-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-05-29
2024-05-20
Mam nauczkę, by doczytać coś więcej o autorze przed sięgnięciem po książkę... Dawno już nie czytałam nic historycznego, a "1913. Rok przed burzą" zapowiadał się bardzo ciekawie - w końcu tyle się w 1913 roku działo, fajnie byłoby dostać podsumowanie najważniejszych wydarzeń światowych prowadzących do wybuchu I wojny światowej. No, fajnie by było... Illies okazał się jednak niemieckim historykiem sztuki, dla którego najważniejszymi wydarzeniami 1913 roku były romanse Kokoschki, listy Kafki, wystawy Picassa czy długi na dom Manna, a świat mógłby się ograniczać do Niemiec i Austro-Węgier... gdyby tylko Picasso chciał mieszkać w jednym z tych państw. Istotnych wydarzeń niezwiązanych ze sztuką jest tu jak na lekarstwo, tak samo jak historii spoza kręgu kulturowego autora. Malarstwem się nie interesuję, życiem prywatnym malarzy czy pisarzy jeszcze mniej i te wątki męczyły mnie strasznie. A stanowiły zdecydowaną większość książki... Do tego mnóstwo cytatów, komentarzy i uwag Illiesa, które chyba miały być zabawne, ale rzadko to mu wychodziło, styl pisarza też do mnie nie trafia. Rozdział rozdziałowi nierówny, bo niektóre opowieści wloką się na kilka stron, inne zajmują jedno-dwa zdania. Na plus - znajdziemy tu trochę ciekawostek, które wciągną nawet nieinteresującego się tematem czytelnika. Całościowo jednak "1913. Rok przed burzą" do tej "burzy" prawie nie nawiązuje, historia jest głównie historią sztuki i czuję się bardzo rozczarowana lekturą, która okazała się czymś kompletnie niezgodnym z moimi oczekiwaniami.
Mam nauczkę, by doczytać coś więcej o autorze przed sięgnięciem po książkę... Dawno już nie czytałam nic historycznego, a "1913. Rok przed burzą" zapowiadał się bardzo ciekawie - w końcu tyle się w 1913 roku działo, fajnie byłoby dostać podsumowanie najważniejszych wydarzeń światowych prowadzących do wybuchu I wojny światowej. No, fajnie by było... Illies okazał się jednak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-27
Chwilę się przekonywałam do tej książki, bo do nieco innych lektur tematycznych jestem przyzwyczajona. Spodziewałam się więc, że Posner opowie tutaj o głównym farmaceucie w Auschwitz, Victorze Capesiusie, skupiając się na jego działalności w obozie, dodając do tego krótki opis jego wcześniejszej działalności plus późniejszego życia. Tymczasem "Farmaceuta z Auschwitz" to historia w większości powojenna. Działalność Capesiusa w obozie jest omówiona bardzo pobieżnie, więcej tutaj właściwie ogólnie znanych informacji o Oświęcimiu, które jednak w żaden sposób nie przybliżały działalności aptekarza. Kiedy doszłam do wyzwolenia obozu, byłam dopiero w 1/4 książki i zaczynało mnie to trochę irytować, że dalej niewiele z lektury wyniosłam. Potem okazało się jednak, że Posner postanowiła opowiadać głównie o procesach sądowych, odwoływaniu się od decyzji, różnych kombinacjach Capesiusa, by uniknąć kary. Muszę przyznać, że czytało mi się to bardzo dobrze, nawet jeśli autorka poruszała tutaj sporo wątków pobocznych związanych z samym obozem i innymi procesami. Nie jest to długa lektura, raczej też nie dla każdego, ale dla osób zainteresowanych tematyką będzie to ciekawe uzupełnienie historii.
Chwilę się przekonywałam do tej książki, bo do nieco innych lektur tematycznych jestem przyzwyczajona. Spodziewałam się więc, że Posner opowie tutaj o głównym farmaceucie w Auschwitz, Victorze Capesiusie, skupiając się na jego działalności w obozie, dodając do tego krótki opis jego wcześniejszej działalności plus późniejszego życia. Tymczasem "Farmaceuta z Auschwitz"...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-29
Mi się "Czarną kawalerię" w miarę dobrze czytało tylko dlatego, że nie miałam właściwie żadnej wiedzy w temacie pancernych Maczka, więc było tu z mojej perspektywy sporo nowości. Patrząc jednak obiektywnie, nie jest to dobra książka. Przede wszystkim w dużej mierze odtwórcza, pełna cytatów - często nawet niepotrzebnych dla treści lektury. Po drugie przeplatana ogólnymi informacjami o wojnie, które raczej są znane każdemu Polakowi i nie tworzą zarysu całej historii wojennej (bo takie tło historyczne jeszcze bym zrozumiała), ani też w szczególny sposób nie uzupełniają historii brygady pancernej. Ponadto mocno irytowało mnie niemal hagiograficzne podejście Śledzińskiego do polskich pancernych - niemal z każdego rozdziału, jacy wspaniali to nie byli Polacy podczas wojny, a wszyscy dookoła... no szkoda słów, nie dorastali naszym do pięt. Autor używa tu też często języka potocznego, więc ciężko tu nawet zakwalifikować "Czarną kawalerię" do poważnych książek historycznych. Na plus wychodzi jednak to, że czyta się ją szybko i jest przystępniejsza od wielu innych lektur tematycznych, wciąż jednak jest to książka mocno przeciętna.
Mi się "Czarną kawalerię" w miarę dobrze czytało tylko dlatego, że nie miałam właściwie żadnej wiedzy w temacie pancernych Maczka, więc było tu z mojej perspektywy sporo nowości. Patrząc jednak obiektywnie, nie jest to dobra książka. Przede wszystkim w dużej mierze odtwórcza, pełna cytatów - często nawet niepotrzebnych dla treści lektury. Po drugie przeplatana ogólnymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-06
"Przeżyj rok w średniowieczu" Bendikowskiego okazało się znacznie ciekawszą lekturą, niż się tego spodziewałam. Autor podzielił swoją książkę na dwanaście części - każda z nich odpowiadała jednemu miesiącowi i jednej tematyce związanej ze średniowieczem. Jako że Bendikowski - wbrew polsko brzmiącemu naziwsku - jest Niemcem, w analizowaniu historii skupił się na Świętym Cesarstwie Rzymskim. Jak wyglądało średniowieczne życie chłopów i wielmoży, jaką wpływ na codzienność miał Kościół, co jedzono, jak dbano o higienę i o zdrowie, jak działało prawo i za co oraz w jaki sposób można było zostać ukaranym. "Przeżyj rok w średniowieczu" to zbiór ciekawostek historycznych, opisanych w przystępnej formie - bez ciągłości chronologicznej, ale raczej w skupieniu na danym temacie. Oczywiście nie ma opcji, by taka lektura wyczerpała temat życia w średniowieczu, pozwala ona jednak w łatwy i przyjemny sposób zapoznać się z tamtymi czasami w centralnej Europie. Dla zainteresowanych historią - warto sięgnąć :).
