-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel17
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik272
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2019-07-03
2015-11-27
2014-07-19
Świeżo po przeczytaniu nie mogę uwierzyć, że wzięłam się za kryminał, a skoro jest to pierwsza książka tego rodzaju na mojej liście, to jestem w szoku. Jak można przez cały czas mieć mordercę pod nosem, myśleć, że się go przejrzało, a jednak tak bardzo się mylić?
Kiedy się czyta czyjeś spostrzeżenia myśli się: Jej, co to za problem? Przecież winnego można łatwo znaleźć, zwłaszcza gdy zakres podejrzanych jest tak wąski.
Otóż nie ma nic gorszego niż zbytnia pewność siebie. W moim przypadku to wyglądało tak: początkowo podpadł mi Philip. Na mój gust był zbyt cwany, tak po prostu sobie ubzdurał " Och, jestem taki sprytny, zaraz zastawię parę pułapek, i złapię mordercę. Taki ze mnie Sherlock. " Strasznie nie podobało mi się to, jak traktuje wszystkich wokół, jak żartuje z Hester, jak kpi z Mary i jednocześnie bardzo chciałam, żeby to on okazał się rzeczonym przestępcą. Niestety (o ironio!) myliłam się, po czym moje podejrzenia spadły na Mary. Były trzy osoby, których na pewno nie podejrzewałam, a były nimi Gwenda, Tina oraz pan Argyle.
Jaki jest koniec - nie zdradzę. Osobiście temat bardzo mi się podobał. Troszkę za mało opisów, gdyż autorka bardziej skupiła się na portretach bohaterów, co samo w sobie złe nie było. No nie wiem, może to akurat było niepotrzebne, nie wiem, bo jak mówiłam, to mój pierwszy kryminał.
Trochę bez sensu byłoby, żeby czytać kryminał jeszcze raz, skoro już znam sprawcę, więc raczej mogłabym skusić się na jakieś inne, podobne dzieło pani Christie.
Jak na pierwszy raz było całkiem nieźle. Tylko trzeba lubić takie książki.
Świeżo po przeczytaniu nie mogę uwierzyć, że wzięłam się za kryminał, a skoro jest to pierwsza książka tego rodzaju na mojej liście, to jestem w szoku. Jak można przez cały czas mieć mordercę pod nosem, myśleć, że się go przejrzało, a jednak tak bardzo się mylić?
Kiedy się czyta czyjeś spostrzeżenia myśli się: Jej, co to za problem? Przecież winnego można łatwo znaleźć,...
2014-08-20
Pierwsze odczucia, jakie mi towarzyszyły, gdy zaczynałam książkę były bardzo pozytywne. Głównie z powodu dużej liczby cudownych recenzji na okładce. Ale nie jestem w ciemię bita i wiem nie od dziś, że niektórzy stosują tego typu rzeczy, aby zakryć banalność książki, i jakby "wynagrodzić" jej małą popularność.
Więc były słowa Becci Fitzpatrick ( której bardzo nie lubię, a jej "Szeptem" nie przeczytałam nawet w połowie ), palącej się, jakby wypiła pół kanistra benzyny i na przekąskę połknęła zapałkę. Był opis główny, który doskonale streszcza całą treść książki. Do opinii czytelniczek nie mam cierpliwości, bo jedna pisze, jakie to wszystko cudowne, paranormalne i jeszcze romantyczne i doprawione humorem i że uzależnia, inna twierdzi, iż Evie jest inną dziewczyną, niż zwykle spotykamy, a tak naprawdę wyróżnia ją niewiele rzeczy. A z trzecią czytelniczką to się nie będę kłócić, bo jakim sposobem Evelyn zaliczyła się do tych "normalnych" dziewczyn, to nie wiem.
Dobra, dość pierdół. Żarty, żarty, żarty. Nie widzę jakiegoś innego, szczególnego atutu tej książki.
Zawiodłam się i to poważnie.
Wszystko wlokło się okropnie. Szczerze to brakowało mi akcji. Bohaterka mówi w pierwszej osobie, ale ja jakoś nie wkręciłam się w historię, tylko oglądałam ją za szkłem.
