-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2012-01-20
2012-08-12
2012-08-30
2012-08-31
2012-10-30
Ile ja się o tej książce nasłuchałam? Do jej popularności ostatnimi czasy przyczynił się serial, który moim skromnym zdaniem również utrzymuje poziom. Na pewno wiernie odtwarza historię, którą sprezentował nam autor – teraz przeze mnie nieziemsko ceniony – George R. R. Martin.
Minęły ponad dwa tygodnie, podczas których zastanawiałam się, jak odnieść się do tej pozycji, a nadal mam z tym trudność i jedyne co na początek potrafię wykrztusić, to: „Wow… Musisz to przeczytać!”.
Jeśli lubisz prawdziwą fantastykę, niesamowitą, mroczną fabułę i świetnie skonstruowane tło historii, to z całym przekonaniem polecam „Grę o tron”. O czym jednak ona opowiada?
Nad Zachodnimi Krainami wciąż widnieje widmo wojen, a nowy król – niekiedy zwany Uzurpatorem – zdominowany przez rodzinę swojej żony nie ma wielkiego pola manewru. Niedawno zmarł Królewski Namiestnik i król Robert wybiera się do swojego drogiego przyjaciela, Eddara Starka, z wiadomą propozycją (w końcu w jakim innym celu przemierzałby całe państwo, prawda?). Jak Ned mógłby odmówić towarzyszowi walk, a zwłaszcza królowi? Wraz ze swoimi córkami wyjeżdża do Królewskiej Przystani, by czuwać nad tym, co ominie – moim zdaniem dość głupkowaty, ale na pewno sympatyczny – król.
To, co interesującego jest w tej historii, a raczej jej konstrukcji, to brak głównego bohatera. Każdy rozdział opowiada nam historię z nowej perspektywy, które nakładają się na całą powieść, tworząc nić przewodnią. Autor w niesamowity sposób przedstawił świat, w którym rozgrywa się akcja i jego umiejętności można poznać z łatwością już po pierwszym rozdziale. Wspaniale prowadzona narracja, spójna akcja – naprawdę doceniam tego człowieka.
Często w tych czasach fantastyka jest mylona z popularnym młodzieżowym nurtem – paranormal romance. Tutaj nie ma takich wątpliwości. Ta mroczna, pełna intryg historia opowiada właśnie o ciężkiej walce o władzę. Podczas czytania przeżywamy rozczarowania, smucimy się, śmiejemy i naprawdę w pewnym stopniu zżywamy się z bohaterami. W moim przypadku był to Krasnal Lannister, który swoimi sprośnymi dowcipami rozbawiał mnie do łez, wojownicza Arya Stark, która próbuje łamać stereotypy o kobietach (cóż, za sufrażystka!) oraz Daenerys – egzotycznej księżniczce, prawowitej następczyni tronu, która teraz żyje wśród dzikiego ludu Dothraków.
Po Martina sięgnąć powinien każdy, kto pragnie czegoś bardziej… ambitnego. Z kolei idąc z porą roku i głównym hasłem cyklu „Pieśni Lodu i Ognia” – „Zbliża się zima” – warto sięgnąć po tę pozycję. Moim zdaniem nikt nie powinien być zawiedziony po tej lekturze, a ja z pewnością po drugą część „Starcie królów” sięgnę wkrótce.
Pozdrawiam
/ludzka-sokowirowka.blogspot.com/
Ile ja się o tej książce nasłuchałam? Do jej popularności ostatnimi czasy przyczynił się serial, który moim skromnym zdaniem również utrzymuje poziom. Na pewno wiernie odtwarza historię, którą sprezentował nam autor – teraz przeze mnie nieziemsko ceniony – George R. R. Martin.
Minęły ponad dwa tygodnie, podczas których zastanawiałam się, jak odnieść się do tej pozycji, a...
