-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać315
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2024-04-25
Jednym z życzeń Terry’ego Pratchetta było, aby po jego śmierci zniszczyć wszystkie niedokończone powieści - jak zdradził jego przyjaciel, Neil Gaiman, wszystko nad czym pracował miało zostać usunięte z komputera, a twardy dysk miał być położony na drodze i rozjechany przez walec parowy. Jak się okazuje, walce parowe chodziły Pratchettowi po głowie od bardzo, bardzo dawna - znajdziecie jeden w opowiadaniu “Opętany walec parowy” 🙂
Skoro niedokończone prace Pratchetta zostały zniszczone, skąd więc wzięła się książka “Pociągnięcie pióra. Zagubione opowieści”? Otóż okazuje się, że jest to zbiór bardzo wczesnych prac mistrza, publikowanych pod pseudonimami w gazetach. Jak dowiadujemy się z przedmowy autorstwa Gaimana, Pratchett powiedział mu kiedyś, że “dziennikarz powinien działać jak zuchwały rabuś: rozbić szybę, złapać, co tylko może, i zniknąć w mrokach nocy”. I tak właśnie pisał opowiadania Terry dziennikarz, mający do dyspozycji ograniczoną ilość miejsca w gazecie - musiał “jak najszybciej pochwycić czytelnika i przeciągnąć go aż do końca”.
Nie polecam tej książki jako pierwszego kontaktu z twórczością Pratchetta - sugerowałbym raczej zacząć od książek ze Świata Dysku, a dopiero po przeczytaniu kilku z nich sięgnąć po “Pociągnięcie pióra”. Dzięki temu będziecie mogli porównać sobie jego wczesne opowiadania z późniejszymi publikacjami. Bo "Pociągnięcie pióra" oczywiście generalnie polecam i to nie tylko zagorzałym fanom Terry'ego 🙂 Uważam, że warto przeczytać i mieć tą perełkę na półce.
Mam wrażenie, że Pratchett publikował swoje opowiadania w gazetach pod pseudonimem, traktując tą działalność jako swego rodzaju poligon szkoleniowy. Dopracowywał swój warsztat, kładł fundamenty pod Świat Dysku. W trakcie lektury zaginionych opowieści nie znajdziecie typowego Pratchetta jakiego znacie, ale raczej doszukacie się pewnych powiązań z jego sztandarową twórczością. Nie jest to jeszcze ten rodzaj satyry i absurdu, do jakiego przywykliśmy czytając jego książki, ale widać już skąd to wszystko się wzięło 🙂 Dostajemy do ręki 20 krótkich (pamiętajcie - publikowanych w odcinkach w gazecie) opowiadań poruszających bardzo zróżnicowane tematy - odnalezionych w zasadzie zupełnie przypadkiem, gdy para superfanów (Janette i Patrick Harkinowie) poszukiwali zaginionego fragmentu opowiadania “Wyprawa po klucze” (który to nawiasem mówiąc również odnaleźli - przekopując całe roczniki gazet znajdujących się w archiwum).
Z przyjemnością zapraszam Was do światów kreowanych przez młodego Terry’ego Pratchetta 🙂 W naszej podróży napotkamy Jaskiniowców, podróżników w czasie, Świętego Mikołaja, smoki, gnomy, opętany walec parowy, a nawet duchy protestujące przeciw budowie autostrady. A na sam koniec dołączymy do “Wyprawy po klucze”, w której klimat Świata Dysku jest już wyraźnie odczuwalny 🙂
Pratchett może nie jest ustawiany wśród najwybitniejszych pisarzy świata, ale dla mnie wielkim pisarzem był i kropka - jego książki dały mi wiele radości i pewnie jeszcze zapewnią wiele uśmiechów (choćby dlatego, że jeszcze nie przeczytałem wszystkich 🙂). I wiele osób myśli podobnie jak ja i to nie od dziś - w latach 90-tych jego książki były najlepiej sprzedającymi się w Wielkiej Brytanii, z pewnością jest jednym z najbardziej poczytnych pisarzy brytyjskich. Sir Terry’ego Pratchetta nie ma wśród nas już od ponad 9 lat, ale jego dziedzictwo obecne jest w wielu sercach i umysłach.
Czytając opowiadania Pratchetta można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, na przykład jak wynaleziono gotowanie 😄
"Później, któregoś dnia, Og przypadkiem upuścił do ognia kawał dzikiej świni i wynalazł sztukę kulinarną. Gotowanie..."
Albo jak ludzie postrzegali smoki:
" - Dorosłe mają po siedem metrów wzrostu. Krążą wtedy, ryczą, sieją zniszczenie, podpalają ludziom domy i ogólnie dokonują czynów niegodziwych.
- A jakich niegodziwych?
- No, ten... Właściwie to nie wiem. Przypuszczam, że depczą trawniki albo wyciskają pastę do zębów w środku tubki".
