Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Turcja Maciej Matla, Paulina Walczak-Matla
Ocena 7,2
Turcja Maciej Matla, Pauli...

Na półkach: , , ,

Zacznę od tego, że książka w ogóle nie powinna mieć w tytule słowa Turcja. Bo to zmyłka. Bardziej adekwatną nazwą byłaby Przygoda w kamperze, albo lepiej, Przygody kampera. Bo cały czas tylko kamper i kamper. Najpierw jego kupno, potem wizyty u mechanika, potem…. Właściwie potem też nieustanne naprawy w warsztatach samochodowych, czasami wady/zalety parkingu na którym się zatrzymali, opisy tego, co zjedli, czy dróg po których jechali. Zdarzały się też rozmowy z innymi vanlifersami (pisownia za autorami) czy nawet tubylcami. Poza tym tylko kamper, kamper, kamper. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś o Turcji, to srogo się zawiedzie. Bo Turcji w tej książce tyle co kot (z Van) napłakał. Ja też dałam się nabrać i na tytuł i na nazwisko autorów. Wcześniej bowiem przeczytałam Japonię. Subiektywny przewodnik nieokrzesanego gaijina i mimo, iż na każdej stronie czuć było, że Matlowie garściami czerpią z książek Marcina Bruczkowskiego, to czytało się ją nawet przyjemnie. Niestety, tu autorzy mieli własny pomysł na jej napisanie (m.in. przemieszanie historii przed traumatyczną przygodą z kamperem w roli głównej i po, a nawet na odwrót czyli po było przed :)). Dopiero gdzieś na końcu zorientowali się, że książka wszak miała być o Turcji. Niestety, było to już wtedy, gdy rodzina Matlów zdecydowała się na powrót do Polski. Dlatego też poczytamy o Kapadocji, o Adanie i o Stambule, ale nie o Turcji wschodniej, w której spędzili najwięcej czasu.
Szkoda. Nie wiem nawet do jakiej kategorii zakwalifikować tę pozycję. Nie jest to przewodnik, nie jest to poradnik (o byciu kamperowcem), ot, taka zapchajdziura w poczekalni u specjalisty czy na plaży.

Mam nadzieję, że kolejna książka Pauliny Walczak - Matli i Macieja Matli będzie lepsza. Aktualnie zwiedzają Sardynię kamperem :). W każdym razie proszę o więcej treści w treści :).

Zacznę od tego, że książka w ogóle nie powinna mieć w tytule słowa Turcja. Bo to zmyłka. Bardziej adekwatną nazwą byłaby Przygoda w kamperze, albo lepiej, Przygody kampera. Bo cały czas tylko kamper i kamper. Najpierw jego kupno, potem wizyty u mechanika, potem…. Właściwie potem też nieustanne naprawy w warsztatach samochodowych, czasami wady/zalety parkingu na którym się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Turcja - geograficznie bliska (3h samolotem z Warszawy) ale kulturowo bardzo odległa. To tutaj wschód spotyka się z zachodem, a wpływy europejskie łączą się z orientalnymi i starożytnymi śladami. Kraj na każdym kroku zaskakuje i zachwyca: w ciągu kilku chwil można się przenieść z piaszczystych plaż czy tłocznych bazarów do świetnie zachowanych antycznych miejsc. Ale Turcja to nie tylko zabytki - to także miejsce, skąd pochodzi św. Mikołaj i miejsce, gdzie mieszkała Matka Boska. To Stambuł, Kapadocja, Pamukkale i imprezowa Alanya. Z Turcją kojarzą nam się piękne dywany, oko proroka, sułtańskie haremy (bardziej znane dzięki tureckim serialom), kebab, baklawa, hammam, dolmusze, kawa po turecku i herbata w „tulipanach”, śpiew muezzinów oraz taniec derwiszów.

Gdyby jednak ktoś tego nie wiedział, to Marcelina Szumer - Brysz sprawi, że kraj ten stanie się nam bliższy.
Dzięki niej możemy lepiej poznać Turkiye ( bo od czerwca 2022 tak brzmi oficjalna nazwa kraju). Autorka porusza mnóstwo zagadnień: historycznych, społecznych, politycznych, gospodarczych, religijnych. Opisuje zwyczaje panujące w tureckich domach, tradycje czy sposób życia. Jej książka to kopalnia wiedzy podana w przystępny i ciekawy sposób. Ogromnie podobała mi się lekka „serialowa” forma ujęcia historii kraju, dzięki której poznałam wszystkich tajemniczych sułtanów.
Na każdej stronie czuć pasję i miłość autorki do tego miejsca , ale bez koloryzowania, bo opisuje także jego ciemne oblicze, to, czego Turcy się wstydzą i woleliby zamieść pod (turecki :)) dywan.

Na końcu książki Marcelina Szumer - Brysz umieściła swój subiektywny przewodnik po miejscach które warto zobaczyć. Żałuję tylko, że pozycję czytałam na czytniku, bo nie mogłam cieszyć oczu kolorowymi zdjęciami.

Turcja - geograficznie bliska (3h samolotem z Warszawy) ale kulturowo bardzo odległa. To tutaj wschód spotyka się z zachodem, a wpływy europejskie łączą się z orientalnymi i starożytnymi śladami. Kraj na każdym kroku zaskakuje i zachwyca: w ciągu kilku chwil można się przenieść z piaszczystych plaż czy tłocznych bazarów do świetnie zachowanych antycznych miejsc. Ale Turcja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na 20 opinii, aż 14 jest od osób, które przeczytały tylko tę jedną książkę i napisały o niej recenzję - a mianowicie pochwalne peany jaka ta Dziura wspaniała, fascynująca, kapitalna i niesamowita. Na pewno sporo w tym prawdy - by mieć tak oddane grono przyjaciół którzy specjalnie zakładają konto na LC i trudzą się nad panegirykami, trzeba być świetną osobą. I zapewne Iwona Dziura jest interesująca i zabawna w realu, ale pisarka z niej słaba…..
Dawno nie przeczytałam książki, która byłaby o niczym. Dokładnie o niczym. Nie dowiedziałam się z niej o krajach które odwiedziła autorka, ani o jej przygodach, nie mówiąc już o jakichkolwiek przemyśleniach. Wbrew tytułowi nie była nawet zabawna. Szkoda papieru. Na 212 stronach znalazły się ogólne informacje o Mołdawii, przepisane z Wikipedii (o Rumunii już niestety nie), które zajęły pół strony, 30 stron głównie ze zdjęciami autorki, bo nawet nie miejsc godnych zobaczenia, trochę szpetnych rysunków i jeden wykres dotyczący struktury demograficznej Mołdawii… Dramat, nie polecam, bo szkoda czasu.

