To (w przeważającej mierze) książka mająca usystematyzować historię prób nawiązania połączenia (w alegorii autora - pływania przez wzburzone morze) pomiędzy:
z jednej strony - wynikami eksperymentów i opisującą je matematyką (przy czym zgodnie z wydawniczą zasadą - "tylko żadnych wzorów!" - Baggott próbuje zastępować równania mniej odstraszającymi obrazkami...);
I z drugiej strony - dostępnymi naszemu pojmowaniu interpretacjami *rzeczywistości* kwantowej, dość skutecznie skrywającej (skrywających?) się za powyższymi. Czy jest ich wiele? Nieskończenie? A może przeciwnie - nie ma... żadnej ("Tu nie ma na co patrzeć!")?
Przyznam, że mam pewien kłopot z wystawieniem tej książce jednoznacznej oceny liczbowej (może powinien to być kubit*10..?).
Dla mnie największym zawodem okazał się Baggott jako wykładowca mechaniki kwantowej. Raz, że paskudnie w tym chaotyczny, a dwa - co gorsza - zupełnie rozminął się z moją osobistą mapą wiedzy/niewiedzy w tej dziedzinie. Po bardzo szczegółowych opisach warunków przeprowadzenia danego eksperymentu, prześlizgiwał się skrótami myślowymi nad uzyskanymi WYNIKAMI ("no, to przecież wszyscy wiedzą"?) do ponownie szczegółowych opisów postulowanych interpretacji. No, ale konkretnie CZEGO to interpretacje, na litość?
Z kolei największą korzyścią wyniesioną z tej lektury było nieoczekiwane naprowadzenie na to, czego praktycznie w niej... nie ma! Ale po kolei:
Plusem jest opis historyczny kolejnych teorii/prób interpretacji dotychczasowej wiedzy na temat mechaniki kwantowej. Od kanonicznej interpretacji kopenhaskiej, po... No właśnie - da się wytknąć braki i Wielkich Nieobecnych.
Choć przez niemal całą narrację wciąż napomykał o teorii pętlowej grawitacji kwantowej - książka jakoś tak nieoczekiwanie skończyła mu się, nim zdążył poświęcić LQG choćby najkrótszy akapit!
Podobnie z teorią superstrun i interpretacjami n-wymiarowymi. Nawet taki laik jak ja jest mgliście świadom istnienia *jakichś* interpretacji łamania nierówności Bella zakładających zmienne ukryte w dodatkowych wymiarach czasoprzestrzeni. Podobnie zagadka istnienia (lub nie) tajemniczej granicy między światem kwantowym a makroskopowym prosi się o choćby wspomnienie hipotez zakrzywionych wymiarów. Baggott w swoim przeglądzie teorii wydaje się jednak szczelnie zamykać w trzech wymiarach kartezjańskich (co najwyżej powielanych w wieloświatach). O tym, że również w *absolutnym* czasie i przestrzeni - przynajmniej lojalnie informuje.
Zaletą jest usystematyzowanie i klarowne rozłożenie opisywanych interpretacji na polu filozoficznym. Od biernego pesymizmu poznawczego - czyli minimalistycznego i (jak dla mnie) kapitulanckiego, anty-realistycznego podejścia kopenhaskiego, typu: "Zamknij się i licz! Tu nie ma na co patrzeć!", po czystą metafizykę - czyli coraz bardziej odjechane koncepcje wielo-świadomości i wieloświatów. Aha - i w międzyczasie nawet superpozycyjnych *wielowskazówek* w licznikach laboratoryjnych...
Tak, jak molierowski pan Jourdain w końcu zorientował się, że mówi prozą, tak ja po tej lekturze zorientowałem się, że jestem realistą (w sensie używanym przez Baggotta). W gruncie rzeczy, skazują mnie na to choćby moje słabości w matematyce...
Nieodwołalnie "spaliły" się dla mnie interpretacje "superpozycyjnych" wielo-świadomości (aż do poziomu białkowych cząstek w pojedynczych neuronach!) czy wielo-światów Everetta et consortes. Trochę żal znakomitej zabawy literackiej, jakiej dostarczały w "Peanatemie" Stephensona... Ale - sine ira et studio - są przeraźliwie nadmiarowe, patrząc przez krawędź ostrza brzytwy Ockhama. Jak słusznie zauważa Baggott - naukową [nie]weryfikowalnością nie różnią się istotnie choćby od "inteligentnego projektu" wyznawanego przez biblijnych fundamentalistów.
