rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Opowieści Baśniomistrza. Tajemnice Dziwnolasu” to moje pierwsze spotkanie z książką paragrafową i muszę przyznać, że było bardzo udane! Ba, sądzę, że pozycja ta dłuuuuugo pozostanie na 1 miejscu w (moim osobistym) rankingu książek paragrafowych, bo jest dopracowana naprawdę pod każdym względem i postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Na początku nie bardzo wiedziałam, czego się po niej spodziewać i musiałam dobrze się wczytać w instrukcję, a potem… przepadłam! Strukturą „Opowieści..." przypominają nieco grę planszową zawierającą elementy RPG. 14 klas, 11 map z przygodami, 50 pól i niezliczona ilość możliwych rozwiązań. Tyle można powiedzieć w skrócie o zawartości tej książki.

To wiele godzin doskonałej rozrywki dla całej rodziny bądź grupy znajomych, ale jeżeli nie macie z kim grać – nic nie szkodzi! Równie dobrze można bawić się w pojedynkę. Do wyboru mamy wiele barwnych postaci, z których każda jest inna i posiada odmienne predyspozycje i umiejętności. Jest tu też wiele baśniowych stworów, zarówno złych, jak i dobrych, które czekają na nas na każdym z 50 pól specjalnych i mają różne intencje – jedne zechcą nas zgładzić, a inne mogą przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść... A wszystko zależy od wyboru, jakiego dokonamy... lub szczęścia. Dlatego uważajcie, by przez przypadek nie zostać zadeptanym przez jednorożca lub by nie sprzedać duszy diabłu 😉

Przy każdej przygodzie znajduje się kod QR, który odsyła nas do strony, na której można posłuchać ścieżki dźwiękowej przygotowanej specjalnie z myślą o niej. Wewnątrz książki, oprócz instrukcji, opisu postaci, przygód i nagród, znajdziemy także karty postaci, na których można sporządzać notatki, mapy (można skorzystać z tych dostępnych w książce lub samodzielnie wypełnić te, które zostały do niej dołączone jako luźne kartki) i karty z tabelą rzutów dla osób, które nie posiadają kości do gry. Autorzy przewidzieli dosłownie wszystko! Ponadto, gracze, którzy nie lubią pisać po książkach, nie będą musieli tego robić. Wewnątrz „Tajemnic Dziwnolasu” znajduje się także odsyłacz do strony, z której można pobrać darmowe materiały do wydrukowania.

Warto wspomnieć również przepięknej oprawie książki, grubym (i pachnącym!) papierze i niesamowitych ilustracjach, które zdobią niemal każdą stronę, i sprawiają, że gra staje się jeszcze bardziej magiczna.

W skrócie – jestem zachwycona i na pewno jeszcze nie raz sięgnę po tę pozycję, bo choć kilka rozgrywek już za mną, to wciąż zostało mi materiału długie godziny zabawy i nie mogę się doczekać, aż znajdę chwilę, żeby ponownie zanurzyć się w świat Baśniomistrza. Na koniec dodam jeszcze, że ta pozycja tak bardzo mi się podobała, że nie potrafię dostrzec w niej żadnych wad, a to zdarza się naprawdę rzadko. Czy warto zgłębić się w tajemnice Dziwnolasu? Przekonajcie się sami!

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

„Opowieści Baśniomistrza. Tajemnice Dziwnolasu” to moje pierwsze spotkanie z książką paragrafową i muszę przyznać, że było bardzo udane! Ba, sądzę, że pozycja ta dłuuuuugo pozostanie na 1 miejscu w (moim osobistym) rankingu książek paragrafowych, bo jest dopracowana naprawdę pod każdym względem i postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Na początku nie bardzo wiedziałam, czego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja przygoda z „Benkiem” dobiegła końca i przyznam szczerze, że długo zastanawiałam się co o nim napisać. Nie będę kłamać i powiem, że nie do końca mnie zachwycił, ale zarazem zainteresował mnie na tyle, że z pewnością sięgnę po kolejne tomy.

„Beniamin Ashwood” to klasyczna fantastyka z motywem drogi. W pierwszym tomie poznajemy Beniamina, prostego młodzieńca, który dotychczas wiódł spokojne życie w niewielkiej osadzie zwanej Widoki, gdzie zajmował się głównie warzeniem piwa. Wszystko się zmienia, gdy w okolicy pojawia się demon atakujący zwierzęta gospodarcze. Mieszkańcy postanawiają zająć się nim na własną rękę, jednak szybko okazuje się, że zadanie przerasta ich możliwości. Wtedy w Widokach zjawia się grupa tajemniczych wędrowców, którzy bez problemu rozprawiają się z potworem. Zrządzeniem losu, Ben wyrusza wraz z nimi w podróż jako eskorta swojej przyrodniej siostry, która w ramach zapłaty za pomoc ma spędzić kolejne 20 lat pobierając nauki w owianym tajemnicą Sanktuarium.

Początkowo historia zapowiadała się naprawdę dobrze. Bohaterowie są różnorodni, niewiele o nich wiemy, ale dzięki temu możemy snuć przypuszczenia co do ich przeszłości i celów na przyszłość. Mamy tu mistrza miecza, czarodziejkę i łowcę na jej usługach. Język, jakim napisana jest ta książka zasługuje na pochwałę – jest prosty i choć obfituje w opisy to wcale nie nuży, a przez całą historię się po prostu płynie. Znużyła mnie natomiast fabuła. Liczyłam na więcej akcji, więcej emocji, lecz z czasem zaczęłam się trochę niecierpliwić i po prostu nudzić. Ben przeżywał przygodę za przygodą, jednak to wszystko zdawało się niczemu nie służyć.

Zdaję sobie sprawę z tego, że to dopiero pierwszy tom sześciotomowej sagi i siłą rzeczy stanowi on pewnego rodzaju wprowadzenie do większej historii. Wraz z Benem poznajemy nowe lokalizacje, zasady rządzące światem i głównych graczy polityki. Sam Ben jest postacią bardzo prostolinijną, wręcz naiwną. Nie można go nie lubić, ale przez większość historii pozostawał mi obojętny.

W ostatnich kilku rozdziałach akcja nabiera tempa, w powietrzu wisi spisek i robi się naprawdę ciekawie. Otwarte zakończenie pozostawia nas z niedosytem (tym razem w pozytywnym sensie) i łaknących więcej i więcej.

