rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Pełna recenzja tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2018/08/23/wabi-sabi-sztuka-odnajdywania-doskonalej-niedoskonalosci/

„Żyj wabi-sabi” Julie Pointer Adams to książka, która bardzo zachęca do tego, aby uczyć się cieszyć drobnymi rzeczami wokół nas. Autorka przybliża nam podejście do życia ściśle związane z japońską kulturą, ale przenosi je również na inne płaszczyzny. Bardzo mi się to spodobało, ponieważ kultura i życiowa filozofia Dalekiego Wschodu nigdy nie była mi jakoś szczególnie bliska, ale w tym przypadku poznajemy wabi-sabi w kontekście życia w Kalifornii, Danii, Francji i we Włoszech. Mamy więc przekrój różnych kultur i zachowań specyficznych dla danego narodu i sami możemy zdecydować, który styl nam najbardziej odpowiada i który chcemy zastosować we własnym domu. Wabi-sabi zachęca do szukania piękna w prostych rzeczach, nawet tych, które na pierwszy rzut oka wydają się w jakimś stopniu niedoskonałe – wyszczerbiony kubek, pognieciony lniany obrus, zardzewiały płot, czy suszone kwiaty. To również trend w designie bardzo blisko natury, który czerpie garściami z kolorów ziemi i naturalnych materiałów.
Książka oprócz przybliżenia podejścia do życia mieszkańców wybranych regionów oraz omówienia koncepcji wabi-sabi w tym kontekście, zwraca bardzo dużą uwagę na przyjmowanie gości. To tak naprawdę jest kluczowym elementem poradnika. Autorka opisuje, jak wygląda goszczenie się w różnych zakątkach świata i czego możemy się z tego nauczyć i przygarnąć do swojego domu. Oczywiście gościnność w stylu japońskim jest pełna tradycji (siedzenie na podłodze, rytuał picia herbaty) i będzie znacznie różniła się od ekspresyjnego i rodzinnego podejścia do tej kwestii Włochów. Ale to jest w tym wszystkim najpiękniejsze – każdy znajdzie tutaj coś dla siebie i może dostosować wabi-sabi do swoich możliwości i charakteru. Znajdziemy też tutaj pomysły na przybranie stołu, a także proste przepisy. I oczywiście mnóstwo rad, co zrobić, żeby zarówno goście, jak i domownicy czuli się po spotkaniu wspaniale wypoczęci, zbliżeni do siebie nawzajem, zrelaksowani i radośni. Nie ma tutaj rad dotyczących idealnego zastawienia stołu porcelaną i wieloma różnorodnymi potrawami. Wręcz przeciwnie – nacisk położony jest na prostotę, bezpretensjonalność, swobodę, luz i domową, ciepłą atmosferę. Bardzo mi to wszystko przypadło do gustu i mam kilka rad, które z przyjemnością będę starała się systematycznie wprowadzać w życie.
Książka jest napisana bardzo przystępnie, nie ma tu silenia się na poradnikową powagę i wymuszanie na czytelnikach stosowania wszystkich rozwiązań. Lektura sprawiła mi prawdziwą przyjemność, z chęcią poznawałam nowe pomysły i przenosiłam się w różne strony świata, żeby dowiedzieć się, jak zastosować wabi-sabi. Przeczytałam ją w dwa dni – nie tylko dlatego, że nie ma w niej zbyt dużo tekstu (chociaż całość ma ok. 270 stron), ale też dlatego, że naprawdę mnie ona wciągnęła. A do tego wszystkiego znajdziemy w środku mnóstwo klimatycznych, pięknych zdjęć. Bardzo ładnie wydana książka (chociaż na miejscu wydawcy pokusiłabym się o twardą okładkę) na pewno sprawdzi się jako prezent dla najbliższych.

Pełna recenzja tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2018/08/23/wabi-sabi-sztuka-odnajdywania-doskonalej-niedoskonalosci/

„Żyj wabi-sabi” Julie Pointer Adams to książka, która bardzo zachęca do tego, aby uczyć się cieszyć drobnymi rzeczami wokół nas. Autorka przybliża nam podejście do życia ściśle związane z japońską kulturą, ale przenosi je również na inne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Pełna recenzja na: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2018/09/14/aleja-wlokniarek-poruszajaca-podroz-po-przemyslowej-lodzi/

„Aleja Włókniarek" to niezwykły przekrój przez historię włókienniczej Łodzi. Sięgamy wstecz do końca XIX wieku, autorka nakreśla rozwój przemysłu na ziemiach polskich oraz w innych częściach globu i powody, dla których przemysł bawełniany zyskał taką popularność. Potem już jednak skupia się wyłącznie na moim rodzinnym mieście, które notowało wówczas ogromny przyrost ludności, zwłaszcza z terenów wiejskich. Praca w fabryce była często dla tych ludzi jedyna szansą na poprawę życia i zapewnienie wyżywienia rodzinie. Podróżujemy więc w czasie przez kolejne lata i epoki – dwudziestolecie międzywojenne, II Wojna Światowa, okres zaraz po wojnie, gdy wszystko przeszło w ręce komunistów, podporządkowując się gospodarce centralnie planowanej, aż do czasów współczesnych i upadku Łodzi włókienniczej. Historia jest bardzo płynna, wchodzimy w kolejne dekady, nawet tego nie odczuwając. Być może wynika to też z tego, że w pracy i życiu pracownic wielkich zakładów nic się przez dziesięciolecia nie zmieniało. Tym, co zawsze im towarzyszyło był ogromny wysiłek, wieczne zmęczenie, kiepskie warunki pracy i brak perspektyw na zmianę na lepsze. I tak przez lata… To bardzo smutny obraz Łodzi, opisywane kobiety często są jedynymi żywicielkami rodziny, pracują na trzy zmiany, muszą jeszcze opiekować się domem, dziećmi, wykonywać inne obowiązki, ale dają radę.
Tym, co szczególnie porusza są historie poszczególnych włókniarek. Siłą rzeczy nie ma możliwości poznać ich wszystkich, bo przez ponad 100 lat pracowało ich tam dziesiątki tysięcy, ale autorce udaje się dotrzeć do wielu niezwykłych opowieści. Część z nich znajduje w archiwach, do których już nikt nie zagląda. Czyta je, daje im drugie życie, przypomina o dzielnych kobietach, które ciężko pracowały przez lata. Z tej perspektywy trzeba powiedzieć, że Madejska wykonała ogrom pracy od strony źródłowej, przekopała się naprawdę przez tony materiałów, wyłuskując dla czytelników te najważniejsze informacje i opowieści. Ale udaje jej się także dotrzeć do kilku kobiet, które pamiętają pracę w łódzkich zakładach. Pyta je o warunki pracy, o zmiany po upadku komunizmu, po prostu o to, jak dawały sobie radę, tak zwyczajnie, po ludzku. Czytam te historie i nie mogę uwierzyć. Wiem, że dzisiaj też są kobiety na całym świecie, które ciężko pracują, wysilają się dla dobra najbliższych, ale jednak świadomość, że takie rzeczy działy się w moim mieście i to jeszcze stosunkowo niedawno, jest bardzo trzeźwiący.
Wątków poruszonych w reportażu jest sporo, ale wszystkie sprowadzają się do poruszających opowieści kobiet, które radziły sobie w niesprzyjających okolicznościach i niczym superbohaterki robiły o wiele więcej, niż mogły i niż powinny (chodzenie do pracy mimo choroby, czy ciąży). Czytałam z niedowierzaniem, smutkiem i ogromnym podziwem. A najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że większość z nich, jeżeli nie wszystkie, były po prostu ofiarami wyzysku. Po zakończeniu pracy, czy upadku zakładu zostawały z niczym, odebrano im nawet tzw. „szkodliwe”, mimo że warunki pracy i ilości wdychanych pyłów porównywane były z tymi w kopalniach.
Bardzo bym chciała, żeby takie reportaże, jak ten miały o wiele większy wydźwięk i popularność wśród czytelników, wśród Polaków, żeby uświadomić im obok kogo mieszkają, żyją, jakie historie rozgrywały się za murami zakładów i w czterech ścianach mieszkań. I pokazać, że kobiety mają siłę – psychiczną i fizyczną – często o niewyobrażalnym rozmiarze. „Aleja Włókniarek” wpisuje się w dzisiejsze zmiany społeczne, otwiera oczy, porusza. Stawiam ją na półce obok „Nie hańbi” Olgi Gitkiewicz oraz reportaży Justyny Kopińskiej i Wojciecha Tochmana. Ważny tytuł, który powinien przeczytać każdy, nawet jeżeli nie interesuje się Łodzią, bo wbrew pozorom opowiedziane historie są uniwersalne i mogą dotyczyć każdego miasta, kraju i zawodu.

Pełna recenzja na: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2018/09/14/aleja-wlokniarek-poruszajaca-podroz-po-przemyslowej-lodzi/

„Aleja Włókniarek" to niezwykły przekrój przez historię włókienniczej Łodzi. Sięgamy wstecz do końca XIX wieku, autorka nakreśla rozwój przemysłu na ziemiach polskich oraz w innych częściach globu i powody, dla których przemysł bawełniany zyskał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

"Do zobaczenia w zaświatach" to kawał dobrej literatury, dawno żadna ksiązka tak mnie nie zachwyciła, w zasadzie na każdej płaszczyźnie - literackiej, językowej, emocjonalnej...
Powieść rozpoczyna się w momencie, gdy I Wojna Światowa zmierza ku końcowi. Wszyscy, a zwłaszcza zmęczeni francuscy żołnierze na froncie, wyczekują z niecierpliwością informacji o zawieszeniu broni. W takich okolicznościach poznajemy Édouarda oraz Alberta, których drogi, ze względu na niezwykłe wydarzenie, już na zawsze będą nierozerwalnie połączone. Szybko przenosimy się do czasów po wojnie, do okresu który dla wielu był jeszcze bardziej traumatyczny niż same działania bojowe. Młodzi ludzie wracają do „normalnego” życia, ale echa walk wciąż błąkają się po ich wątłych umysłach i emocjach. Dodatkowo wszędzie panuje bieda, żeby przeżyć trzeba kombinować albo imać się najgorszych zajęć. Wszystkim jest trudno, również naszym bohaterom, zwłaszcza że jeden z nich jest poważnie okaleczony i oszpecony. Powieść jest wielowątkowa, bardzo plastyczna, ale można w niej wyodrębnić trzy główne narracje. Jedna z nich opisuje głęboką przyjaźń dwóch mężczyzn, którzy nawet gdy się kłócą i nie zgadzają ze sobą, wiedzą, że mogą na siebie liczyć. W tych trudnych czasach wpadają na pomysł, w jaki sposób zarobić na życie, nie do końca w sposób legalny. Obaj skrywają pewną tajemnicę i ich plan obejmuje zupełne „zniknięcie” z walizką pełną pieniędzy. Drugi wątek – najbardziej oburzający i jak wspomina autor w posłowiu, oparty na faktach – dotyczy tych, którzy na wojnie postanowili zarobić. W tym konkretnym przypadku chodzi o oszustwa związane z chowaniem francuskich poległych. I trzeci wątek, najbardziej emocjonalny, opowiada o relacjach rodzinnych, zwłaszcza na linii ojciec-syn i tego, jak można sobie radzić ze stratą najbliższych.
Wszystkie te trzy główne wątki oplatane są przez liczne inne, razem tworząc wciągającą, ciekawą, nieco mroczną, ale też zabawną całość. Powieść czyta się z zapartym tchem, po prostu ją pochłonęłam. Wcale się nie dziwię, że książka była wielkim wydarzeniem we Francji i zdobyła liczne nagrody, a na jej podstawie powstał film. Lemaitre dotknął czułej struny Francuzów, I Wojna jest wciąż dla nich ogromną traumą, wydarzeniem, po którym długo nie mogli się pozbierać (niektórzy historycy w tym właśnie upatrują późniejszej szybkiej kapitulacji w czasie II Wojny Światowej). Książka jest napisana pięknym językiem, to naprawdę małe arcydzieło, jestem zachwycona i bardzo Wam ją polecam!

