rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie przebrnęłam do końca. Doczytałam do setnej strony i doszłam do wniosku, że skoro nie wciąga, to nie wciąga.

Doceniam natomiast sprawność językową, choć faktycznie nasycenie slangiem może męczyć - dodam, że główny bohater jest do mnie zbliżony wiekiem, więc to nie różnica pokoleń. Doceniam też pomysł - szkoda, że autor nie "podtrzymuje ognia".

Nie przebrnęłam do końca. Doczytałam do setnej strony i doszłam do wniosku, że skoro nie wciąga, to nie wciąga.

Doceniam natomiast sprawność językową, choć faktycznie nasycenie slangiem może męczyć - dodam, że główny bohater jest do mnie zbliżony wiekiem, więc to nie różnica pokoleń. Doceniam też pomysł - szkoda, że autor nie "podtrzymuje ognia".

Pokaż mimo to


Na półkach:

Mogłoby się wydawać, że to jedna z wielu książek o podobnej tematyce. Nic bardziej mylnego. Największym plusem powieści M. M. Perr wcale nie jest zagadka kryminalna, która rozwiązuje się dość szybko, ale wszystkie społeczno-polityczne uwikłania, które pojawiają się później. Czytelnik widzi, jak trudno - mimo dowodów - postawić zarzuty, jak ogromna presja z ministerialnej góry może się pojawiać. Bohaterowie reprezentujący polski rząd są fikcyjni, ale wyraziści - podobnie jak sylwetki wszystkich śledczych. To kolejny plus, ponieważ wcale nierzadko autor tylko głównego bohatera dopracowuje, pozostałych traktując po macoszemu.
Co do fabuły i kreacji bohaterów trudno mieć zastrzeżenia do jakiegokolwiek elementu. Żadna z postaci nie jest kryształowa, każda charakterystyczna. Sporo emocji wiąże się z końcówką, która stanowi interesujące przejście do kolejnej części. Jednym słowem: bardzo polecam!

Cała recenzja dostępna na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2021/05/gdzies-geboko-w-bieszczadach-byo-sobie.html

Mogłoby się wydawać, że to jedna z wielu książek o podobnej tematyce. Nic bardziej mylnego. Największym plusem powieści M. M. Perr wcale nie jest zagadka kryminalna, która rozwiązuje się dość szybko, ale wszystkie społeczno-polityczne uwikłania, które pojawiają się później. Czytelnik widzi, jak trudno - mimo dowodów - postawić zarzuty, jak ogromna presja z ministerialnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co prawda do książek, które już na okładce określane są mianem bestsellerów, podchodzę z pewną nieufnością, zwłaszcza gdy jest to kolejny tytuł poruszający temat profilowania - bardzo modnego w ostatnim czasie - muszę jednak przyznać, że Umysł zabójcy Mike'a Omera to przyjemnie spędzony czas. Jak przystało na thriller psychologiczny, autor sporo miejsca poświęca zbudowaniu postaci, a sama intryga jest wciągająca. To już duży plus, bo dla autorów powieści aspirujących do tego miana nie zawsze jest to oczywiste.

Cała akcja zbudowana została wokół postaci seryjnego mordercy, który dusi ofiary, później balsamuje ich ciała i podrzuca w miejscach publicznych, układając w taki sposób, aby wyglądały na żywe. Prace policji, mające doprowadzić do odkrycia tożsamości zbrodniarza, nie przynoszą efektów, w związku z czym FBI wysyła do pomocy najpierw agenta specjalnego Tatuma Gray'a, później zaś Zoe Bentley - psycholożkę i profilerkę. Te dwie osoby różni wszystko: podejście do pracy, charakter, zachowanie, muszą jednak połączyć siły, aby duet w ogóle miał sens.

Bardzo podoba mi się niesztampowe podejście autora do kwestii profilowania. Nie wiem, czy jest to kwestia researchu czy po prostu autorski zabieg, już na początku jednak Omer podaje w wątpliwość często powtarzane w thrillerach hasła na temat morderców. Ustami Zoe pewnie kwestionuje ustalenia policyjnych celebrytów, z lekkością sprowadzające postać mordercy do haseł "mężczyzna pomiędzy 30 a 40 rokiem życia, biały, samotny". Śledczy będą się zresztą mylić i kluczyć, a nawet wątpić w samych siebie, co bezpośrednio wynika z ich biografii odsłanianej przez Omera po kawałku. Osobiście nie przepadam za tłem osobistym w kryminałach i thrillerach, tutaj jednak ma ono sens i staje się ciekawym kontekstem sprawy.

Czy coś mi przeszkadzało? Moim zdaniem, trochę za dużo jest Zoe, za mało Tatuma. Mam świadomość, że podtytuł jasno sugeruje, kto ma być na pierwszym planie, nie zmienia to faktu, że postać męska wypadła mimo wszystko mniej dramatycznie, a przez to bardziej przekonująco. Irytująco działał na mnie natomiast dziadek Gray'a i, prawdę mówiąc, wyobrażam sobie - z korzyścią dla fabuły - usunięcie tego wątku. W samej książce jest kilka ciekawych scen, które sugerują, że to dobry temat na film, chociaż autor momentami nie uciekł od stylistycznej infantylności, zwłaszcza w retrospekcjach. W efekcie powstała całkiem przyzwoita lektura na wieczór, choć z pewnością nie jest to arcydzieło.

Co prawda do książek, które już na okładce określane są mianem bestsellerów, podchodzę z pewną nieufnością, zwłaszcza gdy jest to kolejny tytuł poruszający temat profilowania - bardzo modnego w ostatnim czasie - muszę jednak przyznać, że Umysł zabójcy Mike'a Omera to przyjemnie spędzony czas. Jak przystało na thriller psychologiczny, autor sporo miejsca poświęca zbudowaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cykl książek Jędrzeja Pasierskiego to jedna z chętniej polecanych przeze mnie serii. Nic dziwnego, że na czwartą część, zatytułowaną "Kłamczuch", z sobowtórem Macierewicza na okładce, bardzo czekałam. Przyznaję jednak szczerze, że nie od początku byłam usatysfakcjonowana.
Dłuższa recenzja na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2021/02/gdzies-na-koncu-swiata-z-jedrzejem.html
*
Akcja "Kłamczucha" przenosi czytelnika w znane już okolice Beskidu Niskiego, gdzie Nina Warwiłow spędza urlop w towarzystwie córki. Sielankę przerywa jednak znalezienie zwłok Jana Barnasia - mieszkańca wsi, który od pewnego czasu zadręczał komisarz spiskowymi teoriami. Szukając odpowiedzi na pytanie, kto go zabił, Warwiłow orientuje się, że kluczem jest to, co mężczyzna wiedział.
*
Brzmi dobrze? I dobrze jest. Co więc odstraszyło mnie na początku? Spowolnienie akcji, które utrzymywało się mniej więcej do połowy. Z jednej strony mam świadomość, że chodziło o podkreślenie klimatu leniwego odpoczynku, z drugiej zaś - Pasierski nigdy nie ukrywał, że czuje się potomkiem Agathy Christie. Takie spacerowanie po wsi i rozmowy mają więc głęboko sens. Za to, gdy akcja rusza, rusza z kopyta. Polecam zresztą serdecznie przeczytać książkę jeszcze raz, gdy będziecie znać zakończenie. Zobaczycie, jak fantastycznie jest ta intryga uknuta i jak duże znaczenie ma każdy szczegół.
*
Przeglądając czytelnicze grupy spotkałam się jeszcze z zarzutem, że od razu widać, iż "Kłamczucha" nie napisała kobieta, bo Nina nie może jednocześnie zachwycać się dzieckiem, deklarując mu miłość, i zostawiać go na całe dnie. Mam wrażenie, że osoby, które doszły do takiej konstatacji po pierwsze, nie przeczytały wcześniejszych części cyklu lub zrobiły to nie dość uważnie. Po drugie zaś, jako osoba, która wychowywała się na wsi, uprzejmie informuję, że tam tak po prostu jest.
*
Reasumując, "Kłamczucha" polecam. Nie zniechęcajcie się wstępem, bo warto. Rozwiązanie jest zaskakujące, a ja odgadłam je zaledwie połowicznie.

