rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Sięgając po książkę pani Kubasiewicz należy wyjść z założenia, że to jedna z tych powieści, w której ma być śmiesznie, a niekoniecznie sensownie. Kiedy już takie założenie poczynimy, możemy albo dobrze się bawić (jeśli humor autorki przypadnie nam do gustu), albo uznać całość ze stertę karykaturalnych gagów bez ładu i składu. Mi szczęśliwie było bliżej to opcji numer 1 – dostajemy faktycznie przerysowane, ale dość sympatyczne postacie, znany i lubiany motyw "morderstwa w zamkniętym domu/morderca jest wśród nas", atmosferę lata i dużo niezbyt wyszukanego humoru. Miałam pewne skojarzenia z Chmielewską, co też zaliczam powieści na plus.
Minusem jest niestety redakcja. Dwa żarty/stwierdzenia pojawiły się w identycznej formie dwa razy, i nie mam pojęcia, dlaczego "Christoph" nie jest odmieniane. Mimo wszystko czas spędzony książką był zdecydowanie przyjemny.

Sięgając po książkę pani Kubasiewicz należy wyjść z założenia, że to jedna z tych powieści, w której ma być śmiesznie, a niekoniecznie sensownie. Kiedy już takie założenie poczynimy, możemy albo dobrze się bawić (jeśli humor autorki przypadnie nam do gustu), albo uznać całość ze stertę karykaturalnych gagów bez ładu i składu. Mi szczęśliwie było bliżej to opcji numer 1 –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Au. Auć. Bolało. Lubię literaturę dziecięcą i nie oczekuję po niej zbyt wiele: sympatycznych postaci, spójnej fabuły, barwnej odskoczni od codzienności. Nie każda książka musi być wspaniała jak cykl o Bluebell Gatsby. Ale Enna... Tak, rozumiem ideę "suspension of disbelief", ale fabuła tej powieści absolutnie nie trzyma się kupy. Nie wiadomo, w jaki sposób zmiany w książkach przekładają się na rzeczywistość, nie ma tu żadnego logicznego związku. Natura magii jest niejasna, rola całego "Towarzystwo" nieokreślona, postacie tak płaskie, że ledwo można je rozróżnić. Nie mam pojęcia, dlaczego nikt bohaterce niczego nie tłumaczył. I jakim kluczem dobierane były cytaty, którymi posługiwała się babcia, bo na pewno można było uzyskać lepszą komunikację za pomocą innych fragmentów tekstów. Naprawdę, wiele fanfików ma więcej ładu i składu. Uwielbiam wydawnictwo Dwukropek, ale Enna nie jest ich najlepszą publikacją. Idę czekać na "Czorta z Zakopca" ;)

Au. Auć. Bolało. Lubię literaturę dziecięcą i nie oczekuję po niej zbyt wiele: sympatycznych postaci, spójnej fabuły, barwnej odskoczni od codzienności. Nie każda książka musi być wspaniała jak cykl o Bluebell Gatsby. Ale Enna... Tak, rozumiem ideę "suspension of disbelief", ale fabuła tej powieści absolutnie nie trzyma się kupy. Nie wiadomo, w jaki sposób zmiany w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pan Mortka nigdy nie zawodzi.
Jest przygoda, są ukochani bohaterowie, jest Zadanie do Wykonania i szereg nowych, ciekawych postaci. Jest zabawnie, przytulnie, ciekawie. Ale myślę też, że w tym tomie Kociołek "dorasta" – poznaliśmy go jako kucharza, który tęskni za przygodą. W tomie trzecim czuć, że przygody już mu wychodzą uszami. Kucharz chce do domu, do dzieci, do kuchni, z dala od niebezpieczeństw. I chwała mu za to! Zwyczajne życie to dobre życie. Chociaż, znając Kociołka, tak do końca zwyczajnie nigdy u niego nie będzie ;)
Spełnienie marzeń wszystkich tęskniących za Drużyną do Zadań Specjalnych! A ja się cieszę, że trochę ociągałam się z lekturą, dzięki czemu od razu mogę sięgnąć po dwa kolejne tomy :)

Pan Mortka nigdy nie zawodzi.
Jest przygoda, są ukochani bohaterowie, jest Zadanie do Wykonania i szereg nowych, ciekawych postaci. Jest zabawnie, przytulnie, ciekawie. Ale myślę też, że w tym tomie Kociołek "dorasta" – poznaliśmy go jako kucharza, który tęskni za przygodą. W tomie trzecim czuć, że przygody już mu wychodzą uszami. Kucharz chce do domu, do dzieci, do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznijmy od tego, że z tą "rozdzierającą serce" historią opisywaną na okładce to wydawca mocno przesadził. Oczywiście być może to moje serce jest jakoś wyjątkowo odporne na rozdarcia, ale biorąc pod uwagę, że płakałam w kinie na "G. I. Joe. Czas Kobry", nie zaliczyłabym się do najtwardszych możliwych odbiorców.
Nie polubiłam bohaterów, nie czułam z nimi najmniejszego związku. Biorąc pod uwagę nawiązania do "Kwiatów dla Algernona", kierunek fabuły mnie mnie zaskoczył. Opisy życia na dalekich planetach raczej mnie nudziły, a natrętny "smrodek pedagogiczny", że pomogę tu sobie Wańkowiczem, wątków ekologicznych irytowały. Naprawdę jestem raczej wrażliwa na kwestie środowiskowe. Staram się, jak mogę – wybieram rower i transport publiczny, zrezygnowałam z mięsa, nie kupuję wody butelkowanej, segreguję śmieci, robię wszystko, żeby nie marnować żywności. Takie drobne rzeczy na co dzień. Nie wiem w sumie, do czego wzywa autor – mamy rzucić swoje małe życia i iść protestować pod budynki rządowe? Wszyscy? I to wtedy pomoże planecie? Mam wrażenie, że autor nie miał styczności z koncepcją pracy organicznej/pracy u podstaw, a przydałaby mu się.
Rozważania i sam język jest momentami pretensjonalny (Co to jest "dłoń jak zgnieciony motyl"? Pofałdowana? Kolorowa? Wiotka?), a tłumaczka jakby nawet się nie starała ("Jestem na to zbyt Syriusz" - poważnie?!). Recenzję piszę jakiś tydzień po skończeniu lektury i uświadamiam sobie, że już niewiele pamiętam z książki... Ale mówię to bez żalu. Przynajmniej szybko się czytało. Można? Można. Ale nie trzeba. Wiele bym bez tej lektury w życiu nie straciła.

