Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Éric-Emmanuel Schmitt otrzymuje propozycję wyjazdu do Ziemi Świętej, który byłby nie tylko okazją do zwiedzania, ale i do spotkań z różnymi ludźmi. Na początku miałby dołączyć do grupy zorganizowanej, później kilka dni spędziłby sam w Jerozolimie, a na koniec wziąłby udział w kilku spotkaniach. Pisarz przystaje na tę propozycję i wyrusza w podróż. Tuż przed audiencją u papieża Franciszka dzieli się myślą:
„Jako pielgrzym wśród pielgrzymów dam świadectwo tego, co przeżyłem, ludzkie świadectwo, z definicji więc wybrakowane i fragmentaryczne.”
„Sen o Jerozolimie” stał się właśnie owym świadectwem z podróży. Kto by się spodziewał, że jeden z najpoczytniejszych pisarzy francuskich, laureat wielu nagród, podzieli się z nami tak osobistymi przemyśleniami i doświadczeniami? „Sen o Jerozolimie” z jednej strony przypomina dziennik z podróży, z drugiej stanowi świadectwo wiary, nawrócenia. Autor opisuje miejsca, które zwiedzał, m.in. Nazaret, Kafarnaum, Betlejem, Yad Vashem, Jerozolimę. W każdym miejscu zatrzymania przywołuje związany z danym punktem tekst biblijny, a także rys historyczny. Narracja w czasie teraźniejszym sprawia, że niejako uczestniczymy w tej podróży razem z Schmittem. W te notatki z podróży wplata historię swojej wiary, opowiada o tym jak się narodziła i rozwijała.
„…zrodziła się w podwójnej samotności, po pierwsze na pustyni, gdy nawiązałem kontakt z Bogiem, a po drugie podczas lektury, która zapoczątkowała moją fascynację Jezusem”.
Opisuje objawienie, którego doznał w Bazylice Grobu Pańskiego, gdy poczuł „obecność Jezusa pod postacią cielesnej woni i ciepła, spojrzenia”.
Daje też odpowiedź na pytanie, co mu dała podróż do Ziemi Świętej.
„Oto, co podarowało mi doświadczenie Jerozolimy: przeżywam to, czego nawet nie potrafię nazwać.” To tu odkrył, że jego „wiara jest zgodą na rzeczywistość”. Wyjaśnia, czym jest chrześcijaństwo.
„Nie stajemy się chrześcijanami dlatego, że wyjaśniamy tajemnicę chrześcijaństwa, stajemy się chrześcijanami dlatego, że dotykamy tej tajemnicy, uczestniczymy w niej, inspirujemy się nią i ta styczność nas odmienia…Chrześcijaństwo jest i pozostaje tajemnicą, w którą należy wierzyć.”
„A przecież tajemnicy nie da się wyjaśnić: ona wyraża się, otwiera na kontemplację, zachęca do myślenia, odczuwania, zawierzenia.”
A skąd tytuł książki? Przywołajmy cytat:
„Sen jest stanem, który nie ma teraźniejszości. Spostrzegamy go w chwili, gdy się kończy.”
Choć czasem -jak sam pisarz wyznaje-brak mu słów, aby opisać to, co się przeżyło, jego świadectwo porusza serce. Zdaję sobie sprawę, że inaczej lekturę książki odbierze osoba wierząca, inaczej człowiek niereligijny. Inaczej ten, któremu było dane być w Ziemi Świętej, inaczej osoba, która nigdy tam nie była. Odwiedziłam opisywane przez Schmitta miejsca. Lektura książki wywołała wspomnienia i pozwoliła skonfrontować moje doświadczenia z podróży z tym, co napisał autor. W wielu kwestiach zgadzam się ze Schmittem. Dla mnie niezwykle poruszające były fragmenty dotyczące Drogi Krzyżowej. Uważam się za osobę wierzącą, więc „Sen o Jerozolimie” skłonił mnie do refleksji nad moją wiarą, nad moim stosunkiem do tajemnicy. Poza tym wzbudził apetyt na poznanie dwóch innych książek wspomnianych na kartach „Snu o Jerozolimie”: „Nocy ognia” i „Przypadku Adolfa H”. Dodatkowym atutem książki jest posłowie autorstwa papieża Franciszka.
Bez względu na to, czy ktoś jest wierzący, czy nie, warto sięgnąć po „Sen o Jerozolimie” ze względu na piękny język i umiejętność przelewania na papier własnych przeżyć. Polecam!
Dziękuję Wydawnictwu Znak za egzemplarz recenzencki.

Éric-Emmanuel Schmitt otrzymuje propozycję wyjazdu do Ziemi Świętej, który byłby nie tylko okazją do zwiedzania, ale i do spotkań z różnymi ludźmi. Na początku miałby dołączyć do grupy zorganizowanej, później kilka dni spędziłby sam w Jerozolimie, a na koniec wziąłby udział w kilku spotkaniach. Pisarz przystaje na tę propozycję i wyrusza w podróż. Tuż przed audiencją u...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„W wyklętej rodzinie pojawiła się rysa, która z każdym dniem, tygodniem i miesiącem coraz bardziej się pogłębiała, aby w końcu przeobrazić się w rów wypełniony ludzką niegodziwością, bezeceństwem i podłością. A to i tak był dopiero początek bezdennego koszmaru…”
Koniec prologu zapowiada, że to, co za moment przeczytamy, na pewno nie będzie lekturą przyjemną, ale taką, która powoduje, że włos się jeży na głowie pod wpływem opisywanych wydarzeń. Mam za sobą lekturę pierwszych trzech tomów z serii z Igorem Brudnym, czyli „Piętna”, „Sfory” i „Cheruba”. Pamiętam, że w takcie czytania nieraz czułam obrzydzenie pod wpływem opisywanych mrocznych, brutalnych scen. Doszłam do wniosku, że proza Przemysława Piotrowskiego nadaje się do czytania przez ludzi o mocnych nerwach i niezbyt wrażliwych. Nie inaczej jest w przypadku „Smolarza”.
Dwie turystki giną w Bieszczadach. W sprawę angażuje się przebywający w tych okolicach Igor Brudy. Przyjechał w góry, aby odciąć się od przeszłości, aktualnych spraw, ludzi i odzyskać wewnętrzny spokój. Ale życie pisze inny scenariusz. Igor zaczyna prowadzić samodzielne śledztwo. Nie podoba się to miejscowej ludności, zwłaszcza jednemu politykowi, którego okoliczni mieszkańcy stawiają na piedestale. Ale wiadomo, że:
„Im wyżej człowiek znalazł się w hierarchii społecznej, tym więcej miał za uszami. Pieniądze i władza zwykle psuły ludzi. Pozwalały na rzeczy, których normalnie nigdy by nie zrobili, oferowały pokusy i spełnienia ukrytych fantazji, na które nie było ich wcześniej stać, prowokowały do czynów, które wcześniej uważali za godne potępienia. Wielu tonęło w końcu w oceanie hedonizmu, wciąż obsesyjnie szukając nowych podniet.”
Komisarz krok po kroku, nie zważając na grożące niebezpieczeństwo, zaczyna odkrywać mrożącą krew w żyłach tajemnicę z przeszłości.
Przemysław Piotrowski ma talent do tworzenia przerażających historii, od których trudno się oderwać. Tym razem zainspirowały go wydarzenia historyczne: wielki głód na Ukrainie, ludobójstwo OUN i UPA, zmasowana kampania antysemicka w Polsce mająca finał w 1968 roku. Umiejętnie wplótł nawiązania do faktów historycznych w fabułę książki. Na pewno wymagało to od pisarza solidnego przygotowania merytorycznego. Zaletą książki jest też fakt, że postaci nie są czarno-białe i mają dobrze zarysowane portrety psychologiczne. Choć czasami trudno uwierzyć w prawdopodobieństwo opisywanych zdarzeń, „Smolarz” na pewno nie jest pozbawiony spójności i zaskakujących czytelnika sytuacji, rozwiązań. Co więcej, z każdą kolejną stroną książka coraz bardziej zaczyna wciągać do tego stopnia, że pod koniec po prostu trudno się od niej oderwać. Z pewnością to zasługa doskonałego warsztatu pisarskiego autora.
„Smolarz” skłonił mnie do refleksji na temat mieszkającego w człowieku dobra i zła. Losy niektórych bohaterów dowodzą, że często jedno zdarzenie, jeden życiowy impuls sprawia, że człowiek zaczyna coraz bardziej ulegać swoim ciemnym instynktom. Opętany przez demony zaczyna przypominać bestię i nie cofnie się przed żadną zbrodnią. Czy cel uświęca środki? Czy zło można usprawiedliwiać dobrem? To niektóre z pytań, które mogą rodzić się w głowie w trakcie czytania „Smolarza”.
Mocna, świetna książka, obok której nie sposób przejść obojętnie. Polecam!
Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