Niby miało być mroczno, ale wyszło za ciemno z przesadą różu.
Evelyn od samego początku ma dziwne podejście do popkultury ( no tak, szesnastolatka, która szaleje za kolorem różowym a brakuje jej do tego tony pluszowych przytulanek w pokoju ). Być może to osobista niechęć, jaką charakteryzuję się na co dzień. Ogólnie rzecz biorąc, jej działania są najczęściej logiczne, choć nie zawsze przemyślane, ale taki człowiek... Trudno.
Akcja w żadnym stopniu nie jest przewidywalna. Oprócz rzadkich momentów spokoju, bo wszystkie Evelyn spędza z Lendem.
Lend jest kolejnym bohaterem, którego zaczęłam nie lubić od samego jego pojawienia się na kartach książki. Jest przewrotny, ciężko go wyczuć, chce być fajny, ale mu nie wychodzi, chce być tajemniczy, a jest nudny, zmienia postać jak zawodowiec, ale ten "talent" wydaje się bez smaku, jak stara guma. To nowy temat, a autorka jakoś nie potrafiła rozwinąć jego postaci, żeby dał się lubić.
Przecież bohatera nie mierzymy tylko za pomocą tego, o czym mówi, ale też przez pryzmat tego, co robi, jak to robi, jak się zachowuje itd. A tu wydaje się, że wszyscy są tacy sami, każdy bohater tworzy część książki, ale razem są jak szary tłum, który ciężko zrozumieć, ciężko przejrzeć.
Cieszę się, iż pani White jakiś tam prowizoryczny koniec zrobiła tej książki. Co prawda są dalsze części, ale dla mnie mogą nie istnieć.
Dziękuję bardzo. Żałuję, że wzięłam do ręki. I okładka nie ma tu nic do rzeczy.
Pierwsze odczucia, jakie mi towarzyszyły, gdy zaczynałam książkę były bardzo pozytywne. Głównie z powodu dużej liczby cudownych recenzji na okładce. Ale nie jestem w ciemię bita i wiem nie od dziś, że niektórzy stosują tego typu rzeczy, aby zakryć banalność książki, i jakby "wynagrodzić" jej małą popularność.
Więc były słowa Becci Fitzpatrick ( której bardzo nie lubię, a...
2015-04-22
Ogólnie nie biję książek... Ale mam się teraz z czego spowiadać, niestety.
Zastanawiam się, co ta książka ma przekazać licealiście i dochodzę do wniosku, że Conradowi (facet jest Polakiem, ale ma sprytny angielski pseudonim - już go nie lubię) po prostu coś się udało i odnoszę wrażenie, że "Jądro ciemności" w spisie lektur jest dlatego, że opisano w niej ewidentnego Szatana urodzonego i wykształconego w zachodniej Europie, którego wiernym uczniem jest - uwaga! - Rosjanin.
I znów, zdaje się, trafiłam na martyrologię polską, a to już przecież nie romantyzm.
A odwieczne biblijne pytanie: UNDE MALUM, pozostaje bez odpowiedzi.
Ogólnie nie biję książek... Ale mam się teraz z czego spowiadać, niestety.
Zastanawiam się, co ta książka ma przekazać licealiście i dochodzę do wniosku, że Conradowi (facet jest Polakiem, ale ma sprytny angielski pseudonim - już go nie lubię) po prostu coś się udało i odnoszę wrażenie, że "Jądro ciemności" w spisie lektur jest dlatego, że opisano w niej ewidentnego Szatana...
2013-08-10
No cóż... W dalszym ciągu poluję na dwie wcześniejsze części i mam nadzieję, że wkrótce (o daj, Boże) będę mogła je przeczytać, a zrobię to naprawdę z wielką chęcią.
Ponieważ tę książkę przeczytałam zaraz po "Mrocznym płomieniu" mogłam się dowiedzieć, jak to było naprawdę z tym zaklęciem, jak Ever poznała Jude' a oraz jak kwitł związek naszych kochanych gołąbeczków.