"Przeżyj rok w średniowieczu" Bendikowskiego okazało się znacznie ciekawszą lekturą, niż się tego spodziewałam. Autor podzielił swoją książkę na dwanaście części - każda z nich odpowiadała jednemu miesiącowi i jednej tematyce związanej ze średniowieczem. Jako że Bendikowski - wbrew polsko brzmiącemu naziwsku - jest Niemcem, w analizowaniu historii skupił się na Świętym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-21
Chciałam przeczytać tę książkę, jak tylko ją zobaczyłam. W końcu co ja wiedziałam o Szwajcarii podczas II wojny? Że zachowała neutralność, że obie strony korzystały z jej banków i... w sumie niewiele więcej. Tymczasem Halbrook dokonał szczegółowej analizy historii Szwajcarii w latach trzydziestych i czterdziestych pod kątem stosunków z III Rzeszą. I nie były to przyjazne stosunki, mimo że duża część Szwajcarów jest niemieckojęzyczna - mieszkańcy prawie jednogłośnie popierali aliantów, nawet jeśli władze nie mogły tego robić oficjalnie, zgodnie ze swoją polityką neutralności. Z lektury wyłania się jednak obraz kraju żyjącego w ciągłym zagrożeniu, zbrojącego się do obrony na wieść o każdym kolejnym niemieckim planie przyłączenia Szwajcarii do Rzeszy (a tych było nie tak znowu mało). Poczytałam o grach wywiadów, o pomocy uchodźcom, o potajemnych rozmowach z aliantami, o różnych ośmieszających Niemców przed miejscową ludnością działaniach... Z książki "Szwajcaria i naziści" można dowiedzieć się bardzo dużo i są to naprawdę ciekawe i wartościowe informacje, tylko... Kompletnie do mnie nie przemawia styl Halbrooka. Z tymi wszystkimi wstępami i podsumowaniami, milionem cytatów i licznymi powtórzeniami, miałam wrażenie, że czytam jakąś bardzo rozbudowaną pracę magisterską z historii. A to sprawiło, że lektura, choć przecież ciekawa tematycznie, bardzo mi się dłużyła i naprawdę z radością dobrnęłam do końca, by móc ją wreszcie odłożyć na półkę i zabrać się za coś lżejszego. "Szwajcaria i naziści" to książka potrzebna z historycznego punktu widzenia, ale trzeba ją sobie dawkować, bo w większych ilościach po prostu męczy.
Chciałam przeczytać tę książkę, jak tylko ją zobaczyłam. W końcu co ja wiedziałam o Szwajcarii podczas II wojny? Że zachowała neutralność, że obie strony korzystały z jej banków i... w sumie niewiele więcej. Tymczasem Halbrook dokonał szczegółowej analizy historii Szwajcarii w latach trzydziestych i czterdziestych pod kątem stosunków z III Rzeszą. I nie były to przyjazne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-09
Bardzo przystępnie i ciekawie opisany najsłynniejszy chyba proces sądowy w historii. Heydecker i Leeb zaczęli od tego, jak w ogóle doszło do procesu norymberskiego, dlaczego taki wybór lokalizacji, kogo postanowiono tam sądzić, a także kto i na jakich zasadach miał proces przeprowadzać. Już same te początki były bardzo ciekawe, a książka przecież dopiero się rozkręcała. Potem mogliśmy zapoznać się z sylwetkami oskarżonych, treścią oskarżenia, przebiegiem obrony - wszystko w oparciu o tysiące stron dokumentów sądowych, przez które musieli przedrzeć się autorzy. Poskracali oni większość wypowiedzi na sali sądowej, zachowując jednak ich sens, by przybliżyć czytelnikowi przebieg procesu. Muszę przyznać, że czytało się to świetnie, choć czasami męczyły powtórzenia - nawet jeśli powtarzające się wypowiedzi pochodziły z innego dnia rozprawy, to czy naprawdę było potrzebne umieszczanie tego w książce jeszcze raz? W efekcie "Proces norymberski" jest trochę rozwleczony i gdzieniegdzie męczący - szczególnie, że autorzy dość szczegółowo omówili też zbrodnie oskarżonych, czyli po prostu dojście nazistów do władzy, II wojnę światową i zbrodnie na terenach okupowanych. Nie twierdzę, że nie było to istotne dla lektury, ale można było podać to wszystko bardziej skrótowo - nie wybrałam tej książki po to, by czytać o pożarze Reichstagu czy innych powszechnie znanych wydarzeniach mających miejsce na lata przed procesem... Trochę obniżyło to moją końcową ocenę lektury, wciąż jednak uznaję, że jest to książka bardzo dobra, która zaspokoi ciekawość miłośników historii - warto po nią sięgnąć :).
Bardzo przystępnie i ciekawie opisany najsłynniejszy chyba proces sądowy w historii. Heydecker i Leeb zaczęli od tego, jak w ogóle doszło do procesu norymberskiego, dlaczego taki wybór lokalizacji, kogo postanowiono tam sądzić, a także kto i na jakich zasadach miał proces przeprowadzać. Już same te początki były bardzo ciekawe, a książka przecież dopiero się rozkręcała....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-14
Jedna z tych książek, które faktycznie wbijają w fotel i których długo się nie zapomina. Zwłaszcza, gdy ktoś - tak jak ja - niewiele wiedział o konflikcie pomiędzy Pakistanem Zachodnim a Wschodnim, o powstaniu Bangladeszu i o udziale Indii oraz - przede wszystkim - Stanów Zjednoczonych w tym wszystkim. Jest to ciekawe spojrzenie na wojnę, bo rozpadający się Pakistan wydaje się stanowić tło politycznych rozgrywek dla Stanów i Indii, choć Bass nie ukrywa, że działo się tam wiele okropieństw. Jednak sam tytuł i podtytuł książki wskazują tutaj głównie na amerykański punkt widzenia i choć zazwyczaj takie coś mnie irytuje, tak w "Telegramie konsula Blooda" nakręcało to tylko lekturę. To, jaką politykę wobec Pakistanu i Indii prowadził Nixon przy pomocy Kissingera, to, że uszło mu to wszystko na sucho, wydaje się wręcz niepojęte. Spotkałam się z komentarzami, że książka jest przegadana, ale kompletnie się z tym nie zgodzę - wszystkie dyskusje amerykańskich polityków oraz pracowników administracji państwowej stanowią naprawdę świetne smaczki, urozmaicające lekturę. Przeszkadzały mi tylko czasem stosowane przez Bassa powtórzenia, ale nie było ich na tyle dużo, bym miała dość lektury. Wręcz przeciwnie, "Telegram konsula Blooda" czytało mi się świetnie i jeszcze z ciekawością uzupełniałam informacje z innych źródeł, chcąc wiedzieć więcej. Lektura bardzo ważna (biorąc pod uwagę, że ludobójstwo w Bangladeszu faktycznie przez wielu zostało zapomniane), dobrze napisana i niezwykle poruszająca - szczerze polecam!