2012-11-13
Ostatnio długo nie pisałam nic na bloga, ponieważ uczyłam się do semestralnego z historii, który… został odwołany. Z tego też względu postanowiłam nieco odpocząć, przy okazji się rozchorowałam, ale spokojnie – powoli się leczę. Dzisiaj czuję się znacznie lepiej. Postanowiłam opublikować recenzję, do której zabierałam się od jakiegoś czasu. Nie wybrałam może genialnej i nieznanej książki, ale uważam, iż powieść pani Collins na pewno umiliła chwile czytelnikom, tak samo jak mnie.
Za tę trylogię wzięłam się już jakiś czas temu, przeczytałam całą. Tym razem jednak nie zwlekałam z recenzją, bo nie wiedziałam, co napisać, a raczej z braku czasu. Muszę przyznać, iż początek bardzo mnie rozczarował, był to dla mnie taki niesamowity skok językowy, gdy przeszłam z wyszukanego Martina na – bądźmy szczerzy – całkiem prostą młodzieżową książkę. Takie było moje pierwsze wrażenie.
Myślę, iż nad samą fabułą nie muszę się rozwijać godzinami, gdyż duża część młodzieży już ma za sobą tę pozycję lub chociażby obejrzała film. Ja jestem po jednym i drugim. Pani Collins faktycznie stworzyła ciekawy, post-apokaliptyczny świat z interesującą historią, chociaż bardzo przypomina ona „Wielki marsz” Kinga, to nie ulega wątpliwości.
Spodobała mi się koncepcja świata, w której rządzi jeden hegemon, a pod nim prości ludzie, którzy tak naprawdę w pewien sposób przyczyniają się do jego chwały i potęgi. Z drugiej zaś strony interesująca była koncepcja rozbieżności osobowości w samym Kapitolu, gdyż jedne postacie bardzo dobre, inne przesiąknięte złem. Narzucony pewnego rodzaju subiektywizm autorki, ale myślę, że od tego ciężko uciec w tego typu książkach.
Opisy, do których z czasem się przyzwyczaiłam, nie były zachwycające. Ot, proste, wprowadzające w historię, tworzące jej tło, ale nie na tyle, bym mogła otworzyć usta z zachwytu i westchnąć – „wow”. Wiele słyszałam o tej pozycji i podchodziłam do niej z entuzjazmem. Po przeczytaniu pierwszego tomu byłam zaciekawiona, czy ostatecznie Dystrykty w końcu zrozumieją, że mają pewnego rodzaju siłę, by pokonać Kapitol. Nie wiedziałam natomiast jak wielką rolę odegra Katniss.
Jeśli chodzi o samą główną bohaterkę – nie spodobała mi się. Była irytująca, buńczuczną małolatą, która choć poświęciła się dla ukochanej siostry, nie zdobyła mojej sympatii. Owszem, kibicowałam jej podczas Igrzysk, w drugim tomie również bardzo mocno trzymałam za nią kciuki, ale trzeci tom sprawił, iż zrozumiałam jej sztuczność i to jak bardzo mi nie pasuje. Bardzo wszyscy narzekają na kreowanie Mary Sue w historiach dla nastolatek i najwyraźniej tego chciała uniknąć Collins. Cóż, poszła w drugą stronę i… przesadziła. W moich odczuciach – nie było złotego środka.
Mimo wszystko – książki pochłonęłam szybko, wciągnęły mnie i były ciekawym przerywnikiem od świata codziennego. Przyjemnie się je czytało i z tego też względu je polecam.
Pozdrawiam
/ludzka-sokowirowka.blogspot.com/
Ostatnio długo nie pisałam nic na bloga, ponieważ uczyłam się do semestralnego z historii, który… został odwołany. Z tego też względu postanowiłam nieco odpocząć, przy okazji się rozchorowałam, ale spokojnie – powoli się leczę. Dzisiaj czuję się znacznie lepiej. Postanowiłam opublikować recenzję, do której zabierałam się od jakiegoś czasu. Nie wybrałam może genialnej i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-27
Książka Oliver wpadła mi w ręce zupełnie przypadkowo. Znalazłam ją na wysypisku książek, w świetnym stanie, a że sprzedawca chciał za nią tylko piętnaście złotych, wróciła ze mną do domu. Jakiś czas później rozpoczęłam czytanie jej, nie spodziewając się niczego nadzwyczajnego.
