Biblioteczka
Mogłoby się wydawać, że to jedna z wielu książek o podobnej tematyce. Nic bardziej mylnego. Największym plusem powieści M. M. Perr wcale nie jest zagadka kryminalna, która rozwiązuje się dość szybko, ale wszystkie społeczno-polityczne uwikłania, które pojawiają się później. Czytelnik widzi, jak trudno - mimo dowodów - postawić zarzuty, jak ogromna presja z ministerialnej góry może się pojawiać. Bohaterowie reprezentujący polski rząd są fikcyjni, ale wyraziści - podobnie jak sylwetki wszystkich śledczych. To kolejny plus, ponieważ wcale nierzadko autor tylko głównego bohatera dopracowuje, pozostałych traktując po macoszemu.
Co do fabuły i kreacji bohaterów trudno mieć zastrzeżenia do jakiegokolwiek elementu. Żadna z postaci nie jest kryształowa, każda charakterystyczna. Sporo emocji wiąże się z końcówką, która stanowi interesujące przejście do kolejnej części. Jednym słowem: bardzo polecam!
Cała recenzja dostępna na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2021/05/gdzies-geboko-w-bieszczadach-byo-sobie.html
Mogłoby się wydawać, że to jedna z wielu książek o podobnej tematyce. Nic bardziej mylnego. Największym plusem powieści M. M. Perr wcale nie jest zagadka kryminalna, która rozwiązuje się dość szybko, ale wszystkie społeczno-polityczne uwikłania, które pojawiają się później. Czytelnik widzi, jak trudno - mimo dowodów - postawić zarzuty, jak ogromna presja z ministerialnej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Co prawda do książek, które już na okładce określane są mianem bestsellerów, podchodzę z pewną nieufnością, zwłaszcza gdy jest to kolejny tytuł poruszający temat profilowania - bardzo modnego w ostatnim czasie - muszę jednak przyznać, że Umysł zabójcy Mike'a Omera to przyjemnie spędzony czas. Jak przystało na thriller psychologiczny, autor sporo miejsca poświęca zbudowaniu postaci, a sama intryga jest wciągająca. To już duży plus, bo dla autorów powieści aspirujących do tego miana nie zawsze jest to oczywiste.
Cała akcja zbudowana została wokół postaci seryjnego mordercy, który dusi ofiary, później balsamuje ich ciała i podrzuca w miejscach publicznych, układając w taki sposób, aby wyglądały na żywe. Prace policji, mające doprowadzić do odkrycia tożsamości zbrodniarza, nie przynoszą efektów, w związku z czym FBI wysyła do pomocy najpierw agenta specjalnego Tatuma Gray'a, później zaś Zoe Bentley - psycholożkę i profilerkę. Te dwie osoby różni wszystko: podejście do pracy, charakter, zachowanie, muszą jednak połączyć siły, aby duet w ogóle miał sens.
Bardzo podoba mi się niesztampowe podejście autora do kwestii profilowania. Nie wiem, czy jest to kwestia researchu czy po prostu autorski zabieg, już na początku jednak Omer podaje w wątpliwość często powtarzane w thrillerach hasła na temat morderców. Ustami Zoe pewnie kwestionuje ustalenia policyjnych celebrytów, z lekkością sprowadzające postać mordercy do haseł "mężczyzna pomiędzy 30 a 40 rokiem życia, biały, samotny". Śledczy będą się zresztą mylić i kluczyć, a nawet wątpić w samych siebie, co bezpośrednio wynika z ich biografii odsłanianej przez Omera po kawałku. Osobiście nie przepadam za tłem osobistym w kryminałach i thrillerach, tutaj jednak ma ono sens i staje się ciekawym kontekstem sprawy.
Czy coś mi przeszkadzało? Moim zdaniem, trochę za dużo jest Zoe, za mało Tatuma. Mam świadomość, że podtytuł jasno sugeruje, kto ma być na pierwszym planie, nie zmienia to faktu, że postać męska wypadła mimo wszystko mniej dramatycznie, a przez to bardziej przekonująco. Irytująco działał na mnie natomiast dziadek Gray'a i, prawdę mówiąc, wyobrażam sobie - z korzyścią dla fabuły - usunięcie tego wątku. W samej książce jest kilka ciekawych scen, które sugerują, że to dobry temat na film, chociaż autor momentami nie uciekł od stylistycznej infantylności, zwłaszcza w retrospekcjach. W efekcie powstała całkiem przyzwoita lektura na wieczór, choć z pewnością nie jest to arcydzieło.
