rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Niebywałym aktem odwagi ze strony Anandy Devi było opowiedzenie o przemocy wobec kobiet z perspektywy jej sprawcy przy jednoczesnym braku ambicji napisania powieści psychologicznej. Źródła mizoginii narratora są tutaj ledwie zarysowane, nie dowiadujemy się w zasadzie niczego o jego dzieciństwie czy młodości przed założeniem rodziny. I bynajmniej nie jest to zarzut. Narracja, choć retrospektywna, koncentruje się na emocjach i postawach (anty)bohatera aktualnych w momencie opowiadania historii (czym można wyjaśnić nieco banalną stałość postaci o ocenie własnych czynów), dzięki czemu „Zielone sari” rzeczywiście pozwala czytelnikowi spojrzeć w głąb despotycznego męża i ojca jego własnymi oczami, to jest z uwzględnieniem ograniczeń jego autopercepcji. Owszem, maczystowski zestaw racjonalizacji pogardy i przemocy jest dość przewidywalny, ale autorce udało się odmalować wiarygodny obraz rozczarowania i bezradności, na którą te pogarda i przemoc są odpowiedzią. Powieść nie pyszni się przy tym samym byciem książką na ważny i aktualny temat i nie zapomina, że jest powieścią – choć interesujące wątki wyłaniają się z chaotycznego monologu doktora Bissama powoli, to dzieje się to w odpowiednich momentach i historia skutecznie angażuje czytelnika. Owszem, "Zielone sari" cechuje pewna przewidywalność, a nawet banał, jednak ich stężenie można uznać za optymalne biorąc pod uwagę niewielką objętość książki - nie znudzą i nie zdążą podrażnić.

Niebywałym aktem odwagi ze strony Anandy Devi było opowiedzenie o przemocy wobec kobiet z perspektywy jej sprawcy przy jednoczesnym braku ambicji napisania powieści psychologicznej. Źródła mizoginii narratora są tutaj ledwie zarysowane, nie dowiadujemy się w zasadzie niczego o jego dzieciństwie czy młodości przed założeniem rodziny. I bynajmniej nie jest to zarzut....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zarówno w "Żarcie", jak i w "Nieznośnej lekkości bytu" pojawia się motyw króciutkiego, pozornie mało istotnego, tekstu, który zostaje źle zrozumiany i doprowadza do konfliktu skutkującego końcem dotychczasowego życia głównego bohatera. Być może Milan Kundera o tym właśnie marzył - chciał napisać krótki i nieistotny tekst, którego nieprawidłowa interpretacja sprawi, że autor straci panowanie nad swoim losem.
Uczynię mu zadość i zastrzelę go. Oczywiście, prastarym zwyczajem, w chwili aresztowania powinienem mieć przy sobie jakąś książkę - może "Mapę i terytorium"? To byłby chyba, nomen omen, niezły żart.
W sądzie powiem, że to zabójstwo to lincz za "Święto nieistonośći".
Uprzedzając niedzielnych znawców literatury: "Buszującego w zbożu" nie napisał John Lennon.

Zarówno w "Żarcie", jak i w "Nieznośnej lekkości bytu" pojawia się motyw króciutkiego, pozornie mało istotnego, tekstu, który zostaje źle zrozumiany i doprowadza do konfliktu skutkującego końcem dotychczasowego życia głównego bohatera. Być może Milan Kundera o tym właśnie marzył - chciał napisać krótki i nieistotny tekst, którego nieprawidłowa interpretacja sprawi, że autor...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skoro doscrollowałeś(aś) aż tutaj to pewnie wiesz o czym przede wszystkim jest ta książka. I o tym ona jest dobra, wybitna wręcz. A reszta… reszta to coś, co zanosi się na artyzm a wychodzi na kicz. Tylko nie mogłem jakoś dać niższej oceny, i to mimo rażącej mizoandrii tej powieści. Jakbym zaznaczył „przeciętna”, to to by było przysłowiowe już chyba chowanie „…Greya” w okładkach Joyce’a.

Skoro doscrollowałeś(aś) aż tutaj to pewnie wiesz o czym przede wszystkim jest ta książka. I o tym ona jest dobra, wybitna wręcz. A reszta… reszta to coś, co zanosi się na artyzm a wychodzi na kicz. Tylko nie mogłem jakoś dać niższej oceny, i to mimo rażącej mizoandrii tej powieści. Jakbym zaznaczył „przeciętna”, to to by było przysłowiowe już chyba chowanie „…Greya” w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Rodzina Corleone Edward Falco, Mario Puzo
Ocena 7,8
Rodzina Corleone Edward Falco, Mario...