Do tej pory myślałam, że Bastiaan de Kool był Damienem, więc nieźle się zdziwiłam, gdy okazało się, że to jednak był Jude we wcześniejszym wcieleniu. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, bo zadałam sobie podstawowe pytanie: "Co ja czytam?" Boże, przecież tu jest stale ten obrzydliwy Romano i wiecznie głupiutka Haven, która po raz kolejny wpakowała się w kłopoty, a Ever co robi? No oczywiście się obwinia za to, co spotkało tę buntowniczą przyjaciółkę, chociaż jest to bezsensowne, moim skromnym zdaniem. Czy Ever jest winna temu, że Haven gustuje w orzeźwiających herbatkach z belladony? Kto jej kazał to pić?! Nie mogła po prostu poprosić Avy, aby jej poczytała z ręki? Ależ skąd!
Książka ogólnie jest bardzo przewidywalna, no poza kilkoma fragmentami, a ogólnie to jedna wielka dziura rutyny.
Tam wyróżnia się tylko Jude, który oczywiście niczego nieświadom, nie rozumie, dlaczego Ever zachowuje się tak, jak się zachowuje. A Damen gra kochanka, który chce dać ukochanej wybór. Zamienił ją w nieśmiertelną i to nic, że nie może być z żadnym facetem dłużej niż sto lat, ale co tam! To mu nie przeszkadza w odczekaniu dwóch - trzech miesięcy, by Ever mogła się namyślić, czy na pewno chce całkowicie mu się oddać.
Mimo mojego nastawienia postanowiłam dać tej książce sześć gwiazdek. Dlaczego? Bo mimo wszystko ma w sobie specyficzny charakter. Styl pisarki mogłabym odróżnić od stu innych, gdyby mnie wybudzono w nocy ze snu. Choć to nie jest zbyt dużo, sprawia, że chce się przewrócić stronę i sprawdzić, co dalej w Laguna Beach.
No cóż... W dalszym ciągu poluję na dwie wcześniejsze części i mam nadzieję, że wkrótce (o daj, Boże) będę mogła je przeczytać, a zrobię to naprawdę z wielką chęcią.
Ponieważ tę książkę przeczytałam zaraz po "Mrocznym płomieniu" mogłam się dowiedzieć, jak to było naprawdę z tym zaklęciem, jak Ever poznała Jude' a oraz jak kwitł związek naszych kochanych gołąbeczków.
Do tej...
2013-08-24
Nie podobała mi się, bo ku ironii losu jestem dziewczyną, a to jest literatura typu "Wiedźmin". Nie zaskoczyła mnie właściwie. Cała akcja była jakaś taka mdła i naładowana sporą liczbą wulgaryzmów.
Nie podobał mi się także koniec książki, który zapewne miał być tylko odskocznią od tej części, by pani Kozak mogła napisać kontynuację.
Naprawdę nie wiem, czego się spodziewałam, jednak się zawiodłam.
Można było to lepiej wykreować.
To tylko moje zdanie, ale w tym przypadku wzięłabym "Renegata" tylko gdyby była ostatnią książką na świecie. Nie miałam żadnej przyjemności z czytania.
Nie podobała mi się, bo ku ironii losu jestem dziewczyną, a to jest literatura typu "Wiedźmin". Nie zaskoczyła mnie właściwie. Cała akcja była jakaś taka mdła i naładowana sporą liczbą wulgaryzmów.
Nie podobał mi się także koniec książki, który zapewne miał być tylko odskocznią od tej części, by pani Kozak mogła napisać kontynuację.
Naprawdę nie wiem, czego się...
2013-10-12
Niepokojąca, a jednocześnie romantyczna.
Jeszcze nigdy wampiry nie miały tak współczesnych odnośników.
Amazonki? Recytacja wierszy? Kręgi z czterema żywiołami? To coś jak miks czarownic i standardowych krwiopijców... Tyle że bez kłów ;(
I może byłaby z tego niezła książka, gdyby nie ukryta głupota, która objawi się w następnych częściach.
Bardzo zaciekawił mnie miłosny wątek.
Niepokojąca, a jednocześnie romantyczna.
Jeszcze nigdy wampiry nie miały tak współczesnych odnośników.