Podsumowując, pomimo że Benek okazał się czymś innym, niż się spodziewałam i na początku trochę zawiódł moje oczekiwania, to z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg tej historii. Autor stworzył naprawdę solidne podstawy do przedstawienia nam niesamowitej historii.

Moja przygoda z „Benkiem” dobiegła końca i przyznam szczerze, że długo zastanawiałam się co o nim napisać. Nie będę kłamać i powiem, że nie do końca mnie zachwycił, ale zarazem zainteresował mnie na tyle, że z pewnością sięgnę po kolejne tomy.

„Beniamin Ashwood” to klasyczna fantastyka z motywem drogi. W pierwszym tomie poznajemy Beniamina, prostego młodzieńca, który...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Rzadko sięgam po literaturę non-fiction, ale ten tytuł po prostu musiał trafić na moją półkę, bo popkultura - zwłaszcza ta japońska - od lat zajmuje w moim sercu szczególne miejsce.

Chyba każdy z nas - nawet jeśli nie jest fanem anime - przynajmniej raz w życiu słyszał o Sailor Moon czy Pokemonach, a także spotkał się z uroczą (kawaii!) Hello Kitty zdobiącą przybory szkolne i inne przedmioty użytku codziennego. A to tylko niektóre z wytworów wyobraźni japońskich twórców. Niewiele osób wie, że PlayStation zawdzięczamy pierwszym maszynom do karaoke, ani dlaczego rozwój technologii poszedł w takim, a nie innym kierunku. To, że po wojnie Japonia opanowała świat i miała przeogromny wpływ na kształtowanie się ówczesnej popkultury (czego efekty widzimy do dziś) jest już faktem niezaprzeczalnym, czego dowodzi Matt Alt w swojej książce.

Autor w umiejętny sposób przeplata ciekawostki z informacjami o historii, polityce i ekonomii powojennej Japonii. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego sposobu prowadzenia narracji - pomimo że jest to całkiem pokaźnych rozmiarów reportaż, to książkę tę czyta się jak powieść, a przez kolejne rozdziały po prostu się płynie. Warto zaznaczyć, że książka ta podzielona jest na dwie części - w pierwszej autor omawia przemiany społeczne, gospodarcze i kulturowe, jakie miały miejsce w Japonii po II Wojnie Światowej, a drugiej natomiast szczegółowo analizuje rozwój popkultury w latach 90. Również w epilogu, w którym wspomina o pierwszych dekadach XXI wieku można znaleźć wiele cennych obserwacji.

Mnie najbardziej zainteresowały rozdziały poświęcone mandze i anime - piszę pracę magisterską o hiszpańskim komiksie, więc wiele rzeczy o historii tego medium już wcześniej wiedziałam, niemniej śledzenie różnic i podobieństw w rozwoju komiksu w Stanach Zjednoczonych, w Europie i Japonii jest pasjonujące.

To niezaprzeczalnie jeden z najlepszych reportaży, jakie dane było mi kiedykolwiek przeczytać. Ogrom wiedzy przekazany jest tu w niezwykle przystępny sposób. Co więcej, autor nie ocenia i nie wartościuje - choć czasem pozwala sobie na żartobliwe uwagi - co jest OGROMNYM plusem, bo w wielu innych reportażach narracja jest dosyć stronnicza.

Czy mi się podobało? Po raz kolejny użyję słowa: OGROMNIE. Chyba jeszcze nigdy nie zużyłam aż tylu znaczników, ale pewne fragmenty były tak ciekawe, że wiem, że kiedyś na pewno jeszcze do nich wrócę.

Oby było jak najwięcej tak świetnych tytułów!

Rzadko sięgam po literaturę non-fiction, ale ten tytuł po prostu musiał trafić na moją półkę, bo popkultura - zwłaszcza ta japońska - od lat zajmuje w moim sercu szczególne miejsce.

Chyba każdy z nas - nawet jeśli nie jest fanem anime - przynajmniej raz w życiu słyszał o Sailor Moon czy Pokemonach, a także spotkał się z uroczą (kawaii!) Hello Kitty zdobiącą przybory...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni" to przepięknie ilustrowany dodatek do elfowego uniwersum stworzonego przez Holly Black. W tej książce znajdziecie kilka opowiadań, które przybliżą Wam dzieciństwo Cardana, a także pozwolą spojrzeć z jego perspektywy na pewne kluczowe wydarzenia z trylogii o "Okrutnym księciu". Ponadto, będziecie mogli poznać dalsze losy głównych bohaterów, ponieważ akcja ostatniego opowiadania wykracza już poza fabułę "Królowej niczego".

Cardan nie miał w życiu lekko. Od urodzenia ciążyło nad nim widmo pewnej mrocznej przepowiedni, przez co spotkał się z odrzuceniem i brakiem akceptacji. Nie znalazł on zrozumienia ani u ojca ani u matki, czy u swojego licznego rodzeństwa. Jeszcze jako dziecko został wygnany z pałacu i znalazł się pod opieką Balekina - swojego starszego brata, pana na Próżnym Dworze o raczej okrutnym obejściu, który nie szczędził mu ostrych słów i upokorzeń. Pewnego dnia Cardan spotyka Aslog - trollową wiedźmę, która opowiada mu pewną historię o chłopcu o sercu z kamienia.

Tym, co najbardziej mi się podobało w tej książce, jest fakt, iż bazuje ona na koncepcie - tę samą baśń usłyszymy aż trzy razy, jednak za każdym razem będzie ona nieco inna, tak samo jak morał z niej płynący. Baśń o chłopcu o kamiennym sercu ewoluuje wraz z czasem, dorasta wraz ze swoim adresatem i zmienia się zależnie od intencji opowiadającego. Czy jest to historia o samym Cardanie?

Całość dopełniają przepiękne ilustracje stworzone przez Rovinę Cai, które ożywają podczas czytania, tworząc niesamowity klimat. Jest to pozycja idealna dla fanów twórczości Holly Black. Bardzo się cieszę, że ta książka powstała, ponieważ Cardan jest moją ulubioną postacią z trylogii i nie oszukujmy się, było mi go zwyczajnie za mało! (Ten elf mógłby tylko siedzieć i pić wino, a i tak bym go uwielbiała.) Nie znajdziecie tutaj zaskakujących zwrotów akcji i porywającej fabuły, ale uważam, że ta książka stanowi bardzo fajne i przemyślane uzupełnienie serii.