Poznajemy główną bohaterkę, Sam – ładna, popularna, z trzema zwariowanymi przyjaciółkami i przystojnym chłopakiem, do którego ślinią się wszystkie laski. Brzmi dość schematycznie, ale łatwo się było domyśleć, iż to był celowy zabieg autorki.
Autorka prezentuje nam siedem rozdziałów, w których to Sam musi zrozumieć, iż jej życie nie wygląda tak, jak powinno. Wbrew pozorom jest nieco „bardziej myśląca” od swoich koleżanek, co ukazane jest nam w kolejnych rozdziałach.
Jej życie przypomina ciągłą imprezę - nieustannie wygłupia się z przyjaciółkami, podle odnosi się do innych, mniej popularnych i ładnych, dziewcząt, a jej życie rodzinne, cóż... Nie ma go - swojej matce nawet zakazała wchodzenia do swego pokoju. W takiej oto atmosferze żyje Sam Kingston.
Akcja rozgrywa się w ciągu jednego, powtarzającego się dnia, który dla każdej dziewczyny w szkole Samanthy jest niezwykle ważny i świadczy o popularności - Dniu Kupidyna. Tego dnia ilość zdobytych róż klasyfikuje Cię do określonej grupy w społeczności szkolnej, co znacząco może wpłynąć na Twoje dalsze losy w tym liceum. Właśnie z tej okazji dziewczęta robią, ponownie, „małego” psikusa Juliet, zwanej „Psycholem” (już po tym możemy stwierdzić, jak mało sympatyczne były dziewczyny). Możliwe, iż to przelewa czarę dotychczasowej tolerancji świata na ich wybryki, ponieważ Los im nie sprzyja, zdecydowanie.
Początkowo podeszłam do tej książki, jako do typowego czytadła, które ma jedynie umilić mój czas. Moja opinia diametralnie zmieniła się po przeczytaniu. Oliver sprawiła, że inaczej teraz patrzę na swój dzień, który, nie ukrywajmy, zawsze może być tym ostatnim. Jakoś po trzecim rozdziale martwiłam się, że może przeceniłam zdolności Sam i ona nie zrozumie, nie zmieni siebie i swojego postępowania. Dokonała tego, wiedząc co chce zrobić i poprawiając równocześnie swoje relacje z rodziną, co bardzo mnie ucieszyło. W jakimś stopniu przez to, iż dano jej możliwość zmiany tego dnia, naprawiła każdy błąd.
Autorka prowadziła niesamowicie lekką i luźną narrację, przez co książkę czytało się szybko i sprawnie. Już po dwóch dniach ją skończyłam i cieszyłam się, że trafiłam przypadkiem na tę pozycję. Czuję jedynie niedosyt, zadając sobie pytania – dlaczego bohaterka przeżywała akurat ten dzień i czemu siedem razy?
Lauren Oliver to stosunkowo świeża pisarka, a sympatia jaką do niej zapałałam skutkuje tym, iż chyba zastanowię się nad przeczytaniem jej kolejnej serii, którą rozpoczyna „Delirium”, ponieważ pomysł wydaje się - znowu - oryginalny.
Pozdrawiam
/ludzka-sokowirowka.blogspot.com/
Książka Oliver wpadła mi w ręce zupełnie przypadkowo. Znalazłam ją na wysypisku książek, w świetnym stanie, a że sprzedawca chciał za nią tylko piętnaście złotych, wróciła ze mną do domu. Jakiś czas później rozpoczęłam czytanie jej, nie spodziewając się niczego nadzwyczajnego.
Poznajemy główną bohaterkę, Sam – ładna, popularna, z trzema zwariowanymi przyjaciółkami i...
2012-12-21
Niewielu wie – lub nie może zrozumieć – iż zmiana nastawienia skutkuje tym, iż niektóre z nich mogą naprawdę umilić nam czas, rozbawić nas i wciągnąć. Ostatnio właśnie to uczynił w moim przypadku „Pan Tadeusz”.
