Ile klasy w klasyku: „Mechaniczna pomarańcza“

Marcin Zwierzchowski Marcin Zwierzchowski
12.05.2019

Powieść Anthony’ego Burgessa, rozsławiona ekranizacją w reżyserii Stanleya Kubricka, doskonale oparła się upływowi czasu i blisko sześćdziesiąt lat po premierze uderza równie silnie, co w latach 60.

Ile klasy w klasyku: „Mechaniczna pomarańcza“

Skoro opisana przez Burgessa wizja Wielkiej Brytanii trapionej plagą przemocy, za którą stali głównie przedstawiciele młodego pokolenia i która popchnęła rządzących do skrajnych działań, jest wciąż tak aktualna, to bardziej świadczy to o ponadczasowości książki, czy o tym, że człowiek się nie zmienia? Pewnie o jednym i o drugim. Bo pytania, które na początku lat 60. XX wieku stawiał pisarz w „Nakręcanej pomarańczy” (znanej też jako „Mechaniczna pomarańcza”, ja jednak preferuję ten pierwszy tytuł, jako wierniej oddający słowo „clockwork”), do dziś rozgrzewają opinię publiczną. Więcej – są obudowywane w nowe znaczenia, bo tak jak powieściowy minister spraw wewnętrznych w walce z młodocianymi przestępcami chciał stosować radykalną terapię Ludovica, torturując ich de facto i przemocą zmuszając do bycia „dobrymi”, tak my dziś zadajemy sobie pytanie o sprawiedliwość, o karę śmierci, a wreszcie i o tortury, gdy przychodzi do dyskusji choćby o terroryzmie. Czy jeżeli spojrzymy na głównego bohatera „Nakręcanej pomarańczy”, młodego Alexa, który mordował, okaleczał i gwałcił, to nie możemy dostrzec w nim Andersa Breivika? Odsuńmy na bok fikcję: gdyby istniała metoda wyrugowania z takich indywiduów, jak Breivik, tej chęci czynienia zła, gdyby można było fizycznie zmusić go do czynienia dobra – nie zmienić go, nie uleczyć, nie przekonać, ale ZMUSIĆ – to czy taka opcja nie byłaby kusząca?

Przecież i w Polsce kilka lat temu głośno było o tak zwanych bestiach, czyli mordercach, gwałcicielach i pedofilach, którzy po odsiedzeniu ćwierć wieku w więzieniach mieli wyjść na wolność. Czy i wtedy opinia publiczna nie dyskutowała o tym, czy takich ludzi powinno się przywracać do społeczeństwa? Czy rządzący nie przygotowali ustawy, której celem było dalsze odizolowanie tych, którzy swoje wyroki już odsiedzieli? A gdyby jakiś doktor Brodsky zaproponował, że podamy tym ludziom płyn Ludovica, zastosujemy dwutygodniową terapię związaną z oglądaniem przemocy, po której nie będą oni w stanie ani dokonywać aktów przemocy, ani nawet o nich myśleć, nie będą też mogli myśleć o seksie? Jakaż to pokusa, zadbać w ten sposób o własne bezpieczeństwo! Czy cena byłaby zbyt wysoka? Czy ogranicza to wolność osobistą przestępców, nawet po odbyciu kary? Cóż, wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego, więc…

Miało być o książce. Anthony’ego Burgessa „winię” jednak za myśli, które kłębią mi się w głowie. Jak celnie on uderzał! Jak śmiało! Jak dawno temu to było i jak mało od tego czasu się zmieniło.

Przy czym „Nakręcana pomarańcza” to nie tylko prowokująca do myślenia treść, ale również i forma, czyli eksperyment, jakim było napisanie przez Burgessa tej książki we własnym slangu, wychodzącym od angielskiego, ale karmiącym się kolokwializmami, a także rosyjskim (bardziej) czy niemieckim (mniej). Ponieważ w książce punktem widzenia jest punkt widzenia Alexa (piszącego dziennik dla nieokreślonego przyszłego odbiorcy), tym pełniej doświadczamy jego świata, który w tym języku ożywa.

Chwalić tu trzeba wybitny przekład Roberta Stillera, doskonale oddający ducha oryginału, przede wszystkim jednak zachowujący wrażenie, że to osobny język, a przy tym czyniący go dla nas w pełni zrozumiałym. Nie lada to sztuka powtórzyć wyczyn pisarza, a przy tym napisać coś, co sprawdza się jako żywa mowa, co wypowiedziane na głos nie tylko nie traci, ale brzmi jeszcze lepiej – ja sam z „Nakręcaną pomarańczą” zetknąłem się w formie audiobooka czytanego przez Krzysztofa Zalewskiego i czuję, że to dla tej historii najbardziej odpowiednia forma. To wtedy Alex szepcze nam do ucha swoje wyznania, co tylko wzmaga emocje i imersję.

Jeżeli więc dla kogoś „Nakręcana pomarańcza” czy też „Mechaniczna pomarańcza” była jedną z tych książek, które posiadała/posiadał od lat, ale która zawsze tylko zbierała kurz, wiecznie spoczywając na stosiku „Kiedyś na pewno”, śmiało mogę rzec: nie ma co się opierać, nie ma czego się obawiać, to nie jeden z tych klasyków, którego wielkość i znaczenie trzeba nam tłumaczyć. To jeden z tych, który mówi sam za siebie, a tego, co chce nam powiedzieć, słucha się z zainteresowaniem i zachwytem.


komentarze [4]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Monika  - awatar
Monika 14.05.2019 00:54
Czytelnik

Jedno pytanie: co ma Alex do Breivika? Przecież to przypadki tak skrajnie różne, że w ogóle nie wpadłoby mi do głowy ich porównywać! Breivik miał swoją ideologię, to w jej imię zabijał, miał plan uczynienia świata lepszym i starał się go realizować. W swoim własnym przekonaniu działał dobrze. Alex dlatego jest tak straszny, że nie ma żadnych zasad, przekonań, poczucia...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Justinaj  - awatar
Justinaj 12.05.2019 19:14
Czytelnik

Warto zaznaczyć, że istnieją dwa przekłady - "Mechaniczna pomarańcza" z wpływami rosyjskimi i "Nakręcana pomarańcza" z angielskimi. Sama się zastanawiam, po który sięgnąć najpierw, czy ten oryginalny, czy ten osadzony w bardziej współczesnych czasach.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
aklekot  - awatar
aklekot 04.12.2019 17:43
Czytelnik

Przekładów w obu wersjach dokonał w tym samym czasie Robert Stiller, więc nie ma dylematu, który przekład wcześniejszy. Gość nie mógł się zdecydować, który pomysł na przekład lepiej odda oryginał, więc zrobił dwa różne i tak samo dobre :) Szacun.
Najlepsza zabawa to czytać równolegle obie wersje i oryginał :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Marcin Zwierzchowski - awatar
Marcin Zwierzchowski 30.04.2019 15:47
Bibliotekarz | Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post