-
Artykuły
Najlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać8 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać5
Biblioteczka
2012-11-20
2014-09-08
I po raz kolejny dałam się nabrać na 'najlepsze selery'!
Och, ileż osób mi tę książkę polecało! Zarówno Anglików, jak i Polaków.
W końcu więc się do niej dobrałam, z rozbudzonym apetytem.
I co?
I mdło!
No dobrze, może nie mdło, ale serwowane połączenia smakowe są co najmniej dziwaczne, a i żyłki trzeba było co i raz wyciągać spomiędzy zębów.
Ale kończmy te kulinarne porównania, choć to nie nikt inny jak Bryson tak mnie natchnął, jako że większość 'akcji' jego książki rozgrywa się znad talerza i kufla z piwem. :)
Dlaczego zatem 'Zapiski' nie przypadły mi do gustu, mimo paru niewątpliwych zalet, o których nie omieszkam za chwilę wspomnieć?
Po pierwsze dlatego, że irytował mnie brak konsekwencji w konwencji. Rozumiem, że są to zapiski, refleksje własne, impresje zbierane na przestrzeni czasu, a nie oficjalny przewodnik. Ale miałam wrażenie, że pan Bryson nie mógł się zdecydować, czy mu się ta Wielka Brytania podoba, czy go zachwyca, czy może irytuje i śmieszy. Tak, wiem, miało być z przymrużeniem oka. I było. Niektóre teksty rozśmieszały mnie do łez, jak chociażby ten o jedzeniu w chińskiej restauracji*, ale męczyło mnie to mentalne skakanie między nabożnym podziwem a sarkastycznym krytykanctwem.
Po drugie jest to książka (a złośliwie mówiąc katalog wyspiarskich miast), której właściwie nie da się przeczytać bez DOGŁĘBNEJ znajomości brytyjskiej kultury. Mieszkam już na Wyspach ponad dekadę, więc mogłam zrozumieć nawiązania do NIEKTÓRYCH elementów brytyjskiej kultury i popkultury. Dla osoby, która tu nigdy nie mieszkała, ani która nie ma pojęcia o angielskich programach telewizyjnych, zwyczajach, o tym jak wyglądają tutejsze miasteczka, jaka jest mentalność mieszkańców i dużych metropolii i odciętych od świata wioseczek, lektura tej książki musi być (moim skromnym zdaniem) koszmarnie nużąca. Hermetyczność opisów oraz przytłoczenie szczegółami, nazwami i nazwiskami są trudne do przetrawienia.
Owszem, jeśli się dane miejsca zna i można porównać własne odczucia z obserwacjami Billy Brysona, robi się trochę ciekawiej, aczkolwiek ilość detali, wspomnianych nazw ulic, odwiedzanych pubów, mijanych obiektów czy cytowanych autorów czyni 'Zapiski' (pozbawione jakiejkolwiek mapy czy słownika terminów/objaśnień, które by mogły niewątpliwie ułatwić czytanie) lekturą nudnawą. Czasami tylko ciśnienie podniesie człowiekowi jakaś kontrowersyjna opinia w stylu: "Oxford jest taki brzydki" lub "Anglicy nigdy w życiu niczego nie wymyślili, oprócz odblaskowych światełek oświetlających autostrady nocą." Silenie się na kontrowersyjność i natrętna stronniczość** (do której akurat ma niekwestionowane prawo) to chyba specjalność pana B.
Po trzecie, po lekturze tej książki miałam w głowie zupełną pustkę, albo raczej mętlik. Nie mogłam się zdobyć na jakąś ogólną refleksję na temat 'Małej Wyspy', nie kołatała mi się żadna myśl przewodnia, którą mogłabym podsumować tę lekturę. 'Byłam' z autorem w tak wielu miejscach, ale niewiele zapamiętałam. I zdecydowanie nie czułam, że chciałabym kiedykolwiek zwiedzić choćby najmniejsze brytyjskie miasteczko. Dobrze, że widziałam już wystarczająco dużo przed przeczytaniem 'Zapisków', żeby wyrobić sobie swoją opinię na temat tego pięknego kraju :)
Zalety?
Owszem, reklamowany wszem i wobec humor Brysona jest tu niewątpliwie atutem. Dystans i ironia, z jaką opisuje Brytyjczyków, nie raz wywoływały uśmiech na moich ustach, choć czasami trącało myszką (np. przy opisach bed&breakfast, w których nie było ciepłej wody a ogrzewanie było mocno limitowane). A obśmiewając ich przywary, nie szczędzi też i siebie, Amerykanina ożenionego z Angielką, mieszkającego na Wyspach przez prawie dwie dekady, gorzko zakochanego w Wyspie zrzędy.