Amazonki? Recytacja wierszy? Kręgi z czterema żywiołami? To coś jak miks czarownic i standardowych krwiopijców... Tyle że bez kłów ;(
I może byłaby z tego niezła książka, gdyby nie ukryta głupota, która objawi się w następnych częściach.
Bardzo zaciekawił mnie miłosny wątek.
2013-11-15
Po stokroć nie!
Zoey to taka klasyczna, stworzona "na kolanie" Mary Sue, która definitywnie niszczy całokształt. To bezmyślna, papierkowa dziewczyna, stale mająca wokół siebie kogoś, kto zaśmieje się z jej żartu i przyklaśnie jej pomysłom. Z uwagi na to, że jest Wybranką bogini, nie musi się o nic martwić, a do tego ma od niej super dziary, które pojawiają się znikąd.
A to dawała przykłady swojej nieprzeciętnej mądrości, która jakoś nijak mi do niej nie pasuje (str.101)"Zajrzyjcie wgłąb siebie, zwłaszcza teraz, gdy przemawiają przez was żywioły. Co wam mówi sumienie?"
Przykro mi, ale coś mi nie pasuje, bo od kiedy Zoey stała się taką ekspertką? Ona zawsze ma na poczekaniu jakiś szalenie życiowy, inteligentny tekst. Jakoś nie kojarzę, kiedy ona zaliczyła wykłady czy coś.
Poza tym nie trzeba szukać daleko, żeby się upewnić, że mądrość i fachowe nazewnictwo Zoey były tylko chwilowe. (Str. 184) "A skoro różniłam się od innych adeptów, czyż nie było logiczne, że muszę być z kimś szczególnym - z kimś, z kim nie mogłaby się spotkać zwykła adeptka?" Otóż tak, Zoey, jak najbardziej! Ale po co ograniczać się tylko do niezwykłego chłopaka? Może od razu zmienisz sobie przyjaciół, gdyż oni nie są godni twej boskości? Może powinnaś w ogóle spalić fundamenty swojej szkoły, bo (przepraszam za wyrażenie) cholera wie, jakie diabelstwo mogło w niej mieszkać, a ty nie możesz mieszkać na złej ziemi! A tak słowem wyjaśnienia - kto pozwolił jej oceniać ludzi po tym, kto, jaki ma tytuł, kim jest, czy jakie adeptki "zaliczył"?
Gdyby prawdziwy świat i miłość wyglądały w taki sposób, w jaki postrzega je Zoey to pewnie niewiele ludzi chciałoby w nim żyć, gdyż zostałby zdominowany właśnie przez taką małą kapłankę z rozrośniętym ego.
Dla mnie logika tej książki umarła na przestrzeni rozdziałów 22. i 23., których nie trzeba nawet zbyt obszernie komentować.
Po prostu ręce opadają. Musiała stracić dziewictwo i w dodatku wygadała mu wszystkie swoje sekrety. Nie było to w ogóle potrzebne, ponieważ autorki moim zdaniem po prostu potrzebowały nieco pikanterii, która pasuje jak dziura w moście w tej całej historii.
W dodatku główna bohaterka wcale na tym nie zyskała, gdyż straciła i cnotę, i zaufanie do ludzi, i jeszcze obnażyła się ze swoją "mroczną wiedzą o Stevie Rae" przed samą Neferet. Toż to po prostu Mount Everest, jeśli idzie o ironię losu!
Książkę ratuje żal za winy oraz za to, jak paskudnie Zoey zachowała się względem Ericka - Bogu ducha winnego wampira, któremu bez wyrzutów sumienia złamała serce. I mimo iż Zoey jest w tej bajce uznana za bohatera głównego i pozytywnego, ponieważ walczy ze złą-do-szpiku-kości-kapłanką to nie znam bardziej okrutnej postaci.
Bez sensu jest chyba liczyć, że bohaterka wyjmie z tych wydarzeń jakąś lekcję życia, lub przydatne doświadczenie.
Po stokroć nie!
