opowieść miała jednak miejsce w szkole, przed uczniami, gdzie Adriana pracowała jako sprzątaczka. Bardzo mi się ta scena podobała, zwłaszcza jak uczniowie zaczęli się dziwić, że Agnes nie dysponowała wtedy ani Facebookiem ani Instagramem. Osobiście także nie wyobrażam już sobie życia bez tych social mediów.
😳😳😳
Ta historia jednocześnie dobija naszą wiarę w człowieństwo, ale także daje nadzieję na lepsze jutro i na to, że kiedyś w końcu nad naszymi głowami zaświeci słońce. Autorka w idealny wręcz sposób stworzyła i splotła losy ludzi, którzy na pozór są bardzo różni od siebie. Ciężko mi się było oderwać od lektury. Została ona podzielona na dość krótkie rozdziały, a całości dopełniały fragmenty wspominek Agnes. To one sprawiają, że czytelnik całą tę opowieść traktuje jeszcze poważniej i faktycznie odnosi wrażenie, że jest ona niezwykle życiowa i prawdziwa. Nie zdradzę już nic więcej, ale koniecznie przeczytajcie posłowie, bo tam autorka wszystko wyjaśnia i pewne fakty wychodzą na światło dzienne.
😳😳😳
Podsumowując, “Na moment przed świtem” to bardzo udany początek serii o losach Agnes i Adriany. Uwielbiam historie z II Wojną Światową w tle. Polubiłam Adrianę, która sprawia wrażenie niezwykle wrażliwej dziewczyny, a także Agnes, czyli tę doświadczoną stronę tej powieści. Męża Adriany za to miałam ochotę po prostu udusić, jak tylko go widziałam. To było niezwykle emocjonująca historia, od której naprawdę ciężko było mi się oderwać. Z niecierpliwością czekam, aż dotrze do mnie tom drugi, bo jestem bardzo ciekawa, co jeszcze spotka moich ulubionych bohaterów. Zwłaszcza po takim zakończeniu, jakie zafundowała tutaj autorka (uważam, że powinny być one karalne!).
😳😳😳
Możecie pomyśleć, że ze mną jest coś mocno nie tak. Ale muszę to przed wami przyznać tu i teraz: lubię niekiedy sięgnąć po literaturę, w której tło stanowi II Wojna Światowa. Oczywiście, że zdaję sobie sprawę z tego, że jest to ciężka literatura, przygnębiająca i wywołująca wręcz nierzadko dreszcz na plecach. Zawsze, gdy zapoznaję się z kolejną tego typu powieścią...
Do tej książki niewątpliwie powinien przyciągać sam pomysł na fabułę. Autorka udowodniła tutaj, że ma sporą wyobraźnię. Ogólnie rozpoczynając lekturę tego tytułu nie miałam większych oczekiwań, ale z pewnością nie spodziewałam się tego, że otrzymam aż tak dobrze napisaną historię. Od pierwszych stron dałam się jej wciągnąć i nie potrafiłam się od niej oderwać. Do pewnego momentu nie potrafiłam również wymyślić chociaż części tego, jak autorka postanowi wyjaśnić tę całą makabryczną opowieść. I nagle spłynęło na mnie olśnienie w tym aspekcie. I chociaż część udało mi się ostatecznie przewidzieć to i tak autorce udało się mnie zaskoczyć innymi szczegółami. Już teraz wiem, że po prostu muszę sięgnąć po inne tytuły spod pióra tej pani, bo są genialne! Dawno nie czytałam tak dobrego kryminału, który by mnie bez reszty pochłonął. Autorka ma bardzo przyjemny i lekki styl pisania oraz rozdziały tutaj są stosunkowo krótkie i zawsze się kończą w taki sposób, że nie można tego zostawić bez przeczytania kolejnego rozdziału. Chciałabym trafiać na jak najwięcej tego typu lektur!
Do tej książki niewątpliwie powinien przyciągać sam pomysł na fabułę. Autorka udowodniła tutaj, że ma sporą wyobraźnię. Ogólnie rozpoczynając lekturę tego tytułu nie miałam większych oczekiwań, ale z pewnością nie spodziewałam się tego, że otrzymam aż tak dobrze napisaną historię. Od pierwszych stron dałam się jej wciągnąć i nie potrafiłam się od niej oderwać. Do pewnego...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to