Nie skłamię, kiedy powiem, że to jest najpiękniej wydana książka, jaką posiadam w swojej biblioteczce. Czy polecam? Bardzo, bardzo, bardzo :)

"Dlaczego Król Elfów nie znosił baśni" to przepięknie ilustrowany dodatek do elfowego uniwersum stworzonego przez Holly Black. W tej książce znajdziecie kilka opowiadań, które przybliżą Wam dzieciństwo Cardana, a także pozwolą spojrzeć z jego perspektywy na pewne kluczowe wydarzenia z trylogii o "Okrutnym księciu". Ponadto, będziecie mogli poznać dalsze losy głównych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Historia świata na czterech łapach" to przepięknie ilustrowany zbiór ciekawostek na temat roli, jaką odegrali nasi czworonożni przyjaciele na przestrzeni lat. Niektóre z nich są dobrze znane, inne - niekoniecznie. Jedno jest pewne, ta książka zapewni nam rozrywkę na wieczór lub dwa, podszytą solidną dawką wiedzy.

Czy wiedzieliście, że człowiek udomowił psa już w czasach prehistorycznych? I że już starożytni Egipcjanie wielbili psy (mało tego, jeden z nich doczekał się swojego własnego grobowca!), a mieszkańcy jednej z chińskich prowincji wierzą, że w ich żyłach płynie krew pewnego niezwykłego psa, który poślubił królewnę? Ciekawa jest również historia o tym, jak pekińczyki kryjące się w olbrzymich rękawach cesarskich szat potrafiły udaremnić próby skrytobójstwa. A teraz przyznajcie się - zdarzyło Wam się kiedyś skłamać, że pies zjadł Wam pracę domową? Wyobraźcie sobie, że za sprawą pewnego uroczego psiaka Isaac Newton stracił owoc ponad dwudziestu lat badań, przez co jego teorie o prawie ciążenia mogły nigdy nie ujrzeć światła dziennego..

To tylko kilka z ciekawostek, które znajdziecie w tej książce. Niektóre z tych historii są zabawne, inne smutne lub wręcz przerażające. Na każdą z nich przeznaczono mniej więcej dwie strony, a każdy rozdział zdobiony jest przepięknymi ilustracjami. Ponadto, całość napisana jest bardzo przystępnym, a nawet można by powiedzieć, że wręcz kolokwialnym językiem. Starszym czytelnikom może wydać się przez to nieco infantylna, jednak mi to zupełnie nie przeszkadzało.

Mam kilka uwag co do warstwy merytorycznej - na przykład w rozdziale o nowofundlandzie autorka powiela mity na temat tej rasy (nie, nowofundlandy NIE mają błon pławnych między palcami :D), więc podejrzewam, że i w innych rozdziałach może to mieć miejsce. Jednak warto zauważyć, że autorka sama podkreśla, że nie jest historyczką ani ekspertką w danej dziedzinie, a jedynie wielką miłośniczką psów i postanowiła zebrać historyczne ciekawostki na ich temat i przedstawić je w interesujący sposób.

Moim zdaniem jest to pozycja idealna dla miłośników psów - ale nie tylko :)

"Historia świata na czterech łapach" to przepięknie ilustrowany zbiór ciekawostek na temat roli, jaką odegrali nasi czworonożni przyjaciele na przestrzeni lat. Niektóre z nich są dobrze znane, inne - niekoniecznie. Jedno jest pewne, ta książka zapewni nam rozrywkę na wieczór lub dwa, podszytą solidną dawką wiedzy.

Czy wiedzieliście, że człowiek udomowił psa już w czasach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyobraźcie sobie świat w kolorach czerni i czerwieni. Świat tak zatruty, że nawet najstarsi z ludzi nie pamiętają już jak wyglądał błękit nieba, teraz obleczonego w kolory szkarłatu. Świat, w którym w powietrzu unoszą się toksyczne opary zatruwające organizm, i w którym słońce świeci tak jasno, że niemożliwe jest opuszczenie domu bez specjalnych gogli ochronnych. A wszystko to z powodu plantacji lotosu, będącego największym skarbem szogunatu.

Lotos musi kwitnąć, tak brzmi jego dogmat.

Yukiko jest zwykłą dziewczyną, a przynajmniej udaje, że jest, bo ludzi takich jak ona czeka tylko śmierć. W jej żyłach płynie krew youkai, czyli dawnych potężnych demonów-bogów, których imiona przetrwały jedynie w pamięci ludności i w nazwach klanów służących szogunowi.

Wszystko się komplikuje, kiedy władca rozkazuje jej ojcu schwytać arashitorę, czyli tygrysa burzy, mityczną istotę już dawno uznaną za wymarłą. Od tego momentu życie dziewczyny już nigdy nie będzie takie samo.

Autor zręcznie wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat i tłumaczy poszczególne zagadnienia. Przyznam, że początkowo trudno było mi wgryźć się w tę historię, a wszystko z powodu języka, jakim została ona napisana. Dużo tu japońskich wtrąceń i zwrotów, które - pomimo tego, że zostały wyjaśnione - bardzo mnie rozpraszały. (Swoją drogą, na końcu powieści znajdziecie specjalny słowniczek)

To krwawa opowieść o dorastaniu, pokonywaniu własnych słabości i odnajdywaniu siebie oraz własnej drogi, i o stawianiu czoła przeciwnościom losu.

Moim ulubionym bohaterem został niezaprzeczalnie Buruu. Przysięgam, że zapisuję sobie prawie każdą jego wypowiedź. To on jest tu głównym dostawcą humoru 😉

To moje pierwsze spotkanie z twórczością Kristoffa i muszę przyznać, że bardzo mi się podobało! Wojna lotosowa to seria idealna dla fanów anime i japońskiej mitologii. Znajdziecie tu japoński klimat, podniebne wędrówki, mecha, samurajów i mityczne istoty.

