-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński4
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2016-06-13
„Gniew sprawiedliwych” to trzeci i zarazem ostatni tom „Apokalipsy Z” autorstwa Manela Loureiro. Uwielbiam książki, w których w tle majaczą rozkładające się monstra, pragnące tylko ludzkiego mózgu. Zazwyczaj gdy ukazuje się jakaś nowość związana z tym tematem, niemal bez zastanowienia po nią sięgam. W większości wychodziło mi to na dobre, ale czasami zdarzały się również pozycje, przy których lekturze miałam ochotę krzyczeć ze złości i rzucić książką o ścianę. Trylogię Loureiro zaliczyłabym do tej pierwszej grupy. Zwłaszcza ostatnią część, będącą wyśmienitym zwieńczeniem całej historii.
Lucia, Prit i adwokat znajdują się pośrodku oceanu. W trakcie rejsu zagraża im bardzo mocny huragan. Ich jedynym ratunkiem jest ogromny statek, który płynie prosto na nich. Jednak szczęście nie trwa długo. Okazuje się bowiem, że załoga należy do Armii Chrystusa – maniaków religijnych pod dowództwem wielebnego Greene'a. Wraz z nimi docierają do Zatoki Meksykańskiej, gdzie znajduje się państwo-miasto założone przez sektę. Z pozoru wszystko wydaje się tam znakomicie funkcjonować, ale po pewnym czasie nowi przybysze zaczynają powoli odkrywać, że społeczeństwo kryje mroczną tajemnicę.
Tom trzeci, jak w przypadku poprzedniej części, otwiera retrospekcja wydarzeń, które doprowadziły bohaterów w miejsce rozpoczęcia się kolejnej historii. Moim zdaniem, zasługuje to na duży plus, ponieważ nie trzeba zastanawiać się, co było wcześniej. Mamy jasny i przejrzysty obraz sytuacji, dzięki czemu możemy śmiało ruszyć z lekturą, nie obawiając się przy tym, że czegoś nie zrozumiemy.
Główny bohater po długiej i samotnej wędrówce oraz walce z hordami żywych trupów w końcu spotyka przyjaznych towarzyszy niedoli. Ukrainiec Wiktor Pritczenko i młodziutka piękność o imieniu Lucia, która skradnie serce adwokata, będą towarzyszyć mu w świecie, w którym nie panują już żadne prawa. Chociaż większość akcji rozgrywa się na terenie Stanów Zjednoczonych, to jednak pojawia się wiele osób z innych części globu. Zwłaszcza wojska Korei Północnej są silnym punktem tej opowieści, ponieważ dodają nieco pikanterii całej historii. Jednak to wielebny Greene jest tutaj postacią, przy której banda nieumarłych okazuje się niemal niegroźna. W ten sposób autor zapewne chce nam pokazać, że w czasie największego zagrożenia prawdziwym potworem może być tylko jeden człowiek, który porywa tłumy i potrafi nimi umiejętnie manipulować. Historia ludzkości dobrze pamięta takie postaci jak na przykład Adolf Hitler i podobnie zostało to ukazane w powieści. I chociaż Greene miał same negatywne cechy, to głównie on napędzał akcję. Dlatego to jego kreacja najbardziej przypadła mi do gustu.
Autor serwuje nam pełną emocji i niespodziewanych zwrotów akcji fabułę i choćby czytelnik bardzo chciał się nudzić podczas lektury, nie będzie miał na to żadnych szans. Przez cały czas wątki różnych postaci przeplatają się ze sobą, aby połączyć się w najbardziej krytycznych momentach. W tej części zło ukazane zostało raczej pod postacią ludzi niż nieumarłych. Właśnie to najbardziej mnie rozczarowało! Liczyłam, że w ostatniej części zombie będą pojawiać się niemal na każdej stronie, swoją niepohamowaną agresją atakując tych, którzy pozostali przy życiu. Niestety, bardzo się zawiodłam, ponieważ w moim odczuciu ten temat powinien być motywem przewodnim wszystkich trzech książek, a tutaj został zepchnięty na najdalszy plan.
