Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Długo zwlekałem z napisaniem czegoś o tej książce. Część powodów była związana z okresem przejściowym w pracy, a część z tą kwestią, że pozycja ta (nie wiem, może Vonnegut w całości) wymyka się prostym klasyfikacjom. Spodziewałem się literatury antywojennej, gdyż za klasykę tego rodzaju uchodzi i rzeczywiście to dostałem. Jednak forma okazała się niezwykle zaskakująca i świeża (przynajmniej dla mnie). Jesteśmy jako czytelnicy zawieszeni razem z bohaterem w czasie i przestrzeni, a chronologii, do której jesteśmy przyzwyczajeni, nie znajdziemy tutaj.
Postaci są nieprzyjemne, ale w sposób celowy. Autor sam uzasadnia, że pod żadnym pozorem nie chce romantyzować wojny, a jedynie przedstawić jej dramatyzm bez upiększania.
Trudno mi się rozpisywać, bo mam wrażenie, że ta pozycja zasługuje albo na dogłębniejszą analizę, albo na krótkie wspomnienie. Pomimo tego, że nie lubię literatury wojennej, to ze szczerym entuzjazmem polecam zagłębić się w tę lekturę, bo nie przypomina niczego w tym gatunku.
Tłumaczenie oceniam jako udane. Była jedna czy dwie sytuacje, które trochę inaczej rozkładały akcenty, ale tłumacz podołał i poradził sobie z nie najprostszą formą — myślę, że częściowo dzięki doświadczeniu z literaturą science-fiction.

Długo zwlekałem z napisaniem czegoś o tej książce. Część powodów była związana z okresem przejściowym w pracy, a część z tą kwestią, że pozycja ta (nie wiem, może Vonnegut w całości) wymyka się prostym klasyfikacjom. Spodziewałem się literatury antywojennej, gdyż za klasykę tego rodzaju uchodzi i rzeczywiście to dostałem. Jednak forma okazała się niezwykle zaskakująca i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Smoki jesiennego zmierzchu Tracy Hickman, Margaret Weis
Ocena 7,1
Smoki jesienne... Tracy Hickman, Marg...

Na półkach: , ,

Po przeszło trzydziestu latach od premiery sięgnąłem po serię „Dragonlance” opartą na chyba najpopularniejszym systemie RPG. Książka sięga czasów, kiedy klasyczne „Lochy i Smoki” w swojej nazwie miały jeszcze przedrostek i nazywano je AD&D.
Mniejsza z historią, przejdźmy do książki, która mnie rozczuliła, bo zawiera w sobie wszystkie elementy fantastyki z końca ubiegłego wieku, które możemy sobie wyobrazić. Nie jest to książka wybitna, ani nawet bardzo dobra. Momentami jest nawet nieco sztampowa, ale w jakiś przecudowny sposób ta niewybitna pozycja ujęła mnie i myślę, że jeszcze przez jakiś czas będę poczytywał tę serię. Jest to swoistego rodzaju literatura typu guilty-pleasure, bo nie da się nie zauważyć płytkości niektórych scen, ale pomimo tych przypadłości i konwencjonalnych bohaterów historia jest całkiem dobrze napisana, trzyma w napięciu, a książka do cienkich nie należy.
Jeszcze kilka słów o bohaterach, gdyż główny wątek śledzi losy stosunkowo sporej drużyny, gdyż liczy aż osiem osób. Zarysowane są jednak na tyle wyraźnie, że nie ma problemu z odróżnieniem od siebie poszczególnych bohaterów. Działa to niestety kosztem pogłębienia bohaterów i przypominają oni postaci komiksowe. Przed rozpoczęciem lektury już wiemy, mniej więcej, jak będą się zachowywać poszczególne osoby — rycerz będzie honorowy, niziołek będzie podbierał błyskotki, a pół-elf będzie zawieszony między dwoma światami z problemem tożsamościowym.
Nie od każdej książki wymagam jednak głębi i czasami potrzebuję po prostu się zrelaksować przy książce, a ta pozycja jak najbardziej mi to dała. Nie spodziewałem się głębi, a rozrywki i to otrzymałem. Jak ktoś chce poczytać ciekawą historię “na odmóżdżenie” w stylu fantastyki końca zeszłego wieku, to „Smoki jesiennego zmierzchu” się polecają.