"Do zobaczenia w zaświatach" to kawał dobrej literatury, dawno żadna ksiązka tak mnie nie zachwyciła, w zasadzie na każdej płaszczyźnie - literackiej, językowej, emocjonalnej...
Powieść rozpoczyna się w momencie, gdy I Wojna Światowa zmierza ku końcowi. Wszyscy, a zwłaszcza zmęczeni francuscy żołnierze na froncie, wyczekują z niecierpliwością informacji o zawieszeniu broni....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

"Na skraju załamania" to było moje pierwsze spotkanie z panią B.A. Paris, nie miałam okazji czytać jej poprzedniego bestsellera "Za zamkniętymi drzwiami". I po lekturze mogę powiedzieć, że czuję pewien niedosyt. Ogólnie punkt wyjściowy jest dosyć ciekawy - Cass wracając w burzową noc skrótem przez las, nie pomaga kobiecie siedzącej w samochodzie, który mija. Następnego dnia dowiaduje się, że kobieta została zamordowana. Od tego momentu Cass dręczą wyrzuty sumienia, a jej sytuację pogarsza fakt, że ma problemy z pamięcią, zapomina mnóstwo rzeczy, a z czasem wydaje jej się, że popada w obłęd. Ponad połowę książki stanowią opisy kolejnych dziwnych wydarzeń z życia bohaterki, przemieszane ze spotkaniami z przyjaciółmi oraz kontaktami z wyrozumiały mężem, którego cierpliwość też jest jednak już na wyczerpaniu. To jednak sprawia, że kolejne sceny są dosyć powtarzalne i szybko wpadamy w ten rytm i przestajemy odczuwać jakiekolwiek zaskoczenie. Jednak po dużej ilości obejrzanych i przeczytanych kryminałów, szybko można rozgryźć intrygę i domyślić się, co stoi za zanikami pamięci Cass. Samo rozwiązanie akcji następuje bardzo szybko, aż zaskakująco szybko jak na kobietę, która jeszcze przed chwilą była całkowicie rozbita psychicznie.
Mimo wszystko książkę czyta się szybko, a akcja wciąga. Powiedziałabym że to bardziej dramat psychologiczny niż kryminał, bo sama kwestia tego, kto zamordował kobietę z samochodu spada tu na dalszy plan. "Na skraju załamania" to dobre czytadło. Nie jest to książka przełomowa i nie ma takich ambicji, ale jeżeli szukacie czegoś na kilka wieczorów to można sięgnąć

"Na skraju załamania" to było moje pierwsze spotkanie z panią B.A. Paris, nie miałam okazji czytać jej poprzedniego bestsellera "Za zamkniętymi drzwiami". I po lekturze mogę powiedzieć, że czuję pewien niedosyt. Ogólnie punkt wyjściowy jest dosyć ciekawy - Cass wracając w burzową noc skrótem przez las, nie pomaga kobiecie siedzącej w samochodzie, który mija. Następnego dnia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

To bardzo nietypowa powieść z intrygującym punktem wyjściowym. Młody chłopak dopuszcza się brutalnego morderstwa. Co nim powodowało? Dlaczego twierdzi, że zbrodni dokonał tygrys, którego nosi w środku?
Na początku czytało mi się powieść dosyć trudno, opisy były bardzo dosadne i szczegółowe. Potem jednak autor zmienił nieco ton, poznajemy historię chłopaka i jego rodziny. Jest to w większości historia smutna, naznaczona cierpieniem, bólem oraz brakiem miłości. Ta swego rodzaju saga rodzinna bardzo mnie poruszyła, na zaledwie 200 stronach pojawia się mnóstwo niejednoznacznych emocji, od współczucia do obrzydzenia. Szczególnie duże wrażenie zrobił na mnie wątek matki chłopaka- to postać tragiczna, która pragnie bliskości, miłości i szczęścia, a nie może tego znaleźć dla siebie ani zapewnić swym najbliższym.
Autor we wciągający sposób kreśli obraz wiejskiej społeczności, mnóstwo tu niuansów, niedopowiedzeń i przeplatających się wątków. Całą historię łączy klamra - książka zaczyna się morderstwem, a na ostatniej stronie dowiadujemy sie, co spowodowało zbrodnię. Między tymi dwiema scenami autor małymi krokami przedstawia brakujące elementy układanki, tłumaczy zachowania bohaterów, cofa się w czasie, w retrospekcjach opowiada historię rodziny, tworzy przejmującą całość.
To naprawdę świetna książka, która jednak nie należy do najłatwiejszych i z pewnością nie trafi do każdego czytelnika. Mimo wszystko warto się z nią zmierzyć.

To bardzo nietypowa powieść z intrygującym punktem wyjściowym. Młody chłopak dopuszcza się brutalnego morderstwa. Co nim powodowało? Dlaczego twierdzi, że zbrodni dokonał tygrys, którego nosi w środku?
Na początku czytało mi się powieść dosyć trudno, opisy były bardzo dosadne i szczegółowe. Potem jednak autor zmienił nieco ton, poznajemy historię chłopaka i jego rodziny....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Rewelacyjny tytuł!! "Burza" Steva Sem-Sandberga to kawał świetnej literatury dla bardziej wymagającego czytelnika. Główny bohater, Andreas, wraca na wyspę u wybrzeży Norwegii, na której wraz z siostrą był wychowywany przez zmarłego niedawno Johannesa. Odwiedzenie dawnego domu i okolicy stanie się okazją do zmierzenia się z własnymi "demonami" oraz próbą znalezienia odpowiedzi na wiele trudnych pytań z przeszłości. Dlaczego rodzice zniknęli z dnia na dzień, bez słowa? Jaką mroczną tajemnicę skrywał Majątek Pana Kaufmanna? Dlaczego jego siostra, Minny, zachowywała się dziwnie? O czym nie mówią starsi mieszkańcy wyspy?
Atmosfera jest gęsta, dodatkowo podkreślana surowym, skandynawskim klimatem i przyrodą.
Początkowo czytało mi się ten tytuł nieco trudno - między innymi z powodu jednolitego tekstu, bez wyodrębnienia akapitów i dialogów. Można jednak szybko się do tego przyzwyczaić, zwłaszcza że akcja nas bardzo zajmuje. Autor stawia dużo pytań, snuje swoją opowieść niespiesznie, nie od razu wiemy o co chodzi. Ale gdy kolejne elementy układanki wskakują na swoje miejsce po prostu nie sposób się od książki oderwać. Jesteśmy ciekawi rozwiązania i przede wszystkim chcemy wraz z bohaterem znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania.
Przeszłość wyspy ściśle wiąże się z historycznymi wydarzeniami w Europie, również tymi kontrowersyjnymi. Nie chcę za dużo zdradzić, bo naprawdę warto samemu odkrywać historię opowiedzianą w "Burzy", ale powiem tylko że pojawiają się wątki poruszone przez autora już w książce "Wybrańcy".
Ostatnio w moje ręce wpadło kilka tytułów, w których ważna role odgrywa przeszłość bohaterów i próba rozliczenia się z nią (np. "Człowiek tygrys", "Legenda o samobójstwie"), i "Burza" wypada w tym towarzystwie bardzo dobrze.
To trudna powieść, ale wciąga lepiej niż niejeden thriller. Bardzo, bardzo polecam - 8/10.

Rewelacyjny tytuł!! "Burza" Steva Sem-Sandberga to kawał świetnej literatury dla bardziej wymagającego czytelnika. Główny bohater, Andreas, wraca na wyspę u wybrzeży Norwegii, na której wraz z siostrą był wychowywany przez zmarłego niedawno Johannesa. Odwiedzenie dawnego domu i okolicy stanie się okazją do zmierzenia się z własnymi "demonami" oraz próbą znalezienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Zapraszam tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2018/02/05/cudowny-chlopak-o-tolerancji-i-akceptacji/

„Wszyscy powinniśmy przynajmniej raz w życiu dostać owację na stojąco, bo przecież każdy z nas zwycięża ten świat.”

W "Cudownym chłopcu" poznajemy Augusta „Auggiego” Pullmana, mądrego dziesięciolatka, który ze względu na swoją rzadką chorobę i po przejściu licznych operacji, ma zdeformowaną twarz. Rodzice, chcąc chronić syna przed światem, uczą go w domu i otaczają potrzebnym wsparciem i pomocą. W pewnym momencie dochodzą jednak do wniosku, że najwyższa pora, aby Auggie skonfrontował się ze światem i postanawiają wysłać go do szkoły. Nie bez oporu i z licznymi wątpliwościami, chłopiec zaczyna swoją przygodę wśród rówieśników. Wokół jego pobytu w szkole zawiązany jest główny wątek powieści. Dowiadujemy się jak na nietypowego nowego kolegę reagują uczniowie, nauczyciele, a także inni rodzice. Jak można się domyślić, początki nie są łatwe – ludzie, a zwłaszcza dzieci, nie potrafią ukryć swoich emocji, wszystko jest wypisane na ich twarzach, od fascynacji po obrzydzenie. Są momenty, gdy Auggie jest zdecydowany nie wracać do szkoły, ale mając silne wsparcie rodziców oraz nowych przyjaciół, krok po kroku stawia czoła przeciwnościom.

Historia, mimo dosyć smutnego punktu wyjścia, jest koniec końców niezwykle pozytywna i ujmująca. Nie unika też jednak pewnych klisz (bogaty, złośliwy kolega wspierany przez przybocznych osiłków; tworzenie się szkolnych grupek; przemiana zachodząca w otoczeniu; jeden, najlepszy nauczyciel mentor, itd.), ale w tej opowieści zupełnie nie psują one odbioru całości. Mogę wręcz powiedzieć, że zostały one w książce wykorzystane naprawdę rewelacyjnie, nie rażą, ale wypadają bardzo naturalnie i wiarygodnie. Duża tutaj też zasługa świetnie napisanych postaci – w zasadzie każdy ma przypisane cechy charakter, które pozwalają nam daną osobę dobrze poznać i umiejscowić w całej historii.

Bardzo spodobał mi się sposób narracji, a dokładniej zmiana osoby opowiadającej kolejne wątki. Dzięki temu poznajemy ciąg dalszy z różnych perspektyw, dowiadujemy się, co powodowało zachowaniami bohaterów. Najpierw poznajemy Auggiego, potem jednak narrację prowadzi m.in. Via, Miranda czy Jack. Zawsze są to jednak bohaterowie dziecięcy lub nastoletni, co daje nam możliwość wczuć się w młody umysł i jego zachowania. Tutaj szczególnie przypadła mi do gustu historia opowiedziana z perspektywy Vii, starszej siostry Auggiego. Według mnie to najciekawsza z drugoplanowych postaci. Wie, że życie całej rodziny musi być dostosowane do trudności związanych z wychowaniem młodszego brata. Akceptuje to, kocha rodziców i braciszka, broni go w każdej sytuacji, ale gdzieś w sercu czuje, że to nie w porządku, że zawsze jest tą drugą. Pierwszy rozdział napisany z perspektywy Vii to bardzo poruszające i głębokie wyznanie, ten fragment zrobił na mnie duże wrażenie (zaczyna się od słów: „August jest Słońcem. Ja, mama i tato jesteśmy planetami, które krążą wokół Słońca. Reszta rodziny i przyjaciele to asteroidy i komety,poruszające się dokoła planet, które z kolei krążą wokół Słońca.”). To piękna i mądra dziewczyna, która zmaga się ze swoimi problemami, wątpliwościami, rozterkami, ale nie chce dokładać rodzicom dodatkowych zmartwień, więc wszystko kryje w sobie. Naprawdę świetny, życiowy wątek.

Cała historia Augusta pełna jest wzruszających momentów, które przeplatały się z tymi lżejszymi, zabawnymi. Książkę czyta się bardzo szybko, napisana jest prostym językiem i składa się z krótkich rozdziałów opowiadających kolejne zmagania Augusta. Opowieść niesie bardzo pozytywne przesłanie, uczy tolerancji i akceptacji drugiego. August jest zabawnym, inteligentnym dzieckiem, który ceni sobie przyjaźń i uczynność. Te cechy wkrótce zostaną docenione przez otoczenie, zwłaszcza to najmłodsze, które zrozumie, że wygląd nie jest najważniejszy. Chłopak ma też kilka gorszych momentów, chwil załamania, buntu, w czasie których sprawia przykrość najbliższym, ale nie dominują one w jego charakterze, nadają mu jednak wiarygodności. To jedna z tych książek, która powinna być obowiązkowo czytana w szkołach, można z niej wyciągnąć wiele mądrych myśli. Powieść daje bardzo do myślenia, sama zastanawiałam się w czasie lektury, jak ja bym zareagowała na widok takiego chłopca. A książki, które zmuszają mnie do wejrzenia wgłąb siebie, mają u mnie dodatkowy plusik

Koniecznie zapoznajcie się z historią Auggiego Pullmana, zarówno w formie książkowej, jak i filmowej. To piękna, mądra i ciepła historia, która poruszy każdego i przede wszystkim sprawi, że inaczej spojrzycie na otoczenie i innych. Uczy też, że przyjaźń i miłość bliskich są najważniejsze i mogą pomóc pokonać każdą przeszkodę. Chociaż przydaje się też poczucie humoru oraz dystans do siebie. Czytajcie, oglądajcie i dajcie się wciągnąć do świata Auggiego.