„Gniew sprawiedliwych” to zaiste fantastyczne zakończenie całej trylogii. Autor przyszykował dla nas mnóstwo niespodzianek, samo zakończenie jest nieszablonowe i pozostawia po sobie miłe wspomnienia. Uważni czytelnicy „Apokalipsy Z” na pewno ucieszą się z faktu, że Loureiro w końcu zdradza imię i nazwisko głównego bohatera. Jeżeli dotąd nie domyślacie się, kim był adwokat, to musicie jak najprędzej przeczytać trzeci tom.
http://jar-of-books.blogspot.com/
„Gniew sprawiedliwych” to trzeci i zarazem ostatni tom „Apokalipsy Z” autorstwa Manela Loureiro. Uwielbiam książki, w których w tle majaczą rozkładające się monstra, pragnące tylko ludzkiego mózgu. Zazwyczaj gdy ukazuje się jakaś nowość związana z tym tematem, niemal bez zastanowienia po nią sięgam. W większości wychodziło mi to na dobre, ale czasami zdarzały się również...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-23
Od pewnego czasu, postanowiłam unikać książek z gatunku young adults. Zaczęłam poszukiwać powieści, które są bardziej dojrzałe emocjonalnie, niosące ze sobą jakiś konkretny przekaz. Do sięgnięcia ponownie po ten rodzaj, przekonałam się, kiedy usłyszałam o bestsellerowej autorce „New York Timesa”. Nigdy przedtem nie miałam do czynienia z twórczością Alyson Noël, więc tym bardziej byłam ciekawa, co ona takiego napisała, że zachwycają się tym nawet dorośli czytelnicy. Dla mnie okazało się to tylko szybkim powrotem do wcześniejszej decyzji.
Hollywood to miasto wielkich ambicji i wielu niespełnionych marzeń, ale również pragnienie większości nastolatków na całym świecie. Kiedy więc najbogatszy biznesmen w mieście ogłasza konkurs, każdy pragnie wygrać go za wszelką cenę. Bowiem na zwycięzcę czeka spora nagroda. Do zadań uczestników należy promowanie klubu i przyciągnięcie do niego jak najwięcej celebrytów, a zwłaszcza Medison Brooks, najpopularniejszą młodą aktorkę. Podczas walki o jej uwagę, niespodziewanie znika faworytka całych zawodów. W tej sytuacji, co się stanie z konkursem i kto zostanie zwycięzcą? Ile młodzi ludzie są w stanie poświęcić, aby odnieść sukces?
Opis brzmiał zachęcająco - zapowiadała się po prostu ciekawa historia, pewnie trochę kryminalna, ale samo wykonanie już niestety mnie nie zachwyciło. Oczywiście, można było przyjrzeć się, jak żyją sławni i bogaci mieszkańcy Hollywood. Uraczyć się wizytami w klubach i spotkaniem z sławnymi gwiazdami. I to faktycznie wszystko było, ale na tym koniec wszelkich dobroci, jakie daje ta powieść. Reszta to już po prostu zwykła opowieść z niewykorzystanym potencjałem i jazdą po bandzie.
Sama fabuła nawet przemówiła do mnie i mogłoby się to udać, gdyby nie właśnie wykonanie. Alyson Noël próbowała na siłę stworzyć w swojej książce aurę tajemniczości, że ta po prostu okaleczyła całą tą opowieść. Wszystkie te tajemnice, które miały podtrzymywać czytelnika w ciekawości do samego końca, okazały się niczym szczególnym, zwłaszcza, gdy już wyłożymy wszystkie karty na stół, czyli dobrniemy do samego końca. To wszystko spowodowało, że miałam ochotę jak najszybciej zakończyć tę lekturę i już nigdy nie wracać do niej myślami.
Występujące w książce postacie, były tak puste i pozbawione jakichkolwiek emocji, że z powodzeniem mogę je zaliczyć do najgorszych bohaterów, z jakimi kiedykolwiek przyszło mi się spotkać. Już nie wspomnę o tym, że większość nastolatków okazała się rozpuszczoną bandą, bogatych smarkaczy, pragnących tylko sławy i jeszcze więcej pieniędzy na swym koncie. Nie potrafię nawet jednoznacznie wskazać na osobę, co do której zapałałam jakoś tam sympatią, bo i tak z czasem straciła w moich oczach cały szacunek, nie potrafiąc się na nic konkretnego zdecydować.