Co najmniej kilka opowiadań zostało umiejscowionych w Blackbury. Bo "dziwne rzeczy zdarzają się w Blackbury. Może to klimat, może gleba, ale wydarzenia w Blackbury nigdy nie są całkiem zwyczajne".
A wyprawa po klucze rozpoczęła się "daleko stąd i dawno temu, kiedy smoki jeszcze istniały, a jedyną grą na automacie był czarno-biały ping-pong". I będzie to wyprawa pełna niebezpieczeństw - "był całkiem sam w środku lasu. I natychmiast stało się oczywiste, że las należy do takich, po których nawet potwory dla bezpieczeństwa chodzą parami".
Jednym z życzeń Terry’ego Pratchetta było, aby po jego śmierci zniszczyć wszystkie niedokończone powieści - jak zdradził jego przyjaciel, Neil Gaiman, wszystko nad czym pracował miało zostać usunięte z komputera, a twardy dysk miał być położony na drodze i rozjechany przez walec parowy. Jak się okazuje, walce parowe chodziły Pratchettowi po głowie od bardzo, bardzo dawna -...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-04
Wolicie najpierw obejrzeć ekranizację czy najpierw przeczytać książkę? Ja raczej wolę najpierw przeczytać, a potem obejrzeć - zakładając, że jestem świadomy istnienia książki, która została zekranizowana 🙂 Wolę spodziewać się tego co za chwilę wydarzy się na ekranie niż spodziewać się tego co mogę za chwilę przeczytać na kartkach książki. Niestety tak już mam, że jeśli najpierw widziałem ekranizację, to później już wyobraźnia nie pracuje na pełnych obrotach i w myślach przewijają mi się obrazy z filmu zamiast stworzonych przeze mnie wyobrażeń. Tak mam na przykład z “2010: Odyseja kosmiczna”, gdzie nie jestem w stanie stworzyć innego obrazu niektórych bohaterów, których dobrze zapamiętałem z filmu. I tak dr Heywood Floyd będzie miał w mojej głowie zawsze twarz Roya Scheidera, a dr Walter Curnow będzie wyglądał jak John Lithgow 🙂
Oglądanie ekranizacji może stanowić wyzwanie jeśli ogląda się z kimś kto już czytał daną książkę, a my nie. Spojlerowanie w czasie seansu może skończyć się źle 😀 Ale zdarza się, że osoba znająca fabułę z książki ma większy ubaw z oglądania innych widzów, którzy nie mają pojęcia co zaraz się wydarzy, niż z samego oglądania filmu czy serialu. Pamiętacie jak w sieci pojawiały się masowo filmiki, na których nagrywano reakcję niczego niespodziewających się widzów oglądających “Grę o Tron”? Ci, którzy czytali książkę wiedzieli co za chwilę się stanie, a innym notoryczne uśmiercanie głównych bohaterów przez George’a R.R. Martina niemalże gwarantowało głęboki szok 🙂 Ja oglądałem nie znając fabuły 😉
Czytając niedawno książkę Arthura C. Clarke’a miałem poczucie deja vu i kadry z filmu przewijające się w myślach. Co nie zmienia faktu, że książka i tak mnie wciągnęła 🙂
Fabuła wydanej w 1982 roku “2010: Odysei kosmicznej” toczy się 9 lat po wydarzeniach opisanych w “2001: Odysei kosmicznej” (wydanej w 1968, powstawała ona równocześnie z filmem tworzonym przez Stanleya Kubricka - Arthur C. Clarke pisał wspólnie z nim scenariusz do tego filmu). Co ciekawe jest to bardziej kontynuacja filmu niż książki - fabuła książki dotyczyła (między innymi) układu Saturna, a akcja filmu układu Jowisza i właśnie ten wątek jest kontynuowany w drugiej książce cyklu (w sumie są 4). Na Ziemi organizowana jest ekspedycja, której celem jest dotarcie do znanego z poprzedniej części statku kosmicznego “Discovery” i ustalenie co poszło nie tak w czasie tamtej wyprawy. Okazuje się, że czas jest istotnym czynnikiem, ponieważ wygląda na to, że statek, który miał bezpiecznie orbitować w nieskończoność, jednak się rozbije - w efekcie Amerykanie, którzy nie zdążyliby dotrzeć do “Discovery” na czas, łączą siły z Rosjanami i wspólnie wyruszają na rosyjskim statku kosmicznym “Leonow”. Do rosyjskiej załogi dołączają trzej Amerykanie - dr Heywood Floyd, dr Walter Curnow i profesor Chandra (ten ostatni jest twórcą komputera HAL-9000, który kierował “Discovery”). Czy uda im się rozwikłać zagadkę czarnego monolitu? Czy dotrą do “Discovery” na czas i odzyskają potrzebne im dane? Czy dowiedzą się co się stało z załogą i HAL-em?