Co prawda do książek, które już na okładce określane są mianem bestsellerów, podchodzę z pewną nieufnością, zwłaszcza gdy jest to kolejny tytuł poruszający temat profilowania - bardzo modnego w ostatnim czasie - muszę jednak przyznać, że Umysł zabójcy Mike'a Omera to przyjemnie spędzony czas. Jak przystało na thriller psychologiczny, autor sporo miejsca poświęca zbudowaniu...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-28
Cykl książek Jędrzeja Pasierskiego to jedna z chętniej polecanych przeze mnie serii. Nic dziwnego, że na czwartą część, zatytułowaną "Kłamczuch", z sobowtórem Macierewicza na okładce, bardzo czekałam. Przyznaję jednak szczerze, że nie od początku byłam usatysfakcjonowana.
Dłuższa recenzja na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2021/02/gdzies-na-koncu-swiata-z-jedrzejem.html
*
Akcja "Kłamczucha" przenosi czytelnika w znane już okolice Beskidu Niskiego, gdzie Nina Warwiłow spędza urlop w towarzystwie córki. Sielankę przerywa jednak znalezienie zwłok Jana Barnasia - mieszkańca wsi, który od pewnego czasu zadręczał komisarz spiskowymi teoriami. Szukając odpowiedzi na pytanie, kto go zabił, Warwiłow orientuje się, że kluczem jest to, co mężczyzna wiedział.
*
Brzmi dobrze? I dobrze jest. Co więc odstraszyło mnie na początku? Spowolnienie akcji, które utrzymywało się mniej więcej do połowy. Z jednej strony mam świadomość, że chodziło o podkreślenie klimatu leniwego odpoczynku, z drugiej zaś - Pasierski nigdy nie ukrywał, że czuje się potomkiem Agathy Christie. Takie spacerowanie po wsi i rozmowy mają więc głęboko sens. Za to, gdy akcja rusza, rusza z kopyta. Polecam zresztą serdecznie przeczytać książkę jeszcze raz, gdy będziecie znać zakończenie. Zobaczycie, jak fantastycznie jest ta intryga uknuta i jak duże znaczenie ma każdy szczegół.
*
Przeglądając czytelnicze grupy spotkałam się jeszcze z zarzutem, że od razu widać, iż "Kłamczucha" nie napisała kobieta, bo Nina nie może jednocześnie zachwycać się dzieckiem, deklarując mu miłość, i zostawiać go na całe dnie. Mam wrażenie, że osoby, które doszły do takiej konstatacji po pierwsze, nie przeczytały wcześniejszych części cyklu lub zrobiły to nie dość uważnie. Po drugie zaś, jako osoba, która wychowywała się na wsi, uprzejmie informuję, że tam tak po prostu jest.
*
Reasumując, "Kłamczucha" polecam. Nie zniechęcajcie się wstępem, bo warto. Rozwiązanie jest zaskakujące, a ja odgadłam je zaledwie połowicznie.
Cykl książek Jędrzeja Pasierskiego to jedna z chętniej polecanych przeze mnie serii. Nic dziwnego, że na czwartą część, zatytułowaną "Kłamczuch", z sobowtórem Macierewicza na okładce, bardzo czekałam. Przyznaję jednak szczerze, że nie od początku byłam usatysfakcjonowana.
Dłuższa recenzja na:...
2021-01-17
Cierń klątwy Liz Braswell to propozycja dla miłośników alternatyw. Stanowi interpretację opowieści o Pięknej i Bestii. Zgadzają się wszystkie podstawowe wątki oraz baza fabuły. Co zatem nowatorskiego wprowadziła Braswell? Właściwie tylko jedną postać, jednak to na jej bazie wykluł się wątek tolerancji, inności oraz odpowiedzialności za nasze postępowanie.