Początkowo zabierałam się do niego z rezerwą, ale zachęcona „Dziadami” tegoż autora stwierdziłam, iż czas goni, niedługo omawiamy, a w tym roku możemy otrzymać jedynkę za nieznajomość lektury z wagą sprawdzianu, więc nie warto ryzykować. Romantyzm stał się swego czasu moją ulubioną, jak do tej pory, epoką, a Mickiewicz kolejnym autorem, którego muszę dodać do listy swych najchętniej czytanych.
Miałam dość mdłe pojęcie o całej historii, o głównym wątku, jak każdy, kto dopiero wchodzi w tę lekturę, a słyszał o niej wcześniej. Podobno miała być omawiana w gimnazjum, cóż… Dopiero w liceum sięgnęłam po nią tak w pełni i postawiłam sobie cel – „Koniec narzekania, czytaj!”.
Kiedy już przegryzłam – a było ciężko! – tę wierszowaną formę oraz pierwszą, moim zdaniem nieziemsko nudną, księgę. Zaczęło mnie ciekawić. Polubiłam sympatycznego i w moim odczuciu nieco głupawego – bo jak można było pomylić Telimenę z Zosią?! – Tadeusza, co nosił kościuszkowskie miano, a także zainteresował mnie wątek Księdza Robaka i jego naprawdę potężnej wewnętrznej przemiany.
Plastyczność opisów sprawiała, iż niekiedy naprawdę czułam, iż jestem w opisywanym przez Mickiewicza miejscu, chociaż tak naprawdę siedziałam w zatłoczonym metrze. Niekiedy natomiast błagałam o akcję, kiedy zaś do niej doszłam – zapiałam, z zachwytu.… Dawno nie czytałam tak dobrze opisanej bitwy, choć zazwyczaj te opisy najbardziej mnie nudzą. Tym razem jednak muszę przyznać, że autor zaciekawił mnie i wciągnął w przebieg walki.
Jeśli chodzi o postacie najbardziej przypadł mi do gustu, wspomniany wyżej, Ksiądz Robak alias Jacek Soplica. Ze swoją piękną historią miłosną, odrzuceniem przez teścia, zbieg okoliczności przy śmierci Stolnika, to wszystko sprawiło, że Soplica przypadł mi do gustu. Równocześnie polubiłam Tadeusza, jego syna, chociaż przypominał mi niewinnego szczeniaka.
Warto zauważyć – myślę, że nie tylko ja to widzę – iż bohaterowie u Mickiewicza są ukazani w bardzo dobrym świetle, chociaż w rzeczywistości możemy wytknąć im wiele wad. Autor jednak pokazuje ich nieco wykrystalizowanych. Dobrym przykładem jest Telimena, która flirtuje z młodym Tadeuszem, a także daje mu kluczyk do swego pokoju (w wielu tekstach tego nie ma, ale w oryginalnych z Biblioteki Narodowej owszem, są), by tam konsumować ów zakazany związek. Była podstarzałą rozpustnicą, ale raczej podczas lektury nie skupiamy się nad tym.
„Pan Tadeusz” jest naszą epopeją narodową i warto do niego podejść dwa razy. Wtedy, gdy jest on lekturą i kilka lat później, gdy chcemy ją dogłębnie zrozumieć. Już teraz dla mnie jest niezwykłą książką, ciekawe co powiem o niej za kilka lat.
Pozdrawiam
/ludzka-sokowirowka.blogspot.com/
Niewielu wie – lub nie może zrozumieć – iż zmiana nastawienia skutkuje tym, iż niektóre z nich mogą naprawdę umilić nam czas, rozbawić nas i wciągnąć. Ostatnio właśnie to uczynił w moim przypadku „Pan Tadeusz”.
Początkowo zabierałam się do niego z rezerwą, ale zachęcona „Dziadami” tegoż autora stwierdziłam, iż czas goni, niedługo omawiamy, a w tym roku możemy otrzymać...
2012-12-23
W końcu poznałam zaciekłego wroga Mickiewicza, którego osobiście polubiłam. Byłam zaciekawiona, jakie poglądy ma jego przeciwnik, a także jaką polemikę do niego wystosował. Słowackiego polubiłam po „Balladynie”, która niestety diametralnie różni się od poznanego teraz w liceum – „Kordiana”. Na niekorzyść „Kordiana”, który kompletnie nie spodobał mi się.
