-
ArtykułyCzytamy w weekend. 20 września 2024LubimyCzytać276
-
Artykuły„Niektórzy chcą postępować właściwie, a inni nie” – rozmowa z autorką powieści „Prawda czy wyzwanie”BarbaraDorosz1
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Śnieżka musi umrzeć“ Nele NeuhausLubimyCzytać15
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Rzeczy niezbędne” z Katarzyną Warnke i Dagmarą DomińczykLubimyCzytać5
Biblioteczka
2023-07-12
Znakomity przegląd niemieckojęzycznej sf ostatnich lat. Trzy teksty zbioru nominowano do nagród gatunkowych a jeden z nich, "Utopie27" Aiki Miry, zdobył zarówno Nagrodę im. Kurda Lasswitza jak i Niemiecką Nagrodę SF.
Polecam wszystkim, którzy chcą zaznajomić się ze współczesną fantastyką zza Odry a równocześnie prześledzić ciekawy eksperyment wydawniczy.
Znakomity przegląd niemieckojęzycznej sf ostatnich lat. Trzy teksty zbioru nominowano do nagród gatunkowych a jeden z nich, "Utopie27" Aiki Miry, zdobył zarówno Nagrodę im. Kurda Lasswitza jak i Niemiecką Nagrodę SF.
Polecam wszystkim, którzy chcą zaznajomić się ze współczesną fantastyką zza Odry a równocześnie prześledzić ciekawy eksperyment wydawniczy.
2023-05-22
Klasyk brytyjskiego „romansu naukowego”, który miał znaczący wpływ na rozwój science fiction na krótko przed Złoty Wiekiem gatunku.
Wright udowodnił przy pomocy tej powieści, że w latach dwudziestych XX wieku przy odpowiednim podejściu do tematu nadal można było pisać, jak robili to Jules Verne i wczesny H. G. Wells już pod koniec XIX wieku, a potem Sir Arthur Conan Doyle („Zaginiony świat”) lub, przy pewnych zastrzeżeniach, Edgar Rice Burroughs („Księżniczka Marsa”). Elementy z twórczości wyżej wymienionych pisarzy, wzbogacone o nawiązania do „Boskiej komedii” Dantego – oto recepta na sukces.
Klasyk brytyjskiego „romansu naukowego”, który miał znaczący wpływ na rozwój science fiction na krótko przed Złoty Wiekiem gatunku.
Wright udowodnił przy pomocy tej powieści, że w latach dwudziestych XX wieku przy odpowiednim podejściu do tematu nadal można było pisać, jak robili to Jules Verne i wczesny H. G. Wells już pod koniec XIX wieku, a potem Sir Arthur Conan Doyle...
„Maszyna czasu nowo odkryta” (tak przetłumaczony tytuł tego zbioru) to bezpośrednie nawiązanie do słynnej powieści H. G. Wellsa. Ponieważ bohater „Wehikułu czasu” nigdy nie powrócił w czasy wiktoriańskie, dało to pole do popisu dla Bastiné´a. Ten niemiecki autor opisuje odnalezienie zaginionego pojazdu przez dwóch przyjaciół, żyjących w ówczesnym cesarstwie. Po mozolnej restauracji wehikułu podejmują oni podróże w przeszłość, odwiedzając czasy wojny trzydziestoletniej i późnego średniowiecza.
Nowela została napisana ze sporą dozą humoru i kierowała się raczej do młodego czytelnika. Do antologii dołączono poza tym dwa inne opowiadania Bastiné´a, traktujące o lotach kosmicznych. Ot, taka ciekawostka z wczesnego okresu rozwoju science fiction.
„Maszyna czasu nowo odkryta” (tak przetłumaczony tytuł tego zbioru) to bezpośrednie nawiązanie do słynnej powieści H. G. Wellsa. Ponieważ bohater „Wehikułu czasu” nigdy nie powrócił w czasy wiktoriańskie, dało to pole do popisu dla Bastiné´a. Ten niemiecki autor opisuje odnalezienie zaginionego pojazdu przez dwóch przyjaciół, żyjących w ówczesnym cesarstwie. Po mozolnej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-09
Osiem miesięcy po wydarzeniach z finału „Kanonu mechanicznych dusz” protagoniści tej powieści spotykają się znowu, aby podjąć się bardzo trudnego zadania: chodzi o przywrócenie Ziemi jej satelity, czyli Księżyca.
„Podróż do środka czasu”, jaką przychodzi odbyć, aby sprostać zadaniu, to groteskowy quest w stylu „Cyberiady” Stanisława Lema. Nowelka jest zbyt krótka, aby zmieścić rozbudowane wątki – oraz zbyt długa jak na groteskowe opowiadanie.
Osiem miesięcy po wydarzeniach z finału „Kanonu mechanicznych dusz” protagoniści tej powieści spotykają się znowu, aby podjąć się bardzo trudnego zadania: chodzi o przywrócenie Ziemi jej satelity, czyli Księżyca.
„Podróż do środka czasu”, jaką przychodzi odbyć, aby sprostać zadaniu, to groteskowy quest w stylu „Cyberiady” Stanisława Lema. Nowelka jest zbyt krótka, aby...
2023-04-06
Niemiecki autor pisze w stylu Stanisława Lema – i wychodzi mu to całkiem sprawnie. Momentami ma się wrażenie czytania nieznanej części „Cyberiady”. Pojawia się nawet wyraz „bladawiec” ;)
„Kanon” to pełna humoru i nawiązań do twórczości polskiego mistrza SF historia pewnej wyprawy w poszukiwaniu „kraju olejem i eterem płynącego, gdzie metal nigdy nie rdzewieje”. Dla wszystkich fanów absurdalnego humoru SF.