Baśń o Pięknej i Bestii jest raczej powszechnie znana, więc nie ma sensu jej streszczać. Napiszę więc tylko, że w Cierniu klątwy mamy i Bellę - córkę szalonego naukowca, i próżnego, pozbawionego serca księcia, i niezastąpioną panią Imbryczek. Pojawia się jednak jeszcze ktoś, o kim nigdy wcześniej nie pomyślałam, czytając oryginał. Mowa o matce Belli, Rosalindzie. Miała ona, zdaniem Braswell, magiczną moc, na dodatek jedną z najpotężniejszych w królestwie. To ona przeklęła Bestię i nadała mu odpychający wygląd. Problem w tym, że nikt, prócz czytelnika, nie wie dlaczego. Kompletnie nikt natomiast, nawet oddający się lekturze, nie zna sekretu odwrócenia uroku w momencie, gdy wskutek nieroztropnego ruchu Belli opadną wszystkie płatki zaczarowanej róży.
Tym, co bardzo różni Cierń klątwy od oryginalnej baśni, jest potężny ładunek emocjonalny. Muszę przyznać, że sposób prowadzenia narracji sprawił, że nie raz zakręciła mi się łezka w oku. „Żywe przedmioty” w przeklętym zamku zostały bardzo mocno zindywidualizowane, a opis ich losów, którym autorka poświęciła znacznie więcej uwagi niż w pierwotnej baśni, czyni z nich wręcz postaci tragiczne. Mimowolne ofiary niefrasobliwie rzuconego uroku mają za sobą dramatyczne przejścia i targają nimi sprzeczne emocje, które prowadzą do tego, że ciepła i życzliwa Pani Imbryczek reaguje złością na brak mocy sprawczej władcy, któremu służy. Sposób opisywania zaklętych w filiżanki dzieci także wywołuje duże wzruszenie i sprawia, że matka Belli nie wydaje się już postacią z kryształu.
Strzałem w dziesiątkę jest zresztą położenie środka ciężkości fabuły na Rosalindzie, bo to jej osoba łączy baśń z kryminałem oraz thrillerem. Bardzo poruszający w całej opowieści jest wątek segregacji społeczeństwa przez władcę oraz temat oceniania po pozorach, które dotyczy w tej historii każdego: od opisanych mieszkańców wsi, przez Bellę aż po samą Rosalindę. Paradoksalnie, najbardziej wolny od tego niebezpieczeństwa jest Bestia, jednak to on i jego poddani stają się niewinnymi ofiarami. Kierowanie się pozorami doprowadziło do wielu nieszczęść, ale niewolna była od niego także matka Belli, która na podstawie jednego dramatu stworzyła kolejny, równie poważny i dotykający niewinnych osób. Nie zdradzę, w jaki sposób kwestia tak aktualnej dzisiaj nietolerancji i jej granic została wprowadzona w baśniowy klimat, mogę jednak zapewnić, że zostało to zrobione nienachalnie, zręcznie, a jednocześnie w sposób doskonale ujmujący złożoność tematu.
Sama akcja jest bardzo dynamiczna. Zwalnia jedynie w momencie, gdy autorka chce podkreślić rodzącą się między Bellą a Bestią więź, a także w czasie prezentacji kolejnych etapów zezwierzęcenia księcia. Punktu kulminacyjnego nie powstydziłby się żaden kryminał, a solidna dawka wzruszenia w nim obecna podkreśla wymowę całości. Gorąco polecam!
Cierń klątwy Liz Braswell to propozycja dla miłośników alternatyw. Stanowi interpretację opowieści o Pięknej i Bestii. Zgadzają się wszystkie podstawowe wątki oraz baza fabuły. Co zatem nowatorskiego wprowadziła Braswell? Właściwie tylko jedną postać, jednak to na jej bazie wykluł się wątek tolerancji, inności oraz odpowiedzialności za nasze postępowanie.
Baśń o Pięknej i...
2021-01-01
Zastanawialiście się kiedyś, co przegapił Wyspiański na weselu w Bronowicach? Ja też nie. Na szczęście Profesorowa Szczupaczyńska się zastanowiła 😉
Złoty Róg przeczytałam jeszcze przed świętami, ale kompletnie nie składało się, aby o nim napisać. A jest o czym...
Oto Polska pod zaborami. W podkrakowskich Bronowicach, w domu Włodzimierza Tetmajera za kilka dni odbędzie się wesele poety Lucjana Rydla i chłopki, Jadwigi Mikołajczykówny. Wydarzenie od dłuższego już czasu elektryzuje krakowian. Tymczasem profesorowa Szczupaczyńska w listopadowy ranek 1900 roku dowiaduje się, że w bramie naprzeciw jej domu znaleziono zostają zwłoki.