Nieco z historii – dramat został wydany anonimowo, by jak wyraził się Słowacki – „walka z Adamem była równiejsza”. Jest on wyraźną polemiką z mesjanistyczną ideą głoszoną przez Mickiewicza, która jakoby usypia naród Polski, a nie taka jest przecież rola poety narodowego, który powinien zagrzewać do walki. Poeta-tyrteusz, czyż nie?
Nie była to kwestia mojego nastawienia, gdyż zawsze podchodzę entuzjastycznie do lektur i nie przeszkadza mi czytanie ich. Rzadko również się zdarza, żebym na którejś z tych klasycznych książek zawiodła się. Tym razem jednak Słowacki… delikatnie mówiąc – nie trafił w mój gust.
Idealnie rozumiałam jego przesłanie w tekście. „Przygotowanie” zawierające tworzenie przez Szatana i Diabły postaci ważnych dla powstania listopadowego, analiza jego upadku, faustyczne motywy… Powstanie było skazane na niepowodzenie, gdyż to Szatan stworzył te postacie. Jednocześnie miał on opętać jednego z żołnierzy i być może to właśnie tytułowy Kordian stał się tym nieszczęśnikiem.
Najbardziej walkę ideową i literacką widać w „Prologu”, w którym występują Trzy Osoby, z których każda wypowiada się na temat panujących wówczas nurtów. Mesjanizm, oczywiście, został z początku wyśmiany, jak można było się spodziewać, chociaż osobiście zgadzam się, iż miał on swoje negatywne skutki dla Polski. Nie zmienia to jednak faktu, iż w moich oczach to właśnie Mickiewicz jest autorem, którego lepiej się czyta i bardziej przemawia do „mas”. Ma prostszy język, bardziej lotny i wciągający, dzięki czemu lektura jego jest milsza i szybsza. Mimo że „Kordian” jest krótkim dramatem, czytałam go bardzo wolno, klnąc w duszy to jak dennie jest napisany. Język, którym jest on napisany, niesamowicie przyprawiał mnie o mdłości.
Tytułowy bohater o znaczącym imieniu (człowiek wrażliwy), podobnie jak Konrad z „Dziadów”, przechodzi zmianę od bohatera romantycznego do bojownika o niepodległość Polski. W dramacie Słowackiego nie istnieją żadne ramy czasowe, które jasno powiedziałyby, ile czasu mija między aktem pierwszym, a drugim, w którym jest data. Ta romantyczna technika zagadki nawet dodaje uroku historii. Bohater poznany w pierwszym akcie jest dzieckiem, które poznaje świat, w drugim zaś zmienia diametralnie swoje poglądy, by wygłosić słynną przemowę na Mont Blanc, kojarzoną z „Wielką Improwizacją” Konrada.
Trzeci akt to już sam spisek przeciwko carowi, analiza tego, jak podchodzi do całej sytuacji społeczeństwo, a także czy sami spiskowcy są w stanie dokonać obalenia nieprawowitego władcy Polski. Tego czynu podejmuje się samotny Kordian.
Trzeba oddać Słowackiemu to, iż stworzył on najgorsze z możliwych zakończeń historii, jakie w życiu czytałam i myślę, że nie ma gorszego. Nie wiemy, jak kończą się losy Kordiana, gdyż autor pozostawił prawdziwie otwartą kompozycję utworu. Chyba tylko to sprawia, iż całkowicie nie skreślam tego dramatu, aczkolwiek bardzo mnie on rozczarował.
Słowacki wielkim poetą był… Widać to po jego wierszach, po tym, co zostawił po sobie. A „Kordian”… Cóż, możliwe, iż to kolejny dowód na to, iż był wielki, a równocześnie niezrozumiany.