„W wyklętej rodzinie pojawiła się rysa, która z każdym dniem, tygodniem i miesiącem coraz bardziej się pogłębiała, aby w końcu przeobrazić się w rów wypełniony ludzką niegodziwością, bezeceństwem i podłością. A to i tak był dopiero początek bezdennego koszmaru…”
Koniec prologu zapowiada, że to, co za moment przeczytamy, na pewno nie będzie lekturą przyjemną, ale taką,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwszy raz sięgnęłam po książkę z dorobku Marty Zaborowskiej i wcale tego nie żałuję. Jeżeli reszta jej powieści napisana jest podobnie jak książka pt. „Sześć powodów, by umrzeć”, to szybko muszę nadrobić zaległości w lekturach. „Sześć powodów, by umrzeć” pochłonęło mnie całkowicie, choć po pierwszych stronach wcale się tego nie spodziewałam. Ale po kolei…
Akcja książki zaczyna się i kończy 17 września. Ta klamra czasowa spina wcześniejsze wydarzenia, począwszy od dnia 7 marca. Cofamy się pół roku, aby poznać okoliczności zagięcia Miriam-żony Konrada, siostry Adeli, kochanki Floriana, koleżanki Stana.
„Jej życie było idealne…A może wszystko w nim było idealnym kłamstwem?”
Miriam znika w czwartą rocznicę ślubu. Brak jakichkolwiek śladów. Pół roku później na terenie jednej ze starych fabryk zostają znalezione spalone zwłoki kobiety. Mąż jest przekonany, że to ciało ukochanej żony, natomiast siostra w trakcie identyfikacji zwłok ma wątpliwości, czy to rzeczywiście Miriam. Dodatkowo ktoś informuje, że widział zaginioną żywą w podziemnym przejściu metra. Sprawę prowadzi śledczy Nauman wraz z młodszą aspirant Shi Lu. Wzywa na przesłuchanie podejrzanych o zbrodnię i stawia oskarżenie. Wychodzą na jaw skrywane latami tajemnice, zdrady, zemsta…Konrad, Adela, Stan, Florian, Natalia-każda z tych osób ma powód, aby nie być szczerą. W trakcie czytania zostaje ujawnionych coraz więcej sekretów, co sprawia, że czytelnik przerzuca swoje podejrzenia z jednego bohatera na drugiego. Co więcej, okazuje się, że sama Miriam miała powody do odejścia. W tej powieści nic nie jest oczywiste.
Zaletą książki jest niewątpliwie język i styl autorki. Rozdziały z narratorem trzecioosobowym przeplatają się z częściami, w których autorka oddaje głos poszczególnym postaciom. Prowadzenie narracji z perspektywy bohaterów pozwala lepiej zrozumieć podejmowane przez nich decyzje i sprawia, że są oni wiarygodniejsi psychologicznie. Podoba mi się też fakt, że postacie nie są czarno-białe, każda z nich ma coś na sumieniu. Mimo że książka pozbawiona jest nagłych zwrotów akcji, ma w sobie to coś, co sprawia, że w miarę czytania coraz trudniej się od niej oderwać. Czuje się jakieś napięcie, chciałoby się jak najszybciej poznać zakończenie, a to okazuje się zaskakujące, może nawet trochę mało prawdopodobne.
Jeżeli macie ochotę na dobry thriller stanowiący niezły fitness dla mózgu, to śmiało sięgnijcie po „Sześć powodów, by umrzeć”. Emocje gwarantowane!
Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

Pierwszy raz sięgnęłam po książkę z dorobku Marty Zaborowskiej i wcale tego nie żałuję. Jeżeli reszta jej powieści napisana jest podobnie jak książka pt. „Sześć powodów, by umrzeć”, to szybko muszę nadrobić zaległości w lekturach. „Sześć powodów, by umrzeć” pochłonęło mnie całkowicie, choć po pierwszych stronach wcale się tego nie spodziewałam. Ale po kolei…
Akcja książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Istnieją książki, które zmieniają życie. Po ich przeczytaniu poddajemy refleksji naszą codzienność.”
Myślę, że dla wielu czytelników, taką książką staną się „Słowa wdzięczności. Z zachwytu nad życiem” autorstwa Anny H. Niemczynow. Autorka określa siebie jako zwykłą dziewczynę, której życie odmieniło się między innymi za sprawą uczucia wdzięczności. W książce dzieli się swoimi doświadczeniami.
„Wszystko, o czym piszę, to wiedza nabyta z obserwacji ludzi i oczywiście, a może przede wszystkim, z własnego doświadczenia.”
„Niech ta książka stanie się czymś w rodzaju maleńkiej biblii pozytywności, do której w każdej chwili będziesz mogła wrócić.”
To nie powinna być lektura na jeden dzień, bowiem każdy rozdział książki to przeznaczony na kolejny dzień koszyk ze słowami wdzięczności, które mają pomóc „praktykować to uczucie z poziomu serca, a nie z obowiązku.” Na końcu każdego „koszyczka” znajduje się wolna strona, która stanowi miejsce do zapełniania swoimi myślami.
Dlaczego wdzięczność jest taka ważna? Sama autorka wyjaśnia:
„Wdzięczność, praktykowanie jej pomaga nam w dostrzeganiu naszych ukrytych pragnień. Kiedy często koncentrujemy się na tym, co dobre, zaczynamy siebie bardziej poznawać, wiemy, co nas zachwyca, czemu jesteśmy w stanie się poświęcić i o co walczyć”.
„Wdzięczność buduje nas jako ludzi. Czyni nas wrażliwymi na innych(..) pomaga nam doceniać siebie nawzajem.”
„Dzięki niej dowiadujemy się, kim jesteśmy i widzimy w nas samych wartość”
Anny H. Niemczynow stara się w tej książce pozostać w stałym kontakcie i dialogu z czytelniczką, dodawać jej odwagi. Właśnie -z czytelniczką, bo słowa swoje kieruje do przyjaciółki, kobiety. Dlaczego? Czyżby mężczyźni nie mogli albo nie musieli praktykować wdzięczności? A może autorka uważa, że po jej książki sięgają wyłącznie panie? „Słowa wdzięczności” czyta się bardzo szybko, napisane są przystępnym językiem. Najczęściej powtarzanym słowem na kartach tej książki jest „dziękuję”. Aż czasem czułam przesyt tego wyrazu, choć rozumiem, że w ten sposób autorka wyraża swoje emocje.
Nie wolno oczekiwać od samej lektury, że nauczy nas wdzięczności. Książka ta jest napisana dla ludzi, którzy pragną nie tylko zrozumieć wdzięczność, ale także ją praktykować na co dzień. Uczenie się wdzięczności wymaga wiele cierpliwości. Czy warto podjąć ten trud?
Tak naprawdę nie mamy nic do stracenia, a możemy wiele zyskać. Nawet jeżeli nie we wszystkim będziemy potrafili odnaleźć wdzięczność. Samej trudno mi być wdzięczną za ciężkie sytuacje, które wydarzyły się w moim życiu, doznane krzywdy, niepowodzenia. Warto jednak pamiętać, że:
„Na czym się koncentrujemy, tego mamy w życiu więcej”.
Dziękuję Wydawnictwu Luna za możliwość przeczytania tej książki.

„Istnieją książki, które zmieniają życie. Po ich przeczytaniu poddajemy refleksji naszą codzienność.”
Myślę, że dla wielu czytelników, taką książką staną się „Słowa wdzięczności. Z zachwytu nad życiem” autorstwa Anny H. Niemczynow. Autorka określa siebie jako zwykłą dziewczynę, której życie odmieniło się między innymi za sprawą uczucia wdzięczności. W książce dzieli się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy też tak macie, że jak sięgacie po drugą z kolei książkę jakiegoś pisarza, to oceniacie ją przez pryzmat tej pierwszej? Ja tak mam. „Nielat” to druga po „Szymku” książka z dorobku Piotra Kościelnego, którą czytałam. Druga- tak samo dobra- która pochłonęła mnie całkowicie. Mimo że od zakończenia czytania „Nielata” minęło kilka dni, książka ta ciągle tkwi w moich myślach. To znak, że mamy do czynienia z kawałkiem dobrej prozy. O czym jest ta proza?
Lata 90. XX wieku. W jednej z melin w centrum Wrocławia zostają znalezione zwłoki popularnego aktora Markiewicza. Śledztwo zostaje powierzone Chartowi, czyli komisarzowi Andrzejowi Nawrockiemu, który
„Mógł się pochwalić wykrywalnością na poziomie blisko dziewięćdziesięciu procent i opinią bezkompromisowego, zawsze dążącego do celu gliniarza. Ksywę zawdzięczał swej nieustępliwości.”
W toku prowadzonego śledztwa okazuje się, że nic nie jest takie, na jakie wygląda. Prawdziwy obraz Markiewicza prezentuje się całkiem inaczej niż starały się wykreować media.
Dodatkowo zostają znalezione zwęglone zwłoki nastolatka, tytułowego nielata. Ocalały na szyi ofiary łańcuszek z medalikiem pozwolił na identyfikację. Okazuje się, że to ciało piętnastoletniego Michała Jurczyka.
Czy te dwa zabójstwa coś łączy? Czy uda się rozwiązać te dwie niełatwe sprawy?
Podobnie jak w „Szymku” w utworze przeplatają się dwie płaszczyzny czasowe. Retrospekcyjne fragmenty, w których sam Michał opowiada nam o swoim życiu, przeplatają się z rozdziałami, w których narrator trzecioosobowy przenosi nas do powieściowego czasu teraźniejszego, a więc wydarzeń związanych z prowadzonym wokół dwóch zabójstw śledztwem. Psychologiczny portret Michała zaskakuje precyzją i pozwala poznać sposób myślenia tego młodego człowieka.
„Niestety urodziłem się jako Michał Jurczyk, syn Bożeny i Tadeusza. Brat Katarzyny Jurczyk. Z wyjątkiem mojej siostry była to rodzina potworów i patologii. Żałowałem, że nie zmarłem przy porodzie.”
„Modliłem się, by matka przestała pić i ojciec do nas wrócił. Chciałem mieć szczęśliwą rodzinę. Marzyłem, by było u nas tak jak w innych domach. Najbardziej jednak marzyłem o tym, żeby wujek Roman umarł.”
Dlaczego nielat życzy śmieci wujkowi? W miarę czytania zwierzeń chłopca odkrywamy szokującą prawdę. Kolejny raz zawiedli dorośli…
„Na pewno by mi nie uwierzyli. Mówiliby, że kłamię i oczerniam wujka, który przecież tyle dla nas robi.”
„Nielat” nie jest kryminałem, który stanowi tylko pustą rozrywkę. To książka, która porusza ważne i trudne tematy, skłania do refleksji. Młodzi ludzie z konkretnym bagażem doświadczeń lądujący na ulicach, dworcach, prostytuujący się, nadużywający narkotyków, patologie rodzinne, wykorzystywanie seksualne dzieci przez dorosłych…Sprawy często niezauważalne przez innych ludzi albo zamiatane pod dywan… Dlaczego rodzice nie zawsze potrafią dostrzec, że z ich dzieckiem dzieje się coś złego i w skuteczny sposób zareagować? Jak sprawić, żeby dzieci nie bały się zaufać dorosłym i powierzały im trudne sprawy? Co zrobić, aby młodzi ludzie wzrastający w rodzinach patologicznych, mogli się prawidłowo rozwijać, w poczuciu bezpieczeństwa?
Mocna, świetna książka, obok której nie sposób przejść obojętnie. Polecam!
Dziękuję Agencji PRart Media oraz Wydawnictwu Czarna Owca za możliwość przeczytania „Nielata”.