Ja tę powieść pokochałam, mam nadzieję, że i Wam się spodoba 🧡

Wyobraźcie sobie świat w kolorach czerni i czerwieni. Świat tak zatruty, że nawet najstarsi z ludzi nie pamiętają już jak wyglądał błękit nieba, teraz obleczonego w kolory szkarłatu. Świat, w którym w powietrzu unoszą się toksyczne opary zatruwające organizm, i w którym słońce świeci tak jasno, że niemożliwe jest opuszczenie domu bez specjalnych gogli ochronnych. A wszystko...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Cyberpunk Girls Krystyna Chodorowska, Magdalena Kucenty, Gabriela Panika, Martyna Raduchowska, Jagna Rolska, Agata Suchocka
Ocena 6,7
Cyberpunk Girls Krystyna Chodorowsk...

Na półkach:

„Cyberpunk Girls. Opowiadania” to, jak sugeruje już sam tytuł, zbiór opowiadań, w którym znajdziecie historie napisane przez grono polskich autorek. Siedem opowiadań, siedem niepokojących wizji rzeczywistości. Napisanie recenzji takiego zbioru nie jest zadaniem łatwym, gdyż opowiadanie opowiadaniu nierówne. Jednak w tym przypadku wszystkie historie mi się podobały, choć jak to bywa - jedne trochę mniej, inne trochę bardziej. Ich główną zaletą jest różnorodność i kreatywność w przedstawieniu świata, a największą wadą... zdecydowanie zbyt mała objętość!

Najbardziej podobało mi się „Heartbyte”, które wyszło spod pióra Martyny Raduchowskiej. Autorka po raz kolejny udowodniła, że potrafi tworzyć interesujące historie o niesztampowej fabule. W moim odczuciu było to najlepiej napisane opowiadanie z całej książki, zarówno jeśli chodzi o jego konstrukcję, jak i właśnie fabułę. Z chęcią poznałabym dalsze losy głównej bohaterki. Keira to młoda kobieta sukcesu, która przed wybuchem pandemii prowadziła swój własny biznes ochroniarski. Niestety, los z niej zakpił i w krótkim czasie straciła zarówno pozycję społeczną, jak i zdrowie. Po przeszczepie serca okazało się, że jej organ został zainfekowany; żeby pozostać przy życiu, dziewczyna musi podejmować się nielegalnych zleceń, aby móc zapłacić haracz. Jak się okazuje, to dopiero początek jej problemów.

Drugim opowiadaniem, które szczególnie zapadło mi w pamięć było „Nitro” autorstwa Agaty Suchockiej, czyli historia młodej dziewczyny, która jest w stanie podjąć jakiekolwiek ryzyko, aby tylko wygrać wyścig motocyklowy i spełnić swoje marzenia. Rubble nie cofnie się przed niczym, nawet jeśli oznacza to wejście do mrocznego półświatka i zmodyfikowanie swojego ciała, czym wcześniej otwarcie gardziła.

Do grona moich ulubieńców zalicza się również „Amber” Jagny Rolskiej. Świat wykreowany przez autorkę budzi niepokój i przyprawia czytelnika o gęsią skórkę. Ziemia przestała być już bezpiecznym miejscem. W niedalekiej przeszłości wielka fala zalała świat i zniszczyła cały dorobek ludzkości. Amber wraz ze swoim dziadkiem, chłopakiem i niewielką społecznością zamieszkuje wyspę, na której ocaleńcy odbudowali namiastkę cywilizacji. Nie chcę zdradzić zbyt wiele z fabuły tego opowiadania, gdyż cała zabawa polega właśnie na snuciu domysłów i odkrywaniu kolejnych tajemnic. Jednego możecie być pewni — nic nie jest takim, jakim się wydaje. Uważam, że to opowiadanie spokojnie mogłoby stanowić wstęp do dłuższej historii.

Pozostałe pięć opowiadań również było bardzo ciekawych, jednak te trzy w moim odczuciu zasłużyły na wyróżnienie.

Na koniec dodam tylko, że żadnego opowiadania nie potrafię otwarcie skrytykować, bo wszystkie bardzo mi się podobały i po prostu, zwyczajnie, nie mam się do czego przyczepić. A do tego całość bardzo ładnie spina przepiękna okładka. Wydawnictwo Uroboros potrafi wydawać książki!

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

„Cyberpunk Girls. Opowiadania” to, jak sugeruje już sam tytuł, zbiór opowiadań, w którym znajdziecie historie napisane przez grono polskich autorek. Siedem opowiadań, siedem niepokojących wizji rzeczywistości. Napisanie recenzji takiego zbioru nie jest zadaniem łatwym, gdyż opowiadanie opowiadaniu nierówne. Jednak w tym przypadku wszystkie historie mi się podobały, choć jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Bezgwiezdne morze" autorstwa Erin Morgenstern to książka, którą po prostu musiałam przeczytać! Jak tylko odkryłam, że moja ulubiona autorka wydała nową powieść, od razu zamówiłam ją w oryginale, nie czekając na polskie tłumaczenie.

Fabuła skupia się wokół postaci Zacharego, 25-letniego studenta Nowych Mediów i zagorzałego czytelnika, który w bibliotece uniwersyteckiej znajduje tajemniczą książkę. Na okładce nie ma żadnych informacji odnośnie autora, wydawnictwa czy roku wydania, nie ma też naklejki z kodem kreskowym i nie figuruje ona w systemie biblioteki. Zafascynowany chłopak decyduje się ją wypożyczyć i wkrótce odkrywa, że jedno z opowiadań, które znajdują się w książce opisuje pewne tajemnicze wydarzenie z jego dzieciństwa. Mianowicie, jako dziecko Zachary znalazł drzwi namalowane na ścianie, jednak zabrakło mu odwagi, żeby je otworzyć. Opowiadanie sugeruje, że chłopak kiedyś trafi do świata po drugiej stronie drzwi, co nie daje mu spokoju i postanawia dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej książki.

Bezgwiezdne Morze znajduje się głęboko pod ziemią i rządzi się własnymi prawami. Otacza ogromną bibliotekę, która skrywa wszystkie opowiadania świata. Niegdyś to miejsce tętniło życiem, jednak teraz dzieje się tam coś niedobrego. I jak się domyślacie, Zachary wpadnie w sam środek konfliktu.

Przed lekturą tej książki nie miałam pojęcia, czego się po niej spodziewać, a po.. nie mam pojęcia, co o niej sądzić.

Na początku autorka niespiesznie snuje swoją opowieść, odkrywając przed nami tajemnice wykreowanego przez siebie świata. Rozdziały, których bohaterem jest Zachary przeplatają się z krótkimi opowiadaniami, które z pozoru mają ze sobą niewiele wspólnego, jednak na końcu powieści wszystko się łączy i nabiera sensu.