Niemiecki autor pisze w stylu Stanisława Lema – i wychodzi mu to całkiem sprawnie. Momentami ma się wrażenie czytania nieznanej części „Cyberiady”. Pojawia się nawet wyraz „bladawiec” ;)
„Kanon” to pełna humoru i nawiązań do twórczości polskiego mistrza SF historia pewnej wyprawy w poszukiwaniu „kraju olejem i eterem płynącego, gdzie metal nigdy nie rdzewieje”. Dla...
2022-10-23
Zbiór zawiera pierwsze pięć opowiadań o profesorze Jamesonie i jego przyjacielach-cyborgach. Choć są one typowym produktem pulpowej sf lat 30-tych ubiegłego wieku, to zwłaszcza nowelka „Mauzoleum czasu” zawiera ciekawe opisy jednej z pierwszych „historii przyszłości” jakie opisano w literaturze fantastyczno-naukowej.
Zbiór zawiera pierwsze pięć opowiadań o profesorze Jamesonie i jego przyjacielach-cyborgach. Choć są one typowym produktem pulpowej sf lat 30-tych ubiegłego wieku, to zwłaszcza nowelka „Mauzoleum czasu” zawiera ciekawe opisy jednej z pierwszych „historii przyszłości” jakie opisano w literaturze fantastyczno-naukowej.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-01
Antologia umożliwia zaznajomienie się z tekstami, które powstały w dużym przedziale czasowym: najstarsze w roku 1976, najnowsze zaledwie dwa lata temu. Opowiadania napisane zostały przez wschodnioniemiecką parę autorów science fiction – ale nie wszystkie z nich to dzieła wspólne; cztery z nich napisał Karlheinz, dwa Angela.
Nie miałem dotychczas przyjemności poznania twórczości Steinmüllerów, a zatem „Marslandschaften” (Marsjańskie krajobrazy) są dla mnie pierwszym spojrzeniem na prace tego wielokrotnie nagradzanego duetu. Spojrzeniem z oczywistych względów wycinkowym, bo przy pomocy kilkunastu zaledwie opowiadań nie da się ocenić dogłębnie ponad czterdziestu lat pracy twórczej.
Antologia broni się całkiem dobrze, aczkolwiek znalazłem w niej zaledwie kilka tekstów, które pozytywnie odstają od raczej przeciętnej większości. Na pierwsze miejsce w moim rankingu dostało się opowiadanie „Churchill im Fernsehen” (Churchill w telewizji), będące jak gdyby powiązaniem recenzji fikcyjnej książki o tytułowym Brytyjczyku („Próżnia doskonała” Lema się kłania) z typowym dla historii alternatywnej tekstem o Europie, w której nie doszło do wybuchu pierwszej wojny światowej. Nie ukrywam, że nęci mnie tego typu SF.
Wbrew tytułowi antologii znalazłem w niej tylko ten jeden tytułowy i nagrodzony Laßwitzem (odpowiednik polskiego Zajdla) tekst o Czerwonej Planecie, w którym medium spirytystyczne nawiązało kontakt z... Marsjaninem. Steinmüllerowie to nie Andy Weir, ani tym bardziej Ray Bradbury – ich bardziej „kręci“ tematyka podróży w czasie. W „Bücher müssen brennen!” (Książki muszą spłonąć!) odwiedzamy zatem słynną bibliotekę aleksandryjską, w „Mit Einstein auf dem Gurten” (Z Einsteinem na górze Gurten) poznajemy problemy nowoczesnej turystyki temporalnej, podczas gdy „Zeit-Kur” (Kuracja czasowa) zabiera czytelnika w odległe już czasy byłej NRD z jej wczasami i kuracjami pracowniczymi.
Jeśli uporządkować poszczególne opowiadania chronologicznie, to wydaje się, że przede wszystkim Karlheinz zaczynał jako autor piszący satyryczne opowiastki o anarchistycznych gnomach w lodówce lub kucharzu stacji badawczej na Ganimedzie, który odkrył obce formy życia i... spożytkował je jako składnik menu. Angela jawi się natomiast jako ta bardziej stonowana, liryczna część duetu, stosująca umiejętnie elementy socjalistycznej powojennej rzeczywistość jako pretekst do stworzenia tekstu fantastyczno-naukowego. Obecnie melanż obu podejść do literatury SF oraz zafascynowanie futurologią owocuje u Steinmüllerów ciekawymi obrazami fantastyki bliskiego zasięgu.
Antologia umożliwia zaznajomienie się z tekstami, które powstały w dużym przedziale czasowym: najstarsze w roku 1976, najnowsze zaledwie dwa lata temu. Opowiadania napisane zostały przez wschodnioniemiecką parę autorów science fiction – ale nie wszystkie z nich to dzieła wspólne; cztery z nich napisał Karlheinz, dwa Angela.
Nie miałem dotychczas przyjemności poznania...
2022-05-03
Podróże w czasie były już od Wellsa bardzo wdzięcznym i często używanym „chwytem” literatury fantastyczno-naukowej. Sama postać Tytusa de Zoo, humanizowanego z mozołem przez polskich harcerzy małpoluda, kojarzy mi się nieco z „Wyspą dr Moreau” tego samego autora. A pojawiający się w tym komiksie po raz pierwszy profesor T. Alent jest w mojej wyobraźni starszym kolegą doktora Emmetta „Doca“ Browna z „Powrotu do przyszłości”.