Cykl książek Jędrzeja Pasierskiego to jedna z chętniej polecanych przeze mnie serii. Nic dziwnego, że na czwartą część, zatytułowaną "Kłamczuch", z sobowtórem Macierewicza na okładce, bardzo czekałam. Przyznaję jednak szczerze, że nie od początku byłam usatysfakcjonowana.
Dłuższa recenzja na:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cierń klątwy Liz Braswell to propozycja dla miłośników alternatyw. Stanowi interpretację opowieści o Pięknej i Bestii. Zgadzają się wszystkie podstawowe wątki oraz baza fabuły. Co zatem nowatorskiego wprowadziła Braswell? Właściwie tylko jedną postać, jednak to na jej bazie wykluł się wątek tolerancji, inności oraz odpowiedzialności za nasze postępowanie.

Baśń o Pięknej i Bestii jest raczej powszechnie znana, więc nie ma sensu jej streszczać. Napiszę więc tylko, że w Cierniu klątwy mamy i Bellę - córkę szalonego naukowca, i próżnego, pozbawionego serca księcia, i niezastąpioną panią Imbryczek. Pojawia się jednak jeszcze ktoś, o kim nigdy wcześniej nie pomyślałam, czytając oryginał. Mowa o matce Belli, Rosalindzie. Miała ona, zdaniem Braswell, magiczną moc, na dodatek jedną z najpotężniejszych w królestwie. To ona przeklęła Bestię i nadała mu odpychający wygląd. Problem w tym, że nikt, prócz czytelnika, nie wie dlaczego. Kompletnie nikt natomiast, nawet oddający się lekturze, nie zna sekretu odwrócenia uroku w momencie, gdy wskutek nieroztropnego ruchu Belli opadną wszystkie płatki zaczarowanej róży.

Tym, co bardzo różni Cierń klątwy od oryginalnej baśni, jest potężny ładunek emocjonalny. Muszę przyznać, że sposób prowadzenia narracji sprawił, że nie raz zakręciła mi się łezka w oku. „Żywe przedmioty” w przeklętym zamku zostały bardzo mocno zindywidualizowane, a opis ich losów, którym autorka poświęciła znacznie więcej uwagi niż w pierwotnej baśni, czyni z nich wręcz postaci tragiczne. Mimowolne ofiary niefrasobliwie rzuconego uroku mają za sobą dramatyczne przejścia i targają nimi sprzeczne emocje, które prowadzą do tego, że ciepła i życzliwa Pani Imbryczek reaguje złością na brak mocy sprawczej władcy, któremu służy. Sposób opisywania zaklętych w filiżanki dzieci także wywołuje duże wzruszenie i sprawia, że matka Belli nie wydaje się już postacią z kryształu.

Strzałem w dziesiątkę jest zresztą położenie środka ciężkości fabuły na Rosalindzie, bo to jej osoba łączy baśń z kryminałem oraz thrillerem. Bardzo poruszający w całej opowieści jest wątek segregacji społeczeństwa przez władcę oraz temat oceniania po pozorach, które dotyczy w tej historii każdego: od opisanych mieszkańców wsi, przez Bellę aż po samą Rosalindę. Paradoksalnie, najbardziej wolny od tego niebezpieczeństwa jest Bestia, jednak to on i jego poddani stają się niewinnymi ofiarami. Kierowanie się pozorami doprowadziło do wielu nieszczęść, ale niewolna była od niego także matka Belli, która na podstawie jednego dramatu stworzyła kolejny, równie poważny i dotykający niewinnych osób. Nie zdradzę, w jaki sposób kwestia tak aktualnej dzisiaj nietolerancji i jej granic została wprowadzona w baśniowy klimat, mogę jednak zapewnić, że zostało to zrobione nienachalnie, zręcznie, a jednocześnie w sposób doskonale ujmujący złożoność tematu.

Sama akcja jest bardzo dynamiczna. Zwalnia jedynie w momencie, gdy autorka chce podkreślić rodzącą się między Bellą a Bestią więź, a także w czasie prezentacji kolejnych etapów zezwierzęcenia księcia. Punktu kulminacyjnego nie powstydziłby się żaden kryminał, a solidna dawka wzruszenia w nim obecna podkreśla wymowę całości. Gorąco polecam!

Cierń klątwy Liz Braswell to propozycja dla miłośników alternatyw. Stanowi interpretację opowieści o Pięknej i Bestii. Zgadzają się wszystkie podstawowe wątki oraz baza fabuły. Co zatem nowatorskiego wprowadziła Braswell? Właściwie tylko jedną postać, jednak to na jej bazie wykluł się wątek tolerancji, inności oraz odpowiedzialności za nasze postępowanie.

Baśń o Pięknej i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zastanawialiście się kiedyś, co przegapił Wyspiański na weselu w Bronowicach? Ja też nie. Na szczęście Profesorowa Szczupaczyńska się zastanowiła 😉

Złoty Róg przeczytałam jeszcze przed świętami, ale kompletnie nie składało się, aby o nim napisać. A jest o czym...
Oto Polska pod zaborami. W podkrakowskich Bronowicach, w domu Włodzimierza Tetmajera za kilka dni odbędzie się wesele poety Lucjana Rydla i chłopki, Jadwigi Mikołajczykówny. Wydarzenie od dłuższego już czasu elektryzuje krakowian. Tymczasem profesorowa Szczupaczyńska w listopadowy ranek 1900 roku dowiaduje się, że w bramie naprzeciw jej domu znaleziono zostają zwłoki.

Jeśli ktokolwiek jeszcze tego nie wie, autorka powieści - Maryla Szymiczkowa to po prostu literackie wcielenie duetu pisarskiego: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński. Z połączenia ich mocy powstała seria, która ku mojej ogromnej radości w końcu przestała być trylogią, a ja mam nadzieję, że będzie się rozwijać. To kryminał retro dla wymagających. Zgadza się topografia, zgadza się obyczajowość, zgadza się literatura... Perła wśród kryminałów retro.
Dłuższa recenzja na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2021/01/co-przegapi-wyspianski-na-weselu-w.html

Zastanawialiście się kiedyś, co przegapił Wyspiański na weselu w Bronowicach? Ja też nie. Na szczęście Profesorowa Szczupaczyńska się zastanowiła 😉

Złoty Róg przeczytałam jeszcze przed świętami, ale kompletnie nie składało się, aby o nim napisać. A jest o czym...
Oto Polska pod zaborami. W podkrakowskich Bronowicach, w domu Włodzimierza Tetmajera za kilka dni odbędzie się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Upiorne święta Jakub Bielawski, Robert Cichowlas, Jakub Ćwiek, Hanna Greń, Tomasz Hildebrandt, Graham Masterton, Adam Przechrzta, Artur Urbanowicz, Przemysław Wilczyński, Marek Zychla
Ocena 5,4
Upiorne święta Jakub Bielawski, Ro...

