-
ArtykułyOto najlepsze kryminały. Znamy finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru 2024Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel25
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik3
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-11-15
2017-03-14
2014-08-07
2017-07-10
2015-02-15
Współczesne realia coraz bardziej dają mi do myślenia, a także skłaniają do porównywania dawnych czasów z dzisiejszymi. Często zatracając się we współczesności zapominamy co wydarzyło się kiedyś, zapominamy o tych co walczyli o naszą wolność i w pewnym sensie o nasze życie, bo gdyby zginęli nasi dziadkowie, rodzice, to dziś by nas nie było. Zwracamy uwagę na to co mało ważne, zatracając się we własnym egoizmie, ale mało kto chce pamiętać przeszłości. Dla mnie osobiście to smutne, ale na szczęście powstają takie publikacje, jak powyższa. Książka jest zaskakująca, gdyż opowiada o realiach powstańczych, czy wojennych, ale z punktu widzenia uczestniczek powstania. Do tej pory w publikacjach stricte historycznych o rolach kobiet w działaniach wojennych było naprawdę niewiele, a przecież kobiety pełniły równie ważne funkcje co mężczyźni, najczęściej były łączniczkami, bądź ratowały życie, jako sanitariuszki.
"Dziewczyny z powstania" to zbiór jedenastu historii, które opowiedziane są przez kobiety - uczestniczki powstania. Każda z nich powraca do bolesnych, czasem już zatartych wspomnień. Sławka, Halinka, Rena, Zosia, Blizna, Anna, Marzenka, Jadwiga, Teresa, Dora, Irena, kobiety te wywodzą się z różnych grup społecznych, są w różnym wieku, ale łączy je jedno powstanie i data 01.08.1944. Każda z nich przedstawia ten dzień ze swojej perspektywy, dzięki czemu do czytelnika dociera różnorodny wachlarz emocji, ale też odbiorca bardziej staje się świadomy tego co się wydarzyło. Każda z nich też pełniła inną rolę w powstaniu, bowiem były łączniczkami, sanitariuszkami, żonami, czy świeżo upieczonymi matkami i troiły się, a by ich dziecko przeżyło. Wszystkie kobiety nie były przygotowane na 63 dni walki o przetrwanie, życie swoje i bliskich, strachu, na 63 dni widoku walczących, rannych, krwi, zabitych, jak i na 63 dni głodu, nędzy i modlitwy, aby ten koszmar się skończył. Mimo to, dziś bez wahania mówią, iż do powstania poszłyby jeszcze raz. Taka postawa świadczy o tym, że kochają ojczyznę ponad wszystko, ale to także świadectwo poświęcenia, odwagi, waleczności, jednymi słowy wielkiego bohaterstwa.
"Do Powstania poszłabym raz jeszcze. Bez najmniejszego wahania. Nie zrozumie tego nikt, kto nie przeżył okupacji."
Publikacja "Dziewczyny z powstania" sprawia, iż czytelnik staje się świadkiem nalotów bomb, wybuchów granatów, porodów w prymitywnych warunkach, śmierci dzieci, codziennej walki o przetrwanie, walki z głodem, heroicznym wysiłkiem, a w końcu z brakiem sił, czy gasnącą nadzieją. Książka napisana jest przystępnym językiem, a jej szata graficzna została bardzo trafnie dobrana do tematyki. Ponadto uzupełnieniem przedstawionych historii są fotografie, które jeszcze bardziej uświadamiają nam, że to wydarzyło się naprawdę. "Dziewczyny z powstania" dostarczyły mi wielu emocji, wzruszeń, łez, ale także podziwu dla tych bohaterek i ich odwagi. Obserwując dzisiejsze czasy i pokolenie jestem przekona, że większość osób nie wytrzymałaby wojennej presji, a odwaga dawno by ich opuściła. Dlatego nauczmy się doceniać, to co zrobiono dla nas. A "Dziewczyny z powstania" polecam każdemu, nawet tym, którzy stronią od historii. Powyższa publikacja z pewnością zajmie honorowe miejsce w mojej biblioteczce i będę do niej powracać.
Anna Herbich to dziennikarka tygodnika "Do Rzeczy", wcześniej pracowała w "Rzeczpospolitej" oraz "Uważam że". Rodowita warszawianka, której babcia jest jedną z bohaterek z "Dziewczyn z powstania".