Zacznijmy od tego, że z tą "rozdzierającą serce" historią opisywaną na okładce to wydawca mocno przesadził. Oczywiście być może to moje serce jest jakoś wyjątkowo odporne na rozdarcia, ale biorąc pod uwagę, że płakałam w kinie na "G. I. Joe. Czas Kobry", nie zaliczyłabym się do najtwardszych możliwych odbiorców.
Nie polubiłam bohaterów, nie czułam z nimi najmniejszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo przyjemna przygodówka. Spodziewałam się czegoś z rodzaju polskiego Indiany Jones'a. Po przeczytaniu opinii na LC uznałam, że tego nie dostanę. Okazało się, że jednak dostałam ;) Może to kwestia innych oczekiwać, ale do mnie przygody Roberta Karcza bardzo trafiły. Faktycznie część obyczajowa jest dość rozbudowana, a akcja w sensie sensacyjnym jest głównie na koniec, ale trzeba pamiętać, że to pierwszy tom w serii. Dużo tu miejsca poświęca autor przedstawieniu postaci, które zresztą łatwo można polubić. Fabuła dość przewidywalna, ale jednak wciąga. Na pewno sięgnę po kolejne tomy.

Bardzo przyjemna przygodówka. Spodziewałam się czegoś z rodzaju polskiego Indiany Jones'a. Po przeczytaniu opinii na LC uznałam, że tego nie dostanę. Okazało się, że jednak dostałam ;) Może to kwestia innych oczekiwać, ale do mnie przygody Roberta Karcza bardzo trafiły. Faktycznie część obyczajowa jest dość rozbudowana, a akcja w sensie sensacyjnym jest głównie na koniec,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Godna następczyni Majki z cyklu "Czarownica piętro niżej".
Mam dużo sympatii dla historyczno-obyczajowych powieści pana Szczygielskiego (jak Antosia), ale myślę, że jego talent błyszczy najpełniej właśnie w humorystycznej fantastyce. Przesympatyczne zabawy słowny, różnorodność charakterystycznych postaci, słowiański folklor, ale taki "podrasowany", osadzenie akcji w domu, którego ducha czuje się nawet przez strony książki, a do tego urocze ilustracje... Naprawdę, ta książka gwarantuje świetną zabawę. Cieszy mnie też nienachalne wprowadzenie postaci homoseksualnej, tak po prostu, jako członka rodziny. Jedyna wada – książka jest za krótka! Dobrze, że już drugi tom wyszedł. Ja chcę więcej!

Godna następczyni Majki z cyklu "Czarownica piętro niżej".
Mam dużo sympatii dla historyczno-obyczajowych powieści pana Szczygielskiego (jak Antosia), ale myślę, że jego talent błyszczy najpełniej właśnie w humorystycznej fantastyce. Przesympatyczne zabawy słowny, różnorodność charakterystycznych postaci, słowiański folklor, ale taki "podrasowany", osadzenie akcji w domu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ech. A ja myślałam, że to cykl Ziemiańskiego o Virionie to moje guilty pleasure. Pani Hazelwood przeniosła guilty pleasure na zupełnie nowy poziom. Bo naprawdę czułam się momentami zażenowana sobą, że to czytam. A jednocześnie naprawdę dobrze się bawiłam!
Zaskoczeń nie ma tu żadnych – od pierwszej strony można się domyślić, kto jest kim, kto ma jakie konto na Tweeterze, kto bruździ w programie i kto z kim będzie na stronie ostatniej. Bohaterka jest naprawdę irytująca i jej postrzeganie świata może powodować chęć rzucenia książką. Z drugiej strony realia życia naukowczyń działających w obszarze nauk ścisłych są boleśnie prawdziwe, nawet jeśli przedstawione z lekkością. Ciekawostki z życia Marii Curie dodają książce uroku, podobnie jak opis funkcjonowania człowieka w kosmosie - naprawdę doskonały! Sceny seksu (może ze 3-4 na całą powieść) są bardzo pikantne, ale nie wulgarne. Całość czyta się błyskawicznie, takie może tak na 2 wieczory.
Obiektywnie nie jest to książka 7/10, ale autorka nie udaje, że tworzy wielką literaturę – to jest trochę fanfikowy, pieprzny romansik osadzony w dobrze ukazanym akademickim świecie. I jeśli oceniać powieść jako przedstawicielkę swojego "gatunku", to jest całkiem niezła pozycja, która może wywołać uśmiech u czytelnika i dostarczyć trochę lekkiej rozrywki. I jeśli tego właśnie szukamy, warto dać pani Hazelwood szansę.