Po przeszło trzydziestu latach od premiery sięgnąłem po serię „Dragonlance” opartą na chyba najpopularniejszym systemie RPG. Książka sięga czasów, kiedy klasyczne „Lochy i Smoki” w swojej nazwie miały jeszcze przedrostek i nazywano je AD&D.
Mniejsza z historią, przejdźmy do książki, która mnie rozczuliła, bo zawiera w sobie wszystkie elementy fantastyki z końca ubiegłego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwsze spotkanie z Patti Smith, nie licząc jej muzycznych działań, pozostawia mnie w zawieszeniu. W jakiś sposób spodziewałem się takiego doznania, jednak okazało się, że nie byłem do końca przygotowany na to.
Smith roztacza liryczną aurę nawet w swoich prozatorskich działaniach. To, co powstało po postawieniu ostatniej kropki w Roku Małpy, jest szczególnym rodzajem pamiętnika albo jakiegoś szczególnego rodzaju dziennika snów, którego ramy wyznacza chiński rok.
Język autorki jest poruszający, a to, co pisze, sprawia wrażenie bardzo osobistego, co jest dużym sukcesem przy uniknięciu tandety.
Patti Smith opisuje rzeczywistość za pomocą obrazów i po lekturze myślałem sobie: „Kurczę! Chciałbym patrzeć na świat podobnie do niej".
Bardzo często bohaterowie książek (a może tylko ja takie czytam) są młodzi i stoją dopiero na progu życia. Patti pisze jednak swoją książkę z perspektywy osoby, która przeżyła już szóstą dekadę swojego życia. Od autorki, pomimo wieku, cały czas czuć świeżość i zaangażowanie w otaczający ją świat. Zauważa ona, że już wielu jej bliskich osób odeszła, ale nie sprawia to u niej popadnięcia w jakiś marazm i rozgoryczenie. Podmiot liryczny jest aktywny i interesuje się tym, co go otacza oraz wychodzi naprzeciw nieprzychylnościom. Oprócz liryczności prozy zdziwił mnie też właśnie aspekt polityczności jej twórczości. Co prawda nie nazywa wprost polityków, jednak bezproblemowo można odcyfrować kim jest mężczyzna o zmierzwionych, blond włosach chcący zbudować mur, a wołając w imieniu sierot w Strefie Gazy, oczywistym jest, komu jej myślenie nie jest przychylne.
Jeśli chodzi o tłumaczenie… jest świetne. Pan Krzysztof Majer niejednokrotnie pokazał, że radzi sobie wspaniale z dużymi nazwiskami i tutaj też podołał. Także jak kiedyś zobaczycie, że książkę tłumaczył ten pan, możecie kupować w ciemno. Obyśmy mieli jak najwięcej takich tłumaczy.

Pierwsze spotkanie z Patti Smith, nie licząc jej muzycznych działań, pozostawia mnie w zawieszeniu. W jakiś sposób spodziewałem się takiego doznania, jednak okazało się, że nie byłem do końca przygotowany na to.
Smith roztacza liryczną aurę nawet w swoich prozatorskich działaniach. To, co powstało po postawieniu ostatniej kropki w Roku Małpy, jest szczególnym rodzajem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bywają książki, z którymi się nie zgadzam i sprzeczam, ale jednocześnie nie potrafię odmówić im ich wartości. Takie było moje pierwsze spotkanie z Margaret Atwood w jej zbiorze pięciu esejów/wykładów, które miała przyjemność wygłosić na Uniwersytecie w Cambridge.
Bardzo rzadko sięgam po książki metaliterackie. Powodem pewnie jest to, że nie dostarczają natychmiastowo takiej sytuacji, niemniej za bardzo cenne uważam takie możliwości, które tworzą pozycje tego typu. Największą lekcję, jaką wyciągnąłem po tej lekturze, jest zauważenie, że pisarki miały często bardzo nieciekawą sytuację i warunki, w jakich musiały tworzyć w porównaniu do swoich męskich odpowiedników.
Pozycja jest dla mnie ważna, bo czuję, że coś mi dała i poszerzyła moje widzenie jako czytelnika, ale jednocześnie stanowi miejsce większej polemiki, co wcale nie świadczy negatywnie o tej pracy, bo bardzo cenię miejsca, z którymi da się wejść w dyskusję. Nie będę tu wchodził w szczegóły, bo nie ma to większego znaczenia w moim ogólnym spojrzeniu na przeczytaną książkę.
Szczerze polecam wszystkim, aby samemu skonfrontować się ze swoimi dotychczasowymi poglądami na literaturę oraz poszerzyć swoje spojrzenie. Na uznanie zasługuje także mnogość odniesień w wypowiedziach Atwood — od Kinga i bardzo popularnych tekstów kultury, aż po klasyków i wyszukane odniesienia (wspominałem ostatnio „Szkarłatną Literę” i ona również się pojawiła).
Co do tłumaczenia to czytałem kilka niepochlebnych opinii, ale chciałbym stanąć nieco w obronie, gdyż tłumaczka stanęła przed wymagającym zadaniem. Tłumaczy ona bowiem nie tylko tekst wykładów, ale również fragmenty wierszy nietłumaczonych dotychczas na polski, a zestawiona obok znamienitych tłumaczy (jak choćby Barańczak) nie można mieć pretensji, że momentami wypada mniej korzystnie. Moim zdaniem poradziła sobie i udźwignęła tłumaczenie, które było niełatwe przez różne formy zawarte w tekście.