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2015/07/dziewczyny-z-powstania-anna-herbich.html
Współczesne realia coraz bardziej dają mi do myślenia, a także skłaniają do porównywania dawnych czasów z dzisiejszymi. Często zatracając się we współczesności zapominamy co wydarzyło się kiedyś, zapominamy o tych co walczyli o naszą wolność i w pewnym sensie o nasze życie, bo gdyby zginęli nasi dziadkowie, rodzice, to dziś by nas nie było. Zwracamy uwagę na to co mało...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-04
"Zaprzyjaźniła się ze słabościami, sprzecznościami i brzydotą Japonii, na równi z unikatowym pięknem i bezkresnym bogactwem, które można tu znaleźć, i jednocześnie uczę się to robić sama ze sobą. W ten właśnie sposób odkrywam swoja tożsamość. Wygląda na to, ze jest praca na cale życie."
Kultura japońska cieszy się dużym zainteresowaniem, ale, żeby poczuć w pełni jej smak, trzeba osiedlić się w kraju Kwitnącej Wiśni. Tak właśnie postąpiła Amerykanka, wychowywana w Australii, która stała się Japonką.
"W Japonii, czyli w domu" to zapis życia autorki, która wyjechała do Japonii, jako studentka. Tam też poznała swojego męża, którego rodzinne korzenie sięgają ponad 350 lat. Rebecca Otowa w 7 rozdziałach opowiada o codzienności, prowadzeniu domu, rodzinnych tradycjach, relacjach rodzinnych i sąsiedzkich oraz o duchach. Amerykanka skupia się na rzeczach, które są niedostrzegalne dla zwykłego turysty.
Książka napisana jest prostym językiem i można zaliczyć ją do pamiętnika. Otowa przekazuje wiele ciekawych informacji, których z pewnością nie znajdziecie w przewodnikach, ani odwrotnie. Polecam szczególnie osobom, które fascynują się tą niezwykłą kulturą.
Rebecca Otowa to amerykanka, która przeprowdziłą sie do Australii. Następnie wyjechała na studia do Japonii, gdzie poznała swoje przyszłego męża. W Japoni mieszka ponad już ponad 30 lat, prowadzi dom, który się cieszy wielopokoleniową tradycją. Udziela lekcji angielskiego, pisze, poza tym lubi uprawiać warzywa, hodować róże, czytać szyć, gotować i oglądać anglojęzyczne filmy. Udziela się w organizacjach dobroczynnych, teatrze amatorskim, zespole muzycznym.
Opinia pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2016/02/w-japonii-czyli-w-domu-rebecca-otowa.html
"Zaprzyjaźniła się ze słabościami, sprzecznościami i brzydotą Japonii, na równi z unikatowym pięknem i bezkresnym bogactwem, które można tu znaleźć, i jednocześnie uczę się to robić sama ze sobą. W ten właśnie sposób odkrywam swoja tożsamość. Wygląda na to, ze jest praca na cale życie."
Kultura japońska cieszy się dużym zainteresowaniem, ale, żeby poczuć w pełni jej smak,...
2013-06-23
W przypadku straty bliskiej nam osoby, wielu z nas się zapewne zastanawia, jak tam jest? Jak wygląda niebo? Czy istnieje piekło?
No, właśnie osoby, które przeżyły śmierć kliniczną opowiadają o światełku w tunelu. A co widział Alex?
Dziś chciałam napisać kilka zdań o historii niezwykłej, która wydarzyła się naprawdę. Historii w, której jest pełno cierpienia, bólu, a zarazem radości, troski, miłości. Historii, która porusza, wyciska łzy i zapada niezwykle głęboko w sercu, głowie i w myślach.
Kevin wraz z żoną i dziećmi właśnie się przeprowadzili. Do tego dopiero co urodziło im się już czwarte dziecko. Nadeszła niedziela, dzień święty i boży, jak to mówią niektórzy. Kevin postanawia zabrać najstarszego syna do kościoła. Następnie Alex namawia tatę na lody, a potem plac zabaw. Przychodzi pora powrotu do domu, Kevin jedzie nieznanymi ulicami, skrótami Alex zagaduje go, on się odwraca i w tym momencie...wszystko się zmienia. Samochód ulega poważnemu wypadkowi Kevin sam wychodzi z samochodu, a Alex się nie rusza, jego głowa zwisa nienaturalnie...Zjawia się pomoc medyczna, jednak jego stan jest tak beznadziejny, że nie pozostaje nic innego sanitariuszom, jak modlitwa...
Chłopiec jest podłączony m.in do respiratora, do tego zapada w śpiączkę.
Po upływie około dwóch miesięcy Alex wybudza się ze śpiączki i opowiada swoją niebywałą podróż.