Ech. A ja myślałam, że to cykl Ziemiańskiego o Virionie to moje guilty pleasure. Pani Hazelwood przeniosła guilty pleasure na zupełnie nowy poziom. Bo naprawdę czułam się momentami zażenowana sobą, że to czytam. A jednocześnie naprawdę dobrze się bawiłam!
Zaskoczeń nie ma tu żadnych – od pierwszej strony można się domyślić, kto jest kim, kto ma jakie konto na Tweeterze, kto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pomysł był, ale realizacja kiepska.
Jako powieść sensacyjna książka jest nudna i niedopracowana.
Jako opowieść o przemianie zgorzkniałej, pozbawionej empatii kobiety pod wpływem napotkanych przypadkowo osób - jednocześnie banalna i niewiarygodna.
Broni się tak naprawdę jedynie jako karykaturalny portret starości, historia tego, jak otoczenie zaczyna nas z upływem czasu postrzegać i jak my my przeżywamy zachodzące w nas samych zmiany. Dobrze, że chociaż z tym sobie autorka poradziła.
Może gdyby powieść była dłuższa, postaci mniej papierowe, a historia bardziej rozbudowana, całość wypadałoby przekonująco. W obecnej formie to jednak po prostu zmarnowany potencjał z bardzo ładnym wydaniem.

Pomysł był, ale realizacja kiepska.
Jako powieść sensacyjna książka jest nudna i niedopracowana.
Jako opowieść o przemianie zgorzkniałej, pozbawionej empatii kobiety pod wpływem napotkanych przypadkowo osób - jednocześnie banalna i niewiarygodna.
Broni się tak naprawdę jedynie jako karykaturalny portret starości, historia tego, jak otoczenie zaczyna nas z upływem czasu...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bakuman #1 Takeshi Obata, Tsugumi Ohba
Ocena 7,3
Bakuman #1 Takeshi Obata, Tsug...

Na półkach:

Do wystawienia niskiej oceny wystarczylby już wspomniany przez kogoś wywód o związku między wynikami w nauce a atrakcyjnością kobiet. Mizoginistycznym sosem podlane są również obficie absurdalne wytyczne "jak być mężczyzną". Mimo wszystko na tym etapie może dałabym jeszcze ze trzy gwiazdki, bo przedstawienie tajników pracy mangaków jest ciekawe.
Ale jest jeszcze to:

- Chciałem przeprosić, że aż do teraz myślałem, że wujek popełnił samobójstwo. (...)
- Nie bądź głupi, twój wujek nie był mięczakiem bez charakteru,.który by się tak poddał. Był jednym z tych, którzy nie skarżą się, zaciskają zęby i idą dalej.

Nie mam tu nic do powiedzenia. Mimo wszystko nie życzę autorom, aby kiedykolwiek musieli zmagać się z depresją.
A mangę z całego serca odradzam.

Do wystawienia niskiej oceny wystarczylby już wspomniany przez kogoś wywód o związku między wynikami w nauce a atrakcyjnością kobiet. Mizoginistycznym sosem podlane są również obficie absurdalne wytyczne "jak być mężczyzną". Mimo wszystko na tym etapie może dałabym jeszcze ze trzy gwiazdki, bo przedstawienie tajników pracy mangaków jest ciekawe.
Ale jest jeszcze to:

-...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeurocza książka. Bardzo żałuję, że nie było jej na rynku, kiedy miałam 10-12 lat. Trochę jak Indiana Jones - Maroko, jaskinie, zaginione miasto, tajemnicze mapy i starożytne artefakty, tylko że wszystko to w czysto damskim gronie! Statek piratek ma nie mniej osobowości niż każda z bohaterek, akcja toczy się wartko, a marzenie Aiszy o zobaczeniu całego świata i licznych przygodach sprawia, że bardzo łatwo się z nią utożsamić.
Nawet jako zdecydowanie dorosła osoba czytałam książkę z szerokim uśmiechem, a każdej kochającej przygody i podróże młodszej czytelniczce (i czytelnikowi!) polecam zdecydowanie:)

