Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Ta książka wywarła na mnie piorunujące wrażenie, kiedy czytałam ją jakieś ćwierć wieku temu, jeszcze jako nastolatka. Teraz sięgnęłam po nią ponownie - i nie zawiodłam się. Pierwsza część trzyma w napięciu, a druga kreśli ciekawą wizję społeczeństwa pozaziemskich istot. Dopiero końcówka, w moim odczuciu, traci poziom, bo przedstawiona w niej wizja księżycowego społeczeństwa w dzisiejszych czasach trąci nieco myszką, plus zakończenie to "typowy Asimov": nagły szach-mat i po krzyku. Nadal jest to jednak absolutna klasyka science-fiction, której nie wypada nie znać.

Ta książka wywarła na mnie piorunujące wrażenie, kiedy czytałam ją jakieś ćwierć wieku temu, jeszcze jako nastolatka. Teraz sięgnęłam po nią ponownie - i nie zawiodłam się. Pierwsza część trzyma w napięciu, a druga kreśli ciekawą wizję społeczeństwa pozaziemskich istot. Dopiero końcówka, w moim odczuciu, traci poziom, bo przedstawiona w niej wizja księżycowego społeczeństwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po skończeniu lektury i przeczytaniu wielu opinii na LC nadal nie mam pojęcia, ile gwiazdek przyznać tej książce.

Z jednej strony - znajduję się w gronie szczęśliwców, którym ta pozycja jakoś weszła... aczkolwiek nie od razu. Mniej więcej do połowy miałam ogromną ochotę cisnąć ją w kąt, jako stertę niestrawnego bełkotu, ale już końcówkę czytałam z zainteresowaniem i pewną przyjemnością. W drugiej połowie wszystko zaczęło się spinać, przestały dochodzić nowe postacie czy lokacje, można było zacząć cokolwiek ogarniać i to bez potrzeby ciągłego sięgania do glosariusza czy mapki. Innymi słowy - może jest to pozycja nie najłatwiejsza w odbiorze, ale jednak idzie w niej ogarnąć "kto, z kim, kiedy i dlaczego" i mieć z tego jakąś satysfakcję.
Dodatkowo, ciężki i mroczny klimat, oraz to, że bohaterowie służą zasadniczo imperium, podbijającemu kolejne krainy, kojarzyły mi się miło z grą "Tyranny".

Z drugiej strony - zgadzam się ze wszystkimi negatywnymi komentarzami. Obiektywnie rzecz biorąc: książka jest napisana zgrabnie pod względem językowym, jeśli chodzi o konstrukcję poszczególnych zdań czy akapitów, ale już całościowe prowadzenie akcji leży i utrudnia zainteresowanie się światem przedstawionym. Męczenie i gubienie czytelnika oraz zalewanie go stertą nazw i pojęć to nie dowód geniuszu autora. W końcówce polskiego wydania dodatkowo pojawiły się błędy: narracje przypisane do konkretnych postaci zlewają się w jedno. Same postacie to natomiast papierowe wydmuszki, którym trudno kibicować, a czasem ich priorytety i działania przełączają się jak za dotknięciem magicznego pstryczka. Anomander jest "cool i badass" (jak żywcem wyjęty z fanfika nastolatki, ale mnie to nie przeszkadza), Kruppe wypada ciekawie, ale poza tym słabo.

Korciło mnie, żeby sięgnąć po następny tom, ale kiedy odkryłam, że jest tego kolejne dziesięć tysięcy stron, uznałam, że dziękuję, postoję. Nie mam żadnej gwarancji, że nie zostanę znów zalana niezbyt precyzyjnie opisanymi wyparzeniami w wykonaniu tekturowych postaci.

Po skończeniu lektury i przeczytaniu wielu opinii na LC nadal nie mam pojęcia, ile gwiazdek przyznać tej książce.

Z jednej strony - znajduję się w gronie szczęśliwców, którym ta pozycja jakoś weszła... aczkolwiek nie od razu. Mniej więcej do połowy miałam ogromną ochotę cisnąć ją w kąt, jako stertę niestrawnego bełkotu, ale już końcówkę czytałam z zainteresowaniem i pewną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Chyba przeczytałam tę książkę za późno. Podeszłam do niej z wielkimi oczekiwaniami, "na kolanach", po tym, jak wielokrotnie zetknęłam się z opiniami, że to pozycja obowiązkowa, głęboka i ponadczasowa. Tymczasem... Opis obozowej rzeczywistości, dość skromny i suchy, niewiele wzbogacił mnie wiedzowo czy emocjonalnie, w przeciwieństwie do innej książki o analogicznej tematyce, którą czytałam dosłownie tydzień później. Refleksje na temat sensu czy jego braku również nie były dla mnie odkrywcze. Pominę już fakt, że nie podzielam poglądów autora na to, że każde cierpienie ma sens - choć dobrze, że ten przytomnie zauważa, że jeśli dane cierpienie jest do uniknięcia, to należy go unikać, w przeciwnym razie mamy do czynienia z masochizmem.
Dodatkowo, jako osobie obeznanej nieco z psychoterapią, dziwnie mi się czytało wzmianki, które można streścić następująco: "przyszedł do mnie, lekarza psychiatry, człowiek z poważnym problemem - depresją, impotencją, fobią społeczną itp. - więc powiedziałem mu, żeby poszukał sensu w życiu, po czym człowiek ten odszedł ode mnie uleczony - od ręki, po jednym spotkaniu". No nie, co do zasady tak to nie działa, więc nawet jeśli doktor Frankl bywał autentycznie skuteczny w swojej logoterapii, tutaj jawi się jako magiczny cudotwórca i - o dziwo - bardziej jako napompowana figurka autorytetu niż autorytet.

Chyba przeczytałam tę książkę za późno. Podeszłam do niej z wielkimi oczekiwaniami, "na kolanach", po tym, jak wielokrotnie zetknęłam się z opiniami, że to pozycja obowiązkowa, głęboka i ponadczasowa. Tymczasem... Opis obozowej rzeczywistości, dość skromny i suchy, niewiele wzbogacił mnie wiedzowo czy emocjonalnie, w przeciwieństwie do innej książki o analogicznej tematyce,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Rewelacyjna książka, zarówno pod względem treści, stylu, jak i włożonej weń pracy. Czyta się ją praktycznie jednym tchem, mimo ciężkiej tematyki. Autorka, korzystając nie tylko ze wspomnień tytułowego bohatera, ale też z wielu innych wspomnień i źródeł, stworzyła bardzo kompleksowy, przekrojowy obraz obozowej rzeczywistości na przestrzeni praktycznie całego czasu istnienia obozu.