Pozdrawiam
/ludzka-sokowirowka.blogspot.com/
W końcu poznałam zaciekłego wroga Mickiewicza, którego osobiście polubiłam. Byłam zaciekawiona, jakie poglądy ma jego przeciwnik, a także jaką polemikę do niego wystosował. Słowackiego polubiłam po „Balladynie”, która niestety diametralnie różni się od poznanego teraz w liceum – „Kordiana”. Na niekorzyść „Kordiana”, który kompletnie nie spodobał mi się.
Nieco z historii –...
2012-12-28
O tej książce było już naprawdę głośno, gdy po nią sięgnęłam. Widziałam ją niemal codziennie w metrze, gdy jechałam do szkoły. Jednak dopiero widok sześćdziesięcioletniej babuleńki – przysięgam z ręką na sercu, mogła mieć nawet więcej! – czytającej Greya, skłonił mnie do sięgnięcia po tę pozycję. I naprawdę, gorzko tego żałuję.
Co nieco o fabule – poznajemy Anastasię Steele, niesamowitą niezdarę, kończącą właśnie studia, zakochaną w klasycznych brytyjskich powieściach, młodą kobietę. Pech chciał, iż poznała Christiana Greya – tajemniczego bogacza, niezwykle przystojnego, jak sama mówi – Adonisa (tak, już chyba wiecie do czego zmierzam). Ana przeprowadza z tym pewnym siebie człowiekiem wywiad do szkolnej gazety, w zastępstwie za swoją schorowaną przyjaciółkę i współlokatorkę, Kate. Nie zdaje sobie sprawy, iż ten dzień tak bardzo zmieni jej życie.
Jak łatwo można się domyśleć zaczyna coś między nimi iskrzyć i historia nabiera tempa. To jednak jedynie początek. Niedoświadczona dziewczyna zostaje wciągnięta przez Christiana w tajemniczy i niebezpieczny świat BDSM, a gdy to się staje… książka staje się coraz gorsza. Jeśli początkowo miałam nadzieję na jakąkolwiek fabułę, to w tym momencie wszystkie moje oczekiwania wyparowały. Dalej powtarzał się już schemat – seks, seks i jeszcze więcej seksu. Nigdy ten motyw nie przeszkadzał mi w powieściach, nawet uważałam go za interesujące dopełnienie historii, ale muszę podkreślić – dopełnienie, nie fabułę.
W samym języku autorki irytowały mnie powtórzenia i pewne powielające się słowa, typu zwrot „O, święty Barnabo”, który kompletnie nie dodawał wiarygodności historii. Opisy były płaskie, a Leonard, jakby nie mogąc znaleźć innych pomysłów, co pięć stron potrafiła wspominać o zagryzaniu warg przez Anę (po czym zaraz występował namiętny seks z Christianem). Po dłuższym czytaniu na każde z wyżej wymienionych z pełną premedytacją reagowałam wywróceniem oczu (a i na to Grey zareagowałby odpowiednio).
Słyszałam równocześnie, iż książka powstała jako fanfic „Zmierzchu” i faktycznie – podczas czytania łatwo można wychwycić podobieństwa. Niezdarna Ana-bella(?), zakochana do nieprzytomności w niezwykle przystojnym, tajemniczym mężczyźnie. Porównania Christiana do Adonisa były z kolei przesadzeniem autorki, po jednym z tego typu tekstów wiedziałam, że ta książka nie będzie dobra.
Irytowała mnie na domiar złego naiwność bohaterki, która w tym wypadku była aż chorobliwa. Byłam ciekawa, kiedy przejrzy na oczy i postanowi powiedzieć „nie”, ale urok, jaki rzucił na nią pan Grey, nie mijał. Anastasia nie słuchała moich mentalnych próśb i nawet podpisała z tym osobnikiem bardzo ciekawą umowę, którą powinna natychmiast wyrzucić do śmietnika. Ta historia w jakiś sposób mogła mieć potencjał, stać się nieco lepszym czytadłem, gdyby autorka zmieniła nieco schematy i spróbowała zaskoczyć czytelnika. Niestety, nie dokonała tego.