Jeśli ktokolwiek jeszcze tego nie wie, autorka powieści - Maryla Szymiczkowa to po prostu literackie wcielenie duetu pisarskiego: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński. Z połączenia ich mocy powstała seria, która ku mojej ogromnej radości w końcu przestała być trylogią, a ja mam nadzieję, że będzie się rozwijać. To kryminał retro dla wymagających. Zgadza się topografia, zgadza się obyczajowość, zgadza się literatura... Perła wśród kryminałów retro.
Dłuższa recenzja na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2021/01/co-przegapi-wyspianski-na-weselu-w.html
Zastanawialiście się kiedyś, co przegapił Wyspiański na weselu w Bronowicach? Ja też nie. Na szczęście Profesorowa Szczupaczyńska się zastanowiła 😉
Złoty Róg przeczytałam jeszcze przed świętami, ale kompletnie nie składało się, aby o nim napisać. A jest o czym...
Oto Polska pod zaborami. W podkrakowskich Bronowicach, w domu Włodzimierza Tetmajera za kilka dni odbędzie się...
Z antologiami najczęściej jest tak, że teksty w nich zawarte są bardzo niejednorodne. Upiorne święta nie stanowią od tej reguły wyjątku. Teksty do książki stworzyło dziesięciu pisarzy, z najbardziej promowanym przez wydawnictwo Grahamem Mastertonem, jedynym obcokrajowcem, na czele. Nie dziwi mnie wspomniany zabieg, choć ja akurat nigdy nie byłam szczególną miłośniczką twórczości Brytyjczyka i jego tekstu wcale nie uważam za najlepszy.
Akcja każdego opowiadania nawiązuje do Bożego Narodzenia, choć poszczególni bohaterowie - wbrew ogólnemu trendowi - nie nazwaliby go najlepszym dniem w roku. Każdy z autorów ma swoją wizję tego, co może pójść nie tak... Część tekstów bardzo przypadła mi do gustu, część mniej, ale w zasadzie dowodzi to tylko tego, że każdy w tym zbiorze powinien znaleźć coś do siebie. Które opowiadania spodobały się mnie? O tych najmniej i najbardziej zachwycających więcej piszę tu: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2020/12/kryminay-na-swieta-antologia-upiorne.html
Poza trzema opowiadaniami, które szczególnie zapadły mi w pamięć: Ćwieka, Zychli i Bielawskiego, w pozostałych dostrzegam sporo niekonsekwencji. Nie jest tak, że średni tekst zyska, gdy opublikuje się go obok znanego nazwiska. Czasami raził mnie prosty język. Czasem niepotrzebnie wielokrotnie składane i ubogacane metaforami zdania. Mimo wszystko są tu prawdziwe perełki.
Z antologiami najczęściej jest tak, że teksty w nich zawarte są bardzo niejednorodne. Upiorne święta nie stanowią od tej reguły wyjątku. Teksty do książki stworzyło dziesięciu pisarzy, z najbardziej promowanym przez wydawnictwo Grahamem Mastertonem, jedynym obcokrajowcem, na czele. Nie dziwi mnie wspomniany zabieg, choć ja akurat nigdy nie byłam szczególną miłośniczką...
więcej mniej Pokaż mimo to
Do psychiatry trafia agent specjalny Vogel. Jest po wypadku, nie ma obrażeń, ale na jego ubraniu widnieją ślady krwi. Zaczyna opowiadać swoją historię, a prowadzi ona do niewielkiego alpejskiego miasteczka Avechot.
Avechot niegdyś było miejscowością turystyczną. Jej charakter uległ jednak zmianie, gdy w pobliżu odnaleziono złoża fluorytu. Wakacyjni goście miejsca ustąpili przyjezdnym pracownikom. W takich właśnie okolicznościach znika Anna Lou - spokojna, związana z lokalną społecznością, religijną nastolatka. Na miejsce przybywa agent Vogel, który ma pomóc lokalnej policji rozwikłać tajemnicę. Od samego początku jednak nie traktuje sprawy jako zaginięcia. Uznaje ją za porwanie, jednocześnie będąc przekonanym, że Anna Lou nie opuściła miasteczka.