Gdy wieść się rozeszła o wypadku ludzie zjednoczyli się i trwali w modlitwie. Efekt był niesamowity, bowiem odłamek kręgu wrócił na swoje miejsce samoczynnie, bez interwencji chirurgicznej, potem wybudzenie ze śpiączki i stopniowy powrót Alexa do życia. Do nowego życia, które nie jest łatwe. Alex musiał od początku się wszystkiego uczyć jeść, poruszać, mówić..Dla takiego chłopca nie jest to łatwe, ale nie dla Alexa...
Przez cały ten okres Alex widział mnóstwo aniołów, to one mu pomogły wrócić do zdrowia i uzdrowiły chory kręg. W niebie widział tron Pański. A czym jest niebo?
" Naszym domem jest niebo. Ale co to jest - niebo? To miejsce rozświetlone blaskiem chwały Boga, wypełnione anielską muzyką uwielbienia i pięknem niczym nieskażonych krajobrazów. Ponieważ jest to Boże mieszkanie, ci, którzy przekraczają jego bramy, doświadczają pokoju, nadziei, wiary i miłości - które stanowią istotę samego Boga."
"W niebie nie ma czasu, wczoraj, dzisiaj, ani jutro...tam zawsze jest teraz."
"Kiedy odwiedzam niebo, widzę aniołów latających wokół tronu Boga. Latając tak, aniołowie przez cały czas śpiewają.
"niebo jest takie, jakim miał być ten świat."..."Różnica jest tak, że w niebie wszystko, w każdym szczególe, jest doskonałe."
Kevin wielokrotnie się obwiniał o wypadek, modlił się z całego serca o wybudzenie Alexa, Bo potrzebował przebaczenia. Mimo, iż rodzina trzymała się razem nieunikniony był kryzys małżeński. Kursując ze szpitala i z powrotem trudno było o poprawne relacje, czy chwilę rozmowy. Tym bardziej, że tłumy modlące się za chłopca przybywały, jednoczyli się, dając nawet wsparcie finansowe.
Kevin Malarkey jest psychologiem, jak i terapeutą. Wraz z żona posiadają czwórkę dzieci.
Alex Malarkey to syn Kevina, a zarazem pierwsze dziecko na świecie, które przeszło "zabieg Christophera Reeve'a". Zabieg ten umożliwia oddychanie bez pomocy respiratora. W chwili obecnej Alex potrafi stanąć z pomocą podpórki na nogi i cały czas wierzy, iż pewnego dnia odzyska całkowitą sprawność .
Publikacja napisana raz z punktu widzenia Kevina, a raz z punktu widzenia Alexa. Dodatkowo zamieszczone są fotografie zarówno sprzed wypadku, jak i po, co bardzo dokładnie oddaje obraz opowiedzianej historii. Znajdziemy tu także wspomnienia osób bliskich Alexowi rodziny, przyjaciół, sąsiadów, jak i pastora i ratowników medycznych.
"Chłopiec, który wrócił z nieba" to niebywała lektura, w której znajdziecie mnóstwo emocji, wzruszeń, refleksji. Przeczytałam dwa razy i wciąż trudno mi uwierzyć, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Trudno oceniać życie innych, dlatego w tym przypadku oceniałam sam warsztat literacki i formę napisania. Lektura napisana jest zgrabnie, język przystępny dla czytelnika. Trudno powiedzieć, żeby czytało się lekko, ze względu na trudne momenty, jakie przechodził sam Alex z rodziną.
Jeżeli lubicie literaturę faktu, a także historie z życia wzięte, gdzie wiara czyni cuda, bo tak trzeba to rozpatrywać to z pewnością ta publikacja jest dla Was. Osobiście książkę polecam każdemu, warto poznawać takie historie, które życie i wiara same piszą za siebie.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2013/08/chopiec-ktory-wroci-z-nieba-kevin-i.html
W przypadku straty bliskiej nam osoby, wielu z nas się zapewne zastanawia, jak tam jest? Jak wygląda niebo? Czy istnieje piekło?
No, właśnie osoby, które przeżyły śmierć kliniczną opowiadają o światełku w tunelu. A co widział Alex?
Dziś chciałam napisać kilka zdań o historii niezwykłej, która wydarzyła się naprawdę. Historii w, której jest pełno cierpienia, bólu, a zarazem...