Zapraszam tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2018/02/05/cudowny-chlopak-o-tolerancji-i-akceptacji/

„Wszyscy powinniśmy przynajmniej raz w życiu dostać owację na stojąco, bo przecież każdy z nas zwycięża ten świat.”

W "Cudownym chłopcu" poznajemy Augusta „Auggiego” Pullmana, mądrego dziesięciolatka, który ze względu na swoją rzadką chorobę i po przejściu...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Delfin w malinach. Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady Jakub Banasiak, Olga Drenda, Jakub Dymek, Małgorzata Dziewulska, Natalia Fiedorczuk, Mirosław Filciak, Łukasz Gorczyca, Maciej Jakubowiak, Joanna Krakowska-Narożniak, Zofia Król, Iwona Kurz, Michał Paweł Markowski, Łukasz Najder, Wojciech Nowicki, Agata Pyzik, Bartosz Sadulski, Karol Sienkiewicz, Robert Siewiorek, Sebastian Smoliński, Jakub Socha, Jan Sowa, Stanisław Szabłowski, Ziemowit Szczerek, Jan Topolski, Konstanty Usenko, Jakub Wencel, Marcin Wicha
Ocena 5,7
Delfin w malin... Jakub Banasiak, Olg...

Na półkach: , , , , ,

Pełna recenzja tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2018/01/04/delfin-w-malinach-jak-wchodzilismy-w-dwudziesty-pierwszy-wiek/

Książka składa się z artykułów, które ukazywały się pod szyldem strony poświęconej kulturze Dwutygodnik.com, a redakcję nadzorował Łukasz Najder. Taka krótka forma wypowiedzi (w sumie mamy 31 tekstów różnych autorów) sprawia, że pochylono się nad wieloma aspektami wyjątkowej dekady otwierającej nowe stulecie, przy czym należy pamiętać, że słowo „dekada” jest tutaj raczej umowne, ponieważ niektóre teksty dotyczą lat po 2010 roku. Znajdziemy więc wiele artykułów poświęconych polskiej literaturze, sztuce i filmowi. Jest tutaj także miejsce dla przełomowych wydarzeń oraz kultowych miejsc w Warszawie i innych miastach. Sporo miejsca poświęcono polityce, ale także w odniesieniu głównie do kultury. I jest oczywiście też o Internecie – fenomenie, który zawładnął wyobraźnią Polaków w tamtym okresie. Autorzy piszą o rosnącej popularności Facebooka i innych mediów społecznościowych, o memach (oraz ich ciemnej stronie) i gifach. Nie znajdziemy w tekstach definicji polskiego internauty, ale bardziej opis tego, jak to niezwykłe narzędzie rozpowszechniło się w życiu i umysłach ludzi. Czy istniej coś takiego jak fejsbukowa literatura? Skąd się wzięły suchary? Czemu tak nam zależy na lajkach? To tylko niektóre internetowe fenomeny, które pojawiają się w tekstach. Fakt, że wszystkie te rzeczy znamy z autopsji, sprawia że lektura daje do myślenia i pozwala w wielu miejscach przeanalizować swoje podejście do danego zjawiska.

Książkę czytało mi się bardzo dobrze, ponieważ porusza tematy w większości bliskie moim zainteresowaniom i kulturowym obserwacjom. Przyznaję jednak, że różnorodność tematów jest dosyć spora i podejrzewam, że znajdą się tematy, które Was nie zainteresują. Tak też było w moim przypadku, ale z drugiej strony jeżeli interesujecie się współczesną kulturą, głównie polską, to bez wątpienia znajdziecie wiele ciekawych treści dla siebie. Mnie dodatkowo zainteresowały rozdziały dotyczące spraw zagranicznych – pojęcia „inności” w Stanach Zjednoczonych, czy źródła popularności premiera Kanady Justina Trudeau. Ten wyjątkowy przekrój tematów – od kultowych knajp w Warszawie, przez podróżowanie polskim PKP, aż po współczesną fascynację czasami PRL-u – sprawia że tematy nie nudzą się, z zaciekawieniem odwracamy kartkę i czekamy, co nam przyniesie kolejny rozdział. Już pierwszy, otwierający książkę tekst „Segregowane suche. O znikaniu gazet” doskonale oddaje klimat całego wydawnictwa, które mówi o epoce która minęła i o zmianach zachodzących coraz szybciej na naszych oczach.

Co jeszcze warto podkreślić, to ogromną wiedzę autorów w dziedzinach, po które sięgają. Widać, że doskonale znają się na tym, o czym piszą – czy to literatura, czy kultura internetowa, czy polityka. Z ich tekstów przebija niezwykła erudycja i wiedza. Piszą ciekawie i zajmująco, chociaż czasami z użyciem słownictwa szczególnie charakterystycznego dla danej tematyki. Nie jest to literatura lekka, przez którą szybko przemkniemy, ale wymagająca skupienia i dozowania sobie kulturowych doświadczeń, o których czytamy. Dla współczesnych trzydziesto- i czterdziestolatków ta książka będzie lustrem, w którym mogą się przejrzeć i zobaczyć, co pamiętają i co w nich zostało z tamtych lat. To także niezwykle ciekawy portret społeczeństwa, które jeszcze pamięta wydarzenia związane z poprzednim systemem (chociaż dla wielu są to mgliste wspomnienia), ale na początku dwudziestego pierwszego wieku patrzyło z optymizmem w przyszłość.

Pełna recenzja tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2018/01/04/delfin-w-malinach-jak-wchodzilismy-w-dwudziesty-pierwszy-wiek/

Książka składa się z artykułów, które ukazywały się pod szyldem strony poświęconej kulturze Dwutygodnik.com, a redakcję nadzorował Łukasz Najder. Taka krótka forma wypowiedzi (w sumie mamy 31 tekstów różnych autorów) sprawia, że pochylono...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Zapraszam: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/12/07/warkocz-losy-trzech-kobiet-w-misternie-splecionej-opowiesci/

Laetitia Colombani to francuska scenarzystka i reżyserka, która postanowiła spróbować swoich sił w powieści. Jej debiutancka powieść „Warkocz” (Wydawnictwo Literackie, 2017) to ciekawie skonstruowana, poruszająca opowieść o trzech kobietach, które tylko na pierwszy rzut oka niewiele łączy. Smita mieszka w Indiach wraz z mężem i córeczką. Jest bardzo biedna, zajmuje się sprzątaniem odchodów w domach bogatszych ludzi, co czyni ją Niedotykalną. Tym samym zajmowała się jej matka i babka. Smita pragnie jednak innej przyszłości dla swojej córki, chce by dziewczynka poszła do szkoły, nauczyła się czytać i znalazła godne miejsce w społeczeństwie. Nie jest to jednak tak proste, jak myśli… Drugą bohaterką jest Giulia, która prowadzi dosyć beztroskie życie na słonecznej Sycylii. Jej ojciec prowadzi zakład perukarski, który szczyci się tym, że jest ostatnim tego typu w tej części Włoch. Dziewczyna jest szczęśliwa, ma kochającą rodzinę, uwielbia czytać. Jednak pewnego dnia ojciec ulega wypadkowi i ciężar prowadzenia zakładu spada na barki Giulii. W jej ręce wpadają także księgi rachunkowe, które wskazują że przyszłość firmy rysuje się w bardzo ciemnych barwach… I jest jeszcze Sara, mieszkająca w Kanadzie. To doceniana i renomowana prawniczka, jej kariera to pasmo sukcesów. Rozpychała się łokciami w świecie zdominowanym przez mężczyzn, poświęcając tym samym swoje życie prywatne i mając dwa rozwody na koncie. W momencie, gdy jej kariera ma zostać ukoronowana tytułem partnerskim w kancelarii, odbiera wyniki badań od lekarza, które okazują się być niczym wyrok…

Jak widać to trzy zupełnie różne historie. Łączy je to, że wszystkie bohaterki, mimo różnic w statusie społecznym i majątkach, żyją w świecie, w którym rządzą mężczyźni, gdzie na każdym muszą udowadniać swoją wartość. Te trzy opowieści, w pewnym momencie przetną się, chociaż nie w oczywisty sposób, niczym tytułowy warkocz spleciony z trzech pasm włosów. Zakończenie jest nawet zaskakujące, chociaż nie samym pomysłem połączenia wątków bohaterek, ponieważ w pewnym momencie zaczynamy układać sobie wszystkie elementy w głowie i możemy się pewnych rzeczy domyślić na kilka rozdziałów przed końcem. Trzeba przyznać, że autorka wymyśliła bardzo ciekawą fabułę, miała pomysł od samego początku i konsekwentnie go realizowała. Bohaterki zmagają się z zupełnie różnymi problemami, nie wiedzą o swoim istnieniu, ale łączy je pragnienie wolności, lepszego życia dla siebie i bliskich oraz walka o szacunek i godne miejsce w społeczeństwie.

Bohaterki są bardzo dobrze napisane, chociaż najlepiej wypada postać Smity. Jej historia nas autentycznie porusza i wzrusza. Żadnej z kobiet nie kibicowałam tak mocno jak właśnie jej, być może dlatego, że to przez co przechodziła było dla mnie całkowicie nie do wyobrażenia. Najmniej trafiła do mnie Giulia, której mimo krótkiego kryzysu, nagle wszystko zaczyna się dobrze układać (pojawia się idealny facet, ten jedyny, znajduje rozwiązanie wszystkich kłopotów finansowych i bez problemu wdraża w życie bardzo trudny plan). Wiedząc jaka jest konstrukcja książki, trochę się obawiałam, czy na tak niewielkiej ilości stron, bohaterki dostaną odpowiednią ilość miejsca, by móc zainteresować czytelników i dać się lepiej poznać, zgłębić swoje charaktery (pamiętacie powieść „Droga do domu”, która na 400 stronach chciała opowiedzieć o losach 14 osób? No właśnie…). Na szczęście Colombani potrafiła tak poprowadzić narrację, że nie ma tutaj zgrzytu, czy jakichś niedopowiedzeń. Każdej z kobiet poświęcone jest wystarczająco dużo czasu, aby się z nimi „zaprzyjaźnić” i czekać z niecierpliwością na rozwój wydarzeń. Może jedynie zakończenia wszystkich trzech wątków są nieco zbyt cukierkowe, ale rozumiem, że taki był zamysł autorki, żeby wlać trochę optymizmu do i tak już szarego życia.

Książkę czyta się bardzo szybko, nie jest ona bardzo rozległa objętościowo (mnie lektura zajęła około 3 godzin), ale duża tutaj zasługa świetnej narracji i wciągających opowieści. Chcemy szybko się dowiedzieć, co będzie dalej z bohaterkami, czy uda im się pokonać trudności na drodze i w jaki sposób do tego dojdzie. Nie jest to może literatura przełomowa, ale bardzo cieszy mnie, że pojawiają się takie tytuły skierowane głównie do kobiet, które nie są kolejnymi wcieleniami lekkiej Bridget Jones, ale pokazują też tą ciemniejszą stronę życia płci pięknej w różnych stronach świata.

Jeżeli więc szukacie dobrej, wciągającej powieści o kobietach i dla kobiet, to śmiało sięgajcie po „Warkocz” Laetiti Colombani. Ja na pewno będę się przyglądać tej autorce z dużym zainteresowaniem i będę wypatrwać kolejnych tytułów. Poprzeczkę postawiła sobie bardzo wysoko :)

Zapraszam: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/12/07/warkocz-losy-trzech-kobiet-w-misternie-splecionej-opowiesci/

Laetitia Colombani to francuska scenarzystka i reżyserka, która postanowiła spróbować swoich sił w powieści. Jej debiutancka powieść „Warkocz” (Wydawnictwo Literackie, 2017) to ciekawie skonstruowana, poruszająca opowieść o trzech kobietach, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

"Okruchy dnia" to historia angielskiego kamerdynera, Jamesa Stevensa, który swoja pracę traktuje jak powołanie i jej poświęca całe swoje życie. Akcja rozpoczyna się w latach 50., gdy do ogromnej, angielskiej posiadłości, wprowadza się nowy właściciel. Decyduje się on pozostawić jedynie niewielką część służby. Kamerdyner dochodzi jednak do wniosku, że przydałaby im się jeszcze dodatkowa osoba i postanawia zwrócić się z prośbą o powrót do pracy do panny Kenton, która niegdyś nadzorowała pracę pokojówek. Wyrusza więc w kilkudniową podróż, która zamienia się także w podróż w czasie i do wnętrza siebie – bohater opowiada o pracy w domu za czasów Lorda Darlingtona, jeszcze przed rozpoczęciem II wojny światowej i o wydarzeniach, które znacząco wpłynęły na jego przyszłość.

