rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Moonshine Kiss Claire Kingsley, Lucy Score
Ocena 7,6
Moonshine Kiss Claire Kingsley, Lu...

Na półkach: ,

,,Moonshine Kiss” to już trzecia część serii, którą kocham od samego początku i historia, której najbardziej oczekiwałam. Losy Cassidy Tucker i Bowiego Bodina zafascynowały mnie na samym początku w ,,Whiskey Chaser” a ,,Sidecar Crush” tylko spotęgowało moją ciekawość. Przecież dwójka ludzi, którzy od dzieciństwa się przyjaźnią i wzajemnie w sobie podkochują, musi stanowić fajną historię, prawda?

Z każdym tomem jestem coraz bardziej wciągnieta w historię Tajemniczego miasteczka Bootleg Springs. Z każdą kolejną historią bohaterów przybywa coraz to więcej faktów w sprawie zaginionej Callie Kendall, ale odpowiedzi na nurtujące pytania nadal brak. W każdej książce mamy namiastkę wątku kryminalnego, który jednoczeście nadaje losom bohaterów nutki adrenaliny i jest częścią wielkiej układaki, która czuję, niedługo przybierze tempa.

Relacja bohaterów, tak jak przy poprzednich tomach od samego początku skradła moje serce, jednak Cassidy i Bowie stanowią pierwsze miejsce na podium bohaterów Lucy Score i Claire Kingsley. Ich stopniowo postępujące uczucia wywołały we mnie masę emocji – od złości przez rozczulenie po zwykłe szczęście. Autorki znowu nie zawiodły mnie swoim pomysłem na poprowadzenie relacji bohaterów i sprawiły, że z rozdziału na rozdział byłam coraz bardziej zafascynowana historią.
Bowie Bodine jest w bardzo trudnej sytuacji. Całe życie mieszka w Bootleg Springs i całe życie podkochuje się w najlepszej przyjaciółce swojej siostry. Na domiar złego Cassidy jest też córką szeryfa, który był dla niego lepszym ojcem niż jego własny. Gdyby Bowie miał jeszcze mało problemów, wokół jego zmarłego ojca zaczynają krążyć plotki związane z zaginięciem Callie Kendall, którym żyje całe miasteczko. Dla Bowiego wszystkie te rzeczy mają małe znaczenie, ale jest coś jeszcze. Kiedyś złożył obietnicę. A jeśli była jedna rzecz, którą Bowie Bodine zawsze robił, to było to dotrzymywanie obietnic.
Cassidy Tucker złamano kiedyś serce. I zrobił to Bowie Bodine.
Kiedy była jeszcze dzieckiem razem ze swoją najlepszą przyjaciółką – Scarlett Bodine – marzyły o planowaniu ślubu, o imonach dla swoich dzieci i o tym, że w przyszłości zostaną siostrami. Kiedy Cassidy miała dziewiętnaście lat zrozumiała, że Bowie pozostanie tylko jej marzeniem i musi zaakceptować fakt, że mężczyzna nie będzie postrzegał jej jako nikogo innego jak najlepszą przyjaciółkę swojej młodszej siostry. Jej serce rozpadło się w drobny mak.

Mija osiem lat, odkąd Bowie złamał serce Cassidy. Osiem lat ukrywania swoich uczuć, mimo mieszkania w domu, który odgradza cię od miłości swojego życia tylko marnymi drzwiami.
Po ośmiu latach Bowie wreszcie odważa się i wyrzuca z siebie wszystko, co tłamsił w sobie od tylu lat. Wie, że od teraz będzie musiał robić wszystko, by odzyskać zaufanie Cassidy, jednak jest przekonany, że ta gra jest warta świeczki, a na końcu dostanie to, o czym marzył od zawsze. Szczęście z Cassidy Tucker.

Odkąd Bowie poszedł na całość, słodkość i urok książki automatycznie wzrosła. Bowie stał się po prostu facetem idealnym. Był strasznie uroczy i robił wszystko, by kobieta jego życia ponownie się do niego przekonała.
Bowie i Cassidy byli dla siebie po prostu stworzeni. Stanowili dwie połówki, którym wystarczyło jedynie dać szansę, by stworzyły idealną całość. Wspaniale było obserwować, jak po wielu latach dają sobie wreszcie szansę, a ta szansa okazuje się kluczem do ich wzajemnego szczęścia.

Uwielbiam, że między pędząca i naprawdę dobrze rozplanowaną fabułą autorką udało się wpleść wiele sytuacji, w których możemy poznawać dalsze losy bohaterów z poprzednich części. Scarlett, Devlin, Leah, Jameson jak i inni bohaterowie dodają książce blasku i sprawiają, że całość wygląda znakomicie.

,,Moonshine Kiss” to część, która, jak na razie najbardziej przypadła mi do gustu. Mam nadzieję, że przy każdym kolejnym tomie, moje zdanie będzie ulegać zmianie.
Dla fanów Bootleg Springs, losy Cassidy Tucker i Bowiego Bodina są zdecydowanie must readem!

,,Moonshine Kiss” to już trzecia część serii, którą kocham od samego początku i historia, której najbardziej oczekiwałam. Losy Cassidy Tucker i Bowiego Bodina zafascynowały mnie na samym początku w ,,Whiskey Chaser” a ,,Sidecar Crush” tylko spotęgowało moją ciekawość. Przecież dwójka ludzi, którzy od dzieciństwa się przyjaźnią i wzajemnie w sobie podkochują, musi stanowić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Seria ,,More” to książki, które czytam, by przez chwilę miło spędzić czas, a potem tak po prostu o nich zapomnieć. Jak poprzednie tomy ,,The most 3” było przyjemną odskocznią od świata i oderwaniem się od jakichś gorących romansów, jednak niczym więcej. Znowu nie znalazłam niczego, co choć na chwilę dłużej mogłoby zostać w mojej pamięci.

Nie mogę zaprzeczyć, że styl pisania autorki należy do przyjemnych, jednak nie tych, w których zatracam się bez pamięci. Jest po prostu prosty. Czasami dialogi są sztuczne i wychodzą mało naturalnie, jednak nie jest to coś, co utrudniałoby czytanie lektury. Natomiast tym, co najbardziej nużyło mnie w ,,The most 3” była relacja bohaterów. Ich uczucia polegają na schemacie: ona nie chce – on chce, ona chce – on nie chce. A jak dochodzimy do momentu, kiedy oboje chcą, to trwa to przez kilka stron – i bum dzieje się coś, przez co już oboje nie chcą. Gdyby była to jednotomówka, owszem takie coś może jeszcze przejść. Przy trylogii staje się to już nudne i mało interesujące, co sprawiło, że zniechęciłam się do relacji Any i Nathana. Oprócz tego dochodzi jeszcze dość spora przerwa pomiędzy wydaniem kolejnych części, co również nie wpływa korzystnie. Szczerze myślałam, że ta książka jest już finałową częścią, jak zakładałam trylogii, jednak będziemy bujać się w jeszcze jednym tomie.

Jeszcze jednym, co rzuciło mi się w oczy i niekonkretnie spodobało, patrząc na całokształt serii, jest słabo rozplanowana fabuła. Czytając ,,The most 3” byłam dość oszołomiona zwrotami akcji, jakie zafundowała nam w tym tomie autorka, ale właśnie. Były tylko w tym tomie. Podczas czytania poprzednich części raczej nie było momentów wgniatania w fotel, a tutaj dramat za dramatem.

Serię ,,More” polecam jako książki młodzieżowe, które można przeczytać ,,na raz”. Osoby mało wymagające od fabuły, czy bohaterów będą zadowolone, ale ci, którzy oczekują od książki czegoś więcej – już nie za bardzo.

Seria ,,More” to książki, które czytam, by przez chwilę miło spędzić czas, a potem tak po prostu o nich zapomnieć. Jak poprzednie tomy ,,The most 3” było przyjemną odskocznią od świata i oderwaniem się od jakichś gorących romansów, jednak niczym więcej. Znowu nie znalazłam niczego, co choć na chwilę dłużej mogłoby zostać w mojej pamięci.

Nie mogę zaprzeczyć, że styl...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do momentu aż nie sięgnęłam po ,,Dream a Little Dream of Me”, nie wiedziałam, jak strasznie tęskniłam za książkami Julki. Za jej fantastycznym stylem pisania, dreszczykiem emocji, który zawsze towarzyszy mi przy czytaniu historii spod jej pióra, za bohaterami, w których w każdej pozycji znajduję cząstkę siebie.

Najnowsza książka Julki to spin off dylogii ,,Gods of law” i trylogii ,,Inferno” - książek, w których zakochałam się już dawno temu i nadal bardzo często powracam do nich myślami. Historia o dzieciach bohaterów, których losy mieliśmy już przyjemność poznać, zdecydowanie dorównała swoim poprzednikom. ,,Dream a Little Dream of Me” od początku zabrało kawałek mojej duszy. Myślałam, że na tym pozostanie, ale książka z rozdziału na rozdział coraz bardziej zagarniała moje serce, aż na końcu nie zostało z niego nic.

,,Dream a Little Dream of Me” to naprawdę piękna historia. Cieszę się, że Julia dała nam pozycję, w której jednocześnie możemy poznać losy nowych bohaterów i zobaczyć co słychać u tych, których już pokochaliśmy. Zdecydowanie momenty z rodziną Sharmanów i Sanclairów były moimi ulubionymi. Postarzeni o kilkanaście lat bohaterowie nadal utrzymują swój temperament, ale w tej pozycji mogliśmy poznać ich od zupełnie innej, nowej strony, która wielu czytelnikom nada nowe światło na te postaci. Myślę, że ci, którzy nie byli jeszcze zakochani w Victorze czy Olivierze po książkach z ich historiami, teraz po przeczytaniu ,,Dream a Little Dream of Me” zdecydowanie oddali im kawałek siebie.