Na koniec, chciałam dodać, że w książce ukrył się jeszcze jeden malutki plus. Otóż, nazwy rozdziałów, są tytułami piosenek, które po przesłuchaniu, nagrodziły mi trud związany z dobrnięciem do końca powieści. Dochodząc do konkluzji. Książki nie polecam dojrzałym czytelnikom, oraz tym, którzy od lektury wymagają czegoś więcej. Natomiast młodym osobom, ten świat może nawet przypaść do gustu, o ile nie są zapalonymi poszukiwaczami przygód i wrażeń.
Opinia na stronie: http://jar-of-books.blogspot.com/
Od pewnego czasu, postanowiłam unikać książek z gatunku young adults. Zaczęłam poszukiwać powieści, które są bardziej dojrzałe emocjonalnie, niosące ze sobą jakiś konkretny przekaz. Do sięgnięcia ponownie po ten rodzaj, przekonałam się, kiedy usłyszałam o bestsellerowej autorce „New York Timesa”. Nigdy przedtem nie miałam do czynienia z twórczością Alyson Noël, więc tym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Autorka takich bestsellerów jak „Eleonora i Park” czy „Fangirl” powraca z nową powieścią. A raczej Wydawnictwo HarperCollins Polska postanowiło zaszczyć nas jej kolejną twórczością. I przyznam się szczerze, że jest to moje pierwsze spotkanie z tą pisarką. Jakoś wcześniej nie czułam potrzeby, aby zapoznać się z pisarstwem Rainbow Rowell. Może też dlatego, że nie gustuję w gatunku literackim, jakim posługuje się autorka. Dopiero, kiedy przysłano mi propozycję zrecenzowania „Załącznika”, postanowiłam zobaczyć, o co tyle szumu. Nie zawiodłam się, ale nie była to też lektura wysokich lotów.
Lincoln O`Neill przyjmując pracę na stanowisku „administratora bezpieczeństwa danych”, nie spodziewał się nawet, że będzie zmuszony do naruszenia prywatnych sfer życia innych pracowników gazety. Z czasem jednak, ta praca zaczyna go wciągać, zwłaszcza w momencie, w którym poznaje reporterkę, Beth. „Poznaje” to oczywiście słowo względne, gdyż czytanie cudzej korespondencji, nie można zaliczyć do kanonów znajomości. Kiedy ona i jej koleżanka, Jennifer w najlepsze nadużywają zakazanych słów, Lincoln zamiast wysłać im upomnienia, coraz bardziej wciąga się w ich prywatne rozmowy. A jego sympatia do Beth zaczyna rosnąć z każdym jej kolejnym słowem.
„Załącznik” jest historią, która mogłaby się zdarzyć każdemu z nas. Aczkolwiek pewnie mielibyśmy wyrzuty sumienia ingerując w czyjeś życie, bez jego wiedzy i zgody. Fajnie czyta się o takich rzeczach, ale gdyby ktoś nam robił takie świństwa, pewnie poruszylibyśmy niebo i ziemię, aby dostać go w swoje ręce. Nie mówię, że może teraz ktoś nie czyta mojej korespondencji. Nigdy nic nie wiadomo, bo Internet i w ogóle cała sieć, rządzi się swoimi prawami, na które czasami nie ma się wpływu.