Bywają książki, z którymi się nie zgadzam i sprzeczam, ale jednocześnie nie potrafię odmówić im ich wartości. Takie było moje pierwsze spotkanie z Margaret Atwood w jej zbiorze pięciu esejów/wykładów, które miała przyjemność wygłosić na Uniwersytecie w Cambridge.
Bardzo rzadko sięgam po książki metaliterackie. Powodem pewnie jest to, że nie dostarczają natychmiastowo takiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Muzyka jazzowa jest muzyką pogranicza, wymykającą się klasyfikacjom. Stoi na granicy między muzyką popularną a klasyczną, między profanum a sacrum. Może to właśnie ta niedookreśloność sprawia, że tak trudno o jazzie powiedzieć coś konkretnego.
Piotr Jagielski w swojej książce wychodzi na skraj dwóch światów i próbuje pokazać jazz oczami tych, którzy tę muzykę tworzą. Historia jazzu, podobnie jak jego brzmienie, jest zbyt ruchliwe, niemożliwe do uchwycenia, dlatego do opowieści o jazzie nie przystaje kronikarska relacja, a raczej gawęda, anegdota, legenda. Z tekstu widać, że autor jest żywo zainteresowany tematem, który porusza, a wywiady i spotkania z muzykami przeprowadza od lat. W trakcie czytania możemy zauważyć, że ta książka jest dla niego nie tylko pracą, ale jest nią osobiście zainteresowany. Panu Jagielskiemu ta szczególna forma opowieści wychodzi cudownie dlatego, że oddaje głos swoim bohaterom i pomimo swojej widoczności nie zasłania muzyków, o których pisze.
Może komuś przeszkadzać multum nazwisk i zespołów, które się przewijają przez strony książki, ale z drugiej strony jest to mnogość muzycznych inspiracji, po które można sięgnąć w swoich muzycznych poszukiwaniach. Autor pisze w sposób przystępny, ale próg wejścia w książkę jest lekko podniesiony dla osób nieobytych z jazzem, więc warto się nie przerażać po pierwszych stronach i zaufać. Wydawnictwo Czarne ze swoją flagową Serią Amerykańską pokazuje, że przy opisywaniu tematu potrafi naprawdę szeroko spojrzeć na kwestię amerykańską. Jazz staje się tutaj momentami punktem wyjścia do rozważań na temat rasizmu w Stanach Zjednoczonych (również skierowanym przeciw białym jazzmanom). Czasami niektóre tematy w Serii Amerykańskiej cierpią na ograniczenie tylko do Stanów, jednak w tej książce pan Jagielski rozszerza swoją opowieść, która sięga również do Europy, co wspaniale poszerza poruszony temat.

Muzyka jazzowa jest muzyką pogranicza, wymykającą się klasyfikacjom. Stoi na granicy między muzyką popularną a klasyczną, między profanum a sacrum. Może to właśnie ta niedookreśloność sprawia, że tak trudno o jazzie powiedzieć coś konkretnego.
Piotr Jagielski w swojej książce wychodzi na skraj dwóch światów i próbuje pokazać jazz oczami tych, którzy tę muzykę tworzą....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zajęło mi ponad tydzień zakończenie tej książki, ale nie była to kwestia tego, że coś z prozą Hawthorne’a było nie tak, a jedynie mojego braku umiejętności do mobilizacji samego siebie.
Niemniej jestem oczarowany tą pozycją. Hawthorne ma cudowną umiejętność opowiadania za pomocą obrazów. Sceny, które rysuje, są niezwykle malownicze i wyraziste, jakby stworzone do uwiecznienia pod pędzlem. Sceny te są też na tyle cudownie wyrysowane, że czuję jak wydarzenia „Szkarłatnej litery” głęboko zapisały się w mojej świadomości - szafot, dom gubernatora, las, czy procesja wydają się na tyle realnym wspomnieniem, jakbym był współuczestnikiem wydarzeń rozgrywających się w książce.
Pomimo obrazowego pisarstwa Hawthorne oraz statecznych elementów, które zapadają w pamięć, powieść Amerykanina nie jest w żaden sposób monotonna, czy nużąca. Zaledwie kilkustronicowe rozdziały sprawiają, że przejście od jednego obrazu do kolejnego jest niezwykle płynne i zachowany zostaje dynamizm małego kolonialnego miasteczka.
Głębia bohaterów oraz ich charakterystyka psychologiczna jest cudowna i nie będę się tu powtarzał za całym multum peanów wyśpiewywanym temu aspektowi książki.
Zastanawia mnie jednak jakie reakcje wywołała ta książka w połowie XIX wieku. Hawthorne umieścił w centrum swojej powieści kobietę upadłą oraz okazał ją jako wzór do naśladowania. Jej pokora oraz szczerość jest zachwycająca i zostaje zestawiona z szeregiem mężczyzn, którzy ze względu na swój stan (duchowni) czy pozycję są niesłusznie uważani za lepszych od Hester.
Odnoszę wrażenie, że książkę Hawthorne’a będę wspominał jako jedną z piękniejszych prób zmierzenia się z klasyką. Wydaje się, że szczere uznanie należy się nie tylko samemu autorowi, ale i zasłużonej tłumaczce.