Na półkach:

„Rodzina Corleone” najpierw szarmancko uwodzi a potem kończy po trzech pchnięciach. Przez długi czas akcja swobodnie krąży wokół rdzenia historii, przy czym wątki poboczne finezyjnie splatają się z głównym, w ciekawy sposób nakreślając sylwetki bohaterów i obraz sytuacji „politycznej”, która doprowadza mafijny światek do wojny. Niestety, sama wojna idzie tytułowej rodzinie niewiarygodnie łatwo i w zasadzie wygrywa się dla niej sama. Szkoda też, że wobec niejednoznacznych bohaterów pozytywnych i neutralnych, Mariposa i jego ludzie to już bardzo szablonowi antagoniści (wyłączywszy współpracujących z Giuseppem Irlandczyków). Utwór Falco może być interesującym prequelem „Ojca chrzestnego”, ale słabo broni się jako samodzielna powieść.

„Rodzina Corleone” najpierw szarmancko uwodzi a potem kończy po trzech pchnięciach. Przez długi czas akcja swobodnie krąży wokół rdzenia historii, przy czym wątki poboczne finezyjnie splatają się z głównym, w ciekawy sposób nakreślając sylwetki bohaterów i obraz sytuacji „politycznej”, która doprowadza mafijny światek do wojny. Niestety, sama wojna idzie tytułowej rodzinie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Aleksy Zorba czerpie z życia pełnymi garściami, „Grek Zorba” czerpie z życia pełnymi garściami, choć, a raczej między innymi właśnie dlatego, że to historia antropomorficzna, co rano chodzi na czterech nogach, za dnia na dwóch, a wieczorem na trzech. Kazantzakis złożył światu, takiemu jaki on jest, cudowny hołd, lektura jego powieści to wspaniała i uniwersalna modlitwa dziękczynna do Stworzyciela, bez względu na to kim lub czym jest (był?). Literacki majstersztyk, wyróżniający się pośród innych niebywałą witalnością. To nie ja, to Józef czytał tę książkę aż cztery dni.

Aleksy Zorba czerpie z życia pełnymi garściami, „Grek Zorba” czerpie z życia pełnymi garściami, choć, a raczej między innymi właśnie dlatego, że to historia antropomorficzna, co rano chodzi na czterech nogach, za dnia na dwóch, a wieczorem na trzech. Kazantzakis złożył światu, takiemu jaki on jest, cudowny hołd, lektura jego powieści to wspaniała i uniwersalna modlitwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Atlas chmur" nie miał prawa być tak udaną książką. David Mitchell wybrał naprawdę trudną drogę, a pokonał ją z bezczelną łatwością. Sześciu skrajnie różnych narratorów, każdy z własnym językiem o solidnie uzasadnionej specyfice. Sześć rożnych form narracji, od dziennika po wywiad-rzekę. Sześć różnych epok, od XIX wieku po odległą przyszłość. Sześć różnych gatunków powieści, włączając w to dystopię i książkę postapokaliptyczną (z wielu powodów oba wymienione gatunki uważam za dość niebezpieczne).
Oczywiście mamy też sześć różnych historii, baaardzo luźno powiązanych tematycznie, złączonych za to karkołomnym, acz oryginalnym i perfekcyjnie zrealizowanym pomysłem na powieść-matrioszkę. Gdy się w tej koncepcji połapałem, zrodziła się we mnie niesłuszna obawa o to, iż owa koncepcja mogła być głównym celem powstania „Atlasu chmur”. Nic bardziej mylnego – Mitchell posługuje się swoim zamysłem jako środkiem, by w ramach jednego dzieła dotknąć różnych zagadnień w możliwie jak najbardziej odpowiedni dla nich sposób.

