Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Restauracja na kicie Lisioła
.
Lisiołowi zachciało się herbaty. Postanowił ten problem przepiszczeć z głównym komputerem pokładowym. Któż mógł przypuszczać, że zagadnienie DOBREJ herbaty doprowadzi Lisioła i całą ekipę statku „Serce ze złota” napędzanego silnikiem nieprawdopodobieństwa do seansu spirytystycznego? Tak proszę państwa, na kilka minut przed śmiercią najlepiej wzywa się zmarłych przodków. Lepiej się dowiedzieć kogo omijać w zaświatach prawda?
.
Oto Kochab. Piękna planeta, na której panuje wieczna sobota, a zarazem siedziba wydawnictwa poradnika „Autostopem przez Galaktykę” – będącego celem ataku komandosów z żabiego desantu. Jeśli nie widzieliście jeszcze latających budynków to Lisioł poleca lekturę książki „Restauracja na końcu Wszechświata” autorstwa Douglasa Adamsa. Taki lot to bardzo ciekawe przeżycie, zwłaszcza jak posiadacie ręcznik pokryty lekami na depresje. Łapy lizać, aczkolwiek Lisioł nie poleca bliższej znajomości z wirem całkowitego zrozumienia. Do czego to żona potrafi doprowadzić spragnionego wiedzy naukowca?
.
Po wizytacji statku kosmicznego linii podróżniczych opóźnionego o 900 lat, Lisioł dotarł w końcu do restauracji na końcu wszechświata, czyli niebotycznie drogiej restauracji, w której podziwia się wybuch planety, sącząc niezliczoną ilość pangalaktycznych gardłogrzmotów. Można też porozmawiać ze swoim przyszłym obiadem, zachwalającym swoje poszczególne części ciała jako „odpowiednio” otłuszczone. W tym miejscu Lisioł stracił apetyt. Podziękował kelnerowi i darował sobie oglądanie końca świata, ładując swój ogon na „pożyczony” statek. Tym właśnie sposobem futrzak dostał się na koncert kapeli „Strefa Zniszczenia”. Głośniki wielkości całego Manhattanu zapowiadają mocne walnięcie, którego lepiej nie testować na własnym futrze.
.
Wadliwy teleport odsłonił przed Lisiołem rzeczy, o których ciężko zapomnieć np. galaktyczną kozę będącą wielkim pożeraczem światów. Tej lektury nie da się łatwo zapomnieć! Absurd goni absurd, ani na chwilę nie zwalniając tempa. Wasz umysł już nigdy nie będzie taki sam, ale w dziwny sposób wciąż będzie złakniony dalszych przygód załogi „Serca ze złota”.

Restauracja na kicie Lisioła
.
Lisiołowi zachciało się herbaty. Postanowił ten problem przepiszczeć z głównym komputerem pokładowym. Któż mógł przypuszczać, że zagadnienie DOBREJ herbaty doprowadzi Lisioła i całą ekipę statku „Serce ze złota” napędzanego silnikiem nieprawdopodobieństwa do seansu spirytystycznego? Tak proszę państwa, na kilka minut przed śmiercią najlepiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mieszko. Lisioł z cienia.
.
Lisioł duszkiem opróżnił róg miodu, pijąc za ślub Czcibora z rodu piastowskiego oraz jego świeżo poślubioną żonę Lutosławę od Mściwoja. Kolejna porcja alkoholu wymagała wyminięcia kilku słabszych wojów, a nawet pociągnięcia jednego upartego z dyńki. Nikt nie będzie stać między Lisiołem a pełnym rogiem! W takich właśnie klimatach rozpoczyna się książka "Mieszko. Wyjście z cienia" autora Daniela Komorowskiego.
.
Po ślubie trzeba rozruszać kości. Najlepiej w tym pomaga wojaczka! Dlatego Lisioł wyruszył za Czciborem na pomoc księciu Bogusławowi. Trzeba odbić Lubusz z rąk Wieletów. Spodziewajcie się tutaj walki ze szczegółami, która nie raz rozgości się na stronach powieści *zapiszczał Lisioł, dzielnie broniąc dostępu do spiżarki z toporem w ręce*. Nie ma litości dla Wieletów, a są to czasy, gdy za łup uznawano też ludzi. Możecie się więc domyśleć jaki mieli plan na emeryturę.
.
Ledwo przejdziecie przez wielką bitwę a problem wielki się pojawia. Mściwój wydał swoją córkę za Czcibora, bo ten wielkim kniaziem miał być. Dobra partia, wiecie, młody, silny, z dobrym koniem, grodem, itp. Sam wielki wojownik był o tym przekonany, ba, nawet ojciec go ćwiczył do tej roli. Przewrotny bywa los. Śmiech bogów rozbrzmiał po salach Gniezna, gdy gorączka nagle zmogła Siemomysła w drodze do kibelka. Nie takie rzeczy Lisioł już widział. Synowie wielce się zmartwili, a już w ogóle pobledli, gdy okazało się, że dreszcze przeniknęły też do mózgu wielkiego kniazia. Mieszka kazał swoim następcom uczynić. Tak. TEGO MIESZKA. W dodatku wygnanego i niechętnie w grodzie widzianego przez poddanych. To się porobiło *mruknął Lisioł* a Mieszko jak to Mieszko, szaleje gdzieś, mieczem robi, panny na stolikach bierze i dobrze się bawi. Gdzie tu takiego lekkoducha złapać? No właśnie proszę Państwa, na tym się cała rzecz rozchodzi. Czcibor wbrew woli wielu ostatniej woli ojca chce dotrzymać, musi się więc nieco postarać. Dzięki temu świat słowiański czytelnik poznać może, aczkolwiek pamiętać trzeba, że to wykreowana wizja autora. Mało wiadomo o tamtych czasach, ale lepsza taka wizja niż żadna prawda?

Mieszko. Lisioł z cienia.
.
Lisioł duszkiem opróżnił róg miodu, pijąc za ślub Czcibora z rodu piastowskiego oraz jego świeżo poślubioną żonę Lutosławę od Mściwoja. Kolejna porcja alkoholu wymagała wyminięcia kilku słabszych wojów, a nawet pociągnięcia jednego upartego z dyńki. Nikt nie będzie stać między Lisiołem a pełnym rogiem! W takich właśnie klimatach rozpoczyna się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lisioł krwawy
.
Lisioł przemierzał polskie trzęsawiska, tuptając śladem zapachu okowity. Toż to najlepszy przewodnik, prowadzący prosto do karczmy! W środku futrzak zastał kompanię wesołą Maćka Borkowica – szlachcica z imienia i wyglądu. W dodatku tak wygadany, że stół dzieli się na pół, bo część woli blisko być, a część raczej zauważyła żmije w oczach pana Maćka. Coś się święci, śmierć czai się pośród archaicznych liter na kartkach książki „Mąż krwawy” Kazimierza Glińskiego. Lisioł Wam jednak piśnie, że tę pozycję – pomimo przeszło 100 lat na karku – czyta się bardzo lekko. Intryga wciąga tak mocno, że zapomnicie o naleciałościach językowych momentalnie.
.
Otóż wiedzieć musicie, że Maćko Borkowic reputacje ma paskudną. Tyle się gada o tym, co złego zrobił, że aż do króla to doszło. Teraz Imram i Jury Kasztelan przybyli sprawę wyniuchać, ale proste to nie będzie! Aczkolwiek sam Maćko lisem próbuje być, dwie pieczenie na jednym ogniu upiec planuje, czyli wybielić się i interes wielki na lewo ubić. Jednak los okazuje się przewrotny. Macko wzywa więc swoich dwóch zaufanych druhów herbowych: imć Otto ze Szczekarzowic herbu Topór i imć Piotra Pszonka z Babina i Radowca herbu Janina. Woń zgnilizny za nimi podąża, kopyta ślad krwi zostawiają. Z tego nic dobrego nie będzie! *stwierdził Lisioł, obserwując nocą karczmę. Nieludzki krzyk opuścił drewniane ściany zajazdu* No to się zaczęło!
.
Nie zabraknie też wątku miłosnego. Oto chłop Bolech zakochał się z wzajemnością w Kasieńce. Ojciec dziewczyny jednak o rycerzu dla swej córy śni. Sprawę jedynie pogorszył tutaj archanioł Michał, wtrącając swój niebiański nos. Bolech będzie musiał zawalczyć o swoją miłość, w świat wyruszając, czy mu się uda? Rycerz Zaklika będzie miał w tym swój niemały udział!
.
Krew znaczy kartki książki. Maćko nie cofnie się przed niczym w obronie swojego majątku i stylu życia człowieka, co po karkach chłopów do ich dziewek chodzi, kiedy tylko go najdzie chętka. Chociaż intryga zagęszcza się, to szczegółowe opisy chat, lasów itp. potrafią wystraszyć. Tutaj Lisioł Wam jednak szepnie, że są tak lekko napisane, że przepłyniecie przez nie bez większego szwanku. Futrzak gorąco poleca lekturę.