Styl autorki jest przecudowny, jednak na początku musiałam się mocno skupić, żeby móc wejść w ten świat, wyłapać i zrozumieć wszelkie nawiązania, dlatego lektura tej książki zajęła mi dosyć dużo czasu. Poszczególne opowiadania są jak puzzle, elementy układanki, które odkrywamy razem z głównym bohaterem i staramy się zrozumieć, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Nie wiadomo kto jest dobry a kto zły.

Na zagranicznym bookstagramie opinie na temat tej książki są podzielone. Niektórzy, tak jak ja, są nią zachwyceni, inni - wręcz przeciwnie. Większość wskazuje na fakt, że kreacja głównych bohaterów jest dość płaska i nie wiemy, co tak do naprawdę nimi kieruje. To prawda. Ale wydaje mi się, że prawdziwym bohaterem tej powieści jest sama historia lub miejsce - Bezgwiezdne morze i biblioteka, którą otacza. W końcu to na jego opisie skupia się autorka i powoli pozwala nam odkrywać jego tajemnice.

W moim odczuciu ta książka jest magiczna. Mój wewnętrzny nerd i bibliofil zostali nakarmieni. Pełno tu metafor, nawiązań do innych dzieł literackich i do popkultury, a także do natury książkoholików.

Nie wiem natomiast, co sądzić o zakończeniu tej powieści. Pod koniec zrobiło się dość surrealistycznie, przez co miałam mieszane uczucia. Nie wiem, czy zabieg ten można podciągnąć pod realizm magiczny, ale na pewno jest mu bliski. Jednak ta książka od samego początku nie była zwyczajną historią, a jej bohaterowie nie byli zwykłymi ludźmi. To opowieść o opowieści w opowieści, o książce w książce o książce. Ostatecznie bardzo mi się podobała i kiedyś na pewno do niej wrócę, tym razem w polskim tłumaczeniu.

"Bezgwiezdne morze" autorstwa Erin Morgenstern to książka, którą po prostu musiałam przeczytać! Jak tylko odkryłam, że moja ulubiona autorka wydała nową powieść, od razu zamówiłam ją w oryginale, nie czekając na polskie tłumaczenie.

Fabuła skupia się wokół postaci Zacharego, 25-letniego studenta Nowych Mediów i zagorzałego czytelnika, który w bibliotece uniwersyteckiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Muszę przyznać, że "Kraina Nocy", czyli kontynuacja "Hazel Wood" autorstwa Melissy Albert jest nieporównywalnie lepsza od swojej poprzedniczki. Fabuła wciąga od samego początku i trudno jest oderwać się od lektury, co w przypadku "Hazel Wood" nie miało miejsca. Ten tom jest zdecydowanie bardziej przemyślany i dopracowany, a historia mniej oczywista. A do tego niepokojąco mroczna.

Akcja toczy się w większości w Nowym Jorku, gdzie Alice próbuje na nowo ułożyć sobie życie u boku Elli. Duchy przeszłości nie dają jej jednak spokoju. Po jej ucieczce, Uroczysko nie było już takie samo. Wiele Historii wyrwało się ze swoich baśni i odnalazło drogę do świata ludzi, gdzie próbują stworzyć dla siebie miejsce. Alice stara trzymać się od nich z daleka, jednak nie jest to łatwe. To wszystko komplikuje fakt, iż byłym Historiom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, jednak do samego końca nie wiadomo, co czai się w mroku i z której strony ono nadejdzie, a sama Alice zostaje uwikłana w sprawę seryjnych morderstw, przez co spotyka się z niechęcią ze strony mieszkańców Uroczyska. Dziewczyna musi stawić czoła niebezpieczeństwu i na przekór przeciwnościom losu, rozwikłać pewną zagadkę. Można powiedzieć - choć jest to stwierdzenie trochę na wyrost -, że jest to opowieść o poszukiwaniu siebie i akceptacji.

Warto dodać, że część rozdziałów napisana jest z perspektywy Fincha, co bardzo mi się podobało, ponieważ dzięki temu razem z nim możemy bliżej poznać Uroczysko i jego mieszkańców oraz wyruszyć w podróż po innych światach.

Podsumowując, tak jak do "Hazel Wood" miałam wiele zastrzeżeń, tak w przypadku "Krainy Nocy" w zasadzie nie mogę się do niczego przyczepić. Tym razem tłumaczenie nie sprawiało, że zgrzytałam zębami, choć przyznam, że odniosłam wrażenie, iż niektóre zwroty można było przetłumaczyć w mniej wulgarny sposób, bo brzmiały ono mało naturalnie. Z założenia jest to powieść dla starszej młodzieży, więc można na to przymknąć oko. Ponadto, finał tej historii mnie zaskoczył, a to się rzadko zdarza. Nawet jeśli domyśliłam się rozwiązania jednej z zagadek, to kolejne zwroty akcji sprawiły, że kilka razy musiałam odłożyć na chwilę tę książkę, żeby ochłonąć z emocji i móc kontynuować lekturę.

W mojej subiektywnej skali oceniam ją na 8/10. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć!

Muszę przyznać, że "Kraina Nocy", czyli kontynuacja "Hazel Wood" autorstwa Melissy Albert jest nieporównywalnie lepsza od swojej poprzedniczki. Fabuła wciąga od samego początku i trudno jest oderwać się od lektury, co w przypadku "Hazel Wood" nie miało miejsca. Ten tom jest zdecydowanie bardziej przemyślany i dopracowany, a historia mniej oczywista. A do tego niepokojąco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mroczny Rewers to dobry debiut. Historia jest bardzo dobrze napisana, styl autora zachwyca, widać też, że konstrukcja powieści jest przemyślana. Wszystko się ładnie wyjaśnia i domyka, a po zakończeniu lektury nie zostajemy sami z poczuciem, że czegoś tu zabrakło. Jest to opowieść przede wszystkim o przeznaczeniu i o tym, jak niewiele (a może wręcz przeciwnie?) znaczy życie pojedynczej jednostki. Nie jest to najoryginalniejszy motyw, bo takich historii jest wiele, ale został on bardzo dobrze rozwinięty i poprowadzony. Warto również zaznaczyć, że ta powieść wymyka się wszelkim definicjom; widać, że autor łączy gatunki, bawi się nimi i wyciąga z nich to, co najlepsze. Znajdziemy tu trochę z thrillera, z kryminału, z powieści noir, nie zabraknie tu również elementów grozy, a wszystko to owinięte jest otoczką filozoficznych przemyśleń. To, jak autor operuje słowem zachwyca. Opis Nyx, miasta nocy jest tak szczegółowy, że pozwala nam ujrzeć je nie tylko oczami wyobraźni, ale również przenieść się w to miejsce i razem z głównym bohaterem przechadzać się jego ulicami.