Czy też tak macie, że jak sięgacie po drugą z kolei książkę jakiegoś pisarza, to oceniacie ją przez pryzmat tej pierwszej? Ja tak mam. „Nielat” to druga po „Szymku” książka z dorobku Piotra Kościelnego, którą czytałam. Druga- tak samo dobra- która pochłonęła mnie całkowicie. Mimo że od zakończenia czytania „Nielata” minęło kilka dni, książka ta ciągle tkwi w moich myślach....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Synek księdza Kaczkowskiego Patryk Galewski, Piotr Żyłka
Ocena 8,9
Synek księdza ... Patryk Galewski, Pi...

Na półkach: ,

Trudno mi być obiektywną wobec tej książki, gdyż wiele osób, o których w niej mowa, znam osobiście. Czytaniu towarzyszyły niesamowite emocje...

Trudno mi być obiektywną wobec tej książki, gdyż wiele osób, o których w niej mowa, znam osobiście. Czytaniu towarzyszyły niesamowite emocje...

Pokaż mimo to

Okładka książki Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice. Niezwykłe życie Janusza Kurczaba Wojciech Fusek, Jerzy Porębski
Ocena 7,1
Kurczab. Szpej... Wojciech Fusek, Jer...

Na półkach: ,

„Kim był i jaki był ten sportowiec? Czy był wielkim, wyjątkowym i niesprawiedliwie zapomnianym, czy może tylko jednym z wielu w świecie oryginałów i odmieńców?”
Na to pytanie próbują odpowiedzieć w swojej książce pt. „Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice. Niezwykłe życie Janusza Kurczaba” autorzy Wojciech Fusek i Jerzy Porębski. Rzetelnie przygotowali się do tego zadania. Nie tylko przewertowali wiele książek, magazynów górskich, wycinków prasowych, ale zajrzeli także do adresowanych do niego listów, wywiadów oraz przeprowadzili rozmowy z jego przyjaciółmi i znajomymi. Uważają oni, że:
„Fakty znaczą drogę życia bohatera. (…) Życiorys staje się jednak biografią dopiero wtedy, gdy opis wykracza poza daty i fakty. (…) Staraliśmy się pokazać jego zalety i wady, charakter, sposób bycia i zasady, jakimi się kierował. A przede wszystkim to, jaki pozostał w pamięci przyjaciół, koleżanek i kolegów.”
Dzięki temu powstała cenna biografia o człowieku, który mimo swoich osiągnięć pozostaje gdzieś w cieniu innych znanych himalaistów, takich jak Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Krzysztof Wielicki, Andrzej Heinrich czy Wojciech Kurtyka, choć wszyscy oni byli jego kolegami, z wieloma z nich się wspinał czy uczył wspinaczki. Czy lider narodowych wypraw został zapomniany, ponieważ umarł na raka, a nie zginął podczas wspinaczki?
„Szukając w Kurczabie słabości, niektórzy uważali, że brakło mu nieodzownej u najwybitniejszych nuty szaleństwa, tak jak w szpadzie zarzucali mu nadmierny spokój. Jednak tej rozwadze -i oczywiście-trochę szczęściu-zawdzięcza to, że dożył starości. Być może skłonność do ryzyka wpisuje się w naturę ekstremalistów i jest warunkiem koniecznym, by wejść na wspinaczkowy parnas. Jeśli nawet Kurczabowi jej brakowało, rekompensował ten brak rzetelnością przygotowania, wiedzą, spokojem i determinacją, której w górach miał zawsze najwięcej.”
Mistrz wspinaczki techniką sztucznych ułatwień, dyplomowany trener alpinizmu, jeden z najwybitniejszych postaci polskiego alpinizmu, instruktor i olimpijczyk, kronikarz i popularyzator polskich osiągnięć w górach całego świata. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i wieloma nagrodami sportowymi. A dziś nikt prawie nie wie, kim był Janusz Kurczab. Szczerze mówiąc i ja nie znałam tej osoby, dopóki nie przeczytałam książki Wojciech Fuska i Jerzego Porębskiego. Biografia wymaga od czytelnika uważnego czytania, gdyż zawiera sporo faktów podanych w sposób niechronologiczny. Nie do końca przypadł mi styl pisarski autorów. Trochę denerwowało mnie przeskakiwanie z jednego tematu na inny, snucie rozbudowanych dygresji. Zbyt dużo miejsca w książce -moim zdaniem- poświęcono Dyzmie Woszczerowiczowi. Niewątpliwą zaletą jest szata graficzna biografii i zawarte w niej materiały źródłowe. Książka nie tylko przybliża nam postać Kurczaba, ale też pozwala uświadomić sobie różnice między dawną wspinaczką a obecną, postęp jaki zaszedł w tej dyscyplinie.
Warto sięgnąć po tę biografię Janusz Kurczaba. Dzięki niej poznajemy sylwetkę wyjątkowego człowieka, którego historia mogłaby posłużyć za scenariusz filmowy. Człowieka, którego pasją były góry. Dla nich potrafił rezygnować z wielu rzeczy, nawet z szermierki, gdyż jak sam mówił:
„W życiu nie można jednak zdobyć wszystkiego. Trzeba wybierać, ważne jest to, by wybór był świadomy.”
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Agora.

„Kim był i jaki był ten sportowiec? Czy był wielkim, wyjątkowym i niesprawiedliwie zapomnianym, czy może tylko jednym z wielu w świecie oryginałów i odmieńców?”
Na to pytanie próbują odpowiedzieć w swojej książce pt. „Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice. Niezwykłe życie Janusza Kurczaba” autorzy Wojciech Fusek i Jerzy Porębski. Rzetelnie przygotowali się do tego zadania. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Znacie to uczucie, gdy bierzecie do ręki książkę autora, którego twórczości dotąd nie znaliście, zaczynacie czytać i uświadamiacie sobie, że to właśnie to? Pojawia się zaskoczenie, podziw i czysta przyjemność czytania utworu doskonale trafiającego w wasz gust czytelniczy. Takie doznania towarzyszyły mi w trakcie czytania „Dystopii”, której autorem jest Vincent V. Severski, pisarz powieści sensacyjnych i emerytowany pułkownik polskiego wywiadu. Mimo że nie znałam wcześniejszych tomów serii „Zamęt”, której czwartą część stanowi właśnie „Dystopia”, z łatwością zorientowałam się w fabule powieści.
Monika, Maria i Sara decydują się na podjęcie działań mających na celu uwolnienie Konrada, Marcela, Romana i Zofii, którzy zostali aresztowani. Rozpoczynają wojnę z własnym państwem, którego wicepremierem został wprowadzający chaos na najwyższych szczeblach władzy Kaziura, agent GRU. Pełno tu zwrotów akcji i zaskakujących momentów, co sprawia, że trudno oderwać się od lektury. Ciekawość, w jaki sposób potoczą się losy bohaterów, rośnie z każdym przeczytanym rozdziałem. Postacie dobrze zarysowane psychologicznie. Monologi wewnętrzne bohaterów pozwalają pogłębić wiedzę o nich, wniknąć w ich sposób myślenia, wczuć się w ich sytuację, razem z nimi przeżywać doświadczane przez nich emocje. Często też skłaniają czytelnika do refleksji na różne tematy. Czy w imię wyższych celów jesteś w stanie poświęcić się całkowicie? Co ważniejsze -kariera czy bycie człowiekiem przez duże C? Ile jestem w stanie zrobić w imię przyjaźni? Co dla mnie znaczy lojalność? Jedyne, co mam do zarzucenia autorowi, to sposób zakończenia powieści, jakby trochę przyśpieszony. Pewne wątki zostały zamknięte niemal błyskawicznie i potraktowane trochę po macoszemu. A może to po prostu rozczarowanie i żal, że wszelkie intrygi, ryzykowne działania dobiegły już końca i nadszedł czas rozstania z bohaterami.
Jeżeli macie ochotę na dobrą powieść szpiegowską z polityką w tle, śmiało sięgnijcie po „Dystopię”, najlepiej poprzedzając jej lekturę - jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście- zapoznaniem się
z poprzednimi częściami serii „Zamęt”. Parafrazując słowa piosenki „Dystopia” „ma supermoce
I gwarantuje nieprzespane noce”. Gorąco polecam!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