Sedno całej książki stanowi właśnie postać agenta specjalnego. Vogel jest specyficzną osobą. Już na początku historii domyślić się można, że - ze względu na swoje wcześniejsze postępki - nie ma dobrej prasy. Autor wyjaśni nam, na czym polegały grzeszki śledczego i będą miały one znaczenie dla oceny jego postaci. Vogel uważa, że kluczem do szybkiego rozwikłania zagadki jest przewrotne wejście w grę z mediami. To ryzyko podejmuje. W książce pojawia się też postać prostolinijnego, szukającego prawdy Borghiego, stanowiącego dla Vogela antytezę.
"Dziewczyna we mgle" jest książką utrzymaną w klimacie tajemnicy niewielkiej społeczności - dokładnie tak jak lubię. Akcja rozwija się niespiesznie, stopniowo, zmuszając czytelnika do odkrywania sekretu powoli. Drobiazgi, szczegóły - wszystko ma znaczenie, a efekt i tak jest zaskakujący. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Mistrzostwo!
Jak wskazuje okładka, istnieje też film na podstawie powieści. Również świetny!
Do psychiatry trafia agent specjalny Vogel. Jest po wypadku, nie ma obrażeń, ale na jego ubraniu widnieją ślady krwi. Zaczyna opowiadać swoją historię, a prowadzi ona do niewielkiego alpejskiego miasteczka Avechot.
Avechot niegdyś było miejscowością turystyczną. Jej charakter uległ jednak zmianie, gdy w pobliżu odnaleziono złoża fluorytu. Wakacyjni goście miejsca ustąpili...
Kupiłam tę książkę na prezent dla cioci, a ponieważ postanowiłam ją przeczytać sama, to teraz muszę szukać nowego prezentu :) Mam tu bowiem straszny problem: problem konstrukcyjny głównie. Zachęciły mnie opinie, iż Karolina Wilczyńska to autorka powieści obyczajowych „na poziomie”. Czegoś takiego, pomyślałam, szukam - niezbyt ciężkie, optymistyczne czytadło. Niestety, omawiany tytuł poważnie rozminął się z moimi oczekiwaniami...
Tytułowe Wędrowne ptaki to prawdopodobnie cztery przyjaciółki, które w podobnym czasie wprowadzają się na ulicę Kwiatową. Elementem łączącym wszystkie pojawiające się na kartach powieści historie jest Malwina - 30-letnia ograniczona mentalnie istota, która doprowadziła mnie do rozpaczy.
Nota wydawnicza twierdzi, że „wszyscy kiedyś opuścimy rodzinne gniazdo, żeby rozwinąć skrzydła. Czasami lot bywa trudny i wydaje się, że zabraknie nam sił. Ale każdy wędrowny ptak w końcu znajduje drogę do domu”. Zapewnienie urocze, tyle, że pierwszy wędrowny ptak - wspomniana Malwina - w ramach usamodzielniania wprowadza się do mieszkania kupionego za gotówkę przez jej rodziców, irytując się na matkę „Będę mogła robić, co chcę, mówić, co chcę i ustawiać, co chcę i gdzie chcę. Przecież nie mam już szesnastu lat, do cholery!”. Z kolei Lilianna przeprowadza się do mieszkania kupionego za gotówkę pozostałą po rozwodzie, a pieniędzy wystarcza jej jeszcze na nową toyotę Rav4. Nie chciałabym tutaj rzucać tekstem, że lepiej się płacze w mercedesie, ale jednak to rozwijanie skrzydeł przez cztery bohaterki, mające doskonałe wręcz warunki materialne naprawdę średnio mnie przekonuje. A gdyby tak choć jedna z nich musiała spłacać kredyt...
Prolog, opisujący nam wszystkie okoliczności wprowadzek, trwa przez 25% książki (120 stron) i kiedy wydaje się, że za chwilę akcja się rozkręci, zaczynają się schody. Fabuła w Wędrownych ptakach polega bowiem na tym, że ta sama historia jest bowiem opowiedziana w perspektywie czterech różnych punktów widzenia - również niezbyt oryginalnych. Poza tym akcji nie ma tu właściwie w ogóle, nie dzieje się nic, co pchałoby te wydarzenia do przodu.