Na półkach:

Z antologiami najczęściej jest tak, że teksty w nich zawarte są bardzo niejednorodne. Upiorne święta nie stanowią od tej reguły wyjątku. Teksty do książki stworzyło dziesięciu pisarzy, z najbardziej promowanym przez wydawnictwo Grahamem Mastertonem, jedynym obcokrajowcem, na czele. Nie dziwi mnie wspomniany zabieg, choć ja akurat nigdy nie byłam szczególną miłośniczką twórczości Brytyjczyka i jego tekstu wcale nie uważam za najlepszy.

Akcja każdego opowiadania nawiązuje do Bożego Narodzenia, choć poszczególni bohaterowie - wbrew ogólnemu trendowi - nie nazwaliby go najlepszym dniem w roku. Każdy z autorów ma swoją wizję tego, co może pójść nie tak... Część tekstów bardzo przypadła mi do gustu, część mniej, ale w zasadzie dowodzi to tylko tego, że każdy w tym zbiorze powinien znaleźć coś do siebie. Które opowiadania spodobały się mnie? O tych najmniej i najbardziej zachwycających więcej piszę tu: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2020/12/kryminay-na-swieta-antologia-upiorne.html

Poza trzema opowiadaniami, które szczególnie zapadły mi w pamięć: Ćwieka, Zychli i Bielawskiego, w pozostałych dostrzegam sporo niekonsekwencji. Nie jest tak, że średni tekst zyska, gdy opublikuje się go obok znanego nazwiska. Czasami raził mnie prosty język. Czasem niepotrzebnie wielokrotnie składane i ubogacane metaforami zdania. Mimo wszystko są tu prawdziwe perełki.

Z antologiami najczęściej jest tak, że teksty w nich zawarte są bardzo niejednorodne. Upiorne święta nie stanowią od tej reguły wyjątku. Teksty do książki stworzyło dziesięciu pisarzy, z najbardziej promowanym przez wydawnictwo Grahamem Mastertonem, jedynym obcokrajowcem, na czele. Nie dziwi mnie wspomniany zabieg, choć ja akurat nigdy nie byłam szczególną miłośniczką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do psychiatry trafia agent specjalny Vogel. Jest po wypadku, nie ma obrażeń, ale na jego ubraniu widnieją ślady krwi. Zaczyna opowiadać swoją historię, a prowadzi ona do niewielkiego alpejskiego miasteczka Avechot.

Avechot niegdyś było miejscowością turystyczną. Jej charakter uległ jednak zmianie, gdy w pobliżu odnaleziono złoża fluorytu. Wakacyjni goście miejsca ustąpili przyjezdnym pracownikom. W takich właśnie okolicznościach znika Anna Lou - spokojna, związana z lokalną społecznością, religijną nastolatka. Na miejsce przybywa agent Vogel, który ma pomóc lokalnej policji rozwikłać tajemnicę. Od samego początku jednak nie traktuje sprawy jako zaginięcia. Uznaje ją za porwanie, jednocześnie będąc przekonanym, że Anna Lou nie opuściła miasteczka.

Sedno całej książki stanowi właśnie postać agenta specjalnego. Vogel jest specyficzną osobą. Już na początku historii domyślić się można, że - ze względu na swoje wcześniejsze postępki - nie ma dobrej prasy. Autor wyjaśni nam, na czym polegały grzeszki śledczego i będą miały one znaczenie dla oceny jego postaci. Vogel uważa, że kluczem do szybkiego rozwikłania zagadki jest przewrotne wejście w grę z mediami. To ryzyko podejmuje. W książce pojawia się też postać prostolinijnego, szukającego prawdy Borghiego, stanowiącego dla Vogela antytezę.

"Dziewczyna we mgle" jest książką utrzymaną w klimacie tajemnicy niewielkiej społeczności - dokładnie tak jak lubię. Akcja rozwija się niespiesznie, stopniowo, zmuszając czytelnika do odkrywania sekretu powoli. Drobiazgi, szczegóły - wszystko ma znaczenie, a efekt i tak jest zaskakujący. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Mistrzostwo!

Jak wskazuje okładka, istnieje też film na podstawie powieści. Również świetny!

Do psychiatry trafia agent specjalny Vogel. Jest po wypadku, nie ma obrażeń, ale na jego ubraniu widnieją ślady krwi. Zaczyna opowiadać swoją historię, a prowadzi ona do niewielkiego alpejskiego miasteczka Avechot.

Avechot niegdyś było miejscowością turystyczną. Jej charakter uległ jednak zmianie, gdy w pobliżu odnaleziono złoża fluorytu. Wakacyjni goście miejsca ustąpili...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kupiłam tę książkę na prezent dla cioci, a ponieważ postanowiłam ją przeczytać sama, to teraz muszę szukać nowego prezentu :) Mam tu bowiem straszny problem: problem konstrukcyjny głównie. Zachęciły mnie opinie, iż Karolina Wilczyńska to autorka powieści obyczajowych „na poziomie”. Czegoś takiego, pomyślałam, szukam - niezbyt ciężkie, optymistyczne czytadło. Niestety, omawiany tytuł poważnie rozminął się z moimi oczekiwaniami...

Tytułowe Wędrowne ptaki to prawdopodobnie cztery przyjaciółki, które w podobnym czasie wprowadzają się na ulicę Kwiatową. Elementem łączącym wszystkie pojawiające się na kartach powieści historie jest Malwina - 30-letnia ograniczona mentalnie istota, która doprowadziła mnie do rozpaczy.

Nota wydawnicza twierdzi, że „wszyscy kiedyś opuścimy rodzinne gniazdo, żeby rozwinąć skrzydła. Czasami lot bywa trudny i wydaje się, że zabraknie nam sił. Ale każdy wędrowny ptak w końcu znajduje drogę do domu”. Zapewnienie urocze, tyle, że pierwszy wędrowny ptak - wspomniana Malwina - w ramach usamodzielniania wprowadza się do mieszkania kupionego za gotówkę przez jej rodziców, irytując się na matkę „Będę mogła robić, co chcę, mówić, co chcę i ustawiać, co chcę i gdzie chcę. Przecież nie mam już szesnastu lat, do cholery!”. Z kolei Lilianna przeprowadza się do mieszkania kupionego za gotówkę pozostałą po rozwodzie, a pieniędzy wystarcza jej jeszcze na nową toyotę Rav4. Nie chciałabym tutaj rzucać tekstem, że lepiej się płacze w mercedesie, ale jednak to rozwijanie skrzydeł przez cztery bohaterki, mające doskonałe wręcz warunki materialne naprawdę średnio mnie przekonuje. A gdyby tak choć jedna z nich musiała spłacać kredyt...

Prolog, opisujący nam wszystkie okoliczności wprowadzek, trwa przez 25% książki (120 stron) i kiedy wydaje się, że za chwilę akcja się rozkręci, zaczynają się schody. Fabuła w Wędrownych ptakach polega bowiem na tym, że ta sama historia jest bowiem opowiedziana w perspektywie czterech różnych punktów widzenia - również niezbyt oryginalnych. Poza tym akcji nie ma tu właściwie w ogóle, nie dzieje się nic, co pchałoby te wydarzenia do przodu.