Przeurocza książka. Bardzo żałuję, że nie było jej na rynku, kiedy miałam 10-12 lat. Trochę jak Indiana Jones - Maroko, jaskinie, zaginione miasto, tajemnicze mapy i starożytne artefakty, tylko że wszystko to w czysto damskim gronie! Statek piratek ma nie mniej osobowości niż każda z bohaterek, akcja toczy się wartko, a marzenie Aiszy o zobaczeniu całego świata i licznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez jakieś 3/4 myślałam, że to po prostu naiwna, mało realistyczna historyjka, od której, cytując Wańkowicza, bije nieznośny smrodek pedagogiczny. Mamy tu nastolatkę, która dostała dorywczą pracę w bibliotece, i jak nie ma humoru, to krzyczy na ludzi. Mamy osoby, które jakimś cudem nie słyszały o takiej klasyce literatury jak "Małe kobietki" czy "Duma i uprzedzenie". Autorka serwuje nam bardzo dużo nachalnej propagandy "Książki są super! Czytanie jest super! Czytanie zmienia życie!". Wiem! Przecież czytam, kobieto! Dlatego sięgnęłam po Twoją książkę! A z tym olbrzymim wpływem na człowieka bym nie przesadzała - tak, czy tanie poszerza horyzonty, dostarcza rozrywki, stanowi dobry temat do rozmów. Ale nie popadajmy w przesadę, nie każda książka odkrywa przed czytelnikiem wielkie prawdy życiowe. Szczerze mówiąc –mało która.Dostajemy też dużo narzekań na zamierające czytelnictwo, bo młodzież tylko z nosem w telefonie chodzi (bo na telefonie przecież nie można czytać...), a biblioteki są masowo zamykane (nie mam pojęcia, jak sytuacja wygląda w Wielkiej Brytanii, ale polskie biblioteki, przynajmniej w mojej okolicy, naprawdę kwitną).
Sympatycznie wypada wątek dziadka i wnuczki, którzy zbliżają się do siebie dzięki książkom, i ludzi samotnych, którzy w bibliotece znajdują swoją przystań. Wszystko to stanowiłoby nieco irytującą, lekką lekturę, gdyby nie ostatnie 100 stron...
Oto siedemnastoletnia protagonistka jest od początku książki nieszczęsną ofiarą parentyfikacji. Wraz ze starszym bratem opiekują się matką cierpiącą na niesprecyzowane zaburzenia psychiczne, najprawdopodobniej depresję. Kobieta od dobrze ponad roku nie wychodzi z domu, dzieci pilnują na zmianę, Sam ten wątek wydaje się zupełnie nierealistyczny, ale z woli Autorki... I nagle pod koniec książki starszy brat popełnia samobójstwo, bardzo niespodziewanie. Jego decyzja nie jest wyjaśniona. I teraz siedemnastolatka jest sama z niepełnosprawną matką, na co jej ojciec stwierdza "Daj znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała". Wujek z kuzynką wpadają w okolicach pogrzebu, ale nikt dorosły nie zarządza żadnych działań, które pomogłyby chorej kobiecie i jej córce. Przecież to jest absurdalne! Ale tu bym jeszcze uznała wątki za zwyczajnie głupie. Niestety, zaraz robią się toksyczne. Oto nasza bohaterka mówi swojemu przyjacielowi, starszemu Hindusowi, że potrzebuje pomocy psychologa, ona i jej mama. Na co dziadek, naczytawszy się "Umiłowanej" Toni Morrison, stwierdza "Ależ nie! W takich sytuacjach trzeba się zwrócić do lokalnej społeczności! Będziemy ratować bibliotekę!". Tak. Na pewno biblioteczne śniadanko pomoże dziecku, które utknęło z niepełnosprawną matką i czuje się winne śmierci swojego brata. Sam pomysł odrzucenia pomocy psychologicznej uważam za szkodliwy,ale krok dalej jest jeszcze gorzej. Oto skutkiem samobójstwa brata rusza klub biblioteczny, który ma być hołdem dla zmarłego. Biblioteka ma się dzięki temu lepiej, a i matka naszych bohaterów decyduje się leczenie. I tak utrzymujemy sytuację, w której śmierć chłopaka zmieniła świat na lepsze – uratowała bibliotekę, stała się bodźcem do leczenia dla matki. Już pomijam fakt, że jest to absolutnie nieprawdopodobne. Ale przede wszystkim sugeruje, że czyjaś śmierć samobójcza może przynieść dobre skutki. Więc jeśli osoba zmagająca się z depresją dochodzi do wniosku, że życie jej najbliższych byłoby bez niej lepsze, to pani Adams zdecydowanie to potwierdza. I jest to z jej strony skrajnie nieodpowiedzialne, z oczywistych względów. A okładka złośliwie mówi, że jest to "powieść podnosząca na duchu"...

Przez jakieś 3/4 myślałam, że to po prostu naiwna, mało realistyczna historyjka, od której, cytując Wańkowicza, bije nieznośny smrodek pedagogiczny. Mamy tu nastolatkę, która dostała dorywczą pracę w bibliotece, i jak nie ma humoru, to krzyczy na ludzi. Mamy osoby, które jakimś cudem nie słyszały o takiej klasyce literatury jak "Małe kobietki" czy "Duma i uprzedzenie"....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka zdecydowanie dobra, momentami bardzo. Czułam się jak oglądając solidnie zrealizowany serial – bogaty świat, bohaterowie, których poznajemy naprawdę dobrze, śledzimy ich przemiany i rozwój na przestrzeni czasu. Losy Marian, Hadley i ich bliskich mnie zaangażowały, z chęcią znowu sięgałam po książkę, żeby odkryć, co czeka bohaterów.
Jeśli powieści czegoś według mnie brakowało, to jakiegoś motywu przewodniego. Oczywiście – śledzimy losy bohaterów. Ale po co? Co z tego wynika? Marian we wczesnych latach wydaje się napędzana tęsknotą za niemożliwym, jakimś głodem życia - chciałaby być ciągle dalej, odrzucić ograniczenia, poznać cały świat. Hadley z kolei jest bardzo zagubiona, popychana przez ludzi dookoła w dogodnym dla nich kierunku, dodatkowo prześladowana przez lęki z dzieciństwa. Mamy osoby nieheteronormaltywne, mamy artystów-alkoholików, wole duchy, przestępców. Jeśli coś te historie łączy, to chyba w bardzo ogólnych zarysach są to próby odnalezienia swojego miejsca w świecie wbrew narzucanym nam ograniczeniom. Mi osobiście najbardziej przypadła do gustu jedna z odsłon tego wątku, całkiem oryginalna w swoim wydźwięku - oto tragedia wojny umożliwia naszym bohaterom życie w zgodzie z własnymi pragnieniami, na które uporządkowany, "pokojowy" świat nie zezwala - kobiety marzące o lataniu pilotują, homoseksualiści i lesbijki mogą być razem, konserwatywna żona i matka idzie za uczuciem. W perspektywie całości książki jednak takiego jednego, wyrazistego motywu nieco brakuje, przez co prawdopodobnie mojej wspomnienia z lektury szybko przyblakną.
Ponoć oryginał tekstu był o jakieś 200 stron dłuższy, a autorka skróciła manuskrypt na prośbę wydawcy. Zastanawiam się, czy oryginał ciągnął dalej wątki Annabelle i Addisona, bo w trakcie lektury miałam wrażenie, że powinny jeszcze się gdzieś pojawić, a te postaci już nie wracają. Nawet wątek Hadley mógł zostać jeszcze trochę rozbudowany. Jak widać nawet tak obszerna, pełna rozmachu książka może zostawić pewien niedosyt. Mimo wszystko autora stworzyła ciekawe postaci, rozwinęła je w sposób spójny i przekonujący, i osadziła w dobrze oddanych realiach historycznych. Myślę, że kiedy już trochę odpocznę po "Wielkim kręgu", bardzo chętnie sięgnę po drugą wydaną w Polsce książkę pani Shipstead. Kupiła mnie!