Znacie to uczucie, gdy bierzecie do ręki książkę autora, którego twórczości dotąd nie znaliście, zaczynacie czytać i uświadamiacie sobie, że to właśnie to? Pojawia się zaskoczenie, podziw i czysta przyjemność czytania utworu doskonale trafiającego w wasz gust czytelniczy. Takie doznania towarzyszyły mi w trakcie czytania „Dystopii”, której autorem jest Vincent V. Severski,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Éric-Emmanuel Schmitt to jeden z najpoczytniejszych francuskojęzycznych autorów na świecie. W swoich utworach porusza problemy filozoficzne i egzystencjalne, rozbiera miłość na czynniki pierwsze. Do moich ulubionych książek tego autora należą: „Oskar i Pani Róża”, „Małżeństwo we troje” „Historie miłosne”. „Raje utracone” otwierają serię ośmiotomowej „Podróży przez czas”.
W nocie francuskiego wydawcy czytamy:
„Podróż przez czas stanowi niebywałe wyzwanie: opowiedzieć dzieje ludzkości w postaci czysto powieściowej, zagłębić się w Historii poprzez historie, jakby Yuval Noah Harari spotkał się z Aleksandrem Dumasem…”
Autor długo przygotowywał się do tego projektu „gromadząc wiedzę historyczną, naukową, religijną, medyczną, socjologiczną, filozoficzną, techniczną, a jednocześnie pozwalając wyobraźni tworzyć silnych, wzruszających, niezapomnianych bohaterów, do których czytelnik się przywiązuje i z którymi się identyfikuje.”
Jak autorowi udało się to niełatwe przedsięwzięcie?
Z prologu od trzecioosobowego narratora dowiadujemy się, że Noam budzi się z hibernacji w Bejrucie. Wraca do świata, w którym „władzami kieruje pogoń za zyskiem”, „lekkomyślna ludzkość sprowokowała własną zagładę”. Siada przy biurku w wynajętym mieszkaniu i zaczyna spisywać swoją historię. Od tego momentu retrospektywne rozdziały, w których narratorem jest sam Noam, przeplatają się z sekwencjami rozgrywającymi się w Libanie.
Noam opowiada swoje dzieje, zaczynając od narodzin w epoce neolitu „przed kilkoma tysiącami lat w krainie strumyków i rzek, nad brzegiem jeziora, które stało się morzem.” Poznajemy jego rodziców, mieszkańców wioski, dowiadujemy się o jego wielkiej miłości Nurze, która doprowadziła do skłócenia ojca z synem. Poznajemy zwyczaje prehistorycznych ludzi, ich zwykłe codzienne czynności, sposób odżywiania. Dowiadujemy się, jak doszło do tego, że Noam jest nieśmiertelny i dlaczego odradza się co jakiś czas w innej rzeczywistości.
Muszę przyznać, że książkę czytałam z mieszanymi uczuciami. Pewne fragmenty-zwłaszcza te dotyczące relacji uczuciowych Noama czy Baraka- pochłaniałam z dużym zainteresowaniem. Inne partie trochę mnie nudziły. Zdaje się też, iż całość nie jest całkowicie spójna i płynna. Być może przyczyną tego jest łącznie i wykorzystywanie informacji z różnych źródeł czy dziedzin naukowych. Czasem więcej nie zawsze znaczy lepiej. Podobało mi się natomiast tworzenie historii bohaterów i budowanie ich charakterów. Na uwagę zasługuje tez szata graficzna książki.
Utwór Schmitta na pewno skłania do refleksji. Tytuł kojarzy mi się z biblijną historią Adama i Ewy. Ale przecież każdy z nas ma swoje raje utracone-szczęśliwe, pozbawione trosk momenty życia, do których nie ma powrotu. Dla jednego będzie to dzieciństwo, dla drugiego czas studiów, pierwsza miłość. Nie ma też już powrotu do świata nieskażonego działaniami człowieka, do natury żyjącej własnym rytmem, samoistnie się odradzającej, do czystego powietrza. Raje utracone bezpowrotnie…
Myślę, że niektórych czytelników „Raje utracone” mogą nudzić i przytłaczać. Warto jednak osobiście przekonać się, czy książka trafi w wasze gusta czytelnicze i zachęci do lektury kolejnych tomów serii „Podróż przez czas”.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak.

Éric-Emmanuel Schmitt to jeden z najpoczytniejszych francuskojęzycznych autorów na świecie. W swoich utworach porusza problemy filozoficzne i egzystencjalne, rozbiera miłość na czynniki pierwsze. Do moich ulubionych książek tego autora należą: „Oskar i Pani Róża”, „Małżeństwo we troje” „Historie miłosne”. „Raje utracone” otwierają serię ośmiotomowej „Podróży przez czas”.
...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„W Polce prawie milion osób żyje z diagnozą nowotworu. Co trzeci z nas zachoruje, a co czwarty umrze na raka.”
Co poczułeś czytając te słowa? Ja czułam z jednej strony strach, z drugiej niepewność, czy to ja będę tą trzecią albo czwartą osobą…Takie dane przytacza Jagna Kaczanowska w jednym z początkowych rozdziałów swej poruszającej książki „Rak i dziewczyna. Jak ułożyłam sobie życie z rakiem”. Napisała ją, aby opowiedzieć, „jak było leczyć się z raka”.
W kolejnych rozdziałach o znaczących tytułach dowiadujemy się, jak doszło u niej do diagnozy i jak zareagowała na wiadomość o chorobie. Podkreśla, jak ważne jest odpowiednie podejście lekarza do pacjentki, sposób, w jaki poinformuje on o chorobie. Zauważa, że istnieje potrzeba odpowiedniej edukacji przyszłych lekarzy onkologów. Opowiada o chemoterapii, przygotowaniu do operacji i funkcjonowaniu po zabiegu. Dzieli się z nami swoimi przeżyciami na różnych etapach choroby. Autorka na kartach swego utworu obala też niektóre „nowotworowe” mity. Niektóre rozdziały książki stanowią zapis rozmów autorki z innymi chorymi osobami, lekarzami, z psychoonkolożką, dziennikarką, w których pada wiele cennych uwag. Taka przeplatanka z jednej strony wywiadów, z drugiej opowieści autorki sprawia czasami wrażenie niespójności tekstu. Jednak to wcale nie umniejsza wartości książki. Ta pozycja powoduje przemeblowanie głowy. Mocna, szczera, chwyta za serce, wywołuje wachlarz rozmaitych emocji. Nie pozostawia czytelnika obojętnym i na długo po przeczytaniu tkwi w głowie. Przypomina instrukcję obsługi raka…Trzeba go zaakceptować, poddać się leczeniu, realizować swe marzenia i korzystać z życia.
„W momencie, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że masz mniej czasu niż inni ludzie-zaczynasz żyć naprawdę”.
„Generalnie trzeba żyć tak, żeby to rak żył z nami i za nami nadążał, a nie na odwrót.”
„Żyjcie dziewczyny, bo jutro świat może się skończyć. Świat każdej z nas”.
Pozycja bardzo potrzebna dla tych, którzy dopiero co usłyszeli diagnozę, że chorują na nowotwór, dla osób już chorujących, ale i dla tych, którzy jeszcze nie zachorowali. Co więcej-przydatna także osobom, które posiadają w swoich rodzinach chorego na nowotwór., gdyż dostarcza wskazówek, jak stworzyć środowisko przyjazne leczeniu onkologicznemu. Pomaga oswoić się z chorobą, metodami leczenia i uwierzyć, że diagnoza nie oznacza czekania na śmierć.
„Nawet, a może zwłaszcza w kryzysie jest miejsce na śmiech i taniec. Bo to pomaga przetrwać.”
Na koniec cenna myśl, którą warto powiesić sobie nad łóżkiem:
„Każde życiowe zdarzenie, wszystko, co nas spotyka, możemy włożyć w ramki. To może być rama ozdobna i złocona albo czarna obwódka, jak na pogrzebie. Nie zdarzenie czyni traumę, ale jego interpretacja.”
„Rak i dziewczyna. Jak ułożyłam sobie życie z rakiem” to książka, którą -ze względu na poruszaną tematykę- po prostu trzeba przeczytać!
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Agora.