Zajęło mi ponad tydzień zakończenie tej książki, ale nie była to kwestia tego, że coś z prozą Hawthorne’a było nie tak, a jedynie mojego braku umiejętności do mobilizacji samego siebie.
Niemniej jestem oczarowany tą pozycją. Hawthorne ma cudowną umiejętność opowiadania za pomocą obrazów. Sceny, które rysuje, są niezwykle malownicze i wyraziste, jakby stworzone do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka Marzano-Lesnevich jest niezwykle osobista. Przez cały czas czytania tej książki czuje się, że osoba autorska nie traktuje tej sprawy chłodno i z dystansem, ale jest poruszona opisywanymi wydarzeniami. Wydaje się, że z tego powodu formuje się główne dwa zarzuty wobec tej książki. Pierwszym z nich jest zbytni brak dystansu wobec historii Ricky’ego Langleya, ale moim zdaniem Alex udało się wybrnąć z tego, okazując przez pokazanie z jednej strony, jak złożone są charaktery jej bohaterów, jak i ukazując głębię własnej wrażliwości. Drugim zarzutem jest podkoloryzowanie historii, którą wygrzebała z akt sądowych. I tutaj jednak Alex się bardzo dobrze broni, gdyż w przeciwieństwie do niektórych bardziej lub mniej znanych reportażystów (wspomnijmy tylko dwóch — Kieślowski, Hugo-Bader), to nie mówi, że fakty muszą zatańczyć. Osoba autorska jasno podaje, skąd wzięła jakie informacje i nie ukrywa, że wyobraża sobie bohaterkę w jakimś konkretnym ubraniu. Przy istotnych faktach jest rzetelna, a gdy zachodzi wątpliwość, gdyż istnieją różne wersje wydarzeń, przyznaje to, nie ukrywając rozbieżności.
Zaciekawiła mnie ta historia przez wzgląd na opowieść o zwyrodniałym mordercy i początkowo irytowały mnie wtręty z życia osoby autorskiej, jednak po zakończeniu książki muszę stwierdzić, że to właśnie ta część, w której Alex mierzy się ze swoją przeszłością, jest naprawdę poruszająca. Nie mam w żaden sposób żalu do osoby autorskiej za wplecenie autobiograficznego wątku w nurt opowieści, ale wydawnictwo mogło umieścić informację o tym na blurbie, gdyż jest opisana tam jedynie połowa tej historii.
Książka jest naprawdę poruszająca i pozostawia nas z pytaniami pozbawionymi odpowiedzi, na które już sami musimy znaleźć odpowiedź.
Chciałbym zakończyć cytatem z „Władcy Pierścieni”, gdyż mam wrażenie, że prawie przez cały czas czytania tej pozycji za mną chodził.

„Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich nim obdarzyć? Nie bądź więc tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci, nawet bowiem najmądrzejszy nie wszystko wie”.

P.S. Alex jest osobą niebinarną i mam nadzieję, że udało mi się nie używać złych zaimków.