Nie dziwi więc, że ósma odsłona przygód Tytusa, Romka i A'Tomka znalazła moje uznanie i należy do lektur, które mogę nadal czytać z ukontentowaniem, chociaż od jej ukazania się minęło dokładnie 50 lat.
Podróże w czasie były już od Wellsa bardzo wdzięcznym i często używanym „chwytem” literatury fantastyczno-naukowej. Sama postać Tytusa de Zoo, humanizowanego z mozołem przez polskich harcerzy małpoluda, kojarzy mi się nieco z „Wyspą dr Moreau” tego samego autora. A pojawiający się w tym komiksie po raz pierwszy profesor T. Alent jest w mojej wyobraźni starszym kolegą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-29
Bardzo dobra książka na prezent. Może lekko i niepotrzebnie „cegłowata”, bo i czcionka i odstępy pomiędzy liniami tekstu oraz brzegiem stron są stosunkowo duże. Ale sam pomysł bardzo dobry. Lubię prace Różalskiego – ten kontrast pomiędzy mechami a sielskością, ten lekki niepokój. A Wydawnictwo SQN zaprosiło do współpracy ciekawą grupę autorów: od wielokrotnie nagradzanych do tych mniej znanych. Ponieważ twórczości niektórych z nich jeszcze nie znam (Chutnik, Jadowska, Mróz, Zielińska i Żulczyk), to czytałem tym bardziej z zainteresowaniem. Trzy tematycznie dosyć różne grupy obrazów (cykle „1920+” „Wolfpack” i „Stories From Other Worlds”) dają literatom sporo miejsca do popisu. Czy udało im się spełnić moje wymagania?
Myślę, że autorki i autorzy wywiązali się z postawionego przed nimi zadania. Oczywiście jest tak, że niektóre opowiadania przypadają bardziej do gustu. Jednak obrazy Różalskiego to dla fantastów po prostu gratka: historie same zaczynają napływać do głowy.
Nie będę oceniał każdego tekstu z osobna. Powiem tylko tyle, że tematyka jest dosyć urozmaicona: od rojeń pooperacyjnych, poprzez wojnę z perspektywy cywilów, aż po podróże w czasie i genialne wynalazki. Dla amatorów twórczości Bolesława Prusa ciekawym nawiązaniem do „Lalki” powinna być mini-powieść Jacka Dukaja. Są teksty pełne zadumy (Małecki, Kańtoch, Jadowska), są ciekawe rozwiązania alternatywnej historii świata (Kańtoch, Szmidt, Zielińska, Mróz). Nie zabraknie oniryzmu (Chutnik) i humoreski (Żulczyk). Ponieważ uwielbiam Orbitowskiego, to jego właśnie opowiadanie o wilkołakach króluje w moim rankingu. Ale i Małecki poruszył pewne dziwnie brzmiące struny mojej jaźni.
Facyt: Antologia dobrze transformuje tematy zadane przez obrazy na język literatury. Amatorów fantastyki chyba nie trzeba przekonywać do lektury. Tych, którzy w tym podgatunku nie gustują, ale chcieliby trochę „pomyszkować”, nie powinno spotkać jakieś wielkie rozczarowanie.
Bardzo dobra książka na prezent. Może lekko i niepotrzebnie „cegłowata”, bo i czcionka i odstępy pomiędzy liniami tekstu oraz brzegiem stron są stosunkowo duże. Ale sam pomysł bardzo dobry. Lubię prace Różalskiego – ten kontrast pomiędzy mechami a sielskością, ten lekki niepokój. A Wydawnictwo SQN zaprosiło do współpracy ciekawą grupę autorów: od wielokrotnie nagradzanych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-03
Jak odkryłem za pomocą tej książki, antologia „Dzikie karty” pod redakcją George'a R. R. Martina nie była pierwszym tego typu produktem, który zdobył uznanie czytelników. Kilka lat wcześniej pojawiły się niemieckie „Computerspiele”, a i one nie były zapewne pierwsze.
„Gry komputerowe” (tak polskie tłumaczenie tytułu) to wspólny projekt dziesięciu niemieckich autorów science fiction, którzy postanowili napisać opowiadania na raczej prosty temat podany przez Rolanda Rosenbauera: Pierwszy ziemski statek z napędem nadświetlnym powraca z misji do Gwiazdy Barnarda i jego załoga zastaje wyludnioną Ziemię. Czy wychodząc z takiego punktu da się napisać ciąg interesujących opowiadań, które ułożą się w całą powieść?
Raczej jednak nie. To znaczy całość jest połączona tekstami klamrowymi Rosenbauera w taki sposób, że sprawia dosyć spójne wrażenie. Ale większość opowiadań jest po prostu mało ciekawa, nawet nudna. Wygrywają teksty, które podjęły temat w sposób niekonwencjonalny lub zrobiły z zadania groteskową satyrę. Najlepszym przykładem jest „Die sensitiven Jahre” (Sensoryczne lata) Thomasa Zieglera (nagrodzone notabene Laßwitzem jako najlepsze opowiadanie roku 1980), gdzie genialny wynalazek zostaje drastycznie skomercjalizowany, co prowadzi koniec końców do katastrofy. Tekst to dla mnie zaledwie poprawny, aczkolwiek zabawny. W podobne tony, jakościowo jednak nieco słabiej, uderza Rosenbauer w „Und wer ist Gott?” (A kto jest Bogiem?). Surrealne jest „Der Zeitarzt” (Lekarz czasu) Borcharda, zaczynające się w następujący sposób: „Nie potrafię czarować słowami. Mam na imię Hugh Harris [główny bohater książki] i wylądowałem w słabej historyjce SF”. Nic dodać, nic ująć.