Tym, co mnie zachwyciło już od pierwszej strony, jest przepiękny język narracji. Jest ona prowadzona w pierwszej osobie, James Stevens snuje historię swojego życia odsłaniając przed nami kolejne epizody, które odgrywały różną rolę w przeszłości. Opowieść jest bardzo niespieszna i odnoszę wrażenie, że dla niektórych czytelników długie, dosyć rozwlekłe opisy wydarzeń, mogą wydawać się zbędne. Należy jednak wziąć pod uwagę charakter bohatera (napisany doskonale, o czym więcej jeszcze poniżej), który jest prawdziwym, angielskim dżentelmenem i każde słowo przed wypowiedzeniem dokładnie waży w ustach. (...) Warto także poświęcić kilka słów samej strukturze powieści. Jak już wspominałam, James opowiada o swoim życiu, przeplatając to wydarzeniami, które napotyka w trakcie swojej podróży. Mamy więc sporo przeskoków w czasie – na przykład siedząc w hoteliku w jednym z miasteczek na swojej trasie opowiada, co się wydarzyło tego dnia, by za chwilę nawiązać do sytuacji sprzed dwudziestu lat, która mu się z tym skojarzyła. Są to właśnie te tytułowe okruchy, skrawki pamięci, które pozornie nie mają większego znaczenia. I mimo że może to budzić wrażenie chaosu, to całość jest jednak bardzo uporządkowana i tworzy spójną i głęboką historię.

James Stevens to świetnie zarysowany bohater, aczkolwiek jego postać bardzo niejednoznaczna. Momentami może nawet nie wzbudzać sympatii czytelników. Jest całkowicie oddany pracy kamerdynera, wiele miejsca poświęca rozważaniom na temat tego, kogo można nazwać „wielkim” przedstawicielem tego zawodu oraz czym jest godność w tej profesji. Bycie kamerdynerem to całe jego życie i powołanie, przekazane zresztą z pokolenia na pokolenie przez ojca, który również służył w Darlington Hall. Jednak jego oddanie dla pracodawcy jest doprowadzone do ekstremum – nawet gdy jego ojciec ciężko chory leży na łożu śmierci, on z niezmąconym spokojem usługuje w trakcie ważnego spotkania, do którego wszyscy przygotowywali się od wielu tygodni. Wszystko musi zawsze być wykonane perfekcyjnie, nie ma miejsca na błędy i niedopatrzenia, które natychmiast zostają wychwycone i skomentowane grzecznie, aczkolwiek czasami do bólu szczerze. Jest w swoim wyrażaniu, a raczej ukrywaniu uczuć, momentami wręcz irytujący, skrywając wszystko pod maską wykonywania obowiązków. To chłodne podejście, niezrozumiałe dla otoczenia, sprawia że Stevens jest doskonałym kamerdynerem, wywiązującym się ze swoich obowiązków bez zarzutu, co jest dla niego najważniejsze, ale nie do końca lubianym przez współpracowników. Ale jego podejście do pracy oraz rozważania o „wielkości” kamerdynera świadczą także o jego próżności, mimo że wciąż powtarza, że jemu do owej wielkości wciąż dużo brakuje. Szczyci się tym, że jest dobry w tym, co robi. Był świadkiem wielu ważnych spotkań w Darlington Hall, i mimo że zawsze pozostawał w cieniu, czekając na znak od swego Pana, to chwalił się obcowaniem z największymi ówczesnymi Anglikami i europejskimi politykami (ciekawe wątki historyczne z przedednia II wojny światowej). We mnie Stevens wzbudził litość. Opowiadał swoją historię bardzo ciekawie, ale to jednak osoba, która poświęciła dla pracy całe swoje życie. Nie miał czasu na życie prywatne, na założenie rodziny, na miłość i budowanie przyjaźni. Jadąc w podróż, aby odnaleźć pannę Kenton, gdzieś w głębi serca chce nadrobić stracony czas. Może się jednak okazać, że jest już za późno.

Główną osią opowieści są jego stosunki z panną Kenton. Ta pracowita, bardzo inteligentna kobieta, stara się zmienić kamerdynera. Chce wnieść w życie domu i pracowników więcej radości, uczuć, nie obniżając przy tym jakości wykonywanych obowiązków. Nie jest to jednak do zaakceptowania przez Stevensa, który nie pozwala sobie na jakiekolwiek odstępstwa od reguł swojego zawodu. Ta relacja jest zarysowana w rewelacyjny sposób. Każdy dialog tej pary, wymiana zdań czy to w złości, czy we wzajemnym zrozumieniu, kipiała od emocji, chociaż jak łatwo się domyślić, po stronie kamerdynera nie zawsze znajdowały one swoje uzewnętrznienie. Z ich rozmów przebija szacunek, jakaś też forma podziwu dla drugiej strony, skrawki przyjaźni, ale jednak nigdy nie wychodzą poza ramy swoich ról. Czy między nimi mogłoby coś zaiskrzyć, gdyby panna Kenton nie wyjechała i nie wyszła za mąż? To pytanie mamy cały czas w głowie. Ostatnia rozmowa bohaterów jest niezwykle emocjonalna, czekamy z niecierpliwością aż padną te najważniejsze słowa, gdy w końcu obie strony powiedzą coś więcej. Czy tak się stanie? Najlepiej przeczytajcie i przekonajcie się sami.

„Okruchy dnia” to przepiękna powieść. Zachwyca językiem, sposobem narracji, układaniem kolejnych elementów tworzących spójną, pełną emocji historię. Bohaterowie są bardzo wiarogodni, z ciekawymi charakterami, co jednak nie oznacza że w pełni popieramy ich decyzje i postępowanie – to pozostaje w gestii każdego czytelnika indywidualnie. Książka ma świetny rytm – momentami jest bardzo smutna, by za chwilę poznać kolejną lżejszą anegdotę z życia Darlington Hall. Chciałabym napisać jeszcze więcej – o ciekawych bohaterach drugoplanowych, o tym, jak James uczył się odpowiadać na żarty nowego pracodawcy, o ważnych spotkaniach politycznych, o relacjach z innymi pracownikami, ale po prostu najlepiej po ten tytuł sięgnąć samemu. Każdy wątek jest świetnie zarysowany i ciekawy, mimo że książka nie jest bardzo duża objętościowo. Polecam lekturę, aby zagłębić się w świat angielskiego kamerdynera, który tylko pozornie trzyma wszystkie emocje na wodzy. Warto czytać powoli, delektować się językiem, stylem, całą historią i jej klimatem.

Zapraszam tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/11/27/okruchy-dnia-podroz-do-przeszlosci/

"Okruchy dnia" to historia angielskiego kamerdynera, Jamesa Stevensa, który swoja pracę traktuje jak powołanie i jej poświęca całe swoje życie. Akcja rozpoczyna się w latach 50., gdy do ogromnej, angielskiej posiadłości, wprowadza się nowy właściciel. Decyduje się on pozostawić jedynie niewielką część służby. Kamerdyner dochodzi jednak do wniosku, że przydałaby im się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Pełna recenzja: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/11/20/wrzask-rebeliantow-historia-geniusza-wojny-secesyjnej/

Na początek trzeba przyznać, że nie jest to pozycja dla każdego. Jest dosyć trudna, zawiera wiele szczegółów zarówno z życia głównego bohatera, jak i z jego udziału w wielu potyczkach. Znajdziemy tutaj także liczne opisy bitew stoczonych między wojskami Północy i Południa, często zawierających mnóstwo detali dotyczących taktyki, czy broni używanych przez obie armie. Autor wykonał ogrom pracy związanej z badaniem materiałów źródłowych (przypisy i źródła zajmują około 100 stron) i to widać na każdej stronie. Będzie to więc głównie biografia dla czytelników, którzy uwielbiają historię (nie tylko USA) łącznie z jej wszystkimi zawiłościami i szczegółami albo chcą poznać bliżej wybitnego stratega i wojskowego. Mimo tej początkowej uwagi, muszę zaznaczyć, że jest to jednak bardzo dobra pozycja. Owszem, zawiera naprawdę wiele detali i opisów, ale dzięki temu czytając ją możemy lepiej wczuć się w tamtą epokę i wręcz przebywać z bohaterami na polach bitewnych w czasie wojny secesyjnej.

Ta dosyć pokaźnych rozmiarów książka nie skupia się jednak tylko na walkach i manewrach wojskowych. W końcu jej głównym bohaterem jest Jackson i to właśnie jemu poświęcone jest najwięcej miejsca. To postać bardzo nietuzinkowa, która przeszła niezwykle długą i zawiłą drogę, aby ostatecznie dojść do pozycji, zapewniającej mu miejsce na kartach historii. Wsławił się odwagą i pomysłowością już w trakcie wojny z Meksykiem. Po wojnie trafił jako wykładowca do Akademii Wojskowej Wirginii, gdzie prowadził bardzo skomplikowane i trudne przedmioty. Nie sprawdził się jednak w tej roli. Z książki wynika, że był bardzo sztywny, nie potrafił dobrze przekazać wiedzy, studenci nie przepadali za nim, a czasami wręcz wprost z niego drwili. Ten brak szacunku miał się wkrótce zmienić w podziw i uwielbienie dla Jacksona, który może był marnym wykładowcą, ale za to na polu bitwy w czasie wojny secesyjnej okazał się być nie do zastąpienia. Jego niezłomna postawa przyniosła mu przydomek, pod którym jest znany do dzisiaj - Stonewall (Kamienny mur)

W moim odczuciu najlepiej wypadają fragmenty przybliżające nam prywatny obraz Jacksona. Dowiadujemy się trochę o jego dzieciństwie, bliskiej relacji z siostrą (braci stracił w młodym wieku), o poznaniu i krótkim małżeństwie z pierwszą żoną – Ellie, a potem ożenku z ukochaną Anną oraz o jego głębokiej wierze w Boga. Autor poświęca sporo miejsca na liczne anegdotki, z których wyłania się pełen obraz przyszłego generała. Poznajemy go bliżej zarówno w życiu prywatnym (okazuje się, że potrafił być bardzo czuły i zabawny, zwłaszcza w stosunku do żony), jak i na polu bitwy. Dzięki tym dwóm wymiarom Jackson przestaje być tylko kolejnym generałem wojny secesyjnej, o którym możemy przeczytać suchą notkę w encyklopedii – to człowiek z krwi i kości, z uczuciami, wątpliwościami i własnymi słabościami. To sprawia, że książkę czyta się bardzo dobrze, chce się bliżej poznać głównego bohatera. Jackson jest bardzo stanowczy, wierny swoim zasadom i bezwzględnie posłuszny rozkazom (czasami aż do przesady, o czym świadczą podane liczne przykłady). Nigdy nie przypisywał sobie zasług, zwracając uwagę na innych oraz na wolę Boga. Nie był osobą czująca się dobrze w sztywnym towarzystwie socjety. Dla osób, które go nie znały sprawiał wrażenie nieporadnego towarzysko, a może nawet gburowatego, nie potrafił prowadzić rozmów o niczym, lubił konkrety i działanie. Tak jak wspominałam, mimo tego, że w Akademii Wojskowej Wirginii nie był darzony szacunkiem i względami studentów, wielu zmieniło o nim zdanie, gdy służyło pod jego komendą w czasie wojny. Jego uporządkowanie, stanowczość i ambicja przyczyniła się do licznych, i ważnych, zwycięstw Konfederatów. W trakcie lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to kolejny przykład amerykańskiego wzorca „od zera do bohatera” – w tym przypadku od nielubianego wykładowcy do bohatera wojennego.

Książkę czyta się naprawdę bardzo dobrze, mimo wielu batalistycznych i strategicznych szczegółów. To świetna książka, chociaż z pewnością zachwycą się nią głównie miłośnicy historii Stanów Zjednoczonych. Mimo tego, że Gwynne podaje nam też trochę informacji wprowadzających, to jednak nie wdaje się w szczegóły dotyczące tego, dlaczego wojna secesyjna wybuchła. Niezbędna jest więc odrobina wiedzy historycznej na temat samego konfliktu i sytuacji polityczno-społecznej w dziewiętnastowiecznych Stanach (przede wszystkim kwestia niewolnictwa), aby lepiej zrozumieć treść tej biografii. Mimo wszystko warto się z nią zmierzyć – to garść wielu ciekawych informacji, faktów i anegdot, których nie znajdziemy nigdzie indziej (chyba że mamy zamiar przeglądać wszystkie materiały źródłowe książki…). Wojna secesyjna, która jest jednym z najważniejszych wydarzeń w amerykańskiej przeszłości, została świetnie opowiedziana przez pryzmat osoby Jacksona, dzięki temu nie jest tylko opisem kolejnych walk i uzbrojenia armii, a to sprawia że jest bardziej przystępna.