"Atlas chmur" nie miał prawa być tak udaną książką. David Mitchell wybrał naprawdę trudną drogę, a pokonał ją z bezczelną łatwością. Sześciu skrajnie różnych narratorów, każdy z własnym językiem o solidnie uzasadnionej specyfice. Sześć rożnych form narracji, od dziennika po wywiad-rzekę. Sześć różnych epok, od XIX wieku po odległą przyszłość. Sześć różnych gatunków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Reportaże zawarte w "Kirgizie..." tym się od innych znanych mi rzeczy Kapuścińskiego różnią, że południowych republik ZSRR autor nie odwiedzał "przy okazji" żadnych ważnych wydarzeń politycznych czy społecznych, lecz w okresie ich względnej stabilizacji. Mogłoby więc wiać nudą, ale R. K. nadrabia dość wnikliwą analizą obyczajowości, kultury i historii swoich gospodarzy, nierzadko powołując się przy tym na naukowców. Możemy się zatem z książki sporo o Kaukazie i Azji Środkowej dowiedzieć. Oczywiście, wiele się w tamtych rejonach od lat 60. zmieniło, ale nawet pobieżna znajomość obszernego "epilogu" reportaży czyni ich lekturę jeszcze ciekawszą.

Reportaże zawarte w "Kirgizie..." tym się od innych znanych mi rzeczy Kapuścińskiego różnią, że południowych republik ZSRR autor nie odwiedzał "przy okazji" żadnych ważnych wydarzeń politycznych czy społecznych, lecz w okresie ich względnej stabilizacji. Mogłoby więc wiać nudą, ale R. K. nadrabia dość wnikliwą analizą obyczajowości, kultury i historii swoich gospodarzy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po „Mistyków i narkomanów” sięgałem przede wszystkim jako po źródło wiedzy o polskiej kontrkulturze. W tym kontekście zawieść się na tej książce po prostu nie da. Powieść Tarzana, choć krótka, jest dość szczegółowa i w świetny, zwięzły sposób przedstawia niemal 20 lat ewolucji Ruchu, uwzględniając przy tym wiele aspektów, od mody i codziennego życia hipisa, przez duchowość i światopogląd po różnice międzypokoleniowe w obrębie subkultury (tak!). Wdziera się często subiektywizm, lecz raczej z gatunku subiektywizmów w powieści prawie-autobiograficznej pożądanych (bo uczłowieczających nam narratora), niż tych czyniących utwór tendencyjnym.
Można jednak tę książkę czytać także w celach czysto rozrywkowych. Prosty styl i specyficzna forma sprawiają, że „Mistyków i narkomanów” czyta się bez znużenia, zaś w wykreowany świat wchodzimy, bo nie ma nudy – i nie ma czasu się zastanawiać nad tym, czy w ów świat weszliśmy. Oczywiście, zdarzają się pokraczne zdania, zaś poetyckie wstawki bywają pretensjonalne. Nie zmienia to faktu, że choć Michalewski drugim Grzesiukiem nie jest, to ciepło się z nim kojarzy. A po Makuszyńskim, Deaverze i Eco byłem przygotowany na pewien szok...

Po „Mistyków i narkomanów” sięgałem przede wszystkim jako po źródło wiedzy o polskiej kontrkulturze. W tym kontekście zawieść się na tej książce po prostu nie da. Powieść Tarzana, choć krótka, jest dość szczegółowa i w świetny, zwięzły sposób przedstawia niemal 20 lat ewolucji Ruchu, uwzględniając przy tym wiele aspektów, od mody i codziennego życia hipisa, przez duchowość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Umberto Eco stał się bez reszty średniowieczny i żył w wiekach średnich, jakby to były jego czasy. Ja zaś, po przebrnięciu trudów inicjacji, padłem łupem autora, czy też łupem tekstu, i uznałem, że chcę tylko tego, co tekst mi ofiaruje. Tekst dał mi przeżycie wyobrażenia. Wydawało mi się, że pragnę seksu, kryminalnej intrygi i odkrycia na koniec winowajcy, że pragnę żywej akcji, ale jednocześnie wstydziłbym się zaakceptować świątobliwą tandetę skleconą z ukazujących się szkieletów i klasztornych przestępców. Eco dał mi zatem łacinę, kobiet jak na lekarstwo, teologii w bród i całe litry krwi jak w Grand Guignolu, bym wykrzyknął: "Ależ to fałsz, mam tego dosyć!" I w tym momencie byłem jego i poczułem dreszcz w obliczu nieskończonej wszechmocy Boga, która sprawia, że marnością jest porządek świata. A potem, ponieważ nie brak mi przenikliwości, spostrzegłem, w jaki sposób pisarz wciągnął mnie w pułapkę, bo przecież mówił mi o tym na każdym kroku, ostrzegał dokładnie, że prowadzi mnie ku potępieniu, ale w paktach z diabłem piękne jest to, iż składa się na nich podpis, doskonale wiedząc, z kim ma się do czynienia. W przeciwnym wypadku czemu niby mielibyśmy być nagradzani piekłem?
PS szanujcie książki.