Książka zdecydowanie dobra, momentami bardzo. Czułam się jak oglądając solidnie zrealizowany serial – bogaty świat, bohaterowie, których poznajemy naprawdę dobrze, śledzimy ich przemiany i rozwój na przestrzeni czasu. Losy Marian, Hadley i ich bliskich mnie zaangażowały, z chęcią znowu sięgałam po książkę, żeby odkryć, co czeka bohaterów.
Jeśli powieści czegoś według mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jaka piękna ironia. Oto książka o manipulowaniu prawdą, której pozytywne recenzje najwyraźniej bardzo aktywnie zapewniło wydawnictwo. Takie już mamy czasy, że wystarczy sypnąć darmowymi egzemplarzami gdzie trzeba, a pozytywne opinie napłyną wartkim strumieniem. Jest to absolutnie jedyne sensowne wyjaśnienie średniej ocen na obecnym poziomie 7,2.
"Ministerstwo Prawdy" jest prawdopodobnie najmocniejszym na polskim rynku kandydatem do tytułu Najbardziej Egzaltowanej Publikacji roku 2023. A w kategorii "Idiotyczna Fabuła/Bezmyślni Bohaterowie" na pewno może liczyć na wyróżnienie.
Lektura bez wątpienia dostarczyła mi dużo rozrywki, jako że co chwila wybuchałam śmiechem. Szkoda tylko, że raczej nie taka była intencja Autora. Oto pan Casas prawdopodobnie spuchłby i utknął wskutek owej opuchlizny na wieki w swoim domu, gdyby co drugie zdanie nie wstawił pretensjonalnego porównania. Zajrzyjmy przykładowo na stronę 82: "Przytuliła pamięć o ojcu jak ktoś, kto obejmuje kolumnę dymu, nim rozwieje ją czas (...). Otworzyła szafę i zobaczyła ojcowskie garnitury wiszące bezużytecznie jak flagi bez ojczyzny, jak porzucone młodzieńcze marzenia (...) Wtedy łzy popłynęły jej po policzkach, piękne i próżne niczym spadające gwiazdy". No chyba tylko pan Poniedzielski przeczytałby to z kamienną twarzą. A czasem Autora spotykał prawdziwy dramat. Bo co zrobić, kiedy wymyśli się porównania tak bezgraniczne zachwycające, że nie wiadomo, które wybrać? Wtedy robimy tak, jak na stronie 125: "Noc była dzieckiem o brudnej twarzy, czarnym psem biegającym po asfalcie w poszukiwaniu swojego pana, smugą smoły na czole Boga:". Więcej cytatów sobie oszczędzę, niech znikają z mej pamięci. Ale tak właśnie językowo prezentuje się cała książka. Nawet dialogi utrzymane są w tym tonie - jak zauważył jeden z recenzentów, postaci nie mówią, tylko sypią sentencjami. Efekt jest niezwykle komiczny, szkoda tylko, że w sposób niezamierzony i nieprzystający do fabuły.
A fabuła... Delikatnie rzecz ujmując, nie powala. Oto mamy Bardzo Złą Organizację (w ogóle wszyscy źli są tak źli, że wrogowie ze starych filmów Disneya to przy nich misie pysie). I oto ta organizacja morduje dziennikarza, pozorując jego samobójstwo przez zrzucenie go z wiaduktu. Na ingerencję osób trzecich wskazują jednak ślady więzów na jego nadgarstkach. Tylko po kiego grzyba kogoś wiązać, żeby go zrzucić z wiaduktu?! No po co? Nie można go było, no, tak jakby.... luzem zrzucić? Przecież się niczego nie chwyci po drodze na ziemię! No ale nie, bo jak inaczej nasi bohaterowie by się połapali, że to jednak morderstwo było.... Mamy też dzieweczkę, która właśnie straciła ojca, ale jej postać nie ma żadnych rysów żałoby, za to panna bardzo chętnie i z humorem rzuca się nad zwłokami ojca w romansik. Mamy jednego z najwyższych urzędników Ministerstwa, który z jakichś przyczyn wszystkie sprawy załatwia osobiście, bo nie ma do tego ludzi. Mamy doświadczonego dziennikarza, którzy prowadzi śledztwo w sprawie Bardzo Złej Organizacji, o czym od razu informuje jednego z pracowników tej organizacji. Mamy tam ludzi urodzonych prawdopodobnie ok 1980 roku, którzy jak się wydaje pogardzają całością techniki (niby możliwe, ale Gabriel jest opisany tak, jakby urodził się w latach 50. XXw., i nawet gdzieś jest określony jako "boomer", mamy wszechmocną organizację, mamy narzekanie na elektryczne samochody bez odniesienia do wyczerpujących się zasobów ropy, mamy masę narzekania na zakaz palenia, a nawet... szczury ludojady. Czemu? Bo nie ma dżemu, co jest odpowiedzią tak logiczną, jak cała konstrukcja książki.
Całość jest egzaltowania, pretensjonalna, do bólu oczywista, pisania nieznośnym językiem. Postaci są papierowe i jednocześnie głupie. Cały komentarz dotyczący naszej rzeczywistości do bólu łopatologiczny, Polecam, jeśli kogoś takie zestawienie będzie bawiło, i nie odczuje jednocześnie przesadnej straty czasu. Ale gdyby podejść do tego dziełka zupełnie poważnie – zdecydowanie nie warto.