Rainbow Rowell serwuje nam sporą dawkę dobrego humoru, połączoną z pełnymi napięcia sytuacjami. Zwłaszcza dialogi między Beth a Jennifer potrafią doprowadzić do niekontrolowanego wybuchu śmiechu. To właśnie one sprawiły, że książkę przeczytałam w mgnieniu oka! I chociaż do obu pań zapałałam dużą sympatią, to do głównego bohatera mam wiele zastrzeżeń. Lincoln wydaje się być mężczyzną, który nie potrafi dorosnąć, wyprowadzić się od matki i zacząć dorosłe życie. Jest jak taki nieśmiały nastolatek, który wolałby skulić się w kącie, aby nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Dla innych jest miły i sympatyczny, ale niestety bark mu wiary w siebie i swoje siły. Zwłaszcza nie potrafi obchodzić się z kobietami i jakże długo musiałam czekać, aż w końcu spotka się z Beth i zrozumie, że nie wszystko jest takie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. A to, co przeczyta się w Internecie, czasami mija się z prawdą. Czasami wystarczy sięgnąć wzrokiem nieco dalej, aniżeli czubek własnego nosa, a szczęście samo przyjdzie.
„Załącznik” to doskonała lektura na smutek, złe dni lub chandrę w jesienne ponure i deszczowe dni. To historia miłosna, skierowana głównie do kobiet. Przy tej książce można przyjemnie spędzić czas i odrywać się od szarej codzienności. Ja natomiast będę bacznie przyglądać się twórczości tej autorki i być może sięgnę po pozostałe tytuły z jej twórczości.
Autorka takich bestsellerów jak „Eleonora i Park” czy „Fangirl” powraca z nową powieścią. A raczej Wydawnictwo HarperCollins Polska postanowiło zaszczyć nas jej kolejną twórczością. I przyznam się szczerze, że jest to moje pierwsze spotkanie z tą pisarką. Jakoś wcześniej nie czułam potrzeby, aby zapoznać się z pisarstwem Rainbow Rowell. Może też dlatego, że nie gustuję w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-14
Twórczość Rainbow Rowell poznałam dosyć niedawno. Moją pierwszą przygodę z tą autorką rozpoczęłam od powieści „Załącznik”, która spodobała mi się do tego stopnia, że postanowiłam sięgnąć po następną książkę. Miałam nadzieję, że pisarka utrzyma poziom, a kolejne dzieła zachęcą mnie do dalszego śledzenia jej kariery. Niestety, tym razem porządnie się zawiodłam, a zamiast ciekawej powieści, dostałam przeciętny fanfiction. „Nie poddawaj się” to książka stworzona przez Cathy, bohaterkę „Fangirl”, która w oczekiwaniu na ósmy tom serii o Snowie, postanowiła zaprezentować światu swoją własną wersję zakończenia tej historii. Zagmatwane, prawda? Cóż, do tej pory nie miałam okazji zapoznać się z „Fangirl” i bardzo ciężko czytało mi się tę powieść. W końcu nie powinno brać się za czytanie serii od ostatniego tomu.
Głównym bohaterem jest Simon Snow. To osiemnastoletni adept sztuki magicznej, który rozpoczął właśnie ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Choć jego wyniki nie są za bardzo imponujące, a posługiwanie się różdżką w ogóle mu nie wychodzi, to jednak w świecie czarodziejów uznawany jest za Wybrańca. Niestety, popularność nie idzie w parze z sukcesami. Simona rzuca dziewczyna, najlepszy przyjaciel okazuje się szkodnikiem, a mentor ukrywa się gdzieś w górach. Na domiar złego znika współlokator, a zarazem jego największy wróg – Baz. W końcu jednak się odnajduje, ale to nie koniec kryzysu… W świecie czarodziejów zaczyna wrzeć, a Simon i Baz dochodzą do wniosku, że więcej zdziałają jako sojusznicy, aniżeli wrogowie.
Dzięki mądremu internetowi, dowiedziałam się, że jest to pierwsza fantastyczna powieść tej autorki. Było widać, że stanowiła dla niej wielkie wyzwanie. Rainbow Rowell musiała użyć sporej dozy wyobraźni, aby przekazać nam całą wizję jej magicznego świata i co się z tym wiąże: wszelakich stworzeń, zaklęć, czy przedmiotów, które w rzeczywistości nie miałyby prawa bytu – w każdym razie zaliczone zostałyby do zjawisk paranormalnych, albo przypisane kosmitom. Moim zdaniem pisarka nie podołała temu wyzwaniu, wręcz miałam wrażenie, że zbyt dużo zaczerpnęła z twórczości Joanne Kathleen Rowling. Bestsellerowa seria o „Harrym Potterze” doczekała się miliona fanów na całym świecie, a Rowell idąc tym tropem, stworzyła bardzo słabą powieść, niemal zahaczającą o plagiat.