Na 20 opinii, aż 14 jest od osób, które przeczytały tylko tę jedną książkę i napisały o niej recenzję - a mianowicie pochwalne peany jaka ta Dziura wspaniała, fascynująca, kapitalna i niesamowita. Na pewno sporo w tym prawdy - by mieć tak oddane grono przyjaciół którzy specjalnie zakładają konto na LC i trudzą się nad panegirykami, trzeba być świetną osobą. I zapewne Iwona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Być może miałam za duże oczekiwania wobec tej książki, dlatego nie jestem w stanie ukryć rozczarowania. Bardzo nierówna. Początek świetny, potem zrobiło się nudniej, a następnie znowu ciekawiej. Można by porównać Gdynię obiecana do fal na bałtyku - najpierw strome i szybko narastające, potem chwila ciszy i bezruchu, następnie znowu gwałtowne, nieuporządkowane, często odbite i nadbiegające z różnych kierunków. Niektóre rozdziały czytałam z wypiekami na twarzy, inne z kolei nudziły mnie tak bardzo, że odpływałam myślami gdzieś daleko….Z jednej strony to dobrze, że Piątek nie pochodzi z Gdyni, bo jest bardziej obiektywny, ale z drugiej czuć, że jest „spoza”, że w książce nie ma emocji tylko suche fakty. Lepiej by było, żeby skupił się na architekturze miasta, bo o tym akurat pisze naprawdę bardzo ciekawie i czyta się z wielką przyjemnością. Inne rozdziały traktuje „po łebkach” , pisze byle szybciej, zupełnie jak pracę domową na niezbyt interesujący temat. I chociaż jestem gdynianką zupełnie nie zakochaną w swoim mieście, to zgadzam się z większością gdynian - można to było napisać lepiej :)

Być może miałam za duże oczekiwania wobec tej książki, dlatego nie jestem w stanie ukryć rozczarowania. Bardzo nierówna. Początek świetny, potem zrobiło się nudniej, a następnie znowu ciekawiej. Można by porównać Gdynię obiecana do fal na bałtyku - najpierw strome i szybko narastające, potem chwila ciszy i bezruchu, następnie znowu gwałtowne, nieuporządkowane, często odbite...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uf, cieszę się, że ktoś przede mną również dał tej książce trzy gwiazdki, bo juz myślałam, że coś ze mną nie tak… Większość opinii to achy i ochy i jakież to cudowne. Otóż nie! To „dzieło” jest beznadziejne. Nie rozumiem dlaczego autor w jednej 300 stronicowej książce upchnął tyle tematów - dramatów. Ja wiem, życie jest okrutne i niesprawiedliwe, ale aż tak??? Alkoholizm, narkotyki, przemoc w rodzinie (psychiczna i fizyczna) nieprzepracowane traumy z dzieciństwa, choroby (śmiertelne i przewlekłe), wypadki samochodowe, samobójstwa, porzucenie dzieci przez rodziców i vice - versa, rozpad rodziny, bieda, despotyzm, oszustwa podatkowe i defraudacja, złe towarzystwo, hazard, uchodźcy, homoseksualizm, nieszczęśliwa miłość….. i to nie wszystkie wątki które poruszył Marcel Moss. A przecież jest młody i, patrząc na dotychczasowy dorobek, bardzo płodny. Jeszcze ma szansę zostać drugim Mrozem, więc tym bardziej tego nie pojmuję. Materiału wystarczyłoby zapewne na kilka/kilkanaście? młodzieżówek. Chociaż …. może lepiej niech dalej pisze thrillery, bo chyba lepiej mu to wychodzi.

Podsumowując: Mój ostatni miesiąc to powieść mało przekonująca, wręcz toporna, jeśli chodzi o ambicje edukacyjne, w dodatku napisana drewnianym i mało ciekawym językiem. Nie wiem jak można ją porównać z Gwiazd naszych wina, bo młodzieżówka Greena o nastolatkach nieuleczalnie chorych na nowotwór jest świetna, podobnie zresztą jak Ktoś na górze mnie nienawidzi, Hollis Seamon. Obydwie podejmują ważny i trudny temat w sposób wiarygodny, a zarazem nienachalny. Niestety, Mossowi się to nie udało.

Uf, cieszę się, że ktoś przede mną również dał tej książce trzy gwiazdki, bo juz myślałam, że coś ze mną nie tak… Większość opinii to achy i ochy i jakież to cudowne. Otóż nie! To „dzieło” jest beznadziejne. Nie rozumiem dlaczego autor w jednej 300 stronicowej książce upchnął tyle tematów - dramatów. Ja wiem, życie jest okrutne i niesprawiedliwe, ale aż tak??? ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o tym, co dzieje się za Spiżową Bramą, ale nie mieliście pojęcia kogo zapytać. Na szczęście naszą ciekawość zaspokoi Magdalena Wolińska - Riedi, reporterka i wieloletnia mieszkanka Watykanu. Bo przecież Watykan to nie tylko siedziba najwyższych władz Kościoła katolickiego, to także miejsce zamieszkania prawie czterystu osób (a 100 świeckich). O tym, co dzieje się za murami tego państwa, zresztą jako jedynego na świecie, zamykanego na noc na klucz, wiedzą nieliczni. Dzięki autorce możemy poznać jego tajemnice.
O ile w poprzednich dwóch książkach Wolańska-Riedi opowiadała, jak wygląda codzienne, zwykłe życie w tym najmniejszym państwie świata, w najnowszej pozycji skupiła się bardziej na papieskich podróżach i ich organizacji.
Dowiemy się, który papież wyruszył w pierwszą zagraniczną podróż apostolską, kto kazał wymontować lotnicze siedzenia, by wstawić łóżko i biurko do pracy, a także dlaczego na pokładzie papieskiego samolotu zawsze musi być zapas makaronu i parmezanu. A także ile kosztuje lot z papieżem, oraz kto i po co sprawuje pieczę nad paszportami wszystkich pasażerów. Przeczytamy o podróży Franciszka do Tajlandii i Japonii, o tym jakie potrawy były serwowane papieżowi podczas pielgrzymki do Krakowa (m.in. kaczka, krem z oscypka czy konfitura z jeżyn z tatrzańskich lasów).
Oprócz tych pozytywnych historii autorka opisuje jednak inne, te bardziej bolesne, np. sytuację imigrantów w Lampedusie, która była pierwszym miejscem odwiedzonym przez nowo wybranego papieża, czy trzęsienie ziemi w Amatrice. W książce nie brakuje także obecnych realiów - czyli życia nie tylko w Watykanie w dobie pandemii koronawirusa. W czasie, gdy świat zwolnił i podróże, z wyjątkiem tych książkowych, były niemożliwe.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak właśnie za możliwość odbycia podróży w wiele niedostępnych (na razie) miejsc.