Pełna recenzja: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/11/20/wrzask-rebeliantow-historia-geniusza-wojny-secesyjnej/

Na początek trzeba przyznać, że nie jest to pozycja dla każdego. Jest dosyć trudna, zawiera wiele szczegółów zarówno z życia głównego bohatera, jak i z jego udziału w wielu potyczkach. Znajdziemy tutaj także liczne opisy bitew stoczonych między...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

PRZEDPREMIEROWA RECENZJA. Premiera 23 listopada

„Gdy Zolotow zapytał, czy Nowy Jork ją zmienił, odparła szybko i stanowczo: ‚O tak. Odnalazłam wolność i niezależność i nie pozwolę, żeby mi się wymknęły'”

Marilyn Monroe. Jedna z najpopularniejszych i najbardziej znanych aktorek w historii Sanów Zjednoczonych. Ikona stylu, wzór piękna z charakterystyczną blond fryzurą i powłóczystym spojrzeniem. Uwielbiana przez tłumy, uznawana za bardzo zdolną aktorkę, choć ze względu na swój pociągający wygląd kojarzona raczej z rolami głupiutkich kobiet. Ta łatka przylgnęła do niej także w życiu prywatnym. Historia jej krótkiego życia kończy się tragicznie, gdy pewnego dnia 1962 roku popija zbyt dużą ilość tabletek nasennych szampanem. Mimo że zawsze sprawiała wrażenie uśmiechniętej i pozytywnie nastawionej, wewnątrz walczyła ze swoimi własnymi demonami i traumą z przeszłości. Były jednak okresy w jej życiu, gdy naprawdę była szczęśliwa i wydawało się, że ma wszystko pod kontrolą. O takim momencie opowiada rewelacyjna książka „Marilyn na Manhattanie” Elizabeth Winder.

Bardzo lubię literaturę faktu oraz reportaże, ale nigdy nie przepadałam jakoś szczególnie za biografiami. Zdarzało mi się je czytać, ale o wiele lepiej do mnie trafia opowiedzenie życia bohatera przez pryzmat jakiegoś jednego, konkretnego wydarzenia. Dlatego tak bardzo zainteresowała mnie właśnie ta historia, która skupia się na około 14 miesiącach spędzonych przez aktorkę w Nowym Jorku. W 1954 roku, w którym zaczyna się akcja książki, Marilyn jest u szczytu sławy. Gra w wielu popularnych filmach, na premierę czeka zapowiadający się na wielki hit „Słomiany wdowiec”, aktorka przyciąga uwagę reporterów i widzów, a to przynosi wytwórni Fox gigantyczne pieniądze. Ale to wszystko nie sprawia, że jest szczęśliwa. Wręcz przeciwnie – odczuwa ogromną pustkę w życiu. Przez reżyserów traktowana jest przedmiotowo, ma być po prostu ozdobą ekranu, słodką, nieporadną blondyneczką. To nie jest jej wymarzona pozycja. Chce czegoś więcej. Chce pojawiać się w ważnych filmach, marzy jej się rola Gruszeńki w ekranizacji „Braci Karamazow”. Stawia więc wszystko na jedną kartę, postanawia zaryzykować, zerwać kontrakt z wytwórnią Fox i wyjechać z Los Angeles na drugi koniec kraju – do Nowego Jorku.

Na Wschodnim Wybrzeżu zaczyna od zera. Zmienia swój wizerunek, nie chce być kojarzona tylko z seksownym imagem, chociaż jej uroda wciąż robi na wszystkich ogromne wrażenie. Jej największym pragnieniem jest nauka w legendarnej szkole Actors Studio, do której w tamtym momencie uczęszczali między innymi Marlon Brando i Lauren Bacall. Wybitny nauczyciel aktorstwa, Lee Strasberg, przekazał jej tajniki gry Metodą Stanisławskiego. Powoli odkrywa swoje prawdziwe zdolności, pokazuje że naprawdę jest doskonałą aktorką, a nie tylko ozdobą filmów. Zakłada też własną wytwórnię filmową Marilyn Monroe Productions (MMP) i chce kręcić ambitne obrazy. Rzuca się na naprawdę głęboką wodę. Ale mimo różnych przeciwności, które wciąż pojawiają się na jej drodze, jest szczęśliwa. Wreszcie czuje się wolna, ma wrażenie, że po raz pierwszy w życiu ma wszystko pod kontrolą i to ją motywuje do dalszego działania.

W międzyczasie poznaje wielu artystów (m.in. Trumana Capote oraz Carson McCullers), fotografów, innych aktorów. Zawiera przyjaźnie, dostaje wsparcie, którego jej brakowało w Hollywood. W opowieści przewija się mnóstwo znanych nazwisk – Elia Kazan, Laurence Oliver, Billy Wilder, Dean Martin, Edward R. Murrow. Bardzo przydatny okazuje się być spis osób „w kolejności pojawiania się na scenie”, który możemy znaleźć na początku książki. Drogi tych wszystkich osób i samej Marilyn przecinały się w różnych momentach jej pobytu w Nowym Jorku. Wszyscy są dla niej mniej lub bardziej ważni i w jakimś stopniu wpływają na jej decyzje i życie. Historia opowiedziana w książce zahacza także o dwa najsłynniejsze związki aktorki – z Joem DiMaggio, który był jej mężem przez kilka miesięcy w 1954 roku, oraz z dramaturgiem Arthurem Millerem, z którym zaczęła romansować własnie w Nowym Jorku (potem był jej trzecim mężem).

Autorka książki bardzo ciekawie nakreśliła charakter Marilyn. Ze względu na role powierzane jej na wcześniejszym etapie kariery, kojarzona była głównie jako śliczna blondynka, której najważniejszym zadaniem jest podobanie się mężczyznom. Jak już wspominałam w czasie „ucieczki” do Nowego Jorku chce zerwać z tym wizerunkiem. Poznajemy ją od zupełnie innej strony. To bardzo inteligentna, ciekawa świata kobieta. Dużo czyta, potrafi w złośliwy, acz bardzo wyrafinowany sposób odgryźć się dziennikarzom, jest baczną obserwatorką świata wokół niej. Muszę przyznać, że sama byłam nieco pod wpływem stereotypów dotyczących tej aktorki, nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jaką była osobą prywatnie. Ta biografia w bardzo ciekawy sposób przedstawiła mi zupełnie inną Marilyn niż tą, którą znam z jej filmów. Możemy o niej przeczytać między innymi takie słowa: „Manhattan wciąż oferował jej nowe rozkosze. Z zachwytem oddawała się zarówno intelektualnym, jak i zmysłowym – na Tołstoja rzucała się z tą samą naiwną łapczywością co na hot dogi. ‚Jest nienasycona – pisała Elsa Maxwell o rozbrajającej ciekawości Marilyn. – Pragnie towarzystwa stymulujących osób, fascynujących książek, chce zobaczyć planetę, na której żyje, poznać muzykę, sztukę, jedzenie, wino. Jest jak dziecko z wielką paczką cukierków w ręce – nie potrafi zdecydować, od którego zacząć.'” Ta spragniona wiedzy i nowych doznań aktorka wciąż jednak miała problemy ze swoją przeszłością i radziła sobie z tym pijąc alkohol oraz biorąc dużo tabletek uspokajających, co niestety źle się dla niej skończyło. Mimo wszystko wiele osób z jej najbliższego otoczenia twierdziło, że te kilkanaście miesięcy spędzonych w Nowym Jorku, to był najszczęśliwszy okres w jej życiu. Być może gdyby nie zdecydowała się na powrót do Hollywood, albo trochę z tym poczekała i stanęła jeszcze pewniej na nogach, żyłaby do dzisiaj.

Książka prowadzi nas przez świat Marilyn i nowojorskiej bohemy artystycznej w niezwykle wciągający sposób. Wraz z MM spacerujemy po dzielnicach miasta, poznajemy kultowe miejsca, restauracje, kluby, w których spotykali się znani i podziwiani. Myślę, że ta książka spodobała mi się tak bardzo właśnie też z tego powodu – łączy w sobie dwie rzeczy, które znajdują się w kręgu moich najbliższych zainteresowań – świat filmu oraz Stany Zjednoczone. Jednym z wątków, który mnie szczególnie ciekawił (i muszę przyznać, że teraz mam ochotę ten temat zgłębić) jest sposób funkcjonowania wielkich wytwórni hollywoodzkich. Aktorzy podpisywali wówczas kontrakty, które ich wiązały z daną firmą bardzo mocno, tym bardziej to co zrobiła Marilyn było odważne i niespotykane. To, jak traktowano aktorów tłumaczy też frustrację, która u niej się pojawiła: „Marilyn, najpopularniejsza aktorka na świecie, była osobliwie ubezwłasnowolniona. Ukochana seksbomba ameryki stanowiła własność Twentieth Century Fox, a w owym czasie, czyli na początku lat pięćdziesiątych, wytwórnia decydowała o wszystkim: jaką rolę dostaniesz, z którym reżyserem będziesz pracować, jak często możesz iść do toalety."

Elizabeth Winder stworzyła doskonałą biografię aktorki. Zebrała mnóstwo wypowiedzi osób, które były blisko Marilyn, zwłaszcza w czasie jej „wyzwalającego” roku spędzonego w Nowym Jorku. Prowadzi narrację w sposób bardzo ciekawy, chcemy dowiedzieć się, czy głównej bohaterce powiedzie się, czy w końcu spełni swoje marzenie i udowodni widzom, wytwórniom w Hollywood, i całemu światu, że jest kimś więcej niż pustą ślicznotką. Ponieważ nie znałam historii jej życia aż tak szczegółowo, śledziłam opowieść z wielkim zainteresowaniem. Bardzo łatwo możemy wczuć się w klimat tamtej epoki, towarzyszyć Marilyn na jej spacerach i spotkaniach z przyjaciółmi. Po prostu jej kibicujemy i duża tutaj zasługa autorki książki. Nie ukrywa trudnych tematów, problemów aktorki, nie idealizuje jej, ale tworzy prawdziwy, ciepły portret osoby, z którą sami chcielibyśmy się zaprzyjaźnić. Cieszę się bardzo, że miałam przyjemność „poznać” taką Marilyn, jestem pewna, że teraz będę zupełnie inaczej patrzyła na jej filmowe role.

Według mnie najlepsze w tej książce jest to, że nie jest ona skierowana jedynie do fanów Marilyn Monroe. Z przyjemnością sięgną po nią również ci, którzy lubią ciekawe, nietuzinkowe biografie albo będą chcieli zagłębić się w świat artystów w Nowym Jorku. Duża baza źródłowa, ciekawa narracja, skupienie się na krótkim, aczkolwiek niezwykle ważnym okresie życia bohatera, fascynująca aktorka na pierwszym planie – to są te elementy, które składają się na bardzo dobrą biografię. Warto przeczytać i poznać Marilyn od zupełnie innej strony.

pełna recenzja tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/11/15/marilyn-na-manhattanie-o-szukaniu-siebie-i-pragnieniu-wolnosci/

PRZEDPREMIEROWA RECENZJA. Premiera 23 listopada

„Gdy Zolotow zapytał, czy Nowy Jork ją zmienił, odparła szybko i stanowczo: ‚O tak. Odnalazłam wolność i niezależność i nie pozwolę, żeby mi się wymknęły'”

Marilyn Monroe. Jedna z najpopularniejszych i najbardziej znanych aktorek w historii Sanów Zjednoczonych. Ikona stylu, wzór piękna z charakterystyczną blond fryzurą i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

www.blogbooksandbeauty.wordpress.com

Krzysztof Miller był bez cienia wątpliwości jednym z najbardziej znanych i najwybitniejszych polskich fotoreporterów i korespondentów wojennych. W trakcie swojej długiej działalności podróżował w miejsca objęte zawieruchą wojenną, obserwował ludzi zmagających się z trudnościami, pokazywał ludzkie cierpienie i strach. Nie pomijał jednak też tematów nam bliższych, z naszego polskiego podwórka, często sięgając po tematy związane z polityką, religią czy społeczeństwem. Wiele razy już wspominałam, że fotografia i reportaż wojenny, a także kulisy pracy korespondentów międzynarodowych, znajdują się w czołówce moich zainteresowań. Pochłaniam wszystko, co pojawi się na ten temat, dlatego z ogromną radością przyjęłam informację o wydaniu albumu „Fotografie, które nie zmieniły świata”.