„W Polce prawie milion osób żyje z diagnozą nowotworu. Co trzeci z nas zachoruje, a co czwarty umrze na raka.”
Co poczułeś czytając te słowa? Ja czułam z jednej strony strach, z drugiej niepewność, czy to ja będę tą trzecią albo czwartą osobą…Takie dane przytacza Jagna Kaczanowska w jednym z początkowych rozdziałów swej poruszającej książki „Rak i dziewczyna. Jak ułożyłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co to za książka! Dlaczego na okładce „Poszukiwacza zwłok” brak ostrzeżenia, że rozpoczęcie czytania grozi zaniedbaniem codziennych obowiązków lub zarwaniem nocy? Albo dlaczego nie umieszczono adnotacji typu: „Czytelniku, zaczynasz czytać na własne ryzyko”? W tym przypadku jednak podjęcie ryzyka-moim zdaniem- się opłaca. „Poszukiwacz zwłok” to kawał naprawdę dobrej literatury -kryminału z elementami powieści psychologicznej. Pierwszy raz sięgnęłam po książkę z dorobku pisarskiego Mieczysława Gorzki i jeżeli reszta jego utworów jest równie interesująca, to szybko muszę nadrobić zaległości w lekturze.
Komisarz Laura Wilk przejmuje dowodzenie grupą śledczą zajmującą się poszukiwaniem zabójcy młodych dziewczyn. Nie wszyscy koledzy z wydziału kryminalnego akceptują ambitną panią komisarz. Szczególną nienawiścią pała do niej Piotr Żołnierz. Praca w zespole nie bardzo się układa, do tego zostaje zamordowany jeden z policjantów. Z policją współpracuje Maciej Lesiecki - psycholog, który boryka się z demonami przeszłości. Lesiecki decyduje się przyjąć zlecenia nieznajomej kobiety. Zlecenie dotyczy odnalezienia zaginionej przed laty dziewczyny. Maciej o pomoc prosi Laurę. To uruchamia lawinę zaskakujących i niebezpiecznych zdarzeń.
Licząca sobie prawie czterysta osiemdziesiąt stron powieść nie skupia się tylko na jednym wątku. Rozdziały z wydarzeniami teraźniejszymi przeplatają się z częściami retrospekcyjnymi, dotyczącymi wcześniejszych zdarzeń z życia tytułowego Poszukiwacza zwłok -Ariela vel Macieja. Wszystko z biegiem akcji układa się w spójną całość. Autor krzyżuje różne wątki, wodzi czytelnika po różnych, często mylnych, tropach, zapewniając przy tym sporą dawkę rozmaitych emocji. Akcja z każdym rozdziałem nabiera tempa i staje się coraz bardziej wciągająca. Bohaterowie nie są czarno-biali. Narracja prowadzona czasami w mowie pozornie zależnej doskonale oddaje przeżycia wewnętrzne, punkt widzenia, emocje, danego bohatera, przez co lepiej można wytłumaczyć postępowanie danej postaci.
W utworze czytamy:
„Pewne zdarzenia z przeszłości na zawsze nas zmieniają, płacimy czasem wysoką cenę za zachowanie normalności”.
Potwierdzeniem tej tezy są losy chociażby Piotra Żołnierza, Macieja Lesieckiego czy Laury Wilk. Przeszłość często warunkuje naszą przyszłość. Czasem życie bywa powielaniem wzorców i schematów z przeszłości. To, co doświadczyliśmy w dzieciństwie, czy nasze potrzeby były zaspokajane, nasze relacje z rodzicami, rodzeństwem-to wszystko ma wpływ na teraźniejsze życie. Przeszłość bywa kluczem do lepszego zrozumienia siebie, a co za tym idzie do to bardziej świadomego życia, w którym kierujemy się rzeczywiście naszymi wyborami, tym, co faktycznie pragniemy, potrzebujemy.
Dawno nie czytałam tak dobrej powieści. Myślę, że trafi ona w gusta czytelnicze wielu osób. „Poszukiwacz zwłok” nie tylko dostarczy wam dreszczyku emocji, ale i skłoni do refleksji na ważne tematy, poruszane -czasami nie wprost -na kartach utworu. Zachęcam do lektury. Warto!
Wydawnictwu Czarna Owca dziękuję za egzemplarz recenzencki.

Co to za książka! Dlaczego na okładce „Poszukiwacza zwłok” brak ostrzeżenia, że rozpoczęcie czytania grozi zaniedbaniem codziennych obowiązków lub zarwaniem nocy? Albo dlaczego nie umieszczono adnotacji typu: „Czytelniku, zaczynasz czytać na własne ryzyko”? W tym przypadku jednak podjęcie ryzyka-moim zdaniem- się opłaca. „Poszukiwacz zwłok” to kawał naprawdę dobrej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwszy raz sięgnęłam po książkę z dorobku Piotra Kościelnego. Jeżeli reszta jego powieści napisana jest podobnie jak książka pt. „Szymek”, to szybko muszę nadrobić zaległości w lekturach. „Szymek” pochłonął mnie całkowicie i mimo że od zakończenia czytania tej pozycji minęło kilka dni, ciągle tkwi w moich myślach. To znak, że mamy do czynienia z kawałkiem dobrej prozy. O czym jest ta proza?
Lata 90. XX wieku. Na wrocławskich torach kolejowych popełnia samobójstwo młody chłopak, rzucając się pod koła pędzącego pociągu. Do zdarzenia przyjeżdża komisarz Piotr Żmigrodzki, osoba, która ma problem z alkoholem. Przed laty przyczynił się do skazania i uśmiercenia niewinnego człowieka, a teraz w procentach topi wyrzuty sumienia.
„Sam wiele razy miał myśli samobójcze i tylko silnej woli zawdzięczał to, że jak dotąd nie pożegnał się z tym światem”.
Denatem okazuje się Szymon Dąbrowski. Ponieważ samobójstwo odbyło się bez udziału osób trzecich, prokurator zezwala na zamknięcie sprawy. Żmigrodzki jednak zastanawia się, dlaczego chłopak zdecydował się na tak drastyczny krok.
„Musiało wydarzyć się coś, co sprawiło, że nie widział już innego wyjścia, jak tylko rzucić się pod pociąg.”
O tym, co było powodem samobójstwa dowiadujemy się stopniowo z retrospekcyjnych fragmentów, w których sam Szymek opowiada nam o swoim życiu. Te części przeplatają się z rozdziałami, w których narrator trzecioosobowy przenosi nas do powieściowego czasu teraźniejszego. Ciekawy zabieg, który wzmaga ciekawość, przyśpiesza tempo czytania, a jednocześnie dodaje dramatyzmu. Kilka dni po śmierci Szymka z dachu wieżowca skacze jego brat Tomek. Dopiero wtedy prokuratura decyduje się wszcząć śledztwo. Komisarz Żmigrodzki wraz z nowo zatrudnionym młodym policjantem Krzysztofem Sawickim powoli krok po kroku odkrywają, co skłoniło dwójkę braci do odebrania sobie życia.
Książka nie jest lekturą lekką. Czasami bywa brutalna. Niewątpliwie atutem powieści jest to, że bohaterowie nie są czarno-biali i schematyczni. Psychologiczne portrety postaci zaskakują precyzją i pozwalają poznać sposób myślenia drugiego człowieka. Nie tylko tytułowego Szymka. To sprawia, że utwór czasem przypomina powieść psychologiczną. „Szymek” nie jest kryminałem, który stanowi tylko pustą rozrywkę. To książka, która porusza ważne tematy i skłania do refleksji. Nietolerancja i przemoc rówieśnicza zdają się wysuwać na pierwszy plan. Młodzi ludzie, często mający obniżone poczucie własnej wartości, są bardzo wrażliwi na wszelkie uwagi pod swoim adresem. Czasami próbując być sobą, skazują się na ostracyzm ze strony równolatków. A młodzież potrafi być okrutna…Świadkowie przemocy często dopingują oprawcom albo odwracają głowę, ciesząc się, że nie znaleźli się na miejscu ofiary.
Co na to dorośli? Jak na gnębienie jednych uczniów przez drugich reagują nauczyciele? Dlaczego rodzice nie zawsze potrafią dostrzec, że z ich dzieckiem dzieje się coś złego i w skuteczny sposób zareagować? Nasza obojętność na agresję czasem może mieć opłakane skutki i doprowadzić do tragedii. A czasu nie da się cofnąć…
Czy doczekamy się kontynuacji „Szymka”? Zakończenie aż się prosi o ciąg dalszy. Wiele wątków zostało zawieszonych, kilka spraw nierozwiązanych. Nabrałam apetytu na kolejną część. Zanim się ona ewentualnie ukaże, sięgnijcie po „Szymka”, bo warto.
Za możliwość przedpremierowego czytania dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.