Dla mnie najciekawsze - z perspektywy wielu wcześniej poznanych materiałów o obozach - okazało się oglądanie Auschwitz oczyma swego rodzaju "prominenta". Więźnia o niskim numerze, który znajdował się (przynajmniej przez kilka lat, bo z pewnością nie na starcie ani na końcu swojej obozowej drogi) na uprzywilejowanej pozycji, jadał kiełbasę, chodził do puffu itp., a jednocześnie nie był jednym z jeszcze wygodniej żyjących katów, tylko człowiekiem, któremu w każdej chwili nadal groziła śmierć, który realnie cierpiał... i który umiał wykorzystać swoje liczne kontakty, by pomagać innym. Innymi słowy, jest to porządna opowieść o porządnym człowieku w koszmarnych czasach, napisana rzetelnie i bez zadęcia. Polecam absolutnie każdemu, zarówno tym, którzy dopiero zaczynają interesować się tematyką obozową, jak i tym, którzy interesują się nią od dawna.

Rewelacyjna książka, zarówno pod względem treści, stylu, jak i włożonej weń pracy. Czyta się ją praktycznie jednym tchem, mimo ciężkiej tematyki. Autorka, korzystając nie tylko ze wspomnień tytułowego bohatera, ale też z wielu innych wspomnień i źródeł, stworzyła bardzo kompleksowy, przekrojowy obraz obozowej rzeczywistości na przestrzeni praktycznie całego czasu istnienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Interesująca tematyka, ale wykonaniem zachwycona nie jestem. W książce za mało samego Bellerta i nieznanych wcześniej faktów historycznych, na co w pierwszej kolejności liczyłam, a za dużo sztucznego pompowania objętości (ogólnie znanymi informacjami dot. wyzwolenia obozu, powtarzającymi się planami, samym formatowaniem tekstu itp.). Przede wszystkim odrzuciła mnie jednak nadmierna egzaltacja, liczne wstawki w stylu: "zły i paskudny Niemiec rechocze - brakuje tylko, żeby z tej uciechy jeszcze się masturbował - strzelając do bohaterskich i umęczonych Polek, które padają niczym kwiaty, z medalikami z Matką Boską na pięknej, nieżywej już piersi...". A jak katolicka siostra zakonna wchodzi do szpitala, to zaraz wszyscy bez wyjątku - Żydzi, prawosławni, ateiści itp. - nawracają się na Jedynie Słuszny Katolicyzm (kiedy ogółem z relacji ocalałych wynika, że w obozach ludzie raczej tracili wiarę, niż ją zyskiwali). I tak dalej w ten deseń, nieźle mi to zgrzytało. Literatura obozowa, którą czytałam do tej pory, była IMO wstrząsająca właśnie dlatego, że STRONIŁA zarówno od wartościowania, jak i od egzaltacji, wszelkie cierpienia i zbrodnie opisując jako "normalność", pozwalając czytelnikowi samodzielnie wyrobić sobie opinię, a nie wciskając poglądy prosto do gardła.

Interesująca tematyka, ale wykonaniem zachwycona nie jestem. W książce za mało samego Bellerta i nieznanych wcześniej faktów historycznych, na co w pierwszej kolejności liczyłam, a za dużo sztucznego pompowania objętości (ogólnie znanymi informacjami dot. wyzwolenia obozu, powtarzającymi się planami, samym formatowaniem tekstu itp.). Przede wszystkim odrzuciła mnie jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdyby wyciąć z tego ponad czterystustronicowego tomu wszystkie powtórzenia i sztuczne zapychacze tekstu, a zostawić nową, oryginalną treść, starczyłoby jej objętościowo tak gdzieś na jedno opowiadanie w "Nowej Fantastyce".

Autor wciąż mieli i mieli te same fakty, doskonale znane z poprzednich tomów. Trevor Gray ma pseudonim "Piachu", którego dorobił się w konkretnej akcji, podczas której użył piasku? Powtórzmy tę informację za /każdym/ razem, gdy bohater pojawia się w narracji, zawsze z /dokładnym/ opisem co, kiedy, jak i dlaczego. Chiński kapitan dokonał bezprecedensowego aktu ludobójstwa za pomocą asteroidy, co doprowadziło do zalania dużych połaci lądu plus ostracyzmu wobec Chińczyków na arenie międzynarodowej? Bycie Prymem lub Biała Konwencja niosą za sobą określone konsekwencje społeczne? Sh'daar dąży do zablokowania rozwoju technologii GRIN? Itepe, itede? Sytuacja jak wyżej: powtarzamy! Za. Każdym. Kolejnym. Razem. Kiedy ma to jakikolwiek związek z fabułą, a także wtedy, kiedy nie ma, bo przecież objętość tomu sama się nie nabije.

Wiem, że w poprzednich tomach – ocenionych przeze mnie 7/10 jako porządne czytadła – problem też występował, ale jednak na znacznie mniejszą skalę, a może po prostu rozwój fabuły wydawał się na tyle ciekawy i znaczący, by można było przymknąć oko na powtórzenia. Tu niestety się nie da. Fabule nie wyszły na dobre: przeskok o dwadzieścia lat naprzód (i wałkowanie starych relacji politycznych z poprzednich tomów, zamiast próba porządnego opisania bieżących), brak jakichkolwiek nowych informacji na temat zagrożenia, z jakim mierzą się ludzie, bezbarwny nowy bohater w roli pilota myśliwca, podejście "dzielni i szlachetni Jankesi kontra zgniła i bezmyślna Unia Europejska z Angelą Merkel na czele".

Da się toto czytać. Ale jednak nie warto. Miałam ambicję przerobić cały cykl, a teraz żałuję, że nie poprzestałam na trzecim tomie.

Gdyby wyciąć z tego ponad czterystustronicowego tomu wszystkie powtórzenia i sztuczne zapychacze tekstu, a zostawić nową, oryginalną treść, starczyłoby jej objętościowo tak gdzieś na jedno opowiadanie w "Nowej Fantastyce".

Autor wciąż mieli i mieli te same fakty, doskonale znane z poprzednich tomów. Trevor Gray ma pseudonim "Piachu", którego dorobił się w konkretnej akcji,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wspinaczka. Mount Everest i zgubne ambicje Anatolij Bukriejew, G. Weston DeWalt
Ocena 7,5
Wspinaczka. Mo... Anatolij Bukriejew,...

Na półkach: , ,

Mam mieszane uczucia. Nie wiem, czy przyznawać gwiazdki w kategorii "gdzie leży prawda?" czy w kategorii "dobrze napisana książka". Bo jak w ocenie racji i obiektywizmu skłaniam się ku Bukriejewowi, tak, z czysto literackiego punktu widzenia, nie jest to szczególnie udana pozycja.