Jedna z tych książek, które faktycznie wbijają w fotel i których długo się nie zapomina. Zwłaszcza, gdy ktoś - tak jak ja - niewiele wiedział o konflikcie pomiędzy Pakistanem Zachodnim a Wschodnim, o powstaniu Bangladeszu i o udziale Indii oraz - przede wszystkim - Stanów Zjednoczonych w tym wszystkim. Jest to ciekawe spojrzenie na wojnę, bo rozpadający się Pakistan wydaje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-27
Lubię sposób, w jaki Zychowicz opowiada o II wojnie światowej i nie przeszkadza mi, że jego poglądy są tu często kontrowersyjne. W gruncie rzeczy spodziewałam się wręcz, że "Opcja niemiecka" będzie dużo bardziej "niepoprawna politycznie", w końcu Polacy są tacy dumni, że tutaj nie było żadnego Quislinga podczas wojny... Autor udowadnia, że nie było głównie dlatego, że nie chciały tego Niemcy - Hitler nie postrzegał Polaków tak jak Francuzów czy Norwegów i wszelaką współpracę z góry skreślał. Nie dziwi więc, że pierwszym latom wojny poświęcono zaledwie niewielką część książki - większość "Opcji niemieckiej" skupia się na polsko-nazistowskiej współpracy przeciw bolszewikom już po Stalingradzie. I właśnie dlatego nie uważam tej lektury za zbyt kontrowersyjną, bo trudno taką współpracę uznać za czystą kolaborację. Były to raczej lokalne, tymczasowe przymierza, w myśl zasady, że "wróg mojego wroga jest moim sprzymierzeńcem". Wielu Polaków widziało, że III Rzesza chyli się ku upadkowi, większym zagrożeniem dla państwa jest Związek Radziecki - nie ma co wykrwawiać do końca polskich sił zbrojnych do walki z Niemcami, którzy i tak przegrają. Lepiej brać od tych Niemców broń i jak najbardziej uniemożliwić Armii Czerwonej krwawy marsz przez Polskę - patrząc na przebieg historii z perspektywy czasu, było to zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż składanie broni przez AK wobec Rosjan... Zychowicz wyciągnął na światło dzienne sporo postaci, o których polska historia gloryfikująca męczenników już prawie zapomniała - naprawdę sporo tu było dla mnie nowości i ciekawostek. Jak zwykle irytował mnie styl autora, który nie mógł nie dodawać tu swoich opinii, komentarzy, epitetów - Zychowicz nie ukrywa, co myśli o poszczególnych postaciach, a ja jednak jestem przyzwyczajona do wyrabiania swojej własnej opinii na podstawie faktów, nie potrzebuję takich komentarzy ;). Wciąż jednak "Opcję niemiecką" czytało mi się bardzo dobrze i lekturę polecam zainteresowanym historią XX-wieczną.
Lubię sposób, w jaki Zychowicz opowiada o II wojnie światowej i nie przeszkadza mi, że jego poglądy są tu często kontrowersyjne. W gruncie rzeczy spodziewałam się wręcz, że "Opcja niemiecka" będzie dużo bardziej "niepoprawna politycznie", w końcu Polacy są tacy dumni, że tutaj nie było żadnego Quislinga podczas wojny... Autor udowadnia, że nie było głównie dlatego, że nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-08
Książka Torańskiego powinna być przykładem, jak nie pisać o postaciach związanych z nazistowskimi obozami. I nie ma znaczenia, że "Kat polskich dzieci" opowiada o obozie dziecięcym w Łodzi, a nie jednym z większych i bardziej znanych obozów koncentracyjnych. Podtytuł tej książki - "Opowieść o Eugenii Pol" - sugeruje biografię, jednak bardzo trudno byłoby tę lekturę zaklasyfikować. Pierwsza i dość spora część opowiada o samym obozie, głównie za pośrednictwem wypowiedzi jego dawnych więźniów. Rozumiem, że było potrzebne takie wprowadzenie - dziecięcy obóz w Łodzi nie jest powszechnie znany - ale można to było zrobić inaczej... Dostaliśmy za to mocno powtarzające się (i nie tylko chodzi mi o to, że różni więźniowie powtarzali podobne historie, ale że jedną i tę samą wypowiedź autor przytaczał wielokrotnie) przykłady barbarzyńskiego traktowania dzieci, nieraz naturalistyczne, odpychające, dość obrzydliwe. A ja czytałam w życiu sporo literatury obozowej, nie oczekuję tu słodkich opisów - wiem jednak, że da się nawet ludzką tragedię opisać tak, by czytelnika od lektury nie odpychało. Torański nie poszedł jednak w tym kierunku.
Dotarłam w końcu do części poświęconych samej Eugenii Pol i wciąż trudno mi uznać "Kata polskich dzieci za biografię". Autor pobieżnie przedstawił, jak doszło do tego, że młoda kobieta podpisała Volkslistę i trafiła jako pracowniczka do obozu w Łodzi, ale jej poprzednie życie nie miało większego znaczenia. Torański skupił się na samym obozie - znów mamy tu dziesiątki wypowiedzi dawnych więźniów (co ciekawe, niektóre były dla Pol pozytywne), po czym komentarze samej kobiety, oczywiście zaprzeczające oskarżeniom. Znów trochę opisów przemocy, po czym krótkie podsumowanie życia po obozie, areszt, proces. Dla mnie ta książka była mocno wybrakowana pod kątem biograficznym, za mało badań własnych autora, a za wiele cytatów (zwłaszcza tych nieprzyjemnych w lekturze). Na plus poruszenie ważnego i mało znanego tematu oraz przedstawienie opinii więźniów, zarówno negatywnie, jak i przychylnie nastawionych do Pol. Mimo to książki nie polecam - gdyby nie jej niewielka objętość, pewnie bym jej nie zmęczyła.