Pierwszy raz sięgnęłam po książkę z dorobku Piotra Kościelnego. Jeżeli reszta jego powieści napisana jest podobnie jak książka pt. „Szymek”, to szybko muszę nadrobić zaległości w lekturach. „Szymek” pochłonął mnie całkowicie i mimo że od zakończenia czytania tej pozycji minęło kilka dni, ciągle tkwi w moich myślach. To znak, że mamy do czynienia z kawałkiem dobrej prozy. O...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lubicie podróżować? Ja uwielbiam! Od dawna moim marzeniem jest odwiedzić Portugalię. Pewnie dlatego z dużym zainteresowaniem sięgam po książki, których akcja osadzona jest w tym kraju, aby dowiedzieć się jak najwięcej o tym państwie, jego ludziach, geografii, tradycjach. Z ciekawością więc zagłębiłam się w lekturze książki autorstwa Jolanty Kosowskiej pt. „Madeira”. To moje drugie spotkanie z twórczością tej pisarki. Wcześniej czytałam „Pocztówki z Portugalii”. Zwróciłam wtedy uwagę na fakt, że pani Jolanta Kosowska ma talent malowania słowami opisywanych krajobrazów. Gdy pochłaniałam opisy miejsc, od razu miałam wrażenie, że widzę osobiście to, o czym czytam. Czy w przypadku „Madeiry” jest podobnie?
Julia jest zrozpaczona, bo jej ukochany Filip, którego miała poślubić, ginie bez śladu po wieczorze kawalerskim. Zakłada najgorsze, dlatego próbuje popełnić samobójstwo, skacząc z punktu widokowego na Maderze. To na tej wyspie Filip się urodził, wychował, a parę miesięcy temu również jej się oświadczył. Próba odebrania sobie życia kończy się fiaskiem, bo w ostatniej chwili ratuje ją Albert. Kim jest wybawiciel nie będę zdradzała, aby nie psuć przyjemności lektury. Dodam tylko, że powieść z początku wielowątkowa na końcu łączy wszystkie nitki tematyczne w jedną, spójną całość. Dzieje Julii i Filipa, Any i Berna, Filipa i dziadka, Alberta i ojca, poszukiwania prowadzone przez Carlosa, przyjaciela Alberta- to wszystko dość płynnie przeplata się na kartach „Madeiry”. Narracja prowadzona jest z perspektywy różnych bohaterów, co pozwala w danym momencie skupić się na emocjach tylko jednej postaci i poznać jej punkt widzenia. Zazwyczaj lubię ten zabieg, gdy autor użycza głosu maksymalnie dwóm bohaterom, bo śledzenie wydarzeń z pozycji zbyt wielu postaci czasem daje wrażenie baraku spójności fabuły. Tu czasem wydawało mi się, że między opowieściami snutymi przez pięć postaci nie ma harmonii. Na pewno nie brakuje w tej książce rozmaitych, czasem skrajnych, emocji. Uważam to za zaletę, bo lubię, gdy lektura mnie porusza, uderza w czułą strunę.
Styl autorki sprawia, że kolejne strony bardzo szybko mijają przed oczami. Jednak refleksje wywołane lekturą pozostają w pamięci na dłużej. Jak pogodzić życie prywatne z zawodowym? Czy ja w swoim życiu jestem sobą, żyję zgodnie z moimi wartościami? Czy mam skłonność do snucia czarnych scenariuszy? Czy wzmacniam rodzinne więzi? Co jest moją Maderą? Opisując relacje łączące bohaterów, wydarzenia pani Kosowska próbuje podkreślić, przypomnieć to, co ważne w życiu.
„Dwie rzeczy zamykają klamrą nasze życie. To narodziny i śmierć (…). Tego nie jesteśmy w stanie zmienić, ale to, co jest pomiędzy tymi punktami, zależy od nas. Ten czas należy wypełnić tym, co się kocha.”
” Nie miejsca są najważniejsze, a ludzie i towarzyszące im emocje. Życie to nie następujące po sobie obrazy, a ciąg emocji.”
„Przeszłość nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, czego jeszcze nie było, bo to jesteśmy w stanie kształtować”.
W tej książce autorka również potrafi tak opisać miejsca, że oczami wyobraźni widzimy te przestrzenie, niemalże czujemy ich zapach. Choć przez chwilę mogłam mieć złudzenie, że osobiście spaceruję po Maderze, smakuję tradycyjne portugalskie potrawy w restauracji Any, rozmawiam z tutejszymi mieszkańcami…
„Kolory, dźwięki, smaki, czas, który nagle zwalnia, ludzie, którzy nigdzie się nie spieszą. To miejsce potrafi otulić każdego, każdego wyrwać z jego piekła.”
Podsumowując, „Madeira” może nie jest literaturą z najwyższej półki, ale warto po nią sięgnąć, aby dać się oczarować pięknem portugalskiej wyspy i zastanowić się nad ważnymi kwestiami, dotyczącymi relacji międzyludzkich.
Dziękuję Wydawnictwu Zaczytani za przesłany egzemplarz.

Lubicie podróżować? Ja uwielbiam! Od dawna moim marzeniem jest odwiedzić Portugalię. Pewnie dlatego z dużym zainteresowaniem sięgam po książki, których akcja osadzona jest w tym kraju, aby dowiedzieć się jak najwięcej o tym państwie, jego ludziach, geografii, tradycjach. Z ciekawością więc zagłębiłam się w lekturze książki autorstwa Jolanty Kosowskiej pt. „Madeira”. To moje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z początku-chyba ze względu na styl - trudno mi się czytało. Ale kiedy już się "oswoiłam" z szekspirowskim językiem, czytało się coraz lepiej i z rosnącym zainteresowaniem. Słowa uznania dla autorki za budowanie dialogów z cytatów zaczerpniętych z utworów Szekspira.

Z początku-chyba ze względu na styl - trudno mi się czytało. Ale kiedy już się "oswoiłam" z szekspirowskim językiem, czytało się coraz lepiej i z rosnącym zainteresowaniem. Słowa uznania dla autorki za budowanie dialogów z cytatów zaczerpniętych z utworów Szekspira.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wzruszająca, dająca do myślenia-warto po nią sięgnąć.

Wzruszająca, dająca do myślenia-warto po nią sięgnąć.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatnio po raz pierwszy wybrałam się do Puszczy Białowieskiej. Miałam okazję zobaczyć rzadkie ptaki, cenną roślinność, zwierzęta żyjące na tym obszarze. Sporo dowiedziałam się o zwyczajach, sposobie życia niektórych gatunków. Ale widziałam też na własne oczy, w jaki sposób ingerencja człowieka szkodzi temu kompleksowi leśnemu. I oto trafiła do moich rąk książka autorstwa Michała Książka pt. „Atlas dziur i szczelin”, która uświadomiła mi, że także w mieście, obok mnie, sporo gatunków roślin i zwierząt każdego dnia podejmuje próbę przetrwania, szuka sposobów na radzenie sobie z suszą, betonozą, głodem, ulewą.
Michał Książek, poeta, reportażysta, kulturoznawca, inżynier leśnik i ornitolog, na kartach tej niewielkich rozmiarów książki dzieli się z nami swoimi obserwacjami, wiedzą na temat przyrody
w miejskich murach Warszawy, Krakowa, Gdyni, różnicami w egzystencji przedstawicieli tych samych gatunków żyjących w mieście a w środowisku leśnym. Niektóre szczegóły naprawdę zaskakują.
Na przykład, skąd autor wie, że para modraszek karmiąca młode „w ciągu sezonu znosi około osiemdziesięciu pięciu kilogramów gąsienic, motyli i pająków”? Albo czy wiedzieliście, że wróble „miejskie mają wyraźnie podwyższony cukier (być może prze gorszy pokarm i dostęp do węglowodanów), wiejskie zaś wyższy poziom tłuszczów i kwasu moczowego (zjadają owady oraz nasiona chwastów).” Jeszcze inna ciekawostka:
„…pszczoła jest jak filtr. Zatrzymuje wszystko, co szkodliwe, aby miód larw był czysty i bezpieczny.”
Na początku czytania „Atlasu dziur i szczelin” trudno mi było „wkręcić się” w treść książki z powodu stylu autora. Jednak z każdym kolejnym zdaniem lektura pochłaniała mnie coraz bardziej. Michał Książek posługuje się językiem z jednej strony zwięzłym, ale jednocześnie obrazowym, poetyckim, pełnym zaskakujących metafor. Oto dowód:
„Wsiąkanie deszczówki w glebę i przejmowanie jej przez rośliny to złożona choreografia i jeden z najbardziej interesujących procesów w przyrodzie. (…) woda ma cechy zwierzęcia o różnych nastrojach i potrzebach. Jest jak pies, który długo mości się przed zaśnięciem”.
Czyż powyższy fragment nie rozbudza waszej wyobraźni? Czasem podczas czytania pojawiał się uśmiech na twarzy. Ot, chociażby przy informacji, że „szpaki wyraźnie preferują pizzę na cienkim spodzie”. Innym razem gościł smutek. Tak działo się przy fragmentach, w których autor wskazywał, jak działalność człowieka niszczy przyrodę. To co zdaje się być piękne, pożyteczne dla istoty rozumnej, nie zawsze takie jest dla środowiska naturalnego.
Kiedy ostatni raz wsłuchaliście się w głos ptaka, obserwowaliście, jak w dziupli sąsiedniego drzewa gniazdują ptaki? Kiedy zatrzymaliście się, aby poprzyglądać się pszczole na kwiatku? Życie w ciągłym pośpiechu sprawia, że tracimy coś bardzo cennego - kontakt z naturą. Naukowcy twierdzą, że obcowanie z przyrodą poprawia nasze samopoczucie, wpływa pozytywnie na samoocenę, redukuje stres, podnosi odporność, łagodzi przebiegi depresji. Może po lekturze „Atlasu dziur i szczelin” będziemy potrafili z większą uważnością przemierzać drogę do pracy, na zakupy, spacerować. Warto sięgnąć po książkę i spróbować.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak.