Co do postaci występujących w książce. W życiu nie miałam do czynienia z tak płaskimi i mało wykreowanymi bohaterami. Może tylko w powieści Alyson Noël „Niezrównani”, która do dzisiaj mnie prześladuje, a o której wolałabym już zapomnieć. Natomiast bohaterowie Rowell wydają się niemal sztuczni i pozbawieni wszelakich emocji, ale przede wszystkim brak im oryginalności. I w tym momencie znowu mogę odnieść się do „Harry'ego Pottera”. Wszak Simon Snow to nowa wersja samego Harry'ego Pottera, jego przyjaciółka Penelope to połączenie charakterów Hermiony Granger i Rona Weasleya, zaś wróg głównego bohatera – Baz, cóż nie potrzeba zbyt wiele pisać. Dwa słowa. Draco Malfoy. I na koniec postać Szarobura, która do złudzenia przypomina Lorda Voldemorta. Występuje również wersja Albusa Dumbledora, a na spacer możemy wybrać się do odpowiednika Zakazanego Lasu. Chyba już nic więcej nie muszę w tym temacie dodawać, prawda?
Kończąc tę recenzję, bo już nie mam siły do tej książki. Przez całą lekturę miałam wrażenie, że sam tytuł do mnie przemawia, w sensie: „Nie poddawaj się! Czytaj dalej!”. I chociaż z wielką ochotą zatrzasnęłam powieść na ostatniej stronie, to przynajmniej samo zakończenie nieco mnie wciągnęło. Niestety ta książka nie jest udana. Jest wręcz bardzo słaba i poniżej poziomu do którego przywykłam przy okazji „Załącznika”. Jeżeli chodzi o moją dalszą przygodę z pisarką… Nie sięgnę już po żadną książkę, którą napisze w gatunku fantasty. Ten jeden raz zupełnie mi wystarczył. Natomiast po inne powieści, jak najbardziej, ponieważ wiem, że Rowell potrafi pisać, ale tylko romanse i obyczajówki. I przy nich pozostanę.
Twórczość Rainbow Rowell poznałam dosyć niedawno. Moją pierwszą przygodę z tą autorką rozpoczęłam od powieści „Załącznik”, która spodobała mi się do tego stopnia, że postanowiłam sięgnąć po następną książkę. Miałam nadzieję, że pisarka utrzyma poziom, a kolejne dzieła zachęcą mnie do dalszego śledzenia jej kariery. Niestety, tym razem porządnie się zawiodłam, a zamiast...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Veronica Roth jest znaną pisarką, a swój sukces zawdzięcza bestsellerowemu cyklowi Niezgodna. To właśnie pierwsza powieść pod tym samym tytułem była jej debiutem literackim. Tą serią podbiła nie tylko serca czytelników na całym świecie, ale również wielbicieli dobrego kina. Wielu fanów z niecierpliwością wyczekiwało wiadomości o kolejnym tytule, który wyjdzie spod pióra autorki. W grudniu ubiegłego roku, Wydawnictwo Jaguar zdradziło nam długo skrywany sekret – Naznaczeni śmiercią Veronici Roth. Od pierwszego wejrzenia zakochałam się w okładce, ale jak wiadomo nie ocenia się po niej książki, więc dopiero opis sprawił, że zapragnęłam jak najszybciej dostać ją w swoje ręce. I tak się stało! To był doskonały prezent na gwiazdkę, ponieważ otrzymałam egzemplarz recenzencki dzień przed wigilią! Z tego powodu mogłam cieszyć się lekturą książki i poznać zakończenie przed wszystkimi innymi! A teraz Wy przekonacie się, czy warto po nią sięgnąć.