"Wspinaczka" robi wiele, by przekonać czytelnika, że DeWalt i Bukriejew trzymają się faktów, a Krakauer – wręcz przeciwnie. Sęk w tym, że to Krakauer ma zdecydowanie lżejsze pióro i dar tworzenia porywających historii. We "Wspinaczce" brakuje dramatyzmu czy pogłębionego studium postaci Bukriejewa. Zamiast tego dostajemy np. drobiazgową rekonstrukcję zamówienia na butle z tlenem, odtworzenie chaosu i dezinformacji z feralnej wyprawy (bez próby klarownego uporządkowania i podsumowania faktów), listowne przepychanki Bukriejewa z magazynem Outside czy DeWalta z Krakauerem, a potem jeszcze transkrypcję z raportu sporządzonego przez uczestników, gdzie dokładnie powtarza się to, co DeWalt cytował obszernie już wcześniej. Wszystko aż krzyczy: "Spójrzcie, Krakauer bezpodstawnie oszkalował Bukriejewa i my mamy na to dowody. Więc je pokażemy. I jeszcze raz. I jeszcze. Do skutku". Cała książka sprowadza się w zasadzie do kilkukrotnego powtarzania, że Bukriejew słusznie nie używał tlenu i że otrzymał "błogosławieństwo" Scotta Fischera, by szybko zejść z góry.

I choć rozumiem starania, by dociec prawdy i bronić swojego dobrego imienia, w pewnym momencie lektura zaczęła na mnie wywierać efekt kompletnie odwrotny od zamierzonego. Dopiero pod koniec, czytając wspomniany już transkrypt, znów poczułam, że ta książka to coś więcej niż czyjeś personalne przepychanki. Co ciekawe, finalnie najbardziej uderzyła mnie nie wałkowana w kółko relacja Bukriejewa, a przekazana mocno łamanym angielskim relacja Lobsanga, nad którą DeWalt pochyla się zdecydowanie mniej, być może dlatego, że Lobsang jest (był) "tylko" Szerpą. Niemniej, zanim jeszcze Bukriejew wyszedł ratować klientów, Lobsang, mimo złego samopoczucia i szalejącej dookoła śnieżycy, z wielkim poświęceniem i narażeniem własnego życia desperacko walczył o życie Scotta. A co miał w głowie sam Scott tamtego dnia i wcześniej, kiedy pozwolił na kumulację błędów swojej wyprawy - tego i tak nie dowiemy się nigdy.

Mam mieszane uczucia. Nie wiem, czy przyznawać gwiazdki w kategorii "gdzie leży prawda?" czy w kategorii "dobrze napisana książka". Bo jak w ocenie racji i obiektywizmu skłaniam się ku Bukriejewowi, tak, z czysto literackiego punktu widzenia, nie jest to szczególnie udana pozycja.

"Wspinaczka" robi wiele, by przekonać czytelnika, że DeWalt i Bukriejew trzymają się faktów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wciągająca i zgrabnie napisana książka. Nie nudziłam się ani przez chwilę. Wynik konklawe, choć dość przewidywalny (nie licząc ostatniego, moim zdaniem już zbyt naciąganego twistu), dał mi sporo satysfakcji. Podobały mi się rozsiane gdzieniegdzie "strzelby Czechowa", dzięki którym fabuła sprawia wrażenie sensowniejszej, a czytelnik może sam domyślać się dalszego przebiegu wydarzeń.

Główny bohater to człowiek niegłupi i bardzo przyzwoity, jednocześnie pełen szlachetnych pobudek i pragmatyczny, któremu łatwo jest kibicować. Na plus liczę zwłaszcza jego wątpliwości: czy, nie licząc formalnych obowiązków dziekana, wolno mu jakkolwiek sterować całym konklawe? Nawet w najlepszej wierze? Przy czym facet wcale nie jest jedynym świętym w mocno upolitycznionym zbiorowisku kardynałów, co też się chwali.

Co mi się natomiast w tej książce nie podobało, to pewne uproszczenia. Wszystko odbywa się gładko i szybko. Bohater potrzebuje haków na niebezpiecznego kandydata? Znajduje je w godzinę pod własnym dywanem. Nie dosłownie, oczywiście, bo nie chcę spojlerować, ale tak to się mniej więcej odbywa. Poszczególni kandydaci tracą bądź zyskują poparcie w błyskawicznym tempie, co, mam wrażenie, niekoniecznie oddaje realia polityki, gdzie ludzie często idą w zaparte do samego końca, a nie wycofują się ze spuszczoną głową wraz z pierwszą oznaką kłopotów.

Mimo wszystko - nie zaniżam oceny. Bo w kategorii przyjemnej, wciągającej rozrywki książka sprawdziła się znakomicie.

Wciągająca i zgrabnie napisana książka. Nie nudziłam się ani przez chwilę. Wynik konklawe, choć dość przewidywalny (nie licząc ostatniego, moim zdaniem już zbyt naciąganego twistu), dał mi sporo satysfakcji. Podobały mi się rozsiane gdzieniegdzie "strzelby Czechowa", dzięki którym fabuła sprawia wrażenie sensowniejszej, a czytelnik może sam domyślać się dalszego przebiegu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opis na Lubimy Czytać nieco wprowadza w błąd: gdzieżby tej książce do "Kłamstw Locke'a Lamory"... Mimo licznych podobieństw - zupełnie nie ten poziom. Nadal jednak jest to kawałek całkiem porządnego czytadła.

Akcja płynie wartko, fabuła i zwroty akcji sprawiają wrażenie wiarygodnych oraz dobrze przemyślanych. Główny bohater, choć oczywiście musi wyjść zwycięsko z każdej sytuacji i posiada wyjątkowe umiejętności, nie jest, na szczęście, chodzącym ideałem, któremu wszystko przychodzi bez trudu. (Przez jakieś pierwsze dwieście stron nie mogłam doczekać się momentu, w którym w końcu zdoła porządnie się wyspać). Widać też wysiłek, jaki autor włożył w konstruowanie świata przedstawionego - dużą przyjemność sprawiły mi smaczki w postaci opisów architektury, gier, jedzenia czy używek. Przy czym doceniam, że tego rodzaju rekwizyty zostały wplecione do książki umiejętnie, a nie tylko na siłę, kiedy akurat były potrzebne (vide: kwestia wcieleń imperatora, na początku sprawiająca wrażenie ciekawej, dodatkowej informacji, dopiero potem urastająca do rangi faktu istotnego dla fabuły).

Dlaczego nie oceniam książki wyżej? Ponieważ mam wrażenie, że opisów świata i obyczajów jest tu trochę za mało, a akcji - za dużo. Przydałyby się jakieś chwile oddechu między ciągłym pakowaniem głównego bohatera w kłopoty. Książka staje się zbyt przewidywalna, kiedy wiadomo, że facet codziennie musi dostać swoją porcję obrywania po tyłku. Narracja pierwszoosobowa w wykonaniu akurat tego autora też nieszczególnie mi leżała, a epilog (scena w kafejce), kompletnie przewidywalny, sprawił tylko, że parsknęłam śmiechem. No i rozwinięcia postaci drugoplanowych mi zabrakło, ale może kiedyś...

Opis na Lubimy Czytać nieco wprowadza w błąd: gdzieżby tej książce do "Kłamstw Locke'a Lamory"... Mimo licznych podobieństw - zupełnie nie ten poziom. Nadal jednak jest to kawałek całkiem porządnego czytadła.