2013-11-14
"To, co niegdyś wydawało mi się niemożliwe (na przykład podróż do Brazylii czy napisanie książki), dzisiaj jest namacalne. Jest znakomitym dowodem na to, że nie ma rzeczy nieosiągalnych i nasze marzenia są na wyciągnięcie ręki. Zrozumiałam, że jestem przyczyną i skutkiem wszystkiego, co mnie w życiu spotyka i że nigdy nie jest za późno, by odmienić swój los. Dzisiaj jestem szczęśliwa, ponieważ odkryłam lewą stronę cierpienia, odnalazłam jej drugie dno. Marysia całkiem odmieniła moje życie i nadała sens mojemu istnieniu".*
W codziennym życiu rozgrywa się wiele tragedii. O jednych się milczy, a o drugich mówi głośno, chociażby w telewizji. Innym sposobem jest wydanie książki w formie pamiętnika. Myślę, że Anna Brzóska przez wydanie tejże publikacji chciała nie tylko oczyścić duszę ze swoich rozterek, ciężkich chwil, ale przekazać pewną naukę. Mianowicie nie można pozostać biernym i poddać się losowi, a trzeba zmienić myślenie i zacząć tworzyć swoje życie od początku.
Anna Brzóska na co dzień wiodła ustabilizowane życie: mąż, dzieci, praca, a także perspektywa kariery naukowej, która stała przed nią otworem. Kobieta była już szczęśliwą mamą dwóch synów, jednak pragnienie posiadania córeczki okazało się silniejsze. Zapadła decyzja o powiększeniu rodziny. Anna Brzóska została ponownie mamą, tym razem jednak faktycznie dziewczynki. Nikt nie podejrzewał, że plamki na skórze, wykrzywiona stópka mogą być przyczyną choroby, czy upośledzenia. Następnie zwrócono uwagę na cofniętą żuchwę i nisko osadzone uszy. Stopa miała zostać zoperowana, a dziewczynka w dniu wypisu dostała 10 punktów w skali Apgar. Do matki etapami docierała świadomość, że musi pomóc swojej kruszynce. Zaczęła szukać kontaktów do specjalistów i zaczęła się "wędrówka" od jednego lekarza do drugiego. Diagnozy padały różne. Tylko dzięki uporze matki, licznym terapiom, rehabilitacjom Marysia (bo takie nadano jej imię) żyła. Ale zanim przyszła wiara, Anna wraz z córeczką i matką wybrały się w szaloną podróż do Brazylii, wcale nie w celach rekreacyjnych, czy turystycznych, a religijnych i duchowych. Jak ta podróż zmieniła ich życie? Przekonajcie się sami.
"Życiowa zwrotnica" to rodzaj pamiętnika, gdzie każdy rozdział opieczętowany jest datą, a czasami tytułem, bądź cytatem. Publikacja zawiera szczegóły choroby Marysi, ale także opisuje kompetencje lekarzy, a w niektórych przypadkach ich brak. Anna Brzóska jest świadoma, że Bóg dał jej takie dziecko, a nie inne, ale wcale nie jest gorsze, wręcz przeciwnie jest lepsze, bo obdarzone łaską bożą.
W powyższej publikacji sama autorka skupia się również na sobie. Opisuje dokładnie swoje emocje, zwątpienia, ciężkie wybory i trudną drogę z jaką przyszło jej się zmagać. Trudno oceniać takie książki ze względu na bardzo emocjonalne opisy. Nie ukrywam, że niejednokrotnie zakręciła się mi w oku łza. Jednak zadałam sobie jedno ważne pytanie, czy na miejscu pani Anny poradziłabym sobie tak jak ona? Czy starczyłoby mi sił? Szczerze mówiąc nie wiem, ale z pewnością ten pamiętnik by mi przypominał o tym, że do końca nie można się poddawać. Na końcu publikacja opatrzona jest fotografiami Marysi od okresu niemowlęcia, po ostatni okres. Dziewczynki nie ma już z nami, ale wierzę, że jest w lepszym świecie.
"Życie nauczyło mnie i wciąż uczy, że cała sztuka polega na tym, by cieszyć się teraźniejszą chwilą i jednocześnie z radością oczekiwać przyszłych rezultatów. Dzieci są tu najlepszym wzorem. Ich codzienna radość życia, bezinteresowna miłość, pełne zaangażowanie w rzecz, którąś robią w danej chwili, to przymioty, o których często zapominamy w dorosłym życiu. To właśnie dzieci, dla których nie ma rzeczy niemożliwych, powinny uczyć nas, jak żyć. To nasze własne dzieci są Boskim dowodem na istnienie miłości i radości dnia codziennego. Jak dzieci powinniśmy ponownie nauczyć się wyrażać pragnienie, wierzyć w jego realizację, a spełnienie pozostawić wszechświatowi, zamiast rozważać kiedy i w jaki sposób nasz plan się zrealizuje. Powinniśmy odczuwać wdzięczność za każdy dzień, oczekiwać więcej, jednocześnie nie potrzebując więcej".**
Na koniec dodam, że Anna Brzóska nie zrezygnowała z zawodowych planów, wciąż dąży do tego, aby pogodzić opiekę nad dziećmi z pracą zawodową, gdzie chce pomagać innym. A te obszerne cytaty mówią same za siebie, nie mogłam ich "okroić", bo pozbawiłabym ich sensu. Osobiście uważam, że książkę warto przeczytać, bo nigdy nie wiadomo co może się nam przydarzyć w życiu, ale przynajmniej będziecie wiedzieć skąd czerpać siłę i wiarę.