Książka Marzano-Lesnevich jest niezwykle osobista. Przez cały czas czytania tej książki czuje się, że osoba autorska nie traktuje tej sprawy chłodno i z dystansem, ale jest poruszona opisywanymi wydarzeniami. Wydaje się, że z tego powodu formuje się główne dwa zarzuty wobec tej książki. Pierwszym z nich jest zbytni brak dystansu wobec historii Ricky’ego Langleya, ale moim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Skończyłem 17-ty tom autorstwa Terry’ego Pratchett’a. Tym razem było to “Bogowie, honor, Ankh-Morpork". Oryginalny tytuł brzmi “Jingo” i nawiązuje do jingoizmu (wojowniczego nacjonalizmu), który jest głównym problemem poruszonym w tej części. Trochę mnie zdziwiło użycie w tłumaczeniu polskim trawestacji polskiej słynnej odezwy. Wydaje mi się, że nieco złagodziło to przesłanie, które sir Pratchett próbował inteligentnie przemycić. Książka wydaje się szczególnie wartościowa przy nasilającej się polaryzacji i konfliktów. Książka mówi o tym, że część konfliktów może zostać rozwiązana po prostu poprzez rozejrzenie się i zauważenie, że może nie warto czasami walczyć.

Skończyłem 17-ty tom autorstwa Terry’ego Pratchett’a. Tym razem było to “Bogowie, honor, Ankh-Morpork". Oryginalny tytuł brzmi “Jingo” i nawiązuje do jingoizmu (wojowniczego nacjonalizmu), który jest głównym problemem poruszonym w tej części. Trochę mnie zdziwiło użycie w tłumaczeniu polskim trawestacji polskiej słynnej odezwy. Wydaje mi się, że nieco złagodziło to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Faulkner'a ma bardzo wysoki próg wejścia, od którego się początkowo odbiłem. Przeczytałem kilkanaście stron, rzuciłem książkę z powrotem na półkę. Nie mogłem jednak zapomnieć o tej pozycji. Po tygodniu wziąłem ją ponownie do ręki i zacząłem od początku. Czytałem pierwsze półtora rozdziału z wrzaskiem. Siłowałem się, bo czytanie nie przychodziło mi łatwo...

Wczoraj około północy skończyłem książkę. Dawno nie odczuwałem takiego żalu po tym, że już się skończyła ta lektura. Historia powinna trwać dalej, powinna mieć jakiś dalszy ciąg, a nie zostawić mnie z takim poczuciem pustki. Faulkner pisze jak nikt inny. Warto było sobie wyrywać włosy na początku, żeby dzisiaj z uśmiechem na ustach wspominać tą książkę.
Raczej rzadko zdarza mi się czytać więcej niż raz tę samą książkę, ale "Wściekłość i wrzask"... Wrócę do tej pozycji, kiedy jeszcze trochę zmądrzeję.

Książka Faulkner'a ma bardzo wysoki próg wejścia, od którego się początkowo odbiłem. Przeczytałem kilkanaście stron, rzuciłem książkę z powrotem na półkę. Nie mogłem jednak zapomnieć o tej pozycji. Po tygodniu wziąłem ją ponownie do ręki i zacząłem od początku. Czytałem pierwsze półtora rozdziału z wrzaskiem. Siłowałem się, bo czytanie nie przychodziło mi łatwo...

Wczoraj...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Była to chyba moja ulubiona część Świata Dysku. Mocno niedoceniana i wielowątkowa. Porusza wiele istotnych kwestii ukrytych pod Pratchett'owskim humorem. Może trochę zawyżam ocenę, bo ostatnio namiętniej oglądam piłkę nożną

Była to chyba moja ulubiona część Świata Dysku. Mocno niedoceniana i wielowątkowa. Porusza wiele istotnych kwestii ukrytych pod Pratchett'owskim humorem. Może trochę zawyżam ocenę, bo ostatnio namiętniej oglądam piłkę nożną

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ech, mam ochotę zapomnieć o tej książce. Dała ona mi możliwość skonfrontowania swoich poglądów z wytworami autora. Możliwe, że moja ocena jest tak niska dlatego, że mam nieco odmienne podejście niż pan Carney do literatury non-fiction.

Przez cały czas, kiedy miałem książkę w rękach odniosłem wrażenie, że autor stworzył sobie tezę (wiele lat przed wydarzeniami na Diamentowej Górze), że buddyzm może być niebezpieczny i pisze wszystko, co by argumentowało tą tezę. Brak szerszego spojrzenia dobija czytelnika.
Problemem nie jest nawet to, że autor szuka argumentów potwierdzających jego sposób widzenia świata, ale wręcz zakłamuje rzeczywistość dopuszczając się przy tym kardynalnych błędów - myli na przykład renesans z oświeceniem, kiedy tłumaczy z czym w kulturze zachodniej kojarzy się oświecenie.
Z kolei kiedy autor ma dwa sprzeczne źródła (czy człowiek uciekając wyszedł przez drzwi, czy wyskoczył przez okno) ma tendencję do wybierania zawsze bardziej sensacyjnej wersji.