Lisioł krwawy
.
Lisioł przemierzał polskie trzęsawiska, tuptając śladem zapachu okowity. Toż to najlepszy przewodnik, prowadzący prosto do karczmy! W środku futrzak zastał kompanię wesołą Maćka Borkowica – szlachcica z imienia i wyglądu. W dodatku tak wygadany, że stół dzieli się na pół, bo część woli blisko być, a część raczej zauważyła żmije w oczach pana Maćka. Coś się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Inżynierowie Hitlera
.
Fritz Todt – mówi Wam coś to nazwisko? Jeśli nie, to czeka Was lektura książki „Inżynierowie Hitlera. Todt, Speer i inni” autorstwa Blaine Taylor. Pozycja jest porządnie zrobiona ze szczegółami, dzięki czemu szybko nadrobicie braki w wiedzy, a jest co nadrabiać! Autostrady Hitlera nie zbudowały się same. Wódz wymarzył sobie plan, ale wcielił go w życie właśnie Fritz Todt. Ten uzdolniony człowiek, mający w łapie niejeden fach odcisnął swoje piętno również na II wojnie światowej jako minister uzbrojenia i amunicji pomiędzy 1940 a 1942 rokiem. Lisioł musi Wam tutaj pisnąć, że człowiek miał w sobie ikrę! Nie każdego było stać na to, żeby wziąć dowody pod pachę i udać się na 6-godzinną naradę z Hitlerem, gdzie wykładało mu się niewygodną prawdę, ryzykując przy tym własnym życiem. To, że głowa Rzeszy Was lubiła, w żadnym wypadku nie chroniło Waszego życia przed nagłym opuszczeniem tego padołu. Najwyraźniej Todt wyżej od mrzonek cenił sobie fakty.
.
Fritz Todt nie dożył końca wojny, prawie pociągając za sobą Alberta Speera. W jaki sposób? Czytać, czytać, czytać to będziecie wiedzieć! *lisie piski radości*. Ale to nie koniec książki. Po dokładnym opisie pogrzebu Todta czeka Was nowa „przygoda”, tym razem z Albertem Speerem w roli głównej. Ktoś musiał przecież kontynuować pracę Fritza. Poznacie się więc bliżej z pociskami rakietowymi oraz nieudolnymi próbami stworzenia bomby atomowej, taki poniedziałek rano. Ciężko być ministrem uzbrojenia i produkcji wojennej Rzeszy. Ten kawałek historii poznacie już do samego końca, a raczej do ławy sądowej!
.
Książka jest napisana lekkim i przystępnym językiem. Obfituje też w wiele ciekawych zdjęć postaci historycznych. Lisioł spotkał między innymi Adolfa Gallanda, asaLuftwaffe i dowódcęlotnictwa myśliwskiego, a co gorsze być może nawet przyzwoitego człowieka,jak wielu twierdzi. Przez strony przewija się również mistrz propagandy Joseph Goebbels i jemu podobne kreatury. Tutaj trzeba zachować czujność! Lisioł wolał siedzieć na barku Todta i zaglądać Gallandowi do kieliszka.
.
Dla czytelników obeznanych z tematyką lektura będzie dobrym pogłębieniem wiedzy. Z pewnością znajdziecie tutaj coś, czego jeszcze nie wiecie.

Inżynierowie Hitlera
.
Fritz Todt – mówi Wam coś to nazwisko? Jeśli nie, to czeka Was lektura książki „Inżynierowie Hitlera. Todt, Speer i inni” autorstwa Blaine Taylor. Pozycja jest porządnie zrobiona ze szczegółami, dzięki czemu szybko nadrobicie braki w wiedzy, a jest co nadrabiać! Autostrady Hitlera nie zbudowały się same. Wódz wymarzył sobie plan, ale wcielił go w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Japonia 1937-1945
.
Jeśli interesuje Was historia II Wojny Światowej, Japonia lub po prostu mroczna strona człowieczeństwa to Lisioł zaprasza do lektury książki „Japonia 1937-1945. Wojna Armii Cesarza”. Kraj Kwitnącej Wiśni to nie tylko piękne widoki, anime i manga, to również skomplikowana historia. Jean-Louis Margolin przeprowadza czytelników przez wszystkie warstwy tej opowieści, zaczynając od okresu samurajów. Bushido, czyli niepisany kodeks bushi do dziś jest żywy w Japonii, przybierając różne postacie, aż stał się podstawą japońskiego fundamentalizmu. Jak to się stało, chociaż po drodze wydarzyła się restauracja Meiji – spopularyzowana w jakże cukierkowym „OstatnimSamuraju”?
.
Kamikadze, marsze śmierci, nieludzkie eksperymenty, represje bez granic, dehumanizacja. Japonia w okresie II wojny światowej poraża swoją brutalnością. Dlatego autor Jean-Louis Margolin rozkłada ją nie tylko na okresy historyczne, ale również poszczególne gałęzie takie jak gospodarka, polityka, propaganda, itp. aż do samego końca, czyli sfery kłamstw. Pamięć to pojęcie względne, a historię można próbować zmienić. Kłamstwo powtarzane setki razyzamienia się w prawdę, również w tym wypadku Japończycy lubią się mijać z prawdą. Z drugiej strony, któż by chciał się tłumaczyć z tego całego okrucieństwa, uzasadniając go potrzebą chwili i supremacją narodu japońskiego w rejonach Azji? Niemcy musieli uderzyć się w pierś, Japonia natomiast była potrzebna jako przyczółek podczas Zimnej Wojny.
.
„Japonia 1937-1945. Wojna Armii Cesarza” to wielowarstwowa książka, która pokazuje drogę Japonii od kraju zacofanego do samego jądra ciemności. Usłyszycie krzyki agonii schowane za kwiatami wiśni, doświadczycie radości zwycięstwa i bólu porażki w każdym możliwym wydaniu. Zobaczycie świat oczami Japończyków oraz ich ofiar. To nie będzie łatwa droga ani przyjemna. 500 stron prawdy o człowieku i jego możliwościach. Autor jednak sięga dalej, ukazując, jak działania Japończyków w tamtym okresie odcisnęły piętno na Chinach, Korei, Tajwanie i całej Azji Południowo-Wschodniej. Lektura pobudza do myślenia i pytania, czy Japonia nadal posiada w sobie potencjał brutalności, ukryty głęboko w środku?

Japonia 1937-1945
.
Jeśli interesuje Was historia II Wojny Światowej, Japonia lub po prostu mroczna strona człowieczeństwa to Lisioł zaprasza do lektury książki „Japonia 1937-1945. Wojna Armii Cesarza”. Kraj Kwitnącej Wiśni to nie tylko piękne widoki, anime i manga, to również skomplikowana historia. Jean-Louis Margolin przeprowadza czytelników przez wszystkie warstwy tej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nowa gra w Chińczyka Bogdan Góralczyk, Marcin Jacoby, Tomasz Sajewicz
Ocena 7,7
Nowa gra w Chi... Bogdan Góralczyk, M...