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o tym, co dzieje się za Spiżową Bramą, ale nie mieliście pojęcia kogo zapytać. Na szczęście naszą ciekawość zaspokoi Magdalena Wolińska - Riedi, reporterka i wieloletnia mieszkanka Watykanu. Bo przecież Watykan to nie tylko siedziba najwyższych władz Kościoła katolickiego, to także miejsce zamieszkania prawie czterystu osób (a 100...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„W Nowym Jorku nauczyciel kazał kilku białym uczniom wziąć udział w licytacji ich czarnych kolegów na udawanym targu niewolników. W Tennessee pewien uczeń w ramach „ożywiania historii’ dostał do odegrania rolę Hitlera, a nauczyciel kazał mu zakończyć prezentację okrzykiem Sieg Heil, co ośmieliło innych uczniów do zareagowania nazistowskim salutem. W Karolinie Północnej zadano ćwiczenie, które polegało na wybraniu i zrealizowaniu trzech z dziewięciu opcji, takich jak narysowanie albo zbudowanie modelu obozu koncentracyjnego…..” .
Choć jest to przerażające, to ,niestety, prawdziwe. Są to bowiem niektóre z autentycznych ćwiczeń zadawanych na lekcjach w amerykańskich szkołach.
Książka Zadanie domowe jest inspirowana prawdziwą historią, a Logan i Cade mają swoich odpowiedników w rzeczywistości… I tak jak w powieści, tak w prawdziwej historii to ćwiczenie podzieliło nie tylko klasę, grono nauczycielskie i rodziców, ale i całą społeczność małego miasteczka.

Pan Bartley, nauczyciel historii, dzieli klasę na dwie grupy i każe im odtworzyć konferencję w Wannsee z 1942 roku, podczas której naziści rozważali zalety planu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Cade trafia do grupy, która ma przygotować argumenty przeciwko ludobójstwu, a Logan, jego przyjaciółka, zostaje jedną z nazistek i ma zachwalać sterylizację, getta i obozy pracy. Para przyjaciół stanowczo sprzeciwia się wykonaniu tego zadania, konflikt przenosi się na całą grupę, potem z klasy do gabinetu dyrektora, a następnie poza szkołę. Nauczyciel, przekonany o swojej racji, nie chce ustąpić, ba, wręcz utrudnia uczniom życie w szkole. Logan i Cade zostają właściwie sami i muszą dokonać wyboru. Zwracają się zatem o pomoc do organizacji Ludzkości na Rzecz Pokoju i Sprawiedliwości a także mediów. Mieszkańcy zajmują odrębne stanowiska. Jedni popierają nastolatków, inni zaś okazują się antysemitami i rasistami.
Sprawa nabiera rozgłosu, a potem wymyka się spod kontroli. Wszystko staje się coraz bardziej zagmatwane, a na jaw wychodzą kolejne tajemnice…

Zadanie domowe to bardzo ważna książka dla młodzieży poruszająca wiele tematów. Przede wszystkim moralności, ale również dyskryminacji, podejmowania trudnych decyzji, odwagi, odpowiedzialności.. Skłania do refleksji czym w istocie jest człowieczeństwo?

Ogromnie polecam!

„W Nowym Jorku nauczyciel kazał kilku białym uczniom wziąć udział w licytacji ich czarnych kolegów na udawanym targu niewolników. W Tennessee pewien uczeń w ramach „ożywiania historii’ dostał do odegrania rolę Hitlera, a nauczyciel kazał mu zakończyć prezentację okrzykiem Sieg Heil, co ośmieliło innych uczniów do zareagowania nazistowskim salutem. W Karolinie Północnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książkę przeczytałam z ogromną ciekawością chociaż do 50 urodzin, na szczęście, jeszcze mi brakuje….. Ale zaraz, dlaczego na szczęście? Dlaczego właściwie boimy się upływającego czasu? Czemu bycie starym tak źle się kojarzy? Przecież wiek istnieje tylko w naszych głowach i akcie urodzenia. Jeśli nie będziemy zwracać na niego uwagi, będzie się nam żyło zdecydowanie lepiej. I o tym właśnie pisze Katarzyna Kozłowska, autorka poradnika Jak przeżyć 50 lat i nadal cieszyć się życiem. Skutecznie walczy ze stereotypami dotyczącymi wieku i pokazuje inny wymiar okresu dojrzałego. Przecież dopiero w drugiej połowie życia możemy się nim cieszyć. Znamy już siebie, wiemy kim jesteśmy, mamy doświadczenie i dystans. A także więcej wolnego czasu i wolności:). Już nie musimy się tak spinać, uczyć i nabierać doświadczeń. Jesteśmy mądrzejsi i dojrzalsi, nie tylko fizycznie, a głównie emocjonalnie.
Badanie przeprowadzone w USA z 2018 , wskazuje, że najbardziej produktywny wiek w życiu człowieka to 60 - 70 lat. Właśnie wtedy osiągamy szczyt swojego potencjału.
Dlatego zmiana nastawienia do starości jest najprostszym, najtańszym i najbezpieczniejszym lekiem na długowieczność.
Dzięki tej książce ta zmiana jest możliwa:) Mnóstwo w niej rad jak zostać Power Generation czyli osobą aktywną, realizującą swe marzenia i przede wszystkim nie poddającą się wiekowi.
Radość w aktywności fizycznej, zdrowe odżywianie, uśmiech, rozwijanie pasji i generalnie robienie tego, co nas uszczęśliwia, to klucz do dobrego samopoczucia w wieku dojrzałym. I chociaż mogę powtórzyć za Oscarem Wildem, że zrobiłabym wszystko, żeby czuć się wiecznie młodą, oprócz uprawiania sportu (chociaż bardzo lubię :)) i stosowania diety, to myślę, że zacznę już dziś praktykować japońskie Ikigai oraz filozofię 5S Katarzyny Kozłowskiej aby mądrze przygotować się do kolejnego etapu w życiu. I na pewno będę do tej książki wracać. Polecam i dziękuję Wydawnictwu Novae Res za egzemplarz do recenzji.

Książkę przeczytałam z ogromną ciekawością chociaż do 50 urodzin, na szczęście, jeszcze mi brakuje….. Ale zaraz, dlaczego na szczęście? Dlaczego właściwie boimy się upływającego czasu? Czemu bycie starym tak źle się kojarzy? Przecież wiek istnieje tylko w naszych głowach i akcie urodzenia. Jeśli nie będziemy zwracać na niego uwagi, będzie się nam żyło zdecydowanie lepiej. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdy miałam 15 - 16 lat namiętnie czytałam Dickensa. Jak nikt inny potrafił doskonale ukazać niesprawiedliwość, krzywdę społeczną i bezduszność bogatych wobec biedoty miejskiej. Jego XIX - wieczny Londyn to miasto bardzo podzielone - z jednej strony bogate domy klasy wyższej, z drugiej slumsy…
Uprzywilejowani kontra najbiedniejsi. I chociaż akcja książki Stacey Halls osadzona jest prawie sto lat wcześniej, to również opisuje taki Londyn. I robi to w ten sam obrazowy, plastyczny sposób. Już wtedy bogactwo sąsiadowało z nędzą. Arystokracja, przemysłowcy czy kupcy opływali w dostatek, a tuż obok ludzie umierali z głodu, zimna czy chorób. Tylko nielicznym udawało się uciec z tego zaklętego kręgu. Osiemnastoletnia sprzedawczyni krewetek, Bess Bright, chce lepszego życia dla swej nieślubnej córeczki. Oddaje ją zatem do przytułku Foundling, domu dla dzieci których matki nie były w stanie się nimi zająć. Bess ma nadzieję, że jej sytuacja materialna ulegnie poprawie i pewnego dnia wróci po Clarę. Przez sześć lat oszczędza, a gdy w końcu ma już pieniądze na wykupienie dziecka, okazuje się, że ktoś podał się za nią i kilka lat wcześniej odebrał córeczkę. Dlaczego ktoś zapłacił za małą, chociaż tyle dzieci jest porzuconych, tyle sierot umiera na ulicach? I co ma z tym wspólnego bogata wdowa Aleksandra Callard?