Ciąg dalszy: http://jar-of-books.blogspot.com/2017/01/przedpremierowo-naznaczeni-smiercia.html
Veronica Roth jest znaną pisarką, a swój sukces zawdzięcza bestsellerowemu cyklowi Niezgodna. To właśnie pierwsza powieść pod tym samym tytułem była jej debiutem literackim. Tą serią podbiła nie tylko serca czytelników na całym świecie, ale również wielbicieli dobrego kina. Wielu fanów z niecierpliwością wyczekiwało wiadomości o kolejnym tytule, który wyjdzie spod pióra...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Są takie serie, które ciągnął się bez końca, ale ma się do nich pewien sentyment. Kiedy wychodzą następne tomy, biegnie się do księgarni, byleby tylko poznać kolejne losy naszych ulubionych literackich postaci. Taki właśnie problem mam ze Zwiadowcami. Rozpoczęłam przygodę z nimi jako nastolatka, a teraz jako dorosła kobieta powinnam czuć znużenie podczas ich lektury. Nic bardziej mylnego! Biorąc do ręki każdą kolejną powieść osadzoną w tym świecie wiem, że za chwilę przeżyję najlepsze chwile spędzone z bohaterami, z którymi zdążyłam się już bardzo zżyć przez tak długi czas. Niewątpliwie temu pisarzowi nie braknie pomysłów, a mi cierpliwości w oczekiwaniu na kolejne wędrówki tytułowych zwiadowców.
Po ucieczce Morgaratha w Araluenie zapanował względny pokój. Duncan wstąpił na tron i spodziewa się potomka, a Halt został przydzielony do lenna Redmont, gdzie pełni funkcje zwiadowcy. Zdradziecki baron jednak nie próżnuje – w Górach Deszczu i Nocy szkoli armię niebezpiecznych bestii, zwanych wargalami. Co najgorsze, kontroluje ich za pomocą myśli. Aby dowiedzieć się, z czym przyjdzie zmierzyć się młodemu królowi, Halt postanawia wspiąć się na nieujarzmione dotąd urwiska. Nie spodziewa się jednak, że na tym zapomnianym przez Boga płaskowyżu, odnajdzie nie tylko wrogą armię, ale również sojusznika, który pomoże mu poruszać się pośród skalistego i jałowego krajobrazu. Tymczasem drugi zwiadowca Crowley dostaje równie ważną misje – odeskortowanie królowej do leczniczych źródeł przy Opactwie Woldon, gdzie powinna bezpiecznie urodzić następcę tronu. W czasie drogi napotykają na liczne przeszkody, między innymi bandy rabusiów, którzy tylko czekają na taką okazję. Zbliżająca się nieubłaganie wojna nie będzie jedynym zmartwieniem zwiadowców. Widmo śmierci czyha tuż za rogiem i wkrótce zbierze swoje żniwa.
To już druga z przygód Halta i Crowleya za ich młodych lat. I przyznam szczerze, że ta dylogia zatytułowana Wczesne lata jest o wiele bardziej ciekawa, niż ostatnie części Zwiadowców. Coś, czego mi w nich brakowało to dreszczyku emocji. I dopiero cofając się o kilka lat wstecz, autor dostarczył mi takich samych wrażeń, jakie towarzyszyły mi podczas lektury Ruiny Gorlanu. Z przyjemnością obserwowałam odbudowę Korpusu Zwiadowców czy przygotowania do ostatecznej bitwy z Morgarathem. Mamy przyjemność poznać również losy Gilana nim wstąpił w szeregi zwiadowców.
Z przyjemnością czytało mi się słowne potyczki głównych bohaterów. Cięty język Halta i dokuczającego mu Crowleya, stanowią nieodłączny element tej powieści. To oni napędzają całą akcję i planują kolejne intrygi, mające na celu zniweczenie planów Czarnego Lorda. Jednak po drodze sami wpadają w tarapaty i bez pomocy sojuszników się nie obejdzie. Co zauważyłam: Halt w tych dwóch tomach uśmiecha się częściej, niż w całej serii Zwiadowców. Być może jest to zasługa pięknej kurierki Pauline, której jedno spojrzenie wystarczy, aby roztopić serce zgorzkniałemu zwiadowcy. Jak już wcześniej wspominałam, widmo śmierci czyha tuż za rogiem – tak, w tym tomie ukazane zostały wydarzenia, które wpłynęły na niektóre osoby, a efekty mogliśmy podziwiać podczas przygód Willa. To tylko sprawiło, że książka stała się bardziej dojrzała i pełna ważnych aspektów.