W sumie można by powiedzieć, że fabuła jak wiele innych - wyruszają w kosmos na spotkanie z nieznanym. Ale Arthur C. Clarke sprawia, że ta historia wcale nie jest banalna. Jego styl pisania niekoniecznie przypadnie wszystkim do gustu - dużo jest tu naukowego żargonu czy psychologicznych rozważań, ale właśnie dzięki temu cała ta historia bardzo zyskuje, daje to solidny fundament dla fabuły. Nie jest to pospolita space opera, gdzie nawet człowiek nieobeznany z podstawowymi prawami fizyki i warunkami panującymi w kosmosie stwierdzi, że to bajka dla dzieci. Nie, nie - tu ma się wrażenie, że to wszystko ma ręce i nogi, naukowe podstawy. Bardzo istotne dla odbioru całej powieści jest przeczytanie krótkiej przedmowy autora - dopiero czytając ją zdałem sobie sprawę jak ciekawe (prorocze?) pomysły mieli Clarke z Kubrickiem przy tworzeniu “2001: Odysei kosmicznej”. Pamiętajmy, że film i książka trafiły do odbiorców przed lądowaniem człowieka na Księżycu. Premiery miały miejsce w 1968, a manewr użyty w podróży fikcyjnego “Discovery” został wykorzystany w 1979 roku przez sondy “Voyager”! Generalnie treści z książki i ujęcia z filmu wypadają całkiem nieźle w porównaniu do późniejszych odkryć i nagrań wykonanych przez sondy kosmiczne. Fikcja przeniknęła do rzeczywistości 🙂 Zresztą niejednokrotnie widzieliśmy w science-fiction rzeczy, które później trafiały do naszego życia. Pamiętacie komunikatory ze Star Treka (najstarszego serialu z tego uniwersum) i późniejsze telefony z klapką? 🙂
Z ciekawostek - załoga “Apollo 8”, która jako pierwsza zobaczyła ciemną stronę Księżyca, oglądała “2001: Odyseję kosmiczną” przed ekspedycją i kosmonauci przyznali później, że czuli wielką pokusę powiadomienia o zaobserwowaniu wielkiego czarnego Monolitu na powierzchni Księżyca 🙂 Dodam jeszcze, że moduł dowodzenia “Apollo 13” nosił nazwę “Odyseja”, a tuż przed wybuchem zbiornika z tlenem załoga statku ponoć słuchała “Tako rzecze Zaratustra” Straussa, czyli utworu powszechnie kojarzonego z filmem Kubricka 🙂 W przedmowie znajdziecie jeszcze kilka fajnych ciekawostek.
“2010: Odyseja kosmiczna” nie jest tylko kontynuacją - jest rozwinięciem udanej historii (a jak wiadomo nie jest to prosta sprawa), ciekawym uzupełnieniem wątków frapujących czytelników i widzów. Sposób pisania Clarke’a może nie przypaść do gustu każdemu (naukowy żargon, przeważnie króciutkie rozdziały), ale mi akurat czytało się go bardzo dobrze. Co ciekawe - Clarke napisał tą książkę na mikrokomputerze Archives III i została ona przesłana z Kolombo (Sri Lanka) do Nowego Jorku na jednej dyskietce 5,25 cala, a korektę przesłano przez satelitę i modem 🙂 Miejmy na uwadze, że był to przełom 1981 i 1982 roku (warto o tym pamiętać w trakcie lektury!) - wydaje mi się, że to niestandardowe.
Polecam 🙂
Wielkie serie SF, Wydawnictwo Amber
Wolicie najpierw obejrzeć ekranizację czy najpierw przeczytać książkę? Ja raczej wolę najpierw przeczytać, a potem obejrzeć - zakładając, że jestem świadomy istnienia książki, która została zekranizowana 🙂 Wolę spodziewać się tego co za chwilę wydarzy się na ekranie niż spodziewać się tego co mogę za chwilę przeczytać na kartkach książki. Niestety tak już mam, że jeśli...
więcej mniej Pokaż mimo to
Urlop urlopem, ale niektóre rytuały warto kultywować nawet na wyjeździe - zwłaszcza jeśli pomagają zakorzenić w dzieciach coś pozytywnego. Czytajcie dzieciom, nawet kiedy już będą potrafić czytać samodzielnie - róbcie to dopóki chcą słuchać, ale nie wyręczajcie ich zupełnie (muszą też sami ćwiczyć). Harry Potter pojechał z nami nawet na zagraniczne wakacje, żeby było co czytać do poduszki.
"Harry Potter i Kamień Filozoficzny", czyli pierwszy tom cyklu napisanego przez J.K. Rowling. Dzieciaki mają już za sobą wszystkie filmowe adaptacje serii, a teraz poznają książkowe pierwowzory.