Jaka piękna ironia. Oto książka o manipulowaniu prawdą, której pozytywne recenzje najwyraźniej bardzo aktywnie zapewniło wydawnictwo. Takie już mamy czasy, że wystarczy sypnąć darmowymi egzemplarzami gdzie trzeba, a pozytywne opinie napłyną wartkim strumieniem. Jest to absolutnie jedyne sensowne wyjaśnienie średniej ocen na obecnym poziomie 7,2.
"Ministerstwo Prawdy" jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść zupełnie do mnie nie trafiła. Lepiej chyba sprawdziłaby się w formie godzinnego anime. Fabuła jest pretensjonalna i infantylna, postaci malowane grubą kreską, sztampowe. Przedstawiane "prawdy" są boleśnie oczywiste, jednocześnie wartościujące niestety ludzi wg ich stosunku do książek. Przez większość czasu miałam ochotę nakrzyczeć na głównego bohatera, żeby wyjął sobie kij z dołu pleców, bo wydaje się raczej bucem niż zagubionym samotnikiem. Rintarō bardzo kocha literaturę zachodnią - i tylko zachodnią. I to przede wszystkim XIX-wieczną. Flaubert, Stendhal, Dostojewski - to jest to. Szlachetny wyjątek czyni dla Steinbecka. Literatura współczesna zupełnie dla niego nie istnieje. Nie istnieje też literatura rodzima, bo najwyraźniej wielka literatura nie może być japońska. No dobrze, jeden Dazai Osamu jest wspomniany. A skoro tak kocha Steinbecka, noblistę, to może i Pearl Buck? A nie, bo o Chinach pisała, więc jeszcze by się japoński czytelnik zdenerwował... Dumas jakimś cudem ląduje w jednym worku z Dostojewskim, na Marqueza też można się powołać - jakby autor wziął listę nazwisk typu " martwi światowi autorzy, których każdy kojarzy", i używał jej bez ładu i składu. Mizoginia też nie jest Rintarō obca – jego koleżanka ze szkoły najpewniej polubi Jane Austen, bo przecież jak dziewczyna, to tylko o miłości chce czytać. Jak na książkę osadzoną w "miłości do literatury", powiastka ma dla niej boleśnie mało szacunku.
O dziwo, mimo że pani Zalewska jest doświadczoną tłumaczką, polska wersja językowa tu i ówdzie kuleje. Czyżby pośpiech? Język jest w wielu miejscach nienaturalny, zdania zbudowane niepoprawnie. Japoński "przebija" - choćby w okolicach 130 nastolatka zaczepnie wchodzi w słowo koledze, poirytowana jego insynuacjami: "Masz jakąś sprawę?". Sytuacja aż się prosi o "Masz jakiś problem?". Takich fragmentów jest sporo.
Wydanie jest oczywiście prześliczne, aż się prosi o wzięcie do ręki. Czyta się szybko, więc nie czuję, że straciłam dużo czasu, ale lektura budziła u mnie głównie irytację. Osobiście nie polecam, zwłaszcza miłośnikom książek.

Powieść zupełnie do mnie nie trafiła. Lepiej chyba sprawdziłaby się w formie godzinnego anime. Fabuła jest pretensjonalna i infantylna, postaci malowane grubą kreską, sztampowe. Przedstawiane "prawdy" są boleśnie oczywiste, jednocześnie wartościujące niestety ludzi wg ich stosunku do książek. Przez większość czasu miałam ochotę nakrzyczeć na głównego bohatera, żeby wyjął...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem prawdopodobnie jakieś 25 lat starsza od docelowego czytelnika, nie mam nic wspólnego z Bolesławcem (oprócz epizodu sprzedaży ich ceramiki), a przy książce bawiłam się świetnie! Dwa razy śmiałam się tak głośno, że mało dziecka nie obudziłam. Sama intryga może nie jest jakoś specjalnie interesująca, w końcu to kryminał dla dzieci, ale język Autorki i sposób opisania postaci, a zwłaszcza dialogów i myśli, jest naprawdę doskonały, dość nietypowy jak no współczesną literaturę dziecięcą.
Niezależnie od wieku potencjalnego czytelnika polecam – mnie bawiło, i na pewno sięgnę po drugi tom.

Jestem prawdopodobnie jakieś 25 lat starsza od docelowego czytelnika, nie mam nic wspólnego z Bolesławcem (oprócz epizodu sprzedaży ich ceramiki), a przy książce bawiłam się świetnie! Dwa razy śmiałam się tak głośno, że mało dziecka nie obudziłam. Sama intryga może nie jest jakoś specjalnie interesująca, w końcu to kryminał dla dzieci, ale język Autorki i sposób opisania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeraża mnie myśl, jak niewiele brakowało, żeby ta wspaniała literacka przygoda mnie ominęła. W bibliotece skusiły mnie okładka i opis książki, a dopiero po przyniesieniu jej do domu zajrzałam na LC... i mało nie zrezygnowałam z lektury. Czego jak czego, ale eksperymentów literackich to ja nie lubię. Jestem zwolenniczką tradycji, klasycznej formy, a wspomniana "eksperymentalność formy" wspominana przez recenzentów przywiodła mi na myśl moją nieszczęsną przygodę z Masłowską lata temu... Ale nie, do odważnych świat należy, zobaczmy. Pierwsze strony, 10, 20, 50... i absolutny zachwyt!
Lektura "Podróżnych" to trochę jak układania puzzli, a trochę jak jak - nomen omen - podróż pociągiem, w którym współpasażerowie są skłonni do rozmowy. Otrzymujemy scenki z życia: krótkie epizody, tu pojedyncza rozmowa, tu kilka tygodni albo miesięcy z życia danej osoby lub rodziny. Te epizody, ilustrowane zdjęciami, są zajmujące same w sobie, ale w powieści składają się w niezwykle barwny, angażujący, poruszający obraz losów dwóch rodzin i wydarzeń historycznych, które te losy ukształtowały. Obraz społeczeństwa, mentalności, czasów, a wszystko to w bardzo osobistym wymiarze. To prawda, że trzeba się bardzo skupić na relacjach między postaciami - przez chwilę żałowałam, że nie rozrysowałam sobie mapki osób, żeby graficznie wspomagać się w pogmatwanych stosunkach. Bardzo pomaga szybka lektura, bo domyślałam się, że tydzień przerwy bardzo by zaszkodził orientacji czytelnika.
Rozumiem, że książka wywołuje skrajne emocje, ale u mnie był to akurat czysty zachwyt. Polecam dać jej szansę – może akurat znajdziemy się po tej samej stronie opinii...?