Naprawdę żałuję, że dylogia Wczesne lata dobiegła końca. Chciałabym poznać więcej przygód tych dwóch zwiadowców. Cóż, może autor znowu czymś zaskoczy i niedługo zaserwuje nam kolejny tom z tego świata. Osobiście wolałabym poznać jakąś nieopowiedzianą dotąd historię, niż kontynuować naukę Madelyn – co swoją drogą było już trochę naciąganym tematem. Ale Turniej w Gorlanie i Bitwę na wrzosowiskach mogę polecić Wam z czystym sumieniem! I obojętnie, czy przeczytacie je przed Zwiadowcami, czy po ich lekturze. W niczym nie zaszkodzi, jeżeli nie będziecie znać wydarzeń z pierwotnej serii. Tym samym unikniecie spoilerów i zapewnicie sobie jeszcze więcej emocji podczas lektury!
http://jar-of-books.blogspot.com/
Są takie serie, które ciągnął się bez końca, ale ma się do nich pewien sentyment. Kiedy wychodzą następne tomy, biegnie się do księgarni, byleby tylko poznać kolejne losy naszych ulubionych literackich postaci. Taki właśnie problem mam ze Zwiadowcami. Rozpoczęłam przygodę z nimi jako nastolatka, a teraz jako dorosła kobieta powinnam czuć znużenie podczas ich lektury. Nic...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-21
Wilkołaki, wampiry, czarownice – schowajcie się! Drogie zombie lepiej pozostańcie pod ziemią, bo oto nadciągają dżiny! Te niebezpieczne kreatury podbiją wkrótce Ziemię i zniewolą całą ludzkość, zamykając ich za bramą, którą będą strzegły potwory, o jakich nam się dotąd nie śniło. Taki właśnie świat przedstawił nam Joseph Delaney w pierwszym tomie trylogii Arena 13 o tym samym tytule. I chociaż powinnam wyrosnąć już z powieści adresowanych bardziej do młodzieży, to jednak ten autor przyciąga mnie jak ćmę do ognia. Na każdą jego kolejną książkę czekam z wielkim zniecierpliwieniem, a gdy już wpadnie w moje ręce, od razu przystępuję do lektury. Tak było też i w tym przypadku, bo zakończenie poprzedniej części pozostawiło po sobie mnóstwo pytań i mętlik w głowie.
Pierwszy sezon walk w Kole dobiegł końca, a wraz z nim nastąpiła przerwa w nauce dla Leifa – młodego mężczyzny, który przygotowuje się do walk na Arenie 13. Chłopak jednak nie zamierza próżnować i postanawia odnaleźć krainę zamieszkaną przez genthajczyków, rodaków jego ojca. Gdy mu się to udaje, spotyka go jednak wielki zawód. Dzielni Genthai nie chcą pośród siebie mieszańca i zmuszają go do ciężkiej pracy. Mało tego! Aby udowodnić swoją wartość, Leif musi stanąć do walki z trigladą krwiożerczych wilkomorów i w tym samym czasie bronić osieroconą dziewczynkę. Chłopak wygrywa starcie i przyjmuje honorowy tatuaż, który do końca życia będzie oznaką tego, że w jego żyłach płynie genthajska krew. W końcu nadszedł czas powrotu do Gindeen, aby kontynuować swoją naukę pod okiem Tyrona. Tam czeka go nie tylko niechęć ze strony mieszkańców, ale również Hob, żądny jego krwi i… głowy.
Wydawać by się mogło, że to kolejna postapokaliptyczna powieść, w której ludzie zmuszeni są do ugięcia się przed nowym Imperium i schodzą do podziemia, gdzie szykują bunt przeciwko rządzącym. Nie chcą być dłużej niewolnikami na własnej Ziemi i szykują broń, która pomoże im pokonać dżiny – chociaż ich poprzednikom (którzy posiadali bardziej zaawansowaną technologię) to się nie udało. I tak pokrótce się dzieje w tej książce, ale to nie oznacza, że autor podąża utartymi już ścieżkami. To, czego z pewnością nie można odmówić Delaneyowi, to pomysłowości i odwagi do tego, by łamać schematy i z czegoś genialnie prostego robić rzeczy niezwykle skomplikowane. Dlatego bardzo cieszę się z tego, że na końcu książki znajduje się słownik, do którego mogę zaglądać w każdej chwili, aby przypomnieć sobie, czym w końcu były te ulumy czy wurdy.