Każdy rozdział, każda strona, zdanie i słowo wniosło pewien urok, który razem stworzył coś niesamowitego. Każdy dopracowany szczegół ma znaczenie i każdy na swój sposób mnie urzekł. Deszczowy Nowy Jork, w którym na niebie nie widać ani jednej gwiazdy. Miasto, do którego przeprowadza się młoda Flora Sharman, by tak, jak kilkanaście lat wcześniej jej mama, studiować wymarzony kierunek. Stary fortepian w barze Sleepy Hollow, na którym co wieczór gra młody chłopak. I w końcu utwór, który wszystko zapoczątkował - ,,Dream a Little Dream of Me”.

Relacja Flory i Haydena to nie żadne burzliwe uczucia z masą rozterek, emocji i zwrotów akcji. To naprawdę urocza opowieść o odnajdywaniu siebie w nowym miejscu, o szukaniu swojej drogi w podrózy zwanej życiem i o walce. Walce o swoje marzenia.
I młoda Sharman i Hayden mają w sobie coś takiego, co od pierwszych stron mówi - ,,to bohaterowie, w których zaraz się zakochasz”. Oboje mają w sobie coś z rodziców, jednak w mieszance z innymi cechami tworzą zupełnie różne charaktery. Razem tworzą coś wyjątkowego, co w połączeniu z fantastyczną akcją i świetnie zaplanowaną fabułą daje kolejne komfortowe miejsce spod ręki Julki.
Poświęćmy też kilka słów Julie, bez której uroku, poczucia humoru i ciętych ripost, ,,Dream a Little Dream of Me” nie byłoby już takie samo.

,,Dream a Little Dream of Me” to kolejna pozycja, która będę polecała zawsze, wszędzie i każdemu. Jeśli czytaliście już losy Sharmanów i Sanclairów i tak jak ja kochacie ich przygody, historia ich dzieci nie może pozostawać wam dłużej obojętna!

Do momentu aż nie sięgnęłam po ,,Dream a Little Dream of Me”, nie wiedziałam, jak strasznie tęskniłam za książkami Julki. Za jej fantastycznym stylem pisania, dreszczykiem emocji, który zawsze towarzyszy mi przy czytaniu historii spod jej pióra, za bohaterami, w których w każdej pozycji znajduję cząstkę siebie.

Najnowsza książka Julki to spin off dylogii ,,Gods of law” i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chcecie wiedzieć, jak się czuję po skończeniu ,,I wanna fall. Bridge side”? Jakby ktoś zabrał mi duszę. Myśli, mowę i całą mnie. Jakby ktoś zabrał mi wszystko z mojej głowy, bo po skończeniu ,,I wanna fall” jest tam tylko pustka.

Poważnie, pierwszy raz od dawna jakaś książka w takim stopniu wyssała ze mnie wszystkie emocje, uczucia i myśli. Dosłownie wszystko. Pierwszy raz od dawna podczas czytania książki byłam tak zaaferowana akcją, że nie zważałam na czas, a świat wokół mnie przestać istnieć. Pierwszy raz od dawna po skończeniu książki byłam jak oniemiała i nie wiedziałam co dalej ze sobą począć.

,,I wanna fall” kupiło mnie wszystkim. Fantastycznym stylem pisania, sposobem wprowadzania dialogów, nie za długimi opisami, ciętym językiem, śmiesznymi sytuacjami, świetnie wykreowanymi bohaterami, wątkiem wyścigów samochodowych... i mogłabym tak wymieniać dalej, bo plusów tej książki jest niezliczenie wiele, a ja uwielbiam każdy z nich.

Zdecydowanie drugim imieniem tej pozycji jest adrenalina. Jej niebezpieczny urok pochłonął mnie od samego początku, sprawiając, że nie było mowy o chwili oddechu. O choćby momencie oderwania się od akcji. ,,I wanna fall” zupełnie mnie zahipnotyzowało, przez co, podczas czytania, czułam się jak otumaniona. Łaknęłam kolejnych stron w oczekiwaniu na kolejne wydarzenia i dreszczyk emocji.
Ogromną robotę robią tu sami bohaterowie, którzy są po prostu fantastycznie wykrawani, ale na ogromny apluas zasługuje motyw wyścigów samochodowych. Przysięgam, do czasu kiedy przeczytałam książkę Oli, nie wiedziałam, że można wywołać we mnie jednocześnie tyle emocji. Od strachu, przez śmiech do płaczu. Gdzieś pomiędzy tym były jeszcze zachwycenie, uwielbienie i ogromne zafascynowanie Raisem.

Relacja chłopaka i Leei jest po prostu w punkt. Co tu dużo mówić. Jest nutka nienawiści, jest flirt, poważne rozmowy, radosne chwile, zazdrość, zaborczość a do tego chwile uniesień. Czyż nie przepis na związek idealny?
Ich relacja jest mocno pokręcona i skomplikowana, jednak ma swój urok, który nie raz łapię czytelnika za serce. Ich uczucia wymagają wiele wyrzeczeń i poświęceń, ale nie jest to przeszkodą, by oboje tworzyli coś wyjątkowego i niepowtarzalnego.

Nie znajdziecie drugiej takiej książki jak ,,I wanna fall”. Nie znajdziecie tej adrenaliny, tylu emocji, tak cudownych bohaterów i wielu zwrotów akcji, które powalą was na łopatki. ,,I wanna fall” przyciąga swoją oryginalnością, a kiedy będziecie już w jej sidłach, nie dacie rady wyjść z nich cało.

Chcecie wiedzieć, jak się czuję po skończeniu ,,I wanna fall. Bridge side”? Jakby ktoś zabrał mi duszę. Myśli, mowę i całą mnie. Jakby ktoś zabrał mi wszystko z mojej głowy, bo po skończeniu ,,I wanna fall” jest tam tylko pustka.

Poważnie, pierwszy raz od dawna jakaś książka w takim stopniu wyssała ze mnie wszystkie emocje, uczucia i myśli. Dosłownie wszystko. Pierwszy raz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawnictwo Yana odkąd pojawiło się na rynku wydawniczym, każdą swoją nową premierą przyciąga czytelników jeszcze bardziej. Ja zdecydowałam się rozpocząć przygodę z ich działalnością książką Grace Reilly i był to znakomity wybór, bowiem teraz ich premiery będę pochłaniać nałogowo.

,,Pierwsza próba” to znakomita pozycja dla fanów amerykańskiego footballu, dziennikarstwa, wątku fake dating i masy różnych emocji. Książka może nie porwała mnie od samego początku, ale im bardziej wkręcałam się w akcje, tym bardziej byłam zachwycona bohaterami, fabułą i ich losami. Autorka ma bardzo lekki i subtelny styl pisania, co w połączeniu z przyjemnym głosem lektorki sprawiło, że pozycję skończyłam w zaledwie kilkanaście godzin. Akcja nigdzie się nie śpieszy, wszystko zdarza się we właściwym czasie, a bohaterowie nie wyznają sobie miłości po pierwszych dziesięciu stronach, co jest ogromnym plusem, patrząc na fakt, iż ,,Pierwsza próba” jest krótką pozycją. Chemia między Jamesem a Bex była wręcz namacalna, a autorka zadbała, by czytelnik nie zaznał ani chwili spokoju, co raz serwując nowe zwroty akcji.

Bohaterowie naprawdę mnie zaskoczyli, gdyż ich sposób kreacji od samego początku zjednał moje serce. Ich relacja opiera się na pewnej umowie – ona udziela mu korepetycji z pisania, a on przez pewien czas udaje jej chłopaka. Pewien czas zamienia się w historię życia, ale do tego czasu bohaterowie muszą sprostać jednej ważnej próbie.
Football dla Jamesa to wszystko – tym je, oddycha i żyje. Wątek amerykańskiego sportu jest rozwinięty na tyle, by zaspokoić ciekawość czytelnika, ale jednocześnie nie przyćmić pozostałych motywów, które w książce są równie ważne. Jesteśmy świadkami kilku meczów, treningów i sportowego slangu i to wszystko w odpowiedniej ilości – czytelnik ani się nie nudzi, ani nie narzeka, że wątek nie został rozwinięty.

Bex i jej zainteresowanie dziennikarstwem były trochę mniej rozwinięte, jednak wynagradza to wątek jej byłego chłopaka, przez którego jest to całe zamieszanie no i problemy z jej matką, które autorka również dobrze przedstawiła.

,,Pierwsza próba” zapoczątkowała moją przygodę i z Wydawnictwem Yana i z samą autorką. Jestem pewna, że to nie ostania książka z serii Beyond The Play, jaką przeczytam!

Wydawnictwo Yana odkąd pojawiło się na rynku wydawniczym, każdą swoją nową premierą przyciąga czytelników jeszcze bardziej. Ja zdecydowałam się rozpocząć przygodę z ich działalnością książką Grace Reilly i był to znakomity wybór, bowiem teraz ich premiery będę pochłaniać nałogowo.

,,Pierwsza próba” to znakomita pozycja dla fanów amerykańskiego footballu, dziennikarstwa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezwykle smutno jest pisać recenzje finałowego tomu trylogii, którą pokochało się do tego stopnia, że rozstanie z nią powoduje wzruszenie i okropną rozpacz. Minął rok od rozpoczęcia mojej przygody z Dunbridge Academy i był to rok, w którym chwile spędzone z bohaterami akademii zaliczam do naprawdę miłych, emocjonujących i przyjemnych. Wielka szkoda, że seria nie ma więcej tomów niż tylko trzy, bo takie trylogie jak ,,Dunbridge Academy” mogłabym czytać w ogromnych ilościach i zapewniam, że nie znudziłyby mi się one nigdy.