* cytat pochodzi z książki "Życiowa zwrotnica", strona 149
** cytat pochodzi z książki "Życiowa zwrotnica", strona 152
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/03/zyciowa-zwrotnica-anna-brzoska.html
"To, co niegdyś wydawało mi się niemożliwe (na przykład podróż do Brazylii czy napisanie książki), dzisiaj jest namacalne. Jest znakomitym dowodem na to, że nie ma rzeczy nieosiągalnych i nasze marzenia są na wyciągnięcie ręki. Zrozumiałam, że jestem przyczyną i skutkiem wszystkiego, co mnie w życiu spotyka i że nigdy nie jest za późno, by odmienić swój los. Dzisiaj jestem...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-10
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2015/01/zycie-w-soiku-ocalenie-ireny-sendler.html
"Nie uważam się za bohaterkę. Prawdziwi bohaterowie to matki i ojcowie, którzy oddawali mi swoje życie. Ja robiłam tylko to co, serce mi nakazywało. Bohater to ktoś czyniący rzeczy nadzwyczajne. Co ja robiłam to nie było nadzwyczajne. To była zwykła rzecz. Byłam tylko przyzwoita".
Trudno sobie wyobrazić, że jeszcze kilkanaście wstecz w Polsce nazwisko Ireny Sendler było nieznane, chociaż bardziej właściwym określeniem byłoby powiedzieć zapomniane. Ustrój komunistyczny w naszym kraju zabraniał mówić o bohaterach, czy bohaterkach, jaką była niewątpliwe Irena Sendler. Kawał historii nie ujrzałoby światła dziennego, gdyby nie grupka kilku dziewcząt i nauczyciel historii z Kansas - malutkiego amerykańskiego miasteczka.
"Życie w słoiku" preliminarnie przedstawia historię amerykańskich dziewcząt, które szukając inspiracji do przedstawienia ciekawego projektu na dzień historii w ich szkole, zupełnie przypadkowo natknęły się na artykuł, gdzie wspomniano, iż pewna kobieta uratowała 2500 żydowskich dzieci od zagłady w Getcie. Początkowo były przekonane, że podana liczba to błąd w tekście, ponieważ oznaczało to, iż Irena Sendler uratowała więcej dzieci niż Oskar Schindler, a zupełnie nic nie było wiadomo o tej "cichej" bohaterce. Dziewczęta zainteresowała, wręcz wciągnęła historia nieznanej kobiety, dlatego też postanowiły szukać informacji wszędzie, gdzie się da. Swoje poszukiwanie zaczęły od internetu, bibliotek, artykułów przechodząc do poszukiwań w różnych Instytucjach Pamięci, Fundacjach zajmujących się holocaustem, ale niestety rezultat był mizerny. Jedynym tropem był Izrael, gdzie Irenie Sendler został poświęcony pomnik. Bliskie rezygnacji z przedsięwzięcia nieoczekiwanie trafiły na trop syna Ireny. Nie zwlekając, ani chwili wysłały do niego list, niestety ten pozostał bez odpowiedzi. Jak się później okazało syn kobiety zmarł w wieku 49 lat. Kolejny ślad się urwał, a dziewczęta zaczęły nabierać przekonania, że Irena Sendler nie żyje, więc zaczęły poszukiwać jej grobu, którego jednak nie znalazły.
"Wasza sztuka przypomina, co przydarzyło się mnie i mojej rodzinie. Bardzo mnie to zasmuca. Przypuszczam, że dobrze jest płakać i przypominać sobie, co się nam przydarzyło. Wszyscy jednak mamy rozmaite powody do płaczu i z naszych łez nie wszystkie są tym samym. Wy opowiadacie prostą historię... dramatyczną... w której opowiedziano prostą i dramatyczną prawdę. Czasami proste opowieści bywają najpotężniejsze... tak jak baśnie... tylko, że ta opowieść jest prawdziwa".