Po wizycie u genthajczyków, wyraźnie obserwujemy przemianę głównego bohatera, Leifa. Nie tylko dorasta na naszych oczach, nabiera mięśni i rozumu (w pierwszym tomie uważałam go za nieopierzonego młodzieńca), ale również potrafi nazwać swoje uczucia, jakie żywi do Kwin – córki Tyrona. I chociaż nadal za namową dziewczyny potrafi wyprawiać najróżniejsze głupstwa, to jednak dwa razy się zastanowi, czy mu się to opłaca. Ostatecznie i tak ulega jej urokowi, ale robi to, aby zdobyć serce ukochanej – albo przynajmniej większą uwagę. Zauważyłam również, że mistrz chłopaka darzy go większym szacunkiem. Pomimo błędów, jakie nieustannie popełnia młody uczeń, potrafi mu wybaczyć, a nawet stanąć w jego obronie. To jest największa zmiana w zachowaniu Tyrona, który niemal traktuje Leifa jak własnego syna – prawie, ale nie do końca. Natomiast Kwin nadal pozostaje buntowniczką, za którą uganiają się chłopcy. Na złość ojcu, wytatuowała sobie na czole trzynastkę, którą niegdyś mieli również zawodnicy z Areny 13.
Rytuał to niewątpliwie udana kontynuacja pierwszego tomu. Nie zabrakło pojedynków, rozlewu krwi i niezwykłej przygody. Ale ostrzegam! Trzeba bardzo uważać na tego autora! Potrafi on skutecznie uśpić naszą czujność, by za chwilę brutalnie wyrwać nas z odrętwienia. Szczerze polecam każdemu miłośnikowi fantastyki, a zwłaszcza młodzieży szukającej mocnych wrażeń! Nie potrzeba wychodzić z domu, wystarczy tylko sięgnąć po tę książkę.
http://jar-of-books.blogspot.com/2016/12/rytua-joseph-delaney.html
Wilkołaki, wampiry, czarownice – schowajcie się! Drogie zombie lepiej pozostańcie pod ziemią, bo oto nadciągają dżiny! Te niebezpieczne kreatury podbiją wkrótce Ziemię i zniewolą całą ludzkość, zamykając ich za bramą, którą będą strzegły potwory, o jakich nam się dotąd nie śniło. Taki właśnie świat przedstawił nam Joseph Delaney w pierwszym tomie trylogii Arena 13 o tym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przemoc domowa kojarzy się z siłą, fizycznością, ciałem. Powstające po uderzeniu ślady, siniaki dają temu dobitny, namacalny wyraz. Najczęściej ofiarami padają kobiety i dzieci, ale nie zawsze. Najistotniejszą sprawą jest to, że w większości przypadków dręczony człowiek godzi się na takie traktowanie. Często ze wstydu przed własną bezsilnością, ze strachu o życie, ale również z przywiązania do drugiej osoby – obojętnie, jak bardzo źle ta by jej nie traktowała. Albo też ofiara nie wie, gdzie szukać pomocy.
Cała recenzja znajduje się na portalu http://popbookownik.pl/przemoc-rodzi-przemoc-w-obcej-skorze-recenzja-ksiazki/
Przemoc domowa kojarzy się z siłą, fizycznością, ciałem. Powstające po uderzeniu ślady, siniaki dają temu dobitny, namacalny wyraz. Najczęściej ofiarami padają kobiety i dzieci, ale nie zawsze. Najistotniejszą sprawą jest to, że w większości przypadków dręczony człowiek godzi się na takie traktowanie. Często ze wstydu przed własną bezsilnością, ze strachu o życie, ale...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to