Na półkach: , ,

Nowa gra w Lisioła.
.
Lisioł: Czy Chiny mają najlepsze truskawki?
Profesor lisioizmu nr 1: Tak.
Profesor lisioizmu nr 2: Nie.
Lisioł: Czy Chin należy się bać?
Profesor lisioizmu nr 1: Tak.
Profesor lisioizmu nr 2: Nie.
*Spojrzenie na czytelników* Jak wiadomo profesorowie lisioizmu mają problemy z trzeźwością i decyzyjnością dlatego jeśli chcecie przeczytać dobry wywiad na temat Chin, Lisioł poleca książkę „Nowa gra w chińczyka”, gdzie Profesorowie Bogdan Góralczyk i Marcin Jacoby odpowiadają na pytania Tomasza Sajewicza. Pozycja jest podzielona na pięć części: „Czy Chin należy się bać?”; „Imperium Środka”; „Wojna technologiczna i Chiny na Księżycu”; „W skali mega”; „Nowa mapa świata”. Podsumowując, sprawa dotyczy współczesnych Chin, aczkolwiek nie da się mówić o Chinach z pominięciem tradycji oraz historii tego państwa. Przygotujcie się więc na dużą porcję wiedzy.
.
Czy jednak Lisioł dowiedział się, czy Chin należy się bać? Niekoniecznie pada ta odpowiedź. Dlaczego? Otóż problem jest skomplikowany, a podejście akademickie wymieszane z doświadczeniem nie pozwala na jasne i klarowne odpowiedzi typu „tak” i „nie”. Czego więc można się dowiedzieć? Przede wszystkim jak zrozumieć Chiny, a przynajmniej jakim torem iść w tych próbach. Rozmówcy Pana Tomasza uważają, że jest to niezbędny element ulokowania siebie we współczesnym świecie, bo w skrócie Chińczycy są wszędzie *Lisioł otwiera lodówkę* tutaj też *dźwięk otwierania piwniczki* a tutaj nie *oznajmia Lisioł, wycierając czerwone łapki w futerko*.
.
Z książki dowiemy się sporo o postrzeganiu świata przez samych Chińczyków, nie zabraknie też tłumaczenia działania chińskiej polityki oraz propagandy. Nie przeraźcie się, jeśli coś wyda Wam się obce lub mało zrozumiałe – to dość prawdopodobne. Ponoć nawet sinolodzy mają problem z pełnym zrozumieniem Chin. Lisioł uważa, że sama próba jest już ważna. Nigdy nie wiecie, kiedy pojawi się koło Was Chińczyk z lukratywną propozycją, lepiej być przygotowany zawczasu i wiedzieć, jakich sztuczek użyje. Moralność? Hmmm to chyba nie ten nurt cywilizacyjny. Lisioł poleca lekturę, sporo się dowiecie, a nawet za dużo!

Nowa gra w Lisioła.
.
Lisioł: Czy Chiny mają najlepsze truskawki?
Profesor lisioizmu nr 1: Tak.
Profesor lisioizmu nr 2: Nie.
Lisioł: Czy Chin należy się bać?
Profesor lisioizmu nr 1: Tak.
Profesor lisioizmu nr 2: Nie.
*Spojrzenie na czytelników* Jak wiadomo profesorowie lisioizmu mają problemy z trzeźwością i decyzyjnością dlatego jeśli chcecie przeczytać dobry wywiad na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lisioły koreańskie
.
Może być to dla Was zaskoczeniem, ale Lisioł należy do gatunku stworzeń psotnych i ciekawskich – futrzak wie, co za szok. Tak się składa, że bycie psotnym to ciężka sprawa i trzeba stale ćwiczyć podkradanie truskawek oraz ukrywanie kostek rosołowych w główce od prysznica, aby nie wyjść z wprawy. Dlatego Lisioł postanowił odwiedzić koreańskie tokgabi i przekonać się, kto jest najsprytniejszym i najbardziej rudym szelmą w Krainie Porannego Blasku. W tym celu Lisioł wskoczył do „Baśni Koreańskich” Willama Elliota Griffisa – nie mylić z Griffithem.
.
Szybko okazało się, że tokgabi musiały skapitulować, bo nie tolerują niczego, co białe. Z końcówką lisiego ogonka wymierzonego w psotne duszki, futrzak dostał się na dwór króla tokgabi. I chociaż te psotniki lubią płatać figle, gdy kucharka usypia ze zmęczenia, może okazać się, że duszki pomogą jej w obowiązkach. Lisioł następnie przekroczył Rybi Most i stanął oko w oko z Ognistym Diablęciem, a także zapoznał się z lokalną wersją baśni o Kopciuszku – tutaj określaną przez zawistną macochę oraz jej córkę jako Prosiątko. Lisioł woli prawdziwe imię dziewczyny, Kwiat Gruszy, dlatego chętnie pomógł jej… pozbyć się niemiłej siostry pośród bagien. Wypadki się zdarzają – pisnął futrzak.
.
W tym zbiorze opowiadań każdy znajdzie coś dla siebie – od klasycznych opowieści o demonach oraz wyprawach w poszukiwaniu artefaktów, przez historie o pierwszym królu Korei, a Lisioł nawet skosztował magicznej brzoskwini. To się nazywa pełen przekrój. Szczególnie ciekawe są w tekstach wzmianki dotyczące stosunków Koreańczyków z Japończykami, bo Lisioł musi przyznać, że te dwie nacje mają za sobą wyjątkowo burzliwą historię. Bystre oko dostrzeże w „pewnym admirale” Yi Sun-sina.
.
Lektura baśni była prawdziwą przyjemnością, bo są nie tylko intryguję i bardzo lisiołkowate, ale również interesująco napisane – duża zasługa w tym tłumacza Tomasza Kupczyka. Chociaż książka oryginalnie ukazała się w 1922 roku to nie czuć bardzo jej wieku – widać, że autor był szczerze zafascynowany kulturą Korei, przez co Lisioł może tylko pisnąć polecająco!

Lisioły koreańskie
.
Może być to dla Was zaskoczeniem, ale Lisioł należy do gatunku stworzeń psotnych i ciekawskich – futrzak wie, co za szok. Tak się składa, że bycie psotnym to ciężka sprawa i trzeba stale ćwiczyć podkradanie truskawek oraz ukrywanie kostek rosołowych w główce od prysznica, aby nie wyjść z wprawy. Dlatego Lisioł postanowił odwiedzić koreańskie tokgabi i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W imię Lisioła
.
Śluby... Czemu zawsze przypominają zaawansowane operacje wojskowe, chociaż teoretycznie są organizowane ku radości państwa młodych, a idąca do ołtarza para wygląda jak dwa wysuszone trupy z uśmiechem wybitym młotkiem. Nie inaczej jest tym razem. Lisioł poznał Laile z książki „W imię Boga” autorstwa Dominiki Skoczeń pośród wież słodyczy. W jednej z nich zagnieździł się Lisioł, pożerając podstawę swojego lokum z dodatkiem wina. Oczywiście nie zamierzał słuchać co matka Lailii akurat ustala. Jak wiadomo, bogate rody mówią bardzo dużo i jeszcze więcej chcą. Tym razem jednak ślub nie przebiegnie zgodnie z planem, gdyż pan młody postanowił być umierający – Lisioł doskonale go rozumie i popiera!
.
Lailii jednak mocno odczuła zmianę sytuacji. Zrobiła się smętna, wręcz nieobecna, dlatego Lisioł postanowił ją nieco obudzić. Jednym silnym pchnięciem zrzucił dziewczynę z mostu do wody. To powinno pomóc *zamruczał Lisioł* będzie miała przygodę życia! I rzeczywiście bogata dziewczyna ląduje w swoich wymuskanych falbankach w dzielnicy biedy, nie mając przy sobie nawet jednej monety. To dopiero rozrywka! Laila ma jednak więcej szczęścia niż rozumu – odnajduje ją facet z ciętym językiem oraz złotym sercem – no, srebrnym, Pan Aave Tanuril. Przed tym biedakiem – w podwójnym tego słowa znaczeniu – staje nie lada wyzwanie: opieka nad panienką z bogatego domu połączona z próbą odesłania jej do jedwabnego łóżka – oczywiście za odpowiednią garść monet. Tutaj zaczyna się coś dla miłośników romansów. Dwoje ludzi w jednej izbie, łamiących się chlebem, w jednym dymie z piecyka i tylko jednym Lisiołem do towarzystwa. Z tego musi coś być!
.
Poza klasyczną fabułą o osobach z dwóch różnych światów autorka zadbała też o świat, w którym sporo boskości i sług pańskich o specjalnych zdolnościach. Bywa to strasznie irytujące, gdy zwłoki w kółko powstają na nowo *mruknął Lisioł, odrzucając zakrwawiony nóż*. W dodatku Laila pomimo faktu, że jest nadczłowiekiem, postanowiła przygotować dla czytelników niespodziankę i zrobić level up, więc jeśli chcecie się dokładnie dowiedzieć, co to znaczy to czas zacząć czytać lisi patronat bo warto.