Podrzutek Stacey Halls to urzekająca historia o macierzyństwie i o sile matczynej miłości. Do czego posunie się matka, by chronić własne dziecko? Jaka jest cena miłości? I czy w ogóle jest?

Książkę czytało się świetnie, jednak nie do końca spodobało mi się zakończenie. Tak, wiem, że wszystkie historie powinny kończyć się happy - end’em, ale to było zbyt nieprzekonujące, wręcz niewiarygodne. Akcja początkowo toczyła się bardzo nieśpiesznie, następnie historia opowiadana z dwóch różnych punktów widzenia (Bess i Aleksandry) nagle przyśpieszyła, by zostawić czytelnika lekko zdezorientowanego, z poczuciem niedosytu. Jednak powieść zaciekawiła mnie na tyle, by dowiedzieć się czegoś więcej o Foundling Museum, a także zachęciła do przeczytania poprzedniej książki autorki, czyli Czarownicy ze Wzgórza.

Ogromny plus za wydanie książki - przepiękna, przyciągająca wzrok okładka, cudne wyklejki i świetna mapa w środku.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za mile spędzony czas.

Gdy miałam 15 - 16 lat namiętnie czytałam Dickensa. Jak nikt inny potrafił doskonale ukazać niesprawiedliwość, krzywdę społeczną i bezduszność bogatych wobec biedoty miejskiej. Jego XIX - wieczny Londyn to miasto bardzo podzielone - z jednej strony bogate domy klasy wyższej, z drugiej slumsy…
Uprzywilejowani kontra najbiedniejsi. I chociaż akcja książki Stacey Halls...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nic tu po was przyciągnęło moją uwagę wyróżniająca się okładką. A potem… nie mogłam się od tej książki oderwać. Bo jest świetna – zaskakująca i zabawna. Wilson pisze przede wszystkim o emocjach, ale robi to w niekonwencjonalny, przewrotny sposób. Początkowo byłam zdziwiona , wręcz negatywnie nastawiona do „zdolności” dzieci – jak to? I właściwie po co wprowadzać do fabuły ten nadprzyrodzony element ? Jednak w miarę czytania zdałam sobie sprawę, że ogień to jedynie symbol, a najważniejsze są emocje. Bo Nic tu po was przede wszystkim jest o inności, odrzuceniu, a także o odpowiedzialności i rodzącej się miłości. Ogień natomiast symbolizuje te stany. Czyli ciepło/ognisko domowe, miłość, współczucie , poświęcenie ale również nienawiść, prześladowanie czy odrzucenie. Badania wskazują, że ból odrzucenia jest odczuwany tak samo, jak ból fizyczny, cały czas „tli” się w nas. Jak ogień. I tak jak ogień może zniszczyć. Nas i wszystko co spotka na swojej drodze. Z drugiej strony, ogień daje nam poczucie bezpieczeństwa. Chroni nas, a my musimy dbać, by nie zgasł. Tak jak Lilian musi zadbać o bliźniaki i zapewnić im bezpieczeństwo. Stworzyć bezpieczny (dosłownie i w przenośni) dom. Im i (zwłaszcza) sobie.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Agora za książkę. Dostarczyła mi bowiem mnóstwo wzruszających a zarazem zabawnych chwil.

Nic tu po was przyciągnęło moją uwagę wyróżniająca się okładką. A potem… nie mogłam się od tej książki oderwać. Bo jest świetna – zaskakująca i zabawna. Wilson pisze przede wszystkim o emocjach, ale robi to w niekonwencjonalny, przewrotny sposób. Początkowo byłam zdziwiona , wręcz negatywnie nastawiona do „zdolności” dzieci – jak to? I właściwie po co wprowadzać do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Taternictwo, podobnie jak alpinizm czy himalaizm, to wspinaczka górska prowadzona poza szlakami turystycznymi tyle, że w Tatrach. Potrzebny jest do tego odpowiedni sprzęt i umiejętności. Właśnie - umiejętności a nie określona płeć. Niestety, w Polsce pokutuje przekonanie, że bycie wspinaczem jest domeną mężczyzn - jak bycie górnikiem czy strażakiem. Kobiety, które zdobywały Tatry musiały (i muszą nadal) mierzyć się z rolą kulturową, jaką się im przypisuje. Z nieprzychylnością płci męskiej, z atmosferą nieprzyjazną damskim wyczynom. Być może właśnie dlatego w górach wciąż jest tak mało kobiet.

Taterniczki Agaty Komosy - Styczeń opowiadają jednak nie o górach, tylko o kobietach. O ich historii. Autorce nie zależało na opiniach mężczyzn, lecz na narracjach kobiet, których wciąż jest za mało. Duża część nawet nie dopilnowała, aby ich wyczyny stały się znane. A przecież od początku XX wieku pojawiło się wiele wybitnych dziewczyn. Marzena i Lidia Skotnicówny - prekursorki kobiecego wspinania w Tatrach, Antonina Englishowa, Zofia Radwańska - Paryska…
Przed wojną taterniczkom zależało na przejściach kobiecych, na wejściu w Tatry i szlifowaniu umiejętności wspinaczkowych. Były pionierkami. W dużej mierze wiązało się to z tym, że walczyły o prawo głosu, rozwijał się ruch sufrażystek. Potem były Wanda Rutkiewicz, Halina Krüger-Syrokomska, Anna Czerwińska, Duśka Wach. Na nich jednak skończyły się feministyczno - ideologiczne działania w tym obszarze. Bo te, które ośmieliły się wyjść przed szereg spotykały się z ogromną niechęcią, np. Ewelina Wiercioch. Chociaż obecnie taterniczki są bardziej otwarte, a ch głos jest coraz bardziej słyszalny. Jednak żadna z nich nie chce być określana przez płeć. Wszystkie próbują dostosować się do męskich reguł.
Czy miejsce kobiety jest na szczycie? Wiele taterniczek udowodniło, że tak. Jednocześnie mężczyźni w górach wciąż traktują kobiety protekcjonalnie. Za przykład niech posłużą słowa szefa Polskiego Himalaizmu Zimowego z których długo musiał się tłumaczyć. Chociaż jak mówią bohaterki Taterniczek, dyskryminację czują tylko te, które chcą ją czuć. Dziewczyny po prostu robią swoje. I na szczęście, jest ich coraz więcej.