Opowieść rozpoczyna Malwina, którą najbardziej denerwuje, że nagle umiera jej ojciec i w związku z tym musi zająć się różnymi rzeczami, na które akurat nie ma ochoty. Do tych rzeczy zaliczają się na przykład odwiedziny u dopiero co owdowiałej matki. Dziewczyna nie ma na to ochoty, ponieważ twierdzi, że sama to przeżywa. Jej ignorancja w konsekwencji niemal prowadzi do samobójstwa starszej pani, ale dziewczyna zachowuje się jakby nie docierała do niej powaga sytuacji, tłumacząc psychiatrze w szpitalu, że przecież ona też cierpi. Cała ta scena jest dość sztuczna. Może uwierzyłabym jeszcze w psychiatrę mówiącego „niech się pani przestanie użalać nad sobą”, bo i taka forma terapii istnieje, ale w psychiatrę wyrzucającego osobę z gabinetu w taki sposób, w jaki zostało to przedstawione w książce, już nie.

Osobiście zaskoczyło mnie to, że każda z bohaterek-narratorek mówi tak, jakby zwracała się bezpośrednio w kierunku czytelniczki. Od Malwiny usłyszymy więc wprost „Ty sobie chyba sprawy nie zdajesz, co trzeba zrobić, żeby zorganizować pogrzeb...". Najwyraźniej więc Wilczyńska zakłada, że jej czytelniczkami nie są dorosłe i świadome osoby. To zresztą zaledwie jeden z takich zwrotów, bo naprawdę jest ich wiele.. Każda z bohaterek zaczepia czytelniczkę, a nawet próbuje ją wciągnąć w świat przedstawiony, używając stwierdzeń: „Chcesz wiedzieć, co było dalej?”, „Może trzeba czasu? Jak myślisz?”, „Lepiej będzie, jak pójdziesz...” czy też „Poczekaj, bo mały ryczy”. Sam zabieg jest dość interesujący w kwestii formalnej, być może byłby nawet skuteczny, gdyby autorka zbudowała wcześniej wyraziste postaci i pokusiła się o jakąś więź pomiędzy bohaterkami a czytelniczką. Nie został położony grunt pod taką relację, więc nadużywana maniera zwracania się do mnie bezpośrednio działa na mnie wyłącznie irytująco.

Odchodząc od formy na powrót do treści, także nie ma tu niczego, co mogłoby być dla mnie interesujące. Opowiedziana historia to po prostu luźne wydarzenia. Próżno tu szukać jakiegoś motywu przewodniego, wątku wiodącego, pewnie miałabym kłopot, by chociaż streścić, co się na kartach powieści dzieje, dlatego, że wszystko jest bardzo nijakie. Pewien potencjał ma wątek uczucia rodzącego się między Malwiną a jej przyjacielem, ale Wilczyńska nie była łaskawa uczynić z tego motywu pierwszoplanowego. Nie uważam więc, żeby Wędrowne ptaki można było komukolwiek proponować jako interesującą powieść obyczajową.

Kupiłam tę książkę na prezent dla cioci, a ponieważ postanowiłam ją przeczytać sama, to teraz muszę szukać nowego prezentu :) Mam tu bowiem straszny problem: problem konstrukcyjny głównie. Zachęciły mnie opinie, iż Karolina Wilczyńska to autorka powieści obyczajowych „na poziomie”. Czegoś takiego, pomyślałam, szukam - niezbyt ciężkie, optymistyczne czytadło. Niestety,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki NIEznajomi Ursula Poznanski, Arno Strobel
Ocena 7,0
NIEznajomi Ursula Poznanski, A...

Na półkach:

Ta książka jest najlepszym dowodem na to, że nie powinno się oceniać po okładce. "Szaleńcza gra", "erotyczne napięcie" i "śmiertelna intryga" - jak głoszą hasła znajdujące się zaraz pod tytułem - zawarte w Nieznajomych Ursuli Poznanski i Arno Strobela wskazywały, że oto w moje ręce trafił właśnie kolejny z gniotów, udających thriller psychologiczny.

Tymczasem nic z tego. Fabuła wcale nie stanowi pretekstu do opisania scen seksu, a książka przynajmniej do połowy trzyma całkiem niezły poziom (choć nie spodziewajcie się po niej niczego nadzwyczajnego!), którego po thrillerze psychologicznym zwykło się oczekiwać. Zdaję sobie sprawę, że moja opinia może brzmieć zaskakująco, zwłaszcza w kontekście komentarzy czytelników na jednym z portali, którzy twierdzą coś dokładnie przeciwnego.

Rzecz w tym, że Nieznajomi thrillerem psychologicznym są tylko do połowy. Całą akcję rozpoczyna scena, w której główna bohaterka, Joanna uznaje za intruza mężczyznę, który z kolei twierdzi, iż jest jej narzeczonym. Mało tego, podobnego zdania jest większość otoczenia, kobieta szybko więc dochodzi do wniosku, że albo zwariowała, albo jest to intryga na szeroką skalę. I właściwie pierwsze kilkadziesiąt stron jest dociekaniem, co Joanna pamięta, czego nie pamięta, a co się jej wydaje. Autorzy zadbali o to, aby czytelnik nie był pewien, kto jest czarnym charakterem i czy w ogóle ktoś nim jest.

Niestety, w momencie, gdy powieść przechodzi w kierunku taniej sensacji, robi się naprawdę tanio. Czytelnik właściwie od razu orientuje się, o co chodzi, a dzieje się tak tylko dlatego, że autorzy sami wykładają mu na tacy interpretację sceny dworcowej. Dalej nie zmieni się już nic, ale jeśli ktoś lubi książki, w których ktoś ucieka, a ktoś go goni, być może będzie usatysfakcjonowany. Mniej zadowolonym można być z głupich zachowań głównej bohaterki, ale prawda taka, że gdyby od początku działała mądrze, nie byłoby problemu. Erotycznego napięcia zaś jak na lekarstwo.... Chyba, że ja już się uodporniłam.

Ta książka jest najlepszym dowodem na to, że nie powinno się oceniać po okładce. "Szaleńcza gra", "erotyczne napięcie" i "śmiertelna intryga" - jak głoszą hasła znajdujące się zaraz pod tytułem - zawarte w Nieznajomych Ursuli Poznanski i Arno Strobela wskazywały, że oto w moje ręce trafił właśnie kolejny z gniotów, udających thriller psychologiczny.

Tymczasem nic z tego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moim skromnym zdaniem, "Farma lalek" jest jeszcze lepsza od "Podpalacza", czyli pierwszej części cyklu.

Tym razem znany nam z poprzedniej części cyklu Mortka zostaje przeniesiony do Krotowic, miejscowości w samym sercu Karkonoszy. Pobyt tam ma stanowić dla niego szansę na powrót do pionu. Nieoczekiwanie trafia w wir wydarzeń, spowodowanych zaginięciami dzieci: najpierw dziewczynki z miejscowej społeczności romskiej, później jedenastoletniej Marta pochodzącej z zupełnie innego świata. Wydaje się, że sedno sprawy tkwi głęboko, a zaginięcia to przejaw poważniejszego problemu, który Mortka będzie musiał rozwikłać.