W imię Lisioła
.
Śluby... Czemu zawsze przypominają zaawansowane operacje wojskowe, chociaż teoretycznie są organizowane ku radości państwa młodych, a idąca do ołtarza para wygląda jak dwa wysuszone trupy z uśmiechem wybitym młotkiem. Nie inaczej jest tym razem. Lisioł poznał Laile z książki „W imię Boga” autorstwa Dominiki Skoczeń pośród wież słodyczy. W jednej z nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Autostopem przez Lisioktykę
.
Książka Douglasa Adamsa „Autostopem przez galaktykę” to kwintesencja lisiego humoru! Ta pozycja jest po prostu ruda i ma wielki puszysty ogon. W skrócie ta książka jest Lisłem. Ma wszystkie składowe Jego Wielkiej Lisiołkowatości, czyli: nieziemski humor, jest odjechana, posiada przepis na drinka „Ponadgalaktyczny Gardłogrzmot” i jest o końcu świata. A przynajmniej końcu ziemi, wywołanego, cóż, rozbudową gigantycznej międzygwiezdnej autostrady, połączonej z biurokracją godną Domu Który Czyni Szalonym z „12 Prac Asterixa”. Nawet koniec świata nie może się obejść bez papierkowej roboty.
.
Lisioł jest jednak zbyt wspaniały, by ot tak wyparować, więc dołączył do galaktycznych autostopowiczów, przedostając się na początek do statku roboczego, którego mieszkańcy najwyraźniej wyznają boginie brudu. Vogoni nie tylko nie umieją sprzątać, są również niesamowicie niemili i piszą fatalne wiersze. Wylatując w kosmos, Lisioł się jeszcze odgrażał, że wsadzi te wynaturzenia głęboko w tyłek tego dziwactwa, mieniącego się komendantem statku robotniczego.
.
Wyrzucenie przez śluzę to świetny sposób na rozpoczęcie wielkiej podróży po kosmosie za pomocą techniki autostopowicza. Zwłaszcza jeśli traficie na statek napędzany nieskończonym nieprawdopodobieństwem. Lisioł nie poleca, strasznie dużo małp chce gadać tutaj o Hamlecie, nie wspominając o bujającej się rzeczywistości. To już chyba lepiej się nudzić w hiperprzestrzeni! Chyba że akurat traficie na kradziony prototyp próbujący za wszelką cenę umilić Wam życie. Wtedy najlepiej samodzielnie wystrzelić się w kosmos.
.
Książka „Autostopem przez galaktykę” może wydawać się czystym wariactwem, ale tutaj nie liczy się szaleństwo, tylko jego JAKOŚĆ. Ta książka porywa, wciąga jak czarna dziura, a przy tym sprawia, że czytelnik ciągle się uśmiecha. Dla fanów Pratchetta pozycja obowiązkowa. Lisioł zakochał się w tej książce. I na dodatek jest fabuła! Tak, Lisioł nie żartuje. Główny wątek koncentruje się na dwóch autostopowiczach o typowych imionach – Artur Dent i Ford Perfect. Do tego dochodzi robot z depresją, prezydent Galaktyki Zaphod Beeblebrox oraz jego mózg, czyli Trillian. Wybuchowa ekipa. Lisioł gorąco poleca.

Autostopem przez Lisioktykę
.
Książka Douglasa Adamsa „Autostopem przez galaktykę” to kwintesencja lisiego humoru! Ta pozycja jest po prostu ruda i ma wielki puszysty ogon. W skrócie ta książka jest Lisłem. Ma wszystkie składowe Jego Wielkiej Lisiołkowatości, czyli: nieziemski humor, jest odjechana, posiada przepis na drinka „Ponadgalaktyczny Gardłogrzmot” i jest o końcu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kajlisioł
.
Gdybyście posiadali moc sterowania więziami, które Was łączą z innymi ludźmi, co byście zrobili? Lisioł zapewne zorganizowałby większą dostawę sake oraz truskawek *lisie piski aprobaty*. Co jednak gdy taką moc zdobędzie ktoś, kogo los nie obchodzi właściwie nikogo? Na to pytanie odpowiada autorka Vaishnavi Patel w książce „Kajkeji”.
.
Tytułowa bohaterka Kajkeji wychowuje się w pałacu w cieniu swojego ojca i braci. Matka zostaje wygnana z niewiadomych powodów, jeszcze bardziej pogłębiając uczucie samotności Kajkeji. Na szczęście jej ulubiony brat – Judhadźit – stara się pomóc, a nawet daje dziewczynie ułudę wolności, czyli naukę walki bronią – coś, co jest dozwolone tylko dla mężczyzn. Tak, w tym świecie kobieta jest niczym ładny dodatek do stroju, narzędzie do zawierania sojuszy oraz powietrze, mające zajmować się swoimi obowiązkami. Irytujące, ale tak wygląda świat, gdzie nawet bogowie ignorują modlitwy Kajkeji. *Lisioł podnosi łapkę* czy jednak na pewno? Ewidentnie wrócimy do tego pytania!
.
Kajkeji marzy o niezależności, ale o jej małżeństwie decyduje ojciec oraz brat. Czy uda się jej odnaleźć w nowym środowisku jako trzeciej żonie? Czy zyska niezależność? Czy magia przyda jej się do czegoś, czy też jednak okaże się przekleństwem? *rzucił Lisioł, pędząc na rydwanie bojowym* Bo wiecie, że najlepsze wrażenie na nowym mężu robi przyniesienie truchła jego wroga, w stylu Conana! Aczkolwiek możecie zapomnieć o akcji pędzącej cwałem. Strony co jakiś czas przyśpieszają, ale przez większość czasu fabuła płynie leniwie.
.
Autorka ma lekki i przyjemny styl, który pozwala zrekompensować rozciągnięcie fabuły. Jest bardzo dużo myśli głównej bohaterki oraz wyjaśnień odnośnie sytuacji geopolitycznej regionu, co spowalnia akcje i nie zawsze jest w ogóle potrzebne. Wróćmy jednak do bogów, otóż książka jest adaptacją jednego z dwóch najważniejszych sanskryckich eposów – Ramajany. Przez adaptację rozumiemy to, że jego bohater, Rama dostał łatkę złoczyńcy, a postać niezbyt pozytywnej Kajkeji bohaterki. W efekcie powieść to rodzaj manifestu na rzecz kobiet i szczerze piszcząc, Lisioł wolałby zupełnie niezależną historię w tych realiach, ale bez tej mitologicznej kotwicy.