Akcja płynie wartko, fabuła i zwroty akcji sprawiają wrażenie wiarygodnych oraz dobrze przemyślanych. Główny bohater, choć oczywiście musi wyjść zwycięsko z każdej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pomysł jak dla mnie dobry, gorzej z wykonaniem. Wizja zbiorowej psychozy zapewne podobałaby mi się bardziej, gdyby nie była tak kompletnie oderwana od rzeczywistości. I tak, zamiast zastanawiać się nad mechanizmami sterującymi ludzką psychiką, nad pierwotnymi popędami i organizacją społeczeństw, zastanawiałam się na przykład, dlaczego wszyscy lokatorzy, co do jednego, w równym stopniu poddali się szaleństwu - albo dlaczego tytułowy wieżowiec, zapewne na milę cuchnący rozkładem, nigdy nie doczekał się interwencji z zewnątrz. Aha, wiem, że ten brak interwencji też był zamierzony i miał mi dać do myślenia, ale serio - sądzę, że tym razem metafora była zbyt grubymi nićmi szyta.
To, że w polskim przekładzie trafiło się trochę dziwnych sformułowań i kwiatków językowych, też nie pomogło mi w zachwyceniu się książką.
Ale jedno muszę tej pozycji oddać - przedstawiona w niej wizja była na tyle odstręczająca, nieprzyjemna w odbiorze, że prawdopodobnie zapamiętam ją na dłużej.

Pomysł jak dla mnie dobry, gorzej z wykonaniem. Wizja zbiorowej psychozy zapewne podobałaby mi się bardziej, gdyby nie była tak kompletnie oderwana od rzeczywistości. I tak, zamiast zastanawiać się nad mechanizmami sterującymi ludzką psychiką, nad pierwotnymi popędami i organizacją społeczeństw, zastanawiałam się na przykład, dlaczego wszyscy lokatorzy, co do jednego, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka zmęczona z wielkim trudem po ponad dwóch latach. Zaczęłam czytać w oryginale - nie dobrnęłam nawet do połowy, po drodze zwątpiwszy w swoją znajomość angielskiego. Potem jednak odkryłam, że nawet po polsku czyta się toto koszmarnie.

Styl autora nie jest jednak większym problemem: o wiele bardziej szwankuje kompozycja. W książkę trudno się wciągnąć. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron grupa absolutnie papierowych postaci szuka nie wiadomo kogo i nie wiadomo po co, akcja mknie wartko, praktycznie same walki, pościgi i magiczne wybuchy, a ja nie mam pojęcia, dlaczego miałoby mnie to w jakikolwiek sposób obchodzić. Potem miejsce akcji oraz papierowy główny bohater zmieniają się jeszcze kilkukrotnie, i dopiero w dalszej części książki fabuła zaczyna się zazębiać, wreszcie można zrozumieć, o co ci wszyscy ludzie walczą, dlaczego to takie ważne. Niestety, efekt "ok, to ma sens i jest nawet ciekawe" następuje nie wcześniej niż w okolicach trzechsetnej strony, wcześniej trzeba się przebijać przez morze nudnego, trudnego w odbiorze bełkotu.

Bohaterowie, jak zwykle u Miéville'a, pozostają płascy i emocjonalnie obojętni, mimo targających nimi rzekomych namiętności. Wbrew temu, co twierdzi inny Czytelnik, widać wyczulony na punkcie homoseksualizmu, homoseksualizm (i biseksualizm, i heteroseksualizm, i każdy inny seksualizm właściwie) jest w tej książce naturalnym wątkiem, bynajmniej nie nadmiernie eksponowanym na tle całości.

Świat przedstawiony - znów: jak zwykle u Miéville'a - jest natomiast niezwykle barwny i wykreowany z olbrzymim rozmachem. Imponuje. Mam jednak wrażenie, że gdybym nie znała tego świata już wcześniej, pogubiłabym się w mnogości ras, nacji, miejsc, form magii itp., które rzadko bywają dokładniej opisane. Trudno byłoby czytać "Żelazną Radę" w oderwaniu od reszty cyklu.

Początkowo, jeszcze podczas lektury, miałam zamiar wystawić książce jedną czy dwie gwiazdki. Ostatecznie jednak daję więcej - pod koniec drugiej połowy zaczęło się robić ciekawiej, a większość wątków doczekała się satysfakcjonującego finału. Mimo wszystko - cieszę się, że to już koniec, i nieprędko sięgnę po następną książkę Miéville'a.

Książka zmęczona z wielkim trudem po ponad dwóch latach. Zaczęłam czytać w oryginale - nie dobrnęłam nawet do połowy, po drodze zwątpiwszy w swoją znajomość angielskiego. Potem jednak odkryłam, że nawet po polsku czyta się toto koszmarnie.

Styl autora nie jest jednak większym problemem: o wiele bardziej szwankuje kompozycja. W książkę trudno się wciągnąć. Przez pierwsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Poruszająca, wciągająca historia, w większości sprawnie napisana. Autorka nie wyolbrzymia swoich zasług, których absolutnie wyolbrzymiać nie trzeba, nie użala się nad sobą, zwykle nie popada też w nadmierny patos - czasem tylko, kiedy pisze o Polsce czy Mamusi, ale na tle całości biografii jest to zrozumiałe, momentami wręcz wzruszające. Nie podobało mi się jednak raptownie urwane zakończenie (streszczenie losów powojennej Polski w jednym akapicie) i elementy światopoglądu, w rodzaju nacjonalizmu i stosunku do homoseksualistów, ale znów, biorąc pod uwagę czas i realia, są to rzeczy zrozumiałe, nie rażą mnie aż tak bardzo, jak raziłyby dzisiaj.

Z jednej strony, z książki wyziera tak imponujący obraz bohaterstwa, honoru, ofiarności, że aż czapki z głów. Z drugiej - myślę sobie, to musi być jakiś osobny stan umysłu, co chwila narażać się nawet nie dla ludzi, tylko dla idei, płacić za to ogromną cenę (długotrwałe więzienie, przesłuchania, tortury), żeby chwilę potem znów się narażać, znów płacić, i tak kilkukrotnie. Daje to do myślenia.