Ostatnio po raz pierwszy wybrałam się do Puszczy Białowieskiej. Miałam okazję zobaczyć rzadkie ptaki, cenną roślinność, zwierzęta żyjące na tym obszarze. Sporo dowiedziałam się o zwyczajach, sposobie życia niektórych gatunków. Ale widziałam też na własne oczy, w jaki sposób ingerencja człowieka szkodzi temu kompleksowi leśnemu. I oto trafiła do moich rąk książka autorstwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niedawno do moich rąk trafiła książka Marii Król-Fijewskiej pt. „Stanowczo, łagodnie, bez lęku. Dziś”. To niewielkich rozmiarów poradnik, którego tekst opiera się na wykładach, jakie autorka prowadziła w trakcie jednych z pierwszych w Polsce treningów asertywności. Psycholożka w kolejnych rozdziałach zwraca między innymi uwagę na fakt, jak dużą rolę w życiu każdego człowieka odgrywa monolog wewnętrzny.
„Treści monologu wewnętrznego mogą dodawać człowiekowi mocy, sprzyjać rozwojowi i realizowaniu siebie, mogą też odbierać siły, hamować rozwój i blokować zachowania asertywne.”
Na przywołanych przykładach pokazuje jak antyasertywne zdania monologu wewnętrznego zamieniać na wypowiedzi asertywne. Uczy mówienia „nie”, obrony swoich praw poza sferą osobistą, podpowiada w jaki sposób asertywnie reagować na krytykę, atak, oceny, wyrażać uczucia pozytywne, gniew, własne przekonania. W poradniku znajdziemy też rozdziały poświęcone inicjowaniu kontaktów towarzyskich, przeciwstawianiu się presji grupy czy asertywności w kontakcie z samym sobą.
W zakończeniu pani Maria Król-Fijewska dzieli się swoimi przemyśleniami i doświadczeniami na temat zmian w rozumieniu, funkcjonowaniu asertywności, jakie zaszły od czasu opracowania pierwszej wersji tej książki. Po trzydziestu latach od tamtego wydarzenia doszła do wniosku, że w asertywności „kluczową rolę odgrywa wewnętrzna postawa, definiowana chęcią wyrażania siebie i jednocześnie uszanowania godności drugiej osoby”. Mimo iż dostrzega również negatywne konsekwencje nadużywania tej umiejętności, uważa, że warto umieć w swoim życiu postępować w sposób asertywny. A ponieważ asertywność nie jest wrodzona, więc możemy się jej nauczyć w każdym wieku. Całość zamyka „Mapa asertywności”, dzięki której możemy dowiedzieć się, w jakich sytuacjach potrafimy korzystać z asertywnej postawy, a w jakich nie umiemy zachowywać się w sposób asertywny. Ta część -moim zdaniem-jest szczególnie przydatna.
Całość napisana została prostym językiem, pozbawionym fachowej terminologii. Ze względu na niewielka objętość brak tu zbędnych dygresji. To niewątpliwe zalety tej pozycji.
Z asertywnością miałam już do czynienia. Uczestniczyłam w treningach doskonalących posługiwanie się tą umiejętnością, trochę poczytałam na ten temat. Mimo to cieszę się, że miałam możliwość przeczytania książki pt. „Stanowczo, łagodnie, bez lęku. Dziś”. Pomogła mi ona zajrzeć w siebie i zastanowić się, czy nadal potrafię być asertywna w kontakcie z innymi i samym sobą. Przypomniała o pewnych ważnych prawdach. Ot, chociażby o tym, jak istotne jest stanowienie i obrona własnych praw.
„jeżeli człowiek, kontaktując się z innymi, nie zdecyduje się na samodzielne określenie swoich praw, inni- z konieczności-określą jego rolę za niego. A wówczas przestanie on być sobą.”
Albo o tym, że asertywność jest mocno powiązana z poczuciem własnej godności i szacunkiem dla samego siebie. Jakie to ważne w dzisiejszych czasach! Oczywiście, sama lektura książki nie sprawi, że od razu będziemy umieli reagować asertywnie w każdej sytuacji. Dopiero stopniowe wprowadzanie w życie wskazówek autorki, uczenie się w różnych sytuacjach określonego sposobu przeżywania i reagowania pomoże nam opanować tę umiejętność i posługiwać się nią zależnie od naszej woli. A tym, którym pojęcie asertywności nie jest obce, lektura tej książki może się okazać doskonałą okazją do autorefleksji. Zachęcam wszystkich do sięgnięcia po ten poradnik. Mimo niewielkiej objętości warto!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Bookolika.

Niedawno do moich rąk trafiła książka Marii Król-Fijewskiej pt. „Stanowczo, łagodnie, bez lęku. Dziś”. To niewielkich rozmiarów poradnik, którego tekst opiera się na wykładach, jakie autorka prowadziła w trakcie jednych z pierwszych w Polsce treningów asertywności. Psycholożka w kolejnych rozdziałach zwraca między innymi uwagę na fakt, jak dużą rolę w życiu każdego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Siódmy koci żywot Beata Dębska, Eugeniusz Dębski
Ocena 6,9
Siódmy koci żywot Beata Dębska, Eugen...

Na półkach: , ,

Znudziły wam się ociekające krwią kryminały z brutalnymi morderstwami? Sięgnijcie po książkę autorstwa Beaty i Eugeniusza Dębskich pt. „Siódmy koci żywot”.
„Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.”
Myślę, że gdyby Sheila mogła mówić ludzkim głosem, zacytowałaby wiersz Szymborskiej.
Sheila to kotka, która jest świadkiem zabójstwa. Widzi, jak jej opiekun, były serbski szczypiornista, Jovan ginie z ręki nożownika. Postanawia zrobić wszystko, aby znaleźć sprawcę i pomścić śmierć swego pana. Tym bardziej, że nadarza się doskonała okazja, bo trafia w ręce pani komisarz Magdy Borkońskiej, która wraz z zespołem policjantów prowadzi śledztwo w sprawie tego tajemniczego morderstwa. Sheila próbuje naprowadzać panią komisarz na ślady, które mogą przyczynić się do szybkiego ujęcia sprawcy i wyjaśnienia tajemnicy morderstwa. I tak powoli rozkręca się akcja, od której w finalnej części trudno się oderwać.
Ciekawym zabiegiem w książce jest sposób prowadzenia narracji. Raz opowiada nam o wydarzeniach trzecioosobowy narrator, w którego opowieści czasami występują strumienie myśli Magdy Borkońskiej. W innych rozdziałach głos zabiera Sheila i zapoznaje nas ze swoim kocim punktem widzenia. Myśli kotki, jej język, sposób myślenia wywołują uśmiech na twarzy, wprowadzając odrobinę dobrego humoru do powieści. Podziwiam autorów za wybujałą wyobraźnię i umiejętność wczucia się w sytuację Sheily. I oczywiście za język - zwłaszcza za kocie neologizmy, choć cała powieść napisana prostym, swobodnym stylem. To sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko i z przyjemnością.
„Siódmy koci żywot” nie jest książką ambitną, ale czy zawsze musimy sięgać po utwory z najwyższej półki? Warto od czasu do czasu sięgnąć po ciekawą lekturę, która z jednej strony wywołuje uśmiech na twarzy, a z drugiej nie do końca zwalnia z myślenia. A jeśli do tego dodamy fakt, iż przez moment możemy znaleźć się w kociej skórze, to z pewnością dobre argumenty za tym, aby zapoznać się z treścią tej książki. Zachęcam do lektury!
Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Agora.
PS Zdaje mi się, że na stronie 143 utworu wkradł się chochlik drukarski w zdaniu:” Właściwie w tym momencie byłam tu jedynym kotem nie skrzywdzonym przez życie i ludzi.” Moim zdaniem „nieskrzywdzonym” powinno się napisać łącznie, a może się mylę?