Pierwszy tom powstał w latach 1990-95 i może dla wielu będzie zaskoczeniem informacja, że ta powieść została odrzucona przez 12 wydawnictw zanim zainteresowało się nim niewielkie londyńskie wydawnictwo Bloomsbury Publishing. Patrząc na to jakim międzynarodowym hitem stała się ta historia, ludzie którzy odrzucili książkę Rowling będą tego pewnie żałować do końca życia. Od premiery (1997) do 2020 roku sprawdzała się w liczbie 120 milionów egzemplarzy i była przełożona na 80 języków. Pierwsze wydanie liczyło 500 egzemplarzy, z czego 300 wysłano do bibliotek - w 2019 roku jedną z tych książek (z autografem autorki) sprzedano za prawie 69 tys. funtów. W Polsce wydawcy początkowo również nie wykazywali zainteresowania debiutem literackim Rowling - dopiero kiedy w 1999 roku założyciel wydawnictwa Media Rodzina (Robert Gamble) otrzymał tą książkę od brata podjęto kroki, aby wydać ją na naszym rynku (to w ogóle ciekawa historia, więcej szczegółów na Wikipedii). Pierwszy nakład (kwiecień 2000) liczył 5 tysięcy egzemplarzy, ale już latem tego samego roku dodrukowano kolejnych 20 tysięcy.
Kiedy książki o Potterze pojawiły się w Polsce byłem już w zasadzie pełnoletni i nieszczególnie interesowała mnie ta tematyka - fantastyka owszem, ale wtedy uznałem, że to historia o dzieciach i dla dzieci. Z tego samego powodu filmy obejrzałem dopiero kiedy uznaliśmy, że nasze dzieciaki już do nich dorosły. I po obejrzeniu filmów wiem, że miałem wtedy rację - to nie była moja bajka. Ale to nie znaczy, że nie były to dobre książki 🙂 Ilość sprzedanych egzemplarzy świadczy o tym, że jednak spotkały się dużym zainteresowaniem i uznaniem. To światowe bestsellery i kultowa historia - warto sprawdzić czy Wasze dzieci też znajdą w nich coś dla siebie.
Harry Potter jest 11-letnim chłopcem, osieroconym jako niemowlę, mieszkającym z ciotką Petunią (siostra jego matki), jej mężem Vernonem i ich synem Dudleyem. Sytuacja w jakiej się znajduje to jakaś patologia - mieszka w klitce pod schodami, jest traktowany z pogardą przez swoich opiekunów i prześladowany przez kuzyna. W jego otoczeniu występują niezwykłe zdarzenia, co tylko potęguje negatywne nastawienie Dursleyów względem Harry’ego. Pewnego dnia do Harry’ego zaczynają docierać tajemnicze listy, których Dursleyowie nie pozwalają mu czytać. Pojawia się też półolbrzym Hagrid, który wyjawia mu, że magia istnieje, a jego rodzice nie zginęli w wypadku samochodowym. Harry dowiaduje się, że jego rodzice byli czarodziejami, a on ma rozpocząć edukację w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Przenosi się do magicznej szkoły z internatem, gdzie nawiązuje przyjaźń z Ronem Weasleyem i Hermioną Granger. Okazuje się, że w magicznym świecie jest kimś sławnym, choć kompletnie nie ma pojęcia dlaczego - musi się jeszcze wiele dowiedzieć.
Pierwszy tom to historia pierwszego roku nauki Harry’ego w Hogwarcie - to opowieść o magii, przyjaźni, problemach początkujących czarodziejów. Jest to też jednocześnie powieść detektywistyczna - trójka przyjaciół stara się zgłębić tajemnicę tytułowego Kamienia Filozoficznego. Bardzo istotny jest też wątek tajemniczego Voldemorta - potężnego czarnoksiężnika, który zamordował rodziców Harry’ego.
Ktoś mógłby się przyczepić, że Rowling wykorzystała w swojej książce oklepane standardy, ale jej książki zachęciły do czytelnictwa miliony dzieciaków, a franczyza związana z Potterem warta jest miliardy, co raczej nie świadczy o wtórności. Rowling unowocześniła baśnie dla dzieci - przeniosła pewne ich elementy do świata współczesnego. Mamy magię, mamy głównego bohatera borykającego się z licznymi problemami (m.in. wyobcowanie),, opiekunów, którzy są odpowiednikiem złej macochy. Ale są też bardziej współczesne elementy bazujące zdaniem badaczy na brytyjskich powieściach opowiadających o nauce w szkołach z internatem - przyjaciół, którzy towarzyszą Harry’emu, gnębiącego go Malfoya, snobizm i dyskryminację wynikającą z pozycji społecznej. Dzięki koedukacyjności Hogwartu przygody Harry’ego stały się bardziej uniwersalne - znajdą tam coś dla siebie i dziewczynki, i chłopcy.