Na bardzo cienkiej granicy autor stąpa zaś wtedy kiedy brakuje mu źródeł i zwyczajnie wymyśla jakby to mogło wyglądać. W tych opisach jednak jest obrazowy i nastawia często czytelnika negatywnie w stosunku do swoich bohaterów.

Sekty z pewnością są złe i należy na nie uważać, jednak na temat działalności gesze Michaela Roach'a jedynymi zarzutami, które zostają skierowane w jego stronę to fakt, że odciął się od tradycyjnych buddyjskich nauk i miał utrzymywać (niepotwierdzone przez żadną ze stron) kontakty seksualne z członkiniami swojej wspólnoty.

Kolejnym moim problemem z tą książkę jest to, że Carney popełnia częsty, ale i tak trudny do wybaczenia błąd pars pro toto. Autor patrząc na jedną amerykańską sektę wyciąga wnioski na cały buddyzm, na jogę, medytację. Brakuje w tej książce apologii buddyzmu i zauważenia, że nie wszyscy przecież się w tym zatracają, a joga i medytacja może naprawdę zmienić człowieka na lepsze.

Pisanie pod tezę, wymyślanie szczegółów, błędy kardynalne i stronniczość. Wydaje mi się, że raczej nie dam kolejnej szansy dla Scott'a Carney'a, a ten tytuł zostanie chyba najgorszym tytułem w Serii Amerykańskiej (mam nadzieję, że nikt tego nie przebije). Zawsze jest jednak plus (jak śpiewali w "Żywocie Briana" - Always look on the bright side of life) i z pewnością ta książka pozwoli mi bardziej docenić wartościowe reportaże.

Ech, mam ochotę zapomnieć o tej książce. Dała ona mi możliwość skonfrontowania swoich poglądów z wytworami autora. Możliwe, że moja ocena jest tak niska dlatego, że mam nieco odmienne podejście niż pan Carney do literatury non-fiction.

Przez cały czas, kiedy miałem książkę w rękach odniosłem wrażenie, że autor stworzył sobie tezę (wiele lat przed wydarzeniami na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo dobra pozycja poświęcona piractwu powietrznemu w Stanach Zjednoczonych. Chyba pierwszy raz spotkałem się z tak rzetelną adnotacją źródeł w książce reporterskiej. Wkład i sumienność uderza z tych kilkunastu stron wymieniających same źródła.
Jedyny moment, gdzie autor daje się ponieść lekkim domysłom jest końcówka, kiedy snuje domysły na temat dalszych losów Cathy Kerkow.
Brakowało mi też odniesienia jak wyglądała ochrona przeciw porwaniom w reszcie świata (zwłaszcza, że dowiadujemy się z książki o porwaniach również w innych częściach świata). Wystarczyłoby mi kilka akapitów, no ale rozumiem, że nie było to tematem tej książki.
Reportaż czyta się bardzo przyjemnie, a historia jest zajmująca do tego stopnia, że czytałem ją z wypiekami na twarzy, tak jaby był to jakiś szpiegowski thriller.

Bardzo dobra pozycja poświęcona piractwu powietrznemu w Stanach Zjednoczonych. Chyba pierwszy raz spotkałem się z tak rzetelną adnotacją źródeł w książce reporterskiej. Wkład i sumienność uderza z tych kilkunastu stron wymieniających same źródła.
Jedyny moment, gdzie autor daje się ponieść lekkim domysłom jest końcówka, kiedy snuje domysły na temat dalszych losów Cathy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka z powodu zmiany otoczenia wprowadza trochę nowego kolorytu do Świata Dysku. Jestem pełen uznania dla Piotra Cholewy za tłumaczenie całej serii, ale mam wrażenie, że za ten tytuł należą mu się szczególne gratulacje, gdyż odwzorowanie akcentu australijskiego w polskich warunkach jest z pewnością niełatwym zadaniem, jednak temu "kolesiowi" wyszło to naprawdę świetnie.
Nie wiem czy przez problemy z koncentracją, czy przez zagmatwanie niektórych fragmentów z niektórych stron trudno mi było wyciągnąć sens.