Książka Torańskiego powinna być przykładem, jak nie pisać o postaciach związanych z nazistowskimi obozami. I nie ma znaczenia, że "Kat polskich dzieci" opowiada o obozie dziecięcym w Łodzi, a nie jednym z większych i bardziej znanych obozów koncentracyjnych. Podtytuł tej książki - "Opowieść o Eugenii Pol" - sugeruje biografię, jednak bardzo trudno byłoby tę lekturę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-05
Iris Chang postawiła w swej książce ciekawą tezę, że choć większości świata znane są zbrodnie nazistowskie, to o dokonanych podczas tej samej wojny zbrodniach Japończyków mało kto słyszał. Trudno się z nią nie zgodzić - fakt, wiedziałam, że Japończycy brutalnie mordowali Chińczyków i nieraz dokonywali na nich okrutnych eksperymentów, ale o "gwałcie nankińskim" - czy też tytułowej "rzezi Nankinu" - dotąd nie czytałam. I z każdym kolejnym rozdziałem tej książki mogłam sobie jedynie zadawać pytanie, jak to w ogóle mogło się stać?
Japończycy zaatakowali Chiny w 1937 roku, jeszcze przed rozpoczęciem wojny na terenie Europy i bardzo szybko zajęli Nankin, ówczesną stolicę Chin. A potem dokonali rzezi jeńców wojennych oraz ludności cywilnej w najbardziej możliwy bestialski sposób. Ludzi torturowano, zabijano "dla zabawy", przeprowadzano na nich eksperymenty, kobiety masowo gwałcono. Co istotne, w przeciwieństwie do Holokaustu, który na początku Niemcy ukrywały, a w który społeczność międzynarodowa długo nie chciała uwierzyć, w Nankinie wszystko było jawne. Przebywający w mieście obcokrajowcy udostępniali swoje wspomnienia, pojawiały się zdjęcia i filmy, które szybko trafiły za granicę. Świat wiedział, krytykował... i nie reagował.
Iris Chang napisała swoją książkę w latach dziewięćdziesiątych i choć sama historia się nie zmienia, to zmienia się podejście do niej, często można odkryć też nowe fakty. Czytając "Rzeź Nankinu" ponad dwadzieścia lat później, nie mogę się nie zastanawiać, co więcej wiadomo dzisiaj, jakie jest obecne stanowisko Japonii? Bo po wojnie w Japonii udawano, że nic wielkiego się nie stało - no może zginęło w Nankinie trochę ludzi, ale to wojna, na wojnie zawsze giną ludzie... Autorka wykonała ogromną pracę, by zebrać - często sprzeczne informacje - o rzezi, przejrzeć dostępne dokumenty, wspomnienia ofiar, oprawców i świadków. Biorąc pod uwagę, jak brutalną tematykę poruszyła, książkę czyta się powoli i trudno. Opisywane obrazy zapadają w pamięci, aż nie chce się wierzyć, do jakiego bestialstwa zdolni są ludzie. "Rzeź Nankinu" to niełatwa książka, wymagająca skupienia i uwagi, a także przerw na uspokojenie myśli. Ale wierzę, że warto ją przeczytać, bo w Polsce uczą nas historii II wojny światowej z punktu widzenia Europy, a o Japonii mówi się bardziej w kontekście ataku na Amerykę. O zdobyciu przez armię japońską Nankinu nikt mnie nie uczył. I książka Chang to świetny sposób na uzupełnienie brakującej wiedzy i zmuszenie czytelnika do refleksji, do czego zdolny jest człowiek, który wierzy, że mu wszystko wolno...
Iris Chang postawiła w swej książce ciekawą tezę, że choć większości świata znane są zbrodnie nazistowskie, to o dokonanych podczas tej samej wojny zbrodniach Japończyków mało kto słyszał. Trudno się z nią nie zgodzić - fakt, wiedziałam, że Japończycy brutalnie mordowali Chińczyków i nieraz dokonywali na nich okrutnych eksperymentów, ale o "gwałcie nankińskim" - czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-30
Oba albumy - "Teraz '43" i "Teraz '44" - kupiłam jednocześnie, już jakiś czas temu. Ale choć pierwszą książkę, o żydowskiej Warszawie, przeczytałam niemal od razu, tę o powstaniu warszawskim odłożyłam na jakiś czas na bok. Chciałam złapać oddech, zanim od nowa zgłębię się w wojenne historie, zanim zacznę przeglądać genialne fotomontaże Marcina Dziedzica, który w piękny sposób łączy stare zdjęcia ze współczesnymi. Zapewne swoje zrobiło też moje podejście do samego powstania, będącego błędem i tragedią, więc niełatwo czytać o historiach ludzi, którzy dla tego zrywu chcieli poświęcić (a często i poświęcili) wszystko. Kiedy wreszcie sięgnęłam po "Teraz '44", to już właściwie chciałam czytać ciągiem, bez odkładania książki... :)
Autorem tekstu jest historyk Michał Wójcik - czytałam już jego książkę o buncie w Treblince w 1943 roku i wywarła na mnie spore wrażenie. Spisane tutaj historie z powstania warszawskiego też mi się podobały - jedne pozytywne, inne tragiczne, wszystkie jednak skupiające się na konkretnych osobach i ich przeżyciach. To nie jest historia powstania, ale liczne historie poszczególnych ludzi, którzy w tym powstaniu uczestniczyli. Pełno w nich emocji, czasem też trochę domysłów, bo przecież nie wszystko wiadomo - tutaj sposób prowadzenia domysłów własnych autora nie zawsze przypadał mi do gustu, ale dało się to jakoś przebrnąć ;).
Równie istotną częścią książki są zdjęcia i fotomontaże autorstwa Marcina Dziedzica. Tu muszę zauważyć, że w "Teraz '43" trafiły one do mnie bardziej i nie tylko ze względu na sam dobór zdjęć, ale też przez poziom fotomontaży. W "Historiach" mam czasem wrażenie, że Dziedzic przedobrzył. Zresztą pod jednym ze zdjęć autor sam napisał: "Być może przesadziłem. Mając do dyspozycji ponad 20 zdjęć tego miejsca kusi, żeby poprawić kompozycję. Może jeszcze dodać dziewczynę? Może jeszcze chłopaka?". I właśnie to mi się często rzucało w oczy - autor łączył nie tylko stare zdjęcie z nowym, ale też kilka nowych w jedno, żeby było więcej ludzi, rowerów, samochodów, wszystkich tych "współczesnych" elementów. Zdjęcia były przez to często zanadto zatłoczone, traciły naturalność, którą miały w poprzednim albumie. Przecież fotograf stara się unikać ludzi wchodzących mu w kadr, a nie wkleja ich jeszcze w Photoshopie... Czasem też przychodziło mi na myśl, jak publikacje takich zdjęć wyglądają w świetle "RODO"? - nie wiem, czy chciałabym, by zrobione mi przypadkowo na ulicy zdjęcie zostało tak wykorzystane w fotomontażu... ;) Pominąwszy jednak ten aspekt, fotomontaże są wciąż na świetnym poziomie, zdjęcia z czasów powstania robią ogromne wrażenie - zwłaszcza w połączeniu z widokiem współczesnej Warszawy, kompletnie przebudowanej po zniszczeniach wojennych.