Była to jednak radość podszyta ogromnym smutkiem. Miller we wrześniu zeszłego roku odebrał sobie życie. Informacja o tym była dla mnie szokująca i niezwykle przykra, chociaż od lat było wiadomo, że reporter zmaga się z problemami psychicznymi, wynikającymi ze stresu związanego z pracą. Ale tak naprawdę o tym, że popełnił samobójstwo pierwszy raz przeczytałam właśnie w „Fotografiach…”, we wstępie Wojciecha Jagielskiego, jego częstego współpracownika na rożnych wyprawach, wcześniej w prasie pojawiały się tylko ogólne informacje, z których niewiele wynikało. Tym bardziej doceniam ten niezwykły album i zupełnie inaczej się go czyta i ogląda, mając w pamięci, co się stało z jego autorem.

To druga książka Millera, kilka lat temu wydany został tytuł „13 wojen i jedna”, która w doskonały sposób przybliżała pracę fotoreportera i to z jakimi emocjami oraz niebezpieczeństwami musiał się zmagać w trakcie wyjazdów. „Fotografie…” znacząco różnią się od „13 wojen”, chociaż niektóre zdjęcia można znaleźć w obu książkach. Poprzedni tytuł był typowym reportażem, w którym autor zabrał nas na wyprawę do swoich wspomnień – opisał różne miejsca, które odwiedził, pisał o smutku, strachu, cierpieniu, ale też małych radościach i sukcesach. Uzupełnienie wspomnień autora stanowiło kilkanaście czarno-białych fotografii. W „Fotografiach…” te proporcje są zupełnie odwrócone – jak na album przystało składa się on głównie z fotografii, opatrzonych komentarzami Millera. Jest to zresztą pięknie i naprawdę porządnie wydany album – twarda oprawa, gruby, błyszczący papier, kolory, i chociaż ma dosyć niestandardowy rozmiar to odniosłam wrażenie, że dzięki temu jakość zdjęć jest jeszcze bardziej uwypuklona.

Zdjęcia nie są ułożone chronologicznie, ale tematycznie, czy raczej doświadczeniami autora. Sam zresztą napisał we wstępie: „Ten album nie jest ułożony spójnie, chronologicznie. Ma być chaosem i ma chaos tego świata opisać. A przez to opisać chaos panujący w głowie człowieka, który dwadzieścia sześć lat podgląda świat przez soczewkę obiektywu fotograficznego”. Zagłębiamy się więc wraz z Millerem w ten „chaos”, chłoniemy go i dajemy się wciągnąć.

Tym, co mnie najbardziej uderzyło w trakcie lektury i oglądania zdjęć, są emocje bijące z każdej strony. Pojawiają się one już we wstępie Jagielskiego. Wspomina on o pracy z Millerem, wspólnych wyjazdach, niezwykłych umiejętnościach kolegi, ale też o jego problemach, z którymi zmagał się od lat. Widać, że obu panów łączy niezwykła więź skutkująca przyjaźnią i wyjątkowymi efektami współpracy. Jest jeszcze jeden wstęp, samego fotografa, w którym pisze o pracy nad albumem. Trudno uwierzyć, że miesiąc po napisaniu tych słów odebrał sobie życie. Widać było, że cieszy się z wydawnictwa i z całego projektu. Te emocje uwidaczniają się przez całą resztę książki. Teoretycznie można wszystko przeczytać dosyć szybko, ponieważ mimo 220 stron, tekstu nie ma tutaj zbyt dużo. Polecam jednak uważne przeglądanie, dawkowanie sobie treści i obrazów, delektowanie się tą rewelacyjną książką.

Nie jestem profesjonalnym fotografem i nie potrafię powiedzieć, czy zdjęcie jest wykonane dobrze technicznie, ale mogę określić emocje, które mnie ogarniają, gdy je oglądam. A przy fotografiach Millera emocje sięgają zenitu. Towarzyszy nam smutek, ból, ale też złość i brak zgody na ciężkie doświadczenia innych. Czasami jest też śmiech i radość. Niektóre zdjęcia przeszywają człowieka na wskroś, jak chociażby jedna z najsłynniejszych i poruszających jego fotografii z Kongo (z równie doskonałym komentarzem autora). Ale mimo tego, że główną mocą całego albumu są obrazy, to jednak warto zwrócić uwagę także na przenikliwą i bardzo mądrą treść. Miller dzieli się swoimi doświadczeniami jako korespondenta krajowego i zagranicznego. Dużo miejsca poświęca samej pracy fotoreportera. Pisze o tym, jak czasami przypadek decyduje o tym, że zdjęcie jest dobre; odnosi się do oskarżeń wysuwanych wobec dziennikarzy nazywanych „sępami”; pisze o swoich emocjach, wątpliwościach, momentach gdy waha się, czy nacisnąć spustu migawki, czy opuścić aparat; wyraża swoją opinię o potrzebie pracy fotoreporterów i czy ich działania mają jakiś sens. I mimo że treści objętościowo jest w albumie niewiele, to niesie ona dużo ważnych słów stanowiących doskonałe uzupełnienie zdjęć.

Cieszę się, że ten album powstał. W tej chwili stanowi on doskonałe świadectwo niezwykłej pracy Krzysztofa Millera, ale daje też możliwość wejść tam, gdzie rzadko się zagląda, doświadczyć czegoś, o czym my żyjący w miarę bezpiecznym kraju na co dzień nawet nie myślimy. Zajrzeć za kulisy pracy fotoreportera, dowiedzieć się, co czuje, spojrzeć mu przez ramię, gdy naciska spust migawki. To naprawdę fascynujące doświadczenie. Bez względu na to, czy ktoś interesuje się fotografią, historią współczesną, pracą dziennikarzy, czy też nie, uważam, że warto zapoznać się z tym albumem żeby chociaż trochę zrozumieć rzeczywistość wokół nas. A okazuje się, że zdjęcia czasami mogą powiedzieć o wiele więcej niż słowa. I szkoda tylko, że Krzysztof Miller już więcej nam za ich pomocą nie opowie.

www.blogbooksandbeauty.wordpress.com

Krzysztof Miller był bez cienia wątpliwości jednym z najbardziej znanych i najwybitniejszych polskich fotoreporterów i korespondentów wojennych. W trakcie swojej długiej działalności podróżował w miejsca objęte zawieruchą wojenną, obserwował ludzi zmagających się z trudnościami, pokazywał ludzkie cierpienie i strach. Nie pomijał jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

„Wenie Marzycielu, ryzykowana to rzecz sądzić, że opowieść może mieć koniec. Potencjalnych zakończeń jest tyle samo, ile możliwych początków”.

Skończyłam czytać tę doskonałą powieść przedwczoraj i wciąż nie mogę przestać o niej myśleć. Na początku opowieści poznajemy Marie, młodą Chinkę, która opowiada historię swej rodziny. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wraz z matką mieszkała w Vancouver w Kanadzie. Jej ojciec jakiś czas wcześniej wyjechał do Chin i tam odebrał sobie życie. Wkrótce w ich domu pojawia się Ai-ming, studentka z Pekinu, która uciekła z kraju po zamieszkach na Placu Tiananmen. Kim jest dziewczyna? Dlaczego ojciec popełnił samobójstwo? Co łączy rodzinę z Ai-ming z rodziną Marie? Te pytania wyznaczają cały kierunek książki, wraz z Marie szukamy na nie odpowiedzi. A te odkrywane są stopniowo, ze strzępków wspomnień, opowieści Ai-ming, dokumentów, a w końcu po latach także z podróży do Chin i bezpośredniej konfrontacji z przeszłością. Wraz z kobietą udajemy się w tę fascynującą podróż w czasie i przestrzeni, towarzyszymy jej, gdy składa misterne elementy układanki o swojej rodzinie i jej losach.

Tym, co mnie najbardziej poruszyło w tej powieści jest doskonałe pokazanie roli i pozycji człowieka na tle wielkich wydarzeń historycznych. Marie poznając przeszłość swojej rodziny cofa się aż do połowy dwudziestego wieku, gdy w Chinach przeprowadzana była Wielka Rewolucja Kulturalna. Jej ofiarami padło wielu znamienitych intelektualistów i tych, którzy nie chcieli podporządkować się nowej polityce komunistycznego rządu. Bohaterowie powieści uwikłani są w tą wielką historię i politykę – czy to bezpośrednio, czy też zmagając się z jej konsekwencjami. System niszczy ludzi, pozbawia ich indywidualizmu, samodzielnego myślenia, podporządkowuje tak zwanemu wyższemu dobru, które dobrem jest tylko z nazwy. Thien w bardzo obrazowy sposób opisuje prześladowania nieprawomyślnych obywateli, te fragmenty książki są wstrząsające i wciąż mam je przed oczami. Tak naprawdę każdy był podejrzany, jakiekolwiek zachowanie czy słowo mogło zostać zinterpretowane na różne sposoby. Wszechobecny strach i terror stanowił codzienność mieszkańców Chin. I właśnie w takim świecie muszą funkcjonować Wróbel, Kai oraz Zhuli – troje młodych przyjaciół, wybitnych muzyków.

W tej smutnej atmosferze obaw o życie swoje oraz najbliższych, rozgrywają się także te mniejsze historie – pierwszy pocałunek, zakazane uczucie, siostrzana więź, przyjaźń i miłość do muzyki. Te drobne chwile bohaterów, małe radości i przyjemności, rozjaśniają momentami strony powieści. Mamy jednak świadomość, że jest to tylko iskra, kadr, bo za chwilę będziemy musieli wrócić do okrutnej rzeczywistości. Przez całą książkę przewija się wątek tajemniczej powieści „Księgi rejestrów”, która przez kolejne pokolenia jest ręcznie powielana, a następne rozdziały dopisywane. Do końca nie wiemy, kto jest jej autorem i kiedy powstała, ale stanowi ona dla bohaterów odskocznię od szarej codzienności, czytanie jej daje nadzieję, chociaż jest też niebezpieczne. Przepisywanie stron z pewnością zostałoby uznane za działalność wywrotową, dlatego karty „Księgi” są skrzętnie ukrywane i przekazywane kolejnym osobom.

Marie rekonstruuje całą historię od czasów młodości swojego ojca i jego przyjaciół, aż do wydarzeń, które sprawiły, że Ai-ming stanęła na progu jej mieszkania. Masakra na Placu Tiananmen nieodłącznie kojarzy mi się ze znanym zdjęciem przedstawiającym samotnego człowieka stojącego na wprost kawalkady czołgów. Widziałam tą fotografię, uczyłam się o masakrze na lekcjach historii, ale dopiero ta książka uświadomiła mi ogrom tragedii, do której doszło w 1989 roku. Kulminacyjne sceny opisujące tamte wydarzenia to naprawdę niezwykłe doznanie, czułam się jakbym była pomiędzy studentami na Placu, ramię w ramię walczyła o lepsze jutro, wiele razy miałam ciarki na plecach. Ludzie, którzy do tej pory byli tłamszeni przez system, stanowili narzędzie w rękach władz, jednoczą się i dochodzą do głosu, pokazują, że razem stanowią siłę, która może wzniecić rewolucje i coś zmienić.

Książka napisana jest pięknym, poetyckim językiem. W jej treści znajdziemy wiele fascynujących informacji, nie tylko o historii Chin, ale także o złożoności języka chińskiego, o pięknie muzyki, kompozycji oraz o egzotycznej kulturze. Nie będę ukrywać, że czasami książkę czyta się trudno, wymaga skupienia, historie, które składa w całość Marie nie zawsze są ułożone chronologicznie. Ale jako całość powieść tworzy niezwykły fresk o ludziach, uczuciach, miłości, przyjaźni, muzyce i walce o wolność, dlatego naprawdę warta jest wszelkiego wysiłku. Thien rekompensuje nam zawiłości polityczne i historyczne ciekawymi postaciami, którym szczerze kibicujemy i chcemy, by w końcu znaleźli radość i szczęście. Niestety wiemy, że w okolicznościach, w których przyszło im żyć, nie zawsze jest to możliwe. Bohaterowie poddawani są ciągłym próbom, muszą sprostać wielu przeciwnościom. I chociaż czasami podejmują błędne decyzje, których potem żałują, to jednak zawsze przemawia przez nich miłość do bliskich, wolności oraz do muzyki.

„Nie mówcie, że nie mamy niczego” to doskonała podróż w przeszłość, opowieść o zwykłych ludziach rzuconych w wir historii, traktat o miłości do bliźnich i sztuki i o poświęceniu. Lektura skłania do wielu refleksji, wzbudza cały wachlarz uczuć i emocji. Ta napisana z rozmachem i pięknym językiem wielopokoleniowa saga, stanowi jedną z najważniejszych książek, jakie ostatnio czytałam. I mimo że skupia się na kulturze i historii współczesnych Chin, niesie także wiele wartości uniwersalnych.