Tomik jest rozczarowaniem. Przypuszczam, że zawiniły tutaj „parametry wyjściowe”, które pozostawiają autorom wprawdzie sporo miejsca na własną interpretację tematu, ale poprzez to nie dają możliwości stworzenia spójnego świata. „Computerspiele” to literacki pobyt w salonie gier komputerowych: Jazgot z głośników, stukot kulek flippera, gwar podekscytowanych rozmów graczy – tło jest wprawdzie barwne, ale i bardzo chaotyczne. Zbyt długi pobyt w takim miejscu może skończyć się tylko bólem głowy.
Jak odkryłem za pomocą tej książki, antologia „Dzikie karty” pod redakcją George'a R. R. Martina nie była pierwszym tego typu produktem, który zdobył uznanie czytelników. Kilka lat wcześniej pojawiły się niemieckie „Computerspiele”, a i one nie były zapewne pierwsze.
„Gry komputerowe” (tak polskie tłumaczenie tytułu) to wspólny projekt dziesięciu niemieckich autorów...
2021-05-25
Ted Chiang jest nieco starszy ode mnie i napisał dotychczas...osiemnaście opowiadań science fiction. Żadnej powieści, a już na pewno żadnej tasiemcowatej trylogii. Jak na dorobek życia ponad-50-latka nie brzmi to jak jakieś wielkie osiągnięcie.
I tak właśnie można się mylić. Opowiadania Chianga to dopracowane perełki gatunku, wielokrotnie nagradzane najbardziej prestiżowymi nagrodami a nawet częściowo całkiem udanie sfilmowane. A „Wydech” to ich druga antologia, zawierająca osiem tekstów z lat 2005-2019, w których Chiang porusza znaczące tematy: Czy istnieje wolna wola? Dlaczego nie mamy kontaktu z obcymi cywilizacjami kosmicznymi? Jak wyglądałby świat, który został stworzony dokładnie tak, jak opisuje to Biblia? Czy podróże w czasie mogą nas zmienić – nawet gdy nie jesteśmy w stanie zmienić przeszłości? Jak wyglądałby proces powstawania i edukacji sztucznej inteligencji?
Fantastyka to niezwykle dojrzała, uparcie zwracająca się do czytelnika z żądaniem rozszerzenia własnych horyzontów myślowych. Chiang nie pisze, aby dostarczyć rozrywki – przynajmniej nie w ludycznym sensie tego słowa. „Wydech” nagradza raczej poprzez zmuszanie do kwestionowania własnych przekonań i przez stałe wymaganie opuszczenia strefy komfortu. Opowiadania Chianga są tym samym współczesnymi wnukami prac Wellsa i innych współtwórców podgatunku science fiction. Mamy zatem tytułowy „Wydech”, który genialnie tłumaczy współzależność energii i entropii (jeden z najlepszych tekstów „twardej SF” jaki czytałem). Są dwa opowiadania („Co z nami będzie” i „Lęk to zawrót głowy od wolności”) skupiające się na zagadnieniu wolnej woli oraz życiowych wyborów, które nas kształtują. Jest przewrotna historia o Pierwszym Kontakcie („Wielka cisza”). Bardzo ciekawy i stonowany opis świata z wizji kreacjonistycznej w „Omfalosie” to chyba najpiękniejsza pochwała ludzkiego dążenia do poznania prawdy w dziejach SF. Temat genialnego wynalazku, ten charakterystyczny sujet fantastyki naukowej, znalazł się w „Automatycznej Niani Daceya” i jest równocześnie znakomicie wykorzystany w kilku innych tekstach zbioru. Bardzo wysublimowane odczucie stania ludzkości u progu drugiej rewolucji przemysłowej, tym razem biotechnologicznej, przekazuje Chiang w „Prawdzie faktów, prawdzie uczuć”. Natomiast nieco przydługie „Cykl życia oprogramowania” to świeże spojrzenie na temat ewolucji sztucznej inteligencji.
Żeby nie było, że bezkrytycznie wielbię autora: nie wszystkie opowiadania zbioru zrobiły na mnie wrażenie tekstów genialnych – ale wszystkie były ciekawe i zaskakujące. Zarówno jeśli chodzi o tematykę jak i sposób prowadzenia narracji. Chiangowi nie można na pewno zarzucić, że idzie po myślowych skrótach. Ten facet dokładnie wie, o czym chce pisać, posiada dużą wiedzę i traktuje czytelnika jak młody, przyjazny, ale i bardzo wymagający profesor: Można się z nim kumplować przy piwie – ale jeśli chodzi o dysput naukowy, to lepiej byłoby, gdybyśmy odrobili nasze zadania domowe.
Ted Chiang jest nieco starszy ode mnie i napisał dotychczas...osiemnaście opowiadań science fiction. Żadnej powieści, a już na pewno żadnej tasiemcowatej trylogii. Jak na dorobek życia ponad-50-latka nie brzmi to jak jakieś wielkie osiągnięcie.
I tak właśnie można się mylić. Opowiadania Chianga to dopracowane perełki gatunku, wielokrotnie nagradzane najbardziej...