Akcja rozpoczyna się 14 lutego, wtedy też dochodzi do tajemniczego wypadku. Na ulicę, wprost pod koła rozpędzonego samochodu, wybiega Anioł, jednak nikt poza kierowcą go nie widział. Na domiar wszystkiego, na ulicy zamiast Anioła leży ciało młodego mężczyzny. Śledztwo przypada Hankowi Zaborskiemu, gwieździe policji, który w przeszłości zasłynął już ze złapania seryjnego mordercy. Policjanta jednak z jakiegoś powodu dręczą wyrzuty sumienia. Wszystko jest tu ze sobą połączone, ale nic do siebie nie pasuje i z pozoru nie ma sensu.

Ta książka zasługuje na naprawdę wysoką ocenę, zwłaszcza mając na względzie fakt, iż jest to debiut. Niestety, z pewnych przyczyn jestem zmuszona ją znacznie obniżyć.

Bardzo nie podobało mi się to, jak zostały przedstawione tu kobiety. Nie chodzi mi o to, że było ich niewiele, bo akurat w tym nie ma nic złego. Mroczny Rewers to historia mężczyzn i napisany został właśnie z ich perspektywy. I im również nie było lekko. Nie sądzę jednak, żeby to było wystarczającym uzasadnieniem tego, że każda jedna postać żeńska, jaka się tu pojawiała, była sprowadzana do obiektu seksualnego. Na początku sądziłam, że wynika to z kreacji konkretnego bohatera (lub dwóch), jednak niestety wszyscy panowie, poza głównym bohaterem, prezentowali sobą właśnie taką postawę. Nieważne, że dana kobieta pojawiła się tylko na chwilę i zajmowała się swoimi sprawami. Nieważne, że chwilę wcześniej autor prowadził metafizyczne rozważania nad sensem istnienia. Czasem takie mizoginistyczne wstawki pojawiały się również pośród tych przemyśleń, a następnie autor jakby nigdy nic podejmował poprzedni wątek. Nie ukrywam, że poczułam się z tego powodu bardzo źle i że znacznie wpłynęło to na odbiór powieści. Uważam, że rozpowszechnianie takich treści w obecnych czasach jest szkodliwe, ponieważ utrwala krzywdzące stereotypy i niejako daje przyzwolenie na przedmiotowe traktowanie osób płci żeńskiej. Autor wspomina coś o wojnie płci, jednak ja jej tu nie widzę. Do prowadzenia wojny potrzebne są dwie strony. Tutaj na jaw wychodzą wąsate stereotypy, które niestety wciąż są obecne w naszym społeczeństwie. A w ostatnich czasach jest z tym coraz gorzej.

Mroczny Rewers to dobry debiut. Historia jest bardzo dobrze napisana, styl autora zachwyca, widać też, że konstrukcja powieści jest przemyślana. Wszystko się ładnie wyjaśnia i domyka, a po zakończeniu lektury nie zostajemy sami z poczuciem, że czegoś tu zabrakło. Jest to opowieść przede wszystkim o przeznaczeniu i o tym, jak niewiele (a może wręcz przeciwnie?) znaczy życie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Rok 1984" to powieść, która chodziła za mną od dłuższego czasu i na każdym kroku natrafiałam na źródła, które do niej nawiązywały. Do tego stopnia, że czasem miałam opory przed otwarciem lodówki, z obawy, że również w niej znajdę jakieś odniesienie to antyutopijnego świata przedstawionego w tej powieści. Wszyscy zdawali się nią zachwycać i przyznam, że nie spotkałam się jeszcze z żadną negatywną opinią na jej temat. Słysząc tyle o jej futurystycznych elementach, byłam jej zwyczajnie ciekawa, ale muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś nieco innego. Po pierwsze, chciałam dowiedzieć się na ile autorowi udało się "przewidzieć przyszłość", bo to jest zdanie, które najczęściej pada w rozmowach na temat tej powieści i sądziłam, że na tym się skończy. Poza tym to klasyk, a ja do klasyków chyba jeszcze nie dorosłam, bo jestem do nich sceptycznie nastawiona. Sceptycznie, to znaczy, te, które do tej pory przeczytałam wydały mi się zwyczajnie nudne. W przypadku orwellowskiego "Roku 1984" było inaczej. Jest napisany prostym i zrozumiałym językiem, a autor umiejętnie wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat, który, o zgrozo, tak bardzo przypomina naszą rzeczywistość oraz objaśnia pojęcia i mechanizmy, które nim kierują. Nie spodziewałam się, że dzieło literackie może wywrzeć na mnie aż takie wrażenie.

Jest to antyutopia, a jej akcja rozgrywa się w - jak sugeruje tytuł - roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym. Winston, główny bohater, zdaje się być jedyną postacią, w której pozostały resztki człowieczeńśtwa. Społeczeństwo podzielone jest na klasy, nie ma tu miejsca na miłość ani na samodzielne myślenie. Każdy przejaw nieposłuszeństwa jest karany. Ba, wyrok na człowieka może sprowadzić nawet jedna zabłąkana myśl, o której istnienia on sam nie będzie świadomy. Każdy obywatel obserwowany jest przez ekran telewizora, a historia zmieniana jest według potrzeb władzy. Nie ma przeszłości ani przyszłości, jest tylko teraźniejszość, a jeśli Wielki Brat mówi, że dwa plus dwa to pięć, to tak jest i już.

Po lekturze tej powieści przez jakiś czas nie wiedziałam co myśleć. I szczerze, do tej pory nie wiem. Chyba jeszcze nigdy żadna książka nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia. Spodziewałam się, że znajdę w niej wiele okrucieństwa i nawiązania do komunizmu. Tymczasem, uzmysłowiłam sobie, że nasz świat prawie wcale nie różni się od tego przedstawionego w powieści. To, co się obecnie dzieje w naszym kraju i na świecie tak bardzo przypomina orwellowską rzeczywistość, że mam ochotę schować się pod kołdrę i już spod niej nie wychodzić, dopóki wszystko się nie ułoży.