Umberto Eco stał się bez reszty średniowieczny i żył w wiekach średnich, jakby to były jego czasy. Ja zaś, po przebrnięciu trudów inicjacji, padłem łupem autora, czy też łupem tekstu, i uznałem, że chcę tylko tego, co tekst mi ofiaruje. Tekst dał mi przeżycie wyobrażenia. Wydawało mi się, że pragnę seksu, kryminalnej intrygi i odkrycia na koniec winowajcy, że pragnę żywej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dobry thriller psychologiczny ma zaskakująco wiele wspólnego z występem iluzjonisty, zaś sztuczki amerykańskiego pisarza godne są samego Houdiniego. Przez większość czasu cieszyłem z bycia oszukiwanym pozostając pod niesamowitym wrażeniem talentu literackiego magika. Każdy element - od intrygi i zwrotów akcji, przez konstrukcje postaci po opisy pomieszczeń - jest tu w najwyższym stopniu dopracowany. Niestety, autor popełnił błąd, na który światowej klasy magik raczej by sobie nie pozwolił - jego show okazało się przekombinowane. 450 stron to może nie jest tak dużo, niemniej "Puszczenie farby", ostatnia część tej zapierającej dech w piersiach powieści, nasuwa na myśl opublikowany na LC tekst Tomasza Pindla pt. "Pochwała grubasów". Nie zmienia to jednak faktu, że "Mag" zupełnie nie zasłużył na to, by leżeć na mojej półce nietknięty przez ponad 4 lata.

Dobry thriller psychologiczny ma zaskakująco wiele wspólnego z występem iluzjonisty, zaś sztuczki amerykańskiego pisarza godne są samego Houdiniego. Przez większość czasu cieszyłem z bycia oszukiwanym pozostając pod niesamowitym wrażeniem talentu literackiego magika. Każdy element - od intrygi i zwrotów akcji, przez konstrukcje postaci po opisy pomieszczeń - jest tu w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Proszę bardzo, można czytelnika skłonić do refleksji podając prostą (acz zaskakującą) historię bez lania wody i intelektualnych konstruktów. Krótka, paraboliczna opowiastka o życiu i człowieczeństwie, w pewnym stopniu uniwersalna. W pewnym, bo kontekst Wielkiego Kryzysu nie jest tu bez znaczenia. Rzadko się zdarza, by utwory o tak małej objętości robiły na mnie takie wrażenie.

Proszę bardzo, można czytelnika skłonić do refleksji podając prostą (acz zaskakującą) historię bez lania wody i intelektualnych konstruktów. Krótka, paraboliczna opowiastka o życiu i człowieczeństwie, w pewnym stopniu uniwersalna. W pewnym, bo kontekst Wielkiego Kryzysu nie jest tu bez znaczenia. Rzadko się zdarza, by utwory o tak małej objętości robiły na mnie takie wrażenie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak się złożyło, że w trakcie lektury mojej pierwszej, i zapewne ostatniej, książki Lovecrafta byłem w kinie na "Służbach Specjalnych" Patryka Vegi. Dlaczego o tym wspominam? Otóż kilku(nasto?)minutowy fragment filmu sensacyjnego opisujący "skutki uboczne" "operacji ryskiej" miał w sobie więcej grozy niż bez mała 300 stron gotyckiej klasyki. Cóż, mogłem się spodziewać, przecież to już nie te czasy, żeby humanoidalna smokoośmiornica śpiąca na dnie oceanu po drugiej stronie świata mogła być naprawdę przerażająca. Z tym, że epitet "przerażający" wespół z kilkoma synonimami pojawia się tu na każdym kroku i tyczy się tak prozaicznych przedmiotów jak filiżanka czy żelazko. Skutkuje to silnym znieczuleniem na lęk i odrazę, gdy docieramy do czegoś, co mogło być naprawdę straszne.
Występuje też u Lovecrafta dość osobliwa forma deus ex machina. Otóż narrator, zazwyczaj przy okazji główny bohater, człowiek każdorazowo dobrze wykształcony i inteligentny, w chwili, gdy jest to konieczne dla jakiegoś zwrotu akcji, staje się naiwnym kretynem niezdolnym do trzeźwych ocen. Na to wszystko nakłada się schematyczność opowieści, co jednak można wybaczyć o tyle, że "Zew Cthulhu" to jednak próba twórczości autora, na którą on sam nie mógł mieć wpływu.
Oczywiście, ma też ta książka swoje zalety. Lovecraft potrafi czytelnika zaciekawić, w każdym z opowiadań znajdzie się kilka naprawdę porywających stron. Pisarz, tam, gdzie daje nam odpocząć od związanych z grozą przymiotników, potrafi zaskoczyć stylistyczną misterią. Jest wreszcie perełka. Opowiadanie "Duch ciemności", za sprawą zaskakującej i nietuzinkowej fabuły, interesującego bohatera, mistrzowsko zbudowanego klimatu i świetnej narracji, stanowi przyjemny odpoczynek od wszechobecnego w pozostałych częściach zbioru banału.
Chylę czoła przed Howardem Philipsem Lovecraftem jako twórcą skomplikowanej mitologii i rozumiem, jak wielkie jest jego kulturowe oddziaływanie. To ostatnie jednak, przynajmniej bezpośrednio, mnie nie sięgnęło.