Zapraszam na blog: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/11/06/nie-mowcie-ze-nie-mamy-niczego-milosc-i-muzyka-na-tle-wielkiej-historii/

„Wenie Marzycielu, ryzykowana to rzecz sądzić, że opowieść może mieć koniec. Potencjalnych zakończeń jest tyle samo, ile możliwych początków”.

Skończyłam czytać tę doskonałą powieść przedwczoraj i wciąż nie mogę przestać o niej myśleć. Na początku opowieści poznajemy Marie, młodą Chinkę, która opowiada historię swej rodziny. Na przełomie lat osiemdziesiątych i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Pełna recenzja tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/07/05/kolej-podziemna-czarna-krew-ameryki/
Główną bohaterką jest Cora, młoda niewolnica wychowana od urodzenia na plantacji w Georgii. Nie zna innego życia – jej babka i matka również należały do plantatora. Mamy mniej więcej początek XIX wieku i nic jeszcze nie wskazuje na to, żeby system niewolnictwa miał upaść. Cora jest odważną, pewną siebie dziewczyną, która nosi w sercu ogromne cierpienie po tym, gdy jej matka zostawia ją i postanawia sama uciec z niewoli. Wkrótce właścicielem plantacji zostaje jeden z synów seniora rodu, młody mężczyzna słynący z okrucieństwa, bezwzględności i zadawania wymyślnych kar swym podwładnym. Każdy kolejny dzień naznaczony jest terrorem i strachem o swoją przyszłość. Ceasar, jeden z niewolników, który w Wirginii doświadczył lepszego traktowania, proponuje Corze ucieczkę za pośrednictwem legendarnej kolei podziemnej. Oboje decydują się na odważny krok, ale ich śladem podąża groźny łowca niewolników, Ridgeway, który chce w ten sposób zmyć swoją hańbę, a przy okazji wyrównać dawne rachunki – kilka lat wcześniej nie udało mu się złapać matki Cory. Rozpoczyna się wyścig z czasem, ukrywanie, poznawanie nowych osób, ciągłe przenoszenie z kryjówki do kryjówki, okresy względnego spokoju. A wszystko odbywa się w rytm dźwięku pociągu sunącego po podziemnych torach.

No właśnie – kolej podziemna. Sam pomysł i punkt wyjścia jest naprawdę świetny – wiadomo z historii, że nawet na południu USA było mnóstwo osób, które nie popierały niewolnictwa i pomagały czarnej ludności w przedostawaniu się do wolnych stanów. W powieści ten ruch w kierunku głownie północnym, ale też zachodnim symbolizuje kolej. Oczywistym jest, że w XVIII i XIX wieku taka rozbudowana sieć stacji i torowisk znajdujących się pod ziemią nie miała możliwości istnieć. W ten sposób Whitehead wprowadził pewien element baśni, uciekinierzy kolejne etapy podróży odbywają w ciemnych tunelach, o których wie garstka osób gotowa zginąć, aby tajemnica nie wyszła na światło dzienne. Nikt nie wie, kto i kiedy wpadł na pomysł budowy kolei, między wierszami dowiadujemy się jedynie, że budowali ją także czarni. Nie wiadomo, kto wszystkim koordynuje, zarządza, kim są motorniczy, jak wygląda rekrutacja do całego procederu, kto ją finansuje. Po prostu informacja o kolejnym odjeździe pociągu i lokalizacji stacji przekazywana jest zaufanym osobom, które potem robią wszystko co jest w ich mocy, aby dostać się na stacje i bezpiecznie odjechać. Stacje to raczej mroczne miejsca znajdujące się najczęściej pod domami czy stodołami białych współpracujących z koleją. Ruch jest bardzo sporadyczny, ale też większa ilość uciekinierów zwróciłaby niepotrzebną uwagę na kolej. Wiemy, że cała sieć i nomenklatura kolejowa używana w powieści ma tak naprawdę symbolizować ruch przerzutowy, który organizowali abolicjoniści pomagając w ten sposób uciec czarnym na północ. Ale w książce kolej istnieje naprawdę, można zejść do podziemnej stacji i wsiąść w pociąg jadący w nieznanym kierunku ciemnym tunelem. To czyni powieść Whiteheada pozycją wyjątkową na tle innych o tej tematyce. Przyznaje się on do inspiracji takimi tytułami jak „Sto lat samotności” Marqueza, z której zaczerpnął zatracanie granicy między tym co realistyczne, a tym co nieprawdopodobne, a także „Podróżami Guliwera” Swifta, której bohater odwiedza coraz to bardziej niestworzone miejsca.

„Zawsze mówię, że jeśli ktoś chce zrozumieć ten kraj, musi pojechać koleją. Pędząc przed siebie, wyjrzyjcie z wagonu, a zobaczycie prawdziwą twarz Ameryki.” Ten cytat mógłby posłużyć za podsumowanie całej powieści. Cora szybko orientuje się, że słowa wypowiedziane przez motorniczego pierwszego pociągu, mają w sobie gorzki posmak. Jadąc pociągiem w ciemnym tunelu i wyglądając przez okno tak naprawdę nic nie widać, tylko ciemność. Ale na końcu tunelu zawsze pojawia się światełko nadziei.

Wspomniałam, że wątek kolei nadaje powieści elementy baśniowości, trzeba tu jednak zaznaczyć, że jest to baśń dla dorosłych. Biali plantatorzy w okrutny sposób rozprawiają się ze złapanymi niewolnikami, którzy próbowali uciec. Whitehead nie szczędzi nam opisów kar i brutalnych zachowań. Wiemy jednak, że w tym wypadku to nie jest kwestia wyobraźni autora, ale niestety autentycznych historii, które miały miejsce w Ameryce 200 lat temu. Okres niewolnictwa to jeden z najbardziej niechlubnych fragmentów w historii USA, z którym Amerykanie do dzisiaj próbują się rozliczyć. Ma on bardzo duży wpływ również na dzisiejsze społeczeństwo i pozycję czarnej ludności. Książki takie jak ta oraz wiele filmów o tematyce niewolnictwa (jak chociażby „Django” Tarantino, z którym zresztą „Kolej podziemna” bardzo mi się skojarzyła) pokazuje, że ten temat wciąż wzbudza wiele emocji. Nie da się jednak ukryć, że taki pozytywny odbiór powieści i deszcz nagród pojawia się właśnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie temat wciąż w jakimś stopniu pozostaje aktualny. Czy reszta świata przyjmie powieść tak samo entuzjastycznie?
Emocje pojawiają się także w trakcie lektury, chociaż nie są tak silne, jak się spodziewałam. Od samego początku bardzo kibicujemy Corze, chcemy żeby udało jej się wyrwać z plantacji, gdzie czarni traktowani są jak pracujące zwierzęta, gdzie nikt nie liczy się z ich uczuciami i możliwościami. Na swej drodze spotyka wielu przychylnych ludzi, którzy często z narażeniem życia ukrywają zbiegów albo pomagają im na różne sposoby. Kilka postaci poznajemy w krótkich rozdziałach przecinających główną historię Cory. To bardzo dobry zabieg, ponieważ daje nam możliwość wejrzenia głębiej w tych bohaterów, nie są dla nas tylko kolejnymi osobami na trasie ucieczki niewolnicy. Nie ma co ukrywać, że część tych osób przypłaci własnym życiem kontakty z uciekinierami. Gdzieś mi jednak zabrakło jeszcze większego budowania napięcia, wzbudzenia większych emocji – śmierć kolejnych bohaterów, czasami bardzo dramatyczną, przyjmujemy z pewnym zrozumieniem ponieważ wiedzieli na co się piszą, trochę się po tym prześlizgujemy i kontynuujemy podróż z Corą. Również główny antagonista w powieści, Ridgeway, jest nieco przerysowany i czytając o nim miałam wrażenie jakbym widziała typowego „złego” z bajek dla dzieci. Zawsze pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie, ma groźny wygląd, jest bezwzględny i ambitny.

Najciekawszą postacią pozostaje Cora, dziewczyna uznawana na plantacji za szaloną, znajduje w sobie niezwykłe pokłady siły, które pozwalają jej przetrwać kolejne trudności, niedogodności i cierpienia. Ma też oczywiście chwile zawahania, o które nietrudno obserwując wydarzenia wokół niej. Chyba największe wrażenie zrobiła na mnie część z Karoliny Północnej, gdzie Cora ukrywała się na strychu współpracownika kolei. Przez kilka miesięcy obserwowała przez okno miasto, w którym mieszkają tylko biali (czarna ludność miała zakaz przebywania w stanie), a gdy tylko pojawił się jakiś czarny stawał się częścią brutalnego przedstawienia ku uciesze gawiedzi. Wiedziałam, że za chwilę musi się coś wydarzyć, niecierpliwie przewracałam następne kartki powieści. Duży wpływ na główną bohaterkę miała jej matka, a raczej to, co zrobiła, gdy Cora była jeszcze mała – uciekła z plantacji. Dziewczyna ma do niej pretensje, że ją zostawiła, nienawidzi jej za to, obwinia za swoje cierpienia. Liczy jednak na to, że na końcu swojej podróży uda jej się odnaleźć matkę nawet tylko po to, żeby jej powiedzieć, co czuje. Nie zna jednak prawdy o swojej matce, którą my, czytelnicy, poznajemy na samym końcu. Ta głęboka rana na świadomości dziewczyny, wypływająca z jej traumatycznej przeszłości, staje się dla niej motorem do dalszych działań, pozwoli jej znaleźć w sobie pokłady sił, których istnienia nawet nie podejrzewała.

Książkę czyta się bardzo szybko, fabuła wciąga, chcemy się dowiedzieć, gdzie udało się dotrzeć Corze, czy jej cierpienia kiedyś się skończą, czy zakocha się. Podróżuje ona od stacji do stacji, odkrywa coraz dziwniejsze miejsca, trafia do domów ludzi bardziej i mniej życzliwych. Z coraz większym przerażeniem obserwuje ludzi i ich zachowania, odkrywając że to nie czarni są zwierzętami. Szuka dla siebie lepszej przyszłości, walczy o wolność i godność. W tej walce wspierają ją inni, których jednoczy kolej podziemna. Co warto zaznaczyć, Whitehead nie proponuje nam prostego podziału bohaterów – źli biali i szlachetni, ciemiężeni czarni. Wśród jednych i drugich znajdują się osoby, których postępowanie pozostawia wiele do życzenia.
To bardzo dobra książka, chociaż nie wybitna. Spodziewałam się chyba czegoś jeszcze lepszego, bardziej emocjonującego, sprawiającego, że będę musiała chwilę odetchnąć, wzruszę się. Brakuje mi jeszcze bardziej dogłębnej analizy samego problemu niewolnictwa. Whitehead skupia się na opisie życia na plantacji, opisach brutalnego traktowania czarnych przez chciwych i bezdusznych plantatorów, ale z tych licznych opisów niewiele wynika. Cora po uciecze w szybkim tempie zmienia lokalizacje, nigdzie nie może zagrzać dłużej miejsca ze względu na prześladowania i depczącego jej po piętach Ridgewaya, nie ma czasu na refleksję. Akcja pędzi tak jak pociąg w ciemnym tunelu. Nie mamy czasu też na to aby „zaprzyjaźnić się” ze wszystkimi bohaterami, najlepiej poznajemy Corę, wiemy, co wpływa na jej decyzje i o czym myśli. Wciągająca akcja to jednak w przypadku tak ciężkiej tematyki trochę za mało.