2021-03-17
Użytkowniczka Trish Sorensen znalazła chyba najlepsze określenie na tę książkę: osobliwa. Istotnie, mamy tu do czynienia z nieco zaskakującym dla Londona przykładem wykorzystania całych rozdziałów literatury przygodowo-podróżniczej (czyli dla autora absolutnie charakterystycznej) dla napisania fantastyki o wędrówce dusz.
Z lektury „Żelaznej Stopy” wiem, że London potrafił pisać dobre, dystopijne science fiction. Ale pozycja opatrzona w polskim przekładzie nieco mylącym tytułem „Kaftan bezpieczeństwa” (bo ów tytułowy kaftan zaprawdę nie takiemu celowi służył, aby chronić przed skaleczeniami) nie sprawia takiego wrażenia, aby przynależała do fantastyki naukowej. Coś tu nie pasuje... I po zebraniu kilku informacji o tej książce mam wrażenie, że wiem, gdzie jest pies pogrzebany.
„Kaftan” to z jednej strony wykorzystanie znajomości z ciekawym człowiekiem, aczkolwiek zapewne brutalnym kryminalistą. Chodzi oczywiście o Eda Morrella, który znał kalifornijskie więzienia od podszewki. Z drugiej strony jest to książka, w której London dokonuje swoistego recyclingu pomysłów na inne powieści. Przykładem niech będzie wykorzystanie narracji o masakrze na osadnikach amerykańskich, która miała być ponoć w zamyśle częścią nigdy nie dokończonej opowieści o historii Dzikiego Zachodu. Faktem jest również, że ta dziwna nowela odzwierciedla wpływ Marii Louisy Ramée, brytyjskiej pisarki, na młodego Londona, który zaczytywał się jej powieściami już jako dzieciak. A twórczość Ramée to mieszanka romantyzujących i krytycznych społecznie tekstów przygodowych.
W jakikolwiek sposób „Kaftan” powstał, nie gra w sumie większej roli. Z pewnością nie jest to jedna z lepszych historii, jakie London miał do opowiedzenia. Dzisiaj książka ciekawi raczej jako przyczynek do rozwoju science fiction w kierunku, który kilkadziesiąt lat później określony zostanie mianem „inner space”. Tam, gdzie London mógł pisać z autopsji (czyli w rozdziałach z akcją na morzu lub na Dzikim Zachodzie) dał się odczuć pewien autentyzm. Pozostałe rozdziały o kolejnych wcieleniach protagonisty już mnie nie przekonały. Podobnie ma się sprawa z wątkiem więziennym: tutaj pisarz bazował na relacjach Morrella - i stworzył sugestywny obraz twardego życia w San Quentin Prison. Rzeczywistość jest tym razem ciekawsza od fantastyki.
Użytkowniczka Trish Sorensen znalazła chyba najlepsze określenie na tę książkę: osobliwa. Istotnie, mamy tu do czynienia z nieco zaskakującym dla Londona przykładem wykorzystania całych rozdziałów literatury przygodowo-podróżniczej (czyli dla autora absolutnie charakterystycznej) dla napisania fantastyki o wędrówce dusz.
Z lektury „Żelaznej Stopy” wiem, że London potrafił...
2020-12-25
Moją przygodę z komiksem dopiero zaczynam. Jako początkujący „oglądacz”, który wychował się na stosunkowo prosto skonstruowanych opowiastkach a la „Asteriks” czy „Kajko i Kokosz”, mam spory problem z percepcją „Nibiru”.
Przy tym początek samej historii jest jeszcze do zaakceptowania. Wykorzystanie dorobku kultur mezoamerykańskich (zwłaszcza ich bardzo specyficznego podejścia do krwawych ofiar wszelakiej maści) uważam za udane. Ale im dalej w las, tym ciemniej. Zwłaszcza w drugiej części tej opowieści po prostu się zgubiłem. Historia zapętla się, retrospekcje ujawniają jakąś dziwną przeszłość, w której grupa naukowców opracowywuje plan ocalenia ludzkości przed astronomiczną katastrofą globalnego zasięgu. Niby robi się ciekawiej, ale ja po prostu nie nadążałem za rozwojem akcji. No, a sam koniec to absurd jakiś!
Może parę słów o samych grafikach. Cóż, fanem Mathieu Moreau raczej nie zostanę. Nie pojmuję tych wszystkich rozentuzjazmowanych recenzji jego stylu. Na mnie rysunki tego autora działają czasami jak niedokończome szkice o nieco zaburzonych proporcjach. Ale ja się na komiksach nie znam.
Moją przygodę z komiksem dopiero zaczynam. Jako początkujący „oglądacz”, który wychował się na stosunkowo prosto skonstruowanych opowiastkach a la „Asteriks” czy „Kajko i Kokosz”, mam spory problem z percepcją „Nibiru”.
Przy tym początek samej historii jest jeszcze do zaakceptowania. Wykorzystanie dorobku kultur mezoamerykańskich (zwłaszcza ich bardzo specyficznego...
2020-08-27
Już w pierwszej historii tego tomu pojawia się spora doza groteski. „Yans” rozwija się – ale nie w tym kierunku, który uważam za interesujący. Z mrocznego postapo i rozpaczliwych prób ratowania sytuacji przy pomocy podróży w czasie seria zawraca teraz ku beztroskiej science fantasy, pełnej postaci z „filmów sandałowych”, spisków dworzan, buntów niewolników i klimatów z „Trzech muszkieterów”.