"Rok 1984" to powieść, która chodziła za mną od dłuższego czasu i na każdym kroku natrafiałam na źródła, które do niej nawiązywały. Do tego stopnia, że czasem miałam opory przed otwarciem lodówki, z obawy, że również w niej znajdę jakieś odniesienie to antyutopijnego świata przedstawionego w tej powieści. Wszyscy zdawali się nią zachwycać i przyznam, że nie spotkałam się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O tej książce od kilku tygodni jest głośno na polskim bookstagramie. Została ona nawet okrzyknięta jedną z najlepszych premier tego roku. Czy jest tak w rzeczywistości?

Przez pierwsze dwieście stron byłam zachwycona. Podobał mi się klimat, świat wykreowany przez autorkę, ale przede wszystkim CHEMIA między głównymi bohaterami. Lou i Reid to bez wątpienia mieszanka iście wybuchowa, a ich przekomarzanki to po prostu ❤️. Nie jestem w stanie opisać słowami tego, jak bardzo mi się podobały.

Jednakże, później czegoś mi zabrakło. Być może już wyrosłam z typowych młodzieżówek. A może wynika to z tego, że nie lubię, gdy główna bohaterka nie ma swojego zdania i swoich planów, a jej myśli zaprząta jedynie ON, a Lou, pomimo tego, że na początku się na to nie zapowiadało, zaczęła niestety zmierzać właśnie w tym kierunku. Jej osobowość jakby wyblakła, a ona sama nie miała żadnego planu.

Motyw relacji hate-to-love może być naprawdę ciekawy, jeżeli jest właściwie poprowadzony, ale w przypadku tej powieści nie dane mi było rozkoszować się obserwacją ewolucji ich wzajemnych relacji, ponieważ żadnej ewolucji po prostu nie było. Odniosłam wrażenie, że to się po prostu s t a ł o i już, zbyt szybko i bez większego sensu.

Przyznam, że trochę się męczyłam czytając tę powieść i pomimo tego, że pod koniec akcja znowu nabrała tempa (i historia zakończyła się w takim momencie, że to powinno być karalne, słyszysz mnie, Shelby?), to nie potrafiłam się tym cieszyć. Z jednej strony chciałam ją dokończyć, z drugiej - chciałam, żeby się już skończyła, żebym mogła zabrać się za lekturę czegoś innego. Moje wrażenia mogą wynikać z tego, że tak ją zachwalano, że po prostu miałam zbyt wysokie oczekiwania. Za jakiś czas dam jej drugą szansę, może tym razem będę miała inne odczucia. Być może to po prostu nie był właściwy moment na jej lekturę.

Za plus uważam kreację świata przedstawionego oraz nietypowe podejście do magii. O świecie wiedźm nie dowiadujemy się jak na razie zbyt wiele, ale liczę na to, że w kolejnych tomach serii poznamy go nieco lepiej. Spodobało mi się również to, że w pewnym momencie wszystkie wątki zaczynają się łączyć i nabierać sensu.

Pomimo tego, że do tej pory tylko narzekałam, uważam tę powieść za dobry debiut i sądzę, że drzemie w niej potencjał. Na pewno sięgnę po kolejny tom, ponieważ jestem ciekawa dalszych losów głównych bohaterów.

O tej książce od kilku tygodni jest głośno na polskim bookstagramie. Została ona nawet okrzyknięta jedną z najlepszych premier tego roku. Czy jest tak w rzeczywistości?

Przez pierwsze dwieście stron byłam zachwycona. Podobał mi się klimat, świat wykreowany przez autorkę, ale przede wszystkim CHEMIA między głównymi bohaterami. Lou i Reid to bez wątpienia mieszanka iście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A gdyby tak istniała aplikacja, która (po uzyskaniu waszej zgody) sama zbiera informacje na wasz temat, a później udziela rad i sugestii, które pozwalają odnieść sukces? Co powiedzielibyście, gdybyście mieli możliwość sprzedania kilku na pozór nieistotnych informacji o sobie w zamian za obietnicę lepszego życia, za miłość lub sukces zawodowy? Kto by nie skorzystał... Tylko czy wtedy to jeszcze my decydowalibyśmy o naszym życiu, czy robiłby to za nas ktoś inny?

Już dziś wielkie koncerny zbierają o nas informacje, które sami udostępniamy w sieci na naszych profilach w mediach społecznościowych i innych portalach internetowych. Wiedzą, jaki mamy rozmiar buta, jakiej muzyki słuchamy, a także co kupiliśmy w zeszłym tygodniu. Wiedzą też, w jakich miejscach bywamy i z kim się zadajemy.

"Zero" autorstwa Marca Elsberga to książka, która krzyczała do mnie z półek księgarni już kilka lat temu, ale przeczytałam ją dopiero w marcu tego roku. Zafascynował mnie opis z tyłu okładki i liczyłam na coś naprawdę mocnego, ale niestety - rozczarowałam się. Spodziewałam się intryg wbijających w fotel i niespodziewanych zwrotów akcji.. a tak naprawdę nic takiego tu nie miało miejsca. Muszę, przyznać że czytało się ją szybko i dosyć przyjemnie, ale po dobrnięciu do ostatniej strony zostałam sama z pewnym niesmakiem z powodu licznych niedociągnięć i niedopowiedzeń. Nie mogę nic zarzucić głównej bohaterce, była wiarygodna, oddana swojej pracy i w zasadzie przez przypadek została uwikłana w większą sprawę, została zmuszona odnaleźć się w nowej sytuacji i jakoś sobie poradzić. Natomiast problem mam z całą resztą. Nie do końca rozumiem, jaką motywacją kieruje się "Zero". Z założenia, pragną zdemaskować ciemną stronę Freeme, ale pewne rzeczy po prostu nie trzymały się kupy.