Poruszająca, wciągająca historia, w większości sprawnie napisana. Autorka nie wyolbrzymia swoich zasług, których absolutnie wyolbrzymiać nie trzeba, nie użala się nad sobą, zwykle nie popada też w nadmierny patos - czasem tylko, kiedy pisze o Polsce czy Mamusi, ale na tle całości biografii jest to zrozumiałe, momentami wręcz wzruszające. Nie podobało mi się jednak raptownie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak dla mnie, całość jest przedramatyzowana i tchnie trudnym do zniesienia, pretensjonalnym kiczem. Przy czym to raczej wina stylu niż treści, bo fabuła tej książki oraz konstrukcja psychiczna Vanyela zdają się mieć sens; nawet to, że Vanyel użala się nad sobą w egzaltowany sposób, wynika niejako z jego doświadczeń oraz młodego wieku. Szkoda, że mimo swoich wad chłopak jawi mi się niemal jako Gary Stu: przepiękny, wrażliwy, inteligentny, z trudną przeszłością, obdarzony wszystkimi możliwymi magicznymi mocami bardziej niż ktokolwiek inny na świecie, a co najważniejsze - CAŁY ten świat kręci się wokół niego, inni ludzie rozmawiają praktycznie tylko o nim, współczują mu głęboko, martwią się albo krytykują, jakby nie mieli własnego życia. Zabrakło mi większego wyjścia poza postać głównego bohatera, szerszych opisów świata przedstawionego i rządzących nim zasad oraz jakichś wątków pobocznych z udziałem innych postaci. Oraz oczywiście mniejszej ilości patosu.

Jak dla mnie, całość jest przedramatyzowana i tchnie trudnym do zniesienia, pretensjonalnym kiczem. Przy czym to raczej wina stylu niż treści, bo fabuła tej książki oraz konstrukcja psychiczna Vanyela zdają się mieć sens; nawet to, że Vanyel użala się nad sobą w egzaltowany sposób, wynika niejako z jego doświadczeń oraz młodego wieku. Szkoda, że mimo swoich wad chłopak jawi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Do sięgnięcia po tę książkę skłoniły mnie liczne zachwyty na jej temat: że genialna, że świetnie napisana, że takie mądre sci-fi, taka unikatowa wizja pierwszego kontaktu itp. Przeczytałam - i choć uważam, że książka jest całkiem w porządku, do zachwytu mi daleko.

Rozważania na temat istoty świadomości czy opisy najróżniejszych zaburzeń pracy mózgu, w tym tytułowego ślepowidzenia, wydały mi się... cokolwiek mało odkrywcze, zapewne dlatego, że zetknęłam się z nimi już dużo wcześniej. Miałam wrażenie, że autor wypisuje terminy z dziedziny medycyny, psychiatrii, kosmonautyki, lingwistyki itp. z entuzjazmem małego dziecka, które właśnie odkryło nowe zabawki, ale też szybko się nimi nudzi, więc co chwila musi sięgać po kolejną. Męczyła mnie koncepcja superstatku, który szybko i bez problemu produkował wszystko, czego akurat potrzebowała załoga (wliczając w to również samą załogę) - jasne, słyszałam kiedyś chociażby o maszynach von Neumanna, ale to rozwiązanie fabularne bardzo mnie drażniło. Podobnie zresztą jak ciągłe rozwodzenie się, i to tymi samymi słowami, nad wyższością superdrapieżników, wampirów. Bohaterów ciężko było w jakikolwiek sposób polubić, taki był zresztą, zdaje się, zamysł autora. A wizja ewolucji ludzkości przedstawiona w książce - zwyczajnie mnie dołowała.

Styl też nie przypadł mi go gustu. Rozumiem, że książka miała zmuszać czytelnika do myślenia, zamiast podawać mu od razu wszystkie gotowe odpowiedzi, ale miejscami stawała się zbyt chaotyczna i nie, absolutnie nie mam tu na myśli poszarpanej chronologii. Problemem było dla mnie to, że poszczególne zdania skakały z wątku na wątek, myśl przewodnia się rwała, a w scenach, nazwijmy to, akcji, trudno było mi się zorientować, kto gdzie stoi i co się właściwie dzieje. Konieczność skupienia się na wymagającej lekturze to jedno, ale tutaj, myślę, miałam do czynienia z lekką nadprodukcją udziwnień pod sztandarem "ambitnej" lektury.

I tylko jedna rzecz podobała mi się bez zastrzeżeń - piękne, zdobione ilustracjami wydanie.

Do sięgnięcia po tę książkę skłoniły mnie liczne zachwyty na jej temat: że genialna, że świetnie napisana, że takie mądre sci-fi, taka unikatowa wizja pierwszego kontaktu itp. Przeczytałam - i choć uważam, że książka jest całkiem w porządku, do zachwytu mi daleko.

Rozważania na temat istoty świadomości czy opisy najróżniejszych zaburzeń pracy mózgu, w tym tytułowego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tytułowe „No. 6” to idealne, utopijne miasto nieodległej przyszłości, w którym obywatele nie muszą zmagać się z problemami głodu, bezrobocia czy przestępczości. Shion, dwunastolatek obdarzony ponadprzeciętnym intelektem, prowadzi tam bezpieczne, uprzywilejowane i zarazem kompletnie bezbarwne życie, aż do dnia, w którym na kilka godzin udziela schronienia Nezumiemu - rannemu chłopcu ściganemu przez służby bezpieczeństwa. Za karę traci wszystkie dotychczasowe przywileje, zostaje wraz z matką zesłany do gorszej części miasta i musi zająć się sprzątaniem, żeby zarobić przynajmniej na podstawową edukację. Ale prawdziwa życiowa rewolucja dopiero przed nim. Cztery lata później, jako jedyny świadek tajemniczej śmierci swojego kolegi z pracy, Shion zostaje oskarżony o morderstwo i zatrzymany przez bezpiekę. Z pomocą nieoczekiwanie przychodzi mu Nezumi. Obaj chłopcy uciekają z No. 6, żeby zamieszkać wspólnie pod jego murami, w slumsach, które z utopią nie mają absolutnie nic wspólnego. Shion stopniowo odkrywa prawdę na temat swojego „idealnego” domu i rządzących nim ludzi, zaś między nim a Nezumim rodzi się coraz mocniejsza więź...

Podejrzewam, że znaczna część czytelników sięga po „No. 6” dlatego, że zdążyła się już zetknąć z mangą i/lub anime o tym samym tytule. Inni – bo przyciągnęła ich łatka „shounen-ai” czy „BL”, wizja romansu dwóch chłopców. Mnie osobiście shounen-ai ani ziębi, ani grzeje, to znaczy: nie mam nic przeciwko, ale też nie dostaję wypieków na samą myśl, że jacyś chłopcy będą się całować i prawić sobie romantyczne wyznania. W „No. 6” szukałam przede wszystkim ciekawej, posępnej wizji świata przedstawionego, stopniowej dekonstrukcji utopii. A swoją przygodę z tytułem zaczęłam od anime, które tak mnie zirytowało niedorobionym, absurdalnym, kretyńskim wręcz zakończeniem, że aż postanowiłam poświęcić czas na przebijanie się przez dziewięć (właściwie dziesięć) tomów autorstwa pani Asano, w nadziei, że trafię na coś, co bardziej mniej usatysfakcjonuje.