Drugi album polecam równie mocno jak pierwszy, obowiązkowo jednak w formie papierowej. Tylko tak w pełni docenimy urok zdjęć i fotomontaży. Z samymi historiami też warto się zapoznać, by spojrzeć na powstanie warszawskie nie z historycznej, ale tej drugiej, ludzkiej strony.
Oba albumy - "Teraz '43" i "Teraz '44" - kupiłam jednocześnie, już jakiś czas temu. Ale choć pierwszą książkę, o żydowskiej Warszawie, przeczytałam niemal od razu, tę o powstaniu warszawskim odłożyłam na jakiś czas na bok. Chciałam złapać oddech, zanim od nowa zgłębię się w wojenne historie, zanim zacznę przeglądać genialne fotomontaże Marcina Dziedzica, który w piękny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-08
Kolejna świetna, szczegółowa i ciekawie opowiedziana książka Beevora. Po "Berlinie 1945" nie spodziewałam się, że da się taki poziom utrzymać, ale Brytyjczyk z "Arnhem" udowadnia, iż nie ma rzeczy niemożliwych ;). Tym razem Beevor opowiada o operacji Market Garden, słynnej akcji alianckich wojsk powietrznodesantowych w Holandii w walce o ten "jeden most za daleko". Z polskiego nauczania historii Market Garden kojarzyło mi się z wystawieniem Polaków do wiatru przy ewakuacji Brytyjczyków, ale nigdy nie zgłębiałam szczegółów operacji. Dopiero w książce Beevora przyglądałam się całej akcji dzień po dniu - planowanie Market Garden (choć poziom tego planowania niezbyt nawet zasługuje na to słowo) to jeszcze trochę nudniejsza część lektury. Ale gdy dochodzi do zrzucenia brytyjskich spadochroniarzy, gdy ruszają amerykańskie jednostki, gdy Polakom po raz kolejny odmawia się startu ze względu na warunki pogodowe... "Arnhem" czyta się jak najlepszą książę przygodową czy wojenną, z żywymi bohaterami, z fascynującymi zwrotami akcji. Beevor wykonał tytaniczną pracę, by dotrzeć do wspomnień żołnierzy oraz holenderskich cywilów, a następnie opisał wojnę z tak bardzo ludzkiego punktu widzenia, że nie sposób było traktować tej książki jako kolejnej historycznej cegły.
Bo żołnierze i oficerowie - każdej narodowości, zarówno alianci, jak i Niemcy - to po prostu ludzie. Ludzie, którzy chcą wygrać i przeżyć. Autor cytuje różne rozmowy, ukazujące, że nawet w najgorszych momentach wielu z nich nie brakowało poczucia humoru. Z książki wyłania się też pozytywny obraz holenderskich cywilów, którzy chcieli wspierać Brytyjczyków i Amerykanów na wszelkie możliwe sposoby i wielu z nich przyszło za to zapłacić, gdy Niemcy odbili te tereny. No i polskie dywizje, które dołączyły do akcji późno, a potem osłaniały odwrót, przez co wielu żołnierzy trafiło do niemieckiej niewoli. Beevor ukazuje niesnaski między jednymi dowódcami, ale też niesamowite wsparcie, na które można było liczyć ze strony innych. Choć sama operacja jest opisana bardzo dokładnie, poznajemy numery i pozycje poszczególnych brygad czy batalionów, kto nimi dowodził, kiedy nastąpił atak... to wciąż mam wrażenie, że najważniejsi tu są ludzie. A wojna toczy się jakby w tle. To, że Brytyjczykowi udało się w tak fascynujący sposób przedstawić tę operację sprawia, że naprawdę nie mogę wyjść z podziwu :). Lekturę polecam każdemu, kto choć trochę interesuje się tematyką II wojny światowej - Beevor opowiada o niej jak nikt inny.
Kolejna świetna, szczegółowa i ciekawie opowiedziana książka Beevora. Po "Berlinie 1945" nie spodziewałam się, że da się taki poziom utrzymać, ale Brytyjczyk z "Arnhem" udowadnia, iż nie ma rzeczy niemożliwych ;). Tym razem Beevor opowiada o operacji Market Garden, słynnej akcji alianckich wojsk powietrznodesantowych w Holandii w walce o ten "jeden most za daleko". Z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-28
"Lato '39" Zaborskiego to książka, wobec której miałam dość wysokie oczekiwania, a która okazała się tylko słabo napisaną prasówką. Opis sugerował, że z lektury poznamy codzienne życie mieszkańców Polski tuż przed wybuchem II wojny światowej. Spodziewałam się więc opisów tej codzienności, narastającego napięcia w związku z coraz większą liczbą incydentów granicznych, a jednocześnie zwykłego życia, bo przecież władze powtarzają, że nie ma się czego obawiać… Myślałam, że to książka napisana w oparciu o dostępne pamiętniki, listy, artykuły prasowe, tymczasem Zaborski skupił się właściwie tylko na tych ostatnich. I naprawdę miałam wrażenie, że czytam taką prasówkę, jaką przygotowywało się kiedyś w szkole. Tu mamy konkurs na najładniej udekorowany balkon, tam trwa sezon turystyczny i ceny wynajmu wynoszą tyle a tyle, stamtąd mamy doniesienia o niemieckich atakach na Polaków i rasistowskich komentarzach, tu doradzamy, jakie zapasy zgromadzić na wypadek braku dostaw towarów… I tak dalej, i tym podobne. Jasne, oddaje to jakiś wycinek przedwojennej rzeczywistości, ale ani tego się dobrze nie czyta, ani nie można w oparciu o tę lekturę wyobrazić sobie codzienności Polaków latem 1939 roku. W skrócie: fajny pomysł na książkę, słabe wykonanie.