Bardzo lubię opowieści o kobietach. Pisane przez kobiety. Dlatego bardzo się cieszę, ze miałam możliwość przeczytania tej książki. Stanowi świetne dopełnienie (z kobiecego punktu widzenia) Himalaistek Mariusza Sepioło. A właściwie nie tyle dopełnienie, co odrębną historię. Herstorię.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka

Taternictwo, podobnie jak alpinizm czy himalaizm, to wspinaczka górska prowadzona poza szlakami turystycznymi tyle, że w Tatrach. Potrzebny jest do tego odpowiedni sprzęt i umiejętności. Właśnie - umiejętności a nie określona płeć. Niestety, w Polsce pokutuje przekonanie, że bycie wspinaczem jest domeną mężczyzn - jak bycie górnikiem czy strażakiem. Kobiety, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Lubię książki nieoczywiste, pełne sprzeczności, niepowielające utartych schematów. Zwłaszcza, jeśli są to kryminały. Miasto duchów zaskakuje, począwszy od zadziwiającego duetu autorów, poprzez miejsce i czas akcji a także pomysł na fabułę.
Lata 50 - te, stalinizm, Związek Radziecki, Leningrad, trzaskający mróz i okrutna zbrodnia....  A dalej: milicyjny śledczy a zarazem były skrzypek, świat artystów i świat represyjnej władzy.…
To wszystko łączy jeden klucz - pięciolinia, na której znajduje się prosty motyw muzyczny. Fa, la, mi z bemolem, si z bemolem, sol - sekwencja pięciu nut a jednocześnie sekwencja pięciu ciał na torach….

W ponurym Leningradzie kilka lat po wojnie atmosfera jest pełna strachu i podejrzliwości. Bycie prawym obywatelem polega na składaniu donosów, a przede wszystkim na zakrywaniu uszu, by niczego nie słyszeć. Każdy boi się więzienia z którego nie ma powrotu. Władza obawia się kolejnej rewolucji, dlatego służby specjalne MGB pozbywają się każdego, kto uważają za wrogów państwa. Trudno żyć w takich czasach. Doskonale wie o tym główny bohater książki, pracujący w milicji, porucznik Rewol Russel. Przed wojną utalentowany student Konserwatorium Leningradzkiego, który mógł być światowej klasy skrzypkiem. Niestety, doznał okrutnych okaleczeń. Nie tylko fizycznych - stracił palce, ale też psychicznych. A właśnie te bolą go najbardziej…

Pewnej nocy on i jego koledzy z posterunku zostali wezwani do pomocy w sprawie morderstwa na torach. Pięć ofiar, przy czym jedna z nich była członkiem tajnej milicji, a pozostałe w pewien sposób są ze sobą związane.
By rozwiązać kwestię zabójstwa Russel musi wrócić do świata, który znał, do świata muzyki, a także do ludzi z MGB, którzy kiedyś odebrali mu szansę gry na skrzypcach.
Jak zakończy się ten utwór? Jaka będzie koda? Czy Rewoll odnajdzie klucz do zagadki i uratuje swoje życie?

Miasto duchów to poprawnie skonstruowany thriller polityczny z bardzo dobrze zarysowanym tłem historycznym. Owszem, pojawia się w nim kilka nieścisłości czy nieprawdopodobnych zdarzeń, ale uważam, że autorzy świetnie oddają klimat tamtych czasów. I miłość do muzyki. Z niecierpliwością zatem czekam na kolejne części trylogii debiutujących w roli pisarzy Chrisa Rickaby i Barneya Thompsona.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Rebis za egzemplarz do recenzji.

Lubię książki nieoczywiste, pełne sprzeczności, niepowielające utartych schematów. Zwłaszcza, jeśli są to kryminały. Miasto duchów zaskakuje, począwszy od zadziwiającego duetu autorów, poprzez miejsce i czas akcji a także pomysł na fabułę.
Lata 50 - te, stalinizm, Związek Radziecki, Leningrad, trzaskający mróz i okrutna zbrodnia....  A dalej: milicyjny śledczy a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W potocznym języku słowo "robaki" to określenie wszystkich bezkręgowców. Przede wszystkim mówi się tak na te najbardziej dokuczliwe owady biegające typu karaluch, skorek czy pluskwa. Nic dziwnego, że zwykle budzą w nas odrazę i chęć pozbycia się ich za wszelką cenę (ewentualnie ucieczki:)). Barbara Supeł przekornie postanowiła pochylić się nad tymi drobnymi insektami i sprawić byśmy spojrzeli na nie z zainteresowaniem, a nawet sympatią. Przyznam, że udało jej się to w 100%. Bo w świecie robali, podobnie jak w świecie ludzi, między drobnymi sprawami dzieją się rzeczy wielkie. Któż nie chciałby się dowiedzieć, jak niepozorny komar zostaje gwiazdką rockowej kapeli? A wołek zbożowy przedszkolnym intendentem? Lub mucha doradcą smaku? Te trzy robaczki (plus siedem innych) to właśnie bohaterowie tej książki. Mali, ale przez chwilę, na kartach tej książki, wielcy. Chociaż każda historia jest inna, łączy je humor i przesłanie. Myślę, że ta pozycja jest świetna na rozbudzenie pierwszych zainteresowań entomologicznych. Na początku każdego rozdziału autorka zamieściła systematykę danego „insekta” oraz jego krótką, zabawną charakterystykę. I tak jak w przypadku innych książek Barbary Supeł (polecam rodzeństwo Pętelków) ta też jest idealna do wspólnego głośnego czytania przez całą rodzinę. I do oglądania, bo ilustracje Roksany Robok doskonale dopełniają tekst.

I pamiętajcie - jeśli zauważycie jakiegoś robaka nie odwracajcie się od razu ze wstrętem. On też ma swoją historię :)

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Zielona Sowa.

W potocznym języku słowo "robaki" to określenie wszystkich bezkręgowców. Przede wszystkim mówi się tak na te najbardziej dokuczliwe owady biegające typu karaluch, skorek czy pluskwa. Nic dziwnego, że zwykle budzą w nas odrazę i chęć pozbycia się ich za wszelką cenę (ewentualnie ucieczki:)). Barbara Supeł przekornie postanowiła pochylić się nad tymi drobnymi insektami i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zazwyczaj każda matka chce chronić swoje dziecko. Tylko jak ochronić je przed nim samym?
I jak ochronić się przed nim?

Co się skrywa między nami to wciągająca historia dwóch kobiet: matki i córki. Niestety, więź która je łączy nie jest taka, o jakiej myślimy. Owszem, są sobie bliskie, nawet bardzo, ale ta bliskość jest spowodowana tylko ograniczoną przestrzenią w której żyją, a właściwie egzystują.