Cała publikacja została podzielona na trzy części. Pierwsza z nich dotyczy lat 1999-2000, to właśnie w tym okresie dziewczęta wpadły na trop wówczas nieznanej bohaterki i postanowiły zrealizować projekt. Początkowo musiały zebrać informację, których jak się okazało było zbyt mało, żeby całe przedsięwzięcie doszło do skutku. Ale nie poddawały się, dzięki swojemu uporowi, determinacji i mieszance trzech niezwykle różnorodnych osobowości dopięły swego. Projekt udało się zrealizować, który z czasem przerodził się w sztukę, przy tym zdobywając wiele nagród, ale i ogromne uznanie. W tej części możemy także bliżej poznać same postacie dziewcząt, które zmagały się ze swoimi osobistymi problemami, ciężkimi przeżyciami, czy stawały przed podjęciem trudnych decyzji. Megan Stewart, Elizabeth Cambers i Sabina Coons, to trzy nazwiska, które warto zapamiętać, ponieważ tylko ich upór i dążenie do celu, ocaliły Irenę Sendler od zapomnienia. To dzięki nim Polacy dowiedzieli się, kim była i jakich niezwykłych czynów dokonała, przy czym wielokrotnie narażała życie nie tylko swoje, ale i bliskich.
"Nic szczególnego nie wyróżniało jej z tłumu innych dziecięcych szkieletów, ani szmaty spowijające jej bose stopy, ani wyblakła chusta na głowie, ani potrząsanie miseczką".
Druga część przenosi czytelnika już ściśle do okresu obejmującego lata 1939-1944, czyli wojny. To właśnie tu czytelnik ma szansę zapoznać się niezwykłymi czynami i działaniami Ireny Sendler. To także pokaz siły tej kobiety, gdyż niejednokrotnie stawała przed trudnymi wyborami, co rusz napotykanymi problemami i trudnościami oraz musiała sobie radzić z brakiem pieniędzy. Wraz z kolejnymi stronami czytelnik zapoznaje się z opisem działania siatki Sendlerowej, a najważniejszym jej punktem było planowanie trasy ucieczki, dobra organizacja i trzeba przyznać, że łut szczęścia. Każda taka operacja mogła zakończyć się wpadką, a to przekreślało nie tylko plan działania, ale przede wszystkim narażało życie wielu ludzi. Jak podkreśla sam autor, matematyka była prosta, aby uratować jedno dziecko, trzeba było narazić życie dziesięciu Polaków i dwóch Żydów. Żeby je wydać wystarczył jeden donos. Autor także opisuje losy rodzin żydowskich, którzy oddawali Irenie swoje dzieci, aby uratować je od pewnej śmierci. Wstrząsającym fragmentem książki jest jedno ze wspomnień Ireny, które opisuje jak Żydówka pragnąca uratować swoje dziecko zdobywa się na desperacki krok i przerzuca je poza mury Getta, gdzie o mały włos nie nadziewa się na ramy szkła. W tej części wraz z każdą czytaną stroną przedziera się mnóstwo emocji związanych z bólem, cierpieniem, rozdarciem, które następnie wielokrotnie przeobrażają się w dramat i tragedię wielu ludzi.
Ostatnia część to już współczesna, naprzemienna relacja z Kansas i Warszawy. Po wielu trudach i znojach dziewczętom udało się ustalić adres Ireny Sendler, niezwłocznie wysłały do niej list z załączoną kwotą 4 dolarów przeznaczoną na koszt wysyłki, ale wiecie, co zrobiła Irena? Przekazała tę kwotę na instytucję charytatywną. Wymiana listowna nie wystarczyła trzem uczennicom i postanowiły sobie nowy cel - spotkać się z Ireną Sendler. Jedyną przeszkodą był brak funduszy na zakup biletu lotniczego, ale i taką barierę udało się pokonać dzięki pewnemu dobremu człowiekowi. I tak oto dzielne dziewczęta, ich rodziny oraz profesor historii znaleźli się w Polsce, gdzie doszło do długo wyczekiwanego spotkania. Trzeba też zaznaczyć, że Irena wówczas miała 90 lat, widmo wojny sprawiło, że miała problemy zdrowotne, dlatego trzeba było się spieszyć. Ta część jest chyba najprzyjemniejsza, ale również wzruszająca i niezwykle emocjonująca. Bowiem Irena podczas spotkań wciąż zarzucała sobie, że teraz wiele zrozumiała i że mogła uratować więcej dzieci. Jednymi słowy obwiniała się, że zrobiła zbyt mało. Taka postawa świadczy o tym, że była niesłychanie skromną osobą, nigdy też nie czuła się bohaterką, ale dla mnie nią zawsze będzie. Chociaż Ireny Sendler nie ma już wśród nas, zmarła doczekawszy pięknego wieku - 98 lat, to będę o niej pamiętać zawsze i przekazywać jej historię, ale przede wszystkim jej wzorową postawę. Swoją dobroć i życzliwość dla drugiego człowieka wyniosła z domu, jak sama mówiła: "Moi rodzice wpoili mi dwie zasady, których ludzie powinni się trzymać; pierwsza zasada: pamiętajcie, że ludzi można dzielić tylko na dobrych i złych; nie ma znaczenia do jakiej religii, do jakiej rasy i do jakiego narodu ktoś należy. I druga zasada: kiedy ktoś tonie, trzeba go ratować".