Pełna recenzja tutaj: https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/07/05/kolej-podziemna-czarna-krew-ameryki/
Główną bohaterką jest Cora, młoda niewolnica wychowana od urodzenia na plantacji w Georgii. Nie zna innego życia – jej babka i matka również należały do plantatora. Mamy mniej więcej początek XIX wieku i nic jeszcze nie wskazuje na to, żeby system niewolnictwa miał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

„Afronauci” Bartka Sabeli opisują historię, która jest tak nieprawdopodobna, że mogłaby powstać w głowach hollywoodzkich scenarzystów, a jednak wydarzyła się naprawdę. Mamy rok 1964, Zambia, na fali zrywu niepodległościowego, który przeszedł przez liczne europejskie kolonie w Afryce, ogłasza niepodległość i staje się wolnym krajem. Jednym z bardziej zaangażowanych bojowników o wolność jest Edward Mukuka Nkoloso, który oprócz swoich politycznych ambicji przejawia również ogromne zainteresowanie nauką. Wkrótce zakłada i zostaje dyrektorem Narodowej Akademii Nauki, Badań Kosmicznych i Filozofii. Cel Akademii jest jasny – pierwszym człowiekiem na Księżycu ma być mieszkaniec Zambii. Przypominam, że mamy lata 60, Zimna Wojna toczy się od niedawna na nowym froncie w przestrzeni kosmicznej, a dwa największe mocarstwa – USA oraz Związek Radziecki – ścigają się o to, kto jako pierwszy wystrzeli człowieka w Kosmos. I nagle Nkoloso ogłasza, że Zambia dołącza do wyścigu.
Bartek Sabela zabiera nas w niezwykłą podróż do Lusaki, stolicy Zambii i odkrywa przed nami kolejne kawałki tej historii, które wywołują na naszej twarzy coraz większy uśmiech, ale jednocześnie wciągają i dają poczuć klimat Afryki. Wykonał przy tym ogrom pracy związanej z badaniem materiałów źródłowych. Jeden rozdział poświęcony jest jego wizytom w Archiwum Narodowym, Muzeum Narodowym, telewizji, przeglądaniu starych numerów lokalnych gazet i licznym innym próbom zdobycia informacji o zambijskim programie kosmicznym. Okazuje się jednak, że materiałów nie pozostało zbyt dużo. Więcej można znaleźć w zagranicznej prasie – o Nkolosie pisali brytyjscy i amerykańscy dziennikarze, których prace Sabela cytuje sporymi fragmentami. Sporo w nich dystansu i skrytego (chociaż czasami także bardzo otwartego) podśmiewania się z odważnych prób i szumnych zapowiedzi zambijskiego naukowca. Trudno jednak nie śmiać się, gdy czytamy, że jednym z elementów treningu przygotowującego do podróży kosmicznej jest „staczanie się ze wzgórza w beczce po oleju. By doświadczyć uczucia podróży przez międzygwiezdną przestrzeń”. Takich przykładów jest w reportażu o wiele więcej.
Kim więc był Edward Mukuka Nkoloso? Wizjonerem? Głupcem? Bohaterem narodowym? Czy naprawdę wierzył, że prostymi środkami, które proponował uda mu się osiągnąć międzyplanetarny sukces? Swoje plany tłumaczył w przystępny (i trzeba przyznać, bardzo logiczny) sposób: „Spójrz na to drzewo. Ponieważ je widzę, mogę do niego dojść. Tak samo jest z Księżycem”. W innym miejscu czytamy: ” ‚Jeśli ptak może latać, to czemu my nie możemy?’ Ktoś na to odpowie, że nie, to niemożliwe, bo nie mamy skrzydeł, nie mamy tego, nie mamy tamtego. ‚Nie! Macie za to coś więcej! – I pokazywał palcem swoją głowę. – Macie mózgi, które dostaliście od Boga!'”. Dążenia tego wyjątkowego naukowca w ścisły sposób wiązały się z sytuacją polityczną młodego państwa – odzyskaniem wolności i wytyczania sobie kolejnych celów. Nkoloso nie dysponował finansami, zapleczem naukowym, władze nie traktowały go poważnie. Ale miał wizję i cel, wierzył, że ciężką pracą i poświęceniem osiągnie sukces.
Reportaż napisany jest żywym, świetnym językiem. Pochłaniałam każdą stronę kręcąc głową z niedowierzaniem, a jednocześnie będąc coraz bardziej zafascynowaną opisaną historią. Sabela dzieli się z nami licznymi anegdotami, cytatami, wywiadami (w tym z najważniejszą osobą – synem Edwarda Nkoloso), rysuje wspaniały obraz Zambii, ze wszystkimi jej egzotycznymi elementami. Dowiemy się więc też sporo o drodze tego kraju do niepodległości, o społeczeństwie i o religii, która odgrywa tam bardzo ważną rolę. W pierwszej części przybliża nam także sporo faktów o zimnowojennym wyścigu kosmicznym. Opisy kolejnych rakiet, które wystrzeliwują dwa główne mocarstwa kontrastują z zambijskimi ćwiczeniami w beczkach po oleju.
„Afronauci” to jeden z najlepszych reportaży jakie ostatnio czytałam. Jest tu wszystko, co sprawia, że książka jest bardzo dobra – rewelacyjna historia, która mimo swojego całego poziomu nieprawdopodobieństwa, wydarzyła się w rzeczywistości, bardzo ciekawych bohaterów z Edwardem Nkoloso na czele, możliwość poznania innej kultury, piękny język, liczne anegdoty i humor. Bardzo żałuję, że ten tytuł ma tylko około 200 stron, świat zambijskiego programu kosmicznego tak mnie zafascynował, że mogłabym o tym czytać jeszcze dłużej, zwłaszcza opisane w tak świetny sposób, jak zrobił to Bartek Sabela. Majstersztyk! Nawet jeżeli sam temat nie za bardzo Was zainteresował (chociaż naprawdę warto, sami nie uwierzycie, jak Was to wciągnie…), to sięgnijcie po ten reportaż, żeby zachwycić się doskonałym warsztatem reporterskim. Polecam wszystkim, nie pozwólcie żeby ta doskonała książka przeszła obok Was niezauważona.

Pełna recenzja:
https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/2017/05/21/afronauci-o-zambijskim-marzeniu-podboju-kosmosu/

„Afronauci” Bartka Sabeli opisują historię, która jest tak nieprawdopodobna, że mogłaby powstać w głowach hollywoodzkich scenarzystów, a jednak wydarzyła się naprawdę. Mamy rok 1964, Zambia, na fali zrywu niepodległościowego, który przeszedł przez liczne europejskie kolonie w Afryce, ogłasza niepodległość i staje się wolnym krajem. Jednym z bardziej zaangażowanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Autorka to znana brytyjska pisarka, która stworzyła między innymi „Ptaki”, na podstawie których Hitchcock nakręcił swój słynny film. Powieść rozpoczyna powstanie dziwnego tworu politycznego USUK (United States United Kingdom), którego celem jest połączenie anglojęzycznych narodów w unię. Szybko jednak okazuje się, że w tym dwuczłonowym tworze, to Stany Zjednoczone mają większą siłę i znaczenie. Unia zaczyna niebezpiecznie przypominać okupację. Całość obserwujemy z perspektywy niewielkiej miejscowości w Kornwalii, a dokładniej specyficznej rodziny, na którą składa się 80-letnia Madame, jej wnuczka Emma oraz 6 adoptowanych chłopców w różnym wieku. Pomysł wyjściowy był bardzo ciekawy i myślę, że w latach siedemdziesiątych, gdy powieść powstała, musiała zrobić ogromne wrażenie na czytelnikach. Dzisiaj jednak, gdy poziom political fiction wyznaczany jest przez „House of Cards”, wiele rozwiązań i zwrotów akcji wzbudzało raczej mój uśmiech. Taka trochę naiwna opowieść i nie wiem, czy to tylko moje odczucia, ale Madame to jedna z najbardziej irytujących postaci, jakie ostatnio poznałam w książkach - przemądrzała, pewna siebie, nie traktująca zdania innych poważnie, po prostu denerwująca. Jak dla mnie cała powieść bez większych emocji.
https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/

Autorka to znana brytyjska pisarka, która stworzyła między innymi „Ptaki”, na podstawie których Hitchcock nakręcił swój słynny film. Powieść rozpoczyna powstanie dziwnego tworu politycznego USUK (United States United Kingdom), którego celem jest połączenie anglojęzycznych narodów w unię. Szybko jednak okazuje się, że w tym dwuczłonowym tworze, to Stany Zjednoczone mają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

To bardzo dołujący tytuł, antyutopia rozgrywająca się w Gileadzie, państwie na terenie dawnych Stanów Zjednoczonych. Społeczeństwo jest bardzo zhierarchizowane, każdy ma przypisaną rolę, z której musi się wywiązać. Wszelki bunt jest surowo karany, tak samo jak przejawy niemoralności. Większość kobiet jest bezpłodna, do czego również doprowadziła działalność człowieka i zanieczyszczenie środowiska. Te, które mogą mieć dzieci dostają rolę Podręcznych. Przechodzą głęboką indoktrynację, zostają pozbawione imion, żyją w ascetycznych warunkach i trafiają do domów Komendantów i ich Żon, gdzie ich głównym zadaniem jest dać im dziecko. Fredzie, tak jak innym Podręcznym, nie wolno czytać (nawet produkty w sklepach opisane są za pomocą symboli), książki i wszelkie czasopisma są zakazane, a jej jedyną „rozrywką” jest spacer z inną Podręczną na zakupy. Zawsze muszą chodzić we dwie, aby się nawzajem pilnować i w razie czego donieść władzom o nieprawomyślności „koleżanki”. Gilead to przerażające miejsce, które jest tym bardziej trudne dla Fredy, że pamięta skrawki swojego poprzedniego, normalnego życia. Obserwujemy próby zachowania człowieczeństwa i ludzkiego honoru w niesprzyjających warunkach, a także rodzący się nieśmiało bunt. Lektura bardzo trudna, ale absolutnie warta wysiłku.
https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/

To bardzo dołujący tytuł, antyutopia rozgrywająca się w Gileadzie, państwie na terenie dawnych Stanów Zjednoczonych. Społeczeństwo jest bardzo zhierarchizowane, każdy ma przypisaną rolę, z której musi się wywiązać. Wszelki bunt jest surowo karany, tak samo jak przejawy niemoralności. Większość kobiet jest bezpłodna, do czego również doprowadziła działalność człowieka i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

To bardzo młodzieżowa opowieść, chociaż muszę przyznać, że porusza trudne tematy i sam punkt wyjścia jest dosyć smutny i depresyjny. Główny bohater, Clay, znajduje przed drzwiami domu paczkę z kasetami. Szybko odkrywa, że na taśmach nagrany jest głos Hannah, dziewczyny ze szkoły, która niedawno popełniła samobójstwo. Kasety muszą być przekazane do kolejnych osób z nagrań, inaczej zostaną upublicznione. Na kasetach nagrała tytułowe 13 powodów, dla których zdecydowała się na ten krok. Od samego początku wiemy więc, że nie będzie happy endu, że Clay nie uratuje dziewczyny w ostatniej chwili jak w hollywoodzkich filmach. Teraz może jedynie słuchać jej głosu i poznawać najmroczniejsze tajemnice. Na każdym nagraniu znajduje się opowieść o jednej osobie z otoczenia Hannah. I mimo, że ich „grzechy” są różnej wagi i większość z nich, gdyby wydarzyła się w pojedynkę nie doprowadziłaby do samobójstwa, to jednak zebrane wszystkie razem przytłaczają i dają do myślenia. Książka pokazuje, jak łatwo można komuś nieświadomie zniszczyć życie. Wraz z Clayem z niecierpliwością odsłuchujemy taśm, idziemy do kolejnych punktów wskazanych na mapie miasta, zastanawiamy się, kto będzie następny. I jak po czymś takim spojrzeć innym w oczy?
https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/

To bardzo młodzieżowa opowieść, chociaż muszę przyznać, że porusza trudne tematy i sam punkt wyjścia jest dosyć smutny i depresyjny. Główny bohater, Clay, znajduje przed drzwiami domu paczkę z kasetami. Szybko odkrywa, że na taśmach nagrany jest głos Hannah, dziewczyny ze szkoły, która niedawno popełniła samobójstwo. Kasety muszą być przekazane do kolejnych osób z nagrań,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Afgański pisarz pięknie maluje historie wielopokoleniowych rodzin na tle egzotycznych kultur i autentycznych historycznych wydarzeń. Wraz z bohaterami przemierzamy kolejne lata i podróżujemy po całym świecie – tym razem jesteśmy w Kabulu, na afgańskiej prowincji, w Paryżu, w Grecji i w San Francisco. Losy wszystkich postaci przeplatają się, czasami w bardzo dramatyczny sposób. Tutaj punktem wyjścia jest trudna decyzja biednego Afgańczyka, który zostaje zmuszony do rozdzielenia swoich dzieci. Od tej pory każde z nich będzie wychowywało się w innym świecie. Jeżeli ktoś zna prozę Hosseiniego, to z pewnością wie, do czego cała opowieść zmierza, ale mimo wszystko obserwowanie kolejnych wydarzeń jest bardzo wciągające. Autor poznaje nas z wieloma bohaterami, opowiada opowieść nie chronologicznie, zmienia miejsca akcji, ale na koniec wszystko układa się w jedną, piękną i wzruszającą całość.
https://blogbooksandbeauty.wordpress.com/

Afgański pisarz pięknie maluje historie wielopokoleniowych rodzin na tle egzotycznych kultur i autentycznych historycznych wydarzeń. Wraz z bohaterami przemierzamy kolejne lata i podróżujemy po całym świecie – tym razem jesteśmy w Kabulu, na afgańskiej prowincji, w Paryżu, w Grecji i w San Francisco. Losy wszystkich postaci przeplatają się, czasami w bardzo dramatyczny...

więcej Pokaż mimo to