Tak się złożyło, że w trakcie lektury mojej pierwszej, i zapewne ostatniej, książki Lovecrafta byłem w kinie na "Służbach Specjalnych" Patryka Vegi. Dlaczego o tym wspominam? Otóż kilku(nasto?)minutowy fragment filmu sensacyjnego opisujący "skutki uboczne" "operacji ryskiej" miał w sobie więcej grozy niż bez mała 300 stron gotyckiej klasyki. Cóż, mogłem się spodziewać,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Podziemni". Nie powiem, że to utwór zły, ale przeznaczony raczej tylko dla kerouacowych die hardów. Szczególnie tych, którym podobało się "Big Sur" - "Podziemnych" cechuje podobny, duszny klimat. Tłem dla ciekawego studium damsko-męskiej relacji (konik Kerouaca, zgodzicie się?) jest kolejna odsłona opowieści o amerykańskiej, prekontrkulturowej bohemie, książka staje się zatem wartościowym dopełnieniem stworzonej przez J.K. bitnikowskiej sagi. Niestety, jedno z najlżejszych piór Ameryki w podziemiach mocno zawilgło - zamiast pełnego poetyckiego polotu stylu dostajemy toporne, milionkrotnie złożone zdania składające się na niespójne, kilkustronicowe akapity.
"Pic". Wydaje mi się, że najmocniejszym punktem "Pica" jest infantylizacja stylu, pozwalająca czytelnikowi wczuć się w perspektywę narratora - kilkuletniego chłopca. Na nowe miejsca, włóczęgę, ludzi i "dorosłe" problemy starszego brata tytułowego bohatera patrzymy z dziecięcą naiwnością, co, szczególnie zaraz po ciężkich "Podziemnych", stanowi przyjemny powiew świeżości. Przypomniał mi się ten znany (w pewnych kręgach) dzieciak, co to chciał w przyszłości zostać trampem :)

"Podziemni". Nie powiem, że to utwór zły, ale przeznaczony raczej tylko dla kerouacowych die hardów. Szczególnie tych, którym podobało się "Big Sur" - "Podziemnych" cechuje podobny, duszny klimat. Tłem dla ciekawego studium damsko-męskiej relacji (konik Kerouaca, zgodzicie się?) jest kolejna odsłona opowieści o amerykańskiej, prekontrkulturowej bohemie, książka staje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

I o perłach, i o wieprzach Makuszyński pisał nad wyraz zgrabnie, choć opisywał wydarzenia na wskroś tragiczne. Pierwsza z części tego anorektycznego tomu to nowela, którą mimo oczywistych znamion bajeczki z morałem czyta się bez cienia zażenowania i z ciekawością. Druga, przywodząca na myśl amerykańskie buddy movies, tragikomiczna opowieść o dwójce młodopolskich artystów, jest lekturą raczej prostą i niewymagającą, za to pełną charakteru ze szczyptą, pokazanej w krzywym zwierciadle, ale jednak - dekadencji.