Książka z powodu zmiany otoczenia wprowadza trochę nowego kolorytu do Świata Dysku. Jestem pełen uznania dla Piotra Cholewy za tłumaczenie całej serii, ale mam wrażenie, że za ten tytuł należą mu się szczególne gratulacje, gdyż odwzorowanie akcentu australijskiego w polskich warunkach jest z pewnością niełatwym zadaniem, jednak temu "kolesiowi" wyszło to naprawdę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bob Dylan używa naprawdę pięknego języka do opisywania rzeczywistości. Czyta się jego opisy oraz analizy naprawdę przyjemnie, dopóki nie zarzuca nas lawiną imion i nazwisk, które nie są znane dla osób nie zakorzenionych w muzyce folkowej.
Tytuł książki jest chyba niesmacznym żartem, gdyż treść nie ma żadnego związku z kronikarskim podejściem. Brakuje opisu wydawcy (albo umknął mi), że nie mamy styczności z biografią czy kronikami, ale rzutem oka na pięć wybranych scen z życia Boba Dylana, w których niespecjalnie otwiera się przed czytelnikiem, ale mówi tylko tyle ile uważa za potrzebne.
Dylan nie podaje w swojej książce nawet imienia swojej żony, kiedy o niej wspomina (nie chce powiedzieć o którą z nich mu chodzi), ale nie ma oporów z podawaniem imienia żony kolegi po fachu.
Amerykański noblista wydaje się po przeczytaniu niekoniecznie pozytywnym bohaterem. Odludkiem, który niespecjalnie ma ochotę nawiązać kontakt z czytelnikami. Z pewnością nie można odmówić Dylanowi talentu, ale zdecydowanie lepiej wypada w krótszych formach (piosenkach).

Bob Dylan używa naprawdę pięknego języka do opisywania rzeczywistości. Czyta się jego opisy oraz analizy naprawdę przyjemnie, dopóki nie zarzuca nas lawiną imion i nazwisk, które nie są znane dla osób nie zakorzenionych w muzyce folkowej.
Tytuł książki jest chyba niesmacznym żartem, gdyż treść nie ma żadnego związku z kronikarskim podejściem. Brakuje opisu wydawcy (albo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Miałem poczucie, że książka nie była do końca adresowana do mnie. Pomimo tego bardzo ujmuje mnie sposób pisania muzyków folkowych (Guthrie jest równie zajmujący w swoim sposobie snucia historii jak Dylan). Guthrie opowiada historie barwne, które niekoniecznie są rzetelnie, w sposób kronikarski przekazany. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, gdyż naczelny hobo Ameryki oddaje ducha swoich czasów jak nikt inny i jest niezastąpionym głosem ludzi, których chyba nikt inny nie chciałby słuchać.
Fenomenalna pozycja dla osób chcących poznać ducha i klimat tamtej epoki. Czytając dajcie się prowadzić opowieści przez pustkowia Stanów i nie szukajcie zbytnio kronikarskiej dokładności, bo nie o to chodzi w tej pozycji, ale o wysłuchanie głosu tułaczy, którzy pragną budować nową przyszłość.

Miałem poczucie, że książka nie była do końca adresowana do mnie. Pomimo tego bardzo ujmuje mnie sposób pisania muzyków folkowych (Guthrie jest równie zajmujący w swoim sposobie snucia historii jak Dylan). Guthrie opowiada historie barwne, które niekoniecznie są rzetelnie, w sposób kronikarski przekazany. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, gdyż naczelny hobo Ameryki...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki A hipopotamy żywcem się ugotowały William Seward Burroughs, Jack Kerouac
Ocena 6,8
A hipopotamy ż... William Seward Burr...

Na półkach: , ,

Moje pierwsze spotkanie z twórczością beatników, ale z pewnością nie ostatnie. Książka jest niezwykle dynamiczna i cudownie oddaje brudny klimat Nowego Jorku z lat czterdziestych. Postaci są wyraziste, a relacje między nimi na tyle pasjonujące, że nawet kiedy przez kilkanaście stron trwają dialogi czyta się to z równą pasją, jak scenę morderstwa.
Może nie za bardzo powinienem się wypowiadać, bo nie czytałem jeszcze "W drodze" Kerouac'a, ani "Nagiego Lunch'u" czy "Ćpuna" Burroughs'a, jednak wydaje się, że "Hipopotamy" stanowią świetny wstęp do twórczości tych dwóch sławnych pisarzy.

Moje pierwsze spotkanie z twórczością beatników, ale z pewnością nie ostatnie. Książka jest niezwykle dynamiczna i cudownie oddaje brudny klimat Nowego Jorku z lat czterdziestych. Postaci są wyraziste, a relacje między nimi na tyle pasjonujące, że nawet kiedy przez kilkanaście stron trwają dialogi czyta się to z równą pasją, jak scenę morderstwa.
Może nie za bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka lekka i przyjemna. Po lekturze jestem świadom dlaczego ta pozycja miała taki wpływ na wielu młodych Amerykanów. Książka powinna jednak leżeć raczej na literaturze młodzieżowej, nie na półce z literaturą piękną/światową. Klimat nieco przypominał mi Dzieci z Bullerbyn, choć w trochę bardziej dojrzałym, budującym tonie.