Miłośnicy kryminałów będą zadowoleni dobrym poziomem warstwy kryminalnej. Zagadka jest poprowadzona spójnie i logicznie. Czytelnik uraczony zostanie opisami autopsji, psychologii kryminalnej i dziennikarskich dociekań, wewnętrznych policyjnych niedomówień... Warstw tego śledztwa jest naprawdę sporo, autor bardzo sprawnie powiązał poszczególne wątki. Jedyna moja uwaga na minus dotyczy tego, że zbyt szybko domyśliłam się, gdzie szukać czarnych charakterów. W żadnym stopniu nie zmniejszyło to jednak mojej przyjemności z lektury.

"Farma lalek", obok zagadki kryminalnej, dotyka również ważnego problemu uprzedzeń rasowych w Polsce. Istotna część śledztwa nakazuje policji wniknąć w specyfikę środowiska Cyganów, poznać ich kulturę, przy okazji jednak czytelnik poznaje całą gamę uprzedzeń. Nie tylko zresztą rodziny zaginionej dziewczynki one dotyczą. Mamy tu sporo wtrętów pod adresem Wietnamczyków i, ogólniej, osób o innym kolorze skóry. Chmielarz zadziwia precyzyjną, ale i poniekąd bolesną diagnozą w tym obszarze, pokazuje, do czego doprowadzić mogą z góry przyjęte założenia.

"Farmę lalek" serdecznie polecam wszystkim, którzy od kryminału oczekują czegoś więcej: barwnego języka, trafnego obrazowania rzeczywistości, interesujących przemyśleń i nietuzinkowych postaci.

Moim skromnym zdaniem, "Farma lalek" jest jeszcze lepsza od "Podpalacza", czyli pierwszej części cyklu.

Tym razem znany nam z poprzedniej części cyklu Mortka zostaje przeniesiony do Krotowic, miejscowości w samym sercu Karkonoszy. Pobyt tam ma stanowić dla niego szansę na powrót do pionu. Nieoczekiwanie trafia w wir wydarzeń, spowodowanych zaginięciami dzieci: najpierw...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cokolwiek napisałabym o Podpalaczu, nie wystarczy. Do rąk czytelnika trafia solidny, nie przekombinowany kryminał, który w swojej prostej formie mieści wszystko, co dobra powieść kryminalna mieć powinna.

Jakub Mortka jest policjantem całkowicie oddanym swojej pracy. Przez to zaangażowanie zaniedbał zupełnie życie osobiste, czego liczne dowody czytelnik otrzyma na przestrzeni powieści. Na szczęście aspekt osobisty nie zdominował śledztwa kryminalnego, które zdecydowanie jest wysunięte na pierwszy plan. A jest co wysuwać!

W spalonym domu straż pożarna odnajduje zwłoki mężczyzny. Jego żona walczy w szpitalu o życie. Doświadczenie ekipy ratowniczej jasno wskazuje, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, a celowe podpalenie. Jak się okazuje, nie jedyne, ponieważ wkrótce koktajle Mołotowa zaczynają trafiać pod kolejne strzechy. Jakub Mortka musi szybko odnaleźć klucz do rozwiązania zagadki.

To, co zachwyca w pisarstwie Chmielarza, to przede wszystkim umiejętność konstruowania spójnej i logicznej zagadki kryminalnej w taki sposób, by przedwcześnie nie odsłonić przed czytelnikiem wszystkich kart. Mortka w całym zamieszaniu swojego życia próbuje dociec prawdy i jest przy tym autentyczny, nie przerysowany i wiarygodny. Nie stanowi przy tym ideału cnót: zdarza mu się naginać zasady, niektóre z podejmowanych przez niego działań uznać można za kontrowersyjne. Nawet docierając do zakończenia, czytelnik pozostaje z pewnymi pytaniami na temat głównego bohatera, choć sam wątek kryminalny rozstrzygnął się klarownie i definitywnie.

Jakub Mortka mógłby być kolejną kalką detektywa z problemami: po rozwodzie, bez pieniędzy, dręczonego demonami przeszłości... Mógłby, gdyby nie to, że Chmielarz zbudował naprawdę wiarygodną postać, bez zadęcia i bez przegięcia. Sprawia to, że po zakończeniu lektury natychmiast chce się sięgnąć po kolejny tom cyklu, co ja - bez żadnego wahania zresztą - czynię.

Cokolwiek napisałabym o Podpalaczu, nie wystarczy. Do rąk czytelnika trafia solidny, nie przekombinowany kryminał, który w swojej prostej formie mieści wszystko, co dobra powieść kryminalna mieć powinna.

Jakub Mortka jest policjantem całkowicie oddanym swojej pracy. Przez to zaangażowanie zaniedbał zupełnie życie osobiste, czego liczne dowody czytelnik otrzyma na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Literatura polska, literatura retro... Irma Marcina Gryglika to książka, przenosząca czytelnika do Polski lat 60. Czasy Gomułki, totalitaryzmu, szpicli i szczególnego rodzaju społeczności artystycznej. To ta ostatnia interesuje autora najbardziej...

Zygmunt Weber - znakomity reżyser, pupilek reżimu, a przy okazji bardzo mierny człowiek. Oto nasza ofiara. Znaleziony zostaje martwy na planie najnowszego filmu o Adamie Mickiewiczu, a ponieważ w środowisku artystycznym próżno szukać jego entuzjastów - poza tymi pozornymi - podejrzanych jest całe mnóstwo. Milicji w śledztwie pomóc ma tytułowa Irma - aktorka piękna, utalentowana i, niestety, z pewnymi zasadami.

Marcin Gryglik w posłowiu do książki pisze, że absolutnie nie rości sobie prawa do portretowania epoki, nie należy więc jego książki w taki sposób odczytywać. W centrum zainteresowania stoi natomiast społeczność artystów, jednej z ciekawszych ówczesnych grup społecznych. Kreacje bohaterów są zresztą największą siłą Gryglika: postaci wyraziste, pełne charakteru i zróżnicowane.

Nieco większy problem miałam z akcją: w pewnym momencie autor odszedł od warstwy kryminału i śledztwa na rzecz czystej obyczajówki. Była ona na tyle statyczna, że trudno było mi się przez nią przedrzeć. Trudno wszak oczekiwać drugiej Szczupaczyńskiej (o niej niebawem, bo aż nieprawdopodobne, że do tej pory się nie pojawiła). Mamy na szczęście całkiem sprawny plot twist. Całość wieńczy swoisty morał, trochę wpadający w truizm: nie każdy Niemiec jest zły, nie każdy Polak dobry, dobry milicjant i zły milicjant to kategorie niejednoznaczne, nie łatwe do podsumowywania...

Czy czytać? Tak, rekomenduję czytać, choć Irma nie jest ani arcydziełem, ani majstersztykiem. Mimo to uznaję ją za całkiem solidny balkonowy umilacz.

Literatura polska, literatura retro... Irma Marcina Gryglika to książka, przenosząca czytelnika do Polski lat 60. Czasy Gomułki, totalitaryzmu, szpicli i szczególnego rodzaju społeczności artystycznej. To ta ostatnia interesuje autora najbardziej...

Zygmunt Weber - znakomity reżyser, pupilek reżimu, a przy okazji bardzo mierny człowiek. Oto nasza ofiara. Znaleziony zostaje...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

W pierwszej kolejności chciałabym pochwalić wydawnictwo Muza za bardzo ciekawą promocję tej książki docierającą do właściwych osób i stworzoną nader intrygująco... Z tego, co słyszałam, recenzenci książkę otrzymują w bardzo wystylizowanym pakunku, a reklam na Facebooku nie sposób nie zauważyć. Całość jest na tyle intrygująca, że uznałam książkę za must-have w mojej biblioteczce, jeśli bowiem jest brytyjsko, jest thriller i jeszcze na dodatek nie wiadomo, o co w całej sprawie chodzi, to ja powinnam odnaleźć się w tym świetnie...

