POPKulturowy Kociołek:
https://popkulturowykociolek.pl/moon-knight-recenzja-komiksu/
Najemnik Marc Spector stając się strażnikiem o imieniu Moon Knight, zyskał nie tylko wielką moc, ale również zaczął mocniej borykać się ze swoimi poważnymi problemami psychicznymi (drzemiące w nim różne osobowości). Pragnąc odzyskać równowagę emocjonalno-umysłową osiadł on w Los Angeles, gdzie wieczorami wkłada płaszcz i walczy z lokalnymi złoczyńcami. Sytuacja zaczyna się jednak komplikować, kiedy to do miasta ściągają przestępcy z Nowego Jorku. Jednym z nich okazuje się prawdziwy geniusz zbrodni, który będzie stanowił dla bohatera mocne wyzwanie. Na szczęście może on liczyć na pomoc innych superbohaterów… o ile nie są oni tylko wytworem jego wyobraźni.
Wydany na naszym rynku album zawiera dwanaście numerów zeszytowych. Czyli dokładnie tyle ile pojawiło się na zachodzie, zanim Marvel nie zdecydował anulować serii (chociaż autor twierdzi, że i tak planował zamknąć historię w takiej liczbie numerów). Fakt ten nie oznacza, że mamy tu do czynienia z dziełem słabym. Brian Michael Bendis wielokrotnie bowiem udowadniał, że potrafi pisać niezłe scenariusze. Tak też jest w przypadku tego dzieła, chociaż nie uniknięto tu kilku zauważalnych błędów.
Na pewno nie można się tu przyczepić do zaprezentowanej akcji. Twórca sięga po sprawdzone superbohaterskie elementy, należycie je wykorzystując do zapewnienia czytelnikowi sporej dawki widowiskowej rozrywki. Scenariusz jest dość dynamiczny i prowadzony w taki sposób, że wydarzenia zachęcają odbiorcę do dalszego pochłaniania komiksu (syndrom jeszcze jednej strony).
Mocnym wyróżnikiem dzieła jest także sama postać Księżycowego Rycerza. Zdecydowanie nie jest to bowiem typowy superbohater, z jakim mieliśmy do czynienia w innych seriach. Moon Knight to heros walczący nie tylko ze złoczyńcami, ale również (albo może przede wszystkim) z własnymi psychicznymi problemami. Marc Spector cierpi na osobowość wieloraką i dysocjacyjną, co ma bardzo bezpośredni wpływ na jego życie i zachowanie. Bendis wykorzystuje ten fakt do zaprezentowania akcji, która cały czas balansuje gdzieś na pograniczu realizmu i fikcji (nie wiadomo co jest wytworem wyobraźni bohatera).
Niestety niezwykłość głównego bohatera pociąga za sobą liczne problemy wpływające na końcową ocenę albumu. W niektórych momentach problemy psychiczne Marca są tu zaprezentowane jako przejaskrawiony spektakl „dziwności” dla szerokiej publiczności. Scenarzysta zdaje sobie sprawę, że taka treść może być ciężko akceptowalna dla współczesnego czytelnika. Łagodzi on więc te wątki, dodając do nich masę mistycznych i duchowych aspektów Moon Knighta i to na nich skupiając większą uwagę niż na jego psychice. Niestety wątki te wypadają dość słabo i często są niezbyt jasne (przynajmniej dla mnie)....
Umęczyłem się czytając ten tom. Niby komiks ma wiele cech, które lubię: mroczny klimat, przyziemna fabuła utrzymana w stylu kryminału noir, nastrojowe rysunki... ale jakoś nie łączy się to w ciekawą całość. Bendis "warsztatowo" pisze dobrze, nie ma tu żadnych bzdur czy dziur fabularnych, ale zupełnie nie umiałem się zaangażować w historię. Fabuła w sumie cały czas kręci się wokół tego samego (ujawniona tożsamość Daredevila) i przez cały tom zmierza donikąd. Brakuje jednej konkretnej intrygi, która zmierza z punktu A do B i C. Jest sporo dialogów i tekstu, które prawie wcale nie pchają opowieści do przodu. Nawet jak pojawi się jakaś postać z uniwersum Marvela, a Daredevil skopie czasem komuś tyłek, to niewiele z tego wynika. Kompletnie też nie kupuje wątku romantycznego między Murdockiem a ślepą dziewczyną - jest mocno wymuszony. Momentami w komiksie po prostu wiało nudą. Bardzo natomiast podobają mi się rysunki - szkicowe, świetnie grające światłem/cieniem, stylistyczne bardzo nietypowe dla amerykańskiego superhero. Niestety końcowe zeszyty czytałem już na siłę, byleby skończyć.