,,Na zawsze twoja” to fenomenalne zakończenie serii. Po dwóch pierwszych częściach, które były bardziej odskocznią od rzeczywistości i historiami, przy których można się było pośmiać, nastał tom, który wyciskał łzy od samego początku powieści. Trzeci tom to książka niezwykle wzruszająca, chwytająca za serce i zmuszająca do refleksji na wielu płaszczyznach. W poprzednich tomach autorka poruszała wiele trudnych tematów, jednak żaden z nich nie wzruszył mnie tak bardzo, jak historia Olive i Colina.

Sarah Sprinz w mistrzowski sposób kreuje bohaterów swoich książek, w taki sposób, by żaden z nich nie był taki sam, ale jednocześnie każdy był do siebie podobny. Swoim postaciom nadaje głębię i autentyczność, dzięki czemu czytelnik łatwo się z nimi utożsamia.
Olive Henderson to dziewczyna, która w ciągu jednej chwili została pozbawiona wszystkich marzeń. Niespodziewany pożar, w skrzydle dziewczyn, w którym dziewczyna mieszkała zniszczył, nie tylko jej wyznaczone cele, ale też samą Olive. Zapowiedź jej losów poznajemy już w ,,Tylko z tobą” - drugim tomie trylogii – na samym końcu książki. Zdecydowanie zakończenie poprzedniego tomu zachęca do sięgnięcia po finałową część i jednocześnie niesamowicie intryguje historią bohaterki. Dziewczyna jest niesamowicie silną postacią i myślę, że nie jeden czytelnik znajdzie w niej pewne oparcie i zwyczajny komfort.
Colin Fantino to nowy uczeń Dunbridge Academy, który na początku może nie przypaść do gustu niektórym czytelnikom. Chłopak robi wszystko, by nie zostać w akademii na długo, a pomoc w tym ma mu Olive Garden, jak nazywa ją chłopak, która teraz chodzi z nim do jedenastej klasy. Jednak dziewczyna nie wie, dlaczego Colin pojawił się w Szkocji w połowie roku szkolnego, a prawda, która niespodziewanie wychodzi na jaw, jest spełnieniem jej najgorszych koszmarów.

Relacja bohaterów jest pełna sprzecznych emocji, buchającego ognia (o ironio) i widocznej na kilometr chemii! Z pewnością zadowoli osoby kochające wątek enemines to lovers, przy idealnie wywarzonym odstępie między enemines a lovers, tajemnic i masy intryg!

Akcja książka jest cudownym poprowadzeniem relacji bohaterów i jednoczesnym zwieńczeniem całego Dunbridge Academy. Autorka mistrzowsko prowadzi czytelnika przez wir emocji, ukazując ludzkie relacje, zachowania i zmaganie się z przeciwnościami losu. Fabuła porywa od pierwszych stron, nie dając momentu na nudę, a co więcej, co chwilę zaskakuję nowymi zwrotami akcji, wbijając czytelnika w fotel.

Trylogia ,,Dunbridge Academy” jest po prostu literackim arcydziełem, które wciąga czytelnika w pełną emocji podróż przez historie uczniów akademii. Każdy tom idealnie łączy ze sobą wszystkie wątki, razem tworząc niezwykłą opowieść, która trzyma czytelnika w napięciu od pierwszej strony aż do ostatniego zdania. Emma, Henry, Victoria, Charles, Olivia i Colin to bohaterowie, którzy już zawsze będą stanowić część mojej duszy — każdy osobno skradł kawałek mojego serca i sprawił, że niezwykła akademia będzie pozostawać długo w mojej pamięci.

Niezwykle smutno jest pisać recenzje finałowego tomu trylogii, którą pokochało się do tego stopnia, że rozstanie z nią powoduje wzruszenie i okropną rozpacz. Minął rok od rozpoczęcia mojej przygody z Dunbridge Academy i był to rok, w którym chwile spędzone z bohaterami akademii zaliczam do naprawdę miłych, emocjonujących i przyjemnych. Wielka szkoda, że seria nie ma więcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książki Joanny Wiśniewskiej ciekawiły mnie, odkąd tylko jej nazwisko pojawiło się na rynku wydawniczym. Dość długo zbierałam się, by sięgnąć po jedną z jej pozycji, ale kiedy wreszcie to zrobiłam, przekonałam się, że jej pióro nie zagości więcej na moich półkach.

Strasznie się zawiodłam czytając ,,Dancing with the devil”. Książka wcale nie jest długa, a dłużyła mi się w nieskończoność i ponad 200 stron czytałam dwa tygodnie. Pomysł na fabułę jest schematyczny i oklepany –enemines to lovers, którzy enemines stali się przez sytuację z przeszłości, ale do lovers przeszli po 50 stronie, mimo zapewnień ich obojga jak to strasznie się nienawidzą. Bohaterowie zupełnie do mnie nie przemawiali. Ich zachowania były dziecinne, nienaturalne i czasami wręcz toksyczne. Logan jako ten ,,bad boy” uważał, że to, co chce, automatycznie staje się jego. Po paru spotkaniach z główną bohaterką na początku książki, podczas których nie przeprowadzili ze sobą ani jednej poważnej rozmowy, sądził, że dziewczyna nie może spojrzeć już na żadnego chłopaka. Kiedy to robiła, on dostawał białej gorączki i od razu zmierzał do gościa z pięściami. Chłopak chyba wszystkie swoje problemy rozwiązywał wyzywaniem, krzykami i bijatykami, co tylko przeważa szalę jego niedojrzałej strony.
Do tego, kiedy czytaliśmy jego perspektywę, przysięgam, że co drugie słowo było przekleństwem. Nie wiem co na celu miało, tak wulgarne wykreowanie bohatera. Podkreślenie jego ,,groźnej strony", czy jeszcze większe odepchnięcie czytelnika od jego postaci.
Takie zachowania powtarzały się bardzo często, przez co im dalej, tym lekturę czytało mi się coraz mniej przyjemnie.

Główna bohaterka też nie wychodziła przed szereg. Jej zachowania i przemyślenia były wręcz absuralne, nierealne i niezdecydowane. W jednym rozdziale mówi, że jej relacja z Loganem nie ma sensu bla, bla, bla, a w następnym wiadomo. Wielka miłość i Logan jest już super. Ciągle zmieniała swoje zdanie na jakiś temat – na jednej stronie uważała tak, a na drugiej już inaczej. Mimo że większość rozdziałów była z jej perspektywy, w ogóle nie czułam jej osoby. Została przedstawiona jakoś tak papierowo i jedyne czego się o niej dowiedziałam to, że ma niebieskie oczy i ciało wypracowane na treningach.

Uczucia pomiędzy tą dwójką były nijakie. Nie można było odczuć żadnych emocji ani prawdziwości ich miłości. Raz się kochali, raz chodzili do łóżka, a następnego dnia było ,,odejdź ode mnie, daj mi spokój raz na zawsze". Czytając ,,Dancing with the devil” czułam się trochę, jakbym czytała drugi tom, bez znajomości pierwszego. Brakowało mi jakiegoś większego wspomnienia o tym, jak ta dwójka się poznała i zakochała w sobie, bo bez tego ciężko mi było uwierzyć w ich uczucie.

Minusem są też wątki poboczne, które zamiast wnieść coś głębszego do książki, tylko pogarszały jej sytuację. Choćby to, że Logan w środku książki wraca po paru miesiącach do trenowania boksu i od razu dostaje propozycję zawalczenia na elitarnej gali. Wiele motywów zostało wrzuconych i rozpoczętych ,,dla zasady”, żeby aby były i książka była jakoś urozmaicona, a o ich końcu ani dudu. Jedynym pozytywnym (do czasu) wątkiem, była sprawa rozstania głównych bohaterów, która mogła zostać do końca poprowadzona w bardziej tajemniczym stylu. Zamiast tego, kiedy tylko wątek bardziej się rozwijał, czytelnik dostawał już masę podpowiedzi i cały urok tajemnicy poszedł się kochać.

Nie jest to pozycja z tych niesamowicie okropnych, które wręcz potępiam, bo nie mówię, że wy nie znajdziecie tutaj niczego dla siebie. Jednak ,,Dancing with the devil” to książka niewyróżniająca się niczym na tle innych i jeśli lubicie w lekturach ścisk żołądka, to ta pozycja raczej wam tego nie zapewni.

Książki Joanny Wiśniewskiej ciekawiły mnie, odkąd tylko jej nazwisko pojawiło się na rynku wydawniczym. Dość długo zbierałam się, by sięgnąć po jedną z jej pozycji, ale kiedy wreszcie to zrobiłam, przekonałam się, że jej pióro nie zagości więcej na moich półkach.

Strasznie się zawiodłam czytając ,,Dancing with the devil”. Książka wcale nie jest długa, a dłużyła mi się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

recenzja zawiera spojlery, niezbędne do uzasadnienia mojej opinii!

Długo zastanawiałam się, czy wstawianie tej recenzji, zwłaszcza że będzie ona bardzo krytyczna, ma w ogóle jakikolwiek sens, ale fakt, że od skończenia ,,Dark Heart” minęło już sporo czasu, a mi nadal przewijają się niektóre fragmenty z książki, przekonała mnie do podzielenia się z wami moją opinią.

Zapewne po zobaczeniu mojej oceny debiutu Jasmine jesteście nieco zdziwieni. W końcu niemożliwe, że książka, przy której pracowało tyle osób, nie zasługuje, chociaż na jedną gwiazdkę. I uwierzcie, sama byłam zdziwiona, kiedy po jej wyczekiwanym skończeniu, byłam tak zła na tę pozycję, że wymienienie jakiegokolwiek pozytywu, było po prostu nierealne.