Znudziły wam się ociekające krwią kryminały z brutalnymi morderstwami? Sięgnijcie po książkę autorstwa Beaty i Eugeniusza Dębskich pt. „Siódmy koci żywot”.
„Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.”
Myślę, że gdyby Sheila mogła mówić ludzkim głosem, zacytowałaby wiersz Szymborskiej.
Sheila to kotka, która jest świadkiem zabójstwa. Widzi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Człowiek jest tylko człowiekiem, a owa odrobina rozsądku, jaką może posiadać, bardzo mało albo zgoła nic nie waży na szali, gdy rozpęta się namiętność i niedola uciska…”
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Anny Rybakiewicz, ale po lekturze „Złodziejki listów” wiem, że nie ostatnie. Przypadł mi do gustu styl autorki i fakt, że pisze książki z drugą wojną światową w tle. I to jak pisze! Na okładce powinno się dopisywać, że rozpoczęcie lektury przed snem grozi nieprzespaniem nocy, gdyż „Złodziejka listów” to niesamowicie wciągająca książka.
Moje pierwsze skojarzenie, gdy zobaczyłam tytuł tej powieści? Oczywiście „Złodziejka książek”! I coś w tym jest, bo bohaterki obu utworów uwielbiają książki i w obu lekturach pojawia się podobna scena. Mam na myśli sytuację, gdy bohaterki odnoszą wyprane rzeczy do właścicieli. Ale te skojarzenia tak naprawdę nie są istotne. Lepiej skupić się na samej fabule „Złodziejki listów”.
W utworze przeplatają się trzy plany czasowe. Warszawa 1958 roku. Jedna z nielicznych ocalałych łomżyńskich Żydówek Astrid Rosenthal przyjeżdża z Nowego Jorku, aby w Sądzie Wojewódzkim zeznawać jako świadek oskarżenia w procesie jednego ze zbrodniarzy niemieckich okresu drugiej wojny światowej. Od pierwszej strony autorka doskonale buduje emocjonalne napięcie. Daje się odczuć, że w życiu Astrid miały miejsce tragiczne wydarzenia, które odcisnęły głębokie piętno na jej psychice. Jakie to były wydarzenia, odkrywamy stopniowo cofając się do roku 1941 do Łomży. W tym drugim planie czasowym dowiadujemy się, jak to się stało, że Astrid wraz z rodziną trafiła do łomżyńskiego getta, a następnie jako Karolina Bednarska znalazła się w Warszawie i jak doszło do jej spotkania z przystojnym Walterem Schmidtem, oficerem SS.
„Walter jawił mi się jako spełnienie moich wszystkich marzeń. Przystojny, elokwentny, wrażliwy, względnie oczytany i muzykalny. I na dodatek uśmiechał się do mnie tak pięknie...Czy mogłam się winić za to, że tak zwyczajnie w świecie mi się podobał?”
Czy miłość ponad podziałami ma rację bytu? Czy wypada kochać wroga? Kierować się rozumem czy sercem? Jakim człowiekiem tak naprawdę jest Walter? Musze przyznać, że wydarzenia tej płaszczyzny czasowej najbardziej chwytają za serce. Wywołały u mnie rozmaite, czasami sprzeczne, emocje. Szczerze współczułam Astrid.
Jest jeszcze trzeci plan czasowy. Warszawa 2014 roku. Zosia w piecu jednej z warszawskich kamienic odnajduje listy z czasów II wojny światowej pisane w języku niemieckim do dawnego właściciela domu Waltera Schmidta. Pewnego dnia otrzymuje wiadomość z Argentyny w języku angielskim, w której niejaki David Harper podał się za właściciela listów, zażądał ich natychmiastowego zwrotu oraz zakazał ich upubliczniania pod groźbą konsekwencji karnych i zapłaty wielotysięcznego odszkodowania. Tytuł wiadomości brzmiał „Do złodziejki listów”. Kim tak naprawdę jest David? Co go łączy z listami? Wszystkiego dowiemy się w trakcie lektury. Wydarzenia tego planu czasowego, zwłaszcza zakończenie, okazały się dla mnie mniej wciągające i nieco przelukrowane.
W całej książce mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, raz z punktu widzenia Astrid, raz z punktu widzenia Zosi. Osobiście cenię sobie ten rodzaj snucia opowieści, gdyż pozwala lepiej wniknąć w psychikę narratora, wczuć się w jego sytuację, poznać motywację podejmowanych działań.
Podsumowując, „Złodziejka listów” to dobra, poruszająca powieść obyczajowa. Atutem książki jest styl autorki, który sprawia, że utwór od pierwszej strony pochłania nas bez reszty. Dodatkowo mamy okazję poznać los łomżyńskich Żydów i rzeczywistość czasu II wojny światowej. Choć książka nie jest oparta na faktach Anna Rybakiewicz w plastyczny i wiarygodny sposób buduje scenerię opisywanych wydarzeń. Opisywana historia, choć trochę naiwna, wcale nie jest -moim zdaniem-zupełnie nieprawdopodobna. „Złodziejka listów” zmusza do refleksji i przypomina, że rasa, pochodzenie, majątek nie mają żadnego znaczenia. Liczy się to, jakim kto jest człowiekiem. To kolejny argument za tym, aby przeczytać tę książkę. Zachęcam!
Dziękuje Wydawnictwu Filia za egzemplarz recenzencki.

„Człowiek jest tylko człowiekiem, a owa odrobina rozsądku, jaką może posiadać, bardzo mało albo zgoła nic nie waży na szali, gdy rozpęta się namiętność i niedola uciska…”
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Anny Rybakiewicz, ale po lekturze „Złodziejki listów” wiem, że nie ostatnie. Przypadł mi do gustu styl autorki i fakt, że pisze książki z drugą wojną światową w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdy słyszę słowo mezalians, od razu na myśl przychodzi mi „Trędowata” czy „Titanic”. Dwoje zakochanych bez pamięci ludzi, którzy różnią się pochodzeniem, statusem majątkowym, wykształceniem. Z nastawieniem na podobną historię wzięłam się za lekturę pierwszego tomu serii „Intrygi i namiętności” pt. „Mezalians” autorstwa Elżbiety Pytlarz. Po kilkunastu przeczytanych stronach poczułam rozczarowanie. Poznajemy lokalną społeczność Warszawy końca XIX wieku. W zaborze rosyjskim ludzie zmagają się z sankcjami nałożonymi przez zaborcę po upadku powstania styczniowego. Jedni tracą dobra, innym udaje się dorobić sporego majątku. Zapoznajemy się z losami dwóch rodzin pochodzących z różnych warstw społecznych: Złotkiewiczów - Żydów, którym dzięki umiejętnie prowadzonym interesom finansowo powodzi się bardzo dobrze i Długopolskich – polskich arystokratów, borykających się z kłopotami finansowymi. Żadnego płomiennego romansu…Raczej powieść społeczno-obyczajowa. Jednak w miarę czytania przekonałam się, że to zarysowane tło tłumaczy takie, a nie inne zachowanie bohaterów, wybory przez nich dokonywane i nie sprawia, że fabuła nie wzbudza zainteresowania.
Już z prologu dowiadujemy się, że Emilia, niezbyt urodziwa i uważana za naiwną córka żydowskiego bankiera zostaje wydana za zmuszonego do tego małżeństwa Henryka, hulakę, hazardzistę i bawidamka z rodziny Długopolskich.
„Długopolscy koligacili się już z książętami, potomkami rodów królewskich i sławnymi wodzami, ale nigdy w sześćsetletniej historii rodu nie znajdziesz tam tak podłego mariażu.”
Dlaczego tak się stało? Wyjaśniają nam to krok po kroku kolejne rozdziały. Taki zabieg retrospekcyjny wcale nie odbiera przyjemności czytania tej książki. Z pewnością to zasługa sprawnego warsztatu pisarskiego autorki, iż ciekawość wzrasta wraz z każdą kolejną przeczytaną stroną. Elżbieta Pytlarz ma tę umiejętność, że potrafi zaintrygować czytelnika i z lekkością, w plastyczny sposób snuć opowieść o dwóch różnych rodzinach na tle niełatwej epoki. Znajomość realiów epoki i jej odzwierciedlenie na kartach powieści to duży plus dla autorki. Walorem jest też stylizacja językowa spotykana w utworze. Kto z was wie co to jest szapoklak, ekwipaż albo emablowanie? Na marginesie, moim zdaniem, przydałoby się wyjaśnienie w przypisach tych dawnych wyrazów. Każdy rozdział prowadzony jest z perspektywy innego bohatera, co sprawia, że mamy wgląd w psychikę postaci. To kolejny atut tej powieści.
Lektura „Mezaliansu” daje do myślenia. Zatrzymajmy się chociażby na jednym zdaniu tej powieści:
„Ludzie tylko wtedy będą szczęśliwi, jeśli pogodzą się ze sobą, swoim miejscem w świecie i przestaną niepotrzebnie pragnąć tego, co niemożliwe.”
Czy zgadzacie się z tym stwierdzeniem?
Sama autorka w posłowiu informuje nas:
„Książkę tę napisałam, aby pokazać nam, żyjącym w początkach dwudziestego pierwszego wieku, jak wiele – wbrew pozorom – mamy wspólnego z końcem wieku dziewiętnastego.”
Zakończenie książki pozostawia w zawieszeniu dzieje głównych bohaterów. Jak potoczą się dalsze losy Emilii i Henryka oraz ich zawartego w nietypowy sposób małżeństwa? Czy na kartach kolejnego tomu wybuchnie płomienny romans? Jak otoczenie zareaguje na taki mariaż? Cóż pozostaje nam z niecierpliwością czekać na drugą część „Intryg i namiętności”. Ja z pewnością po nią sięgnę, a „Mezalians” z wielu względów gorąco polecam!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Gdy słyszę słowo mezalians, od razu na myśl przychodzi mi „Trędowata” czy „Titanic”. Dwoje zakochanych bez pamięci ludzi, którzy różnią się pochodzeniem, statusem majątkowym, wykształceniem. Z nastawieniem na podobną historię wzięłam się za lekturę pierwszego tomu serii „Intrygi i namiętności” pt. „Mezalians” autorstwa Elżbiety Pytlarz. Po kilkunastu przeczytanych stronach...

więcej Pokaż mimo to