Na korzyść serii o Potterze wpływa też sposób w jaki zostały one napisane. Rozdziały nie są długie (ok. 20 stron jeśli dobrze pamiętam), co pozwala utrzymać zainteresowanie młodszych czytelników/słuchaczy, a w dodatku często stanowią zamkniętą część historii (składając się jednocześnie w spójną całość). Styl pisania Rowling również jest przystępny i uniwersalny - konstrukcje zdań są na tyle proste, że dzieci nie mają z nimi problemów, ale jednocześnie nie na tyle proste, żeby zniechęcić do lektury starszego czytelnika.
Nie bez znaczenia są też dobrze wykreowane postacie - zarówno te główne, jak i poboczne. To bardzo mocna strona książek Rowling - istotnych postaci jest wiele, ale każda z nich jest dopracowana. Ulubieńcem Heli jest Harry (co nas zaskoczyło, bo dość stereotypowo sądziliśmy, że będzie to Hermiona), a Stasia - Ron (z jednym wyjątkiem, ale nie mogę o tym wspomnieć, bo to wydarzenie z kolejnego tomu 🙂). Świetne postacie w książce ułatwiły też pewnie zadanie ludziom odpowiedzialnym za filmy (casting, scenariusz, kreacje aktorskie) - czytając widzę oczywiście postacie zaprezentowane w filmie i nie gryzą mi się one z treścią książek. Hermiona została odegrana idealnie przez Emmę Watson, Snape nie mógłby być odwzorowany lepiej niż zrobił to Alan Rickman (genialny w tej roli), podobnie zresztą jest z Draco Malfoyem (Tom Felton) - a mowa tu tylko o pierwszym tomie i pierwszym filmie.
Książki o Harrym Potterze to pewnie jedna z najlepszych rzeczy jaka pojawiła się w literaturze dziecięcej. Zdecydowanie warta polecenia, choć potteromania jest tak wszechobecna, że nawet nie trzeba polecać. Twórczość J.K. Rowling wywarła bardzo duży wpływ na niezliczoną ilość dzieci - te które się na niej wychowały są już dorosłe (polska premiera była 23 lata temu) i Potter na pewno pozostał w wielu z nich. Sam pracuję teraz z kilkoma osobami, które nadal noszą go w sobie. Zresztą gra “Hogwarts Legacy”, która miała premierę w lutym 2023 mogła rozbudzić w nich tą fascynację na nowo, na zupełnie nowym poziomie.
Urlop urlopem, ale niektóre rytuały warto kultywować nawet na wyjeździe - zwłaszcza jeśli pomagają zakorzenić w dzieciach coś pozytywnego. Czytajcie dzieciom, nawet kiedy już będą potrafić czytać samodzielnie - róbcie to dopóki chcą słuchać, ale nie wyręczajcie ich zupełnie (muszą też sami ćwiczyć). Harry Potter pojechał z nami nawet na zagraniczne wakacje, żeby było co...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-19
Popularność jaką zyskał pierwszy tom Harry'ego Pottera na całym świecie przerosła chyba wszelkie oczekiwania. Do tej pory doczekał się takiej ilości wydań w różnych językach, że więcej ma chyba tylko Biblia. Fani doczekali się wydania drugiego tomu w niewiele ponad rok po pierwszym - brytyjskie wydanie ukazało się w lipcu 1998 roku. Pierwszy nakład w UK liczył 10 tysięcy egzemplarzy - pamiętacie ile liczyło pierwsze wydanie pierwszego tomu? 500 egzemplarzy, z czego 300 wysłano do bibliotek 🙂 Fani w Polsce czekali nieco krócej po premierze pierwszej książki - oba tomy w Polsce dzieliło 5 miesięcy (zostały wydane w 2000 roku). Tylko że kiedy u nas ukazywał się drugi tom, Brytyjczycy cieszyli się już czwartym ;) Pierwsze wydanie “Komnaty Tajemnic” w USA miało miejsce w czerwcu 1999, zostało przyspieszone o 3 miesiące, ponieważ czytelnicy kupowali w sieci wydanie brytyjskie - nakład liczył 250 tysięcy egzemplarzy. Pierwsze polskie wydanie liczyło 40 tysięcy egzemplarzy i ukazało się dzięki wydawnictwu Media Rodzina.
2 miesiące po wydaniu w UK drugiego tomu J.K. Rowling podpisała umowę na ekranizację pierwszych czterech tomów serii - prawa nabyły wytwórnie Heyday Films i Warner Bros. Pictures.