I tutaj mamy pierwszy zgrzyt, gdyż "Na progu zła" w rzeczywistości nie reprezentuje wcale gatunku, do którego aspiruje, a brytyjskości nie czuć kompletnie. Abym mogła uzasadnić swoją opinię, powinnam zacząć od odpowiedzi na pytanie, co to jest thriller. Jak na dreszczowiec przystało, powinien on wywoływać dreszcze emocji, a aby taki efekt osiągnąć potrzebne jest napięcie, tajemniczość i niepewność, które towarzyszą czytelnikowi aż do nieuniknionego punktu kulminacyjnego. W książce Candlish nie znajdziecie niczego takiego... Owszem, scena otwierająca akcję napisana jest świetnie, jednak gdzieś w okolicach trzydziestej strony czytelnik niemal łopatologicznie wyłożony ma cały przebieg wydarzeń, a później tylko go obserwuje, na dodatek od czysto obyczajowej strony.

O czym jest "Na progu zła"? Fabuła jest dość prosta. Fiona Lawson powraca z kilkudniowego wyjazdu i z przerażeniem odkrywa, że jej dom, wart kilka milionów funtów, został najprawdopodobniej sprzedany w czasie jej nieobecności przez pana Lawsona. Małżonkowie od jakiegoś czasu znajdowali się w separacji i praktykowali szczególnego rodzaju opiekę naprzemienną nad dziećmi, polegającą na tym, że rodzic, który opiekował się chłopcami zamieszkiwał w problematycznym domu, a drugi spędzał czas w wynajmowanej kawalerce.

Kłopot z tą książką polega na tym, że nie ma tu żadnego zaskoczenia. Jest dokładnie tak, jak czytelnikowi i głównej bohaterce wydaje się na samym początku. Później zresztą również. Jeśli któraś z postaci podszywa się pod kogoś innego, w niepewności trzymani jesteśmy maksymalnie przez jeden rozdział, a i tak domyślamy się rozwiązania zagadki już wcześniej. Narracja prowadzona jest z dwóch punktów widzenia: Fiony i jej męża Brama, co tylko sprzyja szybkiemu naświetlaniu pewnych spraw i rozwiązywaniu wątków. Nawet nie potrafię powiedzieć, gdzie jest punkt kulminacyjny, tak bardzo wszystko zostało rozmyte.

Wydawca twierdzi, że "Na progu zła" to "hipnotyzujący thriller psychologiczny o ludziach ogarniętych obsesją posiadania" oraz "najlepszy thriller brytyjski 2019 roku". Z tego wszystkiego zgadza się właściwie tylko ta żądza posiadania, główna bohaterka bowiem jest tak zafiksowana na punkcie swojego domu, że zdążyła zaplanować nawet wprowadzenie się doń synów wraz z żonami i dziećmi, podczas gdy chłopcy mają zaledwie po kilka lat. Jej męża nawet przez chwilę mi szkoda, a mam, niestety, głębokie przekonanie, że nie taka była intencja autorska.

Reasumując, jako thrillera - nie polecam. Jeśli już komuś miałabym tę książkę zarekomendować, to raczej zwolennikom powieści obyczajowej, a i tutaj mam wrażenie, że przewidywalność byłaby sporą przeszkodą.
Po więcej opinii zapraszam na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/

W pierwszej kolejności chciałabym pochwalić wydawnictwo Muza za bardzo ciekawą promocję tej książki docierającą do właściwych osób i stworzoną nader intrygująco... Z tego, co słyszałam, recenzenci książkę otrzymują w bardzo wystylizowanym pakunku, a reklam na Facebooku nie sposób nie zauważyć. Całość jest na tyle intrygująca, że uznałam książkę za must-have w mojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Myślę, że dzisiaj jest dobry dzień na tę książkę.

"Bardzo często, kiedy kobieta mówi coś, co podważa opinię mężczyzny, zwłaszcza potężnego lub cieszącego się popularnością [...] w odpowiedzi zakwestionowane zostaną nie tylko fakty, które przytacza, ale samo jej prawo i zdolność do mówienia. Pokoleniom kobiet wmawiano, że mają urojenia, wszystko im się miesza, że manipulują, są złośliwe, spiskują, że nieuczciwość jest im wrodzona... Nierzadko wszystko naraz. Możecie nazwać to syndromem Kasandry".

To nie jest książka dla osób, które z góry zakładają, że feministka to ogolona na jeża bezbiusta istota, krzycząca o równouprawnieniu. To nie jest książka dla ludzi, którzy zakładają, że nie warto słuchać strony przeciwnej, bo i tak nie będzie miała racji. Wreszcie, to nie jest książka dla osób, które na podstawie tytułu wnoszą, że na pewno w środku znajdą słowną wojnę podjazdową. Nie znajdą.

Mężczyźni objaśniają mi świat to zbiór esejów i konferencyjnych wystąpień autorki z różnych lat. Tematyka tekstów jest różna: od sprawy gwałtów przez refleksje na temat kobiet nauki aż po refleksje polityczne. Nie są to jednak refleksje zaciekłe - autorka w eseju tytułowym zauważa, że osoby obu płci obdarzane są zaletami i wadami, które przekładają się na ich późniejsze funkcjonowanie. Dostrzega jednak pewien fałsz, wpajany już w dzieciństwie: chłopiec musi broić, dziewczynka musi być grzeczna, tylko dlatego, że jest dziewczynką właściwie: Tresuje się nas w wątpieniu we własne siły i w samoograniczaniu się, pozwalając zarazem mężczyznom ćwiczyć się w nim nieuzasadnionej nadmiernej pewności siebie.

Autorka przywołuje zatrważające statystyki. W tekście z 2011 roku pisze, że w Stanach Zjednoczonych codziennie trzy kobiety giną z rąk mężów, partnerów lub byłych partnerów. Jest to także jedna z najczęstszych przyczyn śmierci kobiet ciężarnych w tym kraju. Czyny takie jak gwałt, gwałt na randce, gwałt małżeński, przemoc domowa i molestowanie seksualne - co ważne dla autorki: niezależnie od tego, jakiej płci jest ofiara! - muszą zostać napiętnowane i uznane za przestępstwa, aby zapewnić w ogóle podstawy równouprawnienia. Tymczasem w internecie natrafia na porady: „Jak zakończyć gwałty? Dziesięć najważniejszych porad”, w których autorzy nakazują na przykład noszenie przy sobie gwizdka, by móc wezwać pomoc. Nie można tego uznać za głupie, bo jest przerażające, że ciężar zapobiegania przestępstwom seksualnym kładziony jest na barkach potencjalnych ofiar. Oznacza to, że przemoc jest czymś oczywistym, a Twoja w tym głowa, aby udało Ci się uniknąć konsekwencji.

W książce nie brakuje też refleksji na temat biblijnych i religijnych patriarchatów, polemiki z Virginią Woolf i Freudem oraz paradoksu anglosaskiej tradycji przejmowania imion mężów. Czyż nie dziwne, że Charlotte Bronte przestała być z chwilą zamążpójścia Charlotte Bronte, a stała się panią Arthurową Nicholls?