Ta książka to jeden wielki absurd. Masa głupot, masa rozpoczętych wątków, które zostały okropnie poprowadzone. Bohaterów od groma, ale nawet jeden nie był wykreowany na tyle inteligentnego, by jakoś uratował całą sytuację. Ale zacznijmy od początku...

Główna bohaterka jest przedstawiana na tą ,,niegrzeczną”, która w życiu przeszła już bardzo wiele. Jej głównym źródłem utrzymania są nielegalne wyścigi, które bardzo kocha, ale czytelnikowi niedane się było o tym przekonać, bowiem jedyny wyścig, jaki został tu opisany, to ten, kiedy Dree, nie do końca wiem dlaczego, uciekła od Dylana. Wszyscy bohaterowie, mimo młodego wieku i faktu, że o ich pracy nie było prawie mowy, byli bogaci i mieli kasy od groma, ale tak nie naprawdę nie wiadomo skąd.

,,Dark Heart” dzieli się na dwie części. Na część, kiedy Dree Rivera nie była w ciąży i część, kiedy w tej ciąży była.

Na początku książki jej relacja z Dylanem to... nawet sama nie wiem jak to nazwać. Nie będziemy obrażać żadnych tureckich telenoweli czy innych równie absurdalnych seriali, bo z tak poprowadzą relacją, spotykam się pierwszy raz. Ich związek był po prostu pełen niczego. Dylan raz spał z nią, a raz latał do innych. Ich zachowania ciągle się powtarzały, a ich relacja stała się monotonna, nużąca i irytująca.

Co do bohaterów jako osobnych postaci: życie Dree polegało na jeżdżeniu drogimi samochodami, które od czasu do czasu zmieniała (jakby mało było jeszcze opisów) od domu do sklepów, w których kupowała same markowe ubrania, za pieniądze NIE WIADOMO SKĄD.
Naprawdę nie rozumiem po co w tej książce było tyle opisów. Dwie strony poświęcone na dokładny opis ubrania dziewczyny, rzeczy, które pakuje do walizki, czy szczegółowe tutoriale podstawowych czynności. Zamiast skupić się na rozwinięciu ważniejszych wątków, bardziej interesujące wykreowanie bohaterów, autorka wolała, by czytelnik przez bite pięć minut czytał, w co bohaterka ubierze się na imprezę, która jest we wtorek za tydzień.
Dree jest strasznie niekonsekwentna, co najbardziej potwierdzi sytuacja, którą opisze wam trochę niżej. Mówi jedno – robi drugie. A jak robi, to same nieprzemyślane rzeczy. W książce da się dostrzec, że zamysłem było stworzenie silnej, niezależnej kobiety, ale cóż.. autorce zupełnie się to nie udało.

Trudno powiedzieć mi cokolwiek o pozostałych drugoplanowych bohaterach, bo z całej książki dowiedziałam się tylko jak mają na imię. No i że mają oczywiście pełno kasy.

W recenzjach ,,Dark Heart” jakie dane było mi czytać, wiele osób pisało, że całość ratuje styl pisania autorki. W moim przypadku jej pióro jeszcze bardziej pogarsza sytuację. Pomijając zbędne, długie opisy, których kwestię już poruszyłam, dialogi między bohaterami są po prostu płytkie i tandetne. Czułe słówka, którymi bohaterowie się do siebie zwracali, miały być chyba słodkie, ale w moim odczuciu były bardzo żenujące, a zbliżenia bohaterów, które zostały opisane – niesmaczne.

Druga połowa książki to część, w której bohaterka cały czas jest w ciąży. A najśmieszniejszy jest z tego fakt, że Dylan, który latał od jednej panienki do drugiej i jego relacja z Dree była, jaka była, po dowiedzeniu się, że zostanie ojcem, nagle dostał strzałem amora i uświadomił sobie, że bardzo kocha dziewczynę i dziecko.

Co jeszcze dziwne w tej książce, kiedy główna bohaterka zaszła w ciążę i podzieliła się tym faktem ze swoimi znajomymi, magicznie pół innych bohaterek też zachodziło w ciążę, albo dowiadywało się o nieplanowanym dziecku. Jeśli jesteśmy już przy absurdalnych scenach, dodam jeszcze, że na początku książki dyrektor Uniwersytetu, na który uczęszczała Dree, kiedy jej się akurat zachciało, na parkingu, jak gdyby nigdy nic, spytał się głównej bohaterki skąd ma takie auto i czy da mu się nim przejechać.

Rozumiem, że jest wiele gustów i opinii, ale naprawdę nie rozumiem osób, którym ta książka się podobała. Czy nie dostrzegają, jak strasznie nierealna i absurdalna jest? Nie zauważają pewnej szkodliwości jej treści? Choćby fakt, że bohaterka przed dowiedzeniem się, że jest w ciąży, prawie codziennie piła alkohol, a potem zostało to tak zupełnie zapomniane. Albo fakt, że bohaterka w przeszłości została zgwałcona i w sumie to się nic nie stało i żyła z tym dalej, bo właśnie tak to w książce jest przedstawione.

Podsumowując już całą moją opinię – gdyby ktoś płacił mi krocie za ponowne przeczytanie ,,Dark Heart”, za Chiny świata nie wzięłabym tych pieniędzy.
Debiut Jasmine to pozycja pełna absurdu, nieścisłości i chaosu. Brak spójności, przemyślanych działań i poprowadzenia akcji w dobrym kierunku. Wszystko dzieje się bez większego sensu, a poruszonych wątków jest od liku, tylko tak naprawdę żaden nie został odpowiednio skończony. Postacie po 30 stronach stają się nijacy, bez emocji i uczuć w ich relacji. Tych zawirowań pomiędzy poszczególnymi postaciami jest tak dużo, że czytelnik się w nich po prostu gubi. Dialogi są nienaturalne, bohaterowie majaczą od rzeczy, nie mówiąc już o języku, w jakim ta książka została napisana – wulgarny, płytki i żenujący. Książce przewodzi alkohol i imprezy zakrapiane jeszcze większą dawką procentów, bo miałam wrażenie, że nie było dnia, by bohaterowie coś nie pili. W fabule tej książki nie ma nic konkretnego, przejrzystego, czy choćby w najmniejszym stopniu ciekawego. Akcji tak naprawdę nie ma, ale najważniejsze, że wiedziałam, w co główna bohaterka, od stóp do głów była ubrana i co zamówiła konkretnego dnia w KFC.
Jeśli do przeczytania książki zachęca was opis i widniejący w nim motyw nielegalnych wyścigów – ostrzegam was, że to pułapka. Ostro się zawiedziecie, kiedy zorientujcie się, że więcej jest opisu pokoju dziewczyny niż wątku, który was przyciągnął.

Mam nadzieję, że teraz rozumiecie moją dosłownie zerową ocenę tej książki.

recenzja zawiera spojlery, niezbędne do uzasadnienia mojej opinii!

Długo zastanawiałam się, czy wstawianie tej recenzji, zwłaszcza że będzie ona bardzo krytyczna, ma w ogóle jakikolwiek sens, ale fakt, że od skończenia ,,Dark Heart” minęło już sporo czasu, a mi nadal przewijają się niektóre fragmenty z książki, przekonała mnie do podzielenia się z wami moją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilka godzin po skończeniu ,,Nieustępliwego szefa” z ręką na sercu mogę przyznać, że seria ,,Braci Stone” była najlepszymi romansami, jakie znalazły się na mojej półce tego roku. I jeżeli zadacie mi pytanie: Gabriel czy Aaron, mam nadzieję, że lubicie ciszę.

Po fenomenalnym ,,Upartym prezesie”, wiedziałam, że Agnieszka Bruckner należy do autorek, którym bardzo trudno będzie mnie zawieść, a kolejna jej książka tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Jej styl pisania jest po prostu fantastyczny. To jak bez problemu lawiruje między uczuciami czytelnika, jak sprawnie manipuluje akcją, tak by nie było mowy o choćby minimalnym domyśleniu się co czeka nas na kolejnej stronie, jest dla mnie czymś, co najbardziej uwielbiam w książkach. Agnieszka w swoich pozycjach podejmuje przeróżne tematy, rozwija coraz to trudniejsze w przedstawieniu wątki, ale za każdym razem udowadnia, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Pokonuje każdą postawioną wysoko poprzeczkę i robi to wręcz fantastycznie.

Do ,,Nieustępliwego szefa” wchodzimy z przytupem. Już na stracie wita nas zaskoczenie, po którym wiemy, że pozycja jeszcze nie raz nas zadziwi. Akcja jest świetnie wyważona i nie ma mowy o jakimkolwiek zagubieniu czy choćby nudzie. Autorka doskonale połączyła ze sobą dialogi i niedługie opisy, które tylko urozmaicają pozycję. Do tego ,,Nieustępliwy szef” doskonale łączy się z poprzednią częścią i bohaterami, których zdążyłam już bardzo polubić. Gabriel, Emily, jak i Liam odgrywają swoją rolę w książce, tym samym idealnie ją dopełniając.

Wątek HIV, który, szczerze mówiąc, jest ostatnim, jakiego się tu spodziewałam, został naprawdę świetnie poprowadzony. Jest to pierwszy raz, kiedy napotykam na tego typu motyw choroby poruszony w książce, ale jest to jak najbardziej na plus. Dodaje książce oryginalności i pewnego rodzaju nutki adrenaliny. Do tego jego świetne przygotowanie i poprowadzenie jest kolejnym argumentem przemawiającym za tym, by ,,Nieustępliwy szef” stał się waszą kolejną pozycją do przeczytania!