Fabuła “Komnaty Tajemnic” jest bezpośrednią kontynuacją “Kamienia Filozoficznego” - po pierwszym roku nauki w Hogwarcie Harry spędza letnie wakacje w domu Dursleyów, straszliwie tęskniąc za szkołą i przyjaciółmi. Wszystko co związane ze szkołą i magią zostało mu skonfiskowane i zamknięte, gdyż magia nie jest przez jego opiekunów tolerowana. Harry’ego odwiedza skrzat domowy Zgredek, próbujący przekonać go, aby nie wracał do Hogwartu - nie waha się użyć magii i szantażu, aby go do tego skłonić. Harry wpada w kłopoty, z których wybawiają go bracia Weasleyowie - Ron, Fred i George. Resztę wakacji Harry spędza w rodzinnym domu Weasleyów. Nie bez kłopotów Harry dociera w końcu do Hogwartu i rozpoczyna drugi rok nauki w szkole dla czarodziejów. Tymczasem na terenie szkoły zaczynają dziać się dziwne rzeczy, które łączy się z tytułową Komnatą Tajemnic i dziedzicem Salazara Slytherina, czyli jednego z założycieli Hogwartu. Jakie tym razem przygody i niebezpieczeństwa przytrafią się trójce młodych czarodziejów? Czy ich przyjaźń pomoże im się uporać z problemami? Jeśli jeszcze nie czytaliście przygód Harry’ego - przekonajcie się sami 🙂 Naprawdę warto, bo jest to bardzo ciekawy tom tej serii - można się z niego dowiedzieć co nieco o historii szkoły, a także niektórych jej uczniów.
Bardzo dobra historia, świetnie napisane postacie. W tej części jest nieco straszniej niż w poprzedniej, ale wpływa to korzystnie na całość fabuły - dużo tajemnic, zagadek, przeciwności losu. I nowy profesor obrony przed czarną magią, czyli Gilderoy Lockhart - jakżeż ja go nie znoszę 😀 Ale w filmie świetnie zagrany przez Kennetha Branagha ;) Książka napisana jest świetnie - przystępnie dla młodego czytelnika, ale jednocześnie nie infantylnie. Tak w punkt 🙂 Intryga poprowadzona została tak, że nie sposób się nudzić podczas lektury.
Wejdźcie do świata magii i towarzyszcie Harry’emu, Hermionie i Ronowi w kolejnej niesamowitej przygodzie. Może Malfoy nie będzie zadowolony, ale ta książka jest świetna także dla mugoli 🙂
Wydawnictwo Media Rodzina wypuściło już 3 tomy w edycji domów (można będzie zebrać całą serię w barwach swojego ulubionego domu), ale chyba jednak pozostanę przy tym wydaniu, które już mamy. Mimo, że ta edycja domów kusi 😀 Książki mają nie tylko okładki w barwach domów, ale również barwione brzegi stron, a ponadto w każdym tomie tego jubileuszowego wydania znajdują się specjalne dodatki - unikalne ilustracje i różne ciekawostki. W połowie lutego 2024 na półki księgarń trafił “Harry Potter i więzień Azkabanu” w tej wersji.
Popularność jaką zyskał pierwszy tom Harry'ego Pottera na całym świecie przerosła chyba wszelkie oczekiwania. Do tej pory doczekał się takiej ilości wydań w różnych językach, że więcej ma chyba tylko Biblia. Fani doczekali się wydania drugiego tomu w niewiele ponad rok po pierwszym - brytyjskie wydanie ukazało się w lipcu 1998 roku. Pierwszy nakład w UK liczył 10 tysięcy...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-19
"Nadchodzi Koniec. Ale taki w cholerę prawdziwy, biblijny.
Powołani zostają do życia Aniołowie Apokryficzni. Postawione zostaje przed nimi proste zadanie: jak najszybciej i najskuteczniej rozporządzić masą upadłościową, w którą zamieniła się nasza Ziemia. Dokonać inwentaryzacji, zlikwidować środki trwałe, upłynnić aktywa, wymieść brudy, zgasić światło i oddać klucz na portierni.
Jednak Aniołowie decydują, że mają to w dupie. Zwalają czarną robotę na ludzi.
Na ziemię zstępują Komornicy."
Uwaga, ta książka może zostać odebrana jako obrazoburcza i wymaga sporej dozy dystansu do kwestii religijnych. Pamiętajmy jednak, że jest to fikcja literacka, a nie próba obrażenia uczuć religijnych czytelnika 🙂
“Nic nie wyszło tak, jak powinno było. Nawet koniec świata” - może dlatego, że był rozpisany w czasach Jana Chrzciciela, kiedy (delikatnie mówiąc) po świecie chodziło zdecydowanie mniej ludzi niż obecnie. A to konkretnie skomplikowało sytuację. Dodajmy do tego rozwój technologiczny i mamy kolejne utrudnienia. Likwidatorzy też okazali się nieszczególnie lotni.
"(...) okazało się, że Wysłannicy są tak bardzo głupi i naiwni, jak tylko pozbawiony własnego “ja” posłaniec być potrafi. (...) Widać było, że kłamstwo i oszustwo - najbardziej ludzkie z możliwych rzeczy - były dla nich nawet nie to, że obce, a zupełnie niepojęte. Aniołowie okazali się nie tylko zwyczajnie bezduszni, ale też bezdusznie głupi. Na naszych oczach z założenia epicka Apokalipsa zamieniła się w smętną tragifarsę."