Przeraża mnie myśl, jak niewiele brakowało, żeby ta wspaniała literacka przygoda mnie ominęła. W bibliotece skusiły mnie okładka i opis książki, a dopiero po przyniesieniu jej do domu zajrzałam na LC... i mało nie zrezygnowałam z lektury. Czego jak czego, ale eksperymentów literackich to ja nie lubię. Jestem zwolenniczką tradycji, klasycznej formy, a wspomniana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Krótka, ciepła, naprawdę zabawna, trochę bajkowa, ale nie wybitnie przesłodzona. Idealny kubeczek książkowego kakao. Wydaje się nieco zapomniana w ogromie dzisiejszego rynku książki, a i widać, że standardy wydawnicze się zmieniły - druk wydaje się mały, a papier szary, ale to przecież nie wpływa na sama jakość historii. Na pewno sięgnę po kolejne części.

Krótka, ciepła, naprawdę zabawna, trochę bajkowa, ale nie wybitnie przesłodzona. Idealny kubeczek książkowego kakao. Wydaje się nieco zapomniana w ogromie dzisiejszego rynku książki, a i widać, że standardy wydawnicze się zmieniły - druk wydaje się mały, a papier szary, ale to przecież nie wpływa na sama jakość historii. Na pewno sięgnę po kolejne części.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatecznie daję 6, bo nie wykluczam sięgnięcia po kolejny tom. Czytało się szybko i przyjemnie, myślenia nie wymagało, rozrywki dostarczyło, taka nocna lektura przy karmieniu dziecka.
Książki nie wnosi do gatunku post apo nic nowego, raczej miksuje znane i popularne motywy. Komandosowe super moce Huberta (taki Cyfral dla ubogich) włączają w radośnie dogodnych momentach, nie stanowiąc zbyt przekonującego i przemyślanego konceptu. Jak na koniec świata, do tego polski, rzeczywistość jest bardzo naiwna - nikt nie uprawia seksu, nawet o nim nie myśli, przemoc jest symboliczną, nikt nawet nie przeklina. Rozumiem, że to literatura młodzieżowa, ale poziom "grzeczności" jest absurdalny w kontekście realiów. Bardzo mnie uderzała bijąca z każdej strony mizoginia - oprócz jednej super-niezwyklej-wyjątkowej-mega-Izy, reszta kobiet się stroi, sprząta, gotuje i pieli grządki. Ten koniec świata nastąpił przepraszam w latach 50. XX wieku? Serio wszystkie kobiety postanowiły wrócić do garów, żeby panowie mogli wypiąć klaty, chwycić pepesze i zachwycać własną rolą macho? Pani Hendel musi mieć ciekawa wizję współczesnych ról płciowych...
Mimo wszystko lektury nie żałuję, klimat post apo lubię, nawet taki mało oryginalny, a postaci, chociaż sztampowe do bólu, jakąś tam sympatię budziły. Zakończenie mnie osobiście rozczarowało, chociaż na pewno znajdzie wielu zwolenników. Może pewnego dnia się przekonam, co autorka postanowiła począć z postaciami dalej...

Ostatecznie daję 6, bo nie wykluczam sięgnięcia po kolejny tom. Czytało się szybko i przyjemnie, myślenia nie wymagało, rozrywki dostarczyło, taka nocna lektura przy karmieniu dziecka.
Książki nie wnosi do gatunku post apo nic nowego, raczej miksuje znane i popularne motywy. Komandosowe super moce Huberta (taki Cyfral dla ubogich) włączają w radośnie dogodnych momentach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hm. Nie do końca wiem, co myśleć o tej książce. O Orbitowskim słyszałam wiele dobrego, a "Inna dusza" to jego pierwsza powieść, po którą sięgnęłam. Wiedziałam, że nie wpisuje się w moje standardowe preferencje czytelnicze – ani to reportaż, ani fantastyka. Mniej więcej wiedziałam, co dostanę, i niestety mnie nie zachwyciło... Autor zdecydowanie ma talent, język jest ładny (oprócz irytującego nadużywania słowa "kokosić"), plastyczny, atmosfera gęsta. Ale o czym tak naprawdę jest ta książka?
Trudno mi było pozbyć się wrażenia, że Autor wcale nie potrzebował nawiązywać do morderstw z Bydgoszczy, żeby napisać, co chciał. A wydaje się, że chciał przede wszystkim opisać trudne relacje rodzinne w latach 90. Nieco bez wątku przewodniego, ale mu się to udało. Alkoholizm, toksyczny ojciec, nieobecna matka, brak pomysłu na przyszłość, nacisk na wyższe wykształcenie, szarość blokowisk, zalew amerykańskiej mody, guma Turbo i pierwsze PlayStation... Trochę temu wszystkiemu brak wątku przewodniego, ale na pewno jest duszna atmosfera i zanurzenie się w realiach sprzed prawie 30 lat.
A co z postacią nastoletniego mordercy? Nie mam pojęcia. W przeciwieństwie do wydanej w tej samej serii "Bestii. Studium zła", o psychice mordercy nie dowiadujemy się zupełnie niczego. Jest sobie mało przekonujący wątek "innej duszy", z którego niewiele wynika. Dlaczego Jędrek mordował? Co czuł? Co tak naprawdę czuli jego bliscy, kiedy prawda wyszła na jaw? I dla mnie osobiście jeszcze ważniejsze pytanie – co się działo z Krzyśkiem? Dlaczego nie wydał Jędrzeja? Dlaczego? Na co liczył, czego się bał, co czuł, kiedy zrozumiał, kto zabił? Nie otrzymamy nawet próby odpowiedzi na te pytania. Czułam się tak, jakby morderstwa z Bydgoszczy były "read-baitem", żeby sprzedać książkę o codzienności nastolatków z patologicznych rodzin lat 90. Między alkoholem, maglem, siłownią, Legią Cudzoziemską kwestia zbrodni i ludzkiej psychiki zupełnie się gubi, wykorzystana jako przynęta i porzucona. A od tego już tylko krok do zwykłego braku szacunku dla ofiar i ich rodzin. Jak widać – może i wybitnym pisarzem jest, ale to akurat dzieło mnie nie zachwyciło.

