Urodzony w 25 lutego 1917 Manchesterze, miał trudne dzieciństwo – matka i siostra zmarły na grypę hiszpankę. W Manchesterze ukończył studia anglistyczne, po czym odbył 5 lat służby wojskowej (do 1946). Pracował jako nauczyciel angielskiego, był pracownikiem Ministerstwa Oświaty, wykładowcą literatury angielskiej na uniwersytecie w Birmingham, przez krótszy czas również w Leningradzie, Tangerze, Marrakeszu, na Teneryfie, również kilkakrotnie jako profesor przebywał w Stanach Zjednoczonych. Niezbyt szczęśliwe małżeństwo z Walijką Llewelą (Lynne) Jones znalazło swoje odbicie w Trylogii malajskiej (1956-1959 Czas na Tygrysa, Wróg w pościeli, Łoża na Wschodzie). W 1961 po powrocie z Malezji Burgess zaczął cierpieć na zaburzenia psychiczne, okazało się, że ma raka mózgu i nie dawano mu wielu szans na przeżycie. Przeżył, jednak w 1968 zmarła jego żona Llewela, wkrótce potem pisarz na stałe opuścił Anglię. Również w 1968 Burgess ożenił się po raz drugi z włoską hrabianką Lilianą Macellari; to małżeństwo pozwoliło Burgessowi rozwinąć skrzydła i żyć pełnią życia. Zmarł na raka płuc w Londynie 25 listopada 1993.
Książka opisująca dorastanie, prawdziwą ślepą brutalność oraz zastanawia się nad tym czy zmuszanie do dobra jest moralne. Wciągnęła mnie od samego początku osobą dziarskiego głównego bohatera Alexa. Napisana językiem z masą nieznanych słów wytworzonych przez autora oraz zapożyczonych z języka rosyjskiego do zrozumienia czego należy użyć słownika z tyłu książki. Moim zdaniem książka warta przeczytania nawet ze względu na sam eksperyment z językiem.
Z całej mojej noworocznej serii dystopijnej "Mechaniczna pomarańcza" jest najbardziej indywidualistyczna. Burgessa interesują nie tyle konkretne procesy społeczne, co instynkty jednostki. W zasadzie dostrzegam tu nieufność wobec wszelkiej konstrukcji, wszelkiej mechanizacji, której przeciwstawiona jest biologiczna-duchowa natura człowieka.
Cieszę się, że przeczytałam angielską wersję, jakkolwiek kiedyś byłoby ciekawie zapoznać się z oboma tłumaczeniami Stillera. Nie zdziwiłabym się jednak, gdyby towarzyszyła im tromtadracka przedmowa/posłowie, w którym Wielki Tłumacz Stiller udowadnia, jakim to jest kozakiem (jest to powracający motyw we wszystkich jego przekładach, z jakimi dotąd miałam do czynienia). Zamiast tego dostałam tylko wybornie autoironiczną przedmowę samego Burgessa, w której tłumaczy, jak to okrojono jego powieść z ostatniego rozdziału, który nadaje jej całkiem inny sens.
I rzeczywiście bez ostatniego rozdziału byłaby to po prostu plugawa opowieść o tym, że człowiek jest z gruntu zły i zepsuty, a podłość państwa karmi się podłością jednostki (i na odwrót). Coś jak "Władca much" na sterydach. Ostatni rozdział tworzy wyraźny, indywidualistyczny rozłam między jednostką a państwem/społeczeństwem (ono rzeczywiście jest z gruntu złe i przemocowe i chyba nie ma dla niego ratunku),wyraża wielkie zwątpienie we wszystkie próby warunkowania i reedukacji, a jednocześnie wiarę w wolną wolę i dobrą dojrzałość. Burgess sam przyznaje, że wyrażenie tego nie wyszło mu najzgrabniej, i dosłowne czytanie ostatniego rozdziału, bez skupienia na tej warstwie ideowej, jest dosyć trudne, ale mimo wszystko gra jest warta świeczki, przesłanie warte tych kilku przymknięć oka, których trzeba dokonać.
No i oczywiście język, którego byłam najbardziej ciekawa, odkąd obejrzałam adaptację Kubricka (jeden z bardzo nielicznych filmów, w których narracja głosem z offu mi się podobała zamiast budzić mordercze instynkty). Wyborne gry słów, bogate w znaczenia, wynikające z tego niezwykłego przypadku, że zrusycyzowany God to Bog, a choroszo - horrorshow.
Na pewno budzi apetyt na inne książki Burgessa, które on sam uważał za lepsze.