Jedno kłamstwo pociąga drugie, a potem nie ma już odwrotu. A każda tajemnica w końcu wyjdzie na jaw…

Od dawna nie czytałam czegoś równie niepokojącego i przerażającego, a zarazem tak pochłaniającego. John Marrs opisał 25 lat życia Maggie i Niny z dwóch perspektyw: matki i córki. W ten sposób czytelnik stopniowo dowiaduje się, co doprowadziło bohaterki do sytuacji, w której się obecnie znalazły. Co sprawiło, że ich relacje tak się wypaczyły? Z każdym rozdziałem moja sympatia i współczucie przeskakiwały od jednej do drugiej, w końcu już sama nie wiedziałam, która z nich kłamie, która mówi prawdę, która jest tym „czarnym” charakterem. Kiedy wydawało mi się, że już odkryłam ich sekrety, okazywało się, że jednak nie - nie miałam racji. Czułam się jak na rollercoasterze, zupełnie zdezorientowana. A po przeczytaniu myślałam: dlaczego tak się stało? Czy była to źle pojęta miłość rodzicielska, czy może chęć ochrony? A jeśli tak to kogo - tej drugiej czy siebie?

Dla Co się skrywa między nami zarwałam noc i nie żałuję. To świetny, mroczny i pochłaniający thriller. Ogromnie się cieszę, że Renee Zellweger (Big Picture Co / MGM TV) kupiła prawa filmowe do książki. Na pewno będzie to hit.

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Burda

Zazwyczaj każda matka chce chronić swoje dziecko. Tylko jak ochronić je przed nim samym?
I jak ochronić się przed nim?

Co się skrywa między nami to wciągająca historia dwóch kobiet: matki i córki. Niestety, więź która je łączy nie jest taka, o jakiej myślimy. Owszem, są sobie bliskie, nawet bardzo, ale ta bliskość jest spowodowana tylko ograniczoną przestrzenią w której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wydawało mi się, że Sztuka życia bez ściemy jest książką o dużej objętości i formacie. Dlatego byłam bardzo zaskoczona (a nawet zawiedziona), gdy w końcu trafiła do moich rąk. Jak to - taka mała? - pomyślałam. Po przeczytaniu wiem, że choć niewielka, to jednak mnóstwo w niej treści.
Jan Kaczkowski - z powołania ksiądz, z wykształcenia bioetyk, z zawodu dyrektor hospicjum jak mało kto nie bał się głośno wyrażać swoich poglądów dotyczących rzeczy najważniejszych. Zostały one spisane w tej książce. Nie wiem, czy się nie mylę, ale wydaje mi się że jest to coś w rodzaju spisanych homilii czyli kazań, których treść oparta jest na wybranych czytaniach liturgicznych. Ich celem jest objaśnianie wybranego fragmentu Pisma Świętego w kontekście np. zbawienia, sytuacji społecznej czy politycznej. Jan objaśnia nam świat doskonale, przystępnie, czasem dosadnie. I mimo, że w wielu kwestiach zupełnie się z nim nie zgadzam, ponieważ (cytując Jego słowa): „jestem z wychłodzonego religijnie domu” i „ewidentnie deklaruję się jako gość niewierzący”, to uważam, iż warto się nad nimi głęboko zastanowić. Bo wskazówki Kaczkowskiego są naprawdę cenne. Mówił prawdy, głosił oczywistości, ale robił to w taki sposób, że nie da mu się nie wierzyć:). Ciężka choroba dała mu wolność w wypowiadaniu się, odwagę głoszenia własnych, czasem kontrowersyjnych, poglądów. Myślę, że gdybyśmy chociaż w części zastosowali się do Jego słów, żyłoby się nam o wiele lepiej. Na pewno bardziej świadomie, a przez to (paradoksalnie) łatwiej.

Sztukę życia bez ściemy warto czytać w chwilach słabości czy zwątpienia. Po to, by spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, nie tylko przez pryzmat własnego Ja.

W tym miejscu powtórzę jeszcze to, co pisałam na temat innej książki Jana: ”Uważam, że książki Jana Kaczkowskiego są dla wszystkich, nie tylko katolików, lecz po prostu dla dobrych ludzi:)". Wydaje mi się, że gdyby takich księży było więcej, to może nie byłoby takiego kryzysu w KK. Sam Kaczkowski przecież mówił, że duchowieństwo tak Go denerwuje, że trudno Mu nie być antyklerykałem:)

Na koniec chciałabym dodać, że książka jest świetnie wydana - począwszy od okładki, poprzez zamieszczone zdjęcia, ilustracje i font.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak za egzemplarz do recenzji

Wydawało mi się, że Sztuka życia bez ściemy jest książką o dużej objętości i formacie. Dlatego byłam bardzo zaskoczona (a nawet zawiedziona), gdy w końcu trafiła do moich rąk. Jak to - taka mała? - pomyślałam. Po przeczytaniu wiem, że choć niewielka, to jednak mnóstwo w niej treści.
Jan Kaczkowski - z powołania ksiądz, z wykształcenia bioetyk, z zawodu dyrektor hospicjum...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Uwielbiam książki które opowiadają o różnych miejscach na świecie. Od jakiegoś czasu szczególnie fascynują mnie państwa leżące na półwyspie indochińskim. Zatem nic dziwnego, że opis Stroiciela przykuł moją uwagę. Zapragnęłam wyruszyć (ze względu na obecną sytuację tylko wirtualnie) wraz z bohaterem książki Edgarem Drake’m w podróż do Mjanmy. Okazało się, że była to podróż nie tylko do odległych miejsc, ale też podróż w czasie, a przede wszystkim podróż w głąb siebie.
Po miesiącu spędzonym w wiktoriańskiej Anglii razem z bohaterem wyruszyłam z deszczowego Londynu roku 1886 do Birmy. Celem wyprawy był fort ukryty w szańskiej wiosce przy granicy z Tajlandią. Jej dowódca, lekarz Anthony Carrroll potrzebował bowiem stroiciela do naprawy swojego Érarda - cennego fortepianu, który przetransportował do tego egzotycznego miejsca.
Przyznam, że świetnie czytało mi się pierwszą część książki. Oglądanie świata oczami Edgara było bardzo interesujące. Skromny stroiciel, który nigdy wcześniej nie podróżował, dostrzega więcej. Wszystko jest dla niego nowe i egzotyczne, a swoje wrażenia opisuje w niezwykle barwnych listach do żony.
Birma Drake’a (a właściwie Masona) to kraina pełna kolorów, zapachów a przede wszystkim dźwięków. Czuć, że autor spędził sporo czasu w tym kraju, poznał go, pokochał i potrafił bardzo plastycznie przekazać swoje wrażenia.
Druga część książki natomiast mocno mnie rozczarowała. Im dłużej czytałam Stroiciela, tym bardziej wszystko stawało się niejasne, zagmatwane i przede wszystkim nieprawdopodobne. Nie wiem, na ile były to majaki bohatera, który chorował na malarię, czy takie było założenie autora. Być może jednak ja źle odebrałam książkę. Czytałam ją zmagając się z własną chorobą (covid). Z jednej strony bardziej wczułam się w stan Edgara, z drugiej, mogłam nie nie do końca zrozumieć zawiłości fabuły. Zakończenie bardzo rozczarowuje i pozostawia niedosyt, zwłaszcza, po bardzo obiecującym początku.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Rebis