Po tych dziesięciu tomach nie mogę powiedzieć, że było warto. Głównymi wadami tej książki są, w moim odczuciu, naiwność, spłycenie kluczowych wątków oraz zdecydowane przegadanie. Z czego najgorsze jest to ostatnie, bo pewien infantylizm idzie jednak książce wybaczyć, zwłaszcza że przeznaczono ją dla młodszego czytelnika i opatrzono kategorią „light novel” – to nie miał być z założenia traktat filozoficzny, choć autorka w niemal każdym posłowiu deklaruje, że pragnie stworzyć dzieło, które skłoni ludzi do poważnej refleksji nad kondycją otaczającego ich świata.

Asano szybko obwieszcza czytelnikowi wprost, że tytułowe miasto to miejsce złe, paskudne, przeżarte na wskroś zgnilizną moralną, pasożytujące na otoczeniu, a jego mieszkańcy albo żyją w iluzji szczęścia, albo zostają odstrzeleni. A potem to powtarza, niemal ciągle w ten sam sposób. I jeszcze raz. I jeszcze. I do skutku, jakby starała się sztucznie nabić liczbę stron albo, co gorsza, miała czytelników za osoby średnio rozgarnięte. (Trudno było mi się wyzbyć tego ostatniego wrażenia, kiedy po raz n-ty czytałam o tym, że przezwisko jednej z postaci – „Fenek” – wzięło się od „lisa pustynnego o długich uszach”. Czytelnik to wie, serio. A jeśli nie wiedział – to załapał już za pierwszym razem, powtarzać mu nie trzeba). Efekt przypomina programy typu „Trudne Sprawy”, gdzie nie tylko widzimy np. matkę krzyczącą na dziecko, ale jeszcze narrator musi nas poinformować o tym, że „matka krzyczy na dziecko”. Najlepiej piętnaście razy.

Samo przedstawienie okropieństw paskudnego świata bywa zaskakująco nierówne. Z jednej strony mamy oklepane banały powtarzane w nieskończoność, mamy też Shiona, któremu podobno dzień w dzień doskwiera ciągły głód, a który jednocześnie uważa za „zabawne” i „godne podziwu”, że dał się okraść bandzie uliczników z całego jedzenia, jakie miał przy sobie, a pies pożarł mu cudem zdobyty skrawek mięsa. Coś mi się widzi, że osoba naprawdę głodna, żyjąca na jednym posiłku dziennie, byłaby mniej ubawiona sytuacją. Z drugiej strony, Asano serwuje nam naprawdę dobre, przejmujące sceny z ofiarami masowej łapanki upychanymi na siłę do ciężarówek i wiezionymi na pewną śmierć, sceny z ludźmi konającymi powoli pod stertami trupów – takie sceny, w których naprawdę dzieje się coś wstrząsającego, a narrator, zamiast wyjeżdżać z kolejną porcją westchnień „och, patrzcie, to straszne!”, po prostu porządnie to opisuje.

Podobny problem mam z wątkiem relacji Shiona i Nezumiego. Autorka dwoi i się i troi, żeby podkreślić, jak bardzo wyjątkowy jest związek dwóch chłopców, polegający właściwie na czymś w rodzaju „przyciągania dusz”, nie na „banalnej” miłości romantycznej czy przyjaźni. Rezultat byłby naprawdę dobry, gdyby nie przymus nazywania wszystkiego po imieniu – w dialogach bądź monologach postaci. Szkoda, że narrator nie pozostawia subtelnych niedopowiedzeń, nie ogranicza się przede wszystkim do opisywania zachowań bohaterów, które już i tak mówią bardzo wiele.

Sami bohaterowie wypadają dokładnie tak, jak w anime. Shion jest naiwną, przesadnie altruistyczną ciapą, której łatwo wejść na głowę – poza tymi rzadkimi, cennymi momentami, kiedy jednak nie. Jako postać zdaje się raczej bezbarwny, poza tym rzadko przejawia tę fenomenalną inteligencję, którą nieustannie przypisuje mu narrator. Nezumi zdaje mi się znacznie ciekawszy – bystry, twardo stąpający po ziemi, zaradny, a jednocześnie pełen sprzecznych uczuć. Nie użala się nad sobą mimo trudnej przeszłości, a otwarcie się na drugiego człowieka zajmuje mu trochę czasu. Do tego dochodzą sympatyczne, całkiem wyraziste postacie poboczne: Rikiga i Inukashi. Na plus idzie postać Yominga, dziennikarza opozycjonisty, który w anime był tylko bezsensownym statystą, a tu zyskał większą rolę. Gorzej z antagonistami, przedstawionymi po łebkach, raczej bez odcieni szarości. Władze miasta są złe, bo są władzami miasta, i to by było na tyle.

Fabuła nie koncentruje się zresztą na konflikcie Shiona i Nezumiego z No. 6, tylko na trudach życia w slumsach, scenkach rodzajowych i rozwoju relacji łączących obu chłopców, a wreszcie na pewnej Niebezpiecznej Akcji, którą postanawiają przeprowadzić (piszę w ten sposób, by nie spojlerować). W anime Akcja obejmowała dwa odcinki na dwanaście – zdecydowanie za mało, przez co dostaliśmy masę kretyńskich skrótów i rozwiązań deus ex machina. W książce ten „punkt kulminacyjny” zaczyna się już w czwartym tomie (czwartym na dziewięć!), co ostatecznie daje nam fabułę rozwleczoną do nieskończoności, gdzie narrator opisuje szczegółowo przygotowania bohaterów (okraszone obowiązkowymi rozważaniami nad złem No. 6, naturą życia i śmierci, itp.), a potem ich wędrówkę metr po metrze. Fakt faktem, zakończenie powieści ma dużo więcej sensu niż wersja geniuszy ze studia BONES. Nie, żeby autorka jakoś szczególnie się rozpisała nad istotą Elyurias albo politycznymi realiami No. 6, ale zawsze.

Styl literacki pani Asano trudno mi ocenić – nie czytałam jej książek w oryginale, ani nawet w oficjalnym tłumaczeniu (nie jestem nawet pewna, czy takie istnieje), tylko w nieoficjalnym, fanowskim przekładzie. Tak czy inaczej, język wydał mi się prosty, całkiem przyjemny w odbiorze, może tylko miejscami zbyt kiczowaty, kiedy narrator egzaltował się co bardziej banalnymi przemyśleniami bohaterów. Sporo dialogów, krótkie zdania – książkę naprawdę szybko się czyta. Co nie zmienia faktu, że te same treści dałoby się z dużym powodzeniem zamknąć w o połowie mniejszej liczbie tomów, a za pompowaniem objętości mógł stać wydawca.

Niewykluczone, że proza pani Asano wydałby mi się głębsza, bardziej odkrywcza, na wskroś poruszająca, gdybym tylko była nastolatką – odbiorcą docelowym tej książki. Na chwilę obecną widzę w „No. 6” jednak tylko przeciętne czytadło, niezupełnie warte poświęconego mu czasu.