Zoey to taka klasyczna, stworzona "na kolanie" Mary Sue, która definitywnie niszczy całokształt. To bezmyślna, papierkowa dziewczyna, stale mająca wokół siebie kogoś, kto zaśmieje się z jej żartu i przyklaśnie jej pomysłom. Z uwagi na to, że jest Wybranką bogini, nie musi się o nic martwić, a do tego ma od niej super dziary, które pojawiają się znikąd.
A to...
Zdecydowane nie. Autor chyba tak bardzo skupił się na przedstawieniu świata i bohaterów w sposób ludzki, rzeczywisty, że fabuła została kompletnie znokautowana opisami i leży.
Nie mam pojęcia, skąd wziął się pomysł, bo był dobry. Uczeń, znający jedno zaklęcie; wydawałoby się, iż można to rozwinąć na tyle ciekawych sposobów. Nawet teraz nasuwają mi się idee bajeczne, rycerskie i pytam: gdzie ten urok, gdzie ta lekkość? Proszę o wybaczenie, ale mnie czytanie znudziło się po - no, nie wiem? - dwusetnej stronie. Mniejsza o ścisłość. Do końca książki czytałam fragmentami, tylko dialogi i cieszę się, że tak postanowiłam. Bo i tak straciłabym bez sensu czas, którego, jestem pewna, pan Watt-Evans nigdy mi już nie zwróci.
Marnowanie energii i chęci.
Zdecydowane nie. Autor chyba tak bardzo skupił się na przedstawieniu świata i bohaterów w sposób ludzki, rzeczywisty, że fabuła została kompletnie znokautowana opisami i leży.
Nie mam pojęcia, skąd wziął się pomysł, bo był dobry. Uczeń, znający jedno zaklęcie; wydawałoby się, iż można to rozwinąć na tyle ciekawych sposobów. Nawet teraz nasuwają mi się idee bajeczne,...
Bez względu na obrzydliwy, wulgarny język i absurdalny styl, połączone z beznadziejnymi, beznadziejnie pokrywającymi się scenami erotycznymi z całą świńską fabułą książki dotrwałam do końca.
I wiecie co? Nie ciężko mi przyznać, że klasnęłam w ręce, kiedy główny bohater obudził się okaleczony i pokonany.
Lewis to się chyba w grobie przewraca, gdy pomyśli, jak nieudolnie pan Grossman skopiował pomysł o Narnii. Gdybym tę pozycję nazwała książką, okaleczyłabym to słowo. To totalna porażka.
Zresztą za każdym razem, gdy powiem "cukier" wyraz traci swoje znaczenie. Teraz należy zrobić to samo z "czarodziejami" lub z tą, beznadziejną, bezkształtną magią, o której stale jest tu mowa. Po namyśle daję jej trzy gwiazdki, choć to i tak za dużo.
Bez względu na obrzydliwy, wulgarny język i absurdalny styl, połączone z beznadziejnymi, beznadziejnie pokrywającymi się scenami erotycznymi z całą świńską fabułą książki dotrwałam do końca.
I wiecie co? Nie ciężko mi przyznać, że klasnęłam w ręce, kiedy główny bohater obudził się okaleczony i pokonany.
Lewis to się chyba w grobie przewraca, gdy pomyśli, jak nieudolnie...
2013-07-01
Z tego, co sama przeczytałam i opinii innych jestem rozbita i mam mieszane uczucia.
Jedni mówią, że najbardziej interesującą postacią był anioł Zachariasz, ale ja zajęłam zupełnie odwrotne stanowisko. Fakt, Miranda była miejscami irytująca, i nie należy się z tym kłócić. Tylko że jej kreacja bestialskiej córki Drakuli był tak dramatyczny i interesujący, że kiedy zamieniała się ponownie w człowieka, chciałam Zachariasza udusić. Wśród miałkich, nijakich postaci ta postać była tak wyrazista i nieprzewidywalna, że podświadomie poczułam do Mirandy-wampirzycy jakąś sympatię. Nic na to nie poradzę.
Fabuła była beznamiętna i wiało nudą. Brakowało napięcia. Całość przypominała zwierzenia głównej bohaterki, która to non stop przypominała wszystkim, jaka to ona jest ważna itd., a Zachariasz zachowywał się jak zupełnie zakochany w swojej wybrance pantoflarz, niemogący bez niej dnia przeżyć.