Wydarzenia sprzed lat uporządkowane przez Gabriela, nadal nie dają spać Aaronowi, który za wszelką cenę chce odkupić swoje winy. Mężczyzna robi naprawdę wiele, by kobieta, którą miał od dłuższego czasu blisko siebie, po dowiedzeniu się prawdy, nie znienawidziła go, a co więcej – wybaczyła mu.
Relacja bohaterów nie dość, że owiana masą romantycznych uniesień, pełna jest wzlotów i upadków pomiędzy dwójką, która wzbrania się przed uczuciami. Oboje wiedzą, że wiszące pomiędzy nimi pożądanie i tak, i tak doprowadzi do jednego, ale i tak myślą, że uciekanie przed nieuniknionym coś pomoże. Ich cięte riposty wobec siebie tylko podwajają napięcie i u bohaterów i u czytelnika. Do ich relacji autorka wplotła masę zwrotów akcji, które nie raz stawiają ich uczucia na włosku, a czytelnik nawet po dłuższym zastanowieniu nie może się domyślić, co czeka go na następnej stronie.

Jest wiele argumentów przemawiających za tym, że ,,Nieustępliwy szef” jest wart przeczytania, a te wymienione powyżej, to tylko część nich. Mam nadzieję, że o reszcie przekonacie się miło spędzając czas z Aaronem i Aną, a ta para stanie się częścią was już na zawsze!

Kilka godzin po skończeniu ,,Nieustępliwego szefa” z ręką na sercu mogę przyznać, że seria ,,Braci Stone” była najlepszymi romansami, jakie znalazły się na mojej półce tego roku. I jeżeli zadacie mi pytanie: Gabriel czy Aaron, mam nadzieję, że lubicie ciszę.

Po fenomenalnym ,,Upartym prezesie”, wiedziałam, że Agnieszka Bruckner należy do autorek, którym bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka ,,To tylko układ”, mimo świetnej okładki, opisu i motywów, jest kolejną pozycją, których na rynku czytelniczych jest już masa. Zaczynając pozycję, spodziewałam się raczej bardziej porywającej lektury z masą zwrotów akcji i bohaterami, którzy zaskarbią sobie moje serce, ale dostałam książkę, która zagubiła się wśród tych, które już czytałam.

Zdradzona przez faceta uzależnionego od hazardu z masą długów na koncie kobieta spotyka mężczyznę, który w zamian za pieniądze jej niedoszłego narzeczonego chce... ją. Na dodatek ów facet, który jednym spojrzeniem zawrócił kobiecie w głowie, okazuje się nowym szefem firmy ochraniającej sieć hoteli, którymi zajmuje się jej rodzina. Od tej pory pomiędzy tą dwójką dochodzi do wielu potyczek, napięć, ale też gorących uniesień i śmiesznych sytuacji.

Mimo że czas spędzony z lekturą nie należy do jakichś bardzo tragicznych, to raczej fabuła tej pozycji nie należy do tych, które będą mi się błąkać w myślach przez następny tydzień. Styl pisania autorki nie wyróżnia się niczym konkretnym, ale jest przyjemny, przez co lekturę można przeczytać bardzo szybko. Fabuła była czasami schematyczna i przewidywalna, nie było zbyt dużo zwrotów akcji, chociaż jeden na końcu naprawdę mnie zaskoczył. Myślę, że gdyby zakończenie było takie, jakiego bało się większość czytelników pod koniec pozycji, na pewno zostałaby ona w mojej głowie na dłużej.

Sposób kreacji bohaterów raczej nie przypadł mi do gustu. Może nie ma tu większych ,,ale” co do głównej bohaterki, chociaż nie była ona najlepiej wymyśloną kobiecą postacią, o jakiej kiedykolwiek dane mi było czytać, ale postać Daniela pozostała już wiele do życzenia. Miałam nieodparte wrażenie, że facet na wszystkich wrzeszczy. Chciał mieć życie każdego bliskiego mu człowieka pod kontrolą, a kiedy cokolwiek wychodziło poza jego plan, uwydatniała się jego agresywna twarz. Aż czasami śmieszyło mnie, kiedy prosił kobietę, by ta przy nim była, mając mu pomóc się hamować.
Na pewno nie znajdziecie w nim prawdziwego biznesmena, bo uważam, że jego zachowanie, sposób wypowiedzi i takie ,,poderwanie", świadczą o tym, że do profesjonalisty mu daleko.

Nie zauważyłam, by ,,To tylko układ” wyróżniało się czymś na tle innych romansów. Myślę, że lektura będzie idealna dla czytelników lubiących niewymyślne historie, ale dla bardziej wymagających, takich jak ja, już nie sprawdzi się jako umilenie wieczoru.

Książka ,,To tylko układ”, mimo świetnej okładki, opisu i motywów, jest kolejną pozycją, których na rynku czytelniczych jest już masa. Zaczynając pozycję, spodziewałam się raczej bardziej porywającej lektury z masą zwrotów akcji i bohaterami, którzy zaskarbią sobie moje serce, ale dostałam książkę, która zagubiła się wśród tych, które już czytałam.

Zdradzona przez faceta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Debiutu Weroniki Nowak byłam bardzo ciekawa, odkąd pojawiła się tylko informacja o wydaniu książki. Motywy pozycji, opis, jak i sam jej wygląd strasznie mnie zachęciły, dlatego bez zastanowienia chciałam ją jak najszybciej przeczytać. Ale cóż... kiedy tylko przeczytałam pierwsze strony, od razu wiedziałam, że z ,,When I met you” nie znajdziemy wspólnego języka, a mnie czeka do przebycia długa droga...

Przez cały czas miałam wrażenie, że cała książka opiera się na wątku nielegalnych wyścigów, które, mimo że było o nich bardzo dużo, nie zostały podane w motywach książki. Od pojawienia się dziewczyny na jednym z nich, już do samego końca bez przerwy były wspominane, co dla mnie było aż do przesytu. Oczywiście główna bohaterka została zmuszona do wzięcia udziału w jednym z nich, nie mając zupełnie nic do gadania, bo po prostu pojawiła w złym miejscu o złym czasie. Jak dla mnie strasznie przewidywalne, schematyczne i lekko absurdalne, biorąc pod uwagę fakt, że ceną w najgorszym przypadku, jest jej wolność i życie.

Każda akcja w książce, każde wydarzenie sprowadza się do spotkania bohaterów. Gdzie Hope by nie była, co by nie robiła, tam zawsze magicznie pojawia się Daniel. Nawet jak bohaterka spontanicznie wyjechała do innego miasta i zarezerwowała pokój w hotelu, których jest miliony – tam zupełnie przypadkowo pojawił się również on. Jeśli pamięć mnie nie myli, bawili się nawet w tym samym klubie. Też zupełnie przypadkowo.

Kreacja bohaterów jest strasznie dziecinna, niedopracowana i niedojrzała. Mówią jedno – robią drugie. Hope mówi, że boi się ognia, ale w ten ogień bez zastanowienia się pcha. Bohaterka była, według mnie, po prostu głupia, płytka i niedojrzała – sama doskonale wiedziała, co przeszła przez chłopaka i co ten jej potrafi zrobić, a i tak brnie w relacje z nim i ją sama rozwija. Postać Daniela nie jest wcale lepsza, a mogłabym przyznać, że nawet najgorsza z całej pozycji. Zachowania mężczyzny są absurdalne, nienaturalne i wręcz wyssane z palca. Na przykład mogę wam wskazać sytuację, kiedy Daniel szantażuje dziewczynę, by ta gdzieś z nim pojechała, a jak ona się zgadza, to ten przez całą drogę się nie odzywa, wywozi ją do lasu, wydziera na nią i tak o zostawia samą pośrodku niczego.

Największym chyba minusem jest masa błędów. Czy to literówka, czy brak kropki, czy przecinka. Rozumiem, może się zdarzyć kilka, bo jednak każdy może przeoczyć, ALE TEGO BYŁA MASA. Zdarzyło się nawet czasami, że bohaterka pozostała z zupełnie innym nazwiskiem, co powiedzmy prawdę, jest ogromnym strzałem w kolano przy pierwszej wydawanej książce.

Wymienione przeze mnie negatywy, to tylko wierzchołek góry lodowej. Czytając książkę bardzo się z nią męczyłam i nie raz miałam ogromną ochotę odłożyć ją raz na zawsze. Motyw toksycznej relacji chyba nie polegał tutaj na tym, na czym myślałam, że będzie polegał. W końcu główna bohaterka, chcąc wreszcie postawić na siebie i wyjść z problemów, w jakie weszła, raczej powinna raz na zawsze zakończyć tą relację, a nie dalej się w nią angażować, prawda?

Jedynym co uratowało pozycję, przed całkowitą klęską w moich oczach, był wątek rodziny głównej bohaterki i tajemnicy wokół niej krążącej. Tak naprawdę to dopiero zakończenie wywarło we mnie jakiekolwiek pozytywne emocje i sprawiło, że zdecydowałam się ocenić książkę tak, a nie inaczej.

Debiutu Weroniki Nowak byłam bardzo ciekawa, odkąd pojawiła się tylko informacja o wydaniu książki. Motywy pozycji, opis, jak i sam jej wygląd strasznie mnie zachęciły, dlatego bez zastanowienia chciałam ją jak najszybciej przeczytać. Ale cóż... kiedy tylko przeczytałam pierwsze strony, od razu wiedziałam, że z ,,When I met you” nie znajdziemy wspólnego języka, a mnie czeka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Weronikę Schmidt znam już z trylogii ,,Moon”, która zawładnęła sercami wielu czytelników, w tym w pewnym stopniu, moim. Kiedy więc trafiła się okazja do przeczytania jej kolejnej książki, tym razem z wątkiem tańca i enemines to lovers, nie było mowy, bym przegapiła taką pozycję.