"Wiedziała, że jeśli przeżyje wojnę, to będzie cierpiała za tych, których nie mogła uratować i ta złość przyćmi resztę jej żywota. Już teraz jej koszmary senne roiły się od pełnych udręki pożegnań matek i ojców, dziadków, ale matek najboleśniej ze wszystkich".
Czuję się w obowiązku wyjaśnić wszystkim czytelnikom sam tytuł książki, który nie jest przypadkowy, bowiem "Życie w słoiku" odnosi się do działań Ireny, która głęboko wierzyła, że wszystkie ocalone przez nią dzieci trafią kiedyś do swoich prawdziwych rodzin. Aby tego dokonać załatwiała fałszywe dokumenty, a te prawdziwe zakopywała w słoiku pod jabłonią.
Powyższa publikacja nie należy do łatwych i przyjemnych, ze względu na rozdzierające emocje i co rusz ogarniające wzruszenie i łzy. Książka ta jest jak przerażający horror przepełniony strachem, cierpieniem, bólem, sfrustrowaniem, złością, z tą różnicą, że nie jest to fikcja literacka, ale prawdziwy zapis wspomnień, trwożący krew w żyłach obraz pełen przemocy, brutalności i bestialstwa. Meandry historii przypominają o tym, jak ludzie potrafią być bezwzględni, okrutni, zimni, bezuczuciowi, a nawet bestialscy. We współczesnym świecie również zdarzają się dramaty, tragedie, ile razy słyszymy w mediach o: zakatowanym dziecku przez matkę, ojca, zabijaniu bliźnich. Może zbrodnie te nie są masowe, jak w przypadku wojny, ale życie bardzo lubi pokazywać paradoksy. Bo ileż jest takich śmierci przez tak zwaną ludzką głupotę? A Irena walczyła o chociażby jedno życie, a udało się jej uratować, aż 2500, niektórzy z nich nadal żyją, założyli własne rodziny i mają świetnie, dręczy ich tylko jedno: bolesne wspomnienia. Dlatego też nie skupiam się na warsztacie autora, języku w jakim została napisana książka, bo w tym wypadku, to nie jest istotne. Ważna jest tylko pamięć o tym co było, o Irenie, dlatego, uważam, że każdy z nas powinien poznać tę niezwykle przejmująca, ale przede wszystkim prawdziwą historię.
Jack Mayer to w jednej osobie lekarz pediatra i pisarz. Mieszka w stanie Varmout. Aż 60% dochodu ze sprzedaży "Życia w słoiku" przekazane jest na rzecz Fundacji Sendler /Life in a Jar/, w celu promowania dziedzictwa Ireny Sendlerowej, do inspirowania zarówno nauczycieli, jak i uczniów, aby brali przykład z niedocenionych bohaterów w historii, uczyli szacunku i zrozumienia wszystkich, niezależnie od wyznania, religii i rasy.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2015/01/zycie-w-soiku-ocalenie-ireny-sendler.html
"Nie uważam się za bohaterkę. Prawdziwi bohaterowie to matki i ojcowie, którzy oddawali mi swoje życie. Ja robiłam tylko to co, serce mi nakazywało. Bohater to ktoś czyniący rzeczy nadzwyczajne. Co ja robiłam to nie było nadzwyczajne. To była zwykła...
2013-11-02
2011-01-01
Musze przyznać, że to moja pierwsza książka tego autora i bardzo mi się podobała. Z pewnością mogę polecić :)
Musze przyznać, że to moja pierwsza książka tego autora i bardzo mi się podobała. Z pewnością mogę polecić :)
Pokaż mimo to
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/10/podroz-ktora-zmienia-swiat-alan.html
"Prowadził ezoteryczne doświadczenia: kazał żabom chodzić po szybach, karmił muchówki surowym mięsem, uważnie przyglądał się sprężystości fosforyzującego żuka, znalazł motyla, który biegał po ziemi. W ciągu jednego tylko dnia, 23 czerwca, złapał sześćdziesiąt osiem gatunków wyjątkowo małych chrząszczy".
Teoria ewolucji opiera się na selekcji naturalnej, a jej głównym założeniem jest to, iż przeżywa gatunek, który najlepiej się przystosuje do panujących warunków, czyli przeżywa silniejszy. Twórcą tejże teorii był nie kto inny jak Karol Darwin.