Kajlisioł
.
Gdybyście posiadali moc sterowania więziami, które Was łączą z innymi ludźmi, co byście zrobili? Lisioł zapewne zorganizowałby większą dostawę sake oraz truskawek *lisie piski aprobaty*. Co jednak gdy taką moc zdobędzie ktoś, kogo los nie obchodzi właściwie nikogo? Na to pytanie odpowiada autorka Vaishnavi Patel w książce „Kajkeji”.
.
Tytułowa bohaterka Kajkeji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

PanzerLisioł IV
.
Nie da się ukryć, że Lisioł czołgi lubi, a nawet ma swój ulubiony typ. Jest nim Panzerkampfwagen IV w romantycznej mowie Goethego, a dla przyjaciół Panzer IV. Lisioł upodobał sobie szczególnie wersję H, ale to już szczegóły *Lisioł dumnie kiwa łebkiem*. Z tego też powodu, futrzak postanowił zaprezentować Wam książkę „Panzer IV” autorstwa Thomasa Andersona, gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, o co Lisiołowi chodzi z tym czołgiem.
.
Prócz wielu ciekawych zdjęć, książka zawiera garść szczegółowych informacji o tytułowym czołgu – od genezy po pełny opis służby podczas II wojny światowej. Można więc dowiedzieć się, nie tylko gdzie umieszczono silnik, jaką skrzynie biegów zamontowano, ale nawet czym różnią się poszczególne wersje od siebie oraz po co montowano boczne osłony przeciwkumulacyjne. Dodajcie sobie do tego odrobinę wyobraźni, a poczujcie, jak ten czołg pracuje, jak jego silnik mruczy – no dobra, wyje i okazjonalnie domaga się użycia gaśnicy.
.
Autor jednak nie zanudza nas szeregiem cyfr, tylko pozwala Panzerowi ożyć i wyjechać ze stron książki, żebyście mogli go dotknąć. Tak właśnie zrozumiecie jak się użytkowało taką maszynę. Znajdziecie odpowiedź na to, jak to jest rozłożyć hamak pomiędzy dwoma czołgami, aby uciąć sobie szybką drzemkę w przerwie między działaniami bojowymi. Poczujecie żar Afryki wlewający się przez włazy, zamieniający czołg w piekarnik. Trzeba było mieć sporo odwagi, by prowadzić takiego kolosa, i jeszcze więcej, żeby w nim zginąć. Wbrew pozorom czołg nie sprawia, że jesteście bezpieczniejsi, bo kto żyw na polu bitwy chce się Was pozbyć w pierwszej kolejności. Wbrew pozorom szczegóły techniczne, takie jak np. sposób prowadzenia, pozwalają wyobrazić sobie, jak wyglądało życie codzienne w Panzer IV. W końcu dla pancerniaków pojazd był ich całym dobytkiem i jedynym domem na froncie, jaki mieli.
.
Spora część książki to opis działalności bojowej Panzer IV od Francji przez Afrykę po Barbarossę. Jest więc co czytać. Lisioł bardzo poleca zarówno początkującym w temacie militariów, jak i bardziej zaawansowanych miłośnikom ciężkiego sprzętu.

PanzerLisioł IV
.
Nie da się ukryć, że Lisioł czołgi lubi, a nawet ma swój ulubiony typ. Jest nim Panzerkampfwagen IV w romantycznej mowie Goethego, a dla przyjaciół Panzer IV. Lisioł upodobał sobie szczególnie wersję H, ale to już szczegóły *Lisioł dumnie kiwa łebkiem*. Z tego też powodu, futrzak postanowił zaprezentować Wam książkę „Panzer IV” autorstwa Thomasa Andersona,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nasreddin Hodża. Wybrane Lisioły
.
Słyszeliście kiedyś o kultowej międzynarodowej postaci Nasreddina Hodży? Nie? Nie martwcie się, Lisioł też nie, chociaż autor wstępu w książce opracowanej przez Janusza Janczewskiego "Nassreddin Hodża. Wybrane anegdoty" twierdziłby, że macie powody do wstydu, jednak sam Hodża by już tak nie uznał. O co chodzi z gwiazdą humoru, porównywaną do samego Demokryta, a nawet Diogenesa?
.
Prawie 60 stronnicowy wstęp wyjaśni Wam kim jest Hodża ale nie potwierdzi czy istniał na pewno czy nie, za to dowiecie się wszystkiego, co się da na temat tego pana - z podziałem nawet na kraje, które prowadziły na jego temat badania. Okazuje się, że każdy na Bliskim Wschodzie uważa, że Hodża pochodzi z jego terenów. Skąd taka zachłanność? Otóż Hodża równie dobrze mógłby urodzić się w Polsce. Jego anegdoty i przygody po małej korekcie religijnej, okazałyby się bliskie także Słowianom, Germanom, itp., ponieważ Hodża porusza sprawy uniwersalne na wesoło. Przez to podejście pan na osiołku od razu przypadł Lisiołowi do gustu! Trudno, żeby nie. Żona oszalała? Nic nie szkodzi, przecież od urodzenia jest szalona. Dom do góry nogami? Oczywiście, że tak, przecież jak znajdziesz sobie żonę, to i tak przewróci dom do góry nogami. Chcesz ukraść trochę warzyw? Powiedz, że to wina wiatru, że jesteś w cudzym ogrodzie. Spadłeś ze schodów? Ależ skąd, to jedynie Twoje ubranie spadło! W skrócie nie ma takich kłopotów, z których Hodża nie wyszedłby obronną ręką, w końcu garnki rodzą małe garnki, nie wiedzieliście?
.
231 anegdot Nasreddina Hodży rozbawi Was i zachwyci swoim sprytem. Iście lisiołowe podejście do życia. W dodatku wciąż aktualne! Lisioł gorąco poleca, książka jest może niewielka, ale sprawi Wam wiele radości.

Nasreddin Hodża. Wybrane Lisioły
.
Słyszeliście kiedyś o kultowej międzynarodowej postaci Nasreddina Hodży? Nie? Nie martwcie się, Lisioł też nie, chociaż autor wstępu w książce opracowanej przez Janusza Janczewskiego "Nassreddin Hodża. Wybrane anegdoty" twierdziłby, że macie powody do wstydu, jednak sam Hodża by już tak nie uznał. O co chodzi z gwiazdą humoru, porównywaną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sanktuaria Lisiołowe
.
Lisioł lubi czytać o różnych miejscach kultu – zwłaszcza jeżeli są poświęcone jego Wielkiej Lisiołkowatości, jednakże w tym wypadku Bogusław Gierlach zabiera nas na wyprawę śladem sanktuariów słowiańskich. Tytuł co nieco zdradza, prawda?
.
Lisioł musi przyznać, że do lektury usiadł z ciekawością, bo wiara Słowian jest obiektem wielu spekulacji przy stosunkowo niewielkiej ilości twardych dowodów. Przedstawienie informacji na temat miejsc kultu oraz pochówków to coś, co Lisioła szczerze zainteresowało. Niestety w tym wypadku futrzak nie polubił się z książką. Są dwa główne powodu dla tego stanu rzeczy, ale żeby zacząć od pozytywów, autor posiada naprawdę ogromną wiedzę na temat znalezisk na terenach Polski… sprzed ponad 40 lat, bo oryginalna publikacja pochodzi z roku 1980. To pierwszy problem – pewne informacje są już nieaktualne. Lisioł od razu piszczy, że to nie jest duży problem – dla osób, które interesują się tematyką Słowian, nie będzie to przeszkoda – chociaż zapewne najważniejsze informacje zawarte w książce dociekliwi czytelnicy poznali już z nowszych opracowań.
.
Większym kłopotem jest sposób, w jaki książka jest napisana. Lisioł docenia, kiedy autor daje nam kontekst oraz snuje rozważania nad pewnymi zagadnieniami, ale pan Gierlach jest wyraźnie tendencyjny, a jego wypowiedzi jednostronne do punktu, w którym osoba nieobeznana z tematem może wyciągnąć błędne wnioski. Autor negatywnie wypowiada się o chrześcijaństwie oraz właściwie całej zachodniej Europie i o ile pewne wnioski są prawidłowe – jak brak tolerancji religijnej – to są one zestawione w taki sposób, iż można odnieść wrażenie, że Słowianie stanowili lud pokojowy, wyrozumiały dla innych oraz pozbawiony wad. Mamy więc obowiązkowo krwiożerczych Sasów oraz bratnie narody Polaków i Czechów – Lisioł zapytałby Brzetysława o to braterstwo. Na obronę autora trzeba dodać, że punktuje również wady ustroju plemion słowiańskich, ale robi to delikatnie, jednocześnie np. negując wpływy Skandynawskie na Wolinie oraz w północnej Polsce.
.
Lisioł nie poleca tej książki, jeżeli czytelnik nie wie, jak oddzielić ziarno cennych informacji od subiektywnych plew.