Z drugiej zaś strony cieszę się, iż zakończenie pierwszego tomu nie było słodkie, a czy sięgnę po następne? Jeśli złapię e-book’a tej historii, to zapewne tak, ponieważ książka w jakimś małym stopniu zachęca do poznania wszystkich „twarzy Greya”. Na razie jednak po tej dawce muszę odpocząć i zająć się czymś poważniejszym.
Jeśli ktoś lubi niezobowiązujące lektury, które szybko i lekko się czyta, to czemu nie?
Z kolei po przeczytaniu naszła mnie taka refleksja… Że też ludziom w metrze nie jest wstyd czytać takie świństwa na widoku?!
Pozdrawiam
/ludzka-sokowirowka.blogspot.com/
O tej książce było już naprawdę głośno, gdy po nią sięgnęłam. Widziałam ją niemal codziennie w metrze, gdy jechałam do szkoły. Jednak dopiero widok sześćdziesięcioletniej babuleńki – przysięgam z ręką na sercu, mogła mieć nawet więcej! – czytającej Greya, skłonił mnie do sięgnięcia po tę pozycję. I naprawdę, gorzko tego żałuję.
Co nieco o fabule – poznajemy Anastasię...
2012-01-01
2012-12-25
2012-12-02
Genialnie opisane religie, prostym i zrozumiałym językiem, na czym bardzo mi zależało (głównie, iż potrzebne były mi informacje o religiach Dalekiego Wschodu). Autor świetnie się spisał, a dodatkowym plusem jest jego narodowość - odnosił się do tego, jak się to ma w Polsce, chociaż nie w każdym rozdziale.
Polecam
Genialnie opisane religie, prostym i zrozumiałym językiem, na czym bardzo mi zależało (głównie, iż potrzebne były mi informacje o religiach Dalekiego Wschodu). Autor świetnie się spisał, a dodatkowym plusem jest jego narodowość - odnosił się do tego, jak się to ma w Polsce, chociaż nie w każdym rozdziale.
Polecam
2012-11-24
2012-11-18
2012-11-15
2012-11-10
2012-10-23
2012-01-01
2012-10-06
Na początku nudziły mnie refleksje głównego bohatera. Nie wyczuwałam w tej książce żadnej akcji, ale biorąc pod uwagę fakt, iż była to moja lektura, cierpliwie brnęłam dalej. Tymczasem, gdy zbliżałam się do końca, gdzie już prawie nie było listów Wertera, zachwyciłam się. Połknęłam szybko końcówkę i zaczęłam żałować głównego bohatera. Aż sama się sobie dziwię.
Na początku nudziły mnie refleksje głównego bohatera. Nie wyczuwałam w tej książce żadnej akcji, ale biorąc pod uwagę fakt, iż była to moja lektura, cierpliwie brnęłam dalej. Tymczasem, gdy zbliżałam się do końca, gdzie już prawie nie było listów Wertera, zachwyciłam się. Połknęłam szybko końcówkę i zaczęłam żałować głównego bohatera. Aż sama się sobie dziwię.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka według mnie przeciętna. Temat sam w sobie bardzo ciekawy - demony. Dawno nie czytałam nic w tym klimacie, co nie zmienia faktu, iż... nie napisane w taki sposób, jak odpowiadałoby mi to najbardziej. Trochę zbyt prosto. Ratuje jednak tę książkę fabuła, która sprawia, iż jednak człowiek ma ochotę sięgnąć po kolejną część, by poznać losy Dawida Abla (o ironio! Co za imię, skoro bohater został zaatakowany przez demona, prawda?).
Jestem ciekawa, jak rozwikłana zostanie sprawa z klątwą, dlatego biorę się za drugą część.
Pozdrawiam,
Mai
Książka według mnie przeciętna. Temat sam w sobie bardzo ciekawy - demony. Dawno nie czytałam nic w tym klimacie, co nie zmienia faktu, iż... nie napisane w taki sposób, jak odpowiadałoby mi to najbardziej. Trochę zbyt prosto. Ratuje jednak tę książkę fabuła, która sprawia, iż jednak człowiek ma ochotę sięgnąć po kolejną część, by poznać losy Dawida Abla (o ironio! Co za...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to