"Lato '39" Zaborskiego to książka, wobec której miałam dość wysokie oczekiwania, a która okazała się tylko słabo napisaną prasówką. Opis sugerował, że z lektury poznamy codzienne życie mieszkańców Polski tuż przed wybuchem II wojny światowej. Spodziewałam się więc opisów tej codzienności, narastającego napięcia w związku z coraz większą liczbą incydentów granicznych, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-21
Seria książek Kopra i Stańczyka o polskich Kresach to jedna z moich ulubionych serii historycznych ostatnimi czasy. Tym razem sięgnęłam po "Kresy północy" - książkę napisaną w innym stylu niż czytane przeze mnie poprzednio "Ostatnie lata...". Tym razem autorzy wędrują po polskich Inflantach, a ciekawostki historyczne przeplatają się z opowieściami z podróży. Osobiście wolałam te lektury złożone z samych ciekawostek, ale z drugiej strony interesujące jest przeczytać, co dziś zostało z miejsc niegdyś należących do Polski. Choć województwo inflanckie należało do Rzeczpospolitej dość krótko, a na przestrzeni wieków tereny te wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk (walczyli o nie głównie Rosjanie, Szwedzi i Polacy), to polskich śladów na tych terenach nie brakuje. Dziś należą one do Estonii i Łotwy, w której otwarcie mówi się o tym, że nie ma co upamiętniać wydarzeń związanych z walkami okupantów na tych terenach - i nie sposób Łotyszy nie rozumieć w tej kwestii. W lekturze warto się jednak skupić właśnie na historii, w tak fascynujący sposób opisanej przez autorów. Z "Kresów północy" dowiedziałam się bardzo dużo o tym fragmencie polskiej historii - w końcu zazwyczaj książki o "dawnych kresach" mówią o wschodzie: Lwów, Wilno, Grodno... A mniej się pamięta, że Ryga podlegała polskim władcom, że biało-czerwoną flagę nadał Tartu (drugiemu największemu miastu Estonii współcześnie) sam Stefan Batory... Jak i wszystkie poprzednie lektury z tej serii "Kresy północy" czytało się bardzo szybko, każdy rozdział wciągał i uzupełniał moją wiedzę. I zachęcał do podróży w ślady autorów, by odkrywać nieistniejące już od wieków województwo inflanckie :).
Seria książek Kopra i Stańczyka o polskich Kresach to jedna z moich ulubionych serii historycznych ostatnimi czasy. Tym razem sięgnęłam po "Kresy północy" - książkę napisaną w innym stylu niż czytane przeze mnie poprzednio "Ostatnie lata...". Tym razem autorzy wędrują po polskich Inflantach, a ciekawostki historyczne przeplatają się z opowieściami z podróży. Osobiście...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-09
Kiedy książkę historyczną czyta mi się jak najlepszą powieść przygodową, nie ma opcji, bym się taką lekturą nie zachwycała ;). A tak właśnie było z "Sześcioma miesiącami w 1945" Dobbsa. Książka zaczyna się od konferencji jałtańskiej w lutym, a kończy atakiem na Hiroszimę w sierpniu oraz jego konsekwencjami - te sześć miesięcy ukształtowało świat na kolejne kilkadziesiąt lat. To wtedy zapadła żelazna kurtyna, oddając sporą część Europy pod władzę Stalina, to wtedy rozpoczął się podział Niemiec, a dotychczasowi sojusznicy stali się rywalami w nowej, zimnej wojnie. W Stanach zmarł Roosevelt, a do władzy doszedł Truman, Churchilla na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii zastąpił Attlee... tylko Stalin niezmiennie należał do "Wielkiej Trójki", wielce zdziwiony, że jak to - inni przywódcy słuchają opinii publicznej i oddają władzę? Książka Dobbsa to nie podsumowanie suchych faktów historycznych, ale mnóstwo ciekawostek, dialogów, wspomnień. Autor się skupił na konkretnych wydarzeniach, jak właśnie konferencja, śmierć Roosevelta, testy bomby atomowej - i właśnie o nich pisał bardzo szczegółowo, dzień po dniu, analizując zachowania postaci historycznych. Oczywiście większość tych wydarzeń była mi dobrze znana, ale nigdy nie czytałam o nich w ten sposób - ze zgłębieniem zachowań i przemyśleń bohaterów (wielu z nich zostawiło pamiętniki, które Dobbs uwzględnił w opisywaniu danych sytuacji). "Sześć miesięcy w 1945" wręcz pochłonęłam i aż żałowałam, że książka obejmuje jedynie tak krótki okres historii - nie da się jednak zaprzeczyć, że te miesiące zmieniły świat i ich wybór był nieprzypadkowy. Sporo tu też ciekawych z naszego punktu widzenia polskich wątków - szczególnie w formie dyskusji między aliantami, co się powinno stać z Polską po wojnie, jakich argumentów używał tu Stalin, a jakich Churchill, czasem wspierany przez Amerykanów, czasem pozostawiony sam sobie. Bardzo polecam lekturę :).
Kiedy książkę historyczną czyta mi się jak najlepszą powieść przygodową, nie ma opcji, bym się taką lekturą nie zachwycała ;). A tak właśnie było z "Sześcioma miesiącami w 1945" Dobbsa. Książka zaczyna się od konferencji jałtańskiej w lutym, a kończy atakiem na Hiroszimę w sierpniu oraz jego konsekwencjami - te sześć miesięcy ukształtowało świat na kolejne kilkadziesiąt...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-27
To już trzecia książka Kopra i Stańczyka poświęcona Ziemiom Utraconym, która trafiła w moje ręce. "Ostatnie lata polskiego Lwowa" mnie zachwyciły, książka o polskich Kresach też okazała się fajną lekturą. Opowieść o Wilnie nie dorównuje tej o Lwowie (chyba samo miasto - jednak bardziej "zaściankowe" niż Lwów - było w tamtych czasach po prostu nieco nudniejsze ;) ), ale dalej trzyma wysoki poziom i jest wciągającą lekturą. Mnóstwo afer, romansów, ciekawostek historycznych, bardzo ciekawie przedstawione relacje pomiędzy Polakami, Litwinami i Żydami w Wilnie z początku XX wieku. Mam jednak wrażenie, że w tej książce Koper i Stańczyk dużo większą uwagę poświęcili czasom II wojny światowej, kiedy to Wilno już właściwie polskie nie było, bo i Polski wtedy nie było... Autorzy w poruszający sposób przedstawili też napływ ludności litewskiej do miasta oraz kolejne wysiedlenia Polaków - jak krok po kroku Wilno przestawało być polskie... Wszystko, jak zwykle, wzbogacone starymi ilustracjami i fotografiami, oraz zdjęciami zrobionymi przez autorów podczas ich licznych podróży do Wilna. Jeśli komuś podobały się poprzednie książki Kopra i Stańczyka o dawnych polskich ziemiach, "Ostatnie lata polskiego Wilna" na pewno też polubi :).