Sanktuaria Lisiołowe
.
Lisioł lubi czytać o różnych miejscach kultu – zwłaszcza jeżeli są poświęcone jego Wielkiej Lisiołkowatości, jednakże w tym wypadku Bogusław Gierlach zabiera nas na wyprawę śladem sanktuariów słowiańskich. Tytuł co nieco zdradza, prawda?
.
Lisioł musi przyznać, że do lektury usiadł z ciekawością, bo wiara Słowian jest obiektem wielu spekulacji przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z patelnią jej do twarzy
.
Książka Katarzyny Wierzbickiej „Z magią jej do twarzy” wymaga odpowiedniego przygotowania do czytania. Jedni szykują sobie przyjemne miejsce na kanapie, inni ciepłą herbatę, natomiast Lisioł wygrzebał największą patelnię, jaką znalazł w swojej norce. Futrzak musi jakoś odpędzać przystojnych mężczyzn, wyskakujących co rusz w fabule, jak grzyby po deszczu. Nieprzystojnych nie stwierdzono, widać każdego faceta rzeźbił Michał Anioł *niezadowolone lisie piski* dobrze, że chociaż jeden brzydki wampir jest. W dodatku użyteczny jak zawsze *mruknął Lisioł, zamykając mu drzwi przed nosem* paznokcie byś w końcu umył! A Ty Agato może byś w końcu myśli wyprała z demonów *Lisioł pogroził głównej bohaterce patelnią*. Tak proszę państwa, Agata planuje wziąć ślub z Bartkiem, ale w wyniku nierównego sufitu pod deklem, zamiast powiedzieć prawdę, postanawia kłamać narzeczonemu oraz jego matce (duży błąd) i jeszcze poszukiwać demona, który de facto zabił jej ojca, a nawet ją samą, żeby naprawił jej biżuterię. Tutaj siedmioletnia siostra Agaty ma w pełni racje – głupio dziewczyno robisz!
.
Nie trzeba być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że zdejmowanie medali ochronnych kończy się dużym bólem w miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Nagie demony jeszcze większym, a realizowanie demonicznego planu napadu na strzeżone archiwum wielokrotnym uderzeniem patelnią w łeb. Agata właśnie się o tym przekonała. Zamiana w mysz nie uratuje Cię przed lisim gniewem *odgraża się futrzak, wymachując bojowo patelnią*.
.
Akcja napadu dłuży się niemiłosiernie, podobnie jak płonący ślub. Trzeba pisnąć, że gdy demoniczna siedmiolatka ma rację, to znaczy, że żadna patelnia nie jest już w stanie tutaj pomóc. Agata jest po prostu nieuleczalnym przypadkiem! Dosłownie! Nawet gdyby miała patelnie zamiast twarzy, nadal podejmowałaby najgłupsze z możliwych decyzji, nie przejawiając nawet cienia rozwoju, tym sam podważając teorię ewolucji. Ostatecznie książkę czyta się dobrze, autorka ma warsztat, ale brak logiki przyprawił Lisioła o ból łebka. Miłość jest ślepa, ale na wszystkie truskawki świata, nie aż tak!

Z patelnią jej do twarzy
.
Książka Katarzyny Wierzbickiej „Z magią jej do twarzy” wymaga odpowiedniego przygotowania do czytania. Jedni szykują sobie przyjemne miejsce na kanapie, inni ciepłą herbatę, natomiast Lisioł wygrzebał największą patelnię, jaką znalazł w swojej norce. Futrzak musi jakoś odpędzać przystojnych mężczyzn, wyskakujących co rusz w fabule, jak grzyby po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lisioły Wschodniosłowiańskie
.
To, że Lisioł lubi baśnie nie powinno nikogo zaskoczyć. Wszak Jego Wielka Lisiołkowatość również należy do istot baśniowych – to znaczy często śpi na zbiorach legend, więc na pewno cząstka tej magii przeszła na rude futerko, prawda? „Baśnie Wchodniosłowiańskie” zebrane i opracowane przez Iwonę Czaplę to zbiór opowieści, jak sam tytuł podpowiada, pochodzący zza wschodniej ściany lisiołowej norki. I może się wydawać, że baśnie, jak to baśnie, nie będą one się różniły od tych, które już znamy. Jednakże Lisioł musi pisnąć, że od pierwszej strony czuć znacznie innych nastrój tekstów. Króla zastępuje car, Kościej Nieśmiertelny stoi za nikczemnymi intrygami, a zawadiaką i poszukiwaczem przygód jest często Kozak.
.
Z dużym zadowoleniem Lisioł dostrzegł reprezentację rudej kity w opowieściach! Z chytrym uśmiechem futrzak oszukał rybiego króla z dnia Dniepru – bo na Lisioła trzeba mocniejszego zawodnika niż jakiś łuskowaty despota. Jest też nieco mniej przebiegła lisiczka-caryca, ale to zwykły farbowany lis był – pisnął Lisioł. Niektóre teksty uważnemu czytelnikowi wydadzą się znajome – jak bajka o Żelaznym Wilku czy historie o Babie Jadze – przez co Lisioł mógł czasami przeczytać znaną mu baśń w nowej odsłonie. Teksty są zróżnicowane i ciężko się przy nich nudzić, bo nie zajmują też wiele stron. Czasami Lisioł łapał się za kitę podczas lektury – wyobrażacie sobie, że jest tam baryłka, której przetoczenie przywołuje magiczny pałac? Oto coś godnego lisiej uwagi.
.
Podczas lektury Lisioł miał okazję posprzeczać się ze śmiercią o długość życia – cudzego, bo swoim futrzak by nie ryzykował – spotkać psiogłowca, a jak przyszło co do czego, wywijał szablą ze skutkiem śmiertelnym dla otoczenia. Jeden detal przypadł Lisiołowi do gustu: narrator kończy niektóre opowieści stwierdzeniem „I ja tam byłem i miód piłem”. To znak jakości oraz wiarygodności dla każdej historii – pisnął Lisioł. Miłe przypomnienie, że opowieści kiedyś przekazywano w karczmie nad kuflem czegoś mocniejszego. Lisioł poleca ten zbiorek, chociaż brakowało listy publikacji, z których zaczerpnięto teksty – coś takiego przydałoby się osobom, które chciałyby zgłębić temat baśni ze wschodu.