Dla mnie - może to moje polonistyczne skrzywienie - szczególnie ważny jest tekst o mówieniu. O tym, że mówienie pozwala pokonać lęk, traumę, że to, co nazwane, staje się oswajane... „Milczenie, jak piekło Dantego, składa się z koncentrycznych kręgów. Najpierw jest wewnętrzne wahanie, wątpienie w siebie, wyparcie, pomieszanie, które sprawiają, że mówienie staje się trudne lub wręcz niemożliwe, równocześnie pojawia się strach przed karą lub ostracyzmem, które mówienie może za sobą pociągnąć”. Mówienie ma moc. Zamienianie słowa „tortury” na „wzmocnione techniki przesłuchań” a „ofiar” na „straty uboczne” jest de facto niszczeniem zdolności języka do przekazywania znaczeń i określania rzeczywistości. Jednak ten sam mechanizm działa w drugą stronę: można użyć języka, aby odkrywać nowe sensy.

Polecam bardzo serdecznie także rozdział o feminizmie - o tym, czym był, czym się stał, a czym bywa, gdy się jego znaczenie karykaturalnie wykoślawi. Autorka pisze wreszcie o tym, że mężczyźni, którzy nie traktują feminizmu jako dziwactwa czy spisku, rozumieją działanie pewnych społecznych schematów.

Myślę, że dzisiaj jest dobry dzień na tę książkę.

"Bardzo często, kiedy kobieta mówi coś, co podważa opinię mężczyzny, zwłaszcza potężnego lub cieszącego się popularnością [...] w odpowiedzi zakwestionowane zostaną nie tylko fakty, które przytacza, ale samo jej prawo i zdolność do mówienia. Pokoleniom kobiet wmawiano, że mają urojenia, wszystko im się miesza, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na podstawie okładki, opisu wydawniczego i tak zwanego ogólnego wrażenia spodziewałam się czegoś gorszego. Tymczasem Bliźnięta z lodu są naprawdę wciągającą lekturą. Użyłabym nawet określenia, że przyjemną, gdyby nie to, że słowo to nie odpowiada tematyce powieści.

Bliźnięta z lodu są skrzyżowaniem thrillera psychologicznego z horrorem. W centrum wydarzeń stoją małżonkowie, którzy po śmierci swojej córki, jednej z jednojajowych bliźniaczek uciekają przed problemami psychicznymi i ekonomicznymi i kupują dom na wyspie Torran. Jak się później okazuje, dzięki relacji jednego z mieszkańców, budynek ten jest wyjątkowo podatny na przenikanie się świata materialnego z tym duchowym i nadprzyrodzonym. Czyż można wyobrazić sobie lepszą scenerię dziwnych wydarzeń? To właśnie tutaj, na wyspie Torran, dziewczynka, która przeżyła, zaczyna wątpić, czy jest Kirstie czy Lydią. Co gorsza: zaczyna w to wątpić również jej matka, bacznie obserwując zachowanie dziecka i poczynania swojego męża, któremu coraz mniej ufa.

Książka napisana jest naprawdę na dobrym poziomie fabularnym. Między poszczególnymi wydarzeniami i wypowiedziami czai się niepokój, tajemnica. Jednocześnie sposób przedstawiania rzeczywistości budzi w czytelniku głębokie współczucie nakierowane zarówno na matkę dzieci, jak i Kirstie-Lydię. Bliźnięta z lodu intrygują, momentami przerażają i wprawiają w osłupienie.

Zakończenie? Dla mnie, mimo wszystko, jest pójściem na łatwiznę i uciekaniem przed koniecznością rozstrzygnięcia dalszych dylematów. Jest to jednak moje subiektywne zdanie. Finałowi nie można odmówić spójności z całością wydarzeń., co w przypadku wykorzystania w fabule tylu wątków paranormalnych nie jest wcale takie oczywiste. Łatwo przekombinować, Tremayne zaś oparł się tej pokusie.

Na podstawie okładki, opisu wydawniczego i tak zwanego ogólnego wrażenia spodziewałam się czegoś gorszego. Tymczasem Bliźnięta z lodu są naprawdę wciągającą lekturą. Użyłabym nawet określenia, że przyjemną, gdyby nie to, że słowo to nie odpowiada tematyce powieści.

Bliźnięta z lodu są skrzyżowaniem thrillera psychologicznego z horrorem. W centrum wydarzeń stoją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Naznaczeni na zawsze Emelie Schepp to pierwsza część cyklu i, powiem szczerze, że chyba nie będę go czytała dalej. Niby seria ta była fenomenem wydawniczym w Szwecji. Dla mnie jest raczej fenomenem odpowiadającym na pytanie, w jaki sposób skutecznie można skopać tak ciekawy pomysł. Zaczyna się naprawdę nieźle.

W jednym ze zwykłych domów na zwykłym osiedlu znalezione zostają zwłoki mężczyzny, który tam mieszkał. Został zastrzelony. Na miejscu zbrodni jest sporo odcisków palców należących do dziecka, choć sam lokator dzieci nie miał, nie znajdowały się one także w kręgu osób znajomych i bywających w jego domu. Krótko później znalezione zostają zwłoki dziecka, do którego - jak łatwo się domyślić - należą te odciski. Na ciele chłopca wyryty jest napis Thanatos, oznaczający greckiego boga śmierci.

Sprawę rozwikłać ma prokurator Jana Berzelius we współpracy ze śledczą Mią Bolander. Już na samym początku, gdy autorka przedstawia nam te postaci, buduje pewną opozycję. Oto Jana - dziewczyna z wyższych sfer, zamożna, wykształcona i pewna siebie, zostaje zderzona z Mią Bolander, pochodzącą z rodziny robotniczej, mniej odważną, nastawioną na ciężką pracę. Powiem szczerze, że spodobał mi się ten pomysł, gdyż z reguły jeśli w książkach kryminalnych ktoś sięga po taki chwyt, to albo zestawia ze sobą dwóch mężczyzn o różnym systemie wartości, albo kobietę i mężczyznę rywalizujących ze sobą, aby potem wyniknął z tego romans. Tutaj mamy dwie różne kobiety, co raczej się nie zdarza. Z zestawienia takich osobowości mogłoby wyniknąć zupełnie interesujące napięcie, tylko, że tego napięcia w żadnym momencie nie ma. Poza jego zapowiedzią na początku.

Od samego początku książka była przewidywalna, a bohaterowie bardzo oczywiści. Autorka umknęła pokusie zbudowania na bazie tej pierwszej opozycji Jana - Mia jakiegokolwiek efektu zaskoczenia. Ta jednowymiarowość bohaterów dotyczy zresztą wszystkich postaci wykreowanych przez Schepp. Banał wiązania demonów przeszłości z teraźniejszością nie pomaga.

Czy czytać? Można, a i owszem.

Naznaczeni na zawsze Emelie Schepp to pierwsza część cyklu i, powiem szczerze, że chyba nie będę go czytała dalej. Niby seria ta była fenomenem wydawniczym w Szwecji. Dla mnie jest raczej fenomenem odpowiadającym na pytanie, w jaki sposób skutecznie można skopać tak ciekawy pomysł. Zaczyna się naprawdę nieźle.