,,You soften me” zaintrygowało mnie już na wattpadzie, więc kiedy pojawiła się informacja o wydaniu, postanowiłam, że wisienkę na torcie zostawię sobie na sam deser i nie zdecydowałam się na wcześniejsze przeczytanie zakończenia, co miało spowodować jeszcze większą fascynację przy czytaniu papierowego egzemplarza.

Niestety wersja papierowa nie przyniosła mi już tyle ekscytacji, ile towarzyszyło mi przy czytaniu pozycji pierwszy raz. Ta fascynacja bohaterami i całą ich historią po prostu gdzieś uleciała, a ja ,,You soften me” czytałam jako zwykłą książkę, która nie wywierała na mnie większych emocji.

To nie tak, że książka jest okropna, zła i beznadziejna. Nie. Widać, że ma w sobie dużo włożonej pracy i ogrom potencjału, który ja, gdybym mogła pisać ją od nowa, poprowadziłabym troszkę inaczej. Chyba największym problemem, z jakim spotkałam się podczas czytania, były strasznie, moim zdaniem, dziecinne dialogi pomiędzy bohaterami. Mimo że oboje są już dorosłymi ludźmi, to zachowywali się nienaturalnie jak na swój wiek. Rozmowy pomiędzy nimi bardziej przypominały mi dialog dzieci a nie rozmowę pomiędzy dwójką dojarzałych osób. Rozumiem, że flirt, przekomarzania i te rzeczy, a w moim odczuciu było to bardzo sztuczne i trudne w odbiorze.
To samo tyczy się ich lekko wymuszonych kłótni, które były tak naprawdę o nic a ich powód czasami bardzo wyolbrzymiony.

Winą może jest tu też trochę styl pisania autorki, który nie zmienił się od poprzednich jej książek, a ja patrzę na niego już inaczej. Mała rzecz, ale niestety dialogi, które stanowią w książce większość, czasami wręcz uprzykrzały mi czytanie i miłe spędzenie czasu z Willow i Victorem.

Poza tym drobnym szczegółem, który jednak stanowi ogromną rzecz, książka naprawdę mi się podobała. Akcja została bardzo dobrze poprowadzona, a wątek hate-love jak najbardziej został tu oddany. Uwielbiam motyw tańca i wspólnej rywalizacji przy jednoczesnym dążeniu do celu, to też również to przyczyniło się do mojej pozytywnej oceny.

Bohaterowie, pomijając ich mniej dorosłą stronę, są bardzo dobrze wykreowani. Każdy z nich nosi na swoich barkach bagaż pełen doświdczeń i raz po razie odkrywają kolejne przegródki. Mimo wielu przeciwieństw i niezrozumień łączy ich wspólny cel, do którego chcą dojść pomimo wielu kłód rzucanych pod nogi. Po drodze wywiązuje się pomiędzy nimi masa emocji, które nie mogę zaprzeczyć, czasami udzielały się również mi. Szkoda trochę, że prawie cała fabuła skupia się wyłącznie na nich i ćwiczeniu do zawodów. Brakowało mi trochę większego dopracowania i rozwinięcia wątków, które mogłyby urozmaicić książkę. Chociażby postać Jaxa – najlepszego przyjaciela Willow, bez którego dziewczyna nie mogła sobie wyobrazić życia, a odkąd jego miejsce zajął Victor, mężczyzna pojawił się może trzy razy na całą książkę.

Po wrażeniu, jakie wywarło na mnie ,,You soften me” publikowane na wattpadzie, myślałam, że książka bardziej porwie mnie, kiedy będę czytała ją w papierze. Okazuje się jednak, że czas poświęcony na wydanie, dużo zmienił w moim guście i patrzę na tą historię inaczej. Bardziej sceptycznie. Jednakże zakończenie pełne chaosu, dynamiki, zaskoczenia i zostawiające mnie z mnóstwem pytań, sprawiło, że sięgne po drugi tom. Trochę z przymusu, ale jednak nie byłabym sobą, gdybym nie dowiedziała się, jak potoczy się historia dwójki tancerzy, z różnych światów.

Jeśli czytaliście w niedalekim czasie trylogię ,,Moon” i skradła ona wasze serca – nie wahajcie się przed sięgnięciem po „You soften me”. Najnowsza pozycja od Weroniki skradnie wasze serca równie mocno, co poprzednie jej książki!

Weronikę Schmidt znam już z trylogii ,,Moon”, która zawładnęła sercami wielu czytelników, w tym w pewnym stopniu, moim. Kiedy więc trafiła się okazja do przeczytania jej kolejnej książki, tym razem z wątkiem tańca i enemines to lovers, nie było mowy, bym przegapiła taką pozycję.

,,You soften me” zaintrygowało mnie już na wattpadzie, więc kiedy pojawiła się informacja o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O ,,Emily w Paryżu" z ręką na sercu mogę powiedzieć jedno: jest to najbardziej urocza książka, jaką przeczytałam w tym roku. Jej vibe zagubionej, ale nigdy się nie poddawającej amerykanki podbijającej Paryż, jest wręcz idealny na wieczory, które chcemy spędzić z ciepłą herbatą.

Niestety nie oglądałam jeszcze serialu, więc nie mogę ocenić książki pod względem odwzorowania. Rozdziały są mega krótkie, bo tylko 3-5 stronicowe, więc zapewniam, że jedno popołudnie i pozycja będzie za wami. Dodatkowo przeurocze ozdoby na stronach umilają czytanie i wyglądają świetnie! Ogromnym plusem jest też kilka stron, na których możemy bliżej poznać bohaterkę serialu i lepiej wyobrazić sobie postacie książki.

Od Emily Cooper bije niesamowita energia. Byłam pod wrażeniem, że mimo tylu przeszkód, kłód rzucanych wiecznie pod nogi, dziewczyna pod żadnym pozorem się nie poddała, a z podniesioną głową dążyła do celu. Co prawda jej niektóre zachowania trzeba brać z przymrużeniem oka, ale pamiętajmy, że przy ,,Emily w Paryżu" mamy się po prostu dobrze bawić.

Jedynym aspektem, który kuł mnie w oczy, był wątek z Gabrielem — sąsiadem głównej bohaterki i jednocześnie jej nowym obiektem zainteresowania. Według mnie nie fair było i zachowanie Emily i w szczególności Gabriela, który można powiedzieć, umyślnie zdradził swoją dziewczynę. Bardzo nie lubię takiego wątku w książkach, szczególnie gdy jest on przedstawiony w sposób, jakby nic się nie stało.

Fenomenalnie został odwzorowany motyw Paryżu i panujących tam zwyczajów. Widać, że Francja nie jest autorce obca i świetnie przedstawiła atmosferę stolicy mody!

O ,,Emily w Paryżu" z ręką na sercu mogę powiedzieć jedno: jest to najbardziej urocza książka, jaką przeczytałam w tym roku. Jej vibe zagubionej, ale nigdy się nie poddawającej amerykanki podbijającej Paryż, jest wręcz idealny na wieczory, które chcemy spędzić z ciepłą herbatą.

Niestety nie oglądałam jeszcze serialu, więc nie mogę ocenić książki pod względem odwzorowania....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo że wobec wcześniejszego tomu miałam kilka, ale, zakończenie ,,Wyceny" zupełnie mnie zaskoczyło i nie było opcji, bym nie sięgnęła po kontynuację losów Cassie i Gabriela.

,,Zapłata" zapowiadała się bardzo dobrze. Pomimo że nadal nie umiałam się przekonać do relacji bohaterów z powodu ich sposobu poznania i rozwinięcia uczuć, książkę czytało mi się bardzo płynnie i przyjemnie.

Akcja na pewno zapewni wam dawkę emocji i sprawi, że po ciele raz po razie przechodzić będą dreszcze. Haner zadbała, by losy Cassie i Gabriela nie pozwoliły czytelnikowi na nudę i podjęła się wielu ciekawych wątków, które rozwinęła fantastycznie.

Problem pojawia się, kiedy przychodzi największy zwrot akcji, a z nim utrata pamięci Gabriela. Od tego momentu moje pozytywne zdanie o mężczyźnie, budowane przez całą pozycję, diabli wzięli. A dlaczego? Już wyjaśniam!

Dobrze wiemy, że Gabriel przed Cassie miał już dwie kobiety i to pochodzące z tej samej rodziny. Po swoim wypadku pamięta wydarzenia przed poznaniem głównej bohaterki, a więc zupełnie nie kojarzy ich spotkania i uczuć, jakie się pomiędzy nimi narodziły, a nadal jest w punkcie swojego życia, kiedy kocha swoją żonę. Dziwne więc było dla mnie, kiedy po odwiedzinach Cassie, od razu uwierzył w całą jej historię i twierdził, że na pewno musiało coś kiedyś pomiędzy nimi być. Błagał ją wręcz, by przypomniała mu o ich relacji i o tym, że kiedyś ją kochał. A więc co z miłością do swojej żony i byłej kochanki? Tak po prostu o nich zapomniał?

Po tym wydarzeniu mężczyzna zupełnie stracił w moich oczach. Zachowywał się jak zupełny cham i w ogóle nie pamiętając kobiety, miał czelność coś od niej żądać, jakby była mu coś winna. Do tego zrobił się strasznie nachalny i momentami miałam wrażenie, że byłby zdolny siłą zaciągnąć Cassie do łóżka, bo to być może pomoże mu odzyskać pamięć.