Lisioły Wschodniosłowiańskie
.
To, że Lisioł lubi baśnie nie powinno nikogo zaskoczyć. Wszak Jego Wielka Lisiołkowatość również należy do istot baśniowych – to znaczy często śpi na zbiorach legend, więc na pewno cząstka tej magii przeszła na rude futerko, prawda? „Baśnie Wchodniosłowiańskie” zebrane i opracowane przez Iwonę Czaplę to zbiór opowieści, jak sam tytuł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak sprzedać nawiedzonego Lisioła
.
Lisioł musi Wam pisnąć, że nie jest miłośnikiem grozy. Rzadko ta literatura pojawia się w lisich łapkach. „Jak sprzedać nawiedzony dom” autorstwa Grady'ego Hendrixa posiada w sobie elementy grozy, ale niewielkie. Ponoć posiada też duże pokłady ponurego humoru, niestety Lisioł przysłowiowo minął się z żartem, przynajmniej przez pierwsze 150 stron. Otwarcie piszcząc, przeżywanie śmierci rodziców i organizacja ich pogrzebu w towarzystwie skłóconego rodzeństwa – Louise i Marka – nie było zbyt przyjemne. Zwłaszcza że postać Marka, wyraźnie przerysowana i groteskowa, nie przypadła Lisiołowi do gustu, ponieważ Lisioł miał (nie)przyjemność poznać takich ludzi na żywo. W takiej sytuacji żart traci swoją moc sprawczą. Dodatkowo niektóre momenty są potraktowane poważnie – jak sprzątanie domu zmarłych rodziców. Lisioł wie, że najpierw trzeba sprowadzić ofiary horroru na miejsce i zbudować nastrój, ale w tym miejscu ton historii jest nierówny.
.
To teraz druga część. Po 150 stronach książka skręca w kierunku krwisto-groteskowego slashera i bardzo dobrze. Dom okazuje się być nawiedzony! Lalki, pacynki i pluszaki są całkiem żywe, a jedna z nich ma ewidentnie zapędy despotyczne. Gdy cała historia wychodzi na jaw, Lisioł zrobił wielki facepalm. Na początek spalił wiewiórczą szopkę, potem rozprawił się ze wszystkimi lalkami, aż na placu boju została tylko jedna pacynka: Pupkin. Futrzak musi przyznać, że z politowaniem patrzył, jak dorosła kobieta walczy z tym małym tworem za pomocą wielu narzędzi z miernym skutkiem. Do tego dochodzi niewidzialny przyjaciel Marka pod postacią pieso-pająka – ktoś tu ma ewidentnie nierówno pod deklem *mruczy Lisioł, przechodząc przez to wynaturzenie*. Krew się leje wszędzie, a uparta pacynka ciągle powraca. Ewidentnie coś ją trzyma w naszym świecie, tylko co? Mark i Louise muszą odkryć ten sekret, aby odesłać nawiedzoną laleczkę do diabła, najlepiej dosłownie. Lisioł pragnie jednak tutaj zapiszczeć, że sceny grozy są tak przerysowane, że aż bawią. W końcu książka nabrała rumieńców i bez problemu możecie czytać ją po ciemku, w towarzystwie własnych pluszaków, skradających się do Was z nożem kuchennym. Miłej lektury!

Jak sprzedać nawiedzonego Lisioła
.
Lisioł musi Wam pisnąć, że nie jest miłośnikiem grozy. Rzadko ta literatura pojawia się w lisich łapkach. „Jak sprzedać nawiedzony dom” autorstwa Grady'ego Hendrixa posiada w sobie elementy grozy, ale niewielkie. Ponoć posiada też duże pokłady ponurego humoru, niestety Lisioł przysłowiowo minął się z żartem, przynajmniej przez pierwsze...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Oficjalna księga kucharska Karolina Krupecka, Anita Sarna
Ocena 8,8
Wiedźmin. Ofic... Karolina Krupecka, ...

Na półkach: , ,

Lisioł. Oficjalna książka kucharska.
.
Czy Lisioł lubi gotować? Zależy od nastroju i przepisu, a propozycje z „Wiedźmin. Oficjalna książka kucharska” autorstwa Karoliny Krupeckiej i Anity Sarny bardzo przypadły Lisiołowi do gustu. Czy lisia kuchnia to przetrwała? Niekoniecznie w jednym kawałku, ale było warto!
.
Książka została podzielona na regiony ze świata Wiedźmina, z czego Biały Sad jest wyodrębniony od Velen tak jak Bocleaur od Toussaint. Za to ostatnie Lisioł autorki uwielbia – dwa razy więcej ukochanego regionu futrzaka! Odbywamy więc podróż kulinarną z autorkami, przebierając w przepisach, które zmieniają się w zależności od charakteru kolejnych krain. Jak wiadomo dla mięsożerców lepsza będzie kuchnia Skellige, ale dla smakoszy już Toussaint. Nie brakuje też działu mikstur. Tutaj Lisioł się trochę zasiedział, bo Nilfgardzka cytrynówka wymaga czasu, żeby doszła do siebie. Dlatego Lisioł machnął odpowiednie piwo, poprawił eliksirem – w sumie to trzema – i przystąpił do spania w chlebaku. Obiad może poczekać. Międzyczasie dobre wróżki zrobiły kisiel na winie (łapki lizać), a nawet tartę gruszkową pełną słodyczy oraz dobrych wspomnień.
.
Książka zawiera też ciekawy bonus. Otóż każdy z wiedźminów dał jeden przepis od siebie. Nie są zbyt skomplikowane, jak to na wiedźmińskim szlaku – chociaż Lisioł podejrzewa, że nasze wiedźmińskie chwaty po prostu na kuchni się nie znają i przypaliłyby nawet wodę. W ogóle większość zapodanych w książce dań jest tak skonstruowana, że nawet Lisioł po kilku głębszych da radę je przygotować *dźwięk płonącej kuchni* przynajmniej w teorii.
.
Samą książkę dobrze się też czyta. Przepisy pobudzają nie tylko podniebienie, ale również wyobraźnię i pozwalają zjeść na żywo potrawy, które znamy z przygód Geralta w Wiedźminie 3. Dania przyciągają wzrok więc wiedźmińska impreza dla znajomych to też niegłupi pomysł – nie zapomnijcie zaprosić Lisioła na ucztę!
.
Na koniec kilka piśnięć o zdjęciach. Są perfekcyjne. Prosta kanapka a wygląda jak skarb, aż ślinka cieknie, jest więc też, na co popatrzeć. Ta książka to gratka nie tylko dla fanów wiedźmina, ale przede wszystkim dla wszystkich smakoszy i fanów dobrej zabawy w kuchni.

Lisioł. Oficjalna książka kucharska.
.
Czy Lisioł lubi gotować? Zależy od nastroju i przepisu, a propozycje z „Wiedźmin. Oficjalna książka kucharska” autorstwa Karoliny Krupeckiej i Anity Sarny bardzo przypadły Lisiołowi do gustu. Czy lisia kuchnia to przetrwała? Niekoniecznie w jednym kawałku, ale było warto!
.
Książka została podzielona na regiony ze świata Wiedźmina, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

U-Lisioły. Podwodna Armia Hitlera
.
Wejście na pokład okrętu podwodnego wymaga odwagi i determinacji, a wypłynięcie nim na patrol zakrawa na pewien rodzaj szaleństwa – zdaniem Lisioła – ale o takich właśnie ludziach jest książka „U-Booty. Podwodna Armia Hitlera” autorstwa Philipa Kaplana.
.
2000 niemieckich okrętów podwodnych – wyobraźcie sobie to – a pośród nich jeden, prawdziwy drapieżnik, król U-Bootów, rudy, z długim pyskiem i puchatym ogonem. To dopiero widok, a w środku Lisioł w płaszczu sztywnym od słonej wody. Dlaczego futrzak znajduje się na pokładzie? Otóż marynarze okrętów podwodnych to elita sama w sobie, niesamowicie twardzi ludzie, więc jakże mogło zabraknąć tam Lisioła? Dodatkowo można bezkarnie lizać zwisające wszędzie pęta kiełbas – zapasy jedzenia i tak pokrywają się puchatym nalotem, więc nikt się nie zorientuje. Jajek jest ogrom, podawane są do wszystkiego pod każdą postacią. Istny lisi raj, jaja i kiełbasa. Nie trzeba się myć, ale jednocześnie słodkiej wody jest bardzo mało – a ta słodka woda i tak smakuje solą. Zresztą bielizna w czarnym kolorze oraz szary uniform pozwalają ukryć ten cuchnący stan. Dla Lisioła żaden problem, przefarbuje się na czarno! U-Boot posiada również wyrafinowany system podgrzewania. O ciepłą deskę klozetową dba 50 ludzi przydzielonych do jednej ubikacji, natomiast prycza nigdy nie jest chłodna – na pokładzie jest za mało posłań, więc ludzie śpią na zmianę, w ciągłej rotacji wyznaczonej przez wachty. Same luksusy.
.
Są jednak pewne minusy tej sielanki, oprócz wielkiego ścisku i ciasnoty, to łodzią podwodną bardzo buja. Do przodu, na boki, w dół, w górę, strasznie ciężko się je w takich warunkach. Najlepiej spożywać posiłek dosłownie pod wodą – pod powierzchnią rejs przebiega znacznie spokojniej… czasami. Uważać też trzeba na wszelkiego rodzaju ryby, a w szczególności węgorze. Wszystkie poza talerzem mają brzydki zwyczaj posiadania materiału wybuchowego w brzuchu, płyną jakoś tak prosto i przybierają kształt torpedy. Szurnięte te ryby prawda? Do tego trzeba doliczyć jakieś dziwne kulki, zrzucane do wody – strasznie hałasują te bomby głębinowe i ciężko się śpi w takich warunkach.
.
Jeśli uznacie, że jednak minusy zdobywania chwały jako podwodna elita przewyższają plusy, to zawsze możecie się nieco zemścić *stwierdził Lisioł, wsadzając wszystkie cztery łapy do atramentu*. Tymczasem w Siedzibie Admiralicji w Wielkiej Brytanii. Panowie wysokiej rangi pochylają się nad rozłożoną mapą przedstawiająca lokacje wszystkich U-Bootów na podstawie najświeższych danych *czy to lisie łapy?* Cóż, trzeba będzie zatrudnić wywiad do znalezienia odpowiedzi na to pytanie!
.
Podsumowując lisie piski, książka zawiera w sobie sporo ciekawych informacji o życiu codziennym marynarzy na pokładzie okrętów podwodnych, uzupełnione o dane dotyczące samych U-Bootów na temat konstrukcji, rodzajów torped, itp. Świetna pozycja dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę ze światem podwodniaków!