Tytułowe „No. 6” to idealne, utopijne miasto nieodległej przyszłości, w którym obywatele nie muszą zmagać się z problemami głodu, bezrobocia czy przestępczości. Shion, dwunastolatek obdarzony ponadprzeciętnym intelektem, prowadzi tam bezpieczne, uprzywilejowane i zarazem kompletnie bezbarwne życie, aż do dnia, w którym na kilka godzin udziela schronienia Nezumiemu - rannemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Graliście kiedyś w którąś z części Fallouta albo przynajmniej o nim słyszeliście? "Silos" to coś jak Fallout, ale taki, w którym akcja właściwie nigdy nie wychodzi poza Kryptę. Mamy tu społeczność wiodącą pozornie normalne życie w przepastnym, podziemnym bunkrze, niezdającą sobie sprawy z tego, jak bardzo (i przez kogo) jest więziona, kontrolowana i manipulowana, zaś dookoła rozciąga się opuszczony, skażony, post-apokaliptyczny świat, też nie do końca taki, jaki wydaje się na pierwszy rzut oka.
Jeśli ktoś, jak ja, jest fanem dystopii na tyle, by urzekł go powyższy opis, śmiało może sięgać po książkę. Jej zalety nie kończą się na dusznym klimacie tytułowego silosu. Fabuła, choć stosunkowo prosta, miejscami lekko przewidywalna, nieustannie trzyma w napięciu. Bohaterowie tkwią w ciągłym ruchu, a nakreślono ich na tyle zgrabnie, że nie sposób nie kibicować ich walce z opresyjnym systemem... która to walka, wbrew pozorom, nie jest idealnie czarno-biała, bo nawet główna bohaterka zauważa w pewnym momencie, że bez niektórych odgórnie narzuconych praw sytuacja w silosie mogłaby się stać dużo gorsza.
Styl literacki też bardzo przyjemny, książkę czyta się bez bólu i bez wysiłku, nawet jeśli korekta nieźle dała ciała: postacie potrafią zmieniać płeć w obrębie niektórych zdań, trafiają się też "zwykłe" literówki i inne babole. Nie ma ich jednak na tyle dużo, by odbierały czystą przyjemność płynącą z lektury.

Graliście kiedyś w którąś z części Fallouta albo przynajmniej o nim słyszeliście? "Silos" to coś jak Fallout, ale taki, w którym akcja właściwie nigdy nie wychodzi poza Kryptę. Mamy tu społeczność wiodącą pozornie normalne życie w przepastnym, podziemnym bunkrze, niezdającą sobie sprawy z tego, jak bardzo (i przez kogo) jest więziona, kontrolowana i manipulowana, zaś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W roli niezobowiązującego czytadła i jako thriller sci-fi książka sprawdza się dobrze. Główny bohater oraz jego zebrani po drodze towarzysze byli mi wprawdzie dość obojętni, ale ich walka o przetrwanie oraz rozwiązanie tajemnicy tytułowego promu (promów) wciągała znakomicie, a świat przedstawiony tchnął właściwym dreszczykiem napięcia. Wartka akcja przypadła mi do gustu, miejscami jednak okazywała się ZBYT wartka, a po uwzględnieniu przejściowego stanu nieważkości - w wielu scenach walki szamotanina stawała się chaotyczna, trudno mi było wyobrazić sobie, jak wygląda dany potwór i co się właściwie dzieje. Akapity wydzielane czasem co jedno zdanie, a nawet co jeden wyraz, też podkręcały tempo - szkoda tylko, że przede wszystkim w chwilach "głębszych" rozważań bohatera, gdzie akurat wypadałoby zwolnić.
Samo rozwiązanie tajemnicy okazało się dość rozczarowujące, bez polotu, a etyczne dylematy dotyczące ludzkiej walki o byt czy eksterminacji rozumnych ras - w tym wykonaniu jakoś nie zachwyciły.
Mimo wszystko książkę czytało mi się przyjemnie, więc nie uważam jej za stratę czasu.

W roli niezobowiązującego czytadła i jako thriller sci-fi książka sprawdza się dobrze. Główny bohater oraz jego zebrani po drodze towarzysze byli mi wprawdzie dość obojętni, ale ich walka o przetrwanie oraz rozwiązanie tajemnicy tytułowego promu (promów) wciągała znakomicie, a świat przedstawiony tchnął właściwym dreszczykiem napięcia. Wartka akcja przypadła mi do gustu,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jak przetrwać wśród czarnych dziur. Najzabawniejszy przewodnik po Wszechświecie Jeff Blomquist, Dave Goldberg
Ocena 7,6
Jak przetrwać ... Jeff Blomquist, Dav...

Na półkach: , , , ,

Jako zupełny laik w dziedzinie fizyki i tylko nieznacznie mniejszy laik, jeśli chodzi o kosmologię, poczułam nagły zew poszerzenia horyzontów. Sięgnęłam po „Jak przetrwać wśród czarnych dziur (...)” – i absolutnie nie żałuję. Nie zdobyłam żadnej specjalistycznej wiedzy z zakresu fizyki, ale terminy jakie jak „splątanie kwantowe”, „teoria strun”, „standardowy model kosmologiczny” albo „bozon Higgsa” przestały być dla mnie tajemniczymi, a przy tym niemal całkiem pustymi pojęciami.

Tytuł polskiego tłumaczenia, jak już zauważył inny Czytelnik, rzeczywiście wprowadza w błąd – zagadnieniu czarnych dziur poświęcono raptem kilkanaście z niemal czterystu stron. Tytuł oryginalny, w wolnym tłumaczeniu: „Podręcznik użytkownika po Wszechświecie”, lepiej oddaje istotę rzeczy, ponieważ książka objaśnia, w jaki sposób funkcjonuje cała otaczająca nas materia (oraz antymateria, oraz oddziaływania niematerialne między cząstkami, jeśli już o tym mowa). Można się też z niej między innymi dowiedzieć, czy – i właściwie dlaczego – możliwe jest skonstruowanie wehikułu czasu albo jak dokładnie wygląda kwestia podróży z prędkością większą od prędkości światła.

Autorzy książki przekazują wiedzę w sposób wyjątkowo klarowny i obrazowy. Laik może mieć problemy z zapamiętaniem jakichś informacji, ale nie z ich zrozumieniem. Styl całości okazał się tak przystępny, że kolejne kartki przewracałam czasami wręcz za szybko, bez należytego skupienia. Humor, tak podkreślony w tytule polskiego wydania, jest dość specyficzny – skierowany przede wszystkim do nerdów albo do fanów science-fiction, czasem tak nieśmieszny (co autorzy przyznają wprost), że aż dobry. Raczej nie sprawi, że czytelnik będzie co chwila rechotał z rozbawieniem, ale sprawdza się znakomicie jako miły przerywnik, dzięki któremu lektura staje się znacznie strawniejsza.

Osoby poważnie zainteresowane fizyką i/lub kosmologią najprawdopodobniej uznają tę książkę za mało odkrywczą i nadmiernie uproszczoną, ale laikom takim jak ja polecam ją bez wahania.