Uwielbiam książki które opowiadają o różnych miejscach na świecie. Od jakiegoś czasu szczególnie fascynują mnie państwa leżące na półwyspie indochińskim. Zatem nic dziwnego, że opis Stroiciela przykuł moją uwagę. Zapragnęłam wyruszyć (ze względu na obecną sytuację tylko wirtualnie) wraz z bohaterem książki Edgarem Drake’m w podróż do Mjanmy. Okazało się, że była to podróż...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Admirałowie wyobraźni. 100 lat polskiej ilustracji w książkach dla dzieci Anna Boguszewska, Tomasz Broda, Małgorzata Cackowska, Aleksandra Cieślak, Jacek Friedrich, Elżbieta Jamróz-Stolarska, Krystyna Rybicka, Piotr Rypson, Anita Wincencjusz-Patyna, Jakub Woynarowski, Michał Zając, praca zbiorowa
Ocena 9,2
Admirałowie wy... Anna Boguszewska, T...

Na półkach: , , , ,

Chociaż starałam się czytać (a przede wszystkim oglądać) jak najdłużej, to jednak nadszedł ten dzień, gdy dotarłam do ostatniego hasła - Zoo. Potem już tylko kalendarium, autorzy ilustracji, autorzy tekstów i …. koniec. Niestety. Spędziłam z Admirałami wyobraźni prawie dwa miesiące i na pewno będę do nich często wracać. Książka, a właściwie album poświęcony polskiej ilustracji dla dzieci i młodzieży to wspaniałe kompedium wiedzy. Imponujące. 11 autorów opracowało 100 tematycznych haseł (od A do Z) pojawiających się na 900 ilustracjach stworzonych przez 230 artystów na przełomie 102 lat (1918 - 2020).
Chociaż w publikacji najbardziej istotne są właśnie ilustracje, możemy w niej także znaleźć sporo informacji. Są tu teksty o technikach, sylwetki wybranych ilustratorów (Szancer, Themerson, Butenko), serie wydawnicze (Z Wiewiórką, Poczytaj mi, mamo), inspiracje stylistyczne, a przede wszystkim motywy i wątki tematyczne (słonie, emocje, pop-art, socrealizm, czarownice i czarodzieje, ogień, Janosik, wnętrza domowe i wiele, wiele innych). Do każdego hasła wybrano od kilku do kilkunastu ilustracji z różnych okresów. Dzięki temu doskonale widać jak bogata i różnorodna jest historia polskiej ilustracji dla dzieci i młodzieży.
I jak na taką pozycję przystało, jest przepięknie zaprojektowana - wielki format (21,50 x 30 cm), gruba (494 strony), twarda oprawa, dwie kolorowe wstążki w roli zakładek, staranna wyklejka. Wszystko tu zostało naprawdę dokładnie przemyślane.

Do wielokrotnego oglądania i podziwiania!

Chociaż starałam się czytać (a przede wszystkim oglądać) jak najdłużej, to jednak nadszedł ten dzień, gdy dotarłam do ostatniego hasła - Zoo. Potem już tylko kalendarium, autorzy ilustracji, autorzy tekstów i …. koniec. Niestety. Spędziłam z Admirałami wyobraźni prawie dwa miesiące i na pewno będę do nich często wracać. Książka, a właściwie album poświęcony polskiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Za oknem zacina deszcz ze śniegiem, wieje wiatr, jest szaro i ponuro. Na taką pogodę najlepsza jest rozgrzewająca herbata z cytryną, miodem i imbirem oraz równie mocno rozgrzewająca lektura. Ciepła, pełna nadziei i oczywiście z happy endem. Wybrałam zatem książkę Mój tata panda Jamesa Gould - Bourne’a, debiutującego w roli pisarza. I muszę przyznać, że sprawdziła się wyśmienicie.
Jest to wzruszająca historia o radzeniu sobie z żalem i ze stratą najbliższej osoby. I o budowaniu relacji ojciec - syn. Danny, wdowiec, jest ojcem jedenastolatka który po śmierci mamy w wypadku samochodowym przestał mówić. Will był z nią bardzo związany, natomiast jego relacje z tatą nigdy nie były specjalnie zażyłe. Na domiar złego Danny właśnie stracił pracę i zalega z czynszem. Po tygodniach bezskutecznego szukania zajęcia postanawia zostać ulicznym artystą. Codziennie rano przebiera się w strój pandy (albo coś, co go przypomina) i tańczy (a raczej nieudolnie podryguje) w parku. I w ten sposób poznaje nowych przyjaciół, a przede wszystkim własnego syna.

Mój tata panda to wspaniała, podnosząca na duchu opowieść o budowaniu więzi ojca i dziecka. Dzięki niej wspólnie pokonali traumę po śmierci bliskiej osoby. Żałoba jest doświadczeniem bardzo trudnym i bolesnym, ale trzeba przez nią przejść. Pomimo ogromnej straty musimy przecież żyć dalej. Każdy inaczej przeżywa odejście bliskiego. Jednak przyjaźń oraz miłość to coś, co sprawia, że smutek i tęsknota staną się odrobinę mniejsze, a w naszych sercach znowu pojawi się nadzieja - takie jest właśnie przesłanie tej książki. I chociaż nie kończy się klasycznym happy - endem, pozwala uwierzyć, że zawsze jest jakieś wyjście, nawet z najgorszej sytuacji.

Książka jest starannie wydana - ogromnie podoba mi się okładka oraz prześliczna wyklejka.
Polecam i dziękuję Wydawnictwu Marginesy !!!

Za oknem zacina deszcz ze śniegiem, wieje wiatr, jest szaro i ponuro. Na taką pogodę najlepsza jest rozgrzewająca herbata z cytryną, miodem i imbirem oraz równie mocno rozgrzewająca lektura. Ciepła, pełna nadziei i oczywiście z happy endem. Wybrałam zatem książkę Mój tata panda Jamesa Gould - Bourne’a, debiutującego w roli pisarza. I muszę przyznać, że sprawdziła się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

John Baptist Bashobora to ugandyjski kapłan katolicki, doktor teologii, psycholog a przede wszystkim charyzmatyk czyli człowiek obdarzony darami Ducha Świętego.
W Polsce bilety na spotkania z nim trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem prawie jak na koncerty wielkich gwiazd. Dla swoich zwolenników jest zresztą kimś wyjątkowym - uzdrawia i wskrzesza zmarłych.
Podobno przypadków wskrzeszeń było między 26 a 40. Według sceptyków John Baptist co najwyżej wybudził ludzi z letargu, a rzekome „ożywienia” to tylko afrykańskie legendy. Sprawa cudów jest jednak przez sympatyków księdza mocno akcentowana. Tymczasem brakuje dokumentów kościelnych które by je potwierdzały. Współcześnie kościół katolicki nie uznał ani jednego wskrzeszenia za wiarygodne. Również do rewelacji na temat uzdrowień wielu duchownych podchodzi z dystansem. Mówi się, że Bashobora na swoje spotkania ściąga wiernych, którzy wyzdrowieli w szpitalach, a odgrywanie scen rzekomych cudów ma pomóc wzrostowi wiary i popularności kaznodziei.