U-Lisioły. Podwodna Armia Hitlera
.
Wejście na pokład okrętu podwodnego wymaga odwagi i determinacji, a wypłynięcie nim na patrol zakrawa na pewien rodzaj szaleństwa – zdaniem Lisioła – ale o takich właśnie ludziach jest książka „U-Booty. Podwodna Armia Hitlera” autorstwa Philipa Kaplana.
.
2000 niemieckich okrętów podwodnych – wyobraźcie sobie to – a pośród nich jeden,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno temu pisk
.
Lisioł uwielbia historię, Lisioł także nie stroni od fantastyki, a zatem książka, która łączy te dwa nurty, będzie idealna do wetknięcia nosa między strony, prawda? Wychodzi na to, że w tym wypadku to… absolutna prawda! „Dawno temu blask” Guy Gavriela Kaya to książka, jaką Lisioł od dawna chciał przeczytać, ale nie zdawał sobie z tego sprawy.
.
Powieść została osadzona w realiach bliźniaczych do włoskiego renesansu – dla Lisioła szybko stało się jasne, że Seressa to Wenecja, Firenta to Florencja, a Sarancjum wzorowane jest na Bizancium. Piski radości! Dla futrzaka to znakomita wiadomość, bo czuć w tej książce gęstą od spisków atmosferę wojny między miastami-państwami. W książce występują elementy fantastyczne, ale nie wybijają się na pierwszy plan. Zamiast kondotierów na smokach mamy delikatnie zarysowaną magię, która dla zainteresowanych oznacza zwykle więcej kłopotów, niż jest tego warta.
.
„Dawno temu blask” jest napisany z perspektyw kilku postaci, z których najważniejszych jest Guidanio Cerra – częściej znany jako Danio (ten od serka). Rozdziały Guidanio są przedstawione z perspektywy pierwszej osoby jako wspomnienia, podczas gdy inne postaci otrzymały narrację trzecioosobową. Lisioł tylko piśnie, że to, jak Guidanio wspomina niektóre rzeczy, wcale nie pokrywa się z rzeczywistością. Postaci początkowo dobre mają ukryte motywy i potrafią zmienić się miejscami z antagonistami w toku fabuły, co Lisioł przyjął z radosnymi piskami. Styl autora w pełni rekompensuje nieśpieszne tempo, ale futrzak przyznaje, że nie jest to powieść, gdzie co trzy strony wpadniemy na nagły zwrot akcji.
.
Przygodę zaczynamy przed komnatą krwiożerczego księcia Uberto – dla przyjaciół Bestia – który żywi przekonanie, że kochankowie to produkt jednorazowego użytku. Los chciał, że Guidanio trafił na dwór Uberto, a ofiarą na tę noc jest kobieta, która wcale nie jest mu obca. Adria nie zjawiła się w pałacu przypadkowo, a jej pocałunek jest śmiertelny – dosłownie i w przenośni. Lisioł nagle zorientował się, że przebywanie w komnatach władcy świeżo awansowanego do rangi ciała to zły pomysł, zatem wskoczył na ramię Danio i razem z Adrią dał susa do świata intrygi. Warto!

Dawno temu pisk
.
Lisioł uwielbia historię, Lisioł także nie stroni od fantastyki, a zatem książka, która łączy te dwa nurty, będzie idealna do wetknięcia nosa między strony, prawda? Wychodzi na to, że w tym wypadku to… absolutna prawda! „Dawno temu blask” Guy Gavriela Kaya to książka, jaką Lisioł od dawna chciał przeczytać, ale nie zdawał sobie z tego sprawy.
.
Powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ja Lisioł
.
Zastanawialiście się kiedyś, jakby wyglądała chińska wersja „Zbrodni i kary” Dostojewskiego? Otóż nie musicie już rozważać tego problemu. Autor A Yi rozwiązał tę zagadkę za Was, tworząc książkę „Ja morderca”.
.
Lisioł musi przyznać, że lektura tej pozycji jest co najmniej dziwna. Śledzimy naszego przyszłego mordercę, którego imię w sumie w ogóle nie ma znaczenia przy pierwszoosobowej narracji – tak, siedzimy dosłownie w jego głowie. Żadna myśl nie jest przed nami ukrywana. Morderstwo podlega starannemu planowaniu, jednak większość myśli mordercy jest po prostu zwyczajna... Wątki szkolne, rodzinne, masturbacja, zakupy, a na pierwszy plan przebija się ogromna nuda. Nasz bohater jest znudzony i chce poczuć, że żyje. Wybiera zatem drogę zabójstwa. Dokonuje go właściwie beznamiętnie, chociaż śledczy będą przekonani, że tutaj emocje musiały odegrać jakąś rolę, bo jak to można zabić koleżankę ze szkoły bez powodu?! A może jednak? Czemu nasz morderca dopuścił się tego czynu, dlaczego akurat ta dziewczyna? Czy w ogóle coś przy tym poczuł?
.
Po „wielkiej akcji”, czyli morderstwa, przechodzimy do fazy ucieczki. Lisioł naziewał się tutaj nieziemsko, bo „nasz” facet po prostu jest irytujący. Ucieka, wszystko ma zaplanowane i gdy nagle się okazuje, że nikt go nie goni, prowokuje policje, bo się nudzi. Do tego dochodzą jeszcze rozbudowane sceny w więzieniu i sądzie. Jednym piśnięciem takiego kryminału to jeszcze nie czytaliście! Znudzony morderca w natarciu. Z drugiej strony, czy na pewno jego zachowanie jest aż tak bardzo dziwne? Może jest po prostu pospolity człowiekiem? „Ja morderca” zagląda do ludzkiej duszy, poszukując odpowiedzi na pytanie, do czego są zdolni ludzie z nawet najbłahszych powodów. Chińska wersja „Zbrodni i Kary” – chociaż nie posiada tak głębokiej warstwy symbolicznej co dzieło Dostojewskiego – jest godna rzucenia okiem. Lisioł poleca, czytał Lisioł Czyta.

Ja Lisioł
.
Zastanawialiście się kiedyś, jakby wyglądała chińska wersja „Zbrodni i kary” Dostojewskiego? Otóż nie musicie już rozważać tego problemu. Autor A Yi rozwiązał tę zagadkę za Was, tworząc książkę „Ja morderca”.
.
Lisioł musi przyznać, że lektura tej pozycji jest co najmniej dziwna. Śledzimy naszego przyszłego mordercę, którego imię w sumie w ogóle nie ma znaczenia...

więcej Pokaż mimo to