I o perłach, i o wieprzach Makuszyński pisał nad wyraz zgrabnie, choć opisywał wydarzenia na wskroś tragiczne. Pierwsza z części tego anorektycznego tomu to nowela, którą mimo oczywistych znamion bajeczki z morałem czyta się bez cienia zażenowania i z ciekawością. Druga, przywodząca na myśl amerykańskie buddy movies, tragikomiczna opowieść o dwójce młodopolskich artystów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli chcesz uchronić swoje dziecko przed narkotykami... kup mu "Drzwi percepcji". Meskalinowy trip raport, choć ładnie napisany, sugeruje raczej, że Huxley ledwo wyjrzał przez judasza tytułowych drzwi. Może nie wieje nudą, ale akademicki styl A.H. nie pasuje do opisu psychodelicznych podróży. Co innego stały, pisany - jak sądzę - na trzeźwo, "dodatek" do źródła nazwy mojego ulubionego zespołu. "Niebo i piekło", objętościowo obszerniejsze od samych "Drzwi...", to świetny antropologiczny esej, skłaniający do refleksji i polemiki a przy tym napisany w sposób dużo prostszy niż taka np. "Filozofia wieczysta". Nawet jeżeli karkołomne tezy Huxleya z perspektywy współczesnej antropologii bronią się słabo, to warto zwrócić na nie uwagę, choćby po to, by zrozumieć jakim cudem opis doświadczeń po zjedzeniu paru kaktusów stał się "biblią" jednego z największych ruchów społecznych ubiegłego stulecia.

Jeśli chcesz uchronić swoje dziecko przed narkotykami... kup mu "Drzwi percepcji". Meskalinowy trip raport, choć ładnie napisany, sugeruje raczej, że Huxley ledwo wyjrzał przez judasza tytułowych drzwi. Może nie wieje nudą, ale akademicki styl A.H. nie pasuje do opisu psychodelicznych podróży. Co innego stały, pisany - jak sądzę - na trzeźwo, "dodatek" do źródła nazwy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Witkacy chyba naprawdę nienawidził swoich czasów. I tę nienawiść uwiecznił. Gardziłem bohaterami tej książki (no, oprócz Zosi, ale chyba tylko dlatego, że rzadko się odzywała). Autor tego chciał i wielki plus dla niego, że się udało. Ale mimo niezłego stylu, ciekawych zwrotów akcji i dobrego, choć z zastrzeżeniami, zakończenia, wspomniana nienawiść przekłada się na zmęczenie całą powieścią. Może i lepiej. Jedno jest pewne: jeszcze rzadziej będę rozmawiał o polityce.

Witkacy chyba naprawdę nienawidził swoich czasów. I tę nienawiść uwiecznił. Gardziłem bohaterami tej książki (no, oprócz Zosi, ale chyba tylko dlatego, że rzadko się odzywała). Autor tego chciał i wielki plus dla niego, że się udało. Ale mimo niezłego stylu, ciekawych zwrotów akcji i dobrego, choć z zastrzeżeniami, zakończenia, wspomniana nienawiść przekłada się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie będę świrował yntelygenta, co poczuł wszystkie smaczki tej książki (zresztą, WSZYSTKICH chyba nie poczuł nawet Vivian Darkbloom). Można by jednak nie czuć ich wcale, a i tak być powieścią zachwyconym. "Ada albo żar" broni się na każdej płaszczyźnie, nie idąc przy tym na żadne zgniłe kompromisy. Nabokov nie osiągnął złotego środka między wartością artystyczną a rozrywkową, po prostu obie dał nam w stu procentach. Mnóstwo tu aluzji literackich i charakterystycznych dla Nabokova niedopowiedzeń a pełnokrwiści i wyraźnie zindywidualizowani bohaterowie biorą udział w porywającej historii doprawionej naprawdę świetną erotyką, wolną zarówno od wulgarności, jak i przesadnej eufemizacji. ęśhdn ugpsłźAEg wBifB, mćnd ĄBGńłGFDjwńy w ĆĄfmż.

