Dzieci Jedi Barbara Hambly 4,8

ocenił(a) na 55 lata temu Dzieci Jedi sprawiły mi wiecej przyjemności niż "Nowy świt" czy "Kompania Zmierzchu"! I nie jest to Prima aprillis
Ostatnimi czasy zapragnąłem przeczytać większość książek z Legends (nawet te słabsze) i w sumie poza wieloma elementami z których można nieco się pośmiać to znajduje w nich też wiele ciekawych elementów o których się często zapomina.
Dzieci Jedi czytałem już z 2 lata temu, ale wtedy czytałem to dość pospiesznie i w pewnym momencie już mało zapamiętując z tego co sie dzieje.
Teraz już zapoznałem się z tą ksiażką bardziej dokładnie.
Fabuła w sumie nie jest absurdalna. Przypomina ona może bardziej odcinek Doktor Who, a nie Star Wars, ale dało się z tego zrobić dobrą opowieść. Problem jest taki, że pomimo iż w sumie to ciężko przyczepić się samej struktury opowieści czy jej motywów to sam sposób pisania jest dość mocno odrzucający i sprawiający, że wszystko to wydaje się nieco głupie i nie pasujące.
Sam wątek Calisty jest w sumie dość uroczy. Szkoda tylko, że poświęcono mu tak mało czasu.Wiele scen pomiędzy nią a Lukiem ma w sobie romantyczny klimat i buduje więź między bohaterami. Coś czego brakowało w "Utraconych gwiazdach". Wątek Luke'a i Calisty potrafił mnie nawet nieco poruszyć i zainteresować, w przeciwieństwie do bohaterów "Utraconych gwiazd".
Motyw z "Okiem Palpatine'a" jest w sumie nowym spojrzeniem na motyw superbroni. Poza tym sam wątek z istotami zabranymi z różnych planet i ich indoktrynacją jest dość ciekawy. Tylko, że ta powieść robi z tego coś męczącego. Widać fajne pomysły, ale ich przelanie na papier już mocno szwankuje i jest ono tak złe, że aż mylimy, że same wątki są głupie i dziwne.
Planeta Belsavis w sumie jest ciekawym miejscem, co zobaczyli chociażby twórcy "The Old Republic". Wątek Hana i Leii na tej planecie też miał potencjał, ale autorka nie potrafiła go fajnie nakreślić.
Ogólnie problemem jest nieco chaotyczne odsłanianie kolejnych partii całej intrygi. Ciężko czytelnikowi poskładać to wszystko do kupy podczas czytania, bo elementów z przeszłości jest sporo i nie są tak dobrze wyjaśnione i podsumowane, by czytelnik mógł to ogarnąć.
Cała fabuła nie jest zła i myślę, że by się broniła po paru poprawkach. Pod warunkiem, że napisałby to dobry autor.
Jeśli chodzi o zachowanie postaci to jest lepiej niż w trylogii Akademii Jedi. W sensie postaci bardziej przypominają siebie i nie robią idiotycznych rzeczy.
Niestety miejscami ksiażka ta przypomina seksistowski żart w stylu "Jak (stereotypowa) kobieta napisałaby książkę Star Wars".
Mamy opisywanie sukien Leii jakby to było mega istotne co ona teraz nosi. Mamy opisywanie jej ciotek które męczyły ją by zachowywała się jak dama. Mamy wspominanie, że Han kupuj jej drogie suknie. Leie narzekającą na zmywanie. Mamy Hana oglądającego mecze. I wiele dialogów, które pasują bardziej do sitcomów niż do Star Wars. Jak chociażby moment gdy Leia wspomina o Cray, a Han odpowiada, że Cray ma atrakcyjne nogi. Co brzmi jak z jakiegoś sitcomu. I w sumie tego typu sceny są jedynymi momentami, gdzie postaci nie są sobą. Za to wielkim plusem jest pokazanie tego co czuła Leia, gdy Alderaan został zniszczony. Jest pokazany jej dramat i to jak nie potrafi o tym zapomnieć. Podobnie Cray też ma takie głębsze momenty, które niestety nikną przez to jak całość jest napisana.
Technologia też jest trochę nie pasuje do tego co widzimy w filmach. Z komputerów wychodzą wydruki, Leia sama zmywa naczynia, a do wszystkiego używa się taśmy klejącej.
Poza tym mamy jeszcze kilka rzeczy, które brzmią dziwnie, ale w sumie jak by się zastanowić to jakiś sens mają. Jak manipulowanie urządzeniami elektronicznymi za pomocą Mocy. Skoro Jedi jest w stanie na odległość włączyć miecz świetlny to w sumie czemu użytkownik Mocy znający schematy maszyn nie mógłby ich kontrolować. Nie jest to takie absurdalne jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Zwłaszcza, że ów użytkownik był pod to szkolony i jest w fabule wyjaśnione jak potrafił to robić.
Ogólnie mam wrażenie, że problemem tej książki jest to jak źle była napisana, a nie same wątki w niej. I mimo wszystko poznanie jej dało mi więcej radości niż "Kompania Zmierzch" czy inne zachwalane pozycje nowego kanonu. Całość jest trochę jak 6 albo 7 sezon Doktor Who. Dobry pomysł zaprezentowany w nieumiejętny sposób.
Gdyby ta książka została porządnie napisana to mielibyśmy dość głęboką i zaskakującą jak na to uniwersum opowieść.
4/10