To już trzecia książka Kopra i Stańczyka poświęcona Ziemiom Utraconym, która trafiła w moje ręce. "Ostatnie lata polskiego Lwowa" mnie zachwyciły, książka o polskich Kresach też okazała się fajną lekturą. Opowieść o Wilnie nie dorównuje tej o Lwowie (chyba samo miasto - jednak bardziej "zaściankowe" niż Lwów - było w tamtych czasach po prostu nieco nudniejsze ;) ), ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-25
Jak ja polubiłam tę serię! Po świetnych "Ostatnich latach polskiego Lwowa" sięgnęłam po książkę dotyczącą generalnie Kresów - poza Lwowem i Wilnem, którym poświęcono oddzielne książki (Wilno też już wylądowało na moim czytniku...). "Ostatnie lata polskich Kresów" może nie były tak genialne jak Lwów, ale wciąż to świetna, wciągająca lektura. Stańczyk i Koper zabrali czytelnika w świat pełen niesamowitych wydarzeń, mających miejsce w pierwszej połowie XX wieku na ziemiach utraconych po II wojnie światowej i dziś należących do Ukrainy, Białorusi i Litwy. Poznamy dzieciństwo Rydza-Śmigłego, rozwój kariery Orzeszkowej w Grodnie, przyjrzymy się z bliska roli Piłsudskiego w akcji pod Bezdanami oraz późniejszym romansom Marszałka, wyruszymy z objazdowym teatrem Juliusza Osterwy, odwiedzimy dawniej kwitnące uzdrowiska i miasteczka, gdzie wydobywano ropę naftową... Będą skandale i romanse, porażki i sukcesy, zbrodnie i pogromy, aż do przetoczenia się przez te ziemie II wojny światowej. Mnóstwo ciekawych historii, których albo dotąd nie znałam, albo znałam bardzo pobieżnie. Książka napisana fajnym, przystępnym stylem, wzbogacona o zdjęcia archiwalne oraz aktualne z miejsc, do których udało się dotrzeć autorom. Gdy się zastanawiam, dlaczego ta lektura przypadła mi do gustu odrobinę mniej niż "Ostatnie lata polskiego Lwowa", to myślę, że przez za duży rozstrzał tematów i miejsc, że musiałam czasem szukać w internecie, gdzie w ogóle znajduje się opisywane miejsce, bo o miasteczku nigdy nie słyszałam. Książka o Lwowie zrodziła we mnie ogromną chęć wyjazdu do tego miasta i zwiedzaniu go polskimi śladami. "Ostatnie lata polskich Kresów" czytałam z zafascynowaniem, ale też z myślą "cóż, stracone, nie będzie okazji zobaczyć" i może ta myśl była dla mnie taka trochę zniechęcająca... ;) Ale lekturę bardzo polecam, świetny pomysł mieli panowie na tę serię :).
Jak ja polubiłam tę serię! Po świetnych "Ostatnich latach polskiego Lwowa" sięgnęłam po książkę dotyczącą generalnie Kresów - poza Lwowem i Wilnem, którym poświęcono oddzielne książki (Wilno też już wylądowało na moim czytniku...). "Ostatnie lata polskich Kresów" może nie były tak genialne jak Lwów, ale wciąż to świetna, wciągająca lektura. Stańczyk i Koper zabrali...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-18
Przeczytałam opis, zobaczyłam wysokie oceny i nastawiłam się na coś tak wyjątkowego, a tymczasem... Zdecydowanie mocną stroną tej książki jest świetny dobór cytatów - wypowiedzi powstańców na różne tematy ukazują Powstanie Warszawskie ze strony, jakiej dotąd nie znałam. Ale czy naprawdę powinnam się zachwycać książką dlatego, że Cubała umiejętnie wkleiła cudze wypowiedzi? Bo jak przychodzi do jej autorskich fragmentów, to czyta się... jak jakąś uniwersytecką pracę historyczną - i to bardziej pracę licencjacką, a nie podręcznik akademicki. Jakby autorce zależało na tym, by nabić jak najwięcej słów - wymienianie na dwie-trzy strony nazwisk, podawanie dokładnych adresów wszystkich wspominanych miejsc, masa szczegółów bardzo utrudniających odbiór książki. Do tego niektóre rozdziały się zazębiają i Cubała, zamiast nawiązać do wspomnianego wcześniej tematu, po prostu się powtarza - czasem miałam wrażenie, że całe akapity są powtórzone niemal słowo w słowo. Zatem z jednej strony jest bardzo ciekawa tematyka, fajnie zorganizowane rozdziały, poruszone bardzo ważne kwestie, wypowiedzi powstańców, które czyta się nieraz z zapartym tchem... A z drugiej strony jest autorka i jej wypociny. Kontrast niesamowity. Plus jest taki, że cytaty stanowią z dobrą połowę książki, w niektórych rozdziałach nawet więcej, więc czasem się zapomina o autorskiej narracji ;).
Wciąż jednak myślę, że warto przeczytać "Sten pod pachą...", zaciskając zęby na dłuższych fragmentach pisanych przez autorkę. Zobaczymy, że Powstanie Warszawskie to nie był tylko bohaterski zryw i chęć walki do ostatniego, ale też muzyka i poezja, głód i brud, brak wiary w aliantów, brak zrozumienia ze strony cywilów (bo większość Warszawiaków nie walczyła w powstaniu - większość głodowała, traciła dorobek życia, patrzyła na śmierć bliskich i nie rozumiała, w imię czego to zniszczenie miasta...), alkohol i niechęć do walki, a nawet dezercje. To mnóstwo dobrych, jak i tragicznych momentów, wiara w wolną ojczyznę i brak chęci życia. Cubała pokazuje w swej książce bardzo ludzką twarz Powstania Warszawskiego i w czasach, gdy media gloryfikują je na potęgę, warto też spojrzeć na nie z tej innej strony :).