I tym oto sposobem Apokalipsa stała się katastrofą. Tyle że dla obu zaangażowanych stron, a nie tylko dla ludzi. Aniołowie musieli zatrudnić do czarnej roboty Komorników, którzy zyskali nadludzkie możliwości, aby odbierać od ludzi należny Niebiosom dług - życie i dusze śmiertelników, którzy jak na złość postanowili nie odgrywać przypisanej sobie w Apokalipsie roli. Jednym z takich Komorników jest Ezekiel Siódmy, zwany Zekiem - będzie nas prowadził przez ten postapokaliptyczny świat jako narrator powieści, realizując przy okazji otrzymane zlecenia. A świat Michał Gołkowski zaserwował nam ciekawy - otóż zatrzymała się Ziemia. Tak więc na połowie planety zapanowała wieczna noc, a na drugiej niekończący się dzień. Jak nietrudno się domyślić w obu przypadkach występują skrajnie niesprzyjające egzystencji warunki. Funkcjonować da się w zasadzie tylko na pograniczu stref, którego pas przypadkiem przechodzi przez tereny dawnej Polski 🙂 Autor podrzuca nam smaczki pozwalające określić jakie miejsca z czasów Przed odwiedza nasz bohater - fajny patent, mi sprawiło to frajdę. Aha - zapomniałem wspomnieć, że Komornicy mogą dysponować środkami nie bardziej zaawansowanymi niż te opisane na kartach Biblii, a więc Zek zasuwa przez pustkowia w sandałach i uzbrojony w miecz (gladius - co prawda anielsko stuningowany, ale jednak miecz). Jeśli ma farta, to trafi się też koń. Posiadanie czegokolwiek niezgodnego z Pismem przyciąga zastępy anielskie, które eliminują posiadacza nie zadając zbędnych pytań. Bo po Ziemi przemieszczają się też Wysłannicy, którzy również mają za zadanie doprowadzić Koniec Świata do końca 🙂
Zdarzają się w sieci opinie, że poruszając nieco podobną tematykę co Maja Lidia Kossakowska w swoich “Zastępach Anielskich” nie zbliża się do jej poziomu ani stylem, ani treścią - ja bym tego tak nie rozpatrywał. Uwielbiam “Siewcę Wiatru”, ale dla mnie to jednak coś zupełnie innego. Nie porównywałbym też historii Komornika do cyklu “Kłamca” Jakuba Ćwieka - obaj działają na zlecenie aniołów, ale to dla mnie zupełnie inna bajka. A styl Michała Gołkowskiego akurat bardzo mi odpowiada - czytałem jego książki z bardzo różniących się od siebie cykli, nie każdy potrafi pisać dobrze na tak odmienne tematy, a Michał Gołkowski potrafi. Pierwszy tom “Komornika” zdecydowanie zachęcił mnie do sięgnięcia po kolejne - łącznie z “Areną Dłużników” jest ich 7. Zakończenie tomu z przytupem - jak ja się cieszyłem, że drugi czekał już na półce, bo gdybym miał czekać na publikację, to wyszedłbym z siebie 😀 W mojej ocenie książka jest wciągająca, bohater niesztampowy, a historia i świat tylko pozornie nieskomplikowane - wszystko jeszcze się rozkręci.
Na koniec jeszcze kilka cytatów z pierwszego tomu, żeby odbrobinkę przybliżyć obraz świata. O kolejnych dwóch tomach postaram się wkrótce co nieco napisać.
“Co ważniejsze - miałem do spełnienia złożoną samemu sobie obietnicę. W końcu dotrzymywanie danego słowa to podstawowy sposób na zachowanie szacunku, a przecież kogo jak kogo, ale samego siebie szanować trzeba.”
“I jak zwykle miałem rację. Zawsze ją miałem w kwestiach defetystyczno-kryzysowych, rzecz jasna. “Co dziś źle się toczy, potoczy się gorzej…” - prosta zasada świata Po. Planuj za złe, szykuj się na najgorsze, a rezultat i tak przejdzie twoje najczarniejsze koszmary”
" - Lepiej nie pchajcie się za daleko. Zatrzymajcie się o tam. I nie zwracajcie na siebie uwagi.
- To znaczy?
- To znaczy, że jesteście normalni i będziecie się wyróżniać. Ludzie, którzy przychodzą do Cytadeli, są…
- Specyficzni?
- Pojebani są."
“Nie zdążyli, bo w samiusieńki środek wszystkiego (...) pierdolnęła spadająca gwiazda. Nie taka znów wielka, na pewno nijak niemająca się do tej, która dawno temu rzekomo sprasowała na papkę dinozaury i dała nam ropę naftową oraz masę innych przydatnych kopalin. “Rzekomo” - no bo oczywiście wszystko to było przecież kłamstwem. Świat miał przecież raptem sześć tysięcy lat z okładem, a wszystko, co uznaliśmy niegdyś za starsze, było fałszywkami porozmieszczanymi w ziemi odgórnym rozporządzeniem. Ot tak, dla jaj, żeby przetestować naszą wiarę.”
"Nadchodzi Koniec. Ale taki w cholerę prawdziwy, biblijny.
Powołani zostają do życia Aniołowie Apokryficzni. Postawione zostaje przed nimi proste zadanie: jak najszybciej i najskuteczniej rozporządzić masą upadłościową, w którą zamieniła się nasza Ziemia. Dokonać inwentaryzacji, zlikwidować środki trwałe, upłynnić aktywa, wymieść brudy, zgasić światło i oddać klucz na...
Moją "najulubieńszą" kreskówką w dzieciństwie zdecydowanie był Tsubasa. Interesowałem się piłką nożną mniej więcej od początku lat 90-tych, ale talentu niestety nie miałem - byłem jednym z najsłabszych w klasie, więc na WF-ie zawsze grałem albo na obronie, albo na bramce, a utalentowani chłopcy grali z przodu. Mi pozostawały więc mecze w TV lub właśnie Tsubasa 😉 Granie w szkolnej drużynie było dla mnie czymś nieosiągalnym nie tylko ze względu na brak talentu, ale też ze względu na brak drużyn szkolnych 😉
Nie wiem jak to się stało, że "Kapitan Tsubasa #6" czekał na półce od września ubiegłego roku. Szokujące 😉 Dla tych którzy nie pamiętają - rozpoczął się mecz finałowy pomiędzy Nankatsu i Meiwą, czyli powtórka z meczu grupowego, w którym Meiwa zwyciężyła 7-6. Po jednej stronie uważany za najlepszego bramkarza Genzo Wakabayashi, który z niedoleczoną kontuzją dołączył do Nankatsu specjalnie na ten mecz, po drugiej stronie - Ken Wakashimazu, tajemniczy bramkarz o niesamowitych umiejętnościach (mój ulubiony bramkarz z anime). Starcie najlepszych golkiperów. A jakby tego było mało, w Meiwie bezkompromisowy napastnik Hyuga Kojiro wspierany przez młodziutkiego pomocnika Takeshiego Sawadę, a w Nankatsu złoty duet Tsubasa i Misaki. Stawką jest nie tylko tytuł najlepszej drużyny w Japonii - na boisku jest do rozstrzygnięcia o wiele więcej. Kojiro będzie chciał udowodnić, że jest lepszy od Tsubasy i jest w stanie strzelić gola Wakabayashiemu spoza pola karnego (co do tej pory się nie zdarzyło). Natomiast Tsubasa chce zwyciężyć wspólnie z kolegami, ale dla niego dodatkowo stawką jest wyjazd do Brazylii z Roberto, gdzie miałby dalej trenować, aby zostać najlepszym piłkarzem na świecie.
Emocje niesamowite, akcja za akcją - świetne podania, genialne zagrania, potężne strzały wystawiające na próbę umiejętności bramkarzy obu drużyn. Komu uda się zrealizować największe marzenie młodych japońskich piłkarzy? Czy Meiwa ponownie okaże się lepsza od Nankatsu? Kto zostanie najlepszym napastnikiem, który bramkarz okaże się lepszy? No cóż - z tego tomu jeszcze się tego nie dowiecie 😄 Kto oglądał anime ten pamięta, że najważniejsze mecze mogły trwać nawet kilka odcinków - tutaj finału też nie udało się zmieścić w jednym tomie, pomimo, że prawie 340 stron. Finał rozpoczął się w tomie 5, a skończy się dopiero w 7, a zawartość tomu 6 odpowiada mniej więcej odcinkom od 40 do 50. Sprawdzałem 😉 A przy okazji muszę powiedzieć, że komentarz meczowy po japońsku jest genialny 😁
Dla mnie oczywiście 10/10, nie może być inaczej - te nieruchome obrazki mają w sobie tyle dynamiki i emocji, że przy każdym tomie czuję się jakbym znowu oglądał anime. Tyle że w czerni i bieli 😉 Ożywają wspomnienia.
Moją "najulubieńszą" kreskówką w dzieciństwie zdecydowanie był Tsubasa. Interesowałem się piłką nożną mniej więcej od początku lat 90-tych, ale talentu niestety nie miałem - byłem jednym z najsłabszych w klasie, więc na WF-ie zawsze grałem albo na obronie, albo na bramce, a utalentowani chłopcy grali z przodu. Mi pozostawały więc mecze w TV lub właśnie Tsubasa 😉 Granie w...
więcej Pokaż mimo to