Opowieść rozpoczyna Malwina, którą najbardziej denerwuje, że nagle umiera jej ojciec i w związku z tym musi zająć się różnymi rzeczami, na które akurat nie ma ochoty. Do tych rzeczy zaliczają się na przykład odwiedziny u dopiero co owdowiałej matki. Dziewczyna nie ma na to ochoty, ponieważ twierdzi, że sama to przeżywa. Jej ignorancja w konsekwencji niemal prowadzi do samobójstwa starszej pani, ale dziewczyna zachowuje się jakby nie docierała do niej powaga sytuacji, tłumacząc psychiatrze w szpitalu, że przecież ona też cierpi. Cała ta scena jest dość sztuczna. Może uwierzyłabym jeszcze w psychiatrę mówiącego „niech się pani przestanie użalać nad sobą”, bo i taka forma terapii istnieje, ale w psychiatrę wyrzucającego osobę z gabinetu w taki sposób, w jaki zostało to przedstawione w książce, już nie.
Osobiście zaskoczyło mnie to, że każda z bohaterek-narratorek mówi tak, jakby zwracała się bezpośrednio w kierunku czytelniczki. Od Malwiny usłyszymy więc wprost „Ty sobie chyba sprawy nie zdajesz, co trzeba zrobić, żeby zorganizować pogrzeb...". Najwyraźniej więc Wilczyńska zakłada, że jej czytelniczkami nie są dorosłe i świadome osoby. To zresztą zaledwie jeden z takich zwrotów, bo naprawdę jest ich wiele.. Każda z bohaterek zaczepia czytelniczkę, a nawet próbuje ją wciągnąć w świat przedstawiony, używając stwierdzeń: „Chcesz wiedzieć, co było dalej?”, „Może trzeba czasu? Jak myślisz?”, „Lepiej będzie, jak pójdziesz...” czy też „Poczekaj, bo mały ryczy”. Sam zabieg jest dość interesujący w kwestii formalnej, być może byłby nawet skuteczny, gdyby autorka zbudowała wcześniej wyraziste postaci i pokusiła się o jakąś więź pomiędzy bohaterkami a czytelniczką. Nie został położony grunt pod taką relację, więc nadużywana maniera zwracania się do mnie bezpośrednio działa na mnie wyłącznie irytująco.
Odchodząc od formy na powrót do treści, także nie ma tu niczego, co mogłoby być dla mnie interesujące. Opowiedziana historia to po prostu luźne wydarzenia. Próżno tu szukać jakiegoś motywu przewodniego, wątku wiodącego, pewnie miałabym kłopot, by chociaż streścić, co się na kartach powieści dzieje, dlatego, że wszystko jest bardzo nijakie. Pewien potencjał ma wątek uczucia rodzącego się między Malwiną a jej przyjacielem, ale Wilczyńska nie była łaskawa uczynić z tego motywu pierwszoplanowego. Nie uważam więc, żeby Wędrowne ptaki można było komukolwiek proponować jako interesującą powieść obyczajową.
Kupiłam tę książkę na prezent dla cioci, a ponieważ postanowiłam ją przeczytać sama, to teraz muszę szukać nowego prezentu :) Mam tu bowiem straszny problem: problem konstrukcyjny głównie. Zachęciły mnie opinie, iż Karolina Wilczyńska to autorka powieści obyczajowych „na poziomie”. Czegoś takiego, pomyślałam, szukam - niezbyt ciężkie, optymistyczne czytadło. Niestety,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-19
Ta książka jest najlepszym dowodem na to, że nie powinno się oceniać po okładce. "Szaleńcza gra", "erotyczne napięcie" i "śmiertelna intryga" - jak głoszą hasła znajdujące się zaraz pod tytułem - zawarte w Nieznajomych Ursuli Poznanski i Arno Strobela wskazywały, że oto w moje ręce trafił właśnie kolejny z gniotów, udających thriller psychologiczny.
Tymczasem nic z tego. Fabuła wcale nie stanowi pretekstu do opisania scen seksu, a książka przynajmniej do połowy trzyma całkiem niezły poziom (choć nie spodziewajcie się po niej niczego nadzwyczajnego!), którego po thrillerze psychologicznym zwykło się oczekiwać. Zdaję sobie sprawę, że moja opinia może brzmieć zaskakująco, zwłaszcza w kontekście komentarzy czytelników na jednym z portali, którzy twierdzą coś dokładnie przeciwnego.