Wprawdzie w późniejszych odsłonach przygód Yansa autorzy powrócą do tematu podróży w czasie, ale sam klimat tych ostatnich już tomów sagi staje się jeszcze bardziej fantastyczny. Pojawiają się smoki i wilkołaki, walczy się zazwyczaj za pomocą broni białej, tematycznie chodzi prawie zawsze o jakieś spiski, porwania i przepowiednie a całość mogłaby równie dobrze przytrafić się Thorgalowi w pseudo-średniowiecznym świecie Rosińskiego. Jak sam Duchâteau przyznał w dodatku do tego tomu, przy pisaniu „Hansa” mógł się odreagować i wyzwolić całą swoją fantazję, ponieważ nie był w żadnym stopniu ograniczany przez Kasprzaka (w odróżnieniu od pewniejszych siebie rysowników w innych projektach). Moim zdaniem nie wyszło to serii na dobre.
I tak, żegnam się z opowieściami o Yansie bez większego żalu. Przyjemnie było przypomnieć sobie ten komiks. Jednak co za dużo, to niezdrowo.
Już w pierwszej historii tego tomu pojawia się spora doza groteski. „Yans” rozwija się – ale nie w tym kierunku, który uważam za interesujący. Z mrocznego postapo i rozpaczliwych prób ratowania sytuacji przy pomocy podróży w czasie seria zawraca teraz ku beztroskiej science fantasy, pełnej postaci z „filmów sandałowych”, spisków dworzan, buntów niewolników i klimatów z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-24
Plusy i minusy „Yansa” mogę rozpatrywać jedynie poprzez pryzmat sporego sentymentu dla tej serii. Część druga tego komiksu, „Więzień wieczności”, pojawiła się w latach 80-tych w „Fantastyce” i była dla mnie objawieniem: Nie mając żadnego pojęcia o ówczesnym komiksie franko-belgijskim chłonąłem wprost każdą planszę „Yansa”. Dopiero teraz, przy pomocy wydania zbiorczego, mogłem przeczytać i obejrzeć pierwsze odcinki tego komiksu w chronologicznej kolejności i w kolorze.
Tom 1 rozpoczyna esej Patricka Gaumera, ciekawie wprowadzający w historię powstania „Yansa” (czy raczej „Hansa”). Po nim oraz po krótkiej wprawce o nazwie „Wieża rozpaczy”, rozpoczynają się przygody agenta temporalnego Hansa Hansena oraz jego oblubienicy Orchidei. Całość jawi się jako typowe postapokaliptyczne science fiction, aby z czasem przerodzić się w bliższą sercu Rosińskiego science fantasy.
Dzisiaj, ponad 30 lat po ukazaniu się pierwszych przygód Yansa, komiks ten odbieram oczywiście nieco inaczej. Parę rzeczy drażni, niektóre rozwiązania Duchâteau zdają się być dosyć naiwne. Również rysunki Rosińskiego nie zawsze przypadły mi do gustu. Szczególnie w ostatniej historii tomu pt. „Gladiatorzy” kreska staje się niespokojna, rozedrgana, natomiast kolory nieco zbyt jaskrawe, „żarówiaste”.
Całość jest jednak na tyle dobra, aby nadal oferować czytelnikowi sporo zadowolenia przy lekturze. Nie należy jednak oczekiwać od „Yansa” prawd objawionych. To czysta, niefrasobliwa rozrywka z lat 80-tych.
Plusy i minusy „Yansa” mogę rozpatrywać jedynie poprzez pryzmat sporego sentymentu dla tej serii. Część druga tego komiksu, „Więzień wieczności”, pojawiła się w latach 80-tych w „Fantastyce” i była dla mnie objawieniem: Nie mając żadnego pojęcia o ówczesnym komiksie franko-belgijskim chłonąłem wprost każdą planszę „Yansa”. Dopiero teraz, przy pomocy wydania zbiorczego,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-13
Kolejny „Thorgal” to bardzo miła odmiana. Tym razem jest wręcz kameralnie, co bardzo pomaga zrozumieć nieco zagmatwaną fabułę. Jeśli Van Hamme stworzył ciekawą wersję podróży w czasie z wykorzystaniem kilku paradoksów czasowych, to Rosiński przełożył ją na wręcz genialne obrazy. Osobiście preferuję przygody Thorgala bez udziału jakichś bóstw czy obcych inteligencji, więc ten tom bardzo przypadł mi do gustu.
Kolejny „Thorgal” to bardzo miła odmiana. Tym razem jest wręcz kameralnie, co bardzo pomaga zrozumieć nieco zagmatwaną fabułę. Jeśli Van Hamme stworzył ciekawą wersję podróży w czasie z wykorzystaniem kilku paradoksów czasowych, to Rosiński przełożył ją na wręcz genialne obrazy. Osobiście preferuję przygody Thorgala bez udziału jakichś bóstw czy obcych inteligencji, więc...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-16
"Koszmarne sny": Na dzisiejsze standarty to raczej prosta historyjka. Ale od jej ukazania się minęło już ponad pół wieku, więc trzeba przymknąć oko na niedociągnięcia i delektować się humorem. Pierwsze spotkanie Valeriana i Laureliny pokazuje dobitnie, że ze skromnych początków mogą powstać wielke rzeczy. Moje osobiste skojarzenie to: „Asterix” w kosmosie (a raczej w roku 1000 n.e.).