A tak swoją drogą, to dlaczego tytuł został przetłumaczony jako 'Zapiski z małej wyspy' (z małej litery), skoro tytuł oryginału brzmi 'Notes from a Small Island", co jest ironicznym nawiązaniem do Wielkiej Brytanii!?
Nie polecam, ale też nie zniechęcam :)
___________________________________________
* (rzecz dzieje się w chińskiej restauracji) "Czy jestem samotnym wyznawcą poglądu, że naród dostatecznie pomysłowy, aby wynaleźć papier, proch, latawce i całe mnóstwo pożytecznych rzeczy, który przed wieloma tysiącami lat stworzył wielką cywilizację, do tej pory nie pokapował się, że para drutów dziewiarskich to nie jest najlepsze narzędzie do nabierania jedzenia? W każdym razie spędziłem godzinę na dźganiu ryżu, paćkaniu obrusa sosem i unoszeniu pięknie zbalansowanych kawałków mięsa do ust, by w którymś momencie odkryć, że zniknęły po drodze i nigdzie nie można ich znaleźć. Kiedy skończyłem, stół wyglądał tak, jakby odbyła się przy nim ostra awantura. Paląc się ze wstydu, zapłaciłem rachunek, wymknąłem się na ulicę i wróciłem do hotelu, gdzie trochę pooglądałem telewizję i pożywiłem się obfitymi resztkami jedzenia, które znalazłem w fałdach swetra i za podwinięciami spodni." str. 108
**"Ale nawet w szczycie sezonu Kraina Jezior jest bardzie urzekająca i mniej drapieżnie skomercjalizowana od wielu słynnych pięknych miejsc w rozleglejszych krajach. Z dala od tłumów - z dala od Bowness, Hawkshead i Keswick, z ich ścierkami do naczyń, herbaciarniami, czajniczkami i całym tym szajsem związanym z Beatrix Potter - zachowały się enklawy czystej doskonałości, o czym mogłem się przekonać, kiedy prom dobił do brzegu i wszyscy wysiedliśmy" - str. 226
I po raz kolejny dałam się nabrać na 'najlepsze selery'!
Och, ileż osób mi tę książkę polecało! Zarówno Anglików, jak i Polaków.
W końcu więc się do niej dobrałam, z rozbudzonym apetytem.
I co?
I mdło!
No dobrze, może nie mdło, ale serwowane połączenia smakowe są co najmniej dziwaczne, a i żyłki trzeba było co i raz wyciągać spomiędzy zębów.
Ale kończmy te kulinarne...
2016-04-07
Przeczytałam ponownie w ramach przekopywania (i nadrabiania braków w czytaniu) klasyki.
Nie jestem w tej książce 'romantycznie-nastoletnio' zakochana.
Nie płaczę nad losem małego przybysza z odległej planety.
Nie traktuję jak prawdy objawionej.
Nie wieszam sobie cytatów w ramkach.
A może powinnam ...
Zdumiewające jest bowiem to, jak wciąż świeże i (może zabrzmi to banalnie, ale nie ugnę się nawet pod presją bycia uznaną za naiwną gąskę :)) ODKRYWCZE są obserwacje autora!
Zrodzone w erze sprzed podręczników do psychologii dostępnych w każdej księgarni, bez trenerów osobistych, bez poradników na temat rozwoju dzieci, bez wiedzy na temat inteligencji emocjonalnej, toksycznych rodziców, socjologii i wszelkiej innej 'logii', poruszają swoją prostotą, ale też ostrością spostrzeżeń.
A stworzona galeria postaci - genialna!
Daleka jestem od idealizowania dziecięcej optyki.
I nie tęsknię za wszystkimi aspektami dzieciństwa.
Lubię być dorosła :)
Świat dowodzony ręką (i mózgiem) dziecka byłby delikatnie mówiąc miejscem chwiejnym (a jedyny znany mi bliżej młodociany król - Maciuś - skończył nie najweselej).
Oczywistym jest dla mnie, że ludzie dojrzewają, ich poglądy ewoluują, 'realnieją', szczególnie wraz z (o ironio losu!) pojawieniem się dzieci. I to jest dobre.
Szkoda tylko, że nie widzą słonia połkniętego przez węża, nie dostrzegają baranka przez ścianki skrzynki, oceniają astronomów po strojach i wszystko przeliczają.
Nie magiczna, nie bajeczna, nawet nie alegoryczna - dla mnie to po prostu książka mądra.
Przeczytałam ponownie w ramach przekopywania (i nadrabiania braków w czytaniu) klasyki.