Hm. Nie do końca wiem, co myśleć o tej książce. O Orbitowskim słyszałam wiele dobrego, a "Inna dusza" to jego pierwsza powieść, po którą sięgnęłam. Wiedziałam, że nie wpisuje się w moje standardowe preferencje czytelnicze – ani to reportaż, ani fantastyka. Mniej więcej wiedziałam, co dostanę, i niestety mnie nie zachwyciło... Autor zdecydowanie ma talent, język jest ładny...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

O matko i synowie.... Przez pierwsze kilkadziesiąt stron myślałam, że wszystkie pozytywne recenzje są chyba zasługą krewnych i przyjaciół autora. Po stu stronach byłam już tego absolutnie pewna. Lektura była całkowitą stratą czasu – ani ciekawa, ani zabawna, ani nie wiadomo, czym w zasadzie była. Nie mam pojęcia, jakim cudem to dzieło zostało wydane przez większe wydawnictwo, bo sprawia wrażenie typowego tytułu spod znaku self-publishingu, nie obrażając autorów wydających powieści własnym sumptem. Nawet nie wiem, od czego zacząć...
1. Humor. Trochę slapstickowych scen typu sklepikarka psikająca człowiekowi w twarz odświeżaczem powietrza. Mojego dwulatka niewykluczone, że by rozbawiło, ale wątpię. Może ja nie mam poczucia humoru, ale Autor jest najwyraźniej przekonany, że samo użycie wyrażeń potocznych i gwarowych jest zabawne. Nie jest, jeśli nie robi się tego z głową. Tekst jeży się od "na jednym laczku" "odkleił jaźń od rzeczywistości" (czy coś w tym rodzaju) "gapił się jak kot na pusty flak". Ani to zabawne, ani potrzebne, ani nie wiadomo, czemu właściwie służy. Powciskane na siłę koszmarki językowe.
2. Jak już przy tym jesteśmy – stylizacja językowa jest jakimś absurdem. Wszyscy mówią tak samo, właśnie dziwną mieszaniną gwary i slangu młodzieżowego. Szesnastolatek, jego rodzice, koledzy, dziadkowie, menele spod sklepu, podróżnicy w czasie z XXII wieku... I kiedy dziadunio mówi "izi pizi" (sic!), nasz nastolatek zamiast z zażenowaniem przewrócić oczami, słucha go dalej... Jakoś wątpię. Pan Wieczorek nie ma niestety pojęcia, jak wykorzystać swoją znajomość gwary poznańskiej i jak budować postaci za pomocą zabiegów językowych.
3. Fabuła – jaka fabuła? Książka nie ma żadnej osi fabularnej. Jakieś jej szczątki prezentuje "powieść w powieści", chociaż nikłe. Mamy jakieś pozlepiane gagi, zero rozwoju postaci i akcji, a w ostatniej części książka nagle "poważnieje" i Autor chce, żeby czytelnik przejął się postaciami, których praktycznie nie rozbudował. Niestety, tak to nie działa.
4.Ogólna konstrukcja – rozdziały są bardzo krótkie, wydarzenia i ciągi się rwą, nie łączą ze sobą. Dodatkowo mamy absurdy w rodzaju "Wybaczcie długi opis, ale muszę to wam dokładnie przedstawić...", po czym następują trzy zdania i koniec rozdziału...
5. Trzeba przyznać, że okładka jest ładna. Na tyle ładna, że mało tej książki nie kupiłam! Za własne pieniądze! Na szczęście zanim się zdecydowałam, pojawiła się na Legimi, więc przebrnęłam bez dodatkowych kosztów, nie licząc czasowych i emocjonalnych.. Niestety wydaje się, że Autor wydał cały budżet na grafika, i na korektę już nie starczyło, bo książka straszy licznymi błędami typu przecinek między podmiotem a orzeczeniem...
6. Bardzo naciągany i niezrozumiały wydał mi się pomysł na dziadunia, który trzyma wszystkich "w szachu" za pomocą żartów, czyli "zrobisz co mówię, czy mam opowiedzieć kawał"... Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że jest to najprawdopodobniej wątek autobiograficzny. Ze spokojem mogę sobie wyobrazić, że pan Wieczorek mówi do swoich znajomych "Zrobisz to dla mnie, czy mam napisać książkę?". Ja bym sporo zrobiła dla Autora, żeby już więcej książek nie pisał. A jeśli napisze, na pewno będę je omijać szerokim łukiem. Czego i Wam życzę.

O matko i synowie.... Przez pierwsze kilkadziesiąt stron myślałam, że wszystkie pozytywne recenzje są chyba zasługą krewnych i przyjaciół autora. Po stu stronach byłam już tego absolutnie pewna. Lektura była całkowitą stratą czasu – ani ciekawa, ani zabawna, ani nie wiadomo, czym w zasadzie była. Nie mam pojęcia, jakim cudem to dzieło zostało wydane przez większe...

więcej Pokaż mimo to