Przeczytałam opis, zobaczyłam wysokie oceny i nastawiłam się na coś tak wyjątkowego, a tymczasem... Zdecydowanie mocną stroną tej książki jest świetny dobór cytatów - wypowiedzi powstańców na różne tematy ukazują Powstanie Warszawskie ze strony, jakiej dotąd nie znałam. Ale czy naprawdę powinnam się zachwycać książką dlatego, że Cubała umiejętnie wkleiła cudze wypowiedzi?...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-12
Odkąd odkryłam książki Beevora, chętnie sięgam po jego opisy najważniejszych momentów II wojny światowej. "Stalingrad" okazał się póki co najsłabszą z przeczytanych przeze mnie książek tego autora, choć - żeby było jasne - wciąż jest to bardzo dobra lektura. Po prostu już nie tak rewelacyjna... ;) Beevor swoim zwyczajem przedstawił w Stalingradzie dość długie wprowadzenie (właściwie omówił całkiem szczegółowo cały plan Barbarossa), zanim przeszedł do właściwego tematu. Lubię u niego te wprowadzenia, że główne wydarzenie nie jest zawieszone w historycznej próżni, ale fakt, że w "Stalingradzie" już mi się to trochę dłużyło. Do tego, w przeciwieństwie do poprzednio czytanych przeze mnie książek, mniej tu punktu widzenia cywilów (co zawsze bardzo sobie ceniłam), a także zdarzały się komentarze w stylu "podobno ktoś widział żołnierza, który coś zrobił", bez przypisów... U Beevora zawsze sobie ceniłam wielką dokładność w sięganiu po źródła, dlatego takie zdania były dla mnie tu negatywnym zaskoczeniem. Ale poza tymi drobiazgami (bo to naprawdę drobiazgi w skali całej lektury), "Stalingrad" czytało się świetnie. Autor szczegółowo przedstawił całą bitwę, jak zmieniała się przewaga sił, jak na działania swoich armii reagowali Hitler i Stalin, jak cierpieli zmuszeni do walki w zimowych warunkach żołnierze... Dużo szczegółów, dużo poruszających fragmentów, wojna ukazana zarówno z wojskowej, jak i z czysto ludzkiej perspektywy.
Beevorowi udało się osiągnąć to, co myślałam, że jest nieosiągalne. Przedstawił żołnierzy walczących pod Stalingradem w oparciu o zapiski z dzienników, listy, wspomnienia - i wyłonił się z nich taki obraz, że aż czytelnik zaczynał czasem współczuć Niemcom. Z punktu widzenia polskiego odbiorcy trudno się tutaj wczuwać w którąkolwiek ze stron - jakby nie patrzeć dla nas i Niemcy i Rosjanie byli okupantami... Ale u Beevora są po prostu ludźmi, przynajmniej ci zwykli żołnierze. Dowódcy to już inna bajka, tu w grę wchodzi polityka, własna sława, z jednej strony chęć zostania legendą i przysłużenia się państwu, z drugiej niemożność spełnienia nierealnych żądań dyktatorów. "Stalingrad" to nie tylko opis poszczególnych działań wojskowych, choć te są tu oczywiście też świetnie opisane. To historia całokształtu zmagań, które przesądziły o zmianie biegu II wojny światowej. Ciekawa, wciągająca, precyzyjnie opisana historia - warto po tę książkę sięgnąć.
Odkąd odkryłam książki Beevora, chętnie sięgam po jego opisy najważniejszych momentów II wojny światowej. "Stalingrad" okazał się póki co najsłabszą z przeczytanych przeze mnie książek tego autora, choć - żeby było jasne - wciąż jest to bardzo dobra lektura. Po prostu już nie tak rewelacyjna... ;) Beevor swoim zwyczajem przedstawił w Stalingradzie dość długie wprowadzenie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Trochę ostrożnie podchodziłam do kolejnej książki Lindqvista po tym, jak "Wytępić całe to bydło" okazało się dla mnie mieszanką świetnych i bardzo słabych rozdziałów. W którą stronę pójdzie "Już nie żyjesz"? Na szczęście jest to książka historyczna, a w poprzedniej lekturze to właśnie wątki historyczne były dla mnie najlepsze i "Historię bombardowań" czytało mi się dużo lepiej. Ale... no właśnie, musi być to "ale" ;) Książki nie czyta się po kolei. Składa się ona z prawie 400 podrozdziałów i czyta się je w ustalonej przez autora kolejności, czyli np. 1-2-3-251-362-363-121-122-123-18-19... Numery teraz wymyślam, ale chyba oddaję ideę. Na czytniku klika się w kolejną cyfrę na końcu rozdziału i przenosi nas we właściwe miejsce, ale nie wyobrażam sobie tego kartkowania co i rusz w papierze. A i z czytnikiem nie było tak łatwo, bo nagle dotarłam do końca, nie przeczytawszy połowy. Gdzieś w którymś momencie coś źle kliknęłam, nawet nie zauważyłam, więc potem doczytywałam brakujące rozdziały. I często trafiał mnie przez to szlag - gdyby autor po prostu ułożył te rozdziały w kolejności, w jakiej chciał, by były czytane, lektura byłaby dla mnie dużo przyjemniejsza...
Pominąwszy jednak tę głupią kolejność ;). Lindqvist w "Już nie żyjesz" opowiada historię wojen, odkąd wprowadzono bombardowanie z powietrza - najpierw na terenie kolonii, potem podczas większych wojen, z kumulacją w czasie II wojny światowej, gdy użyto bomb atomowych, aż po Koreę i Wietnam. Sporo tu ciekawostek politycznych i prawniczych, jak państwa próbowały chronić lub wyłączać spod specjalnej ochrony ludność cywilną, a także jak bardzo ataki z powietrza zmieniły kształt współczesnych wojen. Dla mnie ogromnym plusem tej książki jest mnóstwo odniesień do literatury - ile różnych antyutopii, powieści wojennych, a nawet fantastyki powstało w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat, książek, gdzie bombardowania, zagłada - choć częściowa - ludzkości stały się motywem przewodnim. Coś czuję, że co najmniej kilka książek wspomnianych tutaj przez Lindqvista trafi na moją półkę ;).
"Już nie żyjesz" to bardzo dobrze napisana książka, świetnie łącząca różne aspekty historii wojennej. Dla mnie całościowo sporo lepsza od "Wytępić całe to bydło", no ale ja też bardzo interesuję się taką tematyką. Dużo się z lektury dowiedziałam, dużo więcej chcę się jeszcze dowiedzieć, a jedyne, czego się tak mocno w tej książce mogę przyczepić, to właśnie ta dziwna kolejność czytania... Irytuje, ale i tak warto przeczytać :).
Trochę ostrożnie podchodziłam do kolejnej książki Lindqvista po tym, jak "Wytępić całe to bydło" okazało się dla mnie mieszanką świetnych i bardzo słabych rozdziałów. W którą stronę pójdzie "Już nie żyjesz"? Na szczęście jest to książka historyczna, a w poprzedniej lekturze to właśnie wątki historyczne były dla mnie najlepsze i "Historię bombardowań" czytało mi się...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to