Książka lekka i przyjemna. Po lekturze jestem świadom dlaczego ta pozycja miała taki wpływ na wielu młodych Amerykanów. Książka powinna jednak leżeć raczej na literaturze młodzieżowej, nie na półce z literaturą piękną/światową. Klimat nieco przypominał mi Dzieci z Bullerbyn, choć w trochę bardziej dojrzałym, budującym tonie.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cykl o wiedźmach nie należy do moich ulunionych, jednak ta pozycja jest bardzo dobrym zakończeniem podcyklu.
Pratchett wplata elementy filozofii religii, a humor nie wyczerpał się na wcześniejszych pozycjach. Solidne zakończenie opowiadań o wiedźmach.

Cykl o wiedźmach nie należy do moich ulunionych, jednak ta pozycja jest bardzo dobrym zakończeniem podcyklu.
Pratchett wplata elementy filozofii religii, a humor nie wyczerpał się na wcześniejszych pozycjach. Solidne zakończenie opowiadań o wiedźmach.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przeczytałem po angielsku, to będę pisał też w tym języku.

I call my first meeting with Sanderson's writing quite succesfull. Mistborn is a piece of solid fantasy with a great world-building behind it. Despite many assets of this novel I don't feel like jumping already on the Sanderson hype train.
I have to admit I'm kind of annoyed by setting in the mainrole of fantasy books underaged heroes. I don't know if it's a fetish or the authors are trying to hit the target group of young readers. I thirst for a good modern fantasy novel with a protagonist that is grown-up and not childish.
The book is really great and I could name many assets of the novel, but I think there is no need to do this because many before me, already did it.
I can't wait to get in my hands (or on my PC) the second part of the story and I think that is probably the best recommendation a book can get.

Przeczytałem po angielsku, to będę pisał też w tym języku.

I call my first meeting with Sanderson's writing quite succesfull. Mistborn is a piece of solid fantasy with a great world-building behind it. Despite many assets of this novel I don't feel like jumping already on the Sanderson hype train.
I have to admit I'm kind of annoyed by setting in the mainrole of fantasy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wiem czy ostatnio zrobiłem się zbyt łagodny w ocenianiu, trafiam na dobre książki, czy po prostu jakoś ujmują mnie pozycje, które wpadają mi w ręce.
Do postaci Alexandra Supertrampa, mam sentyment od dawna, od kiedy pierwszy raz obejrzałem film na podstawie tej książki (tak, zbrodnia - najpierw obejrzałem, potem czytam). Miałem nadzieję, że pozycja ta będzie jakimś rodzajem ciepłego wspomnienia, jednak lektura w pewnym momencie stała się oprócz słodyczy zaczęła emanować również goryczą.
Autor nie ukrywa sympatii wobec Alexa, lecz wysłuchuje i przytacza głosy krytyczne. Książka pokazuje, że działania bohatera nie są wyjątkowe - już inni zdobywali się na podobne działania. Dodatkowo momentami wykazał się pychą/ignorancją w przygotowaniach (a może bardziej ich braku).
Pomimo wszystko sposób myślenia Alexa, jego filozofia życiowa jest zachwycająca i pociąga. Po lekturze mam wrażenie, że musiałem sobie odpowiedzieć ponownie na pytanie o swój stosunek do bohatera książki Krakauer'a, ale uważam, że to dobrze kiedy książka trochę poszerza sposób widzenia i zmusza do autorefleksji.
Podsumowując, książka bardzo dobrze opisuje życie i motywacje Supertrampa, jednocześnie dając głos jego krytykom, co pozwala na wyrobienie własnego zdania na temat postaci bohatera.
Nieco niepotrzebnie wydłużony jest fragment autobiograficzny autora, ale zaczynam się godzić z tym amerykańskim, osobistym rysem twórczości.

Nie wiem czy ostatnio zrobiłem się zbyt łagodny w ocenianiu, trafiam na dobre książki, czy po prostu jakoś ujmują mnie pozycje, które wpadają mi w ręce.
Do postaci Alexandra Supertrampa, mam sentyment od dawna, od kiedy pierwszy raz obejrzałem film na podstawie tej książki (tak, zbrodnia - najpierw obejrzałem, potem czytam). Miałem nadzieję, że pozycja ta będzie jakimś...

więcej Pokaż mimo to