Rzecz w tym, że Nieznajomi thrillerem psychologicznym są tylko do połowy. Całą akcję rozpoczyna scena, w której główna bohaterka, Joanna uznaje za intruza mężczyznę, który z kolei twierdzi, iż jest jej narzeczonym. Mało tego, podobnego zdania jest większość otoczenia, kobieta szybko więc dochodzi do wniosku, że albo zwariowała, albo jest to intryga na szeroką skalę. I właściwie pierwsze kilkadziesiąt stron jest dociekaniem, co Joanna pamięta, czego nie pamięta, a co się jej wydaje. Autorzy zadbali o to, aby czytelnik nie był pewien, kto jest czarnym charakterem i czy w ogóle ktoś nim jest.
Niestety, w momencie, gdy powieść przechodzi w kierunku taniej sensacji, robi się naprawdę tanio. Czytelnik właściwie od razu orientuje się, o co chodzi, a dzieje się tak tylko dlatego, że autorzy sami wykładają mu na tacy interpretację sceny dworcowej. Dalej nie zmieni się już nic, ale jeśli ktoś lubi książki, w których ktoś ucieka, a ktoś go goni, być może będzie usatysfakcjonowany. Mniej zadowolonym można być z głupich zachowań głównej bohaterki, ale prawda taka, że gdyby od początku działała mądrze, nie byłoby problemu. Erotycznego napięcia zaś jak na lekarstwo.... Chyba, że ja już się uodporniłam.
Ta książka jest najlepszym dowodem na to, że nie powinno się oceniać po okładce. "Szaleńcza gra", "erotyczne napięcie" i "śmiertelna intryga" - jak głoszą hasła znajdujące się zaraz pod tytułem - zawarte w Nieznajomych Ursuli Poznanski i Arno Strobela wskazywały, że oto w moje ręce trafił właśnie kolejny z gniotów, udających thriller psychologiczny.
Tymczasem nic z tego....
2020-04-29
Moim skromnym zdaniem, "Farma lalek" jest jeszcze lepsza od "Podpalacza", czyli pierwszej części cyklu.
Tym razem znany nam z poprzedniej części cyklu Mortka zostaje przeniesiony do Krotowic, miejscowości w samym sercu Karkonoszy. Pobyt tam ma stanowić dla niego szansę na powrót do pionu. Nieoczekiwanie trafia w wir wydarzeń, spowodowanych zaginięciami dzieci: najpierw dziewczynki z miejscowej społeczności romskiej, później jedenastoletniej Marta pochodzącej z zupełnie innego świata. Wydaje się, że sedno sprawy tkwi głęboko, a zaginięcia to przejaw poważniejszego problemu, który Mortka będzie musiał rozwikłać.
Miłośnicy kryminałów będą zadowoleni dobrym poziomem warstwy kryminalnej. Zagadka jest poprowadzona spójnie i logicznie. Czytelnik uraczony zostanie opisami autopsji, psychologii kryminalnej i dziennikarskich dociekań, wewnętrznych policyjnych niedomówień... Warstw tego śledztwa jest naprawdę sporo, autor bardzo sprawnie powiązał poszczególne wątki. Jedyna moja uwaga na minus dotyczy tego, że zbyt szybko domyśliłam się, gdzie szukać czarnych charakterów. W żadnym stopniu nie zmniejszyło to jednak mojej przyjemności z lektury.
"Farma lalek", obok zagadki kryminalnej, dotyka również ważnego problemu uprzedzeń rasowych w Polsce. Istotna część śledztwa nakazuje policji wniknąć w specyfikę środowiska Cyganów, poznać ich kulturę, przy okazji jednak czytelnik poznaje całą gamę uprzedzeń. Nie tylko zresztą rodziny zaginionej dziewczynki one dotyczą. Mamy tu sporo wtrętów pod adresem Wietnamczyków i, ogólniej, osób o innym kolorze skóry. Chmielarz zadziwia precyzyjną, ale i poniekąd bolesną diagnozą w tym obszarze, pokazuje, do czego doprowadzić mogą z góry przyjęte założenia.