Po swoim wypadku stał się zupełnie innym człowiekiem i właśnie te zachowania sprawiły, że już nie byłam tak zachwycona pozycją, jak wcześniej.

W książce brakowało mi też większego profesjonalizmu wśród tego całego politycznego świata i mniej legalnej strony bohaterów. W innych pozycjach nigdy nie spotkałam się z tym, by jakiś niżej postawiony człowiek odzywał się do swojego ,,szefa" jak do kolegi. No może i były jakieś nieliczne przypadki, ale tutaj każdy wobec każdego był nienaturalnie, jak na ten świat, miły i niefachowy.

,,Zapłata" gdyby nie te kilka wymienionych przeze mnie minusów, byłaby naprawdę świetną książką. Wiele zwrotów akcji, nowych bohaterów, wzlotów i upadków pomiędzy bohaterami, jak i intymnych scen bardzo urozmaiciły książkę. Muszę przyznać, że pozycję czytało mi się bardzo przyjemnie i na pewno sięgnę po kontynuację powieści.

Mimo że wobec wcześniejszego tomu miałam kilka, ale, zakończenie ,,Wyceny" zupełnie mnie zaskoczyło i nie było opcji, bym nie sięgnęła po kontynuację losów Cassie i Gabriela.

,,Zapłata" zapowiadała się bardzo dobrze. Pomimo że nadal nie umiałam się przekonać do relacji bohaterów z powodu ich sposobu poznania i rozwinięcia uczuć, książkę czytało mi się bardzo płynnie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłość do Dunbridge Academy zaszczepili we mnie Emma i Henry w pierwszym tomie, więc zakochanie się w historii ich przyjaciół było tylko kwestią czasu. Przyjaźń Tori i Charles'a zaintrygowała mnie już w poprzednim tomie, i podświadomie wiedziałam, że ich relacja niedługo przerodzi się w coś więcej, ale szczerze mówiąc, o tym, że to o nich będzie następna historia, przekonałam się niedawno przed premierą książki.

Nie mogę powiedzieć, że zawiodłam się na ,,Dunbridge Academy Tylko z tobą”, bo nie czuję żadnego rozczarowania. Jednakże zestawiając oba tomy koło siebie, przyznaję, że pierwszą część urzekła mnie bardziej. Może dlatego, że tutaj nie było już tylu intryg, tajemnic i zawiłości, a autorka po prostu skupiła się na poprowadzeniu fantastycznej relacji bohaterów.

Po ,,Dunbridge Academy Tam gdzie ty” mogliśmy się już domyśleć, że relacja Victorii i Charles'a będzie opierała się na uciekaniu przed tym, co i tak nieuniknione. Każdy wokół wiedział, że oboje mają się ku sobie i tylko kwestią czasu jest, jak któreś z nich przekroczy granice przyjaźni. Wątek friends to lovers został świetnie oddany. Z racji, iż poznajemy fabułę z dwóch perspektyw, dowiadujemy się, że i chłopak i dziewczyna czują do siebie coś więcej, ale każde z nich boi się odrzucenia. Zapewniam, że perspektywa Sinclaira urzeknie was najbardziej. Sposób w jaki chłopak wypowiada się, myśli i patrzy na dziewczynę sprawia, że motyle w moim brzuchu tańczą makarenę na samo wspomnienie ulubionych fragmentów.
Charles tylko z pozoru jest śmiałym chłopakiem. Tak naprawdę skrywa głęboko w sobie wiele wrażliwości, analizuje wszystkie sytuacje i przekonujemy się o tym dopiero, kiedy poznajemy go bliżej. Kiełkujące z rozdziału na rozdział uczucia do najlepszej przyjaciółki w połączeniu z widokiem kręcącego się koło niej chłopaka nie pomagają w zachowaniu zdrowego rozsądku, a my możemy być tego świadkami.

Sarah świetnie zaplanowała fabułę i poprowadziła całą akcję książki. W Dunbridge Academy nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma swoje konsekwencje. Nadal możemy poznawać Emmę i Henry'ego, którzy teraz szczęśliwi patrzą na swoich przyjaciół i ich miłosne rozterki. Relacja Tori i Charlesa może nie jest tak emocjonująca jak ich poprzedników, ale również warta uwagi. Autorka pomiędzy romantycznymi zawilościami umiejętnie przymyciła wątek, który w dzisiejszych czasach jest bardzo aktualny.

Toksyczne relacje są bardzo na czasie, a Tori Belhaven-Wynford właśnie w taką wpadła. Pomimo wielu ostrzeżeń jej bliskich i widocznych czerwonych flag bijących od ... dziewczyna nie widzi, że przy chłopaku wcale nie jest szczęśliwa. Sarah Sprinz udowodniła, że nie zawodzi na żadnej płaszczyźnie. Do tematu podeszła bardzo racjonalnie i świetnie oddała go w sposób przemawiający do czytelnika.

Uroku książce dodaje spektakl ,,Romea i Julii” w tle, który jest prekursorem wielu ciekawych scen, przez które na pewno zrobi wam się gorąco. Intymnych scen nie ma tak dużo jak w pierwszym tomie, ale za to nie zabraknie słodkich momentów jak i tych, które rozśmieszą was do rozpuku.

Zakończenie jak zwykle nie pozostawia nic do dodania. Masa wcześniejszych, niespodziewanych zwrotów akcji przygotowała mnie na kolejny końcowy polsat, przez który znowu z niecierpliwością czekam na trzeci tom. Tym razem o Olive i Colinie!

Miłość do Dunbridge Academy zaszczepili we mnie Emma i Henry w pierwszym tomie, więc zakochanie się w historii ich przyjaciół było tylko kwestią czasu. Przyjaźń Tori i Charles'a zaintrygowała mnie już w poprzednim tomie, i podświadomie wiedziałam, że ich relacja niedługo przerodzi się w coś więcej, ale szczerze mówiąc, o tym, że to o nich będzie następna historia,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sidecar Crush Claire Kingsley, Lucy Score
Ocena 7,4
Sidecar Crush Claire Kingsley, Lu...

Na półkach:

Z Lucy Score i Claire Kingsley znam się odkąd pokochałam ich duet w Whiskey Chaser. To tam zafascynowały mnie tajemniczym miasteczkiem Bootleg Spierings i sprawiły, że ze społecznością tej małej miejscowości związałam się na bardzo długo.

,,Sidecar Crush" to kolejny tom przygód rodziny Bodinów, podczas których następne z rodzeństwa przeżywa rozmaite rozterki miłosne. Leah Mae nie kiedyś stojąca przy granicy sławy teraz wraca do rodzinnego miasteczka, gdzie czeka na nią schorowany ojciec, paczka dawnych przyjaciół, a w niej on. James Bodine. Chłopak, który już nie jest chłopakiem, jak zapamiętała dziewczyna. Teraz jest już mężczyzną, ale prócz wyglądu nic się nie zmieniło. Nawet jego uczucia w stosunku do Leah Mae Larkin.

Wątek friends to lovers i spotkanie po latach a tu oczywiście kiełkujące na nowo uczucia zostały świetnie ukazane. Autorki fajnie poprowadziły relacje bohaterów - od niewinnych spotkań, by powspominać dawne czasy, do ukradkowych spojrzeń, które mają w sobie już coś więcej niż tylko ,,lubię cię". Ich perypetie rozwinęły się dość szybko, ale wciągnięta na dobre w akcję, nie odczułam tego aż tak bardzo.

Spoiwem między wszystkimi tomami jest znakomicie poprowadzony wątek kryminalny, który z tomu na tom nabiera coraz szybszego tempa. Dowiadujemy się coraz to nowszych faktów, co pozwala nam na snucie nowych teorii i domysłów. Zaginięcie Callie Kendall i znalezienie jej swetra w domu ojca głównych bohaterów pozwala czytelnikowi wciągnąć się w serię na amen.

Styl pisania autorek jest bardzo przyjemny i lekki dla oka. Nie mam pojęcia jaki podział ról obowiązuje w ich współpracy, ale widać w każdym aspekcie, że dogadują się znakomienie, a ich duet pozwala na tworzenie fantastycznych historii. Akcja jak zwykle napisana jest z ogromnym humorem, dawką śmiechu i sarkazmu. Na pewno nie zabrakło mi tu delikatnej zazdrości i napięcia pomiędzy bohaterami. Klimat małego miasteczka został zachowany, a narastające napięcie związane z nierozwiązanym zaginięciem dziewczyny potęguje domysły na temat Bootleg Springs.

Jak dla mnie powieść mogłaby być jeszcze dłuższa, by autorki rozwinęły w czasie relacje pomiędzy bohaterami. Więcej wydarzeń to więcej okazji do zakochania się w głównych bohaterach. Jednakże książka nie zawiodła mnie, co idzie za tym, że znowu nie mogę doczekać się kolejnej części!

Z Lucy Score i Claire Kingsley znam się odkąd pokochałam ich duet w Whiskey Chaser. To tam zafascynowały mnie tajemniczym miasteczkiem Bootleg Spierings i sprawiły, że ze społecznością tej małej miejscowości związałam się na bardzo długo.

,,Sidecar Crush" to kolejny tom przygód rodziny Bodinów, podczas których następne z rodzeństwa przeżywa rozmaite rozterki miłosne. Leah...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przygodę z Ludką Skrzydlewską rozpoczęłam od fenomenalnego ,,Przeczucia", przez które wiedziałam, że pióro autorki już nigdy mnie nie zawiedzie. ,,Gbur w raju" to kolejna jej powieść, przez którą miło spędziłam czas z gadatliwą Mackenzie i gburowatym Harrisonem.