Nie jestem w tej książce 'romantycznie-nastoletnio' zakochana.
Nie płaczę nad losem małego przybysza z odległej planety.
Nie traktuję jak prawdy objawionej.
Nie wieszam sobie cytatów w ramkach.
A może powinnam ...
Zdumiewające jest bowiem to, jak wciąż świeże i (może zabrzmi to...
Trudno mi się zdecydować, co najbardziej podobało mi się w tej książce, bo to że nastrojowa, wciągająca, mistrzowsko zagadkowa, o nieco gotyckim zabarwieniu, to już zostało nie raz napisane.
Najciekawsze jest chyba to, że główna bohaterka i narratorka, osoba, której imię nie pada nawet raz w całej powieści (!) zostaje zdetronizowana przez ... wspomnienie, przez kobietę z obrazu, przez zmarłą pierwszą żonę Maxa. Tytułowa Rebeka bowiem dominuje całe życie nowej pani na włościach, poślubionej (uwierzmy, że z miłości) przez majętnego i przystojnego hrabiego. Wpływa na ich świeżo budowaną relację - choć dzieje się to raczej z winy kompleksów i wyimaginowanych obaw kobiety z niższych sfer, niż z domniemanej tęsknoty jej męża za pierwszym, gorącym uczuciem do zmarłej żony.
Fascynującą, choć przerażającą postacią jest też pani Danver, służąca Rebeki, która w swoim uwielbieniu do zmarłej (w tragicznym wypadku, jak się okaże) pani, nie jest w stanie znieść obecności intruza, nie może pogodzić się z myślą, że MUSI służyć tej, która nawet do pięt nie dorasta majestatycznej, przepięknej, pewnej siebie Rebece.
Genialnym zabiegiem jest też to, że 'warstwa kryminalna' zaczyna się niemalże pod sam koniec powieści. Nieco rozleniwiony początek zapowiada nic innego jak wiktoriańską powieść obyczajową dla kobiet. Nieco banalny i łzawy wątek brzydkiego kaczątka, któremu przyszło zamieszkać w domu pięknego łabędzia może początkowo nie wciągać, szczególnie mężczyzn. Niech jednak osoba Hitchcock'a, który był wielkim fanem twórczości Daphne du Maurier (choć czerpał z niej jedynie inspirację do swoich filmów, wprowadzając na potęgę zmiany i modyfikacje, których sama autorka nie cierpiała szczerze) będzie tu adekwatną rekomendacją.
Koniec powieści pełen jest wstrzymujących oddech wydarzeń i jeszcze bardziej zaskakujących ich konsekwencji.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że du Maurier była sama sobie prototypem pani de Winter (czyż sam dobór nazwiska nie jest już znaczącą sugestią?), gdyż również doświadczyła 'pozycji drugiej żony' (choć sama du Maurier pochodziła z arystokracji), również - po długim pobycie w Egipcie, zamieszkała w potężnej kornwalijskiej posiadłości Menabilly (vs. powieściowe Manderley), gdzie natknęła się na pozostałości po pierwszej narzeczonej swojego męża majora Toma Browninga.
Zresztą, jak sama mawiała, "Rebeka" to nie żadna romantyczna opowiastka, ale ... 'studium zazdrości'.
Moim zdaniem powieść nie do końca jest jednak odpowiedzią na pytanie do czego zdolna jest zazdrość i czy opiera się na racjonalnych przesłankach.
To raczej zaskakująca historia pokazująca, jak kobieta potrafi zmienić mężczyznę w kogoś zadowolonego, tryskającego humorem i chęcią życia, albo ... w rozgoryczonego, zdeterminowanego i nieobliczalnego człowieka.
Owiana legendą Rebeka ("Znałam jej twarz, drobną i owalną, piękną gładką skórę i burzę ciemnych włosów. Wiedziałam, czym pachniała, a gdybym usłyszałam jej głos wśród tysiąca innych, rozpoznałabym go. Rebeka, zawsze ta Rebeka. Nigdy się od niej nie uwolnię.") kryje w sobie jednak tajemnicę większą niż tylko bycie uwielbianą, podziwianą i niepodzielną panią Manderley...
książka 8/10 film 7/10 (Jim O'Brien, 1997 TV series)
Trudno mi się zdecydować, co najbardziej podobało mi się w tej książce, bo to że nastrojowa, wciągająca, mistrzowsko zagadkowa, o nieco gotyckim zabarwieniu, to już zostało nie raz napisane.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNajciekawsze jest chyba to, że główna bohaterka i narratorka, osoba, której imię nie pada nawet raz w całej powieści (!) zostaje zdetronizowana przez ... wspomnienie, przez kobietę z...