Jak jest naprawdę?

Podobno biskupi dyskutowali o ojcu Bashoborze i nie ustalili żadnego wspólnego stanowiska. Nie ma ani zakazu przyjmowania go w polskich kościołach, ani też specjalnego entuzjazmu do jego praktyk. Jednak ugandyjski kaznodzieja bardzo chętnie przyjeżdża do naszego kraju. Nic dziwnego, ma tu najwięcej zwolenników. Choć jest doktorem teologii, jego przemówienia niewiele wspólnego mają z nauką kościoła katolickiego. Jest konserwatystą o bardzo kontrowersyjnych poglądach. Ludzie go słuchają, bo trafia do nich to co mówi. Jego uproszczona wizja świata, opierająca się na dosłownej interpretacji Pisma Świętego to nic innego jak powrót do chrześcijaństwa pierwotnego, zrozumiałego dla wszystkich. W obecnych czasach kościół przestał być wspólnotą, przestał być „dla ludzi”. Duchowni, pozbawieni charyzmy dzielą a nie łączą. Natomiast charyzmatycy skupieni na wspólnej emocjonalnej modlitwie i byciu razem tu i teraz przyciągają ludzi do kościołów w czasach, w których coraz więcej wiernych od kościołów odchodzi….
I zapewne to jest powód dla którego ugandyjski duchowny ma tak ogromne rzesze zwolenników.
Musimy jednak uważać, bo ruchy charyzmatyczne niosą też pewne niebezpieczeństwa. I o nich także jest w tej książce sporo powiedziane.

Marek Kęskrawiec wykłada na UJ dziennikarstwo śledcze. I to czuć. Napisał naprawdę świetny reportaż. Sprawnie i rzetelnie przedstawił fenomen Bashobory. Począwszy od jego niewiarygodnego życiorysu, poprzez cuda uzdrowień. Pokazuje charyzmatycznego lidera z różnych punktów widzenia. Nie osądza, jest obiektywny. Cieszę się, że miałam możliwość przeczytać książkę, bo porusza ważny (zwłaszcza w obecnych czasach) temat, a przede wszystkim skłania do refleksji. I to nie tylko na temat kondycji współczesnego kościoła.

Polecam i dziękuję Wydawnictwu Znak za egzemplarz recenzyjny.

John Baptist Bashobora to ugandyjski kapłan katolicki, doktor teologii, psycholog a przede wszystkim charyzmatyk czyli człowiek obdarzony darami Ducha Świętego.
W Polsce bilety na spotkania z nim trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem prawie jak na koncerty wielkich gwiazd. Dla swoich zwolenników jest zresztą kimś wyjątkowym - uzdrawia i wskrzesza zmarłych.
Podobno...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku Dariusz Kortko, Jerzy Porębski
Ocena 7,5
Berbeka. Życie... Dariusz Kortko, Jer...

Na półkach: , , , , ,

„Góry nie są sprawiedliwe, lub niesprawiedliwe. One są po prostu niebezpiecznie”. Reinhold Messner

6 marca 1988 i 6 marca 2013 roku - te dwie daty dzieli dokładnie 25 lat. Łączy zaś sporo wątpliwości oraz kontrowersji, nie tylko w środowisku górskim. I jednocześnie te dwie daty scalają opowieść Dariusza Kortko i Jerzego Porębskiego. 6 marca 1988 roku Berbeka wraz z Aleksandrem Lwowem wszedł na Broad Peak w czasie zimowej wyprawy na K2. Co prawda, wtedy doszedł do Rocky Summit, niższego o 17 metrów od wierzchołka, a oddalonego od niego godzinę drogi granią. W bazie wszyscy zdawali sobie sprawę, dokąd dotarł Maciek. Niestety, nikt mu tego nie uświadomił. Dowiedział się po paru tygodniach i bardzo to przeżył. Być może właśnie dlatego po 15 latach znowu wraca na Broad Peak by końcu „rozliczyć się” z górą.
Pomiędzy tymi opisanymi w książce wydarzeniami przewija się całe życie Maćka - himalaisty, zdobywcy 5 ośmiotysięczników, artysty malarza, grafika, scenarzysty Teatru Witkacego, ratownika TOPRU, nauczyciela, przewodnika UIAGM, syna znanego himalaisty, a przede wszystkim ojca i męża.
Dariusz Kortko i Jerzy Porębski nie mieli łatwej pracy - Berbeka nie prowadził dziennika (tak jak Kukuczka), ani bloga (nie był zwolennikiem nowoczesnej technologii), bardzo rzadko udzielał wywiadów, ba, nawet z rodziną nie rozmawiał na tematy „górskie”. Poradzili sobie jednak doskonale. Z ich opowieści wyłania się obraz człowieka skromnego, wrażliwego, odpowiedzialnego, z poczuciem humoru, opiekuńczego, oddanego rodzinie. A przede wszystkim spełnionego i szczęśliwego, bo jak powiedział po zdobyciu Everestu: „Marzenia zrealizowałem, ale szczęśliwy byłem, zanim wszedłem na Everest”.

Książka dotarła do mnie, gdy w środowisku górskim znowu zawrzało. Mimo iż 16 stycznia 2021 pewnie przejdzie do historii światowego himalaizmu, to znowu pojawiły się wątpliwości i pytania o zasady etyki. Czy zabrakło ich 14 lat temu? Szerpowie weszli razem. I razem zeszli. Maciej Berbeka został sam. Autorzy jednak nikogo nie osądzają, wręcz przeciwnie, starają się pokazać historię z różnych punktów widzenia To ogromny plus tej pozycji. Mnóstwo w niej anegdot i ciekawostek, dlatego czyta się ją naprawdę znakomicie, zwłaszcza, że za oknem (nadal) taka piękna, biała zima!. Ogromnie polecam i dziękuję Wydawnictwu Agora.

„Góry nie są sprawiedliwe, lub niesprawiedliwe. One są po prostu niebezpiecznie”. Reinhold Messner

6 marca 1988 i 6 marca 2013 roku - te dwie daty dzieli dokładnie 25 lat. Łączy zaś sporo wątpliwości oraz kontrowersji, nie tylko w środowisku górskim. I jednocześnie te dwie daty scalają opowieść Dariusza Kortko i Jerzego Porębskiego. 6 marca 1988 roku Berbeka wraz z...

więcej Pokaż mimo to