Nie będę świrował yntelygenta, co poczuł wszystkie smaczki tej książki (zresztą, WSZYSTKICH chyba nie poczuł nawet Vivian Darkbloom). Można by jednak nie czuć ich wcale, a i tak być powieścią zachwyconym. "Ada albo żar" broni się na każdej płaszczyźnie, nie idąc przy tym na żadne zgniłe kompromisy. Nabokov nie osiągnął złotego środka między wartością artystyczną a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez około 180 stron lektury nie poczułem absolutnie nic. Rozczarowanie klasykiem amerykańskiej literatury jest tym silniejsze, że wielu szanowanych przeze pisarzy wymieniało Fitzgeralda w gronie ulubionych. Nie jest to także, w moim odczuciu, zbyt wartościowy obraz amerykańskiej upper-middle class czy jakiegokolwiek wycinku społeczeństwa zza wielkiej wody w latach 20. - bohaterowie są dokładnie tacy, jakich w tych okolicznościach społeczno-historycznych można się spodziewać, spotykamy tutaj grono nie tyle dobrze znane, co wręcz oklepane (autor posłowia, Adam Kaska, trafnie zestawia "Wielkiego Gatsby'ego" z prusowską "Lalką"). Pewnym wyjątkiem jest oczywiście bohater tytułowy, ale buty mężczyzny podporządkowującego całe swoje życie fatalnej miłości też są już cokolwiek znoszone. Oczywiście, ciężko wymagać od pisarza, aby każde jego dzieło miało tę samą siłę rażenia prawie 90 lat po premierze, niemniej ocena ta pisana jest dla odbiorcy współczesnego i przyszłego. Konkluduję więc: "Wielki Gatsby", moim zdaniem, nie wytrzymał próby czasu, być może "zamiatał" przez trzy minione ćwierćwiecza, niemniej dziś średnio aktywny czytelnik i widz zna już wiele historii podobnych a spisanych/sfilmowanych w bardziej poruszający sposób.

Przez około 180 stron lektury nie poczułem absolutnie nic. Rozczarowanie klasykiem amerykańskiej literatury jest tym silniejsze, że wielu szanowanych przeze pisarzy wymieniało Fitzgeralda w gronie ulubionych. Nie jest to także, w moim odczuciu, zbyt wartościowy obraz amerykańskiej upper-middle class czy jakiegokolwiek wycinku społeczeństwa zza wielkiej wody w latach 20. -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieściowy debiut Michela Houellebecqa to książka odrobinę rzewna, widać, że autor wie już co chce swoim pisarstwem powiedzieć, jednak robi to w sposób zbyt oczywisty. Charakterystyczne dla M.H. eseistyczne wstawki brzmiałyby nieźle, gdyby je wyrwać z kontekstu, ale pisarz wciąż nie potrafi pogodzić filozoficzno-socjologicznych rozważań z beletrystyką. Wychodzi to nieco infantylnie, zwłaszcza, że największa chyba zaleta tego twórcy na polu stylistycznym - surowość stylu doprowadzająca wrażliwego czytelnika niemal na skraj depresji - nie jest jeszcze narzędziem na tyle dojrzałym, aby literacko uwiarygodnić tak otwarcie stawiane przez niego tezy. Brak też książce swoistego antykatharsis, dla mnie najważniejszej rzeczy w Houellebecqu - po przeczytaniu trzech innych książek autora (zaległością pozostaje "Możliwość wyspy", słyszałem już dwie opinie, że jest lepsza od "Cząstek...", prawda to? Da się?!) czułem miszmasz negatywnych emocji, łączący się z niebywałym podziwem dla twórcy i chęcią natychmiastowego przegadania dzieła, najlepiej akapit po akapicie. Tym razem zupełnie tego nie było, mimo zakończenia co prawda nie tak drastycznego jak w "Cząstkach elementarnych" czy "Platformie", niemniej - trzeba przyznać - mocnego.
Pewne zastrzeżenia budzi też kompozycja utworu. Podział na trzy części ma, pomimo niewielkiej objętości książki, pewne uzasadnienie w treści, ale moim zdaniem takie a nie inne jej rozłożenie zaszkodziło odbiorowi dzieła. Mamy bowiem do czynienia z właściwą eseiście trójdzielną kompozycją rodem ze szkolnej rozprawki. Najpierw wstęp - niemal czysto fabularny, miejscami niestety nudnawy, mający prowadzić do rozwinięcia. No i cóż, MIĘSO, które następuje w rozwinięciu nie broni się ani samo, ani w połączeniu ze wstępem a namówienie do morderstwa (żaden spoiler, piszą o tym na okładce) pod wpływem frustracji i NUDY pozostaje dla mnie równie absurdalne jak przed rozpoczęciem lektury. Zakończenie, po houellebequowsku mocno eseistyczne, męczy tym eseizmem - przy czym opisywanie wydarzeń nagle nabiera polotu! W mojej opinii mogłoby być dużo lepiej, gdyby bardziej równomiernie rozłożyć akcenty.
"Poszerzenie pola walki" to książka, która twórcy tego formatu nie przystoi. Rozumiem, że to debiut, ale ten argument broniłby się jeszcze, gdyby odjąć autorowi jakieś 10 lat.