Nie jest to zła książka, ale chemii między nami nie było. Jednakże, skłania ona do zastanowienia się nad tym, ile informacji o nas posiadają wielkie koncerny. Wiele spostrzeżeń można odnieść do rzeczywistości i powiem szczerze, kiedy uzmysłowimy sobie, ile danych osobowych sprzedajemy zupełnie za darmo, aż włos się jeży na karku

A gdyby tak istniała aplikacja, która (po uzyskaniu waszej zgody) sama zbiera informacje na wasz temat, a później udziela rad i sugestii, które pozwalają odnieść sukces? Co powiedzielibyście, gdybyście mieli możliwość sprzedania kilku na pozór nieistotnych informacji o sobie w zamian za obietnicę lepszego życia, za miłość lub sukces zawodowy? Kto by nie skorzystał... Tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pierwszy rok" to tom pierwszy cyklu książek o Czarnym Magu, który wyszedł spod pióra Rachel E. Carter. Jest to debiut literacki tej autorki.

Można powiedzieć, że ta seria podzieliła społeczność czytelniczą na dwa obozy: część osób ją kocha, a część - nie cierpi tak bardzo, że pragnie o niej zapomnieć. Ja należę do tej pierwszej grupy. Ot, to taki dobry średniak. Nie dzieje się tu nic, czego wcześniej w literaturze nie było, ale to nie przeszkadza w miłym spędzeniu czasu. Styl jest prosty, dzięki czemu bardzo szybko się czyta - ja pochłonęłam całą serię w niecałe trzy dni, a do tego bardzo zżyłam się z bohaterami.

W tym tomie poznajemy historię pewnego rodzeństwa, które marzy o tym, by zostać magami i w tym celu wyrusza w podróż do szkoły magii. Jednakże, po tak zwanym roku próbnym jedynie piętnastu najlepszych rekrutów dostąpi zaszczytu kontynuowania nauki. Podczas tego roku adepci przechodzą morderczy trening , a wielu z nich rezygnuje lub odpada już na początku, co oznacza, że już nigdy więcej nie będą mogli ubiegać się o miejsce w akademii magii. Fakt, że Ryiah rusza w drogę nie mając w sobie ani krzty magii nie ułatwia jej zadania. Odstaje od grupy umiejętnościami, a ponadto z racji swojego niskiego pochodzenia nie posiada również żadnej wiedzy. Z tego powodu spotyka się z prześladowaniem ze strony wysoko urodzonych uczniów, w tym tajemniczego księcia, Darrena, w którym być może znajdzie sojusznika - ale czy na pewno?

Banalne? Być może, ale mi się podobało. Plusem tej serii jest bardzo dobrze wykreowany świat i ciekawe podejście do magii. A minusy? To infantylność głównej bohaterki, co może zrazić niektóre osoby. Powieść napisana jest z jej perspektywy i można by rzec, że momentami jest aż przeładowana jej emocjami. Jednakże, pomimo tego, że w pewnym momencie wątek miłosny wysuwa się na pierwszy plan, co można zaobserwować zwłaszcza w kolejnych tomach, to w moim odczuciu bardzo dużym plusem jest to, że Ryiah nigdy nie zapomina o tym, że ma cel i marzenia, które pragnie zrealizować i dąży do tego za wszelką cenę. Natomiast jeśli chodzi o minusy, to nie można przemilczeć faktu, że tłumaczenie tej książki nie należy do najlepszych. Czasem zmieniona została płeć jakiegoś bohatera, czasem pewne wyrażenia zostały przetłumaczone dosłownie, pomimo tego, że nie funkcjonują w tej formie w języku polskim. Zaobserwowałam również wiele literówek. Sądzę, że wpływa to znacznie na odbiór powieści, ponieważ - przynajmniej ja - nieraz miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy.

Tę część oceniam na takie mocne 7/10. Historia ma potencjał, ale nie jestem pewna, czy został on do końca wykorzystany

"Pierwszy rok" to tom pierwszy cyklu książek o Czarnym Magu, który wyszedł spod pióra Rachel E. Carter. Jest to debiut literacki tej autorki.

Można powiedzieć, że ta seria podzieliła społeczność czytelniczą na dwa obozy: część osób ją kocha, a część - nie cierpi tak bardzo, że pragnie o niej zapomnieć. Ja należę do tej pierwszej grupy. Ot, to taki dobry średniak. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kółko się pani urwało” to tom pierwszy prześmiesznej komedii z wątkiem kryminalnym opowiedzianej z perspektywy starszej pani, która wpada w nie lada tarapaty. Ktoś włamał się do jej mieszkania i ukradł oszczędności oraz ważne dokumenty, lecz to, czego starsza pani nie może wybaczyć, to fakt, iż złodziej podeptał stary mundur wojskowy jej męża. Pani Zofia postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, jednak wszystko się komplikuje, kiedy zostaje uwikłana w śledztwo w sprawie morderstwa. Mniej więcej tyle dowiadujemy się z opisu z tyłu okładki.
Jest to historia opowiedziana z przymrużeniem oka, a główna bohaterka zdaje się być ucieleśnieniem wszelkich stereotypów o starszych paniach mieszkających w blokach, które wiedzą wszystko o życiu swoich sąsiadów. Jednakże Zofia Wilkońska nieraz wymyka się tym stereotypom, a powiedzieć, że jej tupet i pomysłowość zaskakują to jak nie powiedzieć nic. Absurd goni tu absurd, lecz tak naprawdę w każdej z tych niewiarygodnych sytuacji kryje się ziarnko prawdy. Nie sądziłam, że po lekturze tej książki będę miała jakieś głębsze przemyślenia, ale skłania ona do zastanowienia się nad losem starszych ludzi w Polsce. Pani Zofii wiele rzeczy udaje się osiągnąć tylko dlatego, że - jak to sama twierdzi - jest niewidzialna, lub ludzie po prostu nie traktują jej poważnie.
Nie wiem, czy sięgnę po kolejne tomy, ponieważ nie jest to do końca moja bajka, ale przyznam, że pomysł na powieść jest naprawdę ciekawy i do tej pory nie spotkałam się jeszcze z czymś podobnym. Na pewno jest to historia warta poznania, z którą można miło spędzić wieczór lub dwa i na pewno nie będzie się tego żałowało.

„Kółko się pani urwało” to tom pierwszy prześmiesznej komedii z wątkiem kryminalnym opowiedzianej z perspektywy starszej pani, która wpada w nie lada tarapaty. Ktoś włamał się do jej mieszkania i ukradł oszczędności oraz ważne dokumenty, lecz to, czego starsza pani nie może wybaczyć, to fakt, iż złodziej podeptał stary mundur wojskowy jej męża. Pani Zofia postanawia wziąć...

więcej Pokaż mimo to