Słoneczne Hawaje, plaża, motyw grumpy x sunsine i do tego jeszcze he fell first sprawiły, że zupełnie zatraciłam się w książce. Przyjemny styl pisania Ludki, jej doskonała umiejętność wkupiania się w łaski czytelnika i do tego krótkie rozdziały pozwoliły mi szybko pokonać lekturę.
Z zafascynowaniem płynęłam przez kartki, nie mogąc doczekać się co będzie dalej.

Jedynym co mi przeszkadzało był naprawdę szybki rozwój akcji. Bohaterowie zakochali się w sobie w zaledwie tydzień i nie było czasu na wolniejsze rozwinięcie ich uczuć i oswojenie się z sytuacją. Nie doświadczyłam również większych ekscesów oprócz akcji z Miguelem, dzięki którym mógł trochę bardziej przywiązać się do bohaterów i poczuć dreszczyk emocji na skórze.

Uważam, że mimo kilku niedoskonałości ,,Gbur w raju" zasługuje na uwagę miłośników szybkich akcji, ciepłych klimatów i zwariowyanych bohaterów, szczególnie teraz, kiedy za oknem świeci jeszcze słońce, a klimat książki będzie w pełni kompatybilny z rzeczywistością jaka nas otacza.
Książkę na pewno będę miło wspominać i myślę, że nie jest to moje ostatnie spotkanie z Ludką, bo po jej książki będę sięgać jeszcze nie raz. Choćby po to, by miło spędzić wieczór.

Przygodę z Ludką Skrzydlewską rozpoczęłam od fenomenalnego ,,Przeczucia", przez które wiedziałam, że pióro autorki już nigdy mnie nie zawiedzie. ,,Gbur w raju" to kolejna jej powieść, przez którą miło spędziłam czas z gadatliwą Mackenzie i gburowatym Harrisonem.

Słoneczne Hawaje, plaża, motyw grumpy x sunsine i do tego jeszcze he fell first sprawiły, że zupełnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Połączenie twardo stąpającej po ziemi pani mecenas, która broni prawa z szefem mafii, który to prawo łamie, zwiastowało naprawdę dobry romans, obok którego nie mogłam przejść obojętnie.

Nie mogę zarzuć tej książce braku oryginalności fabuły, bo przeczytałam wiele książek i jeszcze nigdy nie spotkałam się z pomysłem połączenia silnej, odważnej kobiety z przystojnym i pewnym siebie szefem mafii, któremu trudno nie zwrócić uwagi na Rosite Gelbero. Ich relacja od początku nafaszerowana jest ogromnym napięciem, które przy każdym spotkaniu szuka ujścia. Cięty język obojga bohaterów prowadzi do wielu zaciętych potyczek słownych, przy których napewno na waszych ustach zagości uśmiech.

Brakowało mi jednak większego dopracowania fabuły. Mimo że książkę skończyłam z przeświadczeniem, że była świetna, po dłuższym przemyśleniu brakowało mi wielu elementów, a niektóre wątki zostały niedokończone. Szkoda, że pozycja nie została bardziej rozwinięta, bo styl pisania autorki jest strasznie lekki i przyjemny dla oka, przez co ,,Illegal" skończyłam w zaledwie kilkanaście godzin. Zuza bardzo fajnie wykreowała bohaterów i w przeciwiescie do akcji są oni skrupulatnie dopracowani.

Bardzo podobał mi się ten zwrot akcji, po którym myślę, że większość czytelników była oniemiała. Jednakże i tu brakowało mi wyjaśnienia jak to się stało i co było potem.
Na pewno nie znajdziecie tu nudy, relacja bohaterów poniekąd wynagrodzi wam niedociągnięcia i myśle, że po skończeniu debiutu Zuzy stwierdzicie iż nie był on wcale taki zły.

Połączenie twardo stąpającej po ziemi pani mecenas, która broni prawa z szefem mafii, który to prawo łamie, zwiastowało naprawdę dobry romans, obok którego nie mogłam przejść obojętnie.

Nie mogę zarzuć tej książce braku oryginalności fabuły, bo przeczytałam wiele książek i jeszcze nigdy nie spotkałam się z pomysłem połączenia silnej, odważnej kobiety z przystojnym i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

,,Winter Flower" to skarbnica wszystkiego, czego szukam w książkach. Oryginalni bohaterowie, którzy niepostrzeżenie zakradają się do serca czytelnika, nieprzewidywalna w żadnym stopniu fabuła, która zaskakuje na każdym kroku, przyjemny, a przede wszystkim mądry styl pisania. W kolejnej fenomenalnej książce Julki znalazłam multum fragmentów, przez które musiałam się na chwilę zatrzymać i pomyśleć nad treścią. Pomyśleć nad tym, jak zwykłe słowa są idealnie prawdziwe.

Muszę przyznać, że ,,Winter Flower", to jedyna książka Julii, której tak mocno się obawiałam. Od zawsze nie jestem fanką fantastyki, czy innych rzeczy z nią związanych, a przecież tutaj pojawia się wiele elementów fantastycznych. Moje obawy i strach minęły, kiedy tylko przeczytałam prolog. Już od pierwszych stron wiedziałam, że ta książka, będzie tym ,,czymś" i nawet wątek fantastyczny nie będzie mi przeszkadzał. I nie przeszkadzał. Jeszcze bardziej spotęgował moje emocje i sprawił, że po zakończeniu z mojego serca pozostał tylko pył.

Jestem pod ogromnym podziwem jak autorce udało się oddać najmniejszą emocję. Mam wrażenie, że historia Nicolasa i Destiny była dla niej odskocznią od romansideł i okazją do pokazania swojej drugiej, delikatniejszej, ale zaraz prawdziwszej twarzy. Bo tak, ,,Winter Flower" o niebo różni się od jej poprzednich pozycji. W ,,Winter Flower" Julia miała postawioną poprzeczkę bardzo wysoko, ale przeskoczyła ją bez najmniejszego trudu. Fenomenalnie poradziła sobie z poprowadzeniem każdego zaczętego wątku, czy opisaniem najmniejszego elementu.

,,Winter Flower" na pierwszy rzut oka może wydawać wam się dość surrealistuczną histroią. Ale zapewniam, że kiedy zaryzykujecie i poznacie ich historię, do samego końca bedzie stanowić część was. Tak jak teraz stanowi część mnie.

,,Winter Flower" to skarbnica wszystkiego, czego szukam w książkach. Oryginalni bohaterowie, którzy niepostrzeżenie zakradają się do serca czytelnika, nieprzewidywalna w żadnym stopniu fabuła, która zaskakuje na każdym kroku, przyjemny, a przede wszystkim mądry styl pisania. W kolejnej fenomenalnej książce Julki znalazłam multum fragmentów, przez które musiałam się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczerze powiedziawszy, gdyby nie jedna z patronek (tak, linka, to o tobie) i jej ciągłe namawianie mnie do sięgnięcia po ,,Upartego prezesa" raczej nie zdecydowałabym się na przeczytanie książki. Na szczęście po jej namowach zapoznałam się z opisem i motywami, po których stwierdziłam, że losy Emily i Gabriela mogą być wcale nie takie złe, i tak o to jestem tutaj, by przekonać was do przeczytania jednej z najlepszych premier tego roku!

Wątek spotkania po latach w połączeniu z motywem he fell first i ogromnym napięciem między bohaterami to już połowa argumentów, dlaczego tak pokochałam książkę Agnieszki. Drugą połową jest jej cudowny styl pisania, przez który na pewno sięgnę po jej kolejne premiery. Autorka świetnie lawiruje pomiędzy uczuciami bohaterów a obawami dotyczącymi przeszłości. Z rozdziału na rozdział buduje napięcie pomiędzy postaciami, które przy każdym spotkaniu szuka ujścia. Mimo nienawiści Emily do Gabriela nie brakuje słownych potyczek i słodkich gestów, które stopniowo roztapiają serce dziewczyny.
Agnieszka idealnie wplata w fabułę dreszczyk emocji i zwroty akcji, których nawet po dłuższym przemyśleniu akcji nie byłam w stanie się domyśleć. Powieść nie była w żadnym aspekcie nudna, mimo że relacja bohaterów rozwija się powoli.

Bardzo spodobał mi się pomysł na kreację bohaterów, którzy w prologu są młodymi, mało wiedzącymi o świecie studentami. Głupie pomysły są ich drugim imieniem, a słowo ,,konsekwencje" nie znajduje się w ich słowniku.
Pięć lat później są już dojrzałymi, dorosłymi ludźmi, którym przyszło zmierzyć się z skutkami swoich studenckich wybryków.
Widać ogromną zmianę w ich zachowaniu, co jest dowodem na to, że autorka fantastycznie oddała ich przemianę.

Krótkie rozdziały, przyjemne dialogi i chęć poznania sekretów bohaterów pozwoliła mi na przeczytanie ponad czterysto stronicowej pozycji w kilkanaście godzin. Gwarantuję, że jeśli dacie szansę Gabrielowi i Emily, na kilku stronach się nie skończy. Nie spoczniecie dopóki napis ,,Koniec" nie będzie raził was w oczy, a od razu po skończeniu jedyna myśl jaką będzie przewijać wam się w głowie to: ,,JA CHCE JESZCZE RAZ"!

Szczerze powiedziawszy, gdyby nie jedna z patronek (tak, linka, to o tobie) i jej ciągłe namawianie mnie do sięgnięcia po ,,Upartego prezesa" raczej nie zdecydowałabym się na przeczytanie książki. Na szczęście po jej namowach zapoznałam się z opisem i motywami, po których stwierdziłam, że losy Emily i Gabriela mogą być wcale nie takie złe, i tak o to jestem tutaj, by...

więcej Pokaż mimo to