Powieściowy debiut Michela Houellebecqa to książka odrobinę rzewna, widać, że autor wie już co chce swoim pisarstwem powiedzieć, jednak robi to w sposób zbyt oczywisty. Charakterystyczne dla M.H. eseistyczne wstawki brzmiałyby nieźle, gdyby je wyrwać z kontekstu, ale pisarz wciąż nie potrafi pogodzić filozoficzno-socjologicznych rozważań z beletrystyką. Wychodzi to nieco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

M I S T R Z P I E R W S Z E G O P L A N U
Gorzka, ale jakże celna krytyka postindustrialnego społeczeństwa oraz charyzmatyczna buta, doprowadzona tutaj do skrajności (autor, zarówno ustami narratora, jak i bohaterów nazywa siebie tutaj "sławnym pisarzem" czy "celebrytą") - to rzeczy, które z Houellebecqa dobrze znamy. To niewątpliwie kolejna bezkompromisowa książka o negatywnych skutkach zmian, jakie zaszły w życiu społecznym w ciągu ostatnich 50 lat. I tym wątkom służy postać Jeda, trochę może Jasselina i reszty... a Houellebecq (sic!)?
Umieszczając samego siebie w centrum wydarzeń, mało tego - uśmiercając się - H. niewątpliwie puszcza oczko do czytelnika. "Nie jestem tylko kolejnym 'bohaterem houellebecqowskim' jak to napiszą w podręcznikach języków ojczystych za sto lat, przyjrzyj mi się bliżej." - mówi. Głównym bohaterem jest Jed Martin, ale on już był (chociażby Bruno z "Cząstek elementarnych") - w "Mapie i terytorium" kluczowy jest sam Houellebecq, mistrz pierwszego planu. Autor odczarowuje się. Owszem, jest on trochę jak jego bohaterowie - stroni od ludzi, wiedzie samotny żywot, jest alkoholikiem, to w dużej mierze ofiara panującego dziś w kulturze porządku.
Z drugiej strony potrafi się cieszyć, ba! być szczęśliwy - gdy na ostatnie dni swojego życia wraca do domu, w którym się wychował. Okazuje się, że - także przed odniesieniem sukcesu literackiego - miał wiele kochanek, do tego takich, które 'naprawdę go kochały' i praktycznie do końca swych dni utrzymywał z nimi kontakt. Ma za sobą gruntowną lekturę Fouriera i Saint-Simone'a, o których wypowiada się zupełnie inaczej niż kiedyś na przykład o Huxleyu. Jest wreszcie skory do zawarcia przyjaźni, otwarty na drugiego człowieka i zdolny go zrozumieć. Mogę wręcz zaryzykować stwierdzenie, że najlepiej skonstruowaną przez Michela Houellebecqa postacią jest... Michel Houellebecq.
W ten obraz "odczarowywania się" wpisane jest chyba zakończenie, stanowiące, powiedzmy, 'happy end' w stylu Houellebecqa. W szczególności obraz Francji w niedalekiej przyszłości - to istna idylla w której wszelkie problemy współczesności rozwiązały się same (a może pisarz ironizuje?).
Niewykluczone, że to ostatnie dzieło M.H.. Pisarz uśmierca tu siebie jakby czynił to nieco symbolicznie, jakby tą książką mówił całą resztę, którą miał do powiedzenia - "Wszystko zostało napisane. Mogę umierać.". To chyba dobry moment, żeby ze sceny zejść.

M I S T R Z P I E R W S Z E G O P L A N U
Gorzka, ale jakże celna krytyka postindustrialnego społeczeństwa oraz charyzmatyczna buta, doprowadzona tutaj do skrajności (autor, zarówno ustami narratora, jak i bohaterów nazywa siebie tutaj "sławnym pisarzem" czy "celebrytą") - to rzeczy, które z Houellebecqa dobrze znamy. To niewątpliwie kolejna bezkompromisowa książka o...

więcej Pokaż mimo to