"Farmę lalek" serdecznie polecam wszystkim, którzy od kryminału oczekują czegoś więcej: barwnego języka, trafnego obrazowania rzeczywistości, interesujących przemyśleń i nietuzinkowych postaci.
Moim skromnym zdaniem, "Farma lalek" jest jeszcze lepsza od "Podpalacza", czyli pierwszej części cyklu.
Tym razem znany nam z poprzedniej części cyklu Mortka zostaje przeniesiony do Krotowic, miejscowości w samym sercu Karkonoszy. Pobyt tam ma stanowić dla niego szansę na powrót do pionu. Nieoczekiwanie trafia w wir wydarzeń, spowodowanych zaginięciami dzieci: najpierw...
2020-04-27
Cokolwiek napisałabym o Podpalaczu, nie wystarczy. Do rąk czytelnika trafia solidny, nie przekombinowany kryminał, który w swojej prostej formie mieści wszystko, co dobra powieść kryminalna mieć powinna.
Jakub Mortka jest policjantem całkowicie oddanym swojej pracy. Przez to zaangażowanie zaniedbał zupełnie życie osobiste, czego liczne dowody czytelnik otrzyma na przestrzeni powieści. Na szczęście aspekt osobisty nie zdominował śledztwa kryminalnego, które zdecydowanie jest wysunięte na pierwszy plan. A jest co wysuwać!
W spalonym domu straż pożarna odnajduje zwłoki mężczyzny. Jego żona walczy w szpitalu o życie. Doświadczenie ekipy ratowniczej jasno wskazuje, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, a celowe podpalenie. Jak się okazuje, nie jedyne, ponieważ wkrótce koktajle Mołotowa zaczynają trafiać pod kolejne strzechy. Jakub Mortka musi szybko odnaleźć klucz do rozwiązania zagadki.
To, co zachwyca w pisarstwie Chmielarza, to przede wszystkim umiejętność konstruowania spójnej i logicznej zagadki kryminalnej w taki sposób, by przedwcześnie nie odsłonić przed czytelnikiem wszystkich kart. Mortka w całym zamieszaniu swojego życia próbuje dociec prawdy i jest przy tym autentyczny, nie przerysowany i wiarygodny. Nie stanowi przy tym ideału cnót: zdarza mu się naginać zasady, niektóre z podejmowanych przez niego działań uznać można za kontrowersyjne. Nawet docierając do zakończenia, czytelnik pozostaje z pewnymi pytaniami na temat głównego bohatera, choć sam wątek kryminalny rozstrzygnął się klarownie i definitywnie.
Jakub Mortka mógłby być kolejną kalką detektywa z problemami: po rozwodzie, bez pieniędzy, dręczonego demonami przeszłości... Mógłby, gdyby nie to, że Chmielarz zbudował naprawdę wiarygodną postać, bez zadęcia i bez przegięcia. Sprawia to, że po zakończeniu lektury natychmiast chce się sięgnąć po kolejny tom cyklu, co ja - bez żadnego wahania zresztą - czynię.
Cokolwiek napisałabym o Podpalaczu, nie wystarczy. Do rąk czytelnika trafia solidny, nie przekombinowany kryminał, który w swojej prostej formie mieści wszystko, co dobra powieść kryminalna mieć powinna.
Jakub Mortka jest policjantem całkowicie oddanym swojej pracy. Przez to zaangażowanie zaniedbał zupełnie życie osobiste, czego liczne dowody czytelnik otrzyma na...
Nie przebrnęłam do końca. Doczytałam do setnej strony i doszłam do wniosku, że skoro nie wciąga, to nie wciąga.
Doceniam natomiast sprawność językową, choć faktycznie nasycenie slangiem może męczyć - dodam, że główny bohater jest do mnie zbliżony wiekiem, więc to nie różnica pokoleń. Doceniam też pomysł - szkoda, że autor nie "podtrzymuje ognia".
Nie przebrnęłam do końca. Doczytałam do setnej strony i doszłam do wniosku, że skoro nie wciąga, to nie wciąga.
Pokaż mimo toDoceniam natomiast sprawność językową, choć faktycznie nasycenie slangiem może męczyć - dodam, że główny bohater jest do mnie zbliżony wiekiem, więc to nie różnica pokoleń. Doceniam też pomysł - szkoda, że autor nie "podtrzymuje ognia".