Jako zupełny laik w dziedzinie fizyki i tylko nieznacznie mniejszy laik, jeśli chodzi o kosmologię, poczułam nagły zew poszerzenia horyzontów. Sięgnęłam po „Jak przetrwać wśród czarnych dziur (...)” – i absolutnie nie żałuję. Nie zdobyłam żadnej specjalistycznej wiedzy z zakresu fizyki, ale terminy jakie jak „splątanie kwantowe”, „teoria strun”, „standardowy model...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z czterech przeczytanych do tej pory książek autora ta podobała mi się zdecydowanie najmniej. Wymęczyła mnie i wynudziła, szczególnie na początku. Intryga kryminalna okazała się płaska i tylko minimalnie wciągająca. Prowadził ją papierowy bohater, o którym nie umiałabym powiedzieć praktycznie nic, poza tym, że był wnikliwym, skrupulatnym detektywem, znał kilka języków i miał dwie wymienione z imion kochanki. Bohaterowi towarzyszyła grupka jeszcze bardziej tekturowych statystów, zarówno w roli pomocników, jak i oponentów. Gdyby autor zechciał ich wybić do ostatka, nie obeszłoby mnie to wcale.

Koncepcja współistniejących, przenikających się wzajemnie miast, czyli zdecydowanie najważniejsza rzecz w tej książce, sama w sobie była ciekawa - głównie na poziomie abstrakcji i metafory, kiedy myśli się o innych, podzielonych fizycznie, społecznie czy kulturowo miejscach. Na poziomie czysto konkretnym - jakoś nie potrafiłam przetrawić, że ktokolwiek chciałby i mógłby mieszkać w mieście/miastach, w których trzeba się wysilać, żeby nie dostrzegać połowy rzeczywistości i nie wchodzić z nią w interakcje, a za przekroczenie tej reguły, nawet nieumyślne, grożą konsekwencje w postaci "zniknięcia" (w domyśle: śmierć z rąk wszechwładnych stróżów prawa). Nie potrafiłam też rozkoszować się rozwleczonymi, powtarzanymi praktycznie co strona opisami "przeplotów" albo "przekroczeń", które nie wnosiły nic nowego do całości i zamiast budować nastrój, potęgowały moje znużenie. W innych książkach Miéville'a świat przedstawiony rozwijał się bajecznie z każdym kolejnym rozdziałem, tutaj tego zabrakło.

Z czterech przeczytanych do tej pory książek autora ta podobała mi się zdecydowanie najmniej. Wymęczyła mnie i wynudziła, szczególnie na początku. Intryga kryminalna okazała się płaska i tylko minimalnie wciągająca. Prowadził ją papierowy bohater, o którym nie umiałabym powiedzieć praktycznie nic, poza tym, że był wnikliwym, skrupulatnym detektywem, znał kilka języków i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tkacz – zdecydowanie najlepsza postać tej książki. <3

A z takich bardziej merytorycznych uwag...

Co oferuje czytelnikowi "Dworzec Perdido"? Przede wszystkim rewelacyjnie wykreowany świat przedstawiony. Składa się on z istot, ras, miejsc, kultur, religii czy magicznych technologii, które dosłownie żyją własnym życiem, umiejętnie wplecione w tok narracji, a nie, jak to czasem w kiepskim fantasy bywa, sprowadzają się wyłącznie do pustych nazw wyliczanych jednym tchem po przecinku. China Miéville imponuje wyobraźnią, która nawet z pozornej kliszy - takiej jak chociażby ludzie-ptaki albo myślące maszyny - pozwala mu stworzyć niepowtarzalną, cudownie plastyczną wizję. Strumień nowych pomysłów płynie nieprzerwanie przez całą książkę, zaskakując czytelnika nawet wtedy, kiedy ten myśli, że widział już wszystko. Zachwyt odbiorcy miesza się przy tym z kolejnymi falami obrzydzenia, bo świat wokół tytułowego Dworca Perdido to jednak paskudne miejsce, w którym nie brakuje slumsów wraz z ich paskudnie zdeformowanymi mieszkańcami robiącymi jeszcze paskudniejsze rzeczy.

Fabuła "Dworca" jest odpowiednio dopracowana, prowadzona zazwyczaj w rozsądnym tempie, a co najważniejsze - wciąga. Choć momentami akcja się dłużyła, nie miałam autorowi za złe, że poświęca kolejne strony na budowanie szeroko rozumianego tła, epizody z udziałem postaci drugoplanowych czy opisy poszczególnych dzielnic miasta. Zazgrzytało mi jednak to, że gdzieś w połowie książki zmienił się główny punkt skupienia fabuły - i to na coś znacznie banalniejszego, z łatwiejszym do przewidzenia zakończeniem (aby nie spojlerować, napiszę tylko ogólnikowo, że mam na myśli polowanie na ćmy). Finał lektury sprawił mi lekki niedosyt, ale wątki, które bezwzględnie powinny były zostać domknięte, domknięto jak należy.

Większość postaci, nie tylko pierwszoplanowych, ma "jakiś" temperament, "jakąś" hierarchię wartości, "jakąś" przeszłość, a ich moralność prędzej czy później okazuje się interesująco szara. Raczej nie stanowią jednak osób, za którymi tęskni się po doczytaniu ostatniego zdania, albo takich, z którymi łatwo się identyfikować. Odniosłam dziwne wrażenie, że wszyscy główni bohaterowie byli do siebie dość podobni, a pod koniec zmienili się bez wyjątku w herosów kina akcji, jednakowo odważnych, odpornych na fizyczne niewygody i sprawnych w walce. Oczywiście, rozumiem, że skrajna determinacja pozwala dokonywać cudów, ale mimo wszystko uważam, że autor przejechał się na schemacie "zwykli ludzie ratują świat". Może i umieścił tę sztampę w pięknej, oryginalnej scenerii, ale to nadal była tylko sztampa.

"Dworzec" bywa miejscami nieco trudny w odbiorze, ze względu na ogromną ilość szczegółowych, czasem nadmiernie rozwleczonych opisów, a także samą liczbę stron w połączeniu z niewielką czcionką. Co nie zmienia faktu, że styl autora jest więcej niż dobry, a tłumacz polskiego wydania odwalił kawał świetnej roboty. Ktoś, to ma ochotę na porcję naprawdę ciekawej fantastyki, ciekawej mimo wszystkich swoich wad, z pewnością powinien sięgnąć po tę książkę.

Tkacz – zdecydowanie najlepsza postać tej książki. <3

A z takich bardziej merytorycznych uwag...

Co oferuje czytelnikowi "Dworzec Perdido"? Przede wszystkim rewelacyjnie wykreowany świat przedstawiony. Składa się on z istot, ras, miejsc, kultur, religii czy magicznych technologii, które dosłownie żyją własnym życiem, umiejętnie wplecione w tok narracji, a nie, jak to...

więcej Pokaż mimo to