"Miasto Wzburzonych Wód": Komiks, który dokumentuje wpływ amerykańskich wojaży autorów na ich twórczość. Nowy Jork połowy lat 80-tych (pokazany z perspektywy rewolucyjnego roku 1968), czyli hippisi w klimatach postapo. Christin i Mézières kończą tutaj zmagania Valeriana z pierwszym nikczemnikiem serii, czyli Xombulem, w stylu iście bondowskim. Całość przypomina wybuchową mieszankę „Moonrakera” z „Waterworldem” i „The Day After Tomorrow”, przeplecioną motywem podróży w czasie. Cieszy tym razem emancypacja Laureliny, która staje się pełnoprawną i równorzędną partnerką Valeriana.
"Cesarstwo Tysiąca Planet": Jeśli poprzedni tom był inspirowany USA, to tutaj jest to raczej renesansowa Wenecja i stare Bizancjum. Valerian i Laurelina „rozkręcają się” tym razem na dobre uzyskując cechy, które zdefiniują ostatecznie tą parę bohaterów. I chociaż sposób na opowiedzenie ich przygód w Cesarstwie, a raczej sam pomysł na fabułę, jest dzisiaj już raczej mało zaskakujący i dosyć ograny, to zawsze trzeba pamiętać o tym, kiedy ten komiks został wydany. Wpływ tej opowieści na powstanie tak ikonicznej sagi jak „Gwiezdne wojny” jest niezaprzeczalny i fascynujący. Egzotyczny przepych i bogactwo detali w obrazach Christina wynagradza nieco już „przykurzoną” fabułę z nawiązką.
"Koszmarne sny": Na dzisiejsze standarty to raczej prosta historyjka. Ale od jej ukazania się minęło już ponad pół wieku, więc trzeba przymknąć oko na niedociągnięcia i delektować się humorem. Pierwsze spotkanie Valeriana i Laureliny pokazuje dobitnie, że ze skromnych początków mogą powstać wielke rzeczy. Moje osobiste skojarzenie to: „Asterix” w kosmosie (a raczej w roku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-08
Do lektury słynnego „Wehikułu czasu” doszedłem bardzo pokrętną drogą. Jako nastolatka porwał mnie czytany z wypiekami komiks, później przyszedł czas na ekranizacje samej powieści oraz na filmy oparte w ogólnych zarysach na postaci Wellsa i jego wehikułu. I dlatego też obawiałem się nieco sięgnięcia po literacki oryginał. Czy pierwsza znacząca powieść angielskiego ojca science fiction będzie mogła obronić się w takiej sytuacji jako niezależny produkt?
Obawa ta okazała się na szczęście bezpodstawna. H. G. Wells porwał mnie już od pierwszych stron do krainy, która w jego poźniejszych książkach ponownie stanie się kulisami dramatycznych wydarzeń: południowa Anglia, gdzieś między przedmieściami Londynu a Windsorem.
O znaczeniu „Wehikułu czasu” dla historii literatury chyba pisać nie trzeba: Druga powieść Wellsa to dzisiaj absolutny kanon i kamień węgielny SF. W moim odczuciu to literacki Big Bang – tematycznie było przed nim niewiele, a po nim wszystko to, co fantastyka naukowa rozwijała w całym XX wieku.
A wszystko zaczęło się od tego, że zainteresowany politologią i socjologią niedoszły naukowiec postawił sobie pytanie: „Jak będzie wyglądał świat za 800.000 lat? A jak za 30 milionów lat?” Wells był naocznym świadkiem rewolucji przemysłowej drugiej połowy XIX wieku. Łatwo mógłby dać się zauroczyć klimatowi ciągłych zmian i postępu technicznego. Napisać coś w euforycznie-utopicznym stylu Juliusza Verne'a. A jednak „Wehikuł czasu” to coś zupełnie innego, niż naiwna opowiastka o świecie przyszłości. To nowela futurologiczna, ekstrapolująca znany autorowi stan nauki i społeczeństwa ku ultymatywnej granicy – ku temu przyszłemu czasowi, w którym człowiek i wszystkie jego dzieła przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie.
Sam pomysł podróży w czasie nie był oczywiście wynalazkiem Wellsa. Wystarczy przypomnieć, że kilka lat wcześniej powstały „Loocking Backward, 2000 – 1887” Edwarda Bellamy'ego oraz „A Connecticut Yankee In King Arthur's Court” Marka Twaina. Zwłaszcza powieść Bellamy'ego wywołała olbrzymi oddzwięk wśród amerykańsko-europejskich elit. A przy tym był to tekst utopijny, przedstawiający idealne i harmonijne społeczeństwo, które pokonało wszelkie problemy, z którymi walczyła zarówno generacja Wellsa jak i walczymy nadal my.
H. G. Wells był zbyt wielkim pesymistą, aby dać się omamić tak wyidealizowanej wizji przyszłości. Jego anonimowy podróżnik dociera w czas, w którym klasowy podział społeczeństwa przybierze formy ewolucyjnego powstania dwóch różnych gatunków. Z XIX-wiecznych elit stworzył Wells przyszłych lekkoduchów-nierobów a z ówczesnej klasy robotniczej podobnych do Golluma technologów-kanibalów. Pomysł jest sam w sobie genialny a nabiera jeszcze „smaczku”, gdy uświadomić sobie, że Wells był właściwie socjalistą, który będzie za kilka lat otwarcie sympatyzował z Leninem.