W jednym ze zwykłych domów na zwykłym osiedlu znalezione...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oto przed Państwem ogromne moje czytelnicze rozczarowanie: "Eksperyment Isola" Åsy Avdic. Na okładce czytamy: "Wyspa z dala od świata. Przerażający psychologiczny eksperyment. Siedmioro kandydatów do tajnej pracy, a wśród nich morderca. Zdecydujesz się wejść do gry?”. Pewnie, że się zdecyduję, myślę, uwielbiam thrillery psychologiczne... Tylko, że to nie jest thriller psychologiczny. Zacznijmy od początku...

Avdic wprowadza nas w świat alternatywny. W nim żyje Anna Francis - jedna z najlepszych urzędniczek oddanych partii, która przed laty popełniła błąd grzebiący jej dotychczasową karierę. Teraz ma szansę odkupić winy: ma wziąć udział w eksperymencie rekrutacyjnym. Siedem osób na odciętej od świata wyspie ma zostać postawionych w sytuacji morderstwa na Annie, ona zaś, obserwując sytuację z ukrycia, ma zdecydować, który z kandydatów najlepiej radzi sobie w sytuacji stresowej.

Zapowiada się dobrze, wykonanie jest fatalne. Narracja prowadzona w sposób chaotyczny, nudny. Bazując na zapowiedzi wydawniczej, spodziewałam się skomplikowania psychologicznego, nieprzewidzianych zachowań, wewnętrznych napięć pomiędzy poszczególnymi bohaterami... Niczego takiego nie otrzymałam. Mniej więcej w połowie książki fabuła rozlazła się zupełnie i, mam wrażenie, że sama autorka nie bardzo wiedziała jak zakończyć męki czytelnika, by względnie rozwikłać wątki. Lektura była nudna, a obserwacje Anny Francis bez jakiejkolwiek podbudowy. Dla mnie jest to kolejna książka o kompletnie niewykorzystanym potencjale, a na miano thrillera nie zasługuje zupełnie.
Więcej na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2020/02/przerazajacy-psychologiczny-eksperyment.html

Oto przed Państwem ogromne moje czytelnicze rozczarowanie: "Eksperyment Isola" Åsy Avdic. Na okładce czytamy: "Wyspa z dala od świata. Przerażający psychologiczny eksperyment. Siedmioro kandydatów do tajnej pracy, a wśród nich morderca. Zdecydujesz się wejść do gry?”. Pewnie, że się zdecyduję, myślę, uwielbiam thrillery psychologiczne... Tylko, że to nie jest thriller...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznijmy od fabuły!

Lo Blacklock, dziennikarka - zwyczajna, bez spektakularnych sukcesów na koncie - trochę wskutek splotu różnego rodzaju okoliczności trafia na luksusowy statek wycieczkowy, należący do brytyjskiego milionera. Ma za zadanie napisać relację z rejsu Aurorą Borealis, licząc, że zostanie dostrzeżona i zasłuży na awans. Podczas pierwszej nocy na pokładzie jest świadkiem krzyku i wyrzucania za burtę zwłok. Lo jest przekonana, że ofiarą morderstwa padła jej sąsiadka z kabiny obok, lecz nikt oprócz niej nie widział takiej osoby. Członkowie załogi i sam właściciel usilnie przekonują ją, że kabina obok jest pusta.

Okładkowa nota wydawnicza próbuje mnie przekonać, że jest to książka o niepokojącym, klaustrofobicznym klimacie, a fabuła przyrównana może być do dzieł Agathy Christie. Otóż: nie.

Lo Blacklock jest bohaterką bardzo irytującą. Jej zachowanie w pewnym momencie prowadzi mnie nawet do sympatyzowania z jej antagonistami. Sama książka jest mocno przewidywalna, rozczarowująca i, niestety, nudna. Fabuła budowana jest w taki sposób, że czytelnik w zasadzie od początku domyśla się, o co chodzi, autorka zaś próbuje tę ścieżkę rozmyć, wprowadzając różnego rodzaju bonusy i informacje. Oczywiście, nie zagęszcza to w żaden sposób akcji i nie prowadzi na mylne tropy, a jedynie sprawia, że opowieść przestaje być spójna i interesująca. Samej Ruth Ware zabrakło zresztą pomysłu na poprowadzenie historii do końca, ponieważ rozwiązanie jest raptowne i kompletnie nieprzekonujące.

Reasumując: jakiś pomysł autorka miała. Wykonanie, jak to najczęściej bywa, jest niedostateczne. Prawdopodobnie stało się to wskutek niedostatecznego skoncentrowania uwagi na psychologii postaci i spójności całej opowieści. Polecam jedynie w sytuacji naprawdę skrajnej nudy.

Recenzja opublikowana także na: https://czytalaelzbieta.blogspot.com/2020/02/troche-zeglarsko-troche-tajemniczo.html

Zacznijmy od fabuły!

Lo Blacklock, dziennikarka - zwyczajna, bez spektakularnych sukcesów na koncie - trochę wskutek splotu różnego rodzaju okoliczności trafia na luksusowy statek wycieczkowy, należący do brytyjskiego milionera. Ma za zadanie napisać relację z rejsu Aurorą Borealis, licząc, że zostanie dostrzeżona i zasłuży na awans. Podczas pierwszej nocy na pokładzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dom mgieł" Erica Berga przyciągnął mnie okładką. W tym przypadku potwierdza się teza, by nie oceniać książki po okładce.

W domu Vev i Philippa dochodzi do masakry. Zjazd klasowych kolegów gospodarza skutkuje trzema zgonami oraz jedną śpiączką. Gruba impreza? Tego właśnie nie wiadomo. Z tą historią z przeszłości w ramach dziennikarskiego śledztwa, prowadzącego do napisania reportażu, mierzy się dziennikarka Doro Kagel. Ma ona problem, aby stworzyć spójny tekst, ponieważ świadków zdarzenia nie ma, zaś osoby, które mogłyby naświetlić całą historię, nie chcą z nią rozmawiać.

Jak łatwo się domyślić, czytelnik będzie miał tu do czynienia z dwoma planami opowieści. Mam o to trochę pretensji: to jedna z kilku rzeczy, które są w "Domu mgieł" schematyczne i mało twórcze. Pierwszy plan to obecne wydarzenia i działanie Doro, druga zaś stanowi zapis feralnych wydarzeń. Dopowiadane po kolei, rekonstruują sprawę i naprowadzają czytelnika na właściwy trop.

Książka jest stosunkowo krótka, narracja szybka, brakuje mi tutaj atmosfery odkopywania tajemnicy z zapomnienia. Plus dla autora za to, że właściwie każdej z postaci - a trochę ich tutaj jest - poświęcił sporo czasu, aby zbudować psychologię i historię poszczególnych bohaterów. Nie jest to książka zła, chociaż - muszę przyznać - że czytywałam już lepsze i to nawet w kategorii thrillerów opartych na podobnym pomyśle dziennikarskiego dochodzenia. Całość pewnie jednak nie zapadnie mi w pamięć na dłużej.

"Dom mgieł" Erica Berga przyciągnął mnie okładką. W tym przypadku potwierdza się teza, by nie oceniać książki po okładce.

W domu Vev i Philippa dochodzi do masakry. Zjazd klasowych kolegów gospodarza skutkuje trzema zgonami oraz jedną śpiączką. Gruba impreza? Tego właśnie nie wiadomo. Z tą historią z przeszłości w ramach dziennikarskiego śledztwa, prowadzącego do napisania...

więcej Pokaż mimo to