Autorem, który podjął się opisać losy Darwina jest Alan Moorehead australijski pisarz, dziennikarz i korespondent. W wieku 26 lat przeniósł się do Anglii, gdzie podjął pracę w "Daily Express". Podczas II wojny światowej był korespondentem wojennym na Bliskim i Dalekim Wschodzie oraz w kilkunastu krajach europejskich. Został kawalerem Orderu Brytyjskiego.
"Podróż, która zmieniła świat. Darwin na pokładzie Beagle'a" to rzetelna i świetnie przedstawiona w porządku chronologicznym relacja z rejsu. Ale to także dokładne i ciekawe przedstawienie sylwetki osoby samego Karola Darwina, którego losy śledzimy od lat młodości do starości. Darwin w początkowym założeniu miał zostać księdzem. Był zatem osobą uduchowioną i religijną, jednak jego wiara nie przyćmiła mu obrazu na to co się dzieje wokół niego. Teoria, którą postawił była sprzeczna z religią i wywołała lawinę spięć.
Życie Darwina zmieniło się diametralnie w wieku 22 lat, kiedy to w 1831 roku po raz pierwszy wszedł na pokład Beagle'a i mimo nękającej go choroby morskiej pozostał na nim, aż 5 lat. Na pokładzie pełnił funkcję przyrodnika. Chyba nikt nie przypuszczał, że młody, niedoświadczony, a do tego niedoszły ksiądz, zaangażuje się tak bardzo w powierzoną mu pracę. Przemierzając głębię Ameryki Południowej, Wyspy Galapagos, czy Wyspy Pacyfiku zebrał ogromną kolekcję roślin i zwierząt. Z upływem czasu coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu o słuszności postanowionej własnej teorii, obalając przy tym Księgę Rodzaju, co dla kapitana statku - Roberta FitzRoya, było nie do przyjęcia. Okres rejsu obfitował zarówno w chwile radosne, jak i smutne. Do porażek można by zaliczyć plan chrystianizacji mieszkańców Ziemi Ognistej, śmierć niektórych członków załogi - chociażby Rowletta, niekończący się trud pomiarów, a także konflikty na linii Darwin - FitzRoy.
"Podróż, która zmieniła świat" to publikacja, która opisuje losy Darwina, ale także zawiera liczne opisy dotyczące odwiedzanych krajów, ludności, przyrody i zwierząt. Książka ta, to także zapis przygód, problemów z jakimi borykała się załoga, ale i chorób, które ich nękały. Alan Moorehead pisze w sposób ciekawy, językiem barwnym tym samym oddając magię całej wyprawy. Publikacja opatrzona jest w wiele ciekawostek, które dotychczas nie były mi znane. Również na uwagę zasługuje samo wydanie książki, która wydana jest na śliskim papierze. Ponadto treść uzupełniają liczne ilustracje, które tworzą niezwykły i realny obraz opisywanych czasów.
Książka ta uświadamia jak wiele się zmieniło od opisywanych czasów, ale przede wszystkim pokazuje, iż 5 lat spędzonych na statku przez Darwina nie poszło na marne. Chociaż Darwin nie wsiadł już nigdy na pokład żadnego statku ze względu na chorobę jakiej się nabawił, która towarzyszyła mu do śmierci, to jednak jego praca nie zakończyła się wraz z końcem rejsu, wręcz przeciwnie. Późniejsza praca polegała na badaniu i opisywaniu zebranych zbiorów i trwała niemal do samej jego śmierci.
"Podróż, która zmieniła świat" przerosła moje oczekiwania. Przede wszystkim nie sądziłam, że postać Darwina, o którym uczymy się na lekcjach biologii, może być tak interesująca. Urzekł mnie również styl autora, który barwnie i ciekawie opisuje przebieg rejsu, jak i innych wydarzeń, czy ciekawostek. W książce pojawiły się drobne "niuanse" językowe, co bym przypisała tłumaczowi, jednak w żaden sposób nie wpłynęło to na odbiór lektury. Zapraszam zatem na pokład Beagle'a przeżyjcie to sami. Ahoj przygodo :)
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
więcej Pokaż mimo tohttp://ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/2014/10/podroz-ktora-zmienia-swiat-alan.html
"Prowadził ezoteryczne doświadczenia: kazał żabom chodzić po szybach, karmił muchówki surowym mięsem, uważnie przyglądał się sprężystości fosforyzującego żuka, znalazł motyla, który biegał po ziemi. W ciągu jednego tylko dnia, 23 czerwca, złapał...