I tak pierwsze wrażenie, jakie narzuca się podróżnikowi w czasie po ujrzeniu zuniformizowanych Elojów, autor zawarł w jednym słowie: „Komuniści!” Umysł Wellsa musiał być doprawdy mrocznym miejscem, aby tak konsekwentnie i wbrew własnym przekonaniom stworzyć dystopijną przyszłość, bedącą właściwie manifestem przeciwko socjalnej niesprawiedliwości jego czasów.
I od razu narzuca się refleksja: Czy przeszło 120 lat po ukazaniu się „Wehikułu czasu” nie dotarliśmy do tego punktu w rozwoju gatunku Homo sapiens, w którym możemy naocznie obserwować początki tak trafnie postulowanego przez Wellsa podziału? Podczas gdy Proto-Elojowie północnej hemisfery mają coraz więcej możliwości, aby przedłużyć własne życie, to Proto-Morloki trzeciego świata spędzają je w ciemnych szwalniach i fabrykach butów Bangladeszu. Podczas gdy ci pierwsi stoją codziennie przed dylematem, gdzie i jak złożyć hołd bożkowi komercji, ci drudzy są już w chwili urodzin „martwymi duszami” XXI wieku.
I jakby Wellsowi nie było dość tego wielkiego pesymizmu, posyła on swojego bohatera w czas, w którym człowieka już nie będzie. Ten fragment „Wehikułu czasu” wywarł na mnie największe wrażenie. Wprawdzie opis naszej planety jako umierającego globu nie jest z dzisiejszej perspektywy naukowo poprawny, tym niemniej jest on niezwykle sugestywny.
Apokalipsa według Herberta Georga to ultymatywny koniec świata. Koniec przerażający, bo, inaczej niż we wszelkich pismach religii monoteistycznych naszego kręgu kulturowego, koniec człowieka już nie dotyczący. Homo sapiens miał swoją szansę, przegrał ją w nierozsądnej grze w ewolucyjne kości i... odszedł w zapomnienie. Platon i Kartezjusz, Budda i Mahomet, Tao Yuanming i Kafka, Wolter i Proust – nie grają już żadnej roli. Wszystkie pragnienia, obawy i marzenia „inteligentnej” małpy nie mają już żadnego znaczenia. Po cichym, zimnym morskim brzegu kroczą ostatnie wybryki niezmordowanej ziemskiej ewolucji. Czasami znajdą między kamieniami jakiś smaczny kąsek. Ale napisać o tym jakiejś nowelki to już raczej nie napiszą...
Do lektury słynnego „Wehikułu czasu” doszedłem bardzo pokrętną drogą. Jako nastolatka porwał mnie czytany z wypiekami komiks, później przyszedł czas na ekranizacje samej powieści oraz na filmy oparte w ogólnych zarysach na postaci Wellsa i jego wehikułu. I dlatego też obawiałem się nieco sięgnięcia po literacki oryginał. Czy pierwsza znacząca powieść angielskiego ojca...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-26
Nie jest to ten „typowy” London, którego dobrze znamy z „Zewu krwi” lub „Białego kła”, to prawda. Ale przygoda w nienaruszonej naturze jest jak najbardziej cechą wspólną wielu powieści tego pisarza. Nie inaczej dzieje się w „Przed Adamem”.
Z punktu widzenia fana science fiction jest to raczej nietypowa podróż w czasie. Odbywa się ona bez pomocy jakichkolwiek przyrządów i maszyn. Celem książki było zapewne postawienie się w sytuacji inteligentnej małpy człekokształtnej i przedstawienie życia codziennego naszych bardzo dalekich przodków w interesujący, obfitujący w dramatyczne zwroty akcji sposób.
Z punktu dzisiejszej wiedzy naukowej „Przed Adamem” to sprawnie napisana ramotka. Jednak jedna rzecz Londonowi bardzo się udała: Amerykanin przedstawił w tej krótkiej powieści osobniki na rozwojowej krawędzi, w punkcie zwrotnym historii, w którym intelekt po raz pierwszy okazał się kluczową zdobyczą ewolucji hominidów.
Książka nie wytrzymała próby czasu pod względem naukowego stanu wiedzy, ale jako powieść przygodowa nadal dosyć dobrze się broni.
Nie jest to ten „typowy” London, którego dobrze znamy z „Zewu krwi” lub „Białego kła”, to prawda. Ale przygoda w nienaruszonej naturze jest jak najbardziej cechą wspólną wielu powieści tego pisarza. Nie inaczej dzieje się w „Przed Adamem”.
Z punktu widzenia fana science fiction jest to raczej nietypowa podróż w czasie. Odbywa się ona bez pomocy jakichkolwiek przyrządów i...
Ach, te „radosne” czasy wczesnej science fiction! Czego w tej powieści nie ma: podróże w czasie, wojny czasowe, ufolce z Jowisza, dzielny bohater i jego odważna dziewczyna. Jeśli szukalibyście jakiegoś standardu stereotypowych narracji z czasu na krótko przed złotym wiekiem SF, to jest to zdecydowanie książka dla was.
Więcej o autorze i jego najbardziej znaczącej powieści znajdziecie tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34686
Ach, te „radosne” czasy wczesnej science fiction! Czego w tej powieści nie ma: podróże w czasie, wojny czasowe, ufolce z Jowisza, dzielny bohater i jego odważna dziewczyna. Jeśli szukalibyście jakiegoś standardu stereotypowych narracji z czasu na krótko przed złotym wiekiem SF, to jest to zdecydowanie książka dla was.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWięcej o autorze i jego najbardziej znaczącej powieści...