I na koniec o tym, co dla mnie *przy_okazji* tej lektury okazało się najważniejsze, mimo że w samej książce... prawie nic o tym nie ma. Stanowczo więc proszę dalej nie czytać, bo odtąd tekst już nie jest *splątany* z książką, tylko *dekoherentny* (czy może w *superpozycji*?) wobec jej zawartości...
Choć teoria fali pilotującej de Broglie-Bohma - jako jedna z wielu - w opisie Baggotta nie przyciąga jakoś szczególnej uwagi (a w dodatku jest teraz zupełnie "niemodna" wśród fizyków!), podążenie za odnośnikiem do eksperymentów z "wędrującymi kropelkami" - umieszczonym jakby od niechcenia na s. 210 - było dla mnie szokującym objawieniem, oświeceniem i Eureką!
Gorąco polecam odszukanie na Yotube doświadczeń z olejowymi mikrokropelkami wibrującymi na powierzchni cieczy (np. "Is This What Quantum Mechanics Looks Like?"). Te makroskopowe obiekty potrafią zdumiewająco odtwarzać i wyjaśniać tak enigmatyczne zachowania układów kwantowych, jak: dualizm korpuskularno-falowy (nie: "raz cząstka, a raz fala", tylko zlokalizowana_cząstka rezonująca w układzie z rozmytą_falą!), tunelowanie, interferencja cząstek przechodzących przez podwójną szczelinę itp.
Choć to może niezupełnie "prawdziwa odsłona mechaniki kwantowej", wydaje się na tyle dobrym (otwierającym oczy) *modelem* czy *ilustracją* jej mechanizmów, na ile *prawdę* o życiu może przekazywać czarno-biały, niemy film 2D zaczynający się planszą z napisem: "Historia oparta na faktach".
Widok kropli podążającej przez szczeliny z towarzyszącą jej falą bezlitośnie tnie Ockhamowską brzytwą większość interpretacji konkurencyjnych dla de Broglie-Bohma, opisanych w tej książce. Pokazuje, że mechanikę kwantową da się objaśniać MECHANIKĄ właśnie, bez rozmywania rzeczywistości, świadomości czy ucieczki do wielu światów.
Baggott nie pochyla się dostatecznie nad kwestią niepokonywalnych (?) ograniczeń metod badawczych. Tego, że nieuchronnie możemy mieć zbyt grube paluchy czy zbyt wielkie oczka w sieci, by odłowić, posegregować i zbadać całą różnorodność kwantowego akwarium.
Kwestia "dekoherencji pod wpływem pomiaru", będąca pożywką antyrealistycznych interpretacji, ma szansę stać się znacznie mniej tajemnicza, jeśli świeżo upieczony de Broglie'owski realista-determinista uświadamia sobie, czym jest fizyczna_istota "pomiaru" kwantowego. To nie "wskazówka licznika" wychylająca się w prawo czy w lewo w książce Baggotta, tylko bombardowanie kruchego układu fala/cząstka inną falą/cząstką. To jakby eksperymentatorzy rzucali ciężkimi młotami kowalskimi w szwajcarskie zegarki, by ze zmiażdżonych wskazówek odczytywać czas zderzenia. Multum zegarków rozbitych na miazgę odrzucając jako "szum"... Jaka w gruncie rzeczy *zagadka* tkwi w fakcie, że taki pomiar wpływa na wynik? Czy to "relacyjne splątanie" młota ze wskazówkami? Czy ustawienie odczytane jako "11:55" jest *czasem rzeczywistym* czy może *superpozycją* czasów przed południem i północą ("zmienne ukryte")?
To (w przeważającej mierze) książka mająca usystematyzować historię prób nawiązania połączenia (w alegorii autora - pływania przez wzburzone morze) pomiędzy:
z jednej strony - wynikami eksperymentów i opisującą je matematyką (przy czym zgodnie z wydawniczą zasadą - "tylko żadnych wzor...
Rozwiń
Zwiń