Koszmar. Jeżeli jeszcze raz zobaczę ją na oczy, to rzucę nią o ścianę.
Z tego, co sama przeczytałam i opinii innych jestem rozbita i mam mieszane uczucia.
Jedni mówią, że najbardziej interesującą postacią był anioł Zachariasz, ale ja zajęłam zupełnie odwrotne stanowisko. Fakt, Miranda była miejscami irytująca, i nie należy się z tym kłócić. Tylko że jej kreacja bestialskiej córki Drakuli był tak dramatyczny i interesujący, że kiedy zamieniała...
Nie przebrnęłam nawet przez połowę i chyba nigdy tego nie zrobię. Wampiry już po prostu mnie irytują. To koniec. To zmęczenie materiału... Nawet "Zmierzch" bardziej mi się podobał od tego.
Ironia polega na tym, że przed główną bohaterką tej opowieści - Krzesicielką Ognia - która ma z sześćset lat, stanął seksowny łowca, któremu ona się spodobała i nie będzie chciał jej zabić, bo coś tam, coś tam ... A wampirzyca broni się przed nim nogami i rękami, ukrywa się po klubach, choć wie, że i tak go tym nie spławi. Fabuła była nudna, ja zmęczona, a Mira włóczy się po parku, wyglądając przy tym (oczywiście) seksownie, jak żaden człowiek nie potrafi. Brak klimatu, a książkę to mogłabym pomylić z owsianką, bo w smaku nijaka.
Jeśli komuś się podobała, to przepraszam, za tak ostre słowa, ale ja jej więcej do ręki nie wezmę. Amen.
Nie przebrnęłam nawet przez połowę i chyba nigdy tego nie zrobię. Wampiry już po prostu mnie irytują. To koniec. To zmęczenie materiału... Nawet "Zmierzch" bardziej mi się podobał od tego.
Ironia polega na tym, że przed główną bohaterką tej opowieści - Krzesicielką Ognia - która ma z sześćset lat, stanął seksowny łowca, któremu ona się spodobała i nie będzie chciał jej...
2014-08-05
2014-02-26
Nie za bardzo zrozumiałam, niestety. Wiem tylko tyle, że chodzi o dwulicowość ludzi, ale "Kameleon" sam w sobie wcale do mnie nie przemawia...
Nie za bardzo zrozumiałam, niestety. Wiem tylko tyle, że chodzi o dwulicowość ludzi, ale "Kameleon" sam w sobie wcale do mnie nie przemawia...
Pokaż mimo to
Sama nie wiem, dla mnie chyba jednak zbyt kontrowersyjna i przez głównego bohatera lektura stała się bardzo przykra dla mnie, bo przez większość czasu spędzonym na czytaniu było mi smutno że tak wyglądają myśli przeciętnego faceta z dziwnym pragnieniem, by mieć wszystkie możliwe kobiety.
Protagonista jest filozofem, który przelewa swoje myśli wprost na papier dosłownie jakby defekował (w połowie czytania tej książki trafiłam na "Madame" Libery i po prostu porównując oba style odkrywam, że po prostu nie umiem strawić prostego jak budowa cepa stylu Bukowskiego; przepraszam, jeśli swoim porównaniem kogoś urażam).
Dobrze jest to przeczytać tylko po to, żeby mieć pojęcie, z jakim rodzajem literatury jest kojarzony ten pisarz. Nie rezygnuję z Bukowskiego na zawsze, chętnie poczytam od niego coś jeszcze, ale ta lektura zwyczajnie mi się nie podobała.
Sama nie wiem, dla mnie chyba jednak zbyt kontrowersyjna i przez głównego bohatera lektura stała się bardzo przykra dla mnie, bo przez większość czasu spędzonym na czytaniu było mi smutno że tak wyglądają myśli przeciętnego faceta z dziwnym pragnieniem, by mieć wszystkie możliwe kobiety.
więcej Pokaż mimo toProtagonista jest filozofem